Rock penetrowany pędzlem 5
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 06 2017 10:21:55



KittyKot.doc

Katharsis, czyli o moim bezgranicznym zaufaniu do Rena

Za oknem było słonecznie, ale zimno i mokro. I szaro, bo cały śnieg stopniał. Stałem i gapiłem się przed siebie. Dziś w nocy znowu miałem koszmar. Hoshi mówił, że to moja podświadomość. Różne niedokończone sprawy i takie tam.
Ale ja nie wiedziałem, co oznacza i takie tam. Bo skąd mogłem wiedzieć? Myślałem, że terapia pomoże mi się z tym uporać. Dobra, to zaledwie dwa miesiące, ale przecież bardzo się starałem. Czasami traciłem wiarę w siebie. Chciałem rzucić wszystko w cholerę, poddać się rozpaczy, zamknąć w czterech ścianach i... nie wiem, zniknąć? Po prostu przestać istnieć. Gdy byłem sam w domu, kładłem się na łóżku i zamykałem oczy. Wyobrażałem sobie, że jestem innym Kotem. Czy gdyby Yuto mnie nie porwał, byłbym teraz inny? Czy Ren byłby moim mężem? Może zrobił to ze strachu, że mnie straci? Czy stałbym teraz na scenie? Flirtowałbym z fanami? Brał udział w sesjach zdjęciowych? Byłbym wygadany, beztroski i wesoły? Taki stary, radosny Kot, nie? Kot, którego wszyscy kochali.

Ten występ dał mi kopa. Przez chwilę poczułem się znowu sobą, a po tym pocałunku z Kaienem musiałem ocierać łzy szczęścia. Kurde, to było takie wspaniałe. Ta nostalgia, szał, upojenie. Poniosło mnie. Zrozumiałem, że nie mogę bez tego żyć. Wystarczyło tylko wejść na scenę i już wiedziałem, że to moje powołanie. To właśnie chciałem robić. Zawsze. Dlatego tak harowaliśmy z Kaienem. Od samego początku. Dlatego znosiliśmy humorki Dana, bo był zajebistym frontmanem. Bez niego nie osiągnęlibyśmy takiego sukcesu. Mieliśmy teraz cudowną ekipę. Czułem się na swoim miejscu. Światła, okrzyki, oklaski i piski były tym, czego potrzebowałem. Czułem, że drżę z podniecenia. Wszystko mi wirowało przed oczami. To było cudowne uczucie. Chciałem, żeby trwało wiecznie.
Czekało nas teraz sporo koncertów. Chciałem dać z siebie wszystko. Fani nas kochali. Wiedziałem, że skupiali się na mnie. I trochę na Danie i jego smrodku. Już dawno olewałem homofobiczne i obrzydliwe komentarze. Nie obchodziło mnie to. Najważniejsze, że nikt nie nachodził Rena. Mój kochany mężuś powiedział, że ten nowy szef (czy tam właściciel redakcji) jest chyba w porządku. Chyba. No właśnie. Może to tylko cisza przed burzą. A może Ren nie chciał mnie martwić?
Dobra, powinienem się teraz skupić na próbach.

Stałem na balkonie i gapiłem się w niebo. Było takie czyste i jasne. Paliłem i pogrążałem się w myślach. Znowu bałem się zasypiać. Miałem wrażenie, że terapia nie przynosiła już efektów. Ciągle wałkowaliśmy to samo, a nic się nie zmieniało. Odkąd wróciliśmy z Renem z podróżny poślubnej, prawie co noc miałem koszmary. Nie były tak okropne, ale pozostawiały niesmak. No i bałem się, że Ren w końcu pęknie. Na pewno miał dość. Lubiłem z nim spać, ale czasem budziłem się w nocy i szedłem do drugiego pokoju, żeby go nie męczyć. Musiał przecież co rano wstawać do pracy.

Od kilku dni dojrzewała we mnie pewna myśl, ale nie miałem pojęcia, jak Ren to odbierze. Sam jeszcze nie wiedziałem, jak to rozegrać. Na ostatnim spotkaniu Hoshi powiedział, że zbyt mocno próbuję wszystko (i wszystkich, w tym siebie) kontrolować, przez co nie umiem się rozluźnić i skupić na terapii. I ogólnie na życiu. Dziwne, bo nigdy nie byłem perfekcjonistą. Ale faktycznie od tego porwania nie byłem już sobą. Wszyscy to wiedzieli, fani też. Nawet ja nie wierzyłem, że będzie tak, jak dawniej. Nie wróci już ten naiwny, wrażliwy, beztroski, uroczy Kot. Teraz byłem spięty, nadwrażliwy i chyba miałem paranoję.
Ale pracowałem nad tym. Było całkiem nieźle. Chyba.

Dowiedziałem się, że Abel i przystojniak Chris są parą. To była jedyna dobra wiadomość dzisiaj. Siedziałem z moim starym, kochanym laptopem i szczerzyłem się do siebie. Abel napisał, że jadą z Chrisem na jakąś wystawę. Ciekawe. Senju też mówił, że będzie miał własną, podobno Kaien mu to załatwił. Ten to ma rozmach. Kochany debil.

Ren wrócił dziś wcześniej. Jak przykładny mężuś czekałem na niego z obiadkiem. Sam go przygotowałem. Niestety, moje możliwości były ograniczone, nie miałem mamusiowych genów. Ona to dopiero potrafiła gotować. Mama Rena też była niezła. Boże, ciągle nie mogłem zapomnieć o tamtej wpadce z pasztecikami. No i konie. Chciałem pogadać o tym z Renem, bo czułem, że to coś większego, ale nie wiedziałem, jak się za to zabrać. No to po prostu czekałem na odpowiednią chwilę.
Ja kochałem konie. Kiedyś, jak byliśmy jeszcze z Kaienem gówniarzami, często wpadaliśmy do jego babci. Ona kręciła z jakimś facetem ze wsi, który miał stajnię. Pomagaliśmy mu ze sprzątaniem, a potem pozwalał nam jeździć konno. Ścigaliśmy się, wygłupialiśmy i ogólnie ćwiczyliśmy mięśnie dupy i nóg. To były fajne czasy. Tęskniłem za Kaienem. Był teraz zajęty swoją Kaczuszką i działalnością społeczną. No i doszły koncerty. Czekały nas trzy miesiące intensywnej pracy. Miałem też nadzieję, że Ki-Ki poszedł na odwyk. Saki mówiła, że podobno tak. Narkotyki to zło. Wolałem seks. Hoshi mówił, że to też nałóg, ale nie miałem wyrzutów sumienia. Jaki nałóg?

