Americana 12
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 10 2017 09:35:40


Rozdział 12: Karta przetargowa

Aleks zszedł stromymi schodami, przytrzymując się poręczy ledwo przytwierdzonej do kamiennej ściany. Zastanawiał się, czy ktokolwiek, kiedykolwiek stracił tu już życie, przecież pokonanie tych stopni po pijaku wydawało się niemal niemożliwe. Z pewnością niejeden w stanie upojenia już sobie tu powybijał zęby. Naprawdę beznadziejne miejsce na pub, pomyślał, gdy już znalazł się w sali z barem i poczuł niezbyt przyjemny zapach stęchlizny. Takie już były uroki barów umiejscowionych w piwnicach, z jednej strony miały bardzo ciekawy klimat przez ceglane ściany, nierówne sufity i tę ciemność panującą nawet za dnia, ale zapach... zapach pozostawiał wiele do życzenia. Poprawił sobie futerał gitary na ramieniu, a barmanka czyszcząca mały, okrągły i chyboczący się na boki stolik zerknęła na niego. Zostawiła zbutwiałą szmatę na blacie, po czym wytarła dłonie w swoje ciemne spodnie.
– Grasz w zespole? – zapytała, świdrując go umalowanymi na czarno oczami. Z wyglądu była dosyć przeciętna, ale miała naprawdę ładne, pełne usta, które ułożyły się w uśmiech, gdy Aleks pokiwał głową. – Twoi kumple już są, w większej sali. Tam mamy scenę – powiedziała i gestem dłoni nakierowała go na wąskie przejście do pomieszczenia obok.
– Dzięki – rzucił jej Aleks i już miał iść we wskazane miejsce, gdy dziewczyna odezwała się znowu.
– Chcesz piwo? – zapytała. – Szef mi mówił, że mam wam nalać za darmo – dodała i uśmiechnęła się lekko, a Aleks odniósł wrażenie, jakby go podrywała. Ale może przesadza, pomyślał od razu. Zresztą, w końcu nie leżała w kręgu jego zainteresowań chociażby pod względem anatomii, pomyślał z rozbawieniem i zsunął wzrok na jej dość spore piersi.
– Jasne – powiedział. – Pójdę, bo i tak się trochę spóźniłem – dodał i już bez słowa poszedł w kierunku sali, z której rozbrzmiewały odgłosy perkusji. Jak się później okazało, Adam właśnie się rozgrzewał, Jaś podłączał piece, a Remigiusz stroił gitarę.
– Sorry, autobus – rzucił Aleks w celu wyjaśnienia swojego spóźnienia, które i tak nie było zbyt duże. Specjalnie umówili się szybciej, by uniknąć ewentualnego stresu.
Sala, w której mieli odbyć pierwszy w swoim życiu koncert, faktycznie była większa od tej, do której wchodziło się zaraz po pokonaniu makabrycznych schodów. Akustyka tutaj wydawała się dosyć dobra, gdyż sufit był niezwykle wysoko, a grube ściany niemal całkowicie wyciszały miejsce od dźwięków z zewnątrz. Jednak scena, o której wspomniała barmanka, ledwo co zasługiwała na swoje miano, była po prostu kupką zbitych desek znajdujących się w kącie pomieszczenia. No ale przecież nie mieli co narzekać, cud, że w ogóle w końcu gdzieś zagrają.
– Norma – rzucił Jasiek i zerknął na niego, kiedy włączył jeden z pieców. Wstał i obrócił się do Aleksa, po czym uśmiechnął się pod nosem kpiąco. – Twoje spóźnienie akurat dało się przewidzieć.
Białecki w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, miał zbyt dobry humor, by dać się sprowokować. Będą, cholera, grać! Przed publiką! Wreszcie! Ile na to czekali? Może i to nie było nic prestiżowego, w końcu na razie jeszcze nie było tu ludzi, mimo że zegarek wskazywał kilkanaście minut przed dziewiętnastą, ale od czegoś musieli zacząć, no nie?
