G贸wniarz 10
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 27 2017 05:04:06


Rozdzia艂 10: Hulk i jego Betty Ross

Poklepa艂 si臋 po kieszeniach, 偶eby sprawdzi膰 ich zawarto艣膰. Kom贸rka, kluczyki, portfel - wszystko na miejscu. Teczka, a w niej potrzebne dokumenty te偶 by艂y, laptop r贸wnie偶... chyba m贸g艂 wyj艣膰. Ju偶 otwiera艂 drzwi, chc膮c jak najszybciej opu艣ci膰 apartament, kiedy nagle zamar艂.
Woda, cholera jasna.

Od艂o偶y艂 sk贸rzan膮 akt贸wk臋 na pod艂og臋 i ju偶 nie 艣ci膮gaj膮c but贸w - nie mia艂 czasu! - z艂apa艂 szybko za pust膮 psi膮 misk臋, 偶eby zaraz pobiec z ni膮 do kuchni. Wla艂 wody, a p贸藕niej, rozlewaj膮c przypadkiem po drodze, co go skutecznie zirytowa艂o, ale nie m贸g艂 nawet zawr贸ci膰 po 艣cierk臋, postawi艂 naczynie przy psim pos艂aniu. Zwierz臋 popatrzy艂o na niego ze swojego legowiska, zamerda艂o chudym ogonem, ale on ju偶 nie zwr贸ci艂 na nie 偶adnej uwagi. Wybieg艂 z mieszkania, szybko je zakluczy艂 i pogna艂 w stron臋 windy. Nie m贸g艂 si臋 dzisiaj sp贸藕ni膰, a ju偶 naprawd臋 niewiele brakowa艂o.
Mia艂 jednak pecha, wszystkie sygnalizacje 艣wietlne, jakie dzieli艂y go od pracy, musia艂y uwzi膮膰 si臋 na niego, zmieniaj膮c si臋 w ostatniej chwili na czerwone. A偶 zme艂艂 pod nosem przekle艅stwo, powstrzymuj膮c si臋 od walni臋cia otwart膮 d艂oni膮 w kierownic臋. Najch臋tniej zostawi艂by tu auto i pogna艂 pieszo. Co艣 czu艂, 偶e dotar艂by znacznie szybciej.
W pewnym momencie cisz臋 w samochodzie przerwa艂 d藕wi臋k telefonu. Nacisn膮艂 odpowiedni guzik na kokpicie pojazdu, by po chwili z g艂o艣nik贸w us艂ysze膰 g艂os mamy.
- Jak tam synku? Przeszkadzam? - zapyta艂a, a on wreszcie m贸g艂 ruszy膰. Nie nacieszy艂 si臋 jednak jazd膮 zbyt d艂ug膮, po chwili zn贸w si臋 zatrzyma艂 na kolejnych 艣wiat艂ach.
- Nie - odpowiedzia艂, a zdenerwowanie w jego g艂osie by艂o a偶 nazbyt s艂yszalne.
- Co艣 si臋 dzieje? - zapyta艂a zaalarmowana mama.
- Sp贸藕niam si臋 w艂a艣nie do pracy. - Westchn膮艂 ci臋偶ko, opieraj膮c z rezygnacj膮 g艂ow臋 o szyb臋. - No ale m贸w, na razie mog臋 rozmawia膰.
- Przyjecha艂by艣 do mnie? - zapyta艂a, a on zmarszczy艂 brwi, pr贸buj膮c sobie przypomnie膰, kiedy ostatni raz odwiedzi艂 mam臋 w domu. Szybko doszed艂 do wniosku, 偶e troch臋 ju偶 min臋艂o i 偶e faktycznie wypada艂oby do niej zajrze膰.
- Ale na obiad? - zapyta艂 i wreszcie wrzuci艂 bieg. Niestety jednak, nie m贸g艂 rozwin膮膰 takiej pr臋dko艣ci, jak膮 by chcia艂, bo czerwone Tico przed nim skutecznie mu to uniemo偶liwia艂o.
- Na weekend. Troch臋 mi tu smutno samej - wyja艣ni艂a, a on ju偶 mia艂 powiedzie膰, 偶e jasne, nie ma problemu. W ko艅cu nie musi co weekend lata膰 po klubach w poszukiwaniu mi臋cha (chocia偶 czu艂 ju偶 parcie, dawno nikogo nie mia艂 w swoim 艂贸偶ku), gdy nagle przypomnia艂o mu si臋 o ma艂ym, ale do艣膰 istotnym problemie.
- To... b臋dzie ci臋偶kie - mrukn膮艂 z oci膮ganiem, zastanawiaj膮c si臋, w jaki spos贸b przedstawi膰 mamie sytuacj臋 z psem. Nie chcia艂 wyj艣膰 na poczciwego samarytanina, bo - rzecz jasna - nie by艂 nim, ale mama i tak pewnie obr贸ci wszystko na swoje. Chocia偶 gdyby chodzi艂o tu o dziecko, zapewne by艂aby bardziej zadowolona. Nawet gdyby sp艂odzi艂 je jakiej艣 przypadkowej lasce z ulicy.
