Gówniarz 28
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 14 2018 22:12:44




Rozdział 28: Pęka i rozpada się na kawałki

Ciapek był świetnym psem. I chociaż Filip całkiem lubił zwierzęta, to jakoś nigdy nie podzielał tego wszechobecnego rozckliwiania się nad czworonogami. Musiał jednak przyznać, że Ciapek był najlepszym psem, jakiego Maciej mógłby potrącić. Chociaż brzydki, chociaż zezowaty, z rzadką sierścią, kościstym zadkiem - i można tak wymieniać w nieskończoność - to zdecydowanie nadrabiał charakterem.
Gabrysia i Kuba wyglądali na zachwyconych, gdy tylko w progu mieszkania stanął Ciapek. Zamerdał ogonem, powąchał dzieci, a później dał im się wymacać po całym ciele, wciąż nie zaprzestając merdania ogonem. Filip patrzył na to zdziwiony, bo on jako pies raczej nie dałby się tak ciągnąć za uszy czy wpychać sobie rąk do pyska. W pewnym momencie chciał nawet zainterweniować; przecież Ciapek to tylko zwierzę, a dzieci to tylko dzieci - może wyniknąć z tego coś naprawdę nieprzyjemnego i żadna ze stron nie byłaby winna. Ale jednak, gdy tylko Hania przerwała maltretowanie głowy psa, Ciapek nadstawił się, prosząc o jeszcze.
Filip uśmiechnął się pod nosem. Nie, żeby jakoś bardzo go ten widok rozczulił, ale jednak całkiem przyjemnie było popatrzeć na tę zadowoloną trójkę. W szczególności, że siostra w dręczeniu psa używała obu rąk - zazwyczaj unikała angażowania prawej, niefunkcjonującej poprawnie po udarze. Ciapek na kilka chwil pozwolił jej zapomnieć o trudnościach w poruszaniu się, a Filip doszedł do wniosku, że zabranie ze sobą zwierzęcia to najlepsza decyzja z możliwych. Przynajmniej zyska trochę czasu, ogarnie mieszkanie, ugotuje obiad i niedługo będzie mógł już wrócić do Macieja.
- O fu, obślinił mnie! - dobiegło do niego, kiedy był już w kuchni. Z lekkim uśmiechem sięgnął po swój telefon, aby poinformować Macieja, że Ciapek był z nim. Wyszyński może i by się nie przyznał, ale lubił tego swojego Ciapka chyba nawet bardziej niż to do siebie dopuszczał. Niech się więc pan biznesmen nie martwi i spokojnie zarabia na rodzinę.

***

Nigdy nie pochwalał wożenia psów komunikacją miejską, ale po raz pierwszy znalazł się po drugiej stronie barykady. Ludzie w autobusach nie lubią ludzi ze zwierzętami, a ludzie ze zwierzętami nie lubią ludzi w autobusach - proste jak budowa cepa. Bo ci ludzie w autobusach nie dość, że cholernie naburmuszeni, gdy (nie daj Boże!) pies chociażby na nich spojrzy, to jeszcze krzywią się, jakby co najmniej wprowadzono do pojazdu taczkę łajna, a nie najnormalniejszego pod słońcem psa. Jeszcze niedawno Filip sam taki był i pałał niechęcią do podróżujących z nim obcych kundlów. Śmierdziały, ocierały się przypadkiem o innych, zostawiając na ubraniach sierść, popiskiwały, dyszały... Czegoś takiego nie dało się lubić. Sytuacja uległa zmianie dopiero wtedy, gdy Filip musiał odbyć taką podróż z Ciapkiem. Prawie zabił gderającą starszą babcię, siedzącą na drugim końcu pojazdu, ale nieomieszkującą rzucić kilkoma komentarzami o Ciapku. Bo kto to widział, psy wozić. Ludziom się w dupach przewraca. Cudem udało mu się przejechać całą drogę, nie robiąc nikomu krzywdy. Żeby jednak jakoś wytrwać w tym cierpieniu, napisał Maciejowi długiego SMS-a traktującego o starych, niewyżytych babach, którym przeszkadza wszystko, tylko nie ksiądz w kościele.
Poczekał chwilę na odpowiedź, ale żadna nie nadeszła. Zerknął jeszcze na zegarek, upewniając się, że przecież Maciej powinien już skończyć pracę. Nim jednak zdążył poddać to głębszemu przemyśleniu, autobus zatrzymał się na przystanku niedaleko apartamentowca Wyszyńskiego. Zostawiając stare, okropnie irytujące baby w spokoju, wysiadł z pojazdu i wolnym krokiem ruszył w kierunku mieszkania. Dzień był trochę chłodniejszy niż wczorajszy, niebo przykrywały chmury, a mocny wiatr przypominał wszystkim o zbliżającej się jesieni, tak samo jak powoli brązowiejące liście drzew. Filip, przemierzający chodnik wolnym krokiem, doszedł do wniosku, że lubił jesień. W szczególności lubił okres września i października, kiedy to na zewnątrz panowały całkiem przystępne temperatury, a deszcze nie były jeszcze tak częstym zjawiskiem jak w listopadzie. Kiedy więc wreszcie jesień nie oznaczała dla niego głównie powrotu do szkoły, mógł z ręką na sercu przyznać, że to jedna z jego ulubionych pór roku.
