Gówniarz 27
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 09 2018 18:12:07



Rozdział 27; Jak nie urok to sraczka

- Niedobrze mi.
Popatrzył na niego z przerażeniem i momentalnie zwolnił. Dokonując szybkiego rezonansu strat oraz zysków, błyskawicznie doszedł do wniosku, że lepiej zapaskudzić karoserię niż tapicerkę. Był więc gotów w każdej chwili wypchnąć głowę Filipa za okno.
Filip ni to czknął, ni to mu się odbiło. Naprawdę sporo wypił i nie trzeba być znawcą stanów poalkoholowych, aby dojść do takich wniosków.
Świetnie. Cudownie. Genialnie wręcz.
- Jak się tu zrzygasz, wyrzucę cię - powiedział Maciej poważnie, jakby naprawdę mógł to zrobić i jakby zapomniał o wydarzeniach sprzed kilkunastu minut. Bo jeszcze niedawno pobił przecież jakiegoś obcego faceta z zazdrości, a teraz groził Filipowi wyrzuceniem z samochodu. Tak, te ostrzeżenia naprawdę brzmiały racjonalnie - całe jednak szczęście Wilczyński był zbyt pijany, aby wyłapać Maciejową hipokryzję.
- Nie - czknięcie - zrzygam się.
- Oby - mruknął Maciej pod nosem i przyspieszył. Zdecydowanie chciałby już znaleźć się w domu i podetknąć pod usta Filipa jakąś miskę, niż dalej narażać swój samochód na zapaskudzenie. Wyobrażał sobie, że ścieranie wymiocin z foteli czy deski rozdzielczej to nic przyjemnego, a zapach mógłby przypominać mu o tym wydarzeniu jeszcze przez długi czas.
Całe jednak szczęście udało im się dotrzeć pod apartamentowiec bez większych ekscesów ze strony Filipa. Jedyne, co robił, to czkał i bekał na przemian, za każdym razem poważnie strasząc tym Wyszyńskiego, który już miał przed oczami obraz treści żołądkowej dzieciaka. Gdy więc tyko zatrzymał samochód, jak poparzony z niego wyskoczył i szybko obszedł. Odetchnął dopiero, kiedy otworzył Filipowi drzwi, a wizja wymiocin na tapicerce stała się odległa.
Wyciągnął zwłoki z pojazdu, załączył alarm, po czym od razu skierował się z Filipem do budynku. Kiedy tak czekali razem na windę - Filip półwisząc na nim i co chwilę wydając z siebie niepokojące odgłosy (najwyżej sprzątaczki będą miały robotę), Maciej miał silne wrażenie deja vu. Już raz kiedyś tachał cielsko pijanego Wilczyńskiego. Co więcej - gówniarz zafajdał mu buty, a Maciej, niczym ta kochana Matka Teresa z Kalkuty, umył dzieciaka i położył do łóżka. Wiedział już, że dzisiaj wcale nie będzie inaczej. Tak też się stało; zaciągnął smarkacza do łazienki i w towarzystwie uradowanego Ciapka obmył Filipowi twarz, sadzając go uprzednio na zamkniętym sedesie.
- Lepiej? - zapytał, przykładając do czoła Wilczyńskiego zmoczony w chłodnej wodzie ręcznik. Odpowiedziało mu niemrawe mruknięcie. - Będziesz wymiotować?
- Nie, chyba nie - sapnął Filip, pochylając się do przodu. Maciej westchnął niczym cierpiętnik i sięgnął do szafki, skąd wyciągnął gumkę recepturkę.
- Co ty w ogóle wziąłeś, że jesteś w takim stanie? - Zgarnął wszystkie jego włosy w jedną rękę, żeby zaraz nieudolnie je związać. Popatrzył na swoje dzieło krytycznie, dochodząc jednak po chwili do wniosku, że lepszy jeden wielki kołtun na głowie Filipa, niż żeby dzieciak miał upaprać się wymiocinami. Zmywanie z włosów pozostałości po jedzeniu nie mogło być niczym przyjemnym.
- Zapaliłem...
- Tylko? - Posłał mu sceptyczne spojrzenie i zaraz zabrał się do ściągania z niego przybrudzonych i przepoconych ubrań.
- Popiłem trochę?
- No chyba nie "trochę" - sapnął, wrzucając koszulkę do kosza na brudy.
- Daj mi spokój - prychnął w odpowiedzi, opierając się plecami o ścianę za sobą.
Maciej pokręcił głową. Na co mu to wszystko było? Jeden Ciapek nie wystarczał i zachciało mu się kolejnego? Ciapek przynajmniej obsikiwał jedynie podłogę; Filip mógł ją zafajdać wymiocinami.
- Chodź do łóżka. I nie myśl, że ciągle będę tak taszczyć twoje zwłoki - zastrzegł jeszcze, podnosząc Filipa. Ten tylko zaprotestował niemrawo, ale dał się poprowadzić do sypialni. Gdy tylko znalazł się w pościeli, zaraz przewrócił na bok i zwinął w kłębek.
- Wody - wychrypiał.
Maciej popatrzył na niego z założonymi na piersi rękami.
- Powinieneś zdychać.