– Cześć, mężu – powiedziałem, gdy Ren wrócił do domu.
– Cześć, mężu. – Uśmiechnął się i od razu przyciągnął mnie do siebie.
Objął mnie mocno w pasie i pocałował w usta. Ja zarzuciłem mu ręce na szyję i odwzajemniłem. Zawsze tak robił, gdy wracał z pracy. Całowaliśmy się powoli i czule, ale przeszkodził nam Lucyfer. Cwany kot. Doskonale wiedział, jak Ren go uwielbia.
– Co tak pachnie? – spytał mój hot mąż, a ja zacząłem się szczerzyć.
– Obiadek.
– Sam zrobiłeś? – Chyba był zdziwiony.
– Oczywiście. Nic wielkiego, ale włożyłem w to sporo miłości. – Uśmiechnąłem się, a on zdjął płaszcz i buty. – Jesteś głodny, prawda?
– Jestem. – Uśmiechnął się miękko, ale wydawało mi się, że skłamał dla świętego spokoju.
Pewnie jadł w pracy.
– Renuś, nie musisz, jeśli nie jesteś głodny. Zjemy później – powiedziałem, gdy poszliśmy do kuchni.
– Nie, zjem z tobą. – Usiadł przy stole, a Lucek wskoczył mu na kolana.
– Tak? – Wyszczerzyłem się i zdjąłem Renowi gumkę z włosów, a on zamknął na chwilę oczy i zamruczał.
– Tak, Kotku.
– Cieszę się. – Wsunąłem mu palce we włosy i zacząłem je czochrać. – Co tam w pracy?
– W porządku. Na razie mnie nie wywalili. – Uśmiechnął się i objął mnie ramieniem w pasie. – Naprawdę, nie przejmuj się tak.
– Nie ufałbym temu dziadowi. – Westchnąłem i pocałowałem męża w czoło.
– Będę mieć się na baczności.
– To dobrze. Jesteś mądry.
– Zawsze mnie to rozwala – powiedział i uszczypnął mnie w bok.
– Ale co? – Zamrugałem ze śmiechem.
– Te twoje tekściki. Wyszczekany się zrobiłeś.
– Zawsze taki byłem. – Westchnąłem, a Ren przyciągnął mnie do siebie.
Zepchnąłem Lucka z kolan i zająłem jego miejsce.
– Kotuś, stało się coś? – spytał, patrząc mi uważnie w oczy.
– Co? Czemu pytasz?
– Jesteś trochę nadpobudliwy i nerwowy. Zwykle jesteś taki, gdy chcesz mi coś powiedzieć. – Pocałował mnie w nos, a potem odgarnął włosy z szyi.
Miał takie czułe spojrzenie. Kochałem to.
– Potem, dobra? – Uśmiechnąłem się. – Aha, Abel i Chris są parą – dodałem i zmrużyłem oczy.
– Chris to ten ładny blondyn?
– Tak. Nie musisz już być zazdrosny. – Wyszczerzyłem się, a Ren mimowolnie się uśmiechnął.
– Nie jestem zazdrosny.
– Tak, tak, wiem. Abel to niezłe ciacho, nie? – Prowokowałem dalej.
– Kotek, przynieś już ten obiad, bo zgłodniałem – powiedział i pocałował mnie znowu w nos.
– Okej, ale przyznaj, że ci ulżyło. – Uśmiechnąłem się i poruszyłem biodrami.
– Nie.
– Zazdrośnik. – Otarłem się o niego leciutko, a on przyciągnął mnie za brodę i pocałował mocno w usta.
– Obiadek – szepnął i zassał moją dolną wargę, a ja poczułem ogień w kroczu.

Zerżnął mnie na kuchennym stole.

* * * * *

Nie powiedziałem mu. Nie wiedziałem, jak. Na próbie byłem trochę rozkojarzony, ale zagrałem dobrze. Nawet Dan mnie pochwalił. Nie chciałem wracać z Bennym, więc zadzwoniłem do Rena. Był już wolny. Powiedział, że wyszedł dziś wcześniej, bo musiał spotkać się z Akihiko. Ciekawe.
Gdy wpadł po mnie, nikt już nie był zdziwiony. Chłopaki pogodzili się z tym, że 40% zespołu brało w dupę. Albo posuwało. Piękna myśl, nie? Jesteś genialny, Kocie.
– Co się tak szczerzysz? – spytał Kaien, gdy gapiłem się na Martę.
– Nic.
– Pojutrze gramy, odpocznij sobie.
– Martwisz się, to miłe. – Uśmiechnąłem się, a on walnął mnie w żebro. – Auć!
– Oczywiście, że się martwię. Wpadnijcie w końcu do nas.
– Może w walentynki? – Znowu zacząłem się szczerzyć.
– Ja pierdolę. Za miesiąc?
– Spoko, widzę, że się stęskniłeś. Jak twoja organizacja?
– Dobrze, ale nie zmieniaj tematu.
– Wpadniemy. Kiedyś. Na pewno. Ale nie dziś – powiedziałem, gdy Ren wszedł do środka.
– Aha. To spadaj, młotku.
– Pa pa, Kaienciu. – Zaśmiałem się i pobiegłem do męża.

– Cześć, skarbie – szepnął i objął mnie, a potem cmoknął w usta.
Wiedziałem, że chłopaki się przyglądali, więc pokazałem im faka i pociągnąłem Rena do wyjścia. Słyszałem jeszcze, jak debil ryknął śmiechem, a Tulku zaczął rechotać.
Kaien miał rację. Powinienem odpocząć.
Ale nie umiałem. Jak ja miałem się wyspać, skoro ciągle nawiedzały mnie te dziwne sny? To już nie były koszmary, tylko takie dziwaczne sceny z porąbaną fabułą. Czasami bałem się, że nigdy się nie obudzę. Leżałem w łóżku i trząsłem się, bo nie wiedziałem, czy już się obudziłem, czy jeszcze nie. To było coś w rodzaju paraliżu sennego. Straszne doświadczenie.

Ale dziś byłem twardy. Postanowiłem, że w końcu pogadam o tym z Renem. Jak już mówiłem, myślałem o tym od kilku dni. Kolację jedliśmy z Luckiem. Potem Ren powoli mnie rozebrał, rozebrał się sam i poprowadził mnie do łazienki. Nie wiedziałem, że przygotował kąpiel. Kazał mi wejść do wody i zaczął masować barki i ramiona. Pewnie też widział, że byłem spięty. Szkoda, że nie mogłem wyluzować. To chyba dół poślubny, nie wiem.
Ale szybko się rozluźniłem. Mąż wklepał sobie w dłonie trochę olejku różanego i zaczął masować mój kark. Delikatnie, miękkimi, kolistymi ruchami. Potem odgarnął mi włosy i pocałował w szyję. Zamknąłem oczy i zamruczałem. Poczułem, jak jego dłonie dotykają moich żeber, następnie talii. Przechyliłem głowę i otworzyłem usta, czekając na pocałunek. Wargi miał ciepłe i nabrzmiałe. Wsunąłem mu język do buzi i zacząłem całować. Lizaliśmy się długo i powoli. Nakręciłem się jak cholera. Nawet nie dotknął mojego członka. Sam się dotykałem. Czułem też, że penis Rena był już twardy jak kamień.
Chciałem mu powiedzieć, naprawdę. Ale bałem się, że zepsuję ten cudowny moment. Odwróciłem się do Rena przodem, objąłem za szyję i zacząłem się o niego ocierać. Bez przerwy się całowaliśmy. Boże, jak on mnie całował! Głęboko, pobudzająco i niezwykle zmysłowo. Czułem milion drobnych igiełek na skórze. Penis pulsował, w głowie miałem pustkę. Chciałem już tylko nasadzić się na jego członek i ujeżdżać go do utraty tchu.

Chyba miał gęsią skórkę. Rozsunąłem pośladki i złapałem jego penisa w dłoń. Kilka razy dotknąłem główką wejścia, a Ren sapnął i odrzucił głowę.
– Chcesz? – szepnąłem i znowu pocałowałem go w usta.
– Chodź do pokoju. – Syknął i wczepił się w moje włosy.
Spojrzenie miał trochę niecierpliwe.

* * * * *

Nic nie robił. Leżał grzecznie i tylko trzymał dłonie na mojej talii. Dziś kozaczyłem. Całowałem jego usta i twarz, lizałem grdykę, bawiłem się jego sutkami, a on tylko leciutko poruszał biodrami. Chyba lubił takie delikatne pieszczoty sutków. Lizałem je, całowałem i ssałem, a Ren postękiwał i trzymał mnie mocno za biodra. Potem masowałem je palcami i całowałem męża w szyję. Później znowu wpijałem się w jego usta i próbowałem przejąć kontrolę. Odwzajemniał i drażnił mnie językiem. Boże, ale chciałem go dzisiaj wymęczyć.
Gdy znowu zassałem jego sutek, sapnął i zacisnął dłonie na mojej talii. Uniósł mnie leciutko i na chwilę wyjął penisa. Mruknąłem i ugryzłem go w cycek. Czułem, jak pocierał członkiem o mój odbyt. Drażnił, nakręcał. Wkładał główkę do środka i nie pozwalał mi się nasadzić do końca.

