Americana 9
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 19 2016 20:37:41



Rozdział 9: Dwóch małych, samotnych chłopców


Zgarbiona postać wysiadła z autobusu i naciągnęła kaptur czarnej bluzy bardziej na głowę. Śnieg sypał już od godziny, mróz niemal parzył w policzki, a chmura oddechu owiewała jego twarz za każdym razem, gdy wypuszczał powietrze.
Pamiętał mniej-więcej gdzie znajdował się nowo wybudowany blok, w którym mieszkał Maciej, więc ruszył w odpowiednią stronę, marznąc z zimna. Skórzana ramoneska z pewnością nie była idealną kurtką na grudzień, który w tym roku okazał się być dość chłodny. Prognozowali nawet opady śniegu na święta, co raczej nie często się zdarzało w tej części Polski.
Przeszedł przez pustą ulicę, która w tamtym momencie została przykryta lekką warstwą białego, jeszcze nierozjeżdżonego puchu. Minął stację benzynową i myjnię samochodową, pamiętał doskonale, że gdy wracał od Macieja musiał przejść wąskim chodnikiem za tymi dwoma obiektami. Ruszył więc w tamtą stronę, po drodze nie spotykając ani jednego człowieka. Osiedle, na którym mieszkał Maciej, wydawało się dość snobistyczne (wszędzie znajdowały się albo bogato wykończone domy, albo nowoczesne bloki), ale dziwnie puste i ciche. Na dodatek oddalone od centrum miasta o jakieś czterdzieści minut drogi autobusem. Dziwne, że taki otwarty i światowy mężczyzna jak Maciej wybrał sobie takie odludzie. Jednak Aleks nie zastanawiał się nad tym długo, właściwie, to przez cały czas starał się nie myśleć zbyt wiele o niczym. Skupiał się raczej na tym, że w końcu zobaczy się z facetem, który przy pierwszym ich spotkaniu wywołał w nim tak silne emocje.
Doszedł do bramy jednego z bloków i wcisnął odpowiednią cyfrę na domofonie. Ten zapikał kilka razy, sygnalizując łączenie, aż wreszcie rozbrzmiał znajomy Białeckiemu głos, tylko trochę zdeformowany przez urządzenie. Serce Aleksa zabiło jakby szybciej, a on uśmiechnął się pod nosem, już nie mogąc doczekać się aż zobaczy Macieja; prawdziwego, odpowiedzialnego faceta, który potrafił zająć się sobą. Nie to co Krzychu i Jaś. Zbyt wiele uwagi poświęcał tym dwóm, mając tuż obok takiego mężczyznę, był głupi.
– Halo?
Aleks pochylił się do domofonu, żeby wiatr nie zagłuszył jego głosu.
– Hej, tu Aleks – rzucił, przymykając nieco oczy, bo kilka płatków śniegu opadło mu na powieki. Już po chwili rozbrzmiał odgłos zwalnianego zamka, pchnął więc bramę i chodnikiem otoczonym bezlistnymi krzakami ruszył prosto do jednej z oświetlonych klatek. Blok miał cztery piętra, więc nie był zbyt wysoki, ale za to z pewnością niedawno wybudowany. Mógł mieć trzy-cztery lata. W kilku oknach paliły się światła, prezentując za szybami dość okazałe wnętrza. Aleks zapatrzył się na to, krzywiąc się lekko. Nie wierzył, że kiedykolwiek będzie go stać na taki luksus, choć czasem wciąż się łudził i starał się żyć marzeniami. Może im się uda, może „Dzieci Ludwiczka” odniosą jakiś sukces, może...
Jak był dzieckiem też często sobie wiele rzeczy wmawiał, a później nawet potrafił w to uwierzyć. Że jego rodzice przestaną pić. Że tak naprawdę go kochają. Że kiedyś znajdzie kogoś, dla kogo będzie po prostu ważny. Nic z tego oczywiście się nie spełniło, miał już dwadzieścia cztery lata i wciąż był sam.
To może głupie, bo patrząc na Aleksa w życiu nie powiedziałoby się, że jest kimś, kto potrzebuje drugiej osoby. Kto rozpaczliwie pragnie czyjejś uwagi. Wręcz przeciwnie, Białecki robił wszystko, by zachować pozory człowieka niezależnego od wszystkich i wszystkiego. Czasem jednak bywały takie dni, że potrzebował kogoś obok.