- Wody - poprosił tak żałośnie, że Maciej nawet gdyby bardzo chciał zrobić mu na złość - nie potrafił. Odwrócił się tylko i udał do kuchni, kręcąc z politowaniem głową. Złapał za pełną, półtoralitrową butelkę, żeby po chwili zahaczyć jeszcze o łazienkę. Przezorny zawsze ubezpieczony, pomyślał, kiedy wyciągnął miskę na pranie. Z takim ekwipunkiem powrócił do sypialni, żeby przekonać się, że Filip nawet nie zmienił pozycji. Leżał tak, jak go Maciej zostawił; nawet nie poprawił kołdry, smętnie zwisającej z łóżka i zalegającej w połowie na podłodze, co postanowił wykorzystać Ciapek. Zwinął się w kłębek na miękkim materiale (oczywiście za nic mając swoje drogie legowisko) i udawał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Wstawaj - sapnął Maciej, dźgając tyłek Ciapka stopą. Pies popatrzył na niego z wyrzutem, ale wtedy on pochylił się i wysupłał kołdrę spod jego czterech liter. Chcąc czy nie, Ciapek musiał dać za wygraną. Sapnął tylko niechętnie, żeby w końcu się podnieść i jeszcze łypnąć na właściciela z urazą wypisaną w swoich zezowatych ślepiach.
Maciej postawił miskę tuż przy łóżku, a Filip wyczuwając ruch, ocknął się. Zwrócił na Wyszyńskiego zaczerwienione od marihuany i alkoholu oczy, żeby zaraz tęsknie zerknąć na butelkę wody w rękach Macieja.
- Strasznie cię złapało - mruknął Maciej, litując się nad Filipem i pomagając mu usiąść. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby nie pojechał dzisiaj do Heaven. Kto by Wilczyńskiemu pomógł?
- Wiem.
- Jak zachce ci się rzygać, celuj do miski. - Odkręcił butelkę. - Spróbuj uświnić mi tu coś innego, to zafunduję ci lot z czwartego piętra. - Przysunął gwint do ust Filipa i przechylił butelkę. Wilczyński wziął kilka dużych, spragnionych łyków, oblewając się też przypadkiem wodą. Maciej wytarł mu brodę ręką i odsunął się jeszcze, zastanawiając, czy może coś dla dzieciaka zrobić.
Aspiryna. Przyda się.
Znów wyszedł do kuchni, ale gdy wrócił z tabletkami, Wilczyński już spał, umęczony wydarzeniami z całego dnia i zbyt dużymi ilościami wypitych trunków pomieszanych z działaniem trawki. Maciej odetchnął tylko głęboko i zgasił światło. W pomieszczeniu zapadł półmrok, rozproszony blaskiem lamp padających z przedpokoju.
Nie miał sił na kąpiele. Właściwie to nie miał sił już na nic, a rano znów powtórka z rozrywki ze wstawaniem do pracy. Może powinien wziąć wolne?
Zdjął ubranie i w samej bieliźnie położył się tuż obok Filipa. Słyszał jeszcze odgłosy pazurów obijających się o panele, aż wreszcie Ciapek zamruczał i jak to miał w swojej tradycji, ułożył się przy Macieju na podłodze. Wyszyński trwał chwilę w bezruchu, a w głowie toczyła mu się prawdziwa batalia myśli, odbierając ostatnie nadzieje o szybkim zapadnięciu w sen. Spuścił na dół rękę i przesunął palcami po szorstkim futrze zwierzęcia. Życie z każdą chwilą wydawało się Maciejowi coraz bardziej komplikować, a on zwyczajnie zaczął się w nim gubić. Ile to jeszcze potrwa?
Filip poruszył się za jego plecami. Odchrząknął, podniósł się do siadu i gdy już Maciej myślał, że zacznie wymiotować, złapał za butelkę wody. Po kilku łykach ułożył się z powrotem przy Macieju i na parę sekund zamarł w bezruchu.
- Maciej? - Zachrypnięty głos Filipa zaburzył nocną ciszę.
- Hm? - Nawet się do niego nie odwrócił, w zamian tylko poczuł, jak ciało za nim przysuwa się do niego, aż wreszcie obejmuje od tyłu. Przyjemne dreszcze przebiegły po plecach Macieja, kiedy poczuł dość nieśmiały pocałunek na karku.
- Czasami jesteś taki, że... - zaczął pijackim tonem, urywając nagle i milknąc na kilka sekund przerywanych ciężkim oddechem zasypiającego Ciapka. - Bo ja chyba cię kocham.
Maciej drgnął. Filip zamilkł. Ciapek sapał sennie.
Te słowa naprawdę padły i Wyszyński już sam nie wiedział, co czuł - strach, szok, niechęć, czy może coś pokroju słodkiego zadowolenia? Był głupi, przecież zdawał sobie sprawę z uczuć Filipa. To tylko dzieciak, dzieciaki zawsze się zakochują. Przeżywają każdą swoją miłostkę jako coś jedynego, najpoważniejszego, żeby po chwili ulokować swoje uczucia w kimś innym. Taka natura młodości.
Nim jednak zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, Filip już spał. Oddychał miarowo i jutro prawdopodobnie nie będzie pamiętać żadnego wyznania.
A powinien, cholera! Powinien wiedzieć, co za głupstwa wygadywał po pijaku i powinien palić się ze wstydu, kiedy Maciej by się z tego nabijał.
Głupi dzieciak. Z takimi to zawsze same kłopoty. Jak nie urok to sraczka, chciałoby się powiedzieć.