Weszli razem do budynku. Czekając na windę, Filip wyciągnął z kieszeni zapasową parę kluczy, jaką dostał od Macieja. Popatrzył na nią, a nieprzyjemne uczucie stanęło w jego gardle, gdy uzmysłowił sobie, że ten ogarniający go stan szczęścia może zakończyć się już jutro. Bo to jutro miał dostać ostateczne wyniki. Jutro brzmiało więc dla niego jak mistyczny moment; jak zapowiadany co parę dekad koniec świata, który ostatecznie nigdy jeszcze nie nadszedł. Nie myślał więc o jutrze przez cały dzisiejszy dzień, bo czy myśli się o końcu świata? Nawet jeśli on i tak nadejdzie, nikt nie chciał się nad nim bezustannie zastanawiać.
Wsiedli do windy. Ciapek ziewnął rozdzierająco, wykończony po dniu pełnym wrażeń. Dźwig pomknął w górę, na czwarte piętro. Drzwi się rozsunęły, Filip jeszcze raz zerknął na trzymane w dłoni klucze, nawet nie wiedząc, że jego usta wykrzywił lekki uśmiech. Czasem chyba trzeba po prostu żyć chwilą. A w tej chwili był zwyczajnie szczęśliwy.
Podszedł do zamkniętych drzwi mieszkania i wsunął w zamek jeden z kluczy, cały zadowolony, że wreszcie może go użyć. Że przez chwilę mieszkanie w jakiejś części było też jego, chociaż to oczywiście dość głupie myślenie, bo skarpetki w koszu na brudy czy golarkę przy zlewie zawsze można szybko usunąć. A jednak Wyszyński tego nie robił, trwali w jakiejś durnowatej parodii związku, mimo że dzieliło ich praktycznie wszystko. Filip nie miał pojęcia, jak to mogło zabrnąć tak daleko, ale chyba nawet nie chciał szukać odpowiedzi. Czasem w życiu rzeczy po prostu się dzieją, bez konkretnego powodu zbliżają do siebie całkowicie obcych sobie ludzi.
Wsunął klucz do zamka, ale drzwi były otwarte. Klamka odskoczyła, a Filip popatrzył ze zdziwieniem na uchylone wejście. Maciej zazwyczaj zaryglowywał drzwi, nawet jeśli był akurat w mieszkaniu. Zawsze dbał o takie szczegóły, tak samo jak nie wrzucał zużytych wacików do ubikacji czy przed wyjściem sprawdzał palniki kuchenne. Był po prostu perfekcjonistą i uważał na każdy drobiazg.
Ciapek sapnął pod nosem, a Filip popatrzył na psa zaskoczony. Całe ciało zwierzęcia napięło się, a z gardła dobiegł ostrzegawczy warkot. Włosy na grzbiecie stanęły dęba, głowę zawiesił nisko, jakby przygotowując się do ataku, co w żadnym wypadku nie pasowało do jego uroczej, mało rozgarniętej osobowości. Ciapek był przecież rozkosznym psiskiem, nigdy nie wykazywał się agresją.
Uczucie niepokoju momentalnie przeszyło ciało Filipa na wskroś, zakorzeniając się kościach, przyspieszając bicie serca i odbierając oddech. Niemal słyszał szum własnej krwi w uszach, kiedy popychał drzwi, a pies szarpnął się i tylko dzięki smyczy nie pognał do przodu. Z salonu dobiegł ich obcy śmiech, później jakiś niezidentyfikowany odgłos, aż wreszcie jęk.
Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie Filipa, brzmiała: "spieprzaj" i pojawiła się zaraz po tym, kiedy rozpoznał ten chropowaty, rzężący śmiech. Tylko jedna osoba, którą znał, śmiała się w ten sposób. Zajrzał głębiej do mieszkania; buty Macieja - zawsze równo ustawione, zawsze zdjęte z pedantyczną starannością, zawsze czyste oraz bez najmniejszej skazy - teraz walały się po całym przedpokoju, zdeptane i skopane. Filip nawet nie zdawał sobie sprawy, że zacisnął mocno dłoń na smyczy, ciągnąc ją w górę i w rezultacie podduszając psa. Ale tylko dzięki temu Ciapek nie szczeknął, kiedy w zasięgu ich wzroku znalazł się Maciej. Leżał na podłodze skulony, aby jakoś zamortyzować następujące ciosy, jeden po drugim. Te jednak za każdym razem dosięgały zmaltretowanego brzucha, prawdopodobnie łamiąc żebra, bo napastnicy ważyli dwa razy więcej od Wyszyńskiego i mieli już wprawę w gruchotaniu kości.