Zerknął na Jasia, który właśnie zajął się gitarą. Właściwie, pomyślał, rozpinając futerał ze swoim basem, to nawet dobrze, że ten szczyl do nich dołączył. Gdyby nie on, nie graliby nawet tego jednego durnego koncertu w pubie za marne piwo. Uśmiechnął się pod nosem, czując lekkie zdenerwowanie. Powoli zaczęło do niego dochodzić, że nie będą sobie brzdąkać w garażu, że ktoś ich posłucha, zapewne będzie oceniał, że...
– No, no, Aleks! – odezwał się z rozbawieniem Remigiusz i przysiadł na krześle przy jednym ze stolików. – Jeszcze niedawno strach było się do ciebie zbliżać, a teraz sam się do siebie uśmiechasz, to...
– Przerażające – wtrącił cicho Jaś, a Remek prychnął i pokręcił głową.
– Może trochę, ale nie bardziej niż jego posępna mina – odparł, a Aleks zerknął na niego krótko. No tak, każdy zauważył, że ostatnio nie było z nim zbyt dobrze. Nie byli głupi, z pewnością domyślili się, że miał jakieś problemy, ale, całe szczęście, nie wypytywali go, nie robili głupich uwag, po prostu pozwolili mu zmierzyć się z tym samemu. I dobrze, bo Aleks nie zniósłby ciągłych pytań. Wolał, gdy po prostu każdy zajmował się sobą, a sama świadomość, że miał obok siebie przyjaciół (którym i tak przecież wszystkiego nie powie), była wystarczająca.
Już chciał coś odpowiedzieć, gdy do sali weszła barmanka z tacą, na której znajdowały się cztery piwa z optymalną pianką na dwa palce. Remigiusz momentalnie uśmiechnął się do dziewczyny szeroko, ta jednak omiotła go tylko spojrzeniem, na dłużej wbijając swój wzrok w Aleksa.
A więc jednak, pomyślał z zadowoleniem Białecki, bo przecież zawsze miło było się komuś podobać. Nawet jeżeli ten ktoś był przedstawicielem płci, w której się nie gustowało.
– Jak będziecie chcieli jeszcze, to krzyczcie – powiedziała, stawiając alkohol na stole. – Grasz na basie? – zwróciła się już bezpośrednio do Aleksa, który kucał nad futerałem z gitarą. Zirytowany Remek (barmanka z całą pewnością wpadła mu w oko) sięgnął po kufel, już nie zamierzając bawić się w zaloty, które, nawiasem mówiąc, Białecki uwielbiał oglądać. Remigiusz potrafił być zabawny, gdy kogoś podrywał. Zabawny i nieraz naprawdę bardzo nachalny.
– Mhm, od kilku lat już – odpowiedział i uśmiechnął się do niej, bo w końcu była barmanką. Podlizywanie się akurat jej mogło zaowocować darmowym piwem, a więc zawsze warto spróbować.
– No nieźle, ja kiedyś próbowałam – zagadała i podeszła bliżej niego. Była bardzo niska, nawet Aleks nad nią górował, więc na tę chwilę jego wzrostowy kompleks nie miał najmniejszego znaczenia. – Ale wiesz, słomiany zapał i te sprawy – machnęła ręką.
– Nie mamy czasu na gadanie – wtrącił ni stąd, ni zowąd Jaś, a Aleks dopiero w tym momencie zwrócił na niego uwagę. Stał nieopodal, marszcząc groźnie brwi i piorunując barmankę spojrzeniem. Aleks pierwszy raz widział go takiego w stosunku do innych, przecież zazwyczaj to jego zabijał wzrokiem, a nie osoby, których praktycznie nie znał.
– Pub jest pusty, nie ma po co się spieszyć – odpowiedziała niezrażona tym dziewczyna i zwróciła się ponownie do Aleksa. – Jestem Marcelina, Cela dla znajomych – przedstawiła się, wyciągając przed siebie dłoń, którą Białecki zaraz uścisnął. Jego spojrzenie jednak odszukało nad głową dziewczyny Jaśka, mówiącego coś do Remigiusza ze złością.
– Aleks – odpowiedział, patrząc to na nią, to na Janka, który... cholera, wydawał się naprawdę jakiś taki rozjuszony. Zupełnie jak nie on. Co chwilę zerkał w stronę Aleksa, a gdy wreszcie ich oczy się spotkały, prychnął pod nosem i jakby nigdy nic odwrócił wzrok.