***

Błażej przesunął suwak strony internetowej, starając się zrozumieć dopiero co wyczytane informacje. Marszczył mocno brwi, myśląc intensywnie i prawie pocąc się od tego wysiłku intelektualnego. Cholera, nic już nie rozumiał! To w końcu na to HIV się umiera czy nie? Raz piszą, że to śmiertelne, a raz, że da się z tym żyć. Mogliby się, kurwa mać, zdecydować!
Filip, ta mała zapluta wesz, pieprzył się po kątach i zaraził go tym świństwem... Chyba zaraził. Mógł nie zarazić, tak w sumie. Przecież to niemożliwe, żeby Błażej miał coś takiego; czuł się bardzo dobrze. Zadudnił palcami w blat stołu, sam już nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Był zły, oczywiście, że był, ale chyba bardziej na Filipa, że przez ten cały czas go zwodził i dawał dupy na lewo i prawo. Aż zgrzytnął zębami, nabierając ochoty na rozkwaszenie Wilczyńskiemu nosa... chociaż nie. Nosa to może nie, Wilku miał całkiem ładny nos. Ale za to nie pogardziłby uszkodzeniem twarzy skurwiela, który pewnie teraz korzystał z tyłów Filipa. Oby złapał to cholerstwo i oby mu fiut od tego odpadł. Zgnił, usechł i odpadł.
Wzrok Błażeja powędrował niżej, na krocze. Jemu fiut nie odpadnie, prawda...? Na wszelki wypadek wpisał frazę w Googlach i odetchnął, kiedy okazało się, że całe to HIV tak nie działa. Google nie mogło się mylić.