Filip stanął jak porażony, przez kilka chwil, które wyliczyć można byłoby za pomocą padających na Wyszyńskiego uderzeń, nie potrafił się nawet ruszyć. Widok Macieja leżącego na podłodze, kompletnie bezsilnego wobec agresorów, skatowanego tak, że już nawet nie miał sił jęczeć, sparaliżował go. Może gdyby zareagował, gdyby rzucił się z zaskoczenia na właśnie wyprowadzającego cios Błażeja, może wtedy uchroniłby Macieja przed kolejnym ogniskiem bólu. Tylko jak miał to zrobić? Bez żadnej broni? Chudy Filip i chudy Ciapek przeciwko Błażejowi i jego znajomym?
- Masz, cwelu w dupe jebany! - ryknął facet z tatuażami na skroniach. Filip go kojarzył, przychodził kiedyś do meliny Łysego i kumplował się z Błażejem. Nigdy jednak nie zamienili ze sobą chociażby słowa, ale zawsze, choć oczywiście kiedyś Wilku by tego nie przyznał, budził w nim trudny do opisania strach. Cała jego postawa - zaciśnięte zęby, napięte ramiona, tępy, ale groźny wzrok - podpowiadała, że był nieciekawym człowiekiem.
Właśnie dlatego Filip tak obawiał się Błażeja. Nie chciał wchodzić z nim w utarczki, bo Pacuła to nie tylko jedna osoba stanowiąca zagrożenie. Pacuła to też jego bezmózdzy kumple, którzy najpierw napadli na Andrzeja, a teraz katują jego Macieja.
- No proszę, kto tu przyszedł - padło, nim Filip zdążył cokolwiek zrobić. - Zdradzieckie, pedalskie ścierwo - słowa skierował do Wilczyńskiego, ale pogardliwe splunięcie spadło już na Macieja. Filip nie mógł powstrzymać skrzywienia się na widok spoglądających w jego stronę, zapuchniętych i przekrwionych oczu. Jego Maciej, przystojny, zawsze pewny siebie, inteligentny i przepełniony dumą, teraz leżał na podłodze, nie przypominając już nawet człowieka. Był jednym wielkim siniakiem. Jedną wielką, nabrzmiałą raną. Ten widok naprawdę bolał.
Facet z tatuażem na skroni zamachnął się nogą. But boleśnie wbił się w krocze Macieja; na jasnych spodniach pojawiła się ciemniejsza plama, a Filip poczuł, jak zaczyna drżeć. Śmiech wypełnił całe pomieszczenie, a drugi z kumpli Błażeja ryknął coś w stylu: "zeszczał się!".
- I co? Nic nie powiesz? - Błażej zrobił krok w stronę Filipa, wciąż patrzącego na Macieja. Niemal fizycznie odczuwał jego ból. Przełknął ślinę, przełykając również szloch zmieszany z przerażeniem, który stanął mu w przełyku. Musiał zamrugać, bo miał ochotę się rozpłakać. - Podoba ci się ten zaszczany pedał? - zapytał, zerkając jeszcze na zmaltretowanego Macieja.
- Jakbyś sam pedałem nie był - wydobyło się z gardła Filipa samoistnie. Dwóch kolegów Błażeja popatrzyło na niego, a Wilczyński już wiedział, że właśnie wszedł na teren zakazany. Obudził smoka. - No, przyznaj się, jak dobrze było mnie od czasu do czasu wyjebać. - Uśmiechnął się krzywo, z zadowoleniem obserwując całą gamę emocji odmalowującą się na twarzy Błażeja. Nie zastanawiał się nad słowami, po prostu mówił, chcąc jakoś - jakkolwiek - zagrozić Pacule, a przecież fizycznie było to niemożliwe. - Jak ciągnąłeś mi pałę? - Wiedział, że sam właśnie wydaje na siebie wyrok, ale nie przerywał. - ...jak wciskałeś swojego fiuta w...
- Filip, kurwa! Spieprzaj stąd! - wycharczał Maciej, prawdopodobnie resztkami sił, a Filip dopiero wtedy dostrzegł wykrzywioną w istnym szale twarz Błażeja.
- Ty mała szmato... - warknął Błażej, na co Filip w jednej chwili stracił całe panowanie nad swoim ciałem. Przestał je kontrolować, bo gdyby tak się nie stało, to czy odwróciłby się, pociągnął Ciapka i jak największy tchórz uciekł? Czy zostawiłby w tym wszystkim Macieja samego? Oczywiście, że nie. Za samo podniesienie ręki Pacuły na Wyszyńskiego miał ochotę temu pierwszemu wydłubać oczy. Ale jednak - uciekł. Podkulił ogon i spieprzył, zbyt przerażony, aby móc stać dalej i patrzeć na upodlonego Macieja, leżącego w swoich płynach ustrojowych. Zbiegł po schodach, wypadł z budynku i wciąż nie myśląc, biegł przed siebie.
