Gemini 11
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 12 2016 19:51:15


***

Kiedy już kapitan jakoś dotarł do jadalni eskortowany przez Mimi, pozostali członkowie załogi już czekali. Wchodząc spojrzał wymownie na Kasjana, który tylko nerwowo przełknął ślinę i skulił się. Vartan usiadł ciężko przy stole.
- Mów.
- No więc – zaczęła Mimi – tak w skrócie to mamy nowy statek.
- Że co? – zdumiała się Laila.
- Gdzie on jest? Też taki złom jak ten barkas? – zainteresował się Bzyk.
Marco tylko patrzył z zainteresowaniem na dziewczynę.
- To jest torpedowiec i obecnie znajdujemy się w jednej z jego ładowni – wypaliła Mimi na jednym wydechu.
Tym razem wszystkich zatkało.
- Możesz powtórzyć, bo chyba się przesłyszałam – poprosiła Laila.
- Rany – jęknęła Mimi – czy wy wszyscy ogłuchliście czy co? Przecież mówię wyraźnie i nie mam czasu na powtarzanie. Tam czeka na mnie zajebisty silnik, a wy tu głupów rżniecie.
- Nie rżniemy żadnych głupów – stwierdziła Laila sucho – tylko chcę się upewnić czy ty przypadkiem sobie z nas nie żartujesz.
- A czy ja się śmieję? – zapytała się dziewczyna. – Jestem jak najbardziej poważna.
- A ty nic na to nie powiesz? – Laila popatrzyła na kapitana wymownie.
- Też się o tym dowiedziałem dopiero przed chwilą.
- Szczegóły – rzuciła Laila.
- Wygraliśmy go w karty. Tyle szczegółów. – Mimi wzruszyła ramionami.
- To nie wszystko – wybąkał cicho Kasjan.
Laila i kapitan spojrzeli na niego groźnie. Nerwowo przełknął ślinę i wystękał:
- No więc tego… zdobyliśmy przy okazji trochę kredytów.
- Trochę, czyli ile? – zainteresowała się Laila.
- Pięćd… ów – wymamrotał kuląc się jeszcze bardziej.
- Głośniej! – Drugi była nieugięta.
Kasjan nabrał głośno powietrza i wypalił:
- Pięćdziesiąt jeden milionów kredytów. Coś koło tego.
W tym momencie Marco opluł się kawą, którą właśnie pił. Mimi usłużnie walnęła go w plecy gdy nie mógł złapać oddechu.
- Dzięki – wycharczał. – Czy ja dobrze słyszałem?
- Dobrze – odparła Mimi i się wyszczerzyła.
- Ukradliście je? – spytał sucho Vartan i popatrzył morderczym wzrokiem.
- Nie patrz tak na mnie, ja tu jestem najmniej winny – wystękał szabrownik.
Mimi wyjaśniła wszystko od początku omijając te bardziej drastyczne kawałki jak zabicie starych właścicieli czy upicie nowego właściciela oraz „kupno” byłej już dziwki.
- Ja pierdolę – Bzyk wciąż nie mógł wyjść z szoku. – To takie… nierealne. Mam wrażenie jak bym śnił.
- Nie ty jeden – mruknął Marco.
- To jeszcze nie wszystko – powiedziała Mimi.
- Mimi, nie podnoś mi ciśnienia – warknął Vartan. – Coście jeszcze wymyślili?
Mimi spojrzała na brata. Ten bez słowa wyszedł z jadalni i wrócił prowadząc Dalię. Na jej widok Byzk odruchowo się wyprostował i przeczesał ręką włosy.
- To jest Dalia – przedstawiła Mimi. – Pracowała jako dziwka. Jej alfons postawił ją jako fanta. Od teraz będzie nowym członkiem załogi. Będzie nam gotować i prać, no i wszystko inne.
- Dzień dobry – odezwała się nieśmiało kobieta. – Przepraszam za kłopot.
- Mimi! – wykrzyknął kapitan. – Ona nie jest naszym niewolnikiem!
- A czy ja coś takiego powiedziałam? – zdziwiła się dziewczyna. – Spytaliśmy ją czy chce z nami zostać i się zgodziła. No co? – dodała buńczucznie widząc minę kapitana. – Mieliśmy zostawić ją w tym burdelu? Była tam wbrew własnej woli.
- Rany – jęknął Vartan łapiąc się za głowę.
- Źle się czujesz? – zaniepokoiła się Laila podbiegając do kapitana.
- Co ja z wami mam… Dzieciaki jeszcze mogę zrozumieć, są niedoświadczone, ale ty? – spojrzał wymownie na Kasjana.
- Ale ja nie wiedziałem, że to się tak potoczy. Chciałem tylko wygrać trochę kasy w karnaka - odparł żałośnie
Zapadła cisza, którą w końcu niepewnie przerwał Marco:
- To może byśmy w końcu obejrzeli nasz nowy dom?
Wszyscy popatrzyli na niego, a chwile potem przepychali się w drodze do wyjścia. W jadalni został tylko Mały i Mimi.
- Jesteś zły? – zapytał chłopak.
Kapitan westchnął przeciągle, chociaż bez złości.
- A ty byś nie był? Staram się żebyście byli jak inni ludzie, a wy mi wycinacie taki numer.
- Wybacz – Mały objął Vartana. – Ale to wyszło jakoś tak samo z siebie. Nie planowaliśmy tego. Chciałem tylko pomóc Kasjanowi. Ty przecież też byś to zrobił, nie? A potem to jakoś tak się potoczyło… Musieliśmy to skończyć. Poza tym… tyle już wycierpiałeś… wszyscy coś stracili. Chciałem… Nigdy ci się nie odwdzięczyliśmy za to, co dla nas zrobiłeś – szeptał wtulając twarz we włosy przyjaciela. – Od zawsze marzyłeś o własnym pięknym i nowym statku. I teraz możesz mieć ten statek i mały domek na jakiejś spokojnej planecie. I moglibyśmy tam zamieszkać i już do końca życia nie martwić się czy nam starczy pieniędzy, czy będziemy mieli co jeść…
- A weź – mruknął dziwnie zawstydzony Vartan – Zanudziłbym się na śmierć siedząc tylko w domu i nic nie robiąc.
Mały roześmiał się cicho rozbawiony.
- Czyli co? Dalej będziemy brać zlecenia? A co z tą kasą? Chyba jej nie wyrzucimy?
- No skąd. Kupimy dom tak żeby pomieściła się w nim cała nasza szóstka, każdemu damy trochę, ale nie za dużo, żeby nie dostali małpiego rozumu. A reszta… reszta będzie leżeć w jakimś banku i się rozmnażać żebyśmy mieli na starość.
- To jest całkiem dobry plan. – Mały uśmiechnął się. – To jak, chcesz zobaczyć swój nowy statek?