Wstał od stołu i podszedł do komody, na której przy starym, mocno wyblakłym zdjęciu w zakurzonej ramce, leżała paczka papierosów. Złapał za nią i zerknął jeszcze na kobietę z fotografii. Uśmiechała się do niego, a oczy błyszczały jej radośnie. Mogła mieć zaledwie kilkanaście lat, z pewnością była dużo młodsza od Błażeja, gdy to zdjęcie zostało zrobione. Zirytowany sięgnął do ramki i położył ją płasko na blacie, aby radosne spojrzenie matki już go nie dosięgało. Wiele razy chciał wyrzucić jedyną pamiątkę, jaką po niej miał, ale właśnie przez to, że nic więcej nie posiadał, nigdy nie potrafił wcielić zamiaru w życie. Nienawidził jej całym sercem, miał do niej masę żalu, a jednak czasem brał fotografię i szukał w sobie podobieństw do kobiety ze zdjęcia. Zastanawiał się, czy jeszcze żyła, a jeśli żyła, to co by zrobiła, gdyby pewnego dnia stanął w progu jej mieszkania?
Nigdy się pewnie nie dowie, bo nigdy nie zdobędzie się na odwagę, aby spróbować ją znaleźć.
Wyciągnął jednego szluga i drżącymi dłońmi go odpalił. Musi się uspokoić. Pomyśleć. Zastanowić, co dalej. Najchętniej rozniósłby Filipa gołymi rękami, ale z drugiej strony nie chciał zrobić mu krzywdy. Nie można oczywiście powiedzieć, że Błażej Wilczyńskiego kochał. Nawet jeśli, tego typu myśli nie były w ogóle brane przez niego pod uwagę. Coś jednak z pewnością czuł. Filip go uzależnił, a później całkowicie się odciął, więc Błażej, niczym narkoman, szukał ujścia swojej rosnącej frustracji wywołanej brakiem używki - a to mogła zapewnić mu tylko zemsta.
Z furią zgniótł niedopałek w popielniczce, kiedy w mieszkaniu rozległ się dźwięk informujący o nadejściu SMS-a. Sięgnął do telefonu, a gdy zobaczył, od kogo dostał wiadomość, na ułamek sekundy poczuł zalewającą go ulgę.
"Mogę dzisiaj wpaść?" - napisał Sławek.
"Wpadaj. Byleby szybko, za kilka godzin stary wraca."
Zerknął w kierunku laptopa, żeby zaraz pochylić się do niego i zamknąć wszystkie karty ze stronami o HIV. Pieprzyć to.
"Będę za dwadzieścia minut."
Błażej uśmiechnął się z zadowoleniem. Dobrze. Bardzo dobrze. Zdąży przed tym jeszcze coś zjeść, a później Sławek pomoże mu się odstresować.

Przyszedł. Spocony, bo dzień był wyjątkowo gorący (a autobusy to niezbyt przyjemne miejsce o tej porze roku), ale wyraźnie zachęcony wizją tego, co za chwilę się wydarzy. Błażej nie kazał mu więc dłużej czekać. Gdy tylko Sławek przekroczył próg, zaraz pchnął go na ścianę, uprzednio zamykając drzwi. Pocałował go mocno i nie bawiąc się w żadne ceregiele, utorował sobie drogę do wnętrza jego ust. W ich krótkiej historii łóżkowej Błażej nigdy nie rozczulał się nad Sławkiem. Zawsze brał, co chciał, a ten pozwalał mu na wszystko bez chociażby słowa sprzeciwu. Pacuła sam już nie wiedział, czy taka uległość bardziej go podniecała, czy może irytowała. Filip był jednak trochę bardziej asertywny, przez co czasem ich seks zamieniał się w jedną wielką walkę o dominację. Posiadało to oczywiście swoje plusy, ale na zawsze chętnego Sławka też nie mógł narzekać.
Przeszli do salonu. Błażej miał dzisiaj ochotę na coś ostrzejszego, więc wypadałoby się zaopatrzyć w jakiś lubrykant. Pchnął Sławka na rozłożone łóżko, którego praktycznie nigdy nie ścielił, i rozkazał ostrym tonem:
- Rozbieraj się.
Wyłupiaste oczy Sławka zdawały się rozbłysnąć podnieceniem. Uwielbiał takiego Pacułę - groźnego, stanowczego i nieprzewidywalnego. Szybko zaczął więc zrzucać z siebie ubrania, podczas gdy Błażej wyciągnął lubrykant. Nie zauważył jednak zawahania Pacuły w momencie sięgania po gumki, zbyt zajęty jak najszybszym pozbyciem się spodni. Błażej ostatecznie wrócił jedynie z tubką żelu intymnego i nie przedłużając, pchnął Sławka na posłanie, żeby zaraz zawisnąć nad nim niczym drapieżnik.
Nie całowali się zbyt wiele, kilka przelotnych muśnięć wystarczyło Pacule, aby się podniecić. Preferował raczej szybkie przejście do konkretów, co też zresztą zrobił. Już po chwili Sławek wypinał się przed nim tak, jak Błażej lubił najbardziej. Zaślepiony zbliżeniem, nawet nie zapytał o prezerwatywę, a Pacuła ani razu o niej nie wspomniał. Nawilżył jedynie szybko penisa i kilkoma szybkimi ruchami przygotował Sławka na głębsze doznania, po czym zaczął się w niego wsuwać.
Aż stęknął.
Seks bez prezerwatywy nie mógł się równać seksowi z zabezpieczeniem. I nawet jeśli Filip faktycznie czymś go poczęstował, kiedy pieprzył Sławka, raczej nie miał wyrzutów sumienia.