- Dlaczego? Co艣 si臋 sta艂o?
Westchn膮艂 ci臋偶ko. Czasem z tym kundlem faktycznie czu艂 si臋 jak z bachorem. Dobrze jednak, 偶e pies skutecznie utwierdzi艂 go w przekonaniu, jak bardzo nie nadawa艂 si臋 na ojca. Z pewno艣ci膮 przez g艂ow臋 nie przejdzie mu my艣l o pobijaniu rekordu 艁ukasza.
- Kilka tygodni temu potr膮ci艂em psa - mrukn膮艂, skr臋caj膮c w boczn膮 uliczk臋 i postanawiaj膮c, 偶e pojedzie na skr贸ty, a tym samym ominie reszt臋 sygnalizacji 艣wietlnych, jakie czeka艂y go na dalszym odcinku drogi. - I teraz pomieszkuje u mnie - doda艂, na co mama wyda艂a z siebie ciche "och", wyra藕nie zaskoczona, 偶e cokolwiek 偶yje z jej synem pod jednym dachem i jeszcze nie zdech艂o. Pami臋ta艂a te wszystkie kwiaty, kt贸re pr贸bowa艂a mu wcisn膮膰 pod pretekstem "o偶ywienia" jego ozi臋b艂ego mieszkania (oczywi艣cie zaraz wspomnia艂a te偶 o "braku kobiecej r臋ki"). Kwiatki w ostatecznym rozrachunku nie przetrwa艂y zbyt d艂ugo pod maciejow膮 opiek膮. Najwytrwalszy by艂 kaktus, ale i on podda艂 si臋 po roku.
- To we藕 go ze sob膮, a偶 jestem ciekawa - doda艂a, a Maciej u艣miechn膮艂 si臋 krzywo pod nosem.
- Jasne, ale nie nastawiaj si臋 na przyjemne walory zapachowe - odpowiedzia艂, wje偶d偶aj膮c na parking pod budynkiem firmy.
- Co? - nie zrozumia艂a, czemu zreszt膮 wcale si臋 nie dziwi艂. Poczuje.
- Nic, nic, musz臋 ko艅czy膰, pa.

***

- Kartofel!
Zaspanym wzrokiem poparzy艂 na Tomka. Ch艂opiec przygl膮da艂 mu si臋 z wyra藕nym zaciekawieniem.
- Co? - zapyta艂, marszcz膮c brwi z niezrozumieniem.
- Wygl膮dasz jak kartofel! - sprostowa艂, a Filip jak na zawo艂anie poczu艂 przeszywaj膮cy policzek b贸l. Od razu powi贸d艂 r臋k膮 do twarzy i a偶 sykn膮艂.
Kurwa jego ma膰!, ledwo powstrzyma艂 si臋 przed powiedzeniem tego na g艂os. Stara艂 si臋 nie przeklina膰 przy Tomku i Gabrysi, jednak nie zawsze mu si臋 to udawa艂o. Ale przecie偶 licz膮 si臋 ch臋ci, no nie? Bez s艂owa odwr贸ci艂 si臋, by szybko dopa艣膰 do drzwi 艂azienki. Gdy znalaz艂 si臋 w ma艂ym, troch臋 dusznym pomieszczeniu, od razu podszed艂 do umywalki.
- Kurwa! - krzykn膮艂, kiedy z odbicia w lustrze popatrzy艂 na niego - Tomek trafi艂 w samo sedno - kartofel. Lewa cz臋艣膰 jego twarzy by艂a nieprzyjemnie sina i mocno opuchni臋ta. Przesun膮艂 po niej delikatnie opuszkami palc贸w, wysy艂aj膮c w my艣lach pod adresem B艂a偶eja ca艂膮 wi膮zank臋 niewybrednych przekle艅stw.
Jak on wygl膮da艂? Jak jaki艣 mutant! Jakby spotka艂 si臋 nie z cz艂owiekiem, a (niech Macieja we藕mie szlag) faktycznie z jak膮艣 mieszank膮 amstaffa i goryla.
Przekl膮艂 jeszcze raz, ochlapa艂 twarz zimn膮 wod膮 z nadziej膮, 偶e to pomo偶e mu wr贸ci膰 do poprzedniego stanu, po czym wyszed艂 z 艂azienki. Kiedy przemieszcza艂 si臋 w kierunku kuchni, nawet nie pr贸bowa艂 zerka膰 w stron臋 p艂aszczyzn, kt贸re mog膮 odbija膰 obrazy. Wola艂 ju偶 si臋 nie do艂owa膰.
A B艂a偶eja kiedy艣 zabije.
I niestety wiedzia艂, 偶e to tylko puste s艂owa.

***

- Filip, jeste艣 mi potrzebny! - zaj臋cza艂a Maja do s艂uchawki, na co Filip sapn膮艂 ci臋偶ko.
- Nie wychodz臋 dzisiaj z domu - odpar艂 stanowczym g艂osem, nie odrywaj膮c spojrzenia od telewizora. Na ekranie Magda Gessler rzuca艂a talerzami; Filip na moment nawet u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem, czego zaraz jednak po偶a艂owa艂. Cholerny policzek. Cholerny Pacu艂a.