***

Otworzyli trap i wyszli.
- O, ja pierdolę… - wyszeptał Bzyk kiedy zobaczył jak ogromna jest ładownia.
Zanim zdążyli obejrzeć pomieszczenie, dołączyli do nich Vartan i Mały.
- Szanowna wycieczki, zapraszam tutaj! – odezwała się Mimi stając przy trójkołowych wózkach.
- Co to? – zainteresował się Marco.
- Nasz transport. Będzie szybciej niż na nogach. Wsiadajcie.
Wszyscy posłusznie spełnili polecenie i pojechali za Mimi, która zaprowadziła ich do długiego korytarza. Stanęła przed jakimiś drzwiami na których można było zauważyć wypalony w metalu napis „Kapitan”.
- A teraz, szanowna wycieczki – odezwała się Mimi – zwiedzanie indywidualne. Chyba nie muszę dalej tłumaczyć?
Wszyscy znaleźli drzwi z wypalonymi na nich swoimi imionami i weszli do środka. I byli zszokowani wielkością. Każdy z pokojów był taki jak ich jadalnia na barkasie.
- I jak ci się podoba? – spytał Mały, kiedy pomógł Vartanowi wejść.
- W końcu kapitan ma właściwe lokum – uśmiechnął się wyraźnie zadowolony, a jego oczy stały się dziwnie wilgotne.
- Ej, ty ryczysz? – zdumiał się Mały.
- Wydaje ci się – burknął siąkając nosem i błyskawicznie ocierając łzy, które już zdążyły się zebrać. – Coś mi do oka wpadło.
Mały roześmiał się cicho rozbawiony.

