Czerwone uszy
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 21:39:28
Pierwszy raz chłopak wpadł Szymonowi w oko w sobotę w supermarkecie. Burkliwa kasjerka z podgoloną fryzurą zrzędziła o niedoważonych pomidorach. Skulił głowę i znad kołnierza kurtki płonęły mu uszy jak dwa szkarłatne kolczyki. Widok był doprawdy urzekający i wzruszający.
Po raz drugi widział go tydzień później, w aptece. Kupował właśnie balsam nagietkowy do rąk i już płacił gdy właśnie wszedł.
- Potrzebuję czegoś koniecznie na uszy. - Usłyszał i o mało nie wybuchnął śmiechem.
"Chyba nie cierpiał na manię ukrywania uszu?" Rozbawiony podszedł do stojaka z cukierkami na kaszel i dyskretnie nadal go obserwował. Właściwie te jego uszy wyglądały dość normalnie. Co prawda trochę odstawały, ale to właśnie było najbardziej sympatyczne. Poza tym - patrząc na niego - nie mógł się do niczego przyczepić.
Był dużo wyższy, ale nie starszy od niego. Brunet o wyrazistej twarzy i ciepłych brązowych oczach. Dokładnie w jego typie. Sam był drobnym blondynem więc uznał, że świetnie pasowali by do siebie. Przede wszystkim sprawiał wrażenie kogoś na kim można polegać.
Młodzieniec schował lekarstwo i ruszył w stronę drzwi. Szymon szybko cofnął się i specjalnie się z nim zderzył.
- Przepraszam. - wymamrotał, a jego uszy znowu zapłonęły, stały się purpurowe, jak wtedy w supermarkecie.
- To moja wina. - powiedział Szymon promieniejąc.
Przez sekundę zetknęli się wzrokiem, potem on odwrócił się i przytrzymał mu drzwi. Na ulicy, głośno szczekając, skoczył na niego kundel, którego rodzice z pewnością mieli coś wspólnego z owczarkiem niemieckim.
- Twój? - zapytał blondyn.
Chłopak skinął głową.
- Śliczny jesteś. - przykucnął, a pies skoczył na niego tak nagle, że stracił równowagę i upadł.
- Pomocy! - siedząc na chodniku śmiał się i bronił przed natarczywymi dowodami miłości kundelka, który koniecznie chciał go polizać po policzku.
- Kira, zostaw! - Chłopak jedną ręką chwycił psa za obrożę, drugą pomógł Szymonowi wstać. - Nie potłukłeś się?
- Ależ skąd. - śmiejąc się pogroził psu palcem - Jesteś bardzo łasa na pocałunki.
- Tak mi przykro. Kira nie ma wykwintnych manier.
- Nic się nie stało. - powiedział Szymon, starając się nie patrzeć na uszy chłopaka.
- Naprawdę wszystko w porządku? - wciąż jeszcze trzymał jego rękę, ale gdy to sobie uprzytomnił, puścił ją nagle.
- Ależ tak. - Uśmiechnął się. Był miły, troskliwy i taki zakłopotany.
- Pobrudziłeś się.
- Gdzie? - próbował zerknąć przez ramię na swoje spodnie i otrzepać je.
- Kurtce też się dostało.
- Nie ma sprawy.
- Jeśli chcesz ją oddać do pralni...
- Coś ty... - ugryzł się w język i po krótkim zastanowieniu patrząc na niego promiennie powiedział - No dobrze, możesz mi dać swój adres.