- Fifi, naprawd臋 ci臋 potrzebuj臋 - st臋kn臋艂a. - Tylko kilka godzin! Hubert odwiezie ci臋 p贸藕niej do domu, jak b臋dziesz chcia艂.
- I my艣lisz, 偶e Hulk usiedzi przez kilka godzin w jednym miejscu? - prychn膮艂.
- Musz臋 jecha膰 do ginekologa...
- No to jed藕. - Nie widzia艂 problemu.
- I p贸藕niej jeszcze za艂atwi膰 kilka rzeczy na mie艣cie...
- A za艂atwiaj - odpar艂 i skierowa艂 艂y偶k臋 z lodami waniliowymi do ust. A偶 westchn膮艂, kiedy ich zimno na moment z艂agodzi艂o b贸l.
- Jeste艣 okropny. Naprawd臋 nie mo偶esz mi pom贸c?
Westchn膮艂 ci臋偶ko. Na ekranie Magda przesta艂a rzuca膰 talerzami. Ju偶 nawet nie krzycza艂a, zrobi艂o si臋 wi臋c nudno. Si臋gn膮艂 wi臋c po pilota i wy艂膮czy艂 telewizor.
- Dasz mi kas臋 na pizz臋 - postawi艂 warunek. Na g艂odniaka przecie偶 nie b臋dzie gania艂 za Hulkiem i pilnowa艂, 偶eby ten nie pu艣ci艂 ca艂ego apartamentowca z dymem.
- Jeste艣 najgorszym bratem pod s艂o艅cem.
- Jedynym, jaki do ciebie przyjedzie i ogarnie ci mutanta.
- Uwielbiam twoje poczucie humoru.

***

Zna艂 ten b艂ysk w tych ogromnych, pozornie niewinnych oczach. Ju偶 wiedzia艂, co on oznacza艂 i tylko potwierdza艂 jego teori臋 o zes艂aniu Romka na ziemi臋 przez samego szatana. Jak nie Hulk, to Omen, co艣 w tym musia艂o by膰.
- Romek, zostaw - powiedzia艂, boj膮c si臋 do niego podej艣膰 zbyt gwa艂townie. Dziecko ju偶 wyci膮gn臋艂o r膮czk臋. Ma艂e, pulchne paluszki zahaczy艂y o sztuczn膮 ga艂膮zk臋 kwiatka w wazonie. - Romek, nie wolno - powt贸rzy艂. - Chod藕 do wujka i to zostaw - doda艂, maj膮c nadziej臋, 偶e to mo偶e w tym dziecku jest jaki艣 pierwiastek uroczego dwulatka.
Huk i szeroki u艣miech Romka utwierdzi艂 go w przekonaniu, 偶e, cholera, strasznie si臋 myli艂.
Jak to si臋 dzia艂o, 偶e cyrk w domu potrafi艂 ogarn膮膰 niemal od razu, a Romek zawsze by艂 dla niego wyzwaniem? Tomek i Gabrysia to przy nim para anielskich stworze艅.
- Ty ma艂y, wredny...
- Mm! - st臋kn膮艂, wskazuj膮c r臋k膮 na w贸zek w przedpokoju.
- Nie ma mowy - prychn膮艂 Filip i z艂apa艂 dziecko, 偶eby jeszcze przypadkiem nie przysz艂o mu do g艂owy bawienie si臋 kawa艂kami szk艂a.
- Mm! - st臋kn膮艂 ponownie, wyrywaj膮c si臋 w kierunku w贸zka.
- A m贸wi膰 to potrafisz? - prychn膮艂 poirytowany Filip. Dzisiaj mia艂 naprawd臋 z艂y dzie艅, a Romek wcale nie pomaga艂 w poprawieniu jego parszywego humoru.
- Da, da! - wydusi艂o z siebie dziecko, kt贸re zazwyczaj poza st臋kaniem, piszczeniem i kw臋kaniem nie wydawa艂o 偶adnych innych d藕wi臋k贸w. Filip a偶 uni贸s艂 brwi, patrz膮c na ch艂opca z bliska.
- I my艣lisz, 偶e wyjd臋 z takim policzkiem?
Niebieskie 艣lepia dziecka popatrzy艂y w jego oczy. Filip zmarszczy艂 brwi, kiedy ch艂opiec bada艂 jego twarz uwa偶nym spojrzeniem. Przez moment nawet pomy艣la艂, 偶e mo偶e Romek go zrozumia艂? I 偶e nie by艂 takim potworkiem, jak mu si臋 zawsze wydawa艂o?
Kiedy ma艂a r膮czka uderzy艂a go w opuchni臋ty policzek, szybko porzuci艂 te rozmy艣lania. To potw贸r w ciele dziecka. A gdy w mieszkaniu rozni贸s艂 si臋 odg艂os dzieci臋cego 艣miechu, Filip autentycznie zastanowi艂 si臋 nad wyrzuceniem g贸wniarza przez okno. I pewnie by to zrobi艂, gdyby Romek zaraz nie poca艂owa艂 go w piek膮ce miejsce.