***

Marco wszedł do swojej nowej kabiny bez zbytniego entuzjazmu. Nocował już w wielu różnych, czasami wybitnie niewygodnych, miejscach, że nic już go nie powinno zdziwić. No i jednak się zdziwił, a raczej zaskoczył. Jednoosobowe, chociaż dość szerokie łóżko, wbudowana w ścianę spora szafa zarówno na ubrania, jak i różne inne rzeczy. Biurko z krzesłem, okrągły stół z sześcioma krzesłami, miękki dywan na podłodze, kilka półek na ścianach. Stolik nocny z lampką przy łóżku, a ściany pokryte czymś, co miało imitować tapetę, jakby był… w domu a nie na statku. Zrobiło mu się dziwnie głupio.
- A tyś coś tak zbaraniał? – usłyszał kpiący głos. Odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Lailę. Ale nawet jej wredny uśmieszek nie sprawił, żeby się zdenerwował..
- Dawno nie widziałem tak obszernego pomieszczenia przerobionego na pokój.
- No cóż, widocznie właściciel miał manię wielkości. Ale mnie to w sumie nie przeszkadza.
- Twoja kajuta też jest taka wielka? – zainteresował się Marco.
Laila podeszła do wiszącego na ścianie abstrakcyjnego obrazu i przejechała palcami po ramie.
- Kiedy byłam mała musiałam się gnieździć z innymi dzieciakami w o wiele mniejszym pokoju. Każdy dzień był walką o to, kto ma spać na łóżku, a kto marznąć na podłodze.
- Jesteś Państwowcem? – zapytał Marco z dziwnie ściśniętym gardłem.
- Byłam. Podobno moją matką była dziwka, którą zabił zbyt agresywny klient. Ojcem był pewnie jakiś inny klient. Trafiłam do najgorszego na świecie Ośrodka. To właśnie życie tam zrobiło ze mnie tą kim jestem teraz. Ciągłe walki o przetrwanie, brud, smród i ciasnota. Kiedy spotkałam Vartana dostałam własną kabinę. Była mała, ale czysta i tylko moja. Dostałam kabinę i obietnicę, że nigdy już nie zaznam tego, co w dzieciństwie. A teraz mam tą wielką i piękna kabinę, Vartana, bliźniaki i pozostałych. I już nie jestem Państwowcem – dodała cicho. – Mnie odpowiada tak kabina. Nawet jakby była mniejsza, też by odpowiadała, bo wiem, że zawsze będzie tylko moja – dodała już o wiele raźniejszym głosem - a jeśli tobie nie, to możesz se wziąć schowek. Łóżko powinno się tam zmieścić – sarknęła, a Marco uśmiechnął się. Laila znów była tą wredną babą, którą znał i nawet lubił.