I potrzebował tego kogoś właśnie w tej chwili, po kłótni z Krzychem, któremu może faktycznie powiedział zbyt dużo. Po poznaniu swojego brata, po drążeniu przez Krzysztofa jego tematu no i oczywiście... przez zbliżające się święta. Odkąd pamiętał, zawsze spędzał je sam i dlatego właśnie szybko je znienawidził. Ta radosna atmosfera dla kogoś, kto nigdy jej nie doświadczył, wcale nie była przyjemna. Atakowała go z każdej strony, z telewizora, z bilbordów, z radia, a nawet w głupich supermarketach.
Spojrzał na Macieja, który nawet w dresach i koszulce prezentował się naprawdę dobrze. Uśmiechnął się do niego lekko, na co mężczyzna zareagował uniesieniem kącika ust. Odsunął się od drzwi i wpuścił go do bardzo przestronnego przedpokoju.
– Myślałem, że będziesz trochę szybciej – rzucił mężczyzna jakby z oskarżeniem, ale Aleks nawet tego nie wyłapał.
– Autobusy rzadko kursują – odpowiedział i schylił się, by rozwiązać swoje wojskowe buty, cały czas zerkając na Macieja, który przyglądał mu się z góry. Miał wrażenie, jakby jego entuzjazm do tego mężczyzny trochę opadł, wcześniej był jakby bardziej... zainteresowany nim? Teraz poczuł, że to nie jest to, jednak szybko zignorował to uczucie. Nie chciał się nad tym zastanawiać, chciał po prostu znaleźć się w czyichś ramionach. Gdy więc wstał, a Maciej zaprowadził go do swojej dość małej, ale bardzo przytulnej sypialni z wyraźnie drogimi meblami, poczuł ulgę. Po prostu ulgę.
Maciej bez słowa do niego podszedł, jakby był już zniecierpliwiony i od razu chciał przejść do rzeczy. Momentalnie przyciągnął Aleksa do siebie mocno, by chwilę później pocałować go głęboko. Białecki aż sapnął, nie spodziewając się z jego strony aż takiej stanowczości, a może nawet... brutalności? Ledwo co nadążał za pocałunkiem, stróżka śliny spłynęła mu z kącika ust, a język Macieja dalej szarżował w jego ustach, nie pozwalając mu przejąć kontroli nad pieszczotą. Ostatnim razem mężczyzna był dla niego bardziej delikatny, jakiś taki... spokojniejszy? Ale to dobrze, pomyślał, poddając się rękom kochanka, które rozpięły jego czarną bluzę, a następnie wsunęły się pod T-shirt. Chciał dzisiaj trochę brutalności, właściwie to wizja bycia całkowicie zdominowanym przyprawiała go o przyjemne dreszcze.
Maciej w dość szybkim tempie go rozebrał i ani się obejrzał, a już rzucił go na łóżko, by po chwili przygnieść go do materaca. Złapał pewnie jego penisa, zaczynając symulować go mocnymi, krótkimi ruchami, trzymając dłoń bliżej główki członka. Aleks jęknął, to było tak intensywne, że aż wygiął plecy w niemej prośbie o jeszcze. Niestety, więcej nie było. Maciej odsunął się, sięgnął pod łóżko, skąd wyciągnął prezerwatywy i lubrykant. Białecki spojrzał na niego nieco rozczarowany, miał nadzieję na dłuższą akcję, ale kiedy mężczyzna przysunął się do niego z założonym na członka kondomem, usłużnie rozsunął nogi.
– Dobry chłopiec – zamruczał Maciej z satysfakcją i już po chwili się w niego wsuwał, aż mrucząc z rozkoszy. Aleks spiął się, jednak zaraz postarał się rozluźnić. Był już przecież doświadczony w seksie jako pasyw, wiedział co robić, aby jak najmniej bolało. Jednak Maciej nie dał mu nawet chwili wytchnienia, bo już zaczął się w nim brutalnie poruszać, pieprząc go mocno. Trzymał dłonie w żelaznym uścisku na jego biodrach, przez co Białecki nie miał nawet gdzie uciec. Mógł mu się tylko poddać, ale i ta forma uległości mu się spodobała. Maciej robił z nim dokładnie to, co chciał, nic dziwnego że szybko podniecenie mu wróciło, a on zaczął czerpać przyjemność z tego dzikiego aktu, który jednak wcale nie trwał długo. Po jakichś pięciu minutach Maciej już szczytował. Zamarł na chwilę w bezruchu, a jego palce jakby mocniej wbiły się w ciało Aleksandra, który nawet tego nie zauważył, zbyt podniecony. Z pewnością następnego dnia dostrzeże tam ciemne ślady, jednak w tamtym momencie w ogóle to go nie interesowało. Liczyła się tylko wykrzywiona w przyjemności twarz Macieja i to wystarczyło, by uczucie, które obudziło się w nim za pierwszym razem, wróciło niczym bumerang.