Sam wydał na Macieja wyrok.
Skulił się pod drzewem, nawet nie wiedząc, gdzie się teraz znajdował. Zakrył dłońmi twarz, czując, jak całe jego ciało trzęsie się od mieszanki przerażenia, nienawiści i bezsilności. Rozpłakał się. Poczuł ciepły język psa na swoich rękach, ale w żaden sposób na to nie zareagował.
Był beznadziejny.
Co miał teraz zrobić? Jak miał pomóc Maciejowi? Dzwonić na policję?
Nawet nie wiedział kiedy, a już miał w rękach telefon. Nie przejmował się swoimi zasadami co do trzymania się od służb prawnych jak najdalej, tu chodziło o Macieja.
Momentu rozmowy z dyspozytorką nie pamiętał w ogóle. Głos mu drżał, a on nie potrafił zbudować ani jednego bardziej sensownego zdania.
- Dobrze, wysyłam patrol.
- I karetkę. Koniecznie karetkę - powiedział, ściskając telefon w dłoni tak mocno, że chyba tylko cudem mu się w niej nie rozpadł.
Zaraz po skończonej rozmowie - albo chwilę po niej, sam już nie wiedział - ruszył z powrotem do apartamentu i prawie tego nie zauważając, ciągnął za sobą psa. Pokonał schody w zatrważającym tempie; całkowicie zapomniał o windzie, głowę miał wypełnioną jedynie obrazem skatowanego Macieja. Ile by dał, żeby ten dzień okazał się tylko złym snem... Naprawdę, zrobiłby chyba wszystko, gdyby za chwilę mógł obudzić się w łóżku z Maciejem śpiącym obok, jak zwykle cicho pochrapującym, ale co najważniejsze - bezpiecznym.
Dotarł pod drzwi. Złota liczba czternaście zdawała się spoglądać na niego ze wzgardą, kiedy sięgał do klamki. Zupełnie jakby chciała mu przekazać, że uciekając, naprawdę pokazał całą swoją wartość.
Kiedy wszedł do przedpokoju, jedyne, co go powitało, to cisza. Żadne chrapliwe śmiechy, żadne dźwięki uderzeń, żadne jęki. Nic. Cisza.
Ciapek pisnął i w jednej chwili wyrwał mu się, biegnąc do salonu. Smycz przesunęła się po płytkach z głuchym metalowym brzdękiem, jakby wyznaczając Filipowi drogę. Przełknął ciężko ślinę, żeby zaraz ruszyć w stronę pokoju dziennego, wciąż jednak odczuwając paraliżujący strach na myśl, co tam zobaczy.
Przewrócony fotel, rozbity telewizor, powyrzucane ubrania z szaf to tylko część tego, co powitało Filipa już od progu. Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. Dopiero po chwili spojrzenie Filipa z przestrachem zsunęło się w dół, na nieruchome, ułożone na boku ciało.
- Maciej? - nawet w jego uszach brzmiało to żałośnie słabo i płaczliwie. Strach stanął w jego gardle, uniemożliwiając równomierny oddech. Zupełnie, jakby zaraz miał się udusić.
Oparł się plecami o ścianę, nie mogąc nawet się ruszyć. Bo to wszystko była jego wina. To on ściągnął na Macieja Błażeja. To on uciekł jak tchórz.
Z jego gardła wyrwał się zduszony jęk. Nie chciał tego i chociaż jeszcze kilka miesięcy temu w ogóle by się tym nie przejął, teraz Maciej nie był jedynie kolejnym facetem na chwilę. Nie był nawet Błażejem. Nie wiedział, kim był Maciej, ale znaczył znacznie więcej.
Dopadł do Wyszyńskiego, wciąż tak samo nieruchomego, wciąż opuchniętego na twarzy, w małej kałuży krwi spływającej mu z ust i w zmoczonych uryną spodniach. Dopiero to zdołało ocucić Filipa, którego umysł na moment przykryła czerwień łudząco podobna do czerwieni pokrywającej panele.
Nie znał się na pierwszej pomocy. Wiedział tylko, jak sprawdzić puls. Szybko więc złapał za nadgarstek Macieja, przerażony, że mógłby tam niczego nie wyczuć.
Pulsował. Wciąż pulsował.
- Przepraszam - wydusił, czując, jak wszystko w nim pęka i rozpada się na kawałki. - Przepraszam, tak bardzo przepraszam - wystękał, pochylając się nad nieprzytomnym Maciejem i obejmując go ostrożnie. - To wszystko moja wina - mówił, całując skroń Wyszyńskiego, odgarniając mokre od potu włosy, dotykając go delikatnie po opuchniętym policzku... Jeszcze nigdy nie czuł się tak podle jak w tamtym momencie. Bo to przez niego Maciej leżał teraz nieruchomy. Uciekł, zostawiając go na pastwę Błażeja, którego sam zwalił na głowę Wyszyńskiego.