W tamtym momencie Białecki poczuł dziwne ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Jaś był zazdrosny...?
Nie, niemożliwe – poprawił się zaraz. Był zły, tylko tyle. Powinni sprawdzić akustykę i brzmienie wszystkich instrumentów, a nie stać i rozmawiać ze znudzonym personelem baru.
– Wiesz co, później pogadamy – zbył dziewczynę, sam nie wiedząc dlaczego. Mógł przecież wyciągnąć od niej alkohol, rozmowa z nią i pozwalanie jej się podrywać nie było najgorszą opcją, na jaką teraz Białecki mógłby się zdecydować. A mimo to wolał już sięgnąć po gitarę, zagrać dla rozgrzewki jakiś utwór i oczywiście, standardowo, opieprzyć Jasia za najdrobniejszy błąd. – Zaczynamy od jakiegoś coveru? – zapytał, całkowicie już ignorując Celę, która, niestety (albo stety), musiała wstać i wrócić za bar, bo z sali obok dobiegły odgłosy rozmowy. Ktoś przyszedł.
– Najlepiej – mruknął Remigiusz i wziął dużego łyka piwa, po czym się podniósł. – Dobra panowie, do roboty – pogonił ich, klasnąwszy w dłonie. Aleks jeszcze zerknął na Jasia, który w tamtym momencie także zwrócił na niego spojrzenie. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, a po plecach Białeckiego przeszedł dreszcz, kiedy jakoś tak mimowolnie skupił swoją uwagę na jego ustach. Znów przypomniał mu się tamten pocałunek i znów (cholera jasna!) pamiętał każdy jego szczegół.
W pewnym momencie wargi Janka ułożyły się w dość złośliwy uśmieszek, całkowicie otrzeźwiając Aleksandra, który powrócił myślami na ziemię. A dokładniej na kamienną posadzkę Beczkarni.
– Tylko niczego nie spieprz – rzucił Jaś.
– Chyba mówisz o sobie – prychnął, nie mogąc tego puścić mimo uszu. Zacisnął dłoń na gryfie gitary, czując jak serce zaczyna mu coraz szybciej bić w piersi, co tłumaczył sobie tremą. W końcu do ich pierwszego koncertu zostawało coraz mniej czasu.
Janek w odpowiedzi tylko przewrócił oczami i rzucił już do wszystkich:
– Zacznijmy od She looks to me, Red Hotów. – Aleks na chwilę zamarł, by zaraz uśmiechnąć się pod nosem. Miał deja vu? Doskonale pamiętał, że to był pierwszy utwór, jaki zagrali razem z Jaśkiem. Chciał go wtedy sprawdzić, próbował później wytykać mu każdy błąd, by tylko udowodnić, że był „do dupy”.
Ile minęło odkąd Jaś wstąpił w ich szeregi? – zastanawiał się, kiedy Remigiusz zaczął grać. Coś ponad miesiąc. Zerknął na Janka. Mimo że tak go cały czas krytykował, podziwiał go za głos. Oczywiście, nie było idealnie, momentami fałszował, ale to wszystko dało się naprawić ćwiczeniami. Barwę miał niezłą, więc zajść mógł naprawdę daleko. Zwilżył wargi, przerywając jednocześnie swoje rozmyślania; musiał skupić się na muzyce, jeżeli chciał dotrzymać Jankowi kroku.

Grali właśnie utwór Foo Fighters i było, cholera, naprawdę dobrze. Spojrzał na zapełnione stoliki przed sobą, niektórzy pili i rozmawiali, inni słuchali z uwagą, jeszcze inni podśpiewywali, gdy akurat znali tekst. To było niesamowite uczucie, kiedy stał na tej samozwańczej scenie, ściągając na siebie uwagę wszystkich w pomieszczeniu. Widział tu kilka znajomych twarzy, kolegów z koncertów, na które za młodu z chęcią chodził, ale głównie byli to nieznani mu ludzie. I to właśnie było wspaniałe, bo bez problemu nawiązali kontakt z publiką. W przerwach między jednym a drugim utworem rozmawiali z nimi. Pytali, co chcą usłyszeć, żartowali, to... zdawał sobie sprawę, że gdyby stał na prawdziwej scenie, odcięty od publiki bramkami i ochroniarzami, tak personalnego kontaktu by nie uzyskał, ale mimo wszystko to też miało swój urok.