***

- Jak ci się podoba kajuta? – Dalia drgnęła gdy usłyszała za plecami pytanie. W drzwiach do przydzielonej jej kajuty stał Bzyk.
- Jest taka… wielka, jak cały mój dom – stwierdziła.
- Tęsknisz za rodziną?
- Nie mam za kim – odparła. – Ojciec zabił się zaraz po tym jak oddał mnie za swoje długi, a matka zmarła kilka lat później, bo nie było jej stać na lekarza.
- Współczuję – powiedział Bzyk.
- Nie ma czego. Tak na dobrą sprawę, to rodzice nigdy mnie nie kochali. Ojciec wolał syna, a matka… miała do mnie pretensje, że zniszczyłam jej urodę i już nie mogła pracować.
- A co robiła?
- Była tancerką w jakimś ekskluzywnym lokalu. Była naprawdę dobra, przynosiła właścicielowi spory dochód, ale nie tylko z tańca. Była kobietą do towarzystwa. Bogacze ustawiali się w kolejce by spędziła z nimi chociaż godzinę. Gotowi byli zapłacić krocie. Była jedyną nietkniętą jeszcze tancerką. Ten zawód jest najbardziej narażony na to, że kobieta prędzej czy później zostanie dziwką. Jej się udało tak nie skończyć. Dzięki temu przynosiła właścicielowi lokalu niezłe zyski. Niestety wszystko się skończyło gdy poznała mojego ojca. Podobno zakochała się w nim i straciła głowę. Chociaż jak tak patrzyłam na nich, to nigdy nie widziałam tej wielkiej miłości o której wiecznie opowiadała, tylko wzajemne pretensje i żale. Lekceważąc ostrzeżenia pracodawcy przespała się z klientem, którym był mój ojciec. Myślała, że skoro to jej pierwszy raz, to nie zajdzie w ciążę. Niestety natura zakpiła z niej, dała dzieciaka, na dodatek w podwójnej ilości. Tak, urodziła bliźniaki – dodała Dalia widząc pytające spojrzenie Bzyka. – Niestety mój młodszy brat żył tylko jeden dzień. Podobno miał jakąś wadę wrodzoną, której nie wykryto odpowiednio wcześnie. Wtedy ojciec się załamał. Zaczął pić, uzależnił się od hazardu. Skończyło się na tym, że stracił pracę i narobił sobie długów. Chcąc ratować własną skórę sprzedał mnie. Podobno jakiś czas potem ocknął się i próbował mnie odzyskać. Grał żeby uzbierać pieniądze na wykupienie mnie. Niestety był kiepski w karty i znowu narobił sobie długów. Jednak tym razem nie miał już nic, co mógłby zastawić. Zrobił więc jedyne co mógł, popełnił samobójstwo. Matka ścigana przez dłużników ojca wylądowała na ulicy, zaczęła się sprzedawać jako dziwka. Ale dopadła ją choroba i zmarła.
- Biedna, tyle wycierpiałaś. – Bzyk pociągnął nosem, szybko ocierając dziwnie wilgotne oczy.
Dalia uśmiechnęła się.
- Wiesz, czasami złe rzeczy mogą zapoczątkować coś dobrego. – Dalia uśmiechnęła się, a na ten uśmiech Bzykowi serce zabiło mocniej. – Bo chyba teraz jest dobrze, nie? Pozwoliliście mi zostać, daliście ten piękny pokój. Jedyne co w zamian musze robić, to dbać o prządek i gotować. To nie jest aż taka ciężka praca.
- Nooo – mężczyzna był dziwnie zakłopotany, nie wiedział co powiedzieć.