* * *



Rafał włożył właśnie do koszyka trzy duże konserwy dla psów i zastanawiał się co kupić do jedzenia, gdy znowu zobaczył tego blondyna. Tak jak ostatnio - miał na sobie wypłowiałą, zieloną kurtkę, stare dżinsy i trampki. Stał przy stoisku z nabiałem. Patrzył jak próbował kostkę sera z wielu wyłożonych na ladzie i kręcąc głową wskazywał na inny gatunek.
Poczuł nagle ogromny apetyt na ser, ale nie za bardzo chciał się spotkać z tym chłopakiem. Wziął z regału puszkę kiełbasek i skierował swój wózek do ostatniej kasy. Przy pierwszej siedziała znowu ta gderliwa baba z podgoloną głową.
Gdy wykładał zakupy przy kasie ktoś puknął go w plecy.
- Hej!
- O, cześć! - powiedział udając zaskoczonego.
- Co słychać?
- W porządku. A u ciebie? Nie odniosłeś żadnych trwałych uszkodzeń?
Śmiejąc się potrząsnął głową, a Rafał po raz pierwszy zauważył dołeczki w jego policzkach. Mimo woli pomyślał o Pipi Langstrumpf, choć ten tutaj nie miał mysich ogonków, tylko rozrzucone w nieładzie blond loki do ramion. Nie miał też piegów.
- Byłeś w pralni?
- Jeszcze nie, nie miałem czasu. - powiedział i zauważył puszkę kiełbasek w jego ręce.
- To dla Kiry, jest tu z tobą?
- Jest na dworze, ale kiełbaski nie są dla niej.
- Poczekacie na mnie? Stoję przy tamtej kasie.
Właściwie nie miał specjalnej ochoty czekać na niego, ale ponieważ nigdy nie wpadały mu do głowy żadne wykręty skinął głową. Blondyn wyglądał wprawdzie całkiem, całkiem, nie był jednak w jego stylu. Od czasu, kiedy zerwał z Rafałem, marzył o przystojnym doświadczonym mężczyźnie, a nie o małej myszy, która w supermarkecie wyjada kostki sera.
Minęła wieczność zanim przyszedł. Kira, która go zaraz poznała, skoczyła wesoło i została tak czule objęta, że już samo to było dla Rafała straszne.
- Kupiłem coś jeszcze dla niej. - Szymon wyjął z siatki ogromny kawałek wątrobianki.
- Popatrz co mam dla ciebie. - wsadził, palec do pasztetówki i dał psu do oblizania. - Smakuje, prawda?
- Lepiej zjadłbyś sam.- wtrącił Rafał.
- Nie jadam wątrobianki - powiedział niemal oburzony.
Rafał nie pytał więcej. Nie chciał wiedzieć dlaczego. Przypuszczał tylko, że był wegetarianinem albo fanatykiem zdrowej żywności.
- Muszę iść.
- Ja też. Nie mam już, popatrz! - pokazał psu pustą rękę i sięgnął po siatkę. - Idę w waszym kierunku.
- Gdzie właściwie mieszkasz?
- Tuż obok ciebie, za rogiem, w tej żółtej kamienicy.
- Ale mieszkasz tam chyba od niedawna?
- Dopiero od początku września. Przejąłem to mieszkanie po przyjaciółce.
Rafał popatrzył na niego zaskoczony.
- Ile właściwie masz lat?
- Dwadzieścia trzy.
To nie do wiary, aby on był starszy od niego.
- Myślałem, że jesteś w moim wieku, a ja mam dziewiętnaście.
- Inni też tak myślą. Nie wiem już co z tym mam zrobić.
- Uczysz się jeszcze?
- Nie, pracuję w ogrodnictwie.
- W ogrodnictwie? Jesteś ogrodnikiem?
- A dlaczego nie? Kocham rośliny i kocham ogrody. Kiedyś zaprojektuję najpiękniejszy ogród świata. Zapamiętaj sobie moje imię.
Roześmiał się.
- Gdybym je znał...
- Szymon. A może chcesz zostać moim managerem?
- Zastanowię się.
Doszli pod jego dom. Rafał wskazał okna na parterze.
- Tu mieszkam.
- Wiem - powiedział. - i chciałbym dowiedzieć się czemu je tak zaniedbujesz. - wskazał na liche różyczki, które rosły pod oknami tuż za płotem z kutego żelaza.
- Podlewałem je regularnie. - bronił się.
- Musiałyby być przycięte, nawozu też pewnie nigdy nie widziały.
- Nie jestem ogrodnikiem - odparł Rafał, śmiejąc się i kierowany nagłym impulsem.
- Ale wiesz co? Zaangażuję ciebie. Mój ojciec byłby w siódmym niebie, gdyby wreszcie ktoś zatroszczył się o ogród.
Szymon podszedł do płotu i spojrzał na grządki porośnięte chwastami.
- No cóż, dość dużo pracy, ale można by z tego zrobić całkiem fajny ogródek. Jak podobałaby ci się lawenda pod różami i powój wzdłuż płotu, a na wiosnę dywany z przebiśniegów, śniegulek i przylaszczek?
- Czy ja, ja...
- Namaluję ci to, - przerwał Rafałowi. - wtedy będziesz mógł to sobie lepiej wyobrazić. - Jego dołeczki zdawały się skakać z radości.
- Będziesz w domu w sobotę rano?
- Tak...
- Dobrze, to wpadnę. - Popatrzył na zegarek. - Wielkie nieba, muszę lecieć, cześć!
Pogłaskał Kirę i szybko wyszedł z ogródka. Rafał i kundel odprowadzili go wzrokiem aż zniknął w piekarni na rogu.
Właściwie nie miał w sobie nic z myszy.