A potem wszedł jednym mocnym ruchem. Krzyknąłem, ale od razu zacząłem się poruszać. Unosiłem się i opadałem i bez przerwy stękałem. Było mi dobrze. Bardzo. Było cudownie. To był taki zwykły, czuły seksik, ale jarałem się jak dureń. Ren nie zamykał oczu, choć pewnie też chciał odlecieć. Patrzył na mnie i uśmiechał się, a ja go ujeżdżałem. Gładził moje uda, brzuch i pośladki, a ja skakałem na jego penisie. Czułem, jak wbija mi palce w kości biodrowe. W środku wszystko płonęło. Sapałem i pociłem się jak diabli, ale nie mogłem przestać go ujeżdżać.
Gdy zastękał i złapał mnie za nadgarstki, wiedziałem, że już nie puści. Trzymał mnie tak do końca. Pochyliłem się nieco i pocałowałem go znowu w usta, a on zaczął szybciej poruszać biodrami. Wbijał się we mnie mocniej i też sapał. Nie mogłem nawet sobie zwalić. Czułem, jak głęboko wchodził jego penis, i jęczałem.
W końcu zepchnął mnie i przewrócił na plecy, a ja zamknąłem oczy i zacząłem trzepać. Ren zdjął gumkę i też zaczął. Jedną ręką złapał nasze członki, a palce drugiej wepchnął mi do środka. Poruszał nimi szybko, trochę ostro, ale podobało mi się. Doszedłem prawie od razu. Jęknąłem i też poczułem jego spermę na brzuchu.
Matko, cudowne, to było cudowne. Byłem wymęczony i zjebany. Szczęśliwy i zaspokojony.

Myślałem, że będę spać jak zabity.
Myliłem się.
Cóż, życie.

Po kolejnym dziwnym śnie miałem dość. Hoshi pewnie miał rację. Oczywiście, że miał – był psychoterapeutą. Ja byłem pacjentem. Bardzo grzecznym pacjentem. Z tą potrzebą kontroli to chyba trafił w sedno. Czułem to, ale nie potrafiłem się przełamać. Bałem się, że popłynę. Że nie dam rady.
– Kiciu, wyduś to z siebie – powiedział mój hot mąż, gdy jedliśmy kolację.
Nie miałem apetytu. Czułem, że tracę kontrolę nad życiem. Co jeszcze muszę zrobić, żeby czuć się normalnie? Te zmiany nastroju stały się do nie zniesienia. Myślałem, że po ślubie to się zmieni. Nie wiem, wyluzuję? Byłem szczęśliwy, oczywiście, ale dalej czułem się niepewnie. Wczoraj podczas koncertu byłem skupiony i prawie się nie wygłupiałem. Zagrałem świetnie, a Dan powiedział potem, że – cytuję – jestem gitarzystą idealnym.
Tak, występy bardzo mi pomagały. Czułem więź z chłopakami i publicznością. Wiedziałem też, że Ki-Ki ma gorzej niż ja i to mnie trochę podnosiło na duchu. Nie chciałem się nad sobą użalać.

Nie chciałem też zamęczać Rena, ale czułem, że muszę z nim pogadać. Grzecznie skończyłem jeść i uśmiechnąłem się miękko. Nawet polubiłem takie wspólne kolacyjki. Mogłem rozwijać swój talent kulinarny (którego nie miałem), no i nawet odrobinę przytyłem. Często jednak nie miałem apetytu, co mnie bardzo wkurzało. Nie chciałem, żeby Ren się martwił. Czasami był spięty i trochę nieobecny, miał nawet cienie pod oczami. Ale dalej skupiał się na mnie.
A ja ciągle się bałem, że to przez tego nowego chuja. Chciałbym poznać Steve'a i wyciągnąć od niego informacje. Wiedziałem, że Ren mi nigdy nie powie. Nie przyzna się. Był zbyt dumny i twardy.
– Kotuś, przecież widzę – powiedział, patrząc mi uważnie w oczy.
– Wykąpiesz się ze mną? – spytałem i dopiłem sok.
– Nie zmieniaj tematu.
– Nie zmieniam – Westchnąłem.
Nie zmieniaj tematu. No normalnie jak Kaien. Oni mieli więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. O tak, zwłaszcza to, co robili u Yukiego. Wyszczerzyłem się mimowolnie, a Ren drgnął i zamrugał. Kochałem te swoje kosmate myśli. Czułem wtedy, że jestem starym, dobrym Kotem. Hoshi się mylił. To nie był nałóg. Nałóg to coś szkodliwego, prawda?
– Powiem ci, jak będziesz mi szorować plecki, OK? – Uśmiechnąłem się zachęcająco, a Ren westchnął i wstał od stołu.
– To przygotuję kąpiel.

* * * * *

Chyba się trochę denerwowałem. Siedzieliśmy w wannie pełnej piany i leniwie się dotykaliśmy. Nie bardzo wiedziałem, od czego zacząć. Ren mnie nie pobudzał, nie nakręcał, nie prowokował. Po prostu czekał. Lubiłem takie momenty. Wiedziałem wtedy, że naprawdę mu na mnie zależy i nie chodzi tylko o seks. To znaczy, od dawna to wiedziałem, ale no, takie chwile tylko to potwierdzały.
– Dużo myślałem o tym, co powiedział Hoshi o potrzebie kontroli – zacząłem, gładząc jego mokre włosy. – Miał rację – boję się. Ale mam do ciebie... prośbę – szepnąłem i zamknąłem oczy.
Policzki miałem czerwone, bynajmniej nie dlatego, że było mi gorąco. Ren przyciągnął mnie do siebie i pocałował czule w skroń.
– Mów dalej – powiedział, a ja otworzyłem oczy i wtuliłem twarz w jego włosy.
Kochałem jego włosy.
– Chciałbym małą sesję – wyszeptałem i objąłem go mocniej. – Taką prawdziwą, żeby nie myśleć. Wiesz, dać się ponieść. Oczyścić się trochę z nadmiaru emocji. – Przełknąłem głośno ślinę i sapnąłem mu w szyję.

Milczał. Pewnie był zaskoczony. Może nie sądził, że po tym, co mnie spotkało, będę chciał ostrą sesję? To u Yukiego było inne. Takie wesołe, trochę śmieszne i na luzie. Dobra zabawa i tyle. Sama przyjemność.
Teraz potrzebowałem czegoś innego.
Siedzieliśmy w milczeniu. Ren gładził moje włosy, a ja całowałem go w szyję.
Czekałem.
– Myślę, że wiem, o co ci chodzi – odezwał się w końcu, a ja znowu sapnąłem.
Serce mi biło zbyt szybko.
– Mam tylko jeden warunek – powiedział i spojrzał mi w oczy.
– Jaki? – szepnąłem i musnąłem lekko jego wargi.
– Zaufanie.
– Ufam ci – powiedziałem szeptem, a on uśmiechnął się i dotknął mojego policzka.
– Musisz zaufać bardziej mnie niż sobie. Wiesz, co mam na myśli?
– Chyba tak.
– Sam zdecyduję, co jest dla ciebie najlepsze, ale musisz mi zaufać. – Pocałował mnie w policzek, a ja zadrżałem. – Przejmę nad tobą kontrolę. Nie będziesz mógł tego przerwać. Nie będzie hasła ani litości. Na pewno chcesz?
– Tak – szepnąłem i znowu pocałowałem go w usta.
– Kocie, rozumiesz, prawda? – Spojrzał mi uważnie w oczy.
Był śmiertelnie poważny.
– Tak – powiedziałem, a Ren dotknął mojej dolnej wargi.
– Wiem, że miewasz ataki paniki.
– Chcesz zrobić coś strasznego? – szepnąłem, a on uśmiechnął się leciutko.
– Nie będzie bolało, obiecuję. No prawie – powiedział i uśmiechnął się szerzej.
– Więc co?
– Powiem ci jutro. Na pewno chcesz oddać się w moje ręce?
– Tak.
– Dobrze, może być jutro? – spytał, a ja objąłem go za szyję.
– Tak. – Uśmiechnąłem się i wtuliłem w niego mocniej.
Chciałem. Potrzebowałem takiego oczyszczenia. Ufałem mu bezgranicznie.