***

- To może teraz byśmy obejrzeli nasze stanowiska pracy? – zapytał Mały kiedy kapitan już obejrzał cała swoją kajutę. – Zobaczysz, jest zajebiste – wyszczerzył się.
- No to chodźmy. – Vartan uśmiechnął się widząc zadowoloną minę Małego.
Podjechali wózkami do windy znajdującej się na końcu korytarza, potem dwa piętra wyżej. Krótki korytarz i stanęli przed drzwiami nie różniącymi się niczym od innych drzwi na statku. Zostawili pojazdy i weszli do środka.
- O, w mordę… - wyszeptał Vartan.
Pierwszym, co rzucało się w oczy było ogromne okno, za którym widać było czerń kosmosu. Dopiero potem można było zauważyć dwa poziomy, jeden mniejszy, do którego prowadził stabilny most, na samym końcu pomieszczenia, tuż przed szybą. Można tam było zauważyć trzy miejsca dla sterujących statkiem oraz ogromny stół na którym leżały różne dokumenty. Od tego poziomu prowadziły umiejscowione we wszystkich możliwych miejscach schody na dolny poziom, gdzie znajdowały się pozostałe stanowiska.
- No proszę, mostek kapitański – Vartan był wyraźnie zadowolony. Usiadł w jednym w foteli i pomacał znajdujący się przed nim panel.
- Przydałoby się zatrudnić paru ludzi, żeby tu nie świeciło takimi pustkami – stwierdził Mały stając tuż za fotelem kapitana.
- A właśnie – Vartan jakby dopiero teraz się ocknął. – Co ze sterowaniem? Gemini było proste w obsłudze, a tutaj?
- Po pierwsze teraz ten statek to teraz „Gemini”. No co? – zapytał widząc dziwnie mokre oczy kapitana. – Sam żeś powiedział, że zawsze będzie „Gemini”, na pamiątkę tego jak się spotkaliśmy. Więc przerobiłem ten na „Gemini”, a nasz stary barkas może być „Gemini 2”. Po drugie, jest jak najbardziej nowoczesny, jeden człowiek może sam sobie dać radę. Oczywiście przy większej ilości ludzi spada obciążenie pokładowego komputera. Zgadza się, Maks? – rzucił w powietrze.
Vartan drgnął, gdy usłyszał wyraźnie męski głos.
- Zgadza się, Mały. Moje systemy są na tyle nowoczesne, że mogę sam nadzorować pracę wszystkich zespołów statku. Nie stanowi to żadnego obciążenia dla mnie.
- To nasz komputer pokładowy – wyjaśnił Mały widząc zdziwioną minę kapitana.
- Mimi już zdążyła w nim grzebać? – zapytał, nie słysząc metalicznego pogłosu do którego już się przyzwyczaił przy Bejbi.
- Nie. To jest najnowsze oprogramowanie. Maks możesz wytłumaczyć kapitanowi?
- Witam kapitanie – odpowiedział komputer. – Jestem Maks, ale jeśli chcesz, możesz mi nadać nowe imię. Nie ma to żadnego wpływu na moje procesy myślowe.
- Witaj, Maks. Nie, pasuje mi twoje imię – odparł Vartan odruchowo.
- Cieszę się. Wprawdzie nie traktuję tego w ten sam sposób co ludzie, jednak w jakiś sposób się do niego przywiązałem.
- Mimi na pewno nie przerabiała cię? Gadasz zupełnie jak ona.
Komputer pokładowy roześmiał się.
- Chyba powinienem to uznać za komplement. Jesteś pierwszym, który porównuje mnie do człowieka. Mimi nie grzebała w moim oprogramowaniu, jest zbyt zajęta silnikiem. Przy okazji, jeśli można, sugeruję przypilnować ją. Po jej zachowaniu wnioskuję, że jest gotowa zignorować jedzenie i sen dopóki nie rozbierze mojego wnętrza na czynniki pierwsze. A to może trochę potrwać.
- Przepraszam za nią – powiedział kapitan wyraźnie zakłopotany.
