Americana 4
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 07 2016 14:09:40


Rozdział 4. Cześć, synku

Otworzył lodówkę, zajrzał do środka i westchnął ciężko, zastanawiając się, po co powtarza tę czynność po raz dziesiąty. Przecież dobrze wiedział, że w środku znajduje się jedynie resztka keczupu, czerstwy chleb oraz kilka plasterków szynki konserwowej. Znów obszedł się smakiem. Liczył, że jedzenie magicznym sposobem pojawi się, gdy po dziesięciu minutach znów podejdzie do lodówki i przejrzy jej zawartość.
– Muszę zrobić zakupy – stwierdził bardzo inteligentnie i nawet spojrzał w kierunku przedpokoju, gdzie walały się jego trampki. Przez chwilę w myślach nawet je ubierał, ale ostatecznie stwierdził, że silniejsze od jego apetytu jest lenistwo. Wrócił do salonu, pociągając nogami w wielkich, wełnianych skarpetach, co dosyć śmiesznie wyglądało przy krótkich spodenkach i T-shircie. Zawsze było mu zimno tylko w stopy. Nawet latem chodził podobnie ubrany, gdy temperatura w mieszkaniu dobijała trzydziestu stopni, na nogach musiał mieć wielkie, ciepłe skarpety.
Opadł ciężko na kanapę, na której siedziały jego trzy gryzonie. Łysy, czyli szczur rasy fuzz (jego błyskotliwe imię wzięło się stąd, że po prostu nie miał futerka i faktycznie był łysy), podgryzał trochę koc, Demon się mył, a Obama spał spokojnie.
Białecki odetchnął ciężko, przerażało go to lenistwo, które nim zawładnęło. Nie, żeby był kimś specjalnie pracowitym, kto brzydził się nieróbstwem (no hej, od ładnych kilku lat siedział na bezrobociu i wcale mu to nie przeszkadzało!), ale niechęć podniesienia tyłka by iść chociażby do toalety wcale nie wydawała mu się fajna.
Nagle ciszę w mieszkaniu przerwał dzwonek do drzwi. Zmarszczył brwi i pierwszym o czym pomyślał to, że sąsiadka obok znowu czegoś od niego chciała. Była starą wdową, która nie widziała życia poza kościołem i nowym, przystojnym księdzem. Mimo że Aleks nie wyrażał zainteresowania tym tematem, zawsze gdy go spotykała opowiadała mu o wydarzeniach na plebani i o Jadźce spod dwunastki, której (Białecki nie miał zielonego pojęcia czemu) nienawidziła. Nie wiedzieć dlaczego, pani Iza – bo tak nazywała się jego sąsiadka – bardzo upodobała sobie Aleksa, raz nawet spróbowała go zeswatać ze swoją wnuczką. Najwidoczniej nie przeszkadzał jej sposób ubierania się Białeckiego, może miała nadzieję, że da się to zmienić.
Aleks już wiele razy myślał, czy powiedzieć jej o swojej orientacji i gdyby tylko to zrobił, na pewno uwolniłby się od tej wścibskiej baby, pokątnie planującej jego ślub ze swoją Emilką. Mimo to lubił mieszkanie w tym wieżowcu, a nie chciałby codziennie na swojej wycieraczce znajdować rozbitych jajek, zwierzęcych odchodów czy czegoś równie nieprzyjemnego. Pani Iza z pewnością starałaby się uprzykrzyć mu życie, wolał więc mieć z nią w miarę przyjacielskie stosunki.
Z ociąganiem podniósł się z kanapy. Nie zaglądając przez wizjer, przekręcił klucz w drzwiach i po chwili je otworzył. Przełknął ślinę, kiedy spojrzał na kobietę stojącą przed nim. Musiał kilka razy zamrugać, bo nie wierzył w to, co widział.