***

Popatrzyła na niego niechętnie, zupełnie jakby miała do czynienia z czymś niesamowicie obrzydliwym. Wyraz jej twarzy pozostawał nieprzystępny; brwi zmarszczone, oczy podejrzliwie zmrużone, a usta lekko wydęte. Pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno z uśmiechem snuła plany na ich dalszą przyszłość. Widziała ich razem w banalnej scenografii rodem z filmów romantycznych - w fotelach, przed kominkiem, ze starym psem śpiącym tuż obok i gromadką wnucząt. Nie była przygotowana, że jej idealny sen tak szybko dobiegnie końca. Została z niego brutalnie obudzona i nim zdążyła zorientować się w nowej sytuacji, już musiała się z nią pogodzić.
- Robię to tylko dla matki - powiedziała, stojąc z założonymi na piersi rękoma i patrząc na Łukasza z nieskrywanym obrzydzeniem. - Gdyby nie ona, klamkę byś pocałował - ostrzegła jeszcze, na co Łukasz spróbował się nie skrzywić. Już miał zamiar wytłumaczyć jej, że przecież nie tylko ona ma prawo do dzieci, ale szybko to przełknął. Nie chciał się dzisiaj kłócić. Nie teraz, kiedy miał spędzić z Kubą i Hanką cały dzień.
- Podziękuj jej - mruknął Łukasz, czekając, aż dzieci wreszcie zabiorą wszystko, czego potrzebują i będą gotowe do wyjścia. - Jak Amelka?
Wyraz twarzy Darii stężał, zupełnie jakby Łukasz powiedział coś oburzającego.
- Tak cię to interesuje?
- To moje dziecko - powiedział i wzruszył ramionami. - Mogę ją zobaczyć?
- Śpi.
- Tylko zobaczyć.
Daria prychnęła, ale po chwili wskazała na wejście do salonu.
- Zasnęła w nosidełku. Nie obudź jej - zastrzegła jeszcze, ale Łukasz już wchodził do pomieszczenia, do którego kupował meble. Daria wszystko wybierała, on tylko wyciągał kartę kredytową. Później, wraz z pojawieniem się trójki potomstwa, jego oszczędności znacznie się uszczupliły, ale nie narzekał. Paradoksalnie, dzieci były jedynym, czego nie żałował w życiu.
Ukucnął obok ułożonego na kanapie nosidełka i uśmiechnął się, widząc uśpioną twarzyczkę niemowlaka. Amelka szybko przybrała na wadze, miała pulchne policzki i ręce, teraz zaciśnięte w piąstki. Nie mogąc się powstrzymać, pochylił się do dziewczynki, żeby pocałować ją w czoło. Pachniała słodko-mdłymi dziecięcymi specyfikami. Nawet nie drgnęła, kiedy Łukasz ją dotknął, spała mocno, a jej oddech pozostawał równy i głęboki.
- Jest o wiele grzeczniejsza od Hanki, chociaż w nocy lubi dawać popisy - powiedziała Daria, która od dłuższej chwili przyglądała się Łukaszowi. Gdy tak obserwowała go, uśmiechającego się delikatnie do ich dziecka, coś nieprzyjemnego uścisnęło ją w pierś. Świadomość, że już nigdy nic nie będzie tak jak kiedyś, bolała jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Ma głęboki sen - powiedział Łukasz, dotykając palcem jej maleńkiej rączki.
- Tylko dzisiaj. Byłam z nią u lekarza...
- Coś się dzieje? - zapytał od razu, zaalarmowany.
- Nie. Badania kontrolne - wyjaśniła, nie potrafiąc zignorować nieprzyjemnego ukłucia żalu. Bo przecież z Hanką i Kubą na takie badania jeździli razem. Teraz wszystko się już zmieni.
- Jeżeli będziesz potrzebować pomocy... - zaczął Łukasz, wstając i jeszcze raz zerkając na śpiącą w najlepsze Amelkę. - Zadzwoń albo napisz. Cokolwiek. Powiedziałem już, że chcę być dla nich ojcem.
- Ale nie moim mężem - wyrwało się jej. Łukasz zamarł na kilka chwil. Patrzył na nią, a ona z irytacją odwróciła spojrzenie na bok.
- Nie - powiedział cicho i całe szczęście usłyszał ciężko stawiane na schodach kroki. Hanka cała uradowana na wizję spędzenia z ojcem dnia, podbiegła do niego, ściskając w dłoniach różowy plecak z podobizną Violetty.
- Już - oznajmiła ściszonym tonem, pamiętając o swojej siostrze.
Łukasz poczuł ogromną ulgę. Nie wiedział, jak długo zniósłby jeszcze to oskarżycielskie spojrzenie Darii.