- Psepla - wysepleni艂, wprowadzaj膮c Filipa w stan g艂臋bokiego szoku.
- O偶 cholera, ty m贸wisz. - Romek u艣miechn膮艂 si臋 do niego s艂odko, by zaraz go przytuli膰. Filip westchn膮艂 ci臋偶ko, czuj膮c, jak zaczyna mi臋kn膮膰. I wiedzia艂, 偶e nie powinien, ale z艂apa艂 za par臋 dzieci臋cych bucik贸w, a p贸藕niej skierowa艂 si臋 z Romkiem do salonu, 偶eby mu je ubra膰.
Mia艂 nadziej臋, 偶e jak we藕mie g贸wniarza na spacer, to do ko艅ca dnia nie b臋dzie mie膰 ju偶 z nim 偶adnych problem贸w. Troch臋 jak z psem, pomy艣la艂, kiedy ch艂opiec sam wcisn膮艂 mu nog臋 na kolana, 偶eby u艂atwi膰 zak艂adanie br膮zowych trampek. Musi si臋 wybiega膰, a p贸藕niej padnie i ca艂e popo艂udnie prze艣pi - to ca艂kiem przyjemna wizja.

***

Pochyli艂 si臋 i przypi膮艂 smycz do psiej obro偶y. Ciemne oczy zwierz臋cia popatrzy艂y na niego absolutnie uradowane, a chudy ogon przeci膮艂 kilka razy powietrze. Maciej nic nie powiedzia艂, tylko jakby od niechcenia podrapa艂 zwierz臋 za nadgryzionym uchem, po czym z艂apa艂 za swoj膮 walizk臋 z ubraniami. Bez s艂owa wyszed艂 na korytarz i gdy ju偶 wyci膮ga艂 klucze, 偶eby zamkn膮膰 drzwi, us艂ysza艂 jaki艣 ruch na korytarzu i towarzysz膮ce temu dzieci臋ce popiskiwania.
- Cholera, Romek. - Zmarszczy艂 brwi, by zaraz wychyli膰 si臋 troch臋 i dojrze膰 Filipa. Sta艂 do niego obr贸cony plecami, mia艂 w ramionach jakie艣 dziecko, kt贸re rzuca艂o si臋 na wszystkie strony, jazgocz膮c przy tym niemo偶liwie.
Mimowolnie u艣miechn膮艂 z rozbawieniem. Filip z kilkulatkiem w ramionach prezentowa艂 si臋 karykaturalnie, pasowali do siebie jak pi臋艣膰 do nosa. Mimo to Maciej nie m贸g艂 zaprzeczy膰, 偶e po wczorajszym k膮paniu kundla i rozmowach na Facebooku cieszy艂 si臋 na widok Wilczy艅skiego. Ostatnio wcale nie przeszkadza艂o mu wpadanie na tego g贸wniarza w ka偶dej mo偶liwej chwili, nawet je艣li jeszcze niedawno uwa偶a艂, 偶e to do艣膰 dziwne i 偶e szczyl z pewno艣ci膮 co艣 knuje.
- Dzisiaj robisz za nia艅k臋? - zapyta艂, kiedy ju偶 zamkn膮艂 drzwi i ruszy艂 w kierunku wind. Filip a偶 drgn膮艂, s艂ysz膮c tak znajomy g艂os.
I zaraz po偶a艂owa艂, 偶e nie pozwoli艂 dalej dewastowa膰 Romkowi mieszkania. 呕e te偶 da艂 si臋 nabra膰 na s艂odkie "psepla" i "plose", pierwsze dwa s艂owa wypowiedziane przez tego ma艂ego potwora. Zabawne, jak bardzo by艂y one nieadekwatne do zachowania Hulka i jak bardzo takie zwroty grzeczno艣ciowe do Romka nie pasowa艂y.
- Mo偶na tak powiedzie膰 - odpowiedzia艂 i posadzi艂 w ko艅cu dziecko do w贸zka. To z pewno艣ci膮 by艂 jego gorszy dzie艅. Najpierw wchodz膮cy mu na g艂ow臋 Romek, a teraz Maciej.
- Zostawi艂e艣 u偶eranie si臋 z gorylem na rzecz dziecka? - zapyta艂 Wyszy艅ski, a gdy Filip obr贸ci艂 si臋 do niego przodem, zamar艂. Wpatrzy艂 si臋 w jego opuchni臋ta twarz.
- Jak wida膰, goryl jednak gorszy od dziecka - rzuci艂 Filip, pr贸buj膮c roz艂adowa膰 sytuacj臋.
- Uderzy艂 ci臋? - warkn膮艂 Maciej dziwnie zduszonym g艂osem. Zmarszczy艂 gro藕nie brwi, czuj膮c rosn膮c膮 irytacj臋 na sam膮 my艣l, 偶e jaki艣 parszywy gn贸j podni贸s艂 r臋k臋 na Filipa. I 偶e Filip mu na to pozwoli艂. I 偶e teraz tak wygl膮da艂, 偶e co艣 mog艂o mu si臋 sta膰, 偶e...