– Mama? – zapytał nieswoim, piskliwym głosem. Serce momentalnie zaczęło bić mu szybciej w piersi, kiedy patrzył na zmarnowaną twarz swojej rodzicielki. W głowie miał pustkę, spróbował się otrząsnąć, ale nie za bardzo mu się to udało. Widział ją po raz ostatni, gdy wyprowadzał się z domowego piekła, później już nie miał z rodzicami kontaktu i bardzo się z tego cieszył. A teraz, gdy stał przed swoją rodzoną matką, pierwsza myśl jaka go uderzyła to ta, że się za nią stęsknił. Za kimś, kogo nawet nie obchodziło, czy żył! Ale była jego mamą. Gdy miała lepsze chwile potrafiła go przytulić, pocałować w czoło. Raz nawet – ten jedyny pieprzony raz – powiedziała mu, że go kocha. Do teraz pamiętał, że było to w pierwszy dzień szkoły. Był mały, miał zaledwie siedem lat, ale tamta chwila mocno wryła mu się do świadomości.
– Cześć, synku – powiedziała ochrypłym, zniszczonym od alkoholu i papierosów głosem. Trochę też sepleniła i po chwili Aleks zrozumiał dlaczego; brakowało jej dwóch jedynek u góry i kilku pierwszych zębów w dolnej szczęce. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że wyglądała jak wrak człowieka, dużo gorzej niż kilka lat temu. Jej twarz jeszcze bardziej poszarzała i mimo swojego młodego wieku (miała zaledwie czterdzieści dwa lata), jej buzię naznaczały głębokie, starcze zmarszczki.
Przełknął ślinę, próbując się w sobie zebrać. Był dorosły, do cholery! Odciął się od tej popieprzonej rodziny, zaczął wieść swoje życie.
– Co tu robisz? – zapytał tak zimnym, oschłym tonem, że aż sam nie poznał swojego głosu. Jego mama najwidoczniej także była tym zaskoczona, bo na chwilę odwróciła wzrok.
– Przyszłam – powiedziała, jakby to nie było logiczne. Aleks prychnął i oparł się o framugę, wsuwając dłonie w kieszenie swoich spodenek.
– No i? – Uniósł brwi. – To, że przyszłaś, widzę. Czego ode mnie chcesz?
– Pomóż mi... nam – poprawiła się. Jej głos drżał, a niebieskie oczy wyglądały na zmęczone do granic wytrzymałości. W dodatku czuł od niej woń alkoholu, co go skutecznie ocuciło. Nie zawdzięczał jej nic oprócz swojego życia.
– Ja? – prychnął i uśmiechnął się krzywo. – Ty czegoś jeszcze ode mnie chcesz? No nie bądź śmieszna, niech ci ojciec pomoże. A może się już zapił? – Nie, wcale go to nie bawiło. Po prostu nie chciał dać się jej sobą manipulować.
– Olek… masz brata – powiedziała w końcu, a jego momentalnie zamurowało. Patrzył przez chwilę na mamę jak na zjawisko paranormalne, zastanawiając się, czy przypadkiem z niego nie kpiła. Nie zwrócił nawet uwagi na znienawidzonego „Olka”. Tylko jego matka tak się do niego zwracała i tylko jej na to pozwalał.
– Co?
– Masz brata – powtórzyła. – Nie mamy kasy, żeby go wychować.
Nie wiedział jak długo tak stał i patrzył na nią, nie mając żadnego pojęcia, co ma powiedzieć i zrobić. Kiedy jednak kobieta zrobiła krok do przodu, a on poczuł mocną woń alkoholu, cofnął się do mieszkania.
– Idź stąd – warknął.