* * * * *

– Chcesz, żebym cię wtajemniczył, czy nie? – spytał, gdy suszyłem mu włosy suszarką.
– Nie wiem. Naprawdę. Boże, w co ja się wpakowałem. – Zaśmiałem się i pocałowałem go w czubek głowy.
– Jeśli nie chcesz, nie będziemy tego robić.
– Chcę. Wiesz, że potrzebuję rozładowania.
– To będzie ciekawe doświadczenie, nie boisz się? – spytał i odwrócił się do mnie przodem.
– Boję. Trochę.
– Na pewno nie chcesz wiedzieć, co ci zrobię?
– Nie zrobisz nic złego. Wiesz, jakie mam tabu – powiedziałem, a mąż objął mnie w pasie.
– Tak. Do niedawna pięść też była twoim tabu. – Uśmiechnął się, a ja drgnąłem.
– I nadal jest. Nie zrobisz tego, prawda?
– Nie zrobię, jeśli nie chcesz.
– Nie chcę.
– Dobrze.
– To u Yukiego to było z ciekawości. Naprawdę. Nie chcę też igieł ani scatu – powiedziałem, patrząc mu twardo w oczy.
– Nie martw się, obiecałem, że nie będzie bolało.
– Prawie.
– No tak. – Uśmiechnął się. – Może cię boleć tylko troszeczkę.
– Ociupinkę? – Zagryzłem wargę, a on pogładził moją talię.
– Tak.
– Scat chyba nie boli.
– Kocie. – Zaśmiał się, a ja wsunąłem mu palce we włosy. – Jesteś gotowy?
– Nie wiem. – Zagryzłem znowu wargę i usiadłem Renowi na kolanach.
– To będzie trochę kosmiczne doświadczenie – powiedział, gładząc moje plecy.
– Takie na granicy szaleństwa?
– Trochę tak. Przekraczanie twoich granic.
– Chyba się boję.
– Jeśli się rozluźnisz i mi zaufasz, to powinno ci się spodobać. – Uśmiechnął się, a ja głośno westchnąłem.
– Ufam ci, ale i tak jestem niespokojny.
– Nie będzie bolało, obiecuję.
– Chcesz mnie złamać, prawda?
– Trochę tak. – Uśmiechnął się miękko, a ja dotknąłem kciukiem jego dolnej wargi. – Zaczynamy?
– Tak.
W co ja się wpakowałem?

* * * * *

Najpierw tylko mnie całował. Siedziałem na łóżku, a Ren gładził moje ramiona i całował mnie w usta. Był bardzo zmysłowy, może chciał mnie uspokoić. Dotykaliśmy się bez pośpiechu, czule, delikatnie. Zasysał mi dolną wargę, później pieścił ją językiem i znowu mnie całował. Głęboko, ale kojąco. Tak, że kręciło mi się w głowie. Lubiłem czuć go tak blisko. Uwielbiałem jego smak, zapach i dotyk ciepłej skóry. Chyba drżałem. Trochę się denerwowałem. Troszeczkę.
Potem zaczął mnie rozbierać – powoli, ostrożnie. Patrzyłem mu w oczy i czułem, jak szybko wali mi serce. Wsunął mi palce we włosy i pocałował w szyję, a potem ugryzł lekko w ucho. Jęknąłem i przechyliłem głowę. Oddech miał ciepły i przyśpieszony.
Najpierw była opaska – czarna, szeroka i miękka. Zawiązał mi nią oczy i pocałował w czoło.
Następnie przewrócił mnie na brzuch i zaczął związywać ręce za plecami. Leżałem i próbowałem się rozluźnić. Mówił, że mam mu zaufać. Chciałem, żeby mnie zdominował. Upodlił. Zeszmacił. Sprawił, że będę błagać o litość. Chciałem mu się oddać. Stracić kontrolę nad swoim ciałem. Wyłączyć mózg.
Boże, wyłączcie mi mózg.

Skrępował mi ręce, a potem klepnął leciutko w pośladek. Obiecałem sobie, że przytyję. Chciałem znowu mieć ładną dupę. I ramiona. Szczupłe, ale wyrzeźbione i zgrabne.
Ren przewrócił mnie na plecy, a po chwili poczułem jego palce na sutkach. Sapnąłem i zacisnąłem zęby. Obiecał, że nie będzie bolało. Chyba. Na razie było dobrze. Najpierw tylko je lekko lizał, a później zaczął ssać. Zastękałem i wygiąłem się w plecach. Nie dotykał mojego penisa. Zajmował się tylko sutkami. Czułem, jakie były nabrzmiałe, jędrne i wrażliwe. Pewnie miał radochę.
Potem pogładził mnie po włosach i odsunął się.
Czekałem. Nie widziałem przecież, co robił.
– Podnieś się trochę – powiedział miękkim głosem, a ja spełniłem polecenie.
Ciągle byłem nieco spięty.
– Otwórz usta – odezwał się ponownie, gładząc mnie po policzku.
Knebel?
Tak, knebel.
Siedziałem grzecznie, a mój mąż zakładał mi knebelek. Lubił, jak się potem śliniłem.

Następnie pchnął mnie znowu na łóżko, rozsunął mi uda i pomasował mięśnie odbytu. Użył mojego ulubionego żelu, pewnie to też pomogło mi się bardziej rozluźnić. Gdy wsunął coś niedużego do środka, sapnąłem i poczułem, że zaczynam się ślinić.
A chwilę później to coś zaczęło we mnie wibrować.
Jajeczko.
Drażniące impulsy rozeszły się po całym ciele, a ja dostałem gęsiej skórki. Jęknąłem stłumionym głosem i uniosłem lekko biodra. Kurde, jak ja lubiłem wibrujące cacka.
Ale okazało się, że to tylko wstęp. Tak naprawdę Ren założył mi klamerki. Na początku się nie skapnąłem, bo byłem zbyt skupiony na jajku. Penis mi tak cudownie nabrzmiewał. Ren masował moje ramiona, obojczyki i sutki, a ja odpływałem. Dopiero gdy poczułem ból, jęknąłem i szarpnąłem się. Miałem jednak wrażenie, że nie był aż tak intensywny. Obiecał przecież, że nie będzie bolało. To pewnie przez te wibracje, do tego Ren pobudzał mnie dłonią. Zsuwał napletek, drażnił żołądź, a potem leniwie trzepał. Cwaniaczek.
Nie byłem masochistą, ale rozumiecie, nie? To żaden ból, dlatego dzielnie zniosłem zakładanie klamerek. Nawet nie bolało tak mocno. Prawie w ogóle mnie nie bolało. To było raczej takie wkurzająco drażniące uczucie. Albo po prostu inne klamerki.
Boże, ale ja mam cwanego męża. Mój kochany pieprzony sadysta.

Czułem jego dłonie na całym ciele. Gładziły mnie wszędzie. Jajko wibrowało. Klamerki drażniły. Kotek się nakręcał. Bardzo. Pewnie o to chodziło Renowi.
A potem była kolejna klamerka. I jeszcze jedna. Najpierw na talii, później na boczkach. Na biodrach. Na moim chudym brzuchu.
Na udach odrobinę bolało. Troszeczkę. Skóra mi pulsowała. Jezu, ale się podnieciłem. Gdy Ren dotknął moich jąder, drgnąłem. Bałem się, że tam też je założy.
– Rozluźnij się, kochanie – powiedział spokojnym głosem i pomasował moje jajuszka.
– Mmmhh – mruknąłem, czując, jak po brodzie ścieka mi ślina.
Założył. A to chuj. W pierwszej chwili cały się spiąłem, ale potem wyluzowałem. Nie bolało. To chyba były te delikatne klamerki, bo czułem tylko leciutki ucisk. Był nawet przyjemny.
Nawet bardzo.