Wilczy艅ski zawaha艂 si臋. Przez moment nie wiedzia艂, jak zareagowa膰. Spodziewa艂 si臋 przecie偶 troch臋 innej reakcji po Macieju. Wszystko ju偶 sobie u艂o偶y艂, Wyszy艅ski mia艂 go wy艣mia膰, a nie... denerwowa膰 si臋? Z艂o艣ci膰? Co w艂a艣ciwie ten facet sobie teraz my艣la艂?
Oczywi艣cie nie m贸g艂 wiedzie膰, 偶e sam Maciej nie mia艂 poj臋cia, co czu艂. Po prostu nagle nabra艂 ochoty na ponowne przy艂o偶enie Pacule. Tym razem z pewno艣ci膮 zrobi艂by to znacznie mocniej i sam nie wiedzia艂, czy poprzesta艂by na jednym ciosie. Zdawa艂 si臋 ca艂kowicie zapomnie膰, 偶e przecie偶 nie lubi艂 i - co chyba wa偶niejsze - nie potrafi艂 si臋 bi膰. Zrobi艂 zdecydowany krok do przodu, 艂api膮c Filipa za podbr贸dek. Kompletnie zignorowa艂 kundla, kt贸ry wcisn膮艂 sw贸j 艂eb na kolana dziecka. Wilczy艅ski r贸wnie偶 nie przej膮艂 si臋 Romkiem ci膮gn膮cym psa za uszy (o dziwo psu chyba si臋 podoba艂o), wpatrzy艂 si臋 w Macieja, czuj膮c ogarniaj膮ce go gor膮co.
- To wygl膮da strasznie - zawyrokowa艂 Wyszy艅ski, przesuwaj膮c lekko kciukiem po obrz臋ku. - Nic ci wi臋cej nie zrobi艂? - zapyta艂 szorstkim, stanowczym g艂osem, kt贸rego Filip jeszcze u niego nie s艂ysza艂.
- Jakby ci臋 to interesowa艂o - prychn膮艂, u艣miechaj膮c si臋 w sw贸j kpi膮cy spos贸b i stwierdzaj膮c, 偶e najlepiej wszystko obr贸ci膰 w 偶art, bo to by艂by dla niego znany i 艂atwy do zrozumienia teren. Przepychanki s艂owne z Maciejem by艂y fajne, bo w ka偶dej chwili mogli je po prostu uzna膰 za co艣 niemaj膮cego swojego pokrycia w rzeczywisto艣ci. A kiedy Wyszy艅ski tak przed nim sta艂, dopytywa艂 i wyra藕nie si臋 irytowa艂, Filip zaczyna艂 odczuwa膰 zdenerwowanie. Nie bardzo wiedzia艂, jak si臋 zachowa膰.
- Najwidoczniej interesuje - odpowiedzia艂 zaraz Maciej, nie poddaj膮c tego jednak przemy艣leniu. Chrz膮kn膮艂 i zaraz odsun膮艂 r臋k臋 od jego policzka. Filip nerwowo zaczesa艂 pasmo w艂os贸w za ucho.
- Nic mi nie jest - burkn膮艂 tylko cicho, odwracaj膮c wzrok i udaj膮c, 偶e na moment bardzo zainteresowa艂 go Romek maltretuj膮cy pysk zadowolonego psa. Kundlowi w og贸le nie przeszkadza艂y palce dziecka gmeraj膮ce mu w uszach i na j臋zyku. Ca艂y czas macha艂 przy tym zadowolony ogonem, pozwalaj膮c robi膰 ch艂opcu ze sob膮 dos艂ownie wszystko. - Hulk znalaz艂 w ko艅cu swoj膮 Betty Ross - rzuci艂 z rozbawieniem, na co Maciej zmarszczy艂 brwi i r贸wnie偶 popatrzy艂 na psa i dziecko.
- Co?
- To jest najgorsze dziecko, jakie prawdopodobnie widzisz na oczy - rzuci艂 Filip, poklepuj膮c pob艂a偶liwie dziecko po jasnej g艂贸wce. Mina Macieja wskazywa艂a jednak na to, 偶e dalej nie rozumie. - Nazywam go Hulkiem - wyja艣ni艂. - To potw贸r - doda艂 z rozbawieniem, na co Maciej mimowolnie si臋 u艣miechn膮艂.
- Nie widzia艂e艣 dzieci mojej siostry - rzuci艂. Jako艣 nie spieszy艂o mu si臋, 偶eby przerywa膰 t臋 rozmow臋, wydawa艂 si臋 kompletnie zapomnie膰 o czekaj膮cej go podr贸偶y w rodzinne strony.
- Twoja siostra ma dzieci? - zainteresowa艂 si臋 Filip.
- Tr贸jk臋. Niedawno urodzi艂a trzecie - sprostowa艂 i wzruszy艂 ramionami.