Cała trema odeszła w zapomnienie, po prostu dobrze się bawili, prawie jak na próbie... właśnie, prawie, bo tutaj nie przerywał utworu w połowie, by Jaśka za coś zganić. Chociaż dzisiaj nawet nie chciał go upominać, chłopak się starał, pomyślał, słuchając jego mocnego głosu. Grał też czysto, trzymając się rytmu i wpasowując w dźwięki reszty instrumentów. Może i Aleks wszystko koloryzował, widział ich występ w zbyt różowych barwach, ale nie przeszkadzało mu to. Najważniejsze, że przez tę jedną chwilę cała ich czwórka była jak jeden organizm. Nawet Adam uśmiechał się pod nosem, mimo że pot spływał mu ciurkiem po skroniach.
– Is someone getting the best, the best, the best, the best of you? – Jasiek śpiewał ostatni z refrenów The best of you, gdy nagle coś się zmieniło. Do sali weszło kilka osób, nic dziwnego, wciąż ktoś tu zaglądał z pomieszczenia obok, żeby zobaczyć co się dzieje na scenie. W tym jednak momencie Aleks zerknął na Jaśka, całkowicie przypadkowo, w końcu od samego początku ich koncertu co jakiś czas popatrywał na chłopaka. Teraz jednak zobaczył zmianę na twarzy Janka, wokalista uśmiechnął się szeroko w stronę dwóch dziewczyn i jednego, bardzo wysokiego chłopaka z ufarbowanymi na biało włosami zaczesanymi do tyłu. Na jedną chwilę wzrok Aleksa skupił się na nim, nieznajomy wyglądał na góra dwadzieścia lat i tak jak Jaś, zachował delikatne rysy twarzy. Miał dwa średniej wielkości tunele w uszach i, jak stwierdził od razu Białecki, był takim samym wymuskanym bachorem jak ten, który stał nieopodal niego i śpiewał.
– Dzięki! – rzucił z szerokim uśmiechem Remigiusz, gdy skończyli grać. – Musicie nam wybaczyć, ale zrobimy sobie przerwę – powiedział do wszystkich, przebijając się przez odgłosy rozmowy, brzęk kufli stawianych na blaty i szuranie krzeseł. Kilka osób coś odkrzyknęło, inni tylko spojrzeli w ich stronę, by po chwili wrócić do przerwanej rozmowy. Atmosfera była dość kameralna, Aleks czuł się tak, jakby nie występował przed całkowicie sobie obcymi ludźmi. Już po chwili z głośników rozbrzmiał głos Chestera z Linkin Parku, zapełniając pustkę, jaka nastała po przerwanym koncercie.
Aleks kątem oka obserwował Jasia, który odłożył swoją gitarę i od razu pognał do tego chłopaka o dziwnym (jakże teraz modnym – pomyślał Aleks ironicznie) kolorze włosów. Aż coś się w nim zagotowało, kiedy zobaczył szeroki, pełen zadowolenia uśmiech na twarzy tego głupiego Biebera. Przy nim nigdy się tak nie uśmiechał, zazwyczaj tylko odpowiadał coś kąśliwie i krzywił się, przemknęło mu przez głowę, co oczywiście zaraz zignorował. Bo nie będzie się przejmować jakimś głupim osiemnastolatkiem. Był dojrzałym facetem, a nie niańką dla podrostków! Nagle, ni stąd, ni zowąd poczuł ciężką rękę na ramieniu. Obejrzał się zdziwiony na Adama, który chwilę też patrzył na Janka wesoło rozmawiającego ze znajomymi.
– Było okej – rzucił, jakby wcale jednak nie chciał się odzywać, ale ktoś kazał mu to zrobić.
– Było. Świetnie ci szło – pochwalił Aleks, na co Adam uśmiechnął się oszczędnie i kiwnął głową, by zaraz dopić piwo, jakie trzymał w dłoni.