* * *



- Na narcyzy musisz zrobić większe otworki i nie sadzić zbyt blisko siebie, bo nie rozrosną się.
- Rozkaz, szefie - wymamrotał Rafał i kopał dalej.
Wydawało się, że ta praca wcale Szymona nie nuży, on za to czuł wszystkie kości. Może nie był myszą, ale kretem na pewno.
Posadził ostatnie cebulki narcyzów dalej od siebie, przysypał je starannie ziemią i wyprostował się. Zajęczał:
- Ja robię przerwę, chcesz coś do picia?
- Kira, zmykaj. Tu nie wolno kopać. - Szymon skoczył na równe nogi i porwał psa z miejsca, gdzie właśnie posadził fiołki.
- Wydaje mi się, że na dziś wystarczy. Resztę skończymy w następną sobotę.
Rafał sapiąc zbierał narzędzia. Chciał go znowu zobaczyć. Nie pozostało mu więc nic innego jak zgodzić się na podobną orkę za kilka dni.
Weszli do mieszkania i Rafał pokazał Szymonowi, gdzie jest łazienka. Umył ręce w kuchni, wyjął z lodówki dwie puszki coli i padł ociężale na taboret. Czuł się jak zdjęty z krzyża.
Szymon wyszedł z łazienki, usiadł przy stole i wziął podawaną mu colę. Rozejrzał się i dostrzegł stos naczyń w zlewozmywaku.
- Gdy mój ojciec jest w podróży, zawsze czekam aż zbierze się więcej. Dopiero wtedy opłaca się myć...- tłumaczył się
- Jasne, to bardziej praktyczne. - potwierdził blondyn, a Rafałowi sprawiło to wyraźną przyjemność. Bogdana zawsze strasznie denerwował sposób w jaki prowadził gospodarstwo.
- Twój ojciec często wyjeżdża?
Rafał skinął głowę.
- Jest fotografikiem i dużo podróżuje.
- Twoi rodzice rozwiedli się?
Rafał znowu skinął głową.
- Przez pewien czas mieszkałem u matki, ale nie mogłem się nigdy dogadać z jej przyjacielem. U starego robię przynajmniej to, na co mam ochotę.
- To znaczy?
- No... - Rafał uśmiechnął się - W soboty przepadam za pracą w ogrodzie.
Szymon roześmiał się, a Rafał z uwielbieniem patrzył na jego dołeczki. Dlaczego wcześniej wydał mu się taki dziecinny? Przecież nie było w nim zupełnie nic dziecinnego. Nawet te dołeczki.
- A w niedziele?
- W niedziele? W niedziele właściwie najchętniej wychodzę w miłym towarzystwie.
- OK. Dokąd idziemy? - zapytał Szymon wciąż jeszcze śmiejąc się. Bardzo go zdziwiło, że uszy Rafała tym razem wyjątkowo nie poczerwieniały.