- Musisz by膰 przyk艂adnym wujkiem - odpowiedzia艂 Wilczy艅ski, odpychaj膮c od siebie my艣li podpowiadaj膮ce mu, 偶e im bardziej poznawa艂 Macieja, tym bardziej go do niego ci膮gn臋艂o.
- No nie bardzo. - U艣miechn膮艂 si臋 krzywo, dobrze wiedz膮c, 偶e raczej nie zas艂u偶y艂 sobie na plakietk臋 wujka roku. - 艁ukasz, pami臋tasz? - zapyta艂, uznaj膮c, 偶e w艂a艣ciwie nie ma potrzeby ju偶 si臋 z tym kry膰. Widzia艂, jak Filip powoli 艂膮czy w膮tki, a kiedy zrozumia艂, uni贸s艂 wysoko brwi.
- Serio?
- Mhm. Dobra, b臋d臋 lecia艂 - powiedzia艂 i wychyli艂 si臋, 偶eby wcisn膮膰 guzik windy. - Uwa偶aj na niego - doda艂.
- Spoko, wybiegam go i Hulk zmieni si臋 w Bruca Bannera. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, na co Maciej na moment si臋 zapatrzy艂. Zn贸w poczu艂 nieprzyjemne uk艂ucie na sam膮 my艣l, 偶e B艂a偶ej w og贸le go dotkn膮艂, ju偶 nie wspominaj膮c o pobiciu.
- Ja nie m贸wi臋 o dziecku - mrukn膮艂, a winda w ko艅cu nadjecha艂a. Filip bez s艂owa odw贸ci艂 w贸zek z dzieckiem i wepchn膮艂 go do kabiny d藕wigu, a Maciej ruszy艂 za nim. Czu艂 si臋 naprawd臋 dziwnie z reakcj膮 Wyszy艅skiego, nie przychodzi艂y mu do g艂owy 偶adne logiczne wyt艂umaczenia jego irytacji.
No chyba 偶e Maciej obra艂 go sobie za cel. Chyba nikt nie lubi艂, kiedy kto艣 inny psu艂 mu zabawki.
- Jestem ju偶 du偶ym ch艂opcem, dam sobie rad臋 - odpowiedzia艂 mu bezczelnie, u艣miechaj膮c si臋 przy tym zawadiacko. Maciej pos艂a艂 mu zblazowane spojrzenie, a gdy winda ruszy艂a w d贸艂, przysun膮艂 si臋 do Filipa. Wiedziony impulsem, z艂apa艂 go zn贸w za podbr贸dek. Tym razem nie mia艂 ju偶 jednak zamiaru przygl膮da膰 si臋 szkodom, jakie sprawi艂 Pacu艂a. Pochyli艂 si臋 nad Filipem, poca艂owa艂 go lekko w usta, tak by nie przynie艣膰 mu tym samym b贸lu, po czym u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem.
Jeden do jednego, pomy艣la艂, napawaj膮c si臋 przez kilka chwil zaskoczonym spojrzeniem Wilczy艅skiego. Winda w mi臋dzyczasie zjecha艂a na parter, a drzwi mozolnie zacz臋艂y si臋 otwiera膰. Maciej nie czekaj膮c ju偶 d艂u偶ej, odsun膮艂 si臋 stanowczo i poci膮gn膮艂 psa do wyj艣cia. Nic nie powiedzia艂, nawet si臋 nie odwr贸ci艂 - tak po prostu wyszed艂.
G贸wniarz ju偶 wczoraj rzuci艂 mu wyzwanie. Skoro wi臋c chcia艂 gra膰, niech b臋dzie. Maciej nie m贸g艂 zaprzeczy膰, 偶e ciekawi艂 go kierunek, w kt贸rym to wszystko si臋 potoczy.
By艂a tylko jedna, irytuj膮ca, no i chyba do艣膰 gro藕na przeszkoda - B艂a偶ej.

***

Pochyli艂a si臋 do psa, pog艂adzi艂a jego rzadk膮 sier艣膰, a na jej twarzy powoli odmalowywa艂 si臋 grymas obrzydzenia. Obserwowa艂 wszystko z g贸ry, staraj膮c si臋 nie roze艣mia膰.
- Dlaczego tak 艣mierdzi? - zapyta艂a, ogl膮daj膮c nadszarpni臋te ucho zadowolonego zwierz臋cia. Kundlowi niewiele trzeba by艂o do szcz臋艣cia, ot, wystarczy艂o 偶e go kto艣 tam od czasu do czasu dotkn膮艂.
- Szampon - odpowiedzia艂 kr贸tko.
- Nie wygl膮da najlepiej - doda艂a, ca艂y czas g艂adz膮c jego szyj臋. - Nie jest na nic chory? - Pos艂a艂a synowi podejrzliwe spojrzenie.
- Nie - odpar艂, wzruszaj膮c ramionami. - Jest ju偶 zaszczepiony i odrobaczony. By艂em z nim kilka razy u weterynarza, nawet zakropi艂 go na kleszcze - powiedzia艂. - Z brzydot膮 nic si臋 nie zrobi - rzuci艂 z lekkim rozbawieniem. Nic przecie偶 nie poradzi na to, 偶e pies tytu艂u championa nie zdob臋dzie nigdy, ale czy ktokolwiek wybiera艂 si臋 z nim na jakie艣 wystawy?