– Potrzebujemy pieniędzy! – wydarła się jak histeryczka, a jej głos odbił się echem po korytarzu. Z pewnością słyszeli ją ludzie na całym piętrze, jednak Aleks nie przejmował się tym za bardzo w tamtej chwili. Matka wyciągnęła do niego swoje wysuszone dłonie i zrobiła pewny krok do przodu. Tego było zbyt wiele, Białecki doskonale wiedział, że jeszcze trochę i się ugnie. Nie chciał dawać jej pieniędzy, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że na jednym razie by się nie skończyło. Odwrócił się i spróbował zamknąć drzwi, które kobieta usiłowała jeszcze otworzyć. Nie miała jednak z nim żadnych szans i już po chwili rozległ się trzask, a po nim skrzypnięcie przekręcanego klucza w zamku.
Był bezpieczny, pomyślał, zupełnie jakby ta chuda, wyniszczona używkami kobieta, mogłaby mu coś zrobić. Przez chwilę znów czuł się jak dziecko skazane na jej łaskę… I ojca, dopowiedział sobie, przełykając zgęstniałą ślinę w gardle.
Przez kilka chwil jego mama waliła jeszcze w drzwi i coś krzyczała, ale ostatecznie dała sobie spokój, co Aleks przyjął z westchnieniem ulgi. Wrócił do salonu, usiadł na kanapie i spróbował zapomnieć o tym przykrym wydarzeniu, co jednak nie było tak proste, jakby chciał.
Sięgnął po laptopa, pozwalając Demonowi wdrapać się na swój brzuch i zwinąć się na nim w kłębek. Uśmiechnął się kącikiem ust, drapiąc ciepły grzbiet zwierzęcia. Wszedł na facebooka, wcześniej włączając muzykę. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki jednej z piosenek jego ulubionego zespołu. The Offspring zawsze działali na niego kojąco, miał więc nadzieję, że i tym razem nie zawiodą.
– To dziecko będzie mieć takie samo życie jak ja. – Słowa same opuściły jego gardło. Gdy zdał sobie sprawę z tego co właśnie powiedział, spiął się. – Pierdolenie, pewnie sobie wymyśliła tego dzieciaka – dodał po chwili, pewnym, stanowczym tonem. Demon zerknął na niego szkarłatnym oczkiem i poruszył nieco noskiem. – Przebiegła jest. Bachora nigdy nie było – próbował się przekonać. Uniósł brwi z zdziwieniu, dostrzegając jedno zaproszenie, którego chwilę temu nie było (gdy lenił się cały dzień w domu i nawet nie raczył ruszyć dupska poza teren wieżowca, potrafił dziesięć razy na minutę odświeżać tę stronę). W momencie w którym zobaczył kto go zaprosił, na kilka sekund zapomniał o mamie. Maciej. Tak, ten sam Maciej z klubu, z którym tak świetnie mu się rozmawiało. Przełknął ślinę i od razu zaakceptował, a już kilka chwil później dostał od mężczyzny wiadomość.
Cześć młody.
Na twarzy Aleksa automatycznie wykwitł szeroki uśmiech, a serce zaczęło mu łomotać w piersi z dziwnej ekscytacji. Odpisał mu zwykłe „hej” i wszedł na jego profil, ciekawy zdjęć, jakie na nim zamieścił. Pierwsze jednak na co zwrócił uwagę, to pole „wspólni znajomi”. Jego brwi zbiegły się, kiedy dostrzegł tam Jasia Jana, czyli nikogo innego, a po prostu poprockowego Biebera, nowego wokalisty Dzieci Ludwiczka.

***


Pchnął furtkę, a skrzypiący dźwięk aż wbił się w przerażającą, poranną ciszę, jaka panowała dookoła. Niebo dopiero zaczynało się przejaśniać, było zimno, ciemno i mokro. Kiedy szedł w stronę garażu, zmokłe liście skrzypiały mu pod podeszwami trampek. Odetchnął ciężko, a delikatna mgiełka otuliła jego twarz. Nienawidził jesiennych poranków, stwierdził, zapadając się bardziej w połach swojej kurtki. Wielu rzeczy nie lubił, ale wstawanie rano traktował jak karę. A gdy spoglądał na ciemne okna domów, w których z pewnością smacznie spali obcy mu ludzie, irytował się jeszcze bardziej.