Nie wiedział, ile tak siedział, mówiąc coś do Macieja bez większego składu i pozwalając Ciapkowi lizać swojego pana po rękach. Ocucił go dopiero dźwięk syren nadjeżdżającej karetki, a po chwili do pomieszczenia wpadli ratownicy. Odsunął się od Wyszyńskiego, tępym wzrokiem przyglądając się mężczyźnie unieruchamiającemu Maciejowi szyję. Jakaś kobieta zapytała go, co dokładnie miało tutaj miejsce. Wybełkotał, że chwilę temu wrócił i tak wszystko zastał. Później przyjechała policja. Kilka ciekawskich sąsiadów wyszło na korytarz, ale Filip już na nic nie zwracał uwagi. Miał tylko nadzieję, że wszystko będzie dobrze - inaczej nigdy by sobie nie wybaczył.
Kiedy zaczęto go przesłuchiwać, w pierwszej chwili chciał powiedzieć wszystko - o Błażeju, jego kumplach, o jego trawkowym biznesie i innych nie do końca legalnych przekrętach. Naprawdę chciał wszystko wyznać, gdy zdał sobie sprawę, że to w żaden sposób nie pomoże. Czy to pierwszy raz Błażej miał do czynienia z policją? Zanim by Pacułę zamknięto, skazałby siebie - albo przede wszystkim swoich najbliższych - na jego zemstę. A już dzisiaj Błażej pokazał, że z nim nie było żartów.
- Nie wiem. Przyszedłem, bo... Mieszkam tutaj - powiedział i pokazał klucze starszemu funkcjonariuszowi z ogromnym siwym wąsem pod nosem. Jego kaprawe oczka zwęziły się, patrząc na Filipa uważnie, może nawet trochę groźnie, bez krzty współczucia.
- Jesteście... parą? - zapytał, wyraźnie krzywiąc się na samą myśl, że ta sprawa tyczyła się dwóch pedałów. Filip mógłby się założyć, że policjant właśnie pomyślał coś o tym, że pobicie im się należało.
- Tak. Myślę, że... to atak homofobiczny - wydusił, nie panując zbytnio nad tym, co opuszczało jego usta.
- Atak homofobiczny - powtórzył policjant, nie powstrzymując się od kpiącego uśmiechu i coś zapisał. - Dobrze, przyjąłem - stwierdził z taką miną, że Filip nie miał złudzeń - jeśli ujmą sprawcę, to ujmą, ale ten funkcjonariusz nie miał zamiaru się nad tym gimnastykować.

***

- Filip, ta karetka, co podjechała... - zaczęła Maja, ale on tylko pochylił się do psa i odpiął smycz. Nie mógł ukryć drżenia dłoni.
- Zajmij się nim - powiedział, bojąc się nawet na nią spojrzeć. Wiedział, ze siostrze należały się słowa wyjaśnienia, powinna wiedzieć, jak bardzo Filip wszystko spieprzył, jednak teraz chyba nic nie przeszłoby mu przez gardło. - Ja muszę jechać - dodał tak cicho, że ledwo sam siebie dosłyszał.
- Podwieźć cię gdzieś? Hubert zaraz będzie, więc...
Pokręcił głową, nawet nie myśląc, żeby wciągnąć w to wszystko Maję. I to jeszcze ciężarną; brzuch już delikatnie zarysowywał się jej pod koszulką, przypominając o rozwijającym się tam bezbronnym życiu... Jak mógłby więc z czystym sumieniem serwować siostrze zmartwienia?
- Nie, po prostu się nim zajmij. Nie sprawia problemów, to grzeczny pies.
- Jak długo? - W tym pytaniu wcale nie chodziło o okres opieki nad psem, Filip doskonale wiedział, że Maja chciała wybadać, kiedy to wszystko się skończy.
- Nie wiem.
Wymusił uśmiech, popatrzył na Ciapka, odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Musiał jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Gdy jednak przypominał sobie obrazy sprzed kilku chwil, ratowników wynoszących Macieja, przesłuchujących go policjantów, czuł się tak bezsilny, że najlepiej po prostu by zniknął.
Tak, marzył o tym, żeby zniknąć. Gdyby zrobił to wcześniej, Maciej by nie ucierpiał.

***

Nie podszedł do recepcji. Nie zapytał o Macieja. Nie spróbował się czegokolwiek dowiedzieć. Gdy tylko przekroczył próg szpitala, zajął miejsce na niewygodnym, plastikowym krześle i zamarł w bezruchu, bojąc się cokolwiek zrobić. Z dłońmi w kieszeniach bluzy wpatrywał się w wysoko zawieszony na przeciwległej ścianie zegar. Sekundnik przesuwał się dookoła całej tarczy, ciągnąc za sobą powolny minutnik, aż wreszcie wskazówkę godzinową. Palce Filipa to zaciskały się, to rozluźniały na obudowie I-phona.