- Ależ nie ma za co, kapitanie. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że w końcu znalazł się ktoś, kto potrafi docenić moje możliwości. Poprzedni właściciel nie traktował mnie należycie. W ludzkim języku by najbardziej pasowało określenie, że trzymał mnie dla szpanu. A wracając do twojego pytania, kapitanie, jestem jak najbardziej nowoczesną jednostką, z wszelkimi unowocześnieniami, nie tylko w częściach, ale także w oprogramowaniu. To więc normalne, że przypominam człowieka dużo bardziej niż poprzednia wersja. Dodatkowo zaimplementowano mi moduł odpowiedzialny za uczenie się i zaprogramowano posługiwanie się językiem bardziej akceptowalnym przez ludzi. Ale jeśli ci to, kapitanie, przeszkadza, mogę wyłączyć moduł uczenia się i przestawić się na bardziej bezosobową formę.
- Ależ skąd, nie przeszkadza mi to – zapewnił szybko Vartan. – Po prostu muszę się do tego przyzwyczaić.
- Rozumiem – odparł komputer. – Czy mogę jeszcze być w czymś pomocny?
- Gdzie my teraz lecimy?
- Na chwilę obecną nie mam ustawionego konkretnego kursu. Mam kierować statek przed siebie i tylko meldować jak znajdziemy się w pobliżu jakiejś planety. Na chwilę obecną najbliższa znajduje się jakiś tysiąc tetronów od nas.
- Jaka to planeta? – zainteresował się Vartan.
- Szalome, galaktyka VC15 – odparł Maks.
- Co? – zdumiał się kapitan. – Ale to przecież…
- No cóż, przy możliwościach tego statku dotarcie do tej galaktyki zajęło nam ledwie pół dnia – stwierdził Mały. – Uznałem, że lepiej będzie jak przez jakiś czas pokręcimy się po innych galaktykach. Tak dla pewności, że nikt nie będzie nam bruździł za tamto.
- Ech, Mały… - jęknął kapitan.
- No co? – zapytał chłopak trochę buńczucznie. – Wyszło jak wyszło, mówi się „trudno”. Maks, możesz wyświetlić schemat statku?
- Zapraszam do Centrum Narad – odparł Maks.
Nad stołem z mapami wyświetlił się ogromny hologram. Obraz był podzielony na kilka kwadratów, a w każdym z nich widać było jakiś schemat.
- Wystarczy „dotknąć”, by powiększyć konkretny obraz – objaśnił Mały i zademonstrował wsuwając rękę w pierwszy z brzegu obraz. W tym momencie powiększył się on zajmując obszar całego hologramu. – Tu masz najniższy poziom maszynowni.
- Super – wyszeptał kapitan uważnie obserwując obraz.
- To ja cię zostawiam. Pooglądaj sobie, a ja pójdę zobaczyć co u Mimi – powiedział Mały, ale kapitan nic nie odpowiedział. Hologram pochłonął go kompletnie.
- Mały, mogę coś powiedzieć? – odezwał się komputer pokładowy, gdy chłopak kierował się do maszynowni.
- Co takiego?
- Mam wrażenie, że kapitan jest wyraźnie zadowolony i chyba szczęśliwy.
- Chyba? – zdziwił się chłopak.
- Nie jestem do końca pewny. Analizując to, co mówi do samego siebie natrafiłem na elementy, których jeszcze nie znam. Mój moduł uczenia się sugeruje mi iż jest to szczęście. Oczywiście będę musiał zebrać więcej danych…
- Myślę, że twój moduł uczenia się dobrze ci podpowiada. - Mały uśmiechnął się.
- Ty chyba też jesteś szczęśliwy?
Chłopak roześmiał się rozbawiony.
- Szybko się uczysz. Tak, jestem szczęśliwy, bo Vartan jest szczęśliwy.
- Rozumiem. A przy okazji, posiadane przeze mnie dane sugerują, że kapitan powinien natychmiast odwiedzić lazaret.
- A to dlaczego?
- Mówienie do samego siebie jest objawem schizofrenii. A to niebezpieczna choroba.
Mały roześmiał się.
- Nie zawsze Maks, nie zawsze. Może to być objawem różnych rzeczy, zależy od sytuacji.
- Czyżby w tym wypadku to był objaw szczęścia kapitana?
- Zgadza się.
- Rozumiem. W takim razie będę musiał zaktualizować moje banki pamięci.