W końcu wszedł do garażu i odetchnął. Zrobiło mu się cieplej i to na tyle, że mógł wyciągnąć dłonie z kieszeni kurtki. Kiedy jednak spojrzał w głąb pomieszczenia, od razu powrócił mu wisielczy, poranny humor.
– Cześć – rzucił Jasiek, odrywając na chwilę wzrok od telefonu, którego podświetlony ekran rzucał nikły blask na twarz chłopaka. Aleks zmarszczył brwi i nos, jakby zobaczył coś bardzo nieprzyjemnego. Cholera, a mógł się spóźnić! Pospać dłużej i dzięki temu nie spotkałby młodego. Same plusy.
– No hej – odparł obojętnie i oparł futerał z gitarą o ścianę. – Co tak wcześnie?
– Wkurzasz się, że zawsze się spóźniam, a teraz pytasz, co tak wcześnie? – prychnął Jasiek i wstał, prezentując swoją chuderlawą sylwetkę w całości. Aleks aż przewrócił oczami i przyciągnął pod swoje cztery litery mały, chyboczący się na boki taboret.
– Tak, pytam.
– Żebyś w końcu nie miał się do czego doczepić – oznajmił w końcu Jasiek. Czuć było między nimi dystans, mierzyli się zmęczonymi, jeszcze rozespanymi spojrzeniami, zupełnie jakby trwała jakaś dziwna, nieokreślona słowami walka.
– Super – burknął Aleks.
– Super – potwierdził Jasiek i tak siedzieli w ciszy, od czasu do czasu zerkając na siebie, jakby w oczekiwaniu jakiegoś ruchu. Może Białecki myślał, że to chuchro zaraz wstanie i coś mu zrobi albo… Albo po prostu nie potrafili normalnie ze sobą przebywać. Nienawistne lub kpiące spojrzenia, jakie rzucali sobie raz po raz, były już dla nich całkowicie normalne. Nie lubili się, tylko głupi by tego nie zauważył.
Nagle uciążliwe milczenie przerwały pierwsze akordy dzwonka. Aleks już prawie się podniósł, myśląc, że to jego telefon, no bo kto inny w tym garażu ustawiłby sobie na dźwięk jedną z piosenek The Offspring? Na pewno nie Jasiek, to nie była jego muzyka.
Oczy Białeckiego otworzyły się szeroko, kiedy chłopak sięgnął do kieszeni, wyciągnął komórkę i w momencie naciśnięcia zielonej słuchawki, melodia ustała.
– No nie gadaj – burknął Aleks bardziej do siebie niż do Jaśka. Nie wierzył w to co słyszał! W międzyczasie młody rzucił coś do telefonu i się rozłączył.
– O czym mam nie gadać? – mruknął, skupiając się bardziej na blokowaniu aparatu niż na rozmowie z Aleksem.
– To był Offspring – powiedział z głupim wyrazem twarzy. Zapewne gdyby podszedł do lustra i zobaczył jak wygląda, dałby sobie w pysk. Powinien zachowywać się doroślej, był starszy od Jaśka!
Staring at the sun. – Jasiek uśmiechnął się nagle lekko, a Aleks w jednej chwili przestał wyglądać jak wiecznie niezadowolony snob. Nawet na chwilę na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Z Americany. – Pokiwał z uznaniem głową. No bo jak można tego nie szanować! Americana była jedną z ulubionych płyt Aleksa! – Dobry wybór – powiedział niczym koneser punkrocka. Aż się wyprostował na tym małym, krzywym krzesełku, by wyglądać poważniej. Może Jasiek nie był tak zły, jak myślał? Złe osoby nie słuchały dobrej muzyki!
– Polubiłem ich – przyznał Jasiek, a jego uśmiech się powiększył. Całe dziwne napięcie, jakie między sobą czuli, zniknęło. – Americana to ich najlepszy krążek.