Nie wyłączył jajka, ale więcej mnie nie dotykał. Leżałem i czekałem.
A potem pisnąłem, bo poczułem nagły ból. Nie był silny ani ostry, po prostu zbyt nagły. Nie wiem, jak to zrobił, ale jednym ruchem zdjął mi wszystkie klamerki z talii i brzucha. Pewnie były czymś złączone albo coś. Byłem zszokowany. Zastękałem i odchyliłem głowę.
Jezu, co to było? Cholera, ale mi się chciało. Penis sterczał jak szalony. Spodobały mi się te klamerki na ciele, tylko skóra mi teraz trochę pulsowała. Nie był to jednak nieprzyjemny ból.
A to pieprzony sadysta.
Rozmasował mi skórę, wyłączył jajeczko, a potem trącił palcem klamerkę na sutku. Sapnąłem ciężko i poruszyłem biodrami. Dobrze, że je wyłączył, bo bardzo mnie rozpraszało. Dotyk męża mnie rozpraszał. Nie wiedziałem, na czym mam się skupić – na wibracjach czy na oczekiwaniu kolejnej dawki bólu. To było takie dziwne. Kręciło mnie. Przecież ja, kurczę, nie byłem maso, więc jak?
Pieprzony sadysta.
Następnie zdjął klamerki z moich jajek, a ja znowu wygiąłem się w łuk. Kurczę, no nie mogę.
Ale miałem piękną erekcję.
– Nie bolało, prawda? – powiedział, a ja byłem pewien, że się uśmiechał.
– Mmmhh! – mruknąłem i poczułem, jak po szyi ścieka mi strużka śliny.

I o co chodziło z tym zaufaniem? Pewnie szykował coś strasznego. Zresztą, sam chciałem mu się oddać. Niech robi ze mną wszystko, na co ma ochotę. Przecież chciałem nie myśleć.
Ale na razie nie mogłem się do końca rozluźnić. Na pewno zrobi coś strasznego. Poniży mnie, nawet nie sprawiając bólu. Boże, ja chyba naprawdę byłem masochistą, takim emocjonalnym.
– Podnieś się, pieseczku – powiedział miękko, a ja prychnąłem.
Ja mu dam pieseczka!
Oczywiście, grzecznie spełniłem polecenie. Śliniłem się jak pies.
– Ufasz mi, pamiętasz? – szepnął i pocałował mnie w ucho.
Kiwnąłem głową i poczułem przyjemne dreszcze na całym ciele.
– Założę ci stopery – odezwał się po chwili. – Potem będziesz już zdany na moją łaskę. Rozumiesz?
Znowu kiwnąłem.
– Grzeczny piesek. Po prostu mi zaufaj.
W skroniach pulsowało.
Robiliśmy już kiedyś coś podobnego. Chyba zacząłem się nakręcać.

Najpierw pocałował mnie w szyję, a potem ostrożnie założył stopery. No, to teraz byłem już bezbronny. Gdy wziął mnie na ręce, jęknąłem. Nie wiedziałem, co zaplanował. Wolałem nie wiedzieć. Chciałem po prostu nie myśleć.
Ale myślałem. Niestety. Będzie musiał się bardzo postarać.
Ren zaniósł mnie do łazienki. Położył na czymś miękkim i podsunął poduszkę pod głowę.
Ja pierdzielę.
Chyba zacząłem się domyślać, co zamierzał zrobić. Denerwowałem się trochę.
Kurde, no. Serce znowu zaczęło bić niespokojnie.
Ale Ren był delikatny. Na początku tylko mnie dotykał. Gładził biodra i brzuch, masował opadniętego penisa i całował moje sutki. Właśnie, opadł mi. Nic dziwnego, prawda? Ren nie zdjął mi jednak klamerek. Wyjął jajeczko i pomasował moje pośladki. Potem ułożył mnie na boku i pocałował w skroń. Śliniłem się jak cholera. Leżałem i czekałem.
Będzie brudno. Boże, chyba umrę ze wstydu.
Po chwili poczułem zapach olejku. Różanego. To chyba był jeden z fetyszy Rena. A może użył go ze względów praktycznych? Nie chciałem myśleć o tych wszystkich zapachach. Pomasował mi odbyt i pchnął palec do środka. Westchnąłem i wtuliłem twarz w poduszkę.
Bałem się. Trochę.
Nie, to nie tak – byłem nieco zażenowany.
Poczułem, jak Ren całuje mnie w ramię. Klamerki drażniły, penis smętnie dyndał. Nie byłem już podniecony. Byłem zawstydzony.

Chyba zapalił kadzidełka albo świecę zapachową, bo w łazience pachniało czymś słodkim. O wszystko zadbał. Ależ się denerwowałem. Cholera, wiedziałem, że kiedyś do tego dojdzie. Gdy zaczął wkładać rurkę, sapnąłem i zacisnąłem powieki. Gładził mnie kojąco i masował mój pośladek.
A potem poczułem w środku wodę. Jęknąłem i znowu zadrżałem. Ren gładził delikatnie moje biodro, a ja zacząłem się spinać. A co, jak ze mnie wypłynie? Kurde, ohyda. Czułem, jak policzki mi płoną. Kręciło mi się w głowie. Serduszko waliło jak oszalałe. Nie wiem, jak długo tak leżałem. Straciłem poczucie czasu. Nie widziałem, nie słyszałem, nie mogłem mówić ani się poruszyć.
Nie wiedziałem nic o lewatywie.
No właśnie. I nic ze mnie nie wyciekało. Ren wyjął rurkę i znowu pogładził mnie po pośladku. Następnie przekręcił na prawy bok i okrył czymś mięciutkim. Pocałował w szyję i... zniknął. Chyba wyszedł z łazienki. A może nie wyszedł. Nie widziałem przecież ani nie słyszałem. Leżałem na podłodze i wsłuchiwałem się w bulgotanie w jelitach. Czułem się dziwnie. Byłem chyba trochę odurzony. I cholernie zawstydzony. To było brudne i nieładne.
Nie wiem, jak długo leżałem. Ciągle się bałem, że coś ze mnie wyleci.
Nie wyleciało.

Gdy w końcu poczułem na sobie dłonie Rena, odetchnąłem z ulgą. Przewrócił mnie na plecy i zaczął delikatnie masować brzuch.
I wtedy poczułem, że coś się wydarzy. Drgnąłem, dając mu do zrozumienia, że chcę wstać. Na pewno zrozumiał, ale nie śpieszył się.
A ja panikowałem. Kurde, chyba zaraz się posram. Tego chciał?
Mruknąłem, a on pomógł mi się podnieść. Nie rozwiązał mnie jednak ani nie zdjął knebla. Posadził na sedesie i znowu zniknął. A może nie zniknął. Oż kurde, no, skąd miałem wiedzieć?
O nie, nie zrobię tego. Nie dam rady. Pewnie stoi i czeka.
Nie dam ra...
Co?
Cholera jasna. Ja pitolę.
Jezu, Ren, nie patrz. Idź sobie.
Matko, nie patrz teraz na mnie!
Ja pierdzielę. Ale masakra.
Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Boże, no nie mogę. Gdyby nie ten cholerny knebel, pewnie bym się poryczał. Siedziałem i cicho pojękiwałem. Z rozpaczy.
Boże, jaki wstyd. Byłem zażenowany jak mało kiedy.
Jezu, Ren, kochanie, zamknij oczy.
Wyjdź.
Pochyliłem się i zacisnąłem mocno powieki.
Ja pierdolę. Nie wiem, ile ze mnie wyleciało. Chciało mi się ryczeć. Kurde, no, niby nic wielkiego, ale jakoś tak... nie wiem, to było obrzydliwe.