Maciej był cholernie piękny. Przystojny, męski, idealny. Doskonały facet, z którym, kto wie, może Aleks mógłby przeżyć kilka lat... a nawet chciałby. W tamtej chwili mężczyzna świetnie mu do tego pasował.
Zakochał się.
A przynajmniej tak sobie wmówił. Aleks nie wiedział co to znaczy „zakochać się”, nigdy nikogo nie miał, nigdy nikogo nie kochał, skąd więc mógł wiedzieć, jak to wygląda? Mimo to dla niego tak właśnie wyglądało uderzenie amora. Szybsze bicie serca, dziwne uczucie w brzuchu, przecież tak to opisują, prawda?
– Strzep sobie – powiedział Maciej, kiedy uwalił się obok niego na brązowej, bawełnianej pościeli i ściągnął z siebie prezerwatywę. – Tylko uważaj żeby nic mi na kołdrę nie skapnęło, nie chce mi się jej przebierać – dodał, podnosząc się, by wyrzucić zużytego kondoma. Nawet nie przejął się Aleksem. Zaspokoił siebie i tylko to się w tamtym momencie liczyło, a fakt, że jakiś dzieciak się za nim ugania (no, może nie do końca dzieciak, ale dla niego Białecki tak właśnie się zachowywał) mógł wykorzystać. Zresztą, Aleksander wcale nie był brzydkim chłopakiem. Do super przystojnych z pewnością nie mógł go zaliczyć, ale do tych trochę powyżej przeciętnej już tak. Nawet z tymi wszystkimi kolczykami na twarzy, to w pewnym sensie dodawało mu seksownej drapieżności. – Mógłbyś trochę przytyć – rzucił, kiedy Aleks pozbył się już swojego problemu i dokładnie wytarł chusteczką swój brzuch z lepkiej, mazistej substancji. – I ogolić te włosy z piersi, to wygląda obrzydliwie – dodał, siadając na łóżko i patrząc na Aleksa oceniającym wzrokiem, pod którym Białecki trochę zmalał. Nigdy nie przejmował się opiniami innych, ale przecież to był Maciej.
– Zgolić? – zapytał, gotów zrobić to chociażby zaraz.
– Mhm, wydepiluj się, jak przyjdziesz do mnie następnym razem – mruknął z małym zainteresowaniem i sięgnął po tablet.
– Ale cały? – pytał Białecki dalej, chcąc jak najlepiej przygotować się na ten obiecany „następny raz”. Normalnie, gdyby ktoś kazał mu coś takiego zrobić, wyśmiałby go. Owłosienie zawsze uważał za męskie, oczywiście jeżeli nie było nadmierne. Sam nie miał jakiegoś dużego buszu na piersi, ot, trochę włosków, które kiedyś wydawały mu się nawet seksowne.
– Mhm, jaja i tyłek też – odparł, nawet na niego nie patrząc. Aleksander aż się skrzywił, ale nic nie powiedział. Nie lubił się tak golić, Krzysztofowi to nie przeszkadzało, innym jego kochankom też nie, ale skoro Maciejowi tak...
– Jasne – powiedział, bez cienia najmniejszego sprzeciwu. Nawet nie zauważył, że przy tym mężczyźnie nie zachowywał się normalnie. Był jakby zupełnie obcą osobą, nie tym samym, zarozumiałym, bezczelnym, egoistycznym Białeckim co zawsze.

***

Aleksander patrzył przez okno na ruchliwą ulicę, na ludzi spieszących się na przystanek autobusowy, samochody stające sznurem na światłach. Wszędzie ta nerwowość, nawet śnieg nie potrafił dodać temu widokowi uroku. Wydawał mu się w tamtym momencie tylko niepotrzebnym dodatkiem, gdyż na zewnątrz wcale nie było tak zimno, przez co szybko topił się na powierzchni asfaltu, zostawiając po sobie brzydko wyglądającą, czarną pluchę.