– Americana to w ogóle najlepszy krążek! – prychnął Aleks, urażony.
– Niech będzie. – Jasiek zaśmiał się cicho. Miał nieco piskliwy głosik, ale z uśmiechem było mu znacznie bardziej do twarzy niż z naburmuszonym wykrzywieniem ust. – W ogóle, kupiłem drugiego szczura – rzucił luźno Jasiek, zupełnie jakby chwilę temu nie burczeli do siebie w sposób, jakby mieli się na siebie rzucić i zagryźć, czego Aleks wydawał się też nie zauważyć.
– O, właśnie. – Kiwnął głową. – I jak? Lepiej?
– No, zaczął jeść. Trochę przybrał już na wadze. Chyba będzie dobrze. – Pokiwał głową. – Byłem głupi, że nie poczytałem wcześniej o zachowaniu szczurów – burknął, a Aleksa prawie wmurowało w mizerny taborecik. Nie wierzył w to co słyszy! Jasiek właśnie się przed nim przyznał, że był głupi! Zaraz pewnie się obudzi na swojej niewygodnej kanapie, której sprężyny wbijają się w kręgosłup, a to wszystko okaże się tylko pięknym snem. Dlatego też po chwili uszczypnął się ukradkiem, tak by chłopak nie zauważył.
– Nie no. – Gdy dotarło do niego, co mu odpowiedział, był w jeszcze większym szoku. Powinien mu dogryźć i to tak, że mały, biedny paniczyk się nie pozbiera, zaczerwieni się i ucieknie. Och, to byłoby piękne, pomyślał. – Ważne, że już wiesz. – Wzruszył ramionami. – Jakbyś miał jeszcze jakieś pytania… – chrząknął. Robiło się dziwnie, cholera. – To wiesz. Odpowiem.
Jasiek zamrugał. Obaj chyba nie rozumieli sytuacji.
– Jasne. – Kiwnął sztywno głową i gdy już Aleks pomyślał, że wrócą do punktu wyjścia, czyli do nienawidzenia siebie na każdym kroku, Jasiek uśmiechnął się. I wcale nie był to złośliwy uśmiech. – Wiem już kogo się radzić.
Nagle drzwi od garażu otworzyły się, a do środka, ziewając szeroko, wszedł Adam. Przystanął, spojrzał na nich nieco zdziwiony, a później wzruszył ramionami, jakby do siebie. Też zauważył zmianę ich stosunków? – zdziwił się Aleks i poruszył się nerwowo na siedzeniu.
– Siema – rzucił obojętnie Adam i bez zbędnych słów usiadł na podłodze. – Dobranoc – dodał jeszcze i chyba przysnął z głową zawieszoną między barkami. Jasiek spojrzał na niego zdziwiony, a później zerknął na Aleksa.
– Nie pytaj – rzucił Białecki do niego szeptem.
– Chyba nie zamierzam – odpowiedział równie cicho i uśmiechnął się rozbawiony.

***


Albo się Aleksowi wydawało, albo poranna próba przebiegła jakoś przyjemniej, myślał, pakując gitarę do futerału. Zbliżała się dwunasta, trochę zatracili się w czasie, ale grało im się naprawdę dobrze. Nawet Jasiek czepiał się jakby mniej.
– Dobra, chłopaki, muszę szybko spadać – powiedział i uśmiechnął się do nich przepraszająco. – Będę uciekać.
– A jedziesz do miasta? – zapytał Jasiek i zerknął na niego. Remik aż zmarszczył brwi, ale się nie odezwał, a Adam… Adama mało co obchodziło.
– No, jadę. – Kiwnął głową i zarzucił gitarę na ramię. Spieszył się, miał pojawić się u Krzycha o dwunastej, był już spóźniony, a tego mężczyzna nienawidził.