- To co? Co najpierw? - zapytał Łukasz, odpalając samochód i jeszcze zerkając w lusterko na siedzące z tyłu dzieci.
- Zoo! - powiedział uradowany Kuba, wyrzucając rączki w powietrze. - A później McDonald! - dodał, prawie podskakując na miejscu z ekscytacji.
- Mama mnie zabije za to śmieciowe jedzenie - zamruczał Łukasz, wycofując samochód z podjazdu. - Nie macie może ochoty na coś zdrowszego? - zapytał, ale raczej nie miał zbyt wielkich złudzeń co do tego, że dzieci zażyczą sobie na obiad sałatki warzywnej.
- Nieee - rozległo się zaraz, uświadamiając go, że zaproponowanie dzieciom pełnowartościowych posiłków nie mogło zakończyć się powodzeniem. Nie, kiedy już obiecał im McDonalda. Mimo to Łukasz uśmiechnął się pod nosem, wyjeżdżając na ulicę; sam miał zamiar dobrze spędzić dzisiejszy dzień. Gdy więc rozległ się dzwonek telefonu, a on dojrzał na wyświetlaczu, że to Kuba, bez namysłu odrzucił połączenie.
Dzisiaj był dostępny jedynie dla dzieci.

***

Filip miał kaca. Kaca-giganta, jak sam to określił.
I bardzo dobrze, że go miał. Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy, cisnęło się Maciejowi na usta, kiedy po pracy zaległ na kanapie, na której umierał Filip i nie omieszkał informować o tym Wyszyńskiego co pięć minut.
- Umieram.
- Bardzo dobrze. - Nawet nie oderwał spojrzenia od laptopa.
- Naprawdę umieram.
- Nie przeszkadzaj sobie.
- Powinieneś przynieść mi wody.
- Stoi w kuchni.
- Już mnie nie kochasz, prawda?
Maciej wreszcie na niego popatrzył. Na usta cisnęło mu się "to ty wczoraj wyznawałeś miłość", ale nic takiego nie powiedział. Westchnął tylko głęboko i powrócił do przerwanej czynności, jaką było bezproduktywne przeglądanie tablicy Facebookowej.
Po pięciu minutach cała szopka zaczęła się od nowa. Filip umierał, a on tego umierania słuchał. Wreszcie, trochę poirytowany, wstał, poszedł do kuchni i złapał za butelkę wody, byleby tylko gówniarz siedział cicho. Gdy przechodził do salonu, zerknął jeszcze na znoszone trampki Filipa. O ile to tylko możliwe, wyglądały gorzej niż wcześniej. Miało się wrażenie, jakby w każdej chwili mogły się rozpaść.
- Jak bardzo umierasz? - zapytał, gdy podał Filipowi wodę. Ten popatrzył na niego pytająco, ale nie odpowiedział, tylko od razu wziął kilka łapczywych łyków.
- Teraz już mniej.
- Chcesz pojechać po buty? - Jakby nigdy nic złapał za laptopa, zamknął go i odłożył na stół. - Boję się, że jak jeszcze trochę u mnie postoją, to zalęgnie mi się jakieś robactwo.
Filip zamrugał, nie spodziewając się takiej propozycji. Maciej raczej nie fundował mu nic, prócz jedzenia z drogich restauracji i od czasu do czasu alkoholu.
- W sumie to już wcale nie umieram - powiedział szybko, byleby tylko Wyszyński się nie rozmyślił. W zamian otrzymał tylko kpiące prychnięcie Macieja i pół godziny później już zbierali się do wyjścia.