– Ma dobry głos – dodał.
– Mhm, całkiem niezły – odpowiedział mu, zirytowany, że zeszli na tematy Jaśka. Sięgnął po swój kufel, jaki stał na stole zawalonym ich rzeczami. Wziął kilka dużych łyków, nie patrząc już na wesoło rozmawiającego Jaśka z chłopakiem, który, nawiasem mówiąc, miał śmieszne, bardzo ciemne i krzaczaste brwi, kontrastujące z jego jasnymi włosami.
– Widziałem go ostatnio z tym chłopakiem – powiedział w momencie, w którym Aleks był już stuprocentowo przekonany, że się nie odezwie. Spojrzał więc zdziwiony na Adama, który wciąż ciągnął rozmowę. – Muszą być dobrymi znajomymi. – Tylko po co marnował tę swoją cenną energię, żeby dzielić się z nim takimi informacjami? Przecież normalnie nigdy by go to nie obchodziło. Uznałby tę sprawę za całkowicie niewartą zachodu.
– Najwyraźniej – rzucił Białecki i sięgnął do kieszeni, w której miał telefon. Kątem oka zauważył, że Jaś (sam) poszedł do sali obok, w której znajdował się bar. Tu jednak jego rozmyślenia na temat Janka i krzaczastobrewego chłopaka się przerwały; miał dwa nieodebrane połączenia i jednego SMS-a, wszystko z tego samego numeru. Kiedy otworzył skrzynkę odbiorczą, serce niemal podeszło mu do gardła.
„Otbież proszę.”
Momentalnie wyrwał się do przodu. Musiał znaleźć jakieś ciche miejsce, a tutaj nic by nie usłyszał. Przeszedł z sali koncertowej do tej, w której znajdował się bar, a następnie do toalet, w których niezbyt przyjemnie pachniało moczem. Znajdowały się tam dwie kabiny i jeden jakby krzywo zawieszony zlew, ale to nie miało dla niego w tamtym momencie żadnego znaczenia. Szybko wybrał numer, a gdy w słuchawce rozbrzmiał przerywany dźwięk łączenia, Aleks odniósł wrażenie, że na chwilę przestał oddychać.
– Aleks? – usłyszał cichutki głos chłopca.
– Piotr! Co się stało?! – W ogóle nie myślał logicznie, cały czas zastanawiał się tylko nad tym, co takiego właśnie się stało.
– Bo tata... w domu jest dużo ludzi... – wystękało dziecko i pociągnęło nosem, a Aleks poczuł, jak po plecach przebiega mu nieprzyjemny dreszcz. Usłyszał serię dziwnych szmerów, które mogły świadczyć o płaczu. Coś w Białeckim pękło. Nie zastanawiał się nad tym, że przecież grają koncert, są na pierwszym stopniu do spełnienia swojego marzenia, że dzwoni do niego dzieciak, którego nie zna, że nie powinien się tym aż tak przejmować, ale... sam przecież kiedyś był w tej sytuacji. I pamiętał, jak bardzo bał się kolegów ojca. Ich krzyków, dźwięku tłuczonego szkła albo napadów rodzica, kiedy za dużo wypił. – I mi się oberwało... leci mi krew. – To wystarczyło.
– Poczekaj, zaraz będę. Jesteś w domu? – zapytał.
– Jestem.
– Schowaj się gdzieś, nie wiem, uważaj – dodał nieskładnie. – Bardzo ci leci ta krew? – zapytał jeszcze, żeby rozeznać się w sytuacji. Nie zauważył nawet, że z ostatniej kabiny ktoś właśnie wyszedł; stał do niej tyłem i nic dookoła go już nie obchodziło.
– Trochę – wymamrotał.
– Dobra, nie bój się, okej? Będę za chwilę – powiedział, żeby go uspokoić. – Może... spakuj jakieś swoje rzeczy – rzucił, nie myśląc zbyt wiele. W tamtej chwili chciał po prostu, żeby Piotr poczuł się bezpiecznie. To cholernie głupie, bo przecież jak miał zapewnić mu bezpieczeństwo?
– D-dobrze.