Powiedział ratownikom, że zawiadomi rodzinę Macieja. A policjantom, że to był atak na tle homofobicznym.
Rany boskie, ale był głupi. Jak mógł tak wkopać Macieja? Ciągnął go tylko w coraz większe bagno; zakopywał problemami, a w zamian otrzymywał wygodne życie w luksusowym apartamencie.
Mógł mieć tylko nadzieję, że mama Macieja nie dowie się niczego, a Daria też niczego nie zdradzi. Coming out to tylko decyzja Wyszyńskiego, nie chciał w żaden sposób na nią wpływać - a jednak, jeszcze niedawno w ogóle nie panował nad tym, co opuszczało jego usta. Nawet się nie zastanawiał.
Wyciągnął telefon, patrząc na czarny wyświetlacz. Odblokował, ciesząc się jednocześnie, że Maciej nie ustawił zabezpieczenia odciskiem palca. Wszedł w listę ostatnio wybieranych kontaktów, żeby po chwili wyświetlić całą masę nieznanych, zapewne służbowych numerów. Nawet nie zauważył drżenia komórki w jego dłoni, tak samo zresztą jak palca, którym przesuwał po ekranie. Wciąż nie potrafił się uspokoić.
Łukasz.
Zatrzymał opuszek przy nazwie kontaktu. Nieodebrane połączenie przychodzące, cztery dni temu. Maciej nie oddzwonił, możliwe że wyrzucił Łukasza ze swojego umysłu i całą uwagę poświęcił Filipowi. W rezultacie leżał teraz w jakiejś sali, cały połamany, prawdopodobnie ze wstrząśnieniem mózgu i - oby nie - możliwe nawet, że z jakimś krwotokiem wewnętrznym. Gdyby na miejscu Filipa znalazł się Łukasz, Maciejowi groziłoby jedynie uśnięcie z nudów oraz ostracyzm rodziny. Daria pewnie nie dałaby mu spokoju, ale już chyba lepszy gniew siostry niż Błażeja.
Westchnął ciężko. Przesunął niżej - Daria. Nabrał powietrza w płuca i kliknął na numer, żeby po chwili przyłożyć słuchawkę do ucha.
- No, co chcesz? - usłyszał po kilku sekundach w akompaniamencie odgłosu wiatru uderzającego w telefon.
- Hej, z tej strony Filip - powiedział zaciśniętym z nerwów głosem.
- Kto?
- Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Przyszedłem kiedyś do Macieja, minęliśmy się - mówił, skubiąc rękaw swojej bluzy. W ogóle nie przypominał tego samego krnąbrnego dzieciaka, którego Daria spotkała w mieszkaniu brata.
- Ach... chyba pamiętam. - W słuchawce rozległ się trzask, a głos Darii stał się nagle wyraźniejszy i nieprzerywany przez wiatr. Musiała wejść do jakiegoś pomieszczenia. - Czemu dzwonisz od Macieja?
Nabrał powietrza w płuca. Ta rozmowa była trudniejsza niż mógłby podejrzewać.
- Maciej jest w szpitalu.
Kilka chwil ciszy. Serce Filipa waliło jak szalone.
- Co? Jak to?
- Napadnięto na niego w mieszkaniu. Powiedziałem policji, że to ze względu na orientację, a później przypomniałem sobie, że przecież wasza mama nic o tym nie wie, a Maciej nie chciał jej mówić i sam już nie wiem, co mam robić. Byłem zdenerwowany, nie myślałem nad tym, co mówię, a nie chcę, żeby to się wydało przeze mnie - zaplątał się, wpadając w słowotok, co przecież nigdy mu się nie zdarzało. Zawsze wiedział, co mówić, zawsze potrafił zachować spokój, a dzisiaj czuł się tak roztrzęsiony jak jeszcze nigdy. Myśli krążyły mu w głowie nieuporządkowane i w rezultacie nie miał pojęcia, co (i w jaki sposób) powiedzieć Darii. Sprawy wcale nie ułatwiał fakt, że niewiele o niej wiedział, a to, co powiedział mu Maciej, nie tworzyło obrazu kochającego się rodzeństwa.
- Gdzie jest? To coś poważnego?
- Był nieprzytomny. Nie wiem, co z nim - mruknął, znów zerkając na zegar. Sekundnik wciąż przesuwał się po tarczy irytująco wolno.
- Jaki szpital?
- Uniwersytecki.
- Jesteś tam? - zapytała w akompaniamencie odpalanego silnika samochodu.
- Tak, ale nie wiem, co z nim - powtórzył, jakby zapomniał, że już przecież to powiedział.
- Jeszcze raz, jak masz na imię?
- Filip. - Dziwnie się czuł przy tej rozmowie. Jakby na moment wyszedł ze swojego ciała i stanął obok. Jakby to nie on poruszał ustami, jakby to nie jego głos wydobywał się z gardła. Brzmiał jak zastraszony dzieciak i dokładnie tak też się czuł.