* * *



Piękny jesienny dzień kończył się. Rafał i Szymon poszli na długi spacer z Kirą. Przystawali i całowali się. W lasku, nad stawem, na skraju pachnących ziemią pól.
- Wiem, że wychodzisz wcześnie rano. - powiedział Rafał, gdy Szymon mocował się z zamkiem drzwi swojego mieszkania.
- Może poszlibyśmy gdzieś coś przekąsić?
- Zjeść możemy też u mnie. Wczoraj zrobiłem zapiekankę z makaronem, została jeszcze cała góra.
- Wspaniale. Zimny makaron to prawdziwy delikates.
- Możesz go zjeść na zimno, ale dla Kiry i dla mnie podgrzeję.
Śmiejąc się pobiegł po schodach. Rafał i kundel popędzili za nim. Rozglądając się wokół Rafał pomyślał w pierwszej chwili, że trafił do ogrodu botanicznego. Otaczały go palmy, paprocie, fikusy i dziesiątki innych roślin.
- Ho, ho!
- Podoba ci się?
- Fantastycznie. Jak w puszczy.
Rafał rzucił się na hamak i patrzył na wieczorne niebo.
- To jest moje ulubione miejsce. - powiedział Szymon. - Tu zawsze wypoczywam.
- Ej, zwariowałaś! - krzyknął na Kirę. - Twój pies obsikał moją palmę.
- Kira, wstydź się! - sunia wybiegła, a Szymon poszedł za nią, aby przynieść wiadro.
- Wiesz, gdzie jest teraz? - zapytał wracając do pokoju.
- Gdzie?
- W łóżku.
Skinął, aby Rafał poszedł za nim i popchnął drzwi. Na środku złotożółtej narzuty królowała Kira wesoło machając ogonem.
- Złaź natychmiast. - Rafał skoczył na łóżko i położył się obok Kiry.
- Fajnie to sobie obmyśliliście.
Jednym susem Szymon znalazł się przy nich i wszyscy zaczęli się mocować, szamotać, aż w końcu Kirze znudziła się ta zabawa i uciekła.
- Nie brakuje ci siły. - powiedział Rafał przytrzymując Szymona za ręce.
- Pewnie. A przy tym mam ręce jak robotnik.
- Pokaż, nie wierzę. - Ujął jego dłonie, oglądał i całował ze wszystkich stron.
- Naprawdę. Są okropnie szorstkie, bo nie lubię pracować w rękawiczkach. Niedawno, w aptece, kiedy kupowałeś to cudowne lekarstwo na uszy, ja kupiłem balsam nagietkowy Już wyglądają trochę lepiej, ale...
Rafał zaczął się śmiać tak nieoczekiwanie, że aż się przestraszył.
- Co ci jest?
- Myślałeś, że to ja mam kłopoty z uszami? - Nadal się śmiejąc chwycił ją za ramiona i potrząsnął. - Ten środek był dla Kiry, ty...ty.. mój krecie.
Szymon parsknął śmiechem i delikatnie złapał Rafała za uszy.
- Nic sobie z tego nie rób. - powiedział. - Zakochałem się w nich od początku.
Chwycił w dłonie jego głowę i pocałował najpierw lewe, potem prawe ucho.
- Chciałbyś zostać tu na noc? - szepnął. - Bardzo jestem ciekaw, czy wszystko inne w tobie tak mi się podoba jak twoje uszy
- Mam nadzieję. - zamruczał Rafał i poddał się chętnie pieszczotom jego delikatnych dłoni, które radziły sobie nie gorzej niż z kolczastymi różami.

THE END


By Heike