– I nie płacz. Nie mazgaj się, duzi chłopcy tak nie robią – dopowiedział, żeby dodać mu otuchy. Tylko tak potrafił to w tamtej chwili zrobić. Rozłączył się i już miał się odwrócić do wyjścia, gdy usłyszał:
– Gdzie cię podrzucić? – Spojrzał na Jasia i znów poczuł serce w gardle. Jego ciało na moment zamarło, a w głowie huczała tylko jedna myśl: „słyszał”. Cholera. Remek, Adam – jasne, oni mogli być świadkami tej rozmowy, ale on?! Wszyscy, tylko nie Jaś.
– Nie trzeba – warknął, reagując na to wszystko złością. – Spadaj do tego farbowanego – palnął pierwsze, co przyszło mu do głowy, ale nie miał czasu na refleksję ani tym bardziej na to, by się zawstydzić. Był zbyt przejęty Piotrkiem i faktem, że chłopcu mogło się coś stać.
Jaś aż uniósł brwi, jakby zdziwiony jego słowami, czego jednak Aleks już nie zauważył. Ruszył do drzwi, chcąc jak najszybciej powiedzieć chłopakom, że musi się zerwać.
– Poważnie pytam – odezwał się Jaś, nim Białecki wyszedł. – Daj spokój, słyszałem, że to coś ważnego. Jestem samochodem, więc mogę cię zawieźć, gdzie tam chcesz. – Aleks obejrzał się przez ramię, nie dowierzając w to, co słyszy. Jaś chciał mu pomóc?
– To na drugim końcu miasta – powiedział, jakby chcąc Jasia odwieść od tego pomysłu.
– No to jak pojedziesz taksówką, wydasz miliony – odparł i przewrócił oczami. – Idę powiedzieć wszystkim, że przerywamy – skwitował, wymijając osłupiałego Aleksa i zostawiając go samego w toalecie.
Cholera. Co się właśnie wydarzyło?

***

Aleksander spojrzał na siedzącego za kierownicą Janka, który tak po prostu kazał mu wsiąść do samochodu, oferując podwózkę. Nie powinien się na to godzić, już lepiej by było wydać majątek na taksówkę, niż być skazanym na Jasia, który nawet nie wiedział, co się dzieje. Nie dopytywał, tak po prostu przyjął, że Aleks w trybie pilnym potrzebuje przemieścić się z punktu A do punktu B. Nawet jeżeli ceną tego był przerwany koncert, który stanowił przecież ich małą i niezbyt wartościową, ale za to jedyną kartę przetargową do wielkiego świata muzyki.
Cholera, zmełł w ustach bezgłośnie Białecki, kiedy zatrzymali się na światłach, a jedynym dźwiękiem w kabinie pojazdu była cicho sącząca się z radia Rihanna. Aleks przełknął ślinę, zastanawiając się, czy Jaś teraz zapyta. W końcu kiedyś musiał, bo raczej niecodziennie widzi się Białeckiego w takim stanie, w jakim był, rozmawiając z Piotrkiem. Sam siebie nie poznawał, ale gdy usłyszał przerażony głos swojego brata, coś w nim pękło i po prostu wiedział, że musi jechać. Zostawić za sobą wszystkie ważne rzeczy, bo czekał na niego ktoś, kto nie miał nikogo innego. Kto w niego wierzył.
Właśnie. Po raz pierwszy ktoś w niego wierzył, pomyślał, wpatrując się w mijane budynki za oknem. Chodniki tonące we śniegu wydawały mu się w tamtej chwili całkiem ciekawym obiektem. Tak ciekawym, że pół drogi spędził na przyglądaniu się im, aż wreszcie nastąpiło to, co i tak miało nastąpić. Jaś się w końcu odezwał.
– To gdzie teraz? – Ku zdziwieniu Białeckiego, nie było to pytanie, jakie spodziewał się usłyszeć. Spojrzał na Janka zdziwiony, ale ten tego nie zauważył, będąc zbyt skupionym na drodze.
– Jeszcze prosto. Za skrzyżowaniem w prawo – poinstruował, na co Janek potaknął. – Nie pytasz? – Nie wytrzymał. Musiał w końcu poruszyć tę sprawę, bo miał wrażenie, że wciąż odrzekają to, co i tak przecież nastąpi.