– To czekaj, podrzucę cię – zaoferował i w tym momencie nawet Adam na nich zerknął, jakby zobaczył ducha. Aleks za to uśmiechnął się i kiwnął głową, nie miał zamiaru rezygnować z darmowego transportu.
– W poniedziałek o dziewiętnastej! – krzyknął za nimi jeszcze Remik, jakby bał się, że powtarzanie tego dziesięć razy mogło nie wystarczyć.
– Okej, okej. – Aleks machnął na niego olewająco ręką i podeszli do samochodu Jaśka. Gdy do niego wsiadł, nie czuł się już aż tak obco, jak kiedyś. Nawet sterylny porządek mu nie przeszkadzał.
Kiedy ruszyli, Jasiek nawet na niego nie spojrzał. Znów zapadło to dziwne milczenie, towarzyszące im już od momentu poznania. Aleks zerkał na naburmuszoną twarz chłopaka co chwilę i zdawał sobie sprawę, że był największym idiotą na świecie. Przez chwilę pomyślał, że polubił Jaśka! Tego bachora nie dało się lubić.

***


– I jak tam dzień? – zapytał Krzysztof już od progu. Białecki zmarszczył brwi, wchodząc do apartamentu powolnym, nieco znudzonym krokiem. Rozejrzał się po znanym mu już wnętrzu i nie spiesząc się z odpowiedzią, pochylił się do butów, by rozwiązać sznurówki.
– Dobrze – odparł dopiero gdy stał już w samych skarpetkach na marmurowych, wypolerowanych na błysk płytkach. Tak się świeciły, że prawie przypominały lustro, pomyślał Aleks, patrząc na czystą powierzchnię.
– Zjemy coś? – Krzychu uśmiechnął się i wpatrzył w Aleksa dziwnie błyszczącym wzrokiem, niepasującym do poważnego, dorosłego mężczyzny. Białecki zrobił krok do tyłu, wiedział, że ten facet nie traktował go jak zwykłej dziwki, co więcej, zdawał sobie sprawę z uczuć Krzysztofa, bo na pewno jakieś do niego przejawiał. Nie był to czysty układ seksu za sponsoring… Z pewnością nie dla sponsorującego. Krzychu mógł widzieć to nieco inaczej. – Poszedłbym do restauracji, co ty na to?
– Nie ma mowy – odparł Aleks. Był zmęczony nie tylko próbą. Sytuacja sprzed kilku dni ciągle do niego wracała, nie mógł przestać myśleć o mamie i o rzekomym bracie. Chciał wyrzucić to z głowy, ale był ciotą (jak sam się wyzywał), nie potrafił podejść do tego obojętnie. – Zjadłbym coś tu. Wiesz dobrze, że nie lubię restauracji – powiedział i przeszedł do dużego salonu, po czym przysiadł na kanapie i odetchnął ciężko.
– Dobrze – stwierdził Krzychu ugodowo, idąc za Aleksem. – Zamówię coś. Pizzę, jak zwykle? – zapytał, a w jego głosie pobrzmiewała lekka kpina, którą Białecki od razu wyczuł, jednak niezbyt się nią przejął. Krzysztof zawsze krytykował jego gust kulinarny, ale mimo wszystko nie miał zamiaru zachwycać się takimi ohydztwami jak owoce morza, a te mężczyzna potrafił jeść kilogramami. I zapijać winem, oczywiście, bo innych trunków nie ruszał.
– Może być tym razem chińska kuchnia – powiedział i założył nogę na kolano. Sapnął ciężko, gdy dostrzegł maleńką dziurkę w skarpetce, którą ukradkiem spróbował zasłonić, naciągnął materiał i wcisnął go między palce. Krzysztof tego już nie zauważył, bo całą swoją uwagę poświęcił najnowszemu I–phonowi, próbując znaleźć numer do jednej z najlepszych (a przez to też najdroższych), chińskich restauracji w ich mieście.