Gdy mnie dotknął, jęknąłem i spiąłem się. Poprowadził mnie pod prysznic. Odkręcił wodę i zaczął mnie myć, a ja znowu panikowałem. Dotykał mnie wszędzie. Potem pchnął do ściany, rozsunął mi odbyt palcami i skierował na niego strumień wody. Znowu jęknąłem i osunąłem się na ziemię. Ren też kucnął i znów włożył mi palce w tyłek. Pewnie sprawdzał, czy dobrze wykonał swoją robotę.
Ja pitolę.
Ale muszę przyznać, że czułem się całkiem lekko. Tylko ciągle miałem ochotę spalić się ze wstydu. Dotyk Rena nie był już czuły. Zakręcił wodę i wziął mnie na ręce. Zaniósł do wanny, sam też wszedł do wody, a potem dotknął moich klamerek.
O właśnie, klamerki. Zupełnie o nich zapomniałem.
Na szczęście zdjął mi je i rozmasował nabrzmiałe sutki, a ja odetchnąłem z ulgą. Byłem nieco zmęczony. Zanurzyłem się po szyję w wodzie i poczułem, jak Ren gładzi moje włosy. Słyszałem tylko bicie własnego serca i tętno w skroniach.
A potem przyciągnął mnie do siebie i wsunął mi palce w tyłek. Dalej byłem spięty. Bałem się, że się pobrudzi. Wiem, niedorzeczne, ale no... czułem się dziwnie luźny. Oparłem głowę na jego ramieniu i zaśliniłem mu skórę. Rozciągał mnie palcami. Mocno i mało delikatnie. Bawił się odbytem, rozsuwał palce i wkładał kolejne. Zacząłem się nawet bać, że może faktycznie wsadzi mi całą pięść.
Ale miałem mu ufać, nie?
No to ufałem. Nie wsadził. Zrobił co innego.

Znowu odwrócił mnie tyłem, kazał się wypiąć i klepnął w pośladek. Było mi strasznie niewygodnie. Związane nadgarstki bolały, czułem, jak z ust ciągnącymi nitkami sączy się ślina. Ren włożył mi coś dziwnego w tyłek. Nie wiem, co to było. Twarde, pewnie metalowe. Chyba jakiś rozwieracz. Sapnąłem i spuściłem głowę. W skroniach mi pulsowało. Dupę miałem rozciągniętą i otwartą.
Chwilę później poczułem w środku strużkę moczu. Tak, to na pewno był mocz. Powieka mi nawet nie drgnęła. Wypinałem się posłusznie, a Ren gładził moje biodro i sikał. Nie wiem, kiedy zrozumiałem, że znowu mam erekcję. Serce waliło coraz szybciej. Czułem się taki brudny i zbrukany, ale nie chciałem tego przerwać.
Nie chciałem, żeby Ren przestawał. Jęknąłem cichutko, a on wyjął mi to cacko z tyłka i odwrócił do siebie przodem. Pogładził po włosach, potem wyszedł z wanny i znów wziął mnie na ręce. Westchnąłem i znowu poczułem strużkę śliny na szyi.

Nie rozwiązał mnie, nie zdjął knebla ani opaski. Zaniósł mnie do pokoju i rzucił na łóżko. Szybko przyciągnął za biodra i włożył mi korek analny. Pomasował pośladki, a potem zaczął je leciutko poklepywać. Leżałem i czułem pulsowanie w głowie. Płynęło mi wszystko. Miałem wrażenie, że jestem w innym wymiarze. Nareszcie zacząłem się rozluźniać.
A gdy zdjął knebel i włożył mi penisa w usta, grzecznie zacząłem obciągać. Nie zmuszał mnie ani nie poganiał. Nie rżnął mojego gardła, po prostu wsuwał się leciutko do środka, a ja posłusznie ssałem.
Gdy postanowił, że już wystarczy, ponownie założył mi knebel i odsunął się. Chyba znowu na chwilę zniknął. Nie lubiłem tego. Zaczynałem się wtedy niepokoić. Nie miałem pojęcia, co jeszcze wymyśli.
Gdy poczułem jego dłonie na ciele, ponownie odetchnąłem z ulgą. Pchnął mnie na plecy i pogładził po biodrze. Nie dotykał mojego penisa. Szkoda. Fiucik też potrzebował pieszczot. Stał tak cudownie.
Renuś, dotknij, proszę.
Ale nie dotknął. Nie tak, jak bym chciał. Poczułem na brzuchu coś kłującego i zimnego. Przesunęło się po skórze, a ja drgnąłem i ciężko sapnąłem. Usta miałem pełne śliny, wkurzało mnie to strasznie. Wypychałem ją leciutko językiem, ale to nie pomagało. Mąż miał rację – śliniłem się jak pies.
Znowu poczułem kłujący przedmiot i zadrżałem. Nie wiem, co to było. Kółko przejechało w dół brzucha, a ja westchnąłem i mimowolnie uniosłem biodra. To było cholernie dziwne uczucie. Niby bolało, niby kłuło, niby nie chciałem, ale nawet się nie szarpałem. Ból był leciutki, pulsujący, nieco drażniący.
Chciałem jeszcze. Zastękałem i poruszyłem biodrami, a Ren dotknął kółeczkiem wewnętrznej strony uda. Zamarłem i głośno sapnąłem.
Zrobił to. Pieprzony sadysta, zrobił to. Przesunął tą kłującą ostrogą po moim fiucie. Delikatnie, od jajek aż po samą żołądź. Jęknąłem głośno. Zabolało. Chyba. Przecież obiecał, że...
Nie, chwila. To nie było takie złe.
Znowu sapnąłem, bo poczułem igiełki na penisie. Cholera, to było wkurwiające. Zupełnie jak swędzenie po ukąszeniu komara. Ja pierdzielę, co za porównanie.
Gdy skończył męczyć mój członek, przesunął kółkiem po udzie. Znowu drgnąłem. Na szczęście nie ruszał tyłka. I tak byłem rozepchany i upokorzony.
Potem przewrócił mnie na brzuch, przyciągnął za biodra i rozsunął mi nogi kolanem. Przywiązał za kostki do czegoś sztywnego, a później klepnął mocno w pośladek. Pisnąłem i wygiąłem się w plecach. Nie mogłem złączyć nóg. Ren powolnym ruchem wyjął ze mnie koreczek i znowu dał klapsa. Byłem wykończony. Zaśliniłem już chyba całe łóżko i siebie.