Za chwilę Jaś jako jedyny z zespołu dowie się o patowej sytuacji życiowej Aleksandra. Cholera. Akurat ten głupi, wymuskany szczyl, dziecko szczęścia, oczko w głowie rodziców... akurat on!
– Jak będziesz chciał, to sam mi powiesz – odparł i wzruszył ramionami. – To twoje życie – zauważył, zupełnie jakby Aleksander nie zdawał sobie z tego sprawy. Białecki na moment znieruchomiał, naprawdę nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Ale z drugiej strony Jaś przecież nigdy nie wydawał mu się wścibski, więc to, że przyjął wszystko ze spokojem, wcale nie powinno go dziwić.
– Zaraz i tak sam się przekonasz – mruknął Aleks i westchnął ciężko. – Nie mów chłopakom, okej? – zapytał, zerkając na Janka, który za kierownicą i w żółtym świetle przydrożnych lamp wydawał się Białeckiemu jakiś taki dojrzalszy.
Aleksander, mimo półmroku panującego w samochodzie, doskonale widział, jak ciemne brwi Jasia zbiegły się ze sobą, a pomiędzy nimi powstała długa, śmieszna bruzda. Za kilka lat pewnie powstanie mu w tym miejscu zmarszczka, tak samo zresztą jak w kącikach oczu, które często mrużył.
– Nie wiedzą? – zapytał i wydawał się być w tym momencie naprawdę zdziwiony. – Myślałem, że jak już ktoś miałby coś o tobie wiedzieć, to właśnie oni – dodał i skręcił za skrzyżowaniem w odpowiednią ulicę, którą Aleks polecił mu chwilę temu.
– Nie, nie wiedzą – odparł cicho Białecki. Dziwnie czuł się z tym, że rozmawia o czymś takim z chłopakiem, którego jeszcze niedawno uważał za swojego wroga numer jeden. – Teraz cały czas prosto – rzucił, na co Jaś przytaknął. W samochodzie na chwilę nastało milczenie. Janek wydawał się całkowicie skupiony na drodze, a Aleks bił się z napływającymi myślami. – To mój brat – powiedział, mimo że jeszcze parę minut temu wcale nie chciał się dzielić z Jasiem tymi informacjami. Ale z drugiej strony, przecież i tak wszystkiego się dowie, lepiej więc było mu wszystko wyjaśnić, niż pozostawić tę kwestię do jego interpretacji. – Pisał, żebym po niego przyjechał, coś się stało – mruknął, starannie dobierając słowa, tak by przypadkiem nie powiedzieć Jaśkowi za dużo.
Chłopak w odpowiedzi kiwnął głową, nie komentując od razu słów Aleksa. Albo wydawał się tym wszystkim niezainteresowany (ale gdyby faktycznie tak było, to po co proponowałby mu pomoc?), albo nie chciał być nachalny. Białecki nie miał najmniejszego pojęcia, co się właśnie działo w głowie Jasia. Nie mógł wiedzieć, że podczas rozmowy z Piotrem wyglądał na naprawdę zdenerwowanego i zatroskanego. Że gdy Jaś go usłyszał, a później zobaczył, coś ścisnęło go za gardło i podpowiedziało mu, że może Aleks nie był takim egoistą, jakim się wydawał?
– Ile ma lat? – zapytał wreszcie Janek, skręcając w wąską uliczkę i już po chwili zatrzymał samochód, bo dojechali na miejsce. Spojrzał na starą kamienicę, ale nie skomentował ani słowem miejsca, w którym się znaleźli.
– Osiem – odparł, na co Jaś uśmiechnął się łagodnie, zupełnie jak nie on.
– Idź po niego. Poczekam.
Aleks odpiął pas i nim wyszedł, spojrzał jeszcze na Janka, czując w tym momencie olbrzymią wdzięczność. Uchylił usta, ale zaraz je zamknął. Słowo, które chciał wypowiedzieć, niemal ugrzęzło mu w gardle. Sięgnął szybko do klamki, otworzył drzwi i gdy wysiadał, rzucił pospiesznie (ale naprawdę szczerze):
– Dziękuję.