***

Nie rozmawiali o wynikach, które Filip miał odebrać za dwa dni. W ogóle już nie poruszali tematu choroby, choć samo HIV wisiało nad nimi jak takie kowadło w kreskówkach, podwieszone nad głową bohatera, na o wiele zbyt cienkiej lince. Tylko czekać, aż linka się przerwie i spadnie na postać, zgniatając ją swoim ciężarem.
Byli na zakupach, a później jeszcze poszli do restauracji na obiad, żeby wieczorem wylądować w łóżku i kochać się przez ponad godzinę. Wszystko było takie nierzeczywiste, odrobinę zbyt beztroskie, niepasujące, a jednak przyjemne i chyba nawet uzależniające. Jakby naprawdę zapomnieli o wydarzeniach z minionego tygodnia i jakby postanowili poudawać szczęśliwą parę. Nawet jeśli Maciej by chciał, nie potrafił sobie wmówić, że mu się ten stan rzeczy nie podobał - wizyta z Filipem w centrum handlowym, wspólne zakupy, obiadokolacja w restauracji, a na zwieńczenie dnia całkiem przyjemny seks - to nie mogło być nieprzyjemne.
Poranek następnego dnia też nie zburzył otoczki sielanki. Filip, jak to na dwudziestolatka przystało, obudził się z chęcią do działania, więc Maciej nie narzekał. To chyba była jego jedna z najlepszych pobudek w życiu. Nic więc dziwnego, że kiedy po szybkim prysznicu zbierał się do pracy, robił to z niechęcią.
- Wychodzisz gdzieś dzisiaj? - zapytał, kiedy zapinał guziki kremowej koszuli.
- Mhm, muszę skoczyć do domu - odparł Wilczyński, z zatrważającą prędkością pochłaniając kanapki, które sam im zrobił. I jak na dobrą żonę przystało, spakował też dwie Maciejowi do pracy. - Ale wrócę - dodał z pełnymi ustami.
- Tylko nie wyląduj w Heaven z fiutem starego dziada w ustach - powiedział złośliwie Maciej, nie mogąc się powstrzymać.
Filip wzruszył ramionami, w żaden sposób nie dając się podpuścić. Choć musiał przyznać, że gdy przypominał sobie zdenerwowanego Macieja (zadziwiające, że nawet po wypiciu tylu kieliszków wódki, tę chwilę zapamiętał bardzo dokładnie), jakieś przyjemne ciepło rozlewało się w jego piersi, a serce zaczynało bić szybciej. Raczej nie spodziewał się, że będzie mu dane wywołać u Macieja taką zazdrość.
- Twój fiut do najmłodszych też nie należy. - Sięgnął po kolejną kanapkę.
- Jeszcze chwilę temu nie wyglądałeś na niezadowolonego - zgrabnie odbił piłeczkę, zbyt przyzwyczajony już do Filipowych złośliwości, aby jego duma mogła zostać chociażby draśnięta. Wilczyński parsknął jeszcze pod nosem i sięgnął po duży kubek kawy. Nie zaprzeczył, bo rzeczywiście nie był niezadowolony. Właściwie to z chęcią powtórzyłby kilka punktów dzisiejszego poranka, jednak to oznaczałoby spóźnienie się Macieja do pracy. Co jak co, ale Filip o Maciejową pracę musiał dbać - ktoś mu w końcu wczoraj zafundował nie byle jakie buty, prawda?
- Masz wszystko? - zapytał Filip jak na dobrą, troskliwą żonę przystało.
- Mam - odpowiedział Maciej, jak na dobrego, pracującego męża przystało.
- Będziesz o piętnastej?
- Tak myślę. A ty wrócisz już z domu?
- Powinienem się wyrobić. Obiad jemy na mieście, czy coś ugotować?
Maciej nie wytrzymał. Parsknął śmiechem. Filip się naburmuszył, no bo jak to tak - z niego się śmiać? Maciej powinien mu nogi całować, że gotowanie obiadu zaproponował. Jak mu się nie podoba, niech do usranej śmierci je obiadki w restauracjach; niech mu dupa rośnie wraz cholesterolem na starość.
- Spieprzaj.
- Tylko zrób pranie i podłogi wymyj.
- Zamknij się.
- Moje skarpety też możesz zacerować.
- Następnym razem sam będziesz sobie trzepać. O ile w ogóle ci stanie.
Maciej jeszcze tylko zaśmiał się, pokręcił głową i wyszedł z wciąż towarzyszącym mu uczuciem niepokojącej beztroski, która odnalazła ich pośrodku chaosu. Wydawało się, że było po prostu zbyt idealnie.