- Dobrze, Filip. Dzięki, że zadzwoniłeś. Za chwilę tam będę - dodała, a Filip odetchnął głęboko i pokiwał głową, zapominając, że to przecież rozmowa telefoniczna. Rozłączył się.
Znów zapragnął zniknąć.

Nie wiedział, ile tak trwał na tym plastikowym krzesełku. Ludzie przechodzili tuż obok z różnymi dolegliwościami, pielęgniarki w recepcji wiły się jak w ukropie, a on siedział, już nawet nie zerkając w stronę zegara. Przeraziłoby go, że zatracił poczucie czasu, bo to, co wydawało mu się godziną, było tak naprawdę zaledwie kilkunastoma minutami.
Czekać tu? Wrócić? I co dalej? Co robić?, zastanawiał się, ale na żadne z tych pytań nie uzyskiwał odpowiedzi. Jego myśli zataczały więc krąg, a pytania bezskutecznie powtarzały się, nie dążąc do niczego.
Prawie podskoczył, kiedy smartfon zabrzęczał mu w kieszeni. Sięgnął do niego szybko; tym razem była to jego komórka, nie Macieja. Popatrzył na porysowany ekran; nigdy jakoś szczególnie nie dbał o telefony.
Jedna wiadomość, Błażej - przeczytał, a nieprzyjemny dreszcz wspiął się po plecach, żeby zaraz oblać całe ciało. Nie odczytał od razu. Wpatrywał się jedynie w wyświetlacz, jakby tym samym mógł sprawić, że SMS zniknie.
Nie zniknął tak samo, jak nie zniknął Filip, który wciąż siedział w poczekalni i pomimo ogromnej chęci rozpłynięcia się w powietrzu, cały czas tam tkwił. Odblokował telefon, gdy nagle tuż pod nosem przemknęła mu znajoma sylwetka. Uniósł wzrok, wpatrując się w Darię zmierzającą ku recepcji. Miała sztywny, nierówny krok, a kiedy dopadła do lady, za którą siedziała pielęgniarka, mógł usłyszeć jej drżący, nerwowy tembr głosu. Nie wiedział jednak, co mówiła; aby Filip zdołał ją dosłyszeć, była zbyt daleko, a w pomieszczeniu panował zbyt duży rozgardiasz.
Daria już po chwili kiwnęła głową i zniknęła w skrzydle szpitala. Filip wciąż siedział i wciąż nie wiedział, co z Maciejem. Spuścił wzrok na telefon, wczytał wiadomość.
"Nawet nie myśl o policji."
Uśmiechnął się pod nosem, ale nie był to kpiący uśmiech, który zazwyczaj pojawiał się na jego twarzy przy rozmowach z Maciejem. Tym razem uśmiech wyrażał jedynie bezsilność.
Nic nie powiedział policji, bo przecież wiedział, do czego Błażej mógłby się posunąć. Nie był głupi, a Pacuła o tym wiedział, właśnie dlatego czuł się tak bezkarny.
Nie odpisał. Wcisnął jedynie telefon do kieszeni, wstał i wyszedł, nie wiedząc nawet, dokąd się kierować. Nie zaczekał na informacje o Macieju, jego obecność w szpitalu i tak niczego nie zmieni. Właściwie przynosił same kłopoty, najpierw pieprzone HIV, a teraz Błażej wraz ze swoją ferajną - to brzmiało jak kiepski żart. Pastisz jakiegoś żałosnego dramatu, w którym bohaterowie zmagają się z coraz to nowszymi problemami.
Wyszedł na zewnątrz i naciągnął kaptur na głowę. Zdążyło się już ściemnieć i było dość chłodno. Nie spoglądając już za siebie, ruszył ku bramie, a następnie skierował się wolnym krokiem do przystanku autobusowego.
Gdyby nie Błażej, prawdopodobnie właśnie szamotałby się z Maciejem w pościeli, żeby później obejrzeć jeszcze jakiś film i pójść spać. Rano wstaliby, ubrali się, no i pojechali odebrać wyniki. Wyszyński byłby tuż obok, obojętnie czego Filip by się nie dowiedział, przytuliłby, a następnie zabrał z powrotem do mieszkania. Gdyby okazało się najgorsze, pewnie wziąłby wolne w pracy, żeby spędzić z nim cały dzień.
To zbyt idealne, żeby mogło się spełnić. Nic dziwnego, że wszystko musiało się zjebać.

Wrócił do swojego domu, mieszkanie Wyszyńskiego omijając szerokim łukiem. Nawet nie myślał o tym, aby je odwiedzić. Zapomniał również o Ciapku, który, całe szczęście, znalazł się w dobrych rękach. Maja na pewno się nim zaopiekuje.