– Co robiłeś dzisiaj? – zapytał nieobecnym głosem, skupiając się bardziej na liście kontaktów niż na faktycznej rozmowie z Aleksem.
– Mieliśmy próbę – wyjaśnił. – I potrzebuję kasy – dodał, zapadając się bardziej w niezwykle wygodną sofę.
– Później powiesz mi ile, dam ci – mruknął i już po chwili zaczął rozmowę z kelnerką restauracji. Nie musiał nawet pytać Aleksa, co chciałby zjeść, bo doskonale znał odpowiedź. Menu Białeckiego było nudne, całe życie mógłby jeść te same potrawy i wcale nie miał ich dość. Gdy coś mu zasmakowało w jakimś lokalu, nigdy już więcej nie próbował tam innych dań, w przeciwieństwie do Krzysztofa.
Po niecałej godzinie usiedli do stołu. Całe pomieszczenie wypełnił specyficzny zapach chińskiego jedzenia, niezwykle przyjemny, kiedy czuło się ssanie w żołądku.
Krzychu otworzył sobie wino i nawet nie zapytał Białeckiego, czy też mu nalać. Znał jego gusta, nie tylko kulinarne, ale także te związane z alkoholem. Jego kochanek wolał piwo, mógł je pić do wszystkiego, co zauważył kiedyś Krzysztof z lekkim obrzydzeniem: nawet do śniadania. „Żyli” ze sobą już tak długo, że mimo wszystko czterdziestolatek nie kwestionował już upodobań Białeckiego, wręcz przeciwnie; na zakupach brał czteropak piwa, dzięki czemu zawsze jakieś stało w lodówce i czekało na Aleksa.
Aleksander wrócił do stołu ze swoim ulubionym Lechem i nie bawiąc się w przelewanie go do szklanki, pociągnął dużego łyka prosto z gwintu.
Zaczęli jeść w milczeniu, jak zawsze zresztą. To był już ich rytuał, czasem tylko Krzysztof próbował coś zagadać, co zawsze jednak kończyło się niezbyt satysfakcjonującą odpowiedzią Aleksa, ucinającą dalszą możliwość rozmowy. Siedzieli więc obok siebie, przeżuwali i popijali alkoholem, wpatrzeni w widok miasta z dziewiątego piętra apartamentowca. Szare budynki, ulice, niebo. Nic, co przyciągałoby wzrok na dłużej, a jednak wpatrywali się w ten nudny obraz przez piętnaście minut. Jakiś korek stworzył się ulicę obok, przejechała karetka, wszystkie samochody mozolnie próbowały zrobić jej miejsce. Normalne zdarzenia, jakie miały miejsce każdego dnia, rozgrywały się tuż przed nimi.
Aleks dopił piwo i wstał. Nie pytając o pozwolenie poszedł do kuchni i wziął sobie kolejne, a gdy wrócił, włączył jeszcze telewizor i odszukał stacji MTV Rock. Nie była jego ulubioną, ale lepsza ona niż Eska TV czy Viva, pomyślał, z powrotem zajmując swoje miejsce przy Krzysztofie. Obaj już zjedli i również obaj doskonale wiedzieli, że to ten moment, w którym powinni zacząć rozmowę.
– I jak minęła próba? – zagadał Krzychu, nalewając sobie kolejny kieliszek wina.
– Spoko – odparł oszczędnie i pociągnął sporego łyka piwa. – Mamy nowego wokalistę – powiedział, obracając w dłoni butelkę. Przesunął palcami po jej chropowatym boku, zapatrując się na etykietę Lecha.
– I co? Dobrze się z nim współpracuje? – Rozmowa w ogóle się nie kleiła, mimo że Krzysztof starał się posunąć ją do przodu. Zadawał pytania, wpatrywał się w Aleksa z zaciekawieniem, uśmiechał się do niego, ale Białecki nie był dzisiaj w nastroju. Męczyła go sprawa z mamą i czuł, że nie może o tym tak po prostu zapomnieć. Nie dało się tego wymazać z pamięci, wcale nie był silnym dupkiem, jakiego na co dzień udawał.