Popił kawy i podał szczurowi siedzącemu na jego ramieniu kawałek jabłka. Demon od razu ujął je w swoje łapki i zaczął pałaszować. Uwielbiał te zwierzęta, nie chciały nic od niego w zamian, tylko trochę uwagi, a za co otrzymywał ich zaufanie i wierność. Pogłaskał palcem jego główkę, na co gryzoń pokręcił zabawnie noskiem.
Ten dzień wcale nie zaliczał się dla Aleksa do udanych. Mimo że niedawno wrócił od Macieja, u którego został na noc, to kiedy przekroczył próg swojego mieszkania, poczuł się samotny. Zupełnie jak kiedyś, jakieś czternaście lat temu, kiedy to był zbyt mały, by poradzić sobie z tym uczuciem. Nie miał do kogo iść, był sam, jednak z czasem po prostu to zaakceptował. Zadziwiające, jak człowiek potrafi się przyzwyczaić do nieprzyjemnych rzeczy, po prostu je przyjąć do świadomości i nie robić nic, by je zmienić.
Jasne, miał Remka i Adama, którzy nie raz byli dla niego sporym wsparciem, jednak czasem to po prostu nie wystarczało. Oni mieli swoje życie, swoje problemy.
Wraz z rankiem zawitały u niego również silne wyrzuty sumienia. Tak mocne, że nawet nie dał rady położyć się spać po nocy z Maciejem. Był wykończony, a mimo i tak nie mógł zmrużyć oka, by wyspać się przed próbą zespołu.
Może nie powinien Krzychowi tyle mówić? Mężczyzna milczał, nie odezwał się od wczoraj chociażby słowem.
Krzychu nie był aż taki zły, za bardzo się narzucał, angażował, ale... ale mu pomagał. Chociaż może te dziwne myśli naszły go przez to, że po prostu za chwilę skończą mu się pieniądze?
Aleks w tym momencie przestał się rozumieć. Nie wiedział czego chce. Zabłądził.

***

Ostatnio spotykali się dość często na próby. Ich koncert (o ile można było to nazwać koncertem) w małym klubie Beczkarnia zbliżał się wielkimi krokami. Nie było to zbyt wielkie wydarzenie, ot, mieli po prostu zagrać kilka utworów za piwo od właściciela. Będą przygrywać ludziom, którzy przyszli się napić czegoś wyskokowego, mimo to dla „Dzieci Ludwiczka” w pewnym sensie była to jakaś szansa. Mała bo mała, ale każdy z członków zespołu zdawał sobie sprawę, że muszą dać z siebie wszystko.
Niestety, nie mieli wystarczająco własnych utworów, więc połowę tego co zagrają, będą stanowiły covery. Aleksander już sobie obiecał, że przysiądzie nad jakimś kawałkiem i zrzuci też coś na Remka, bo ten akurat miał smykałkę do tworzenia. Jeżeli chcą się liczyć, to powinni mieć zaplecze swoich piosenek.
Aleksander nacisnął klamkę w furtce i przeszedł na posesję rodziców Remigiusza. Zamknął za sobą bramkę, by leniwym krokiem ruszyć na tyły domu, gdzie znajdował się ich garaż. Był dużo przed czasem, ale to tylko dlatego, że nie dał rady już dłużej wysiedzieć w mieszkaniu. Musiał wyjść do ludzi, kogoś opieprzyć (tutaj miał oczywiście na myśli Jasia), z kimś pogadać. Po prostu – nie być sam.
Już miał otworzyć drzwi (głównej klapy wjazdowej nigdy nie otwierali, odkąd zrobili sobie z garażu studio, była całkowicie zbędna), gdy zauważył, że ktoś ich nie domknął. Nim jednak cokolwiek zrobił, dobiegł go głos Remka:
– Nic nie zrobisz, to cały Aleks, taki już jest – rzucił chłopak, na co Białecki tylko bliżej przysunął się do drzwi i uchylił je szerzej, by móc zajrzeć do środka. Niestety, widział tylko ustawioną pod ścianą perkusję i piece. Nikogo nie dostrzegł.