Chłostał mnie. Lekko, drażniąco, zachęcająco. Obiecał przecież, że nie będzie bolało. Czułem, jak pośladki pulsują. Wszystko wirowało. Serce łomotało jak oszalałe. Nie wiem, kiedy zacząłem jęczeć. Wierciłem się, poruszałem dupą i wypinałem się mocniej, a Ren mnie chłostał. Potem przesunął packą po moich jądrach, a ja zacząłem stękać. Boże, ale chciałbym teraz sobie zwalić. Znowu pomasował mi pośladki i wsunął się we mnie szybkim ruchem. Pisnąłem i zacząłem dygotać. Matko, ale cudownie mnie wypełnił. Wyjął penisa i znowu się we mnie wbił. Czułem, jak odbyt pulsuje. Zastękałem głośno i poruszyłem tyłkiem, a Ren zaczął mnie rżnąć. Trzymał za biodra i ruchał. Mocno, szybko, ostro. Pociłem się, sapałem i wyłem, a on mnie pieprzył. Potem nieco zwolnił i rozciągnął mi tyłek palcami. Nie wyjął członka. Boże, zrobi to?
Ja pierniczę.
Poczułem, jak zaczyna wkładać mi korek. Najpierw powoli, potem coraz bardziej stanowczo. Rozciągał mięśnie, masował je palcami i kolistymi ruchami wkładał koreczek. Gdy w końcu wszedł cały, znowu zacząłem się trząść.
Cholera, obiecał, że nie będzie bolało.
Trochę bolało. Odrobinę. Ale to było nieważne. Poruszał się teraz wolniej i ciągle masował moje mięśnie. Nawet się nie wyrywałem. Leżałem grzecznie z uniesionym tyłkiem i sapałem, a potem zacząłem szlochać. Sam nie wiem, dlaczego. Po prostu mnie poniosło. Coś pękło. Im mocniej wbijał się Ren, tym głośniej płakałem. Już mnie nie bolało. Zerżnął mnie jak szmatę. Dociskał biodra, a ja miałem wrażenie, że mnie rozerwie. Czułem się jak mięso do ruchania. Nie dotykał mnie, nie pieścił, nie całował.
Rżnął.
Gdy zacząłem się dusić, przerwał i wyszedł ze mnie. Wyjął korek i szybko zdjął mi knebel. Później rozwiązał mi nogi, a ja zaniosłem się płaczem. Ren przytulił mnie mocno i wyjął stopery. Znowu czułem się otumaniony. Drżałem. Pogładził mnie po włosach, a potem pocałował lekko w skroń.
Milczałem. Nawet gdy przestałem płakać, nie powiedziałem ani słowa. Tuliłem się tylko do Rena, a on gładził mnie po głowie.
A potem pchnął delikatnie na plecy i zdjął mi opaskę z oczu. Otarł mi ślinę z brody i pocałował w czoło. Włosy kleiły mi się do skóry. Było strasznie gorąco. Całe ciało mnie bolało. Byłem zmęczony, ale uspokoiłem się trochę. Ren złapał mnie za uda, zgiął wpół i wszedł we mnie jednym ruchem. Zacisnąłem powieki i odrzuciłem głowę.
Tak głęboko.
Wsuwał się teraz powoli i płynnie. Gdy otworzyłem oczy, pochylił się nade mną i pocałował w usta. Westchnąłem i poczułem jego dłoń na członku. Nareszcie.
Ale uśmiechnął się tylko jak cwaniak, a potem zacisnął mi ręce na szyi. Otworzyłem usta i poczułem, że zaczynam się dusić. Ren bez przerwy mnie bzykał i patrzył uważnie w oczy. Gdy zacząłem się szarpać, zabrał dłonie i pozwolił mi odetchnąć. Zacząłem kaszleć, ale w środku dalej wszystko płonęło. Dotknął palcami mojej szyi, a ja wziąłem głęboki wdech.
Bałem się.
Gdy znowu je zacisnął, zacząłem się trząść. Brakowało mi tchu. Dusiłem się, ale trzymał mnie mocno. Szarpnąłem się i krzyknąłem, a Ren wbił się głębiej. Gdy poczułem, że zaraz zemdleję, puścił mnie. Znowu zacząłem kaszleć i poczułem łzy na policzkach.
Jeszcze kilka pchnięć.
Kilka głębokich, mocnych pchnięć i zacząłem warczeć. Zastękałem gardłowo i trysnąłem. Orgazm miałem spokojny, bez fajerwerków i szału, ale bardzo długi. Miałem wrażenie, że coś tam w środku się zacięło.
Boże, byłem wykończony.
Zamknąłem oczy i poczułem, że odpływam. Myślałem, że zemdleję. Związane nadgarstki bolały jak cholera. Poczułem tylko, jak Ren wyjmuje członek, a potem pociera nim lekko o mój odbyt i tryska. Chyba stękał, a może sapał. Nie, pewnie tylko ciężko wzdychał. Albo charczał. Podziwiałem go za tę wytrzymałość.
– Kotuś, nie mdlej. – Usłyszałem tylko jak przez mgłę, ale miałem w dupie cały świat.
Nawet Rena. Poczułem tylko cudowną, ciepłą, ciemną ciszę. Wszechogarniającą błogość.
Odpłynąłem.
Było mi tak cieplutko i dobrze.

Ocknąłem się w łóżku, nakryty kołdrą. Ren siedział obok z laptopem. Zasnąłem? Za oknem było ciemno. Lucek spał w swoim legowisku. Podniosłem się i przetarłem oczy.
– Jak się czujesz? – spytał Ren, odkładając laptopa.
– Dobrze – powiedziałem, a on objął mnie ramieniem i cmoknął w policzek.
– Odpłynąłeś.
– Długo spałem?
– Z godzinę. – Uśmiechnął się i pogładził mnie po włosach.
– To nie tak długo. Jestem strasznie głodny. – Sapnąłem i wtuliłem się w jego klatkę piersiową.
– To dobrze. Zostało jeszcze trochę tej pożywnej zupki. – Uśmiechnął się znowu, a ja pocałowałem go w sutek.
Pożywne zupki są dobre. Fajnie się po nich tyje.
– Ren?
– Tak? – szepnął, całując mnie w ucho.
– Fajnie było – powiedziałem i spojrzałem mu w oczy.
– Boli cię gdzieś?
– Nie wiem, jestem trochę poobijany. Powtórzymy to kiedyś? – spytałem i oblizałem wargi.
Były suche jak cholera.
– Jeśli chcesz. – Uśmiechnął się i pocałował mnie w usta.
– Może kiedyś.
– Powiesz mi, co ci się spodobało najbardziej?
– Hm, nie wiem. – Westchnąłem. – Chyba to, że byłem bezbronny? Fajnie jest czasem nie myśleć i dać się po prostu wykorzystywać – powiedziałem, gładząc jego ramiona. – Lubię, gdy jesteś taki stanowczy.
– Bo ty kochasz ulegać. – Uśmiechnął się i pocałował mnie w skroń. – A lewatywa?
– Była okropna. – Skrzywiłem się. – To znaczy, no, myślałem, że spalę się ze wstydu.
– Ale to było przyjemne, prawda? – zamruczał, a ja drgnąłem.
– No nie wiem.
– Tak między nami – przecież było, nie?
– Ren!
– Nie musisz się teraz wstydzić.
– To obrzydliwe.
– Zależy, jak na to spojrzeć – powiedział i pogładził mnie po włosach. – A piss?
– Cicho bądź. – Uśmiechnąłem się i objąłem go w za szyję.
Piss był OK. Pewnie byłem wtedy tak odurzony, że pozwoliłbym Renowi na wszystko. Mógłby to nawet zrobić na twarz.
Nie, Kocie.
A może?
Cholera, co ja gadam.
– Klamerki były fajne – powiedziałem, a Ren pomasował moje ramię. – I ogólnie to, że nic nie słyszałem, nie widziałem i nie mogłem się poruszyć. Czułem się trochę jak rzecz.
– Lubisz się tak czuć? – szepnął, a ja poczułem przyjemny dreszczyk.
– Czasami – powiedziałem tak samo szeptem, a Ren uniósł mnie za pośladki, a potem zaczął je masować.
Pocałował mnie w usta – bardzo powoli, zmysłowo i pobudzająco. Wszystkie włoski na ciele stanęły mi dęba. Poruszyłem biodrami i zassałem mu dolną wargę.
Znowu się nakręciłem.
Ale nic nie zrobił. Ubraliśmy się i poszliśmy zjeść tę zupkę.
Alleluja, spałem jak zabity.

* * * * *

Już tydzień temu miałem zrobić test na HIV, ale... stchórzyłem. Ciągle szukałem wymówek. Może dlatego byłem taki spięty. Jedynie podczas koncertów trochę się rozładowywałem. No i wczoraj z Renem. Miał rację – to było kosmiczne doświadczenie. Ufałem mu bezgranicznie. Cholera, nakręcałem się na samo wspomnienie o tym. Musiałem przyznać, że nawet lewatywa miała coś w sobie. Pewnie nie chodziło o upodlenie, tylko o akceptację własnego ciała. Całego. Boże, to było takie... krępujące. Nie chciałem, żeby widział mnie takiego.
Ale czułem, że mogę wszystko. Jestem cudownym Kotem. Nawet Dan był mną zachwycony. Ciekawe, czy robił mu ktoś kiedyś lewatywę?