– W miarę – mruknął i zapadła cisza. Dokończył piwo, a następne przyniósł mu już Krzysztof, idealnie wyczuwając jego humor i chęć picia dalej. Czasem Aleksowi wydawało się, że ten facet, z którym teoretycznie nic głębszego go nie łączyło, wiedział o nim więcej niż powinien. Umiał rozpoznawać jego samopoczucie jak nikt inny kogo znał.
– Męczy cię coś – powiedział, kiedy usiedli na kanapie. Białecki zerknął na niego i pokręcił głową, poruszając mimowolnie stopą w rytm jednej z piosenek, jaka właśnie leciała z telewizora.
– Widzę, że tak – zagadał niezwykle łagodnym głosem, który wybił Aleksa z zamyślenia. Dwudziestolatek popatrzył na Krzycha, sam już nie wiedząc, czy chce to wszystko dalej trzymać w sobie. Chyba potrzebował rozmowy, może gdyby zwierzył mu się z kilku rzeczy, nie zagłębiając się w szczegóły, poradziłby sobie z wyrzutami sumienia?
– Chodzi o moją rodzinę – powiedział cicho. Nieczęsto mówił Krzysztofowi o swoim życiu, właściwie to nie mówił nigdy, czasem tylko coś napomniał. W przeciwieństwie do Aleksa, czterdziestolatek zwierzał mu się z naprawdę wielu rzeczy, ale teraz każda z nich wydawała się Białeckiemu błaha przy jego problemie. – Moi rodzice są alkoholikami. W dzieciństwie przechodziłem piekło, dlatego chciałem się jak najszybciej stamtąd wynieść – mówił, a słowa z niezwykłą łatwością opuszczały jego gardło. Może zawdzięczał to tym kilku piwom, a może po prostu naprawdę potrzebował rozmowy z kimś. Kimkolwiek. Miał tę świadomość, że Krzychu nie będzie umiał postawić się w jego sytuacji, pochodzili z dwóch różnych światów, co więcej; dzieliło ich naprawdę sporo lat. W tamtym momencie było to jednak nieistotne. Nie zastanawiał się, że właśnie rozmawia ze swoim sponsorem, którego nie powinien wciągać w swoje życie, z którym powinien oddzielić sferę prywatną i… zawodową. (Jezusie, jak to brzmiało – pomyślał.) – Ostatnio przyszła do mnie mama – jego głos był cichy, ledwo słyszalny. – Powiedziała, że mam brata.
– I jesteś rozdarty między tym czy mówi prawdę, czy nie? – zapytał nagle Krzysztof pewnym siebie tonem, zupełnie jakby nie należał do niego. Aleks przełknął ciężko ślinę i uciekł wzrokiem na bok, też nie zachowując się tak, jak na co dzień. Miał wrażenie, że ten mężczyzna zna go lepiej, niż początkowo myślał. Odsłonił się? Był aż tak oczywisty, że nawet ktoś taki jak Krzychu potrafił połączyć kilka faktów?
– Tak. – Kiwnął głową.
– To musisz to sprawdzić – zawyrokował i wstał. – Chodź, jedziemy tam – dodał, a Aleksa na chwilę zamurowało z zaskoczenia, nie spodziewał się po Krzysztofie czegoś podobnego. Prędzej, że wysłucha, pokiwa głową, zaproponuje mu kolejne piwo. A tymczasem mężczyzna chyba naprawdę chciał mu pomóc. Tylko dlaczego? Po co? Nie musiał, taka relacja nie wchodziła w grę między nimi.
– Co? – zapytał Aleks głupio. – Nie. Nie ma mowy!
– Jak nie pojedziesz i nie sprawdzisz, to nigdy się nie dowiesz. Wstawaj, jedziemy. Będę z tobą, jeżeli to ci pomoże.