– No wiem, że już taki jest – prychnęła druga osoba, a Aleks aż drgnął, bo doskonale znał ten lekko piskliwy głos, który podczas śpiewu całkowicie zmieniał barwę. – Tylko że ja już serio mam dosyć. Ile można? Lubię go, ale... na ostatniej próbie ostro przesadził.
– Przesadził – przyznał Remek. – Sam byłem zdziwiony. Nie wiem czemu jest do ciebie tak uprzedzony...
– Bywają chwile, że wcale nie jest – wtrącił mu się Jaś.
– Tak?
– Tak, dlatego go nie rozumiem – mruknął.
– Go... go ciężko zrozumieć – westchnął ciężko Remek, a Aleks stał przy drzwiach w bezruchu, nie chcąc im przerywać rozmowy. Może faktycznie był zbyt ostry dla Janka? Przecież czasem faktycznie się dogadywali, sam zresztą potrafił przed sobą przyznać, że polubił tego dzieciaka. Czasem po prostu... po prostu musiał. Zawsze dawał ujście swoim emocjom na kimś innym, często się po prostu wyżywał na osobach trzecich, w tym przypadku padło na Janka. – On nie miał łatwego dzieciństwa – zdradził mu Remek, a Aleks miał w tym momencie ochotę wbiec do garażu, jednak nic nie zrobił. Nie potrafił się nawet ruszyć. Dlaczego Remigiusz mówił o tym Jankowi?! – Zawsze sobie radził sam, myślę, że to bardzo wpłynęło na jego charakter.
Nastała cisza, podczas której Aleksander już prawie zebrał się w sobie i wszedł do garażu, gdy usłyszał głos Janka.
– Nie wiedziałem.
– No to już wiesz. Może go to nie usprawiedliwia, ale on nie jest zły. Czasem po prostu udaje. Myślę, że po prostu się boi.
– Boi? – zapytał Jaś.
– Boi, że ktoś go weźmie za słabego. – Dobra, koniec żartów, pomyślał Białecki, bo dla niego było już za dużo. Nie mógł tak po prostu stać i słuchać tych bredni. Dlaczego, do cholery, Remek opowiadał o tym akurat temu chłopakowi?!
Pchnął drzwi i wszedł do środka, głośno nimi trzaskając, żeby przypadkiem nikt nie przeoczył jego wejścia. Nie miał jednak odwagi przyznać się, że podsłuchiwał, dlatego jakby nigdy nic otrzepał kaptur ze śniegu i dodał niezadowolonym tonem:
– Ja pierdole, ale zimnica.
Remigiusz spojrzał na niego zaskoczony, a Jaś zmarszczył brwi, śledząc uważnie każdy ruch Aleksandra, jakby zastanawiał się, czy ten coś słyszał. Białecki nic jednak nie dał po sobie poznać.
– Mam nadzieję, że się nie opierdalacie i myśleliście już o tym co zagramy w Beczkarni. Z mojej strony obowiązkowo The Offspring – mruknął, odstawiając futerał z gitarą pod ścianę, po czym zaczął ściągać kurtkę.
– Może Sum 41? – zaproponował lekko spięty Remigiusz.
– Może być. A ty? – zwrócił się do Jasia i mimo że w tej chwili chciał dodać coś niezbyt miłego, powstrzymał się. – Jakieś typy?
Jaś uniósł brwi, jakby zdziwiony, że został o to zapytany. Przygotował się na coś zupełnie innego, dałby głowę za to, że Aleks będzie go prześladować od samego rana, a tu niespodzianka.
– Ja?
– No nie ja, debilu – prychnął i przewrócił oczami. Tu już nie mógł się pohamować, toż to aż prosiło się o docięcie. Jednak i tak Aleks czuł, że wcale nie jest w formie na tego typu gry. – Chcesz zagrać coś konkretnego? – zapytał, a Jaś zmarszczył czoło, jakby się zastanawiając, czy Aleks faktycznie niczego nie dosłyszał.
– Three Days Grace? – mruknął, na co Białecki uśmiechnął się i kiwnął głową. Remek zaśmiał się, rozluźniając się już całkowicie. Był przekonany, że jego kolega nie wiedział o rozmowie, jaką przebył chwilę temu z Jankiem.
– Co konkretnie?