- I co z nim zrobisz? - zapyta艂a, kiedy ju偶 podnios艂a si臋 na r贸wne nogi.
- Nie wiem. - Zn贸w wzruszy艂 ramionami. Nienawidzi艂 takich pyta艅, dlaczego zawsze interesowa艂a j膮 jego przysz艂o艣膰? Czy on musia艂 wszystko zawsze dok艂adnie planowa膰? Teraz mia艂 psa, nie by艂o mu z nim tak 藕le. Jutro ju偶 go nie b臋dzie - i okej. Nie chcia艂 si臋 zastanawia膰, kiedy to jutro nadejdzie i co wtedy zrobi. Lubi艂 偶y膰 chwil膮, ale mama nigdy nie potrafi艂a si臋 z tym pogodzi膰, zawsze chcia艂a mie膰 wszystko pouk艂adane - poczynaj膮c od garnk贸w w kuchni, a na wyborach egzystencjalnych ko艅cz膮c.
- To nie zabawka, Maciej - mrukn臋艂a. - To 偶ywe stworzenie, ono si臋 do ciebie ju偶 przywi膮za艂o.
Westchn膮艂 ci臋偶ko, nic jednak nie odpowiadaj膮c. Czasem lepiej nie wdawa膰 si臋 w polemik臋.
- Masz co艣 do jedzenia?
- Tak, chod藕. Obiad ju偶 na stole - doda艂a, prowadz膮c go do salonu, w kt贸rym sta艂 nakryty dla dw贸ch os贸b st贸艂. Pies, nie opuszczaj膮c Macieja na krok, poszed艂 za nim. Maciej przyzwyczai艂 si臋 ju偶 do tego, 偶e od kilku tygodni co艣 ca艂y czas pl膮ta艂o mu si臋 ko艂o n贸g, wi臋c nie przeszkadza艂o mu, kiedy zwierzak u艂o偶y艂 si臋 tu偶 obok jego krzes艂a. Ani my艣la艂 wyrzuci膰 go z pokoju, bo zwyczajnie mu on nie zawadza艂.
Zanim zabra艂 si臋 za jedzenie maminych kotlet贸w (swoj膮 drog膮, nikt nie robi艂 takich schabowych jak jego mama), zerkn膮艂 jeszcze na pomieszczenie. Kominek, a na nim poustawiane jakie艣 bibeloty, kanapa i stoj膮cy z boku, jakby zapomniany fotel ojca. Niewiele si臋 tu zmieni艂o, odk膮d si臋 wyprowadzi艂.
- My艣la艂am o remoncie - odezwa艂a si臋 w pewnym momencie mama. Spojrza艂 na ni膮 ze zmarszczonymi brwiami.
- Salonu? - dopyta艂.
- Tak, ale nie chc臋 du偶ych zmian. Tylko kolor 艣cian, mo偶e tutaj da艂abym tapet臋 - mrukn臋艂a z zastanowieniem, wskazuj膮c na najbli偶sz膮 艣cian臋, na kt贸rej pozawieszane by艂y du偶e ramki ze zdj臋ciami. Z jednej spogl膮da艂 na Macieja m艂ody, zaledwie dwudziestopi臋cioletni 艁ukasz w garniturze 艣lubnym.
- Mhm, dobry pomys艂 - powiedzia艂 ze s艂abym entuzjazmem.
- Jak my艣lisz, du偶o by mnie to kosztowa艂o po wynaj臋ciu ekipy? Nie chc臋 rusza膰 pieni臋dzy po ojcu, wola艂abym zostawi膰 je dla ciebie i Dari, jak umr臋 - powiedzia艂a, nak艂adaj膮c sobie sur贸wki. Maciej pos艂a艂 jej uwa偶ne spojrzenie.
- Nie my艣l o tym - mrukn膮艂. - Jeszcze si臋 do trumny nie wybierasz - zgani艂 j膮. Wiedzia艂, 偶e taka ju偶 by艂a domena starszych ludzi; planowanie swojej 艣mierci i tego, co stanie si臋 po niej, przychodzi艂o im ca艂kiem naturalnie. Zawsze jednak, gdy mama porusza艂a takie tematy, czu艂 si臋 do艣膰 nieswojo. Nie chcia艂 nawet my艣le膰, 偶e ten dzie艅 m贸g艂by nadej艣膰.
- Dlatego... mo偶e by艣 mi z 艁ukaszem pom贸g艂? - zapyta艂a, a Maciej a偶 zamar艂. Popatrzy艂 na ni膮, by zaraz powr贸ci膰 do jedzenia i skupi膰 si臋 na tym, 偶eby przypadkiem kotlet nie stan膮艂 mu w gardle.
- Zobaczymy - uci膮艂. - Jak nie, to dam ci na remont, nic si臋 nie martw - doda艂.