Już w korytarzu jak zwykle powitały go krzyki i zabawki walające się na podłodze. Przeklął szpetnie pod nosem, kiedy stanął na klocu, a gdy z salonu wyskoczył na niego Tomek z przepaską pirata na oku, Filip nawet się nie uśmiechnął. Popatrzył na brata zmęczonym wzrokiem, żeby zaraz zniknąć w swoim pokoju.
Był wykończony. Wydawało się, że tylko dopadnie łóżka, a już zaśnie. Tak jednak się nie stało, bo najpierw sen skutecznie uniemożliwiły głośne sprzeczki Tomka z Gabrysią w pomieszczeniu obok, a gdy Kuba wreszcie położył młodsze rodzeństwo spać, Filip i tak nie potrafił zasnąć. Kręcił się z boku na bok, usilnie próbując nie myśleć, ale myśli zalewały go samoistnie.
Uciekł. Nic dziwnego, że dzisiaj uciekł. Zawsze szczekał, podkręcał atmosferę, a gdy robiło się goręcej - uciekał. Po raz pierwszy czuł się jednak winny. I chyba właśnie to nie pozwoliło mu zasnąć.
Później dostał wiadomość. Dwa telefony rzucone na łóżko przez połowę wieczoru pozostawały milczące, żeby kilka minut po dwudziestej drugiej się odezwać. Najpierw zrobił to I-phone Macieja; zabrzęczał, a blask ekranu rozświetlił pogrążoną w mroku sypialnię. Filip przewrócił się na bok, przodem do aparatu. Patrzył, jak wyświetlacz powoli gaśnie, a w pokoju znów zapada ciemność. Dopiero wtedy sięgnął po telefon i odblokował go. Serce niemal stanęło mu w gardle, gdy jego spojrzenie padło na imię nadawcy - Daria. Podniósł się szybko do siadu, a jakaś głupia myśl w głowie podsunęła mu, że to może być informacja o najgorszym. W końcu nie wiedział, w jakim stanie był Maciej i co tak naprawdę Błażej mu zrobił.
"Stan jest stabilny. Ma połamane żebra, piszczel i nos, ale nic jego życiu nie zagraża. Teraz śpi. Jak chcesz, wpadnij jutro." - W pomieszczeniu rozległo się westchnięcie pełne ulgi. Filip opadł na poduszkę, mając wrażenie, jakby nagle ktoś wypuścił z niego całe powietrze, a on pozostał tylko pustym balonikiem bez życia.
Leżał chwilę na plecach, ze wzrokiem wbitym w sufit i pomimo tego pozytywnego SMS-a, wcale nie czuł się spokojniejszy. Wciąż go dręczyła świadomość, że wszystko, co przytrafiło się Maciejowi (złamany nos, cholera! Przecież Maciej i jego zmysł estetyczny nie przywyknie do garbatego nosa!) było jego winą.
Właśnie wysyłał Darii krótkie, ale wiele znaczące "dziękuję", gdy odezwał się drugi telefon. Tym razem już należący do Filipa.
"Jezeli nie checesz, rzeby temu cfelowi znowu sie cos stalo, tzymaj sie od niego z daleka" - brzmiała wiadomość od Błażeja, bez polskich znaków i pełna błędów ortograficznych. Filip zamarł na kilka chwil z komórką w dłoni, aż wreszcie szybko ją wyłączył. W kilku ruchach wyciągnął baterię, sięgnął po kartę sim i zgiął ją w palcach, zupełnie jakby tyle wystarczyło, aby uwolnić się od Błażeja.

Tamtej nocy już praktycznie nie zmrużył oka, a jego umysł pracował na najwyższych obrotach, ostatecznie nie dochodząc do żadnych konkluzji. Wstał rano, przypominając wyglądem żywego trupa, i ruszył do łazienki. Obmył szybko zmęczoną twarz, umył zęby i omijając kuchnię - bo i tak niczego by nie przełknął - wrócił do pokoju. Założył czysty podkoszulek, nie przejmując się, że śmierdział po całym wczorajszym dniu, żeby po chwili wyjść do przedpokoju i tam nasunąć na stopy nowe buty. Zatrzymał się jeszcze na kilka chwil i popatrzył na sneakersy, które sprezentował mu Maciej.
Normalnie pewnie nie pojechałby do przychodni po wyniki. Posiadał zatrważającą umiejętność zapominania o nieprzyjemnych rzeczach i gdyby nie upór Macieja, zapomniałby też o badaniach i żył dalej, nie myśląc o żadnych konsekwencjach. Ale właśnie - gdyby Maciej był obok, siłą wypchnąłby go do kliniki. Może to dlatego Filip sięgnął po klucze i wyszedł z mieszkania, kierując się na autobus.

Odbierze te pieprzone wyniki. A nad tym, co robić dalej, zastanowi się później, gdy już wszystko będzie wiadome.

***

Jeżeli w którymś momencie przedramatyzowałam - przepraszam. Naprawdę chciałam tego uniknąć.