– Mój Białecki taki miły? – rzucił wesoło Remek, ignorując fakt, że ta właśnie zmiana w zachowaniu Aleksa była podejrzana. Janek już jednak tego nie pominął.
– Zdarza się. Święta się zbliżają – odparł i uśmiechnął się szeroko do przyjaciela, starając się być jak najbardziej naturalny. Czuł dziwny opór przed wyjawieniem im tego, że wszystko słyszał. Nie chciał tego robić, bo to o czym mówili było... osobiste. Zbyt osobiste, za bardzo go dotykało w te wrażliwe miejsca, by mógł ten temat poruszyć.
– „Landmine”? – mruknął Jaś po chwili zastanowienia.
– Brzmi okej – skomentował i w tym momencie dołączył do nich Adam, jak zwykle zaspany i nie do życia. Popatrzył na nich podpuchniętymi oczami, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że zapewne jeszcze piętnaście minut temu spał.
– Cześć – rzucił bez cienia chęci do dalszej egzystencji i popił energetyka, którego trzymał w dłoni. – Zaczynamy?

***

Próby nie można było zaliczyć do w pełni spokojnych, ale Aleks faktycznie czepiał się mniej niż zawsze. Musiał też przyznać, że grali coraz lepiej, jemu udawało się zgrywać z każdym członkiem zespołu, bo jako basista musiał słuchać dosłownie wszystkich i do wszystkich się dopasować, co zawsze stanowiło dla niego największy problem. Remigiusz też dobrze sobie radził, ale w tej konkurencji najlepiej wypadał Adam, Aleks musiał mu przyznać, że był naprawdę dobrym perkusistą. I stanowił największy atut ich zespołu. Gdy walił w te swoje bębny wcale nie przypominał tego zaspanego mężczyzny co zwykle. Wstępowała w niego jakby większa energia, która dzisiaj naprawdę była powalająca. Może to właśnie dlatego Aleks miał wrażenie, że tak dobrze im szło?
– To może skoczymy do jakiegoś pubu na piwo, co? – zaproponował Remek, kiedy każdy się już zbierał.
– W sumie można – odpowiedział Adam, odłączając piece. Aleksander zerknął na nich i wzruszył ramionami, było mu to obojętne i tak przecież nie miał planów na wieczór, chociaż po tym co usłyszał, miał ochotę się gdzieś zaszyć. Dziwnie się czuł z myślą, że Jaś i Remek rozmawiali na takie tematy. Miał wrażenie, że teraz Jasiek będzie miał go za jakąś typową ofiarę przemocy domowej czy coś w ten deseń. Będzie tłumaczyć sobie każdy docinek Aleksa tym, że miał w dzieciństwie ciężko? No do kurwy nędzy, jeżeli jeszcze przez to Jaś zrobi się dla niego bardziej potulny, wyrozumiały, to chyba złapie go za fraki i przyłoży mu w ten zadarty nos!
– Ja odpadam – odezwał się obiekt rozmyślań Aleksa. Zapiął futerał i przerzucił go sobie przez ramię, był już w ciepłej kurtce i wyraźnie zbierał się do wyjścia. – Mam pracę – powiedział, a Białecki aż drgnął. Wpatrzył się w Janka ze zmarszczonymi brwiami, pewny, że się przesłyszał.
Ten dzieciak znalazłby sobie pracę? W wieku osiemnastu lat? Kiedy miał rodziców, którzy wciąż go utrzymywali? Niemożliwe!
– Pracę? – zapytał więc, stawiając na to, że miał problemy ze słuchem. Jaś zerknął na niego i wzruszył ramionami.
– Trzeba sobie jakoś dorobić – rzucił, a Aleks aż prychnął. On wcale nie palił się do pracy, choć musiał przyznać, że ta informacja go zaskoczyła. Przecież zawsze miał Jasia za darmozjada.

***

Spojrzał na numer autobusu, jaki podjechał na przystanek. Stał chwilę, wpatrując się w otwarte drzwi, ludzie wysiedli i wsiedli, a on stał i wgapiał się tępo w pojazd, który lada chwila miał odjechać. To był impuls, nawet się nad tym nie zastanawiał, a po prostu ruszył i w ostatniej chwili wbiegł do sześćdziesiątki dwójki. Zajął miejsce pod oknem, nie patrząc nawet po ludziach znajdujących się w środku. Wbił spojrzenie w mijane budynki, starając się za dużo w tamtym momencie nie myśleć, bo wiedział, że wtedy wysiądzie.