- Bez sensu wydawa膰 takie pieni膮dze na samo malowanie! - oburzy艂a si臋. - Przecie偶 to 偶adna filozofia, a wiesz, 偶e takie firmy... - W pomieszczeniu rozbrzmia艂a Sonata Ksi臋偶ycowa Beethovena. Mama obr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na komod臋, na kt贸rej le偶a艂a jej kom贸rka. Brz臋cza艂a, poruszaj膮c si臋 w swoich drganiach po p艂askiej, drewnianej powierzchni.
Maciej poczu艂 ulg臋, 偶e ten temat zosta艂 przerwany. Jakby nigdy nic wr贸ci艂 do jedzenia, k膮tem oka obserwuj膮c mam臋, kt贸ra si臋gn臋艂a po sw贸j telefon.
- Daria - powiedzia艂a do siebie i odebra艂a, a Maciej, niby przez przypadek, zrzuci艂 na pod艂og臋 kawa艂ek schabowego. Z lekkim, kpi膮cym u艣miechem obserwowa艂, jak kundel poderwa艂 si臋 ze swojego okupowanego miejsca i nawet nie przegryzaj膮c, po艂kn膮艂 mi臋so. Cud, 偶e si臋 nie zad艂awi艂. - Kochanie, wolniej - odezwa艂a si臋 mama, 艣ciskaj膮c w d艂oni telefon. Maciej popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony. - Dobrze, nie denerwuj si臋... Co si臋 sta艂o...- Dobrze, kochanie, spokojnie - m贸wi艂a, pr贸buj膮c uspokoi膰 c贸rk臋, ale jej g艂os sam si臋 zacz膮艂 za艂amywa膰. - Mam obiad, dzieci si臋 najedz膮, jest Maciej - doda艂a ju偶 znacznie bardziej opanowanym tonem.
Rozmawia艂a jeszcze tylko przez chwil臋. Maciej niewiele z tego zrozumia艂, jedynie, 偶e jego siostra zawita tu za jak膮艣 chwil臋, ci膮gn膮c za sob膮 armi臋 swoich ma艂ych potwor贸w.
- P贸jd臋 do kuchni - oznajmi艂a mama. - Trzeba ziemniaki dogotowa膰 - powiedzia艂a, a Maciej momentalnie wsta艂.
- Pomog臋 ci - zaoferowa艂, na co ona u艣miechn臋艂a si臋 lekko. Nie wygl膮da艂a jednak na zbyt szcz臋艣liw膮. - Co z Dari膮?
- Nie wiem, by艂a bardzo zdenerwowana - powiedzia艂a. Uwadze Macieja nie umkn臋艂y jej dr偶膮ce r臋ce. - Daj B贸g, 偶eby ca艂a i zdrowa dojecha艂a. Niedobrze tak prowadzi膰 w stresie - zamrucza艂a pod nosem 艣ci艣ni臋tym od niepokoju g艂osem, a Maciej, razem z psem przy nodze, powl贸k艂 si臋 za ni膮 do kuchni.
Mia艂 ju偶 pewne przypuszczenia, co dok艂adnie przytrafi艂o si臋 Darii. W przedpokoju rzuci艂 jeszcze kr贸tkie spojrzenie na zawieszone tam zdj臋cie 艣lubne siostry i 艁ukasza. Mama uwielbia艂a fotografie, mia艂a je pozawieszane i porozstawiane w ka偶dym pomieszczeniu. Lubi艂a zachowywa膰 chwile na papierze, a p贸藕niej 艂apa膰 za ramk臋 i wspomina膰. Powoli zamyka艂a si臋 w przesz艂o艣ci, bo wiedzia艂a, 偶e w przysz艂o艣ci za wiele ju偶 j膮 nie czeka.
- Mam z艂e przeczucia - oznajmi艂a, kiedy znale藕li si臋 ju偶 w kuchni. Maciej pos艂a艂 jej uwa偶ne spojrzenie i mimowolnie kiwn膮艂 g艂ow膮.
On te偶 mia艂 z艂e przeczucia.... W艂a艣ciwie to nawet nie przeczucia, wiedzia艂, co takiego mog艂o si臋 wydarzy膰. A kiedy p贸艂 godziny p贸藕niej zobaczy艂 zap艂akan膮 siostr臋 w przedpokoju, ze swoj膮 najm艂odsz膮 c贸rk膮 w ramionach i dw贸jk膮 starszych dzieci obok, co艣 bole艣nie zaku艂o go w okolicach piersi.
Nigdy by nie podejrzewa艂, 偶e w takiej chwili ogarnie go ogromne wsp贸艂czucie. Przecie偶 wyczekiwa艂 momentu, a偶 艁ukasz wreszcie dobrnie do swoich granic i powie "do艣膰". Nie my艣la艂 o Darii. Przez ca艂y czas mia艂 na uwadze tylko siebie i fakt, jak bardzo go kiedy艣 艁ukasz skrzywdzi艂.
Niespodzianka, s膮 te偶 inni poszkodowani, pomy艣la艂, patrz膮c z pozoru oboj臋tnym wzrokiem na p艂acz膮c膮 siostr臋 i zdezorientowane miny jej dzieci.