Jeszcze kilka dni temu wariowałem. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Znowu miałem koszmar, ale starałem się nie budzić Rena. Wstałem z łóżka i poszedłem do drugiego pokoju. Otuliłem się kołdrą, skuliłem i tylko cicho płakałem. Nie chciałem go tym zadręczać, miał przecież teraz na głowie tego nowego szefa. Martwiłem się, naprawdę. A jak go wyrzucą przeze mnie?
Ale przyszedł. Słyszałem, jak wszedł do pokoju. Drgnąłem i otarłem łzy.
– Znowu koszmar? – szepnął, siadając na łóżku.
– Tak. Przepraszam, że cię obudziłem.
Znowu.
– Nie przepraszaj. – Wsunął się pod kołdrę i objął mnie od tyłu.
Poczułem ciepło jego ciała i zacząłem się trząść, sam nie wiem, dlaczego. Chyba się wzruszyłem. Odwróciłem się do niego twarzą, a on objął mnie udem.
– Tak mi źle – szepnąłem, gdy zaczął mnie gładzić po włosach.
– Nie uciekaj.
– Nie uciekam. Nie chciałem się budzić.
– Sam się obudziłem, to nie twoja wina – powiedział cicho i musnął wargami mój policzek.
– Tak mi źle. Boję się tego testu. A jak mi wyjdzie pozytywny?
– Nie wyjdzie.
– Nie pomagasz. – Jęknąłem i wtuliłem twarz w jego klatkę piersiową. – Wiem, że to nie koniec świata, ale no... Tak mi źle.
– Kiciuś, zadręczasz się, to nie pomoże – powiedział i wsunął mi palce we włosy.
– Wiem, ale... – Poczułem gulę w gardle. – Nie zrobiłem nic złego – szepnąłem i znowu poczułem łzy pod powiekami. – Ren, ja nie chcę umierać.
– Nie gadaj bzdur – powiedział i objął mnie mocno. – Wyszedłem za ciebie, wiedząc, że możesz być seropozytywny, więc będę z tobą do usranej śmierci. A umrzesz jako dziewięćdziesięcioletni rockman, otoczony wianuszkiem młodych wielbicieli – powiedział, a ja mimowolnie parsknąłem śmiechem.
Kochany, potrafił pocieszyć.

Ale dopiero wczorajsza sesyjka pomogła mi się rozluźnić. Dlatego dzisiaj zadzwoniłem do Zacka. Znowu mi pomógł, tak jak wcześniej. Ren też chciał się przebadać. Powiedział, że to na wszelki wypadek, ale i tak wariowałem. A co, jeśli go zaraziłem?
– Kiciuś, robiłem test dwa lata temu – powiedział, gdy czekaliśmy na Zacka. – Zobaczysz, będzie dobrze.
Zack pobrał nam krew i powiedział, że wyniki dostaniemy jutro. Nie mogliśmy przecież jechać do szpitala czy punktu diagnostycznego. O nie. Nie chciałem, żeby potem o tym trąbili. Wystarczyły mi te zdjęcia ślubne. No i to na pewno byłby cios dla Rena. Jego nowy szef nie byłby zbyt zadowolony. Ciągle nie dawało mi to spokoju.

Potem mój mąż pojechał do pracy, a ja pisałem z Ablem o korkach analnych. Pytał o nadmuchiwane. Spryciarz, pewnie już chciał wtajemniczyć w to Chrisa. Nie sądziłem, że ten przystojniak poleci na faceta. No ale Abel też był całkiem ładny. I miał piękne mięśnie.

* * * * *

To czekanie było najgorsze. Spotkałem się dziś z Emilem, bo nie miał zajęć. Potem wróciłem do domu i zacząłem grzebać w szafie. Natknąłem się na mundurek, który kupił mi kiedyś mój mąż, i zacząłem się szczerzyć.
Może...?
Nie, nie będę się wygłupiać. To nie czas na żarty.
A może jednak...?
Nie.

* * * * *

Wysłałem mężowi zdjęcie siebie w mundurku. Z rozpiętą koszulą, twardym fiutem, wystającym ze spodni, i zsuniętą z ramion marynarką.
Ja pierdzielę, Kocie.
Napisał, że mam go nie zdejmować aż do jego powrotu.
Jasne, a co, jak wpadnie Zack?

Nie wpadł. Zadzwonił. Podskoczyłem na łóżku i drżącymi rękoma wziąłem komórkę. Serce podeszło mi do gardła. Boże, już?
Bałem się. Bardzo. Chyba wolałem nie wiedzieć.
Ale komórka dzwoniła dalej.
– No hej – powiedziałem drżącym głosem.
Te kilka sekund było dla mnie wiecznością. Czekałem na wyrok.
Sekunda.
Dwie.
Trzy.
Cztery.
– Cześć, Kocie. Są już wyniki – powiedział, a ja przestałem oddychać.
Pięć.
Sześć.
Siedem.
Czemu ja się tak denerwowałem? Przecież Zack nie wiedział.
– Wpadnę za pół godziny, może być?
– Jasne – powiedziałem drżącym głosem. – Będę czekać.

To było najdłuższe pół godziny mojego życia. Zdjąłem mundurek, włożyłem swoje ulubione luźne spodnie i bluzę i pogładziłem Lucyfera. Chyba wyczuł, że byłem spięty. Siedziałem na łóżku i tuliłem kota do siebie.
A potem było podobnie jak na ślubie. Kosmos. Wszystko płynęło. Nie czułem gruntu pod nogami.
Otworzyłem.
Zack się uśmiechał.
Mnie bolała szczęka. Zaciskałem ją tak mocno, że trzeszczało mi w głowie.
Podał mi kopertę.
Wziąłem.
Pożegnałem się.
Zamknąłem drzwi.
Lucyfer chyba miauczał. Może był głodny.

Siedziałem, obejmując swoje kolana, i gapiłem się na kopertę.
Ładna. Taka biała.
A puknij się w łeb, Kocie. Zwykła koperta. Ren pewnie też taką dostał.
A potem znowu zacisnąłem szczękę i po prostu ją otworzyłem.

Serce, cicho. Tętniło mi w głowie, w uszach, w przełyku – wszędzie. Żołądek podchodził do gardła. Lucyfer znowu miauknął. Było mi strasznie gorąco. Czułem się jak zamroczony. Ja chyba śnię. Płynęło mi wszystko. Znowu wszystko płynęło.

Negatywny.
Minus.
MINUS, kurwa mać.

Pisnąłem i zacząłem skakać po łóżku. Lucek przestraszył się i czmychnął do kuchni, a ja skakałem jak wariat. Potem zacząłem latać po pokoju. Znowu przebrałem się w mundurek i zacząłem wygłupiać przed lustrem.
Matko kochana, jestem czysty. Jestem zdrowy. Nie mam HIV.
Ależ byłem szczęśliwy.
Ciekawe, czy Ren też już dostał wyniki? Chciałem do niego zadzwonić.
Ale nie zadzwoniłem. Czekałem (nie)grzecznie w mundurku. Ze szczęścia prawie się schlałem. Wypiłem butelkę wina i leżałem rozanielony na łóżku. Jutro koncert. Na pewno dam z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej.

Mężuś wrócił nieco wcześniej. Widziałem, że był spięty, ale gdy wyszedłem do niego w tym zajebiaszczym mundurku, zamrugał i spojrzał na mnie pytająco. Chyba się jednak już domyślił.
– Skarbie, nie mam HIV. – Pomachałem mu kopertą i wyszczerzyłem się.
– Wiedziałem. – Uśmiechnął się, a ja podszedłem do niego, złapałem go mocno za włosy i wpiłem się w jego usta. – Też jestem czysty. – Sapnął.
Spojrzałem mu w oczy, a potem przytuliłem się do niego i głośno westchnąłem.

To były łzy szczęścia. Nie płakałem, po prostu byłem szczęśliwy.