***

Kiedy już wszyscy oswoili się z nowym statkiem, poprzenosili wszystko, co niezbędne do swoich nowych kwater i zostawili barkas tam, gdzie stał. Powoli życie zaczęło się toczyć normalnie. Do tego stopnia, że w końcu postanowili wrócić do pracy. Przegłosowali to jednogłośnie któregoś dnia, siedząc przy śniadaniu zaserwowanym przez Dalię.
Na początku Mały rzucił propozycję, by porzucić obecne zajęcie i osiąść na jakiejś spokojnej planecie, wszak mieli dość pieniędzy, żeby sobie na to pozwolić, lecz został jednogłośnie przez wszystkich zakrzyczany. Pozostali byli tak zaaferowani, że nawet nie zauważyli jak uśmiecha się zadowolony pod nosem. I życie na statku toczyło się jak dawniej.

***

- Dzień dobry – powiedział Byzk wchodząc do jadalni.
- Witaj. – Krzątająca się po pomieszczeniu Dalia uśmiechnęła się, na co mężczyzna zmieszał się wyraźnie. – Chcesz coś na śniadanie?
- Chętnie – odparł siadając przy stole. Kilka minut później Dalia postawiła przed nim talerz z jedzeniem.
- Świetne – powiedział po spróbowaniu paru kęsów.
- To miłe z twojej strony. – Dalia uśmiechnęła się, a Bzyk zaburaczył się.
- I jak ci się to wszystko podoba? – zagaił kiedy już zjadł śniadanie.
- Znaczy co?
- No, ten statek, życie z nami?
- Jest tak… niecodziennie.
Bzyk popatrzył na nią z zainteresowaniem.
- Tak właściwie to nigdy nie miałam tak spokojnego życia. Najpierw ciągła walka o przeżycie, potem z klientami. Wiec to dla mnie jest niecodzienne, musze się przyzwyczaić.
- Ale to chyba dobrze? – zapytał Bzyk niepewnie.
- Oczywiście. – Dalia uśmiechnęła się.
- A… nie przeszkadza ci, że musisz robić to wszystko?
- Co takiego?
- No, sprzątać, gotować, robić pranie? To chyba też jest ciężkie, sprzątnąć tak wielki statek.
Dalia roześmiała się rozbawiona widząc przejęcie na twarzy Bzyka.
- Nawet ciężka praca może sprawiać przyjemność jeśli się wie, że ktoś to doceni. Poza tym, to nie jest wcale takie ciężkie. To normalne czynności, które wykonują kobiety zajmujące się domem. Poza tym… tylko tak mogę się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiliście.
- Ależ to nic takiego – wybąkał coraz bardziej zawstydzony Bzyk. – A nie wolałabyś mieć zwykłego domu, rodziny? My jesteśmy wiecznie w drodze, nie mamy domów.
- Jak byłam mała marzyłam by mieć normalny dom, w którym wszyscy się kochają. Potem, kiedy wylądowałam w burdelu myślałam tylko o tym, żeby się od tego uwolnić i marzenia o spokojnym domu zeszły na dalszy plan. A teraz… pewnie znowu będę chciała mieć dom, rodzinę i dzieci, ale na razie musze się oswoić z tym, co na razie mam. To jest takie normalne i spokojne.
- To może… oczywiście w ramach tego oswajania się, miałabyś ochotę czasami gdzieś razem wyskoczyć? To żaden podryw, słowo – Bzyk plątał się coraz bardziej. – Tylko tak sobie pomyślałem, że pewnie niewiele widziałaś, a ja bywałem w różnych miejscach. I mogę ci pokazać parę ładnych. Oczywiście jeśli będziesz chciała – dodał szybko. – Ale jeśli nie, to nie ma sprawy, nie będę się narzucał.
- Ależ bardzo chętnie – odparła Dalia uśmiechając się, a Bzyk zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- To ja może pójdę spytać kapitana gdzie właściwie lecimy – wybąkał i niemal wybiegł z jadalni.
Biedny jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie przepadł z kretesem.