***

Maciej, tak jak mówił Filipowi, zakończył pracę o piętnastej. Najnowszy projekt wymagał jednak od niego trochę więcej uwagi, toteż biuro opuścił kilkanaście minut po trzeciej. Jak zwykle Monika z recepcji pożegnała go tęsknym uśmiechem, wyraźnie pytającym "a może pójdziemy na kawę?". Jak zwykle Maciej udał, że wcale nie zauważył intencji tego uśmiechu. Rzucił jedynie uprzejme: "no to do jutra" i wyszedł z budynku, kierując się prosto do samochodu. Zanim odpalił, zerknął jeszcze na chodnik przed biurowcem zapełniony ludźmi - dzieciakami wracającymi ze szkoły czy dorosłymi z pracy. Wśród nich dostrzegł przygarbioną sylwetkę żebrzącej cyganki. Pokręcił głową, odpalił silnik i wycofał pojazd z parkingu.

Gdy wrócił, powitała go pustka. Całkowita, taka, jaka była tu na początku lata; bez trampek Filipa (albo raczej nowych, wczoraj kupionych sneakersów) w przedpokoju i bez witającego już od progu Ciapka.
Zmarszczył brwi i jeszcze zagwizdał na psa, myśląc, że może kundel nie usłyszał. Nic. Wyciągnął telefon, żeby dostrzec nieodczytaną wiadomość.
"Wziąłem Ciapka ze sobą, bo znowu cały dzień by sam siedział" - poinformował go Filip, na co Maciej odetchnął z ulgą. Dobrze, nic żadnemu z kundlów się nie stało, wrócą razem już niedługo.
"O której będziecie?" - zapytał. "Będziecie", jak to dziwnie brzmiało. Jak to w ogóle dziwnie się wszystko toczyło; on, Maciej, samotnik z wyboru, wrócił z pracy i czekał, aż jego mieszkanie znów zapełni się życiem.
"Góra za godzinę. Nie jedz nic, zrobiłem spaghetti."
Usiadł na kanapie i włączył muzykę. O ile młody Maciej jeszcze interesował się muzyką, bo mając kilkanaście lat słuchał głównie rocka, a Linkin Park wynosił na piedestał, o tyle dorosły Maciej słuchał tego, co aktualnie leciało w radiu. Przed Kubą oczywiście się tego wypierał, udawał bardziej ukulturalnionego niż w rzeczywistości, ale kto go teraz oceniał? Nawet Filip nie mógł mu niczego wytknąć.
Rozsiadł się na kanapie i popił kawy. Przymknął na moment oczy, zdając sobie sprawę, że chyba faktycznie zaczynał się starzeć, bo seks do późna, seks na rozpoczęcie dnia i jeszcze praca naprawdę go wykończyły.
Nie wiedział, czy przysnął, czy po prostu się zawiesił, ale do jego podświadomości brutalnie wdarł się dźwięk walenia w drzwi. Sapnął ciężko i przeklął siarczyście, zauważając, że kawa, którą postawił na kanapie, rozlała się. Całe szczęście zdążył już większość wypić i na jasnej skórze znalazła się tylko średniej wielkości kałuża.
Ktoś znów zawalił w drzwi; Maciej postanowił, że wytrze za chwilę.
- No już - krzyknął, będąc przekonanym, że to Filip, który (nic zaskakującego) prawdopodobnie zapodział gdzieś swoje klucze. Podniósł się z kanapy i ruszył do drzwi. Nie zerkając nawet w oko judasza, zaczął odryglowywać zamki. Otworzył i wtedy ktoś naparł na drewno od drugiej strony. Maciej nie zdążył już zareagować, zbyt zaskoczony, kiedy do jego mieszkania weszło trzech wysokich, barczystych facetów z zaciągniętymi na głowę kapturami. Nim padł pierwszy cios, w jednym z napastników Maciej rozpoznał Błażeja.
- Pizda - rozległ się śmiech, kiedy nieprzygotowany Maciej padł na podłogę. - Już leży i wyje. To będzie, panowie, szybka akcja.