Patrzył, jak obraz za oknem się zmienia. Ładne, nowo wybudowane bloki ustępowały miejsca coraz to starszym i nierestaurowanym od lat kamienicom, co nie gdzie jeszcze poprzetykanym ładnymi budynkami.
Boże, co on robił? Po co to robił? Powinien zawrócić, ale ani się obejrzał, autobus zatrzymał się na odpowiednim przystanku, a on już się podnosił i wysiadał. Poczuł dziwny uścisk w gardle, kiedy spojrzał na doskonale znaną sobie ulicę. Mógł dojść tam z zamkniętymi oczami; prosto, w lewo i prosto, niezbyt skomplikowane.
Zagryzł zęby i ruszył przed siebie, wciskając dłonie w kieszenie. Zdziwiony zauważył, że w jednej z nich miał batona, którego chciał zjeść po próbie. Ostatnio jednak w ogóle nie miał apetytu, gdyby tylko mógł to nie jadłby nic, bo wszystko ledwo co przechodziło mu przez przełyk.
Droga do tego miejsca minęła mu zadziwiająco szybko. Za szybko, mimo że wcale jakoś specjalnie się nie spieszył. Zatrzymał się przed kamienicą, od której płatami odpadał tynk. Zadarł głowę i spojrzał na okna, w których paliło się światło, usilnie jednak omijał wzrokiem dwa z nich na parterze.
No i po co tu przyszedł? Co chciał zrobić? Wejść do środa, zapukać i co? „Przepraszam, jest mój brat?”, zapytał samego siebie i aż prychnął, zapadając się w połach kurtki. Zimny wiatr trochę go ocucił, to wszystko nie miało sensu, całkowicie odciął się już od swoich rodziców, czemu teraz miałby do tego wracać? Dla kogo? Nie był pieprzonym samarytaninem by coś takiego robić, obiecał sobie przecież, że zajmie się samym sobą i nie będzie patrzeć na nikogo innego. W końcu kiedyś też nikt nie chciał mu pomóc, był całkowicie sam.
Ciężkie, drewniane drzwi od kamienicy otworzyły się nagle z głośnym skrzypnięciem, wypuszczając na ciemny chodnik pas światła. Aleksander spojrzał na małego, może siedmioletniego chłopca w o wiele za dużej kurtce i na chwilę zamarł. Dziecko popatrzyło na niego całe czerwone na twarzy, zapłakane. Pociągnęło nosem, pokonało trzy stopnie i już miało ruszyć w swoją stronę, gdy ciało Aleksa zareagowało automatycznie. Zrobił krok do przodu i złapał chłopca za ramię, zatrzymując go. Jego brat odwrócił się i popatrzył na niego zdziwiony, a może nawet lekko przestraszony.
– Czego pan chce? – zapytał, a Białecki przez chwilę po prostu patrzył na jego szczupłą buzię, na którą opadały ciemne pukle włosów. Chłopiec chwilę temu płakał, co do tego Aleksander nie miał żadnych obiekcji, on kiedyś, gdy był jeszcze mały, także często płakał. I tak samo wychodził wtedy z mieszkania, by choć na chwilę być od tego wszystkiego z daleka. Móc jakoś zapomnieć, jednak szybko nauczył się, że zapomnieć dało się na godzinę-dwie, nie dłużej, bo rzeczywistość później znów go przygniatała, boleśnie przypominając mu o swoim położeniu.
Nie wiedział co ma odpowiedzieć, wyraz twarzy jego brata zmienił się. Chłopak bał się go, nie wiedział dlaczego został zatrzymany, bo i skąd miał wiedzieć kim dla niego był Aleks? Białecki nie myśląc wiele sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął Twixa. Podał dziecku batona i uśmiechnął się do niego w taki sposób, o jaki by siebie nigdy nie podejrzewał. Uśmiech był ciepły i pełny zrozumienia.
– Nie ma sensu przez nich płakać – powiedział z ogromną gulą w gardle, odwrócił się i szybko odszedł, zbyt przerażony uczuciami, które się w nim obudziły. Stchórzył.
W samotnym i przestraszonym wyrazie twarzy tego chłopca widział odbicie siebie sprzed kilkunastu lat. I to właśnie tak bardzo go przeraziło.