Ballada 1
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 27 2016 21:20:58


Księżniczka dość dobrze poznawała gęstwinę, w której znalazła się wychodząc ze skalnej szczeliny w sporym oddaleniu od podnóży zamku. Tajemne przejście używane w dawnych wiekach w chwilach oblężenia teraz wyprowadziło dziewczynę w sam środek boru, niedaleko rozlewisk – siedziby starej wiedźmy. Ścieżka nie była wydeptana, bo mało kto zapuszczał się w te strony. Księżniczce pokazała ją przed laty matka, kiedy pierwszy raz zaprowadziła córkę do czarownicy.
Gdy tchnęło stojącą wodą stawów, a księżniczka omal nie wpadła w zacienione puszczą i zielone od obfitej rzęsy rozlewiska, wiedziała już, że jest na miejscu. Skręciła zarośniętym tatarakami brzegiem i po kilku krokach usłyszała plusk wody. Niedługo później ujrzała kąpiącą się w stawie dziewkę i poznała kim owa jest – wychowanką staruchy.
Serce księżniczki zatrzepotało boleśnie. Płynąca do brzegu dziewczyna była dokładnie w jej wieku. Urodziły się podobno tego samego dnia. Lecz widok wyłaniającego się z wody nagiego ciała zastopowało księżniczkę i pogrążyło w smutnej zazdrości.
Nie zdążyła się otrząsnąć z ponurych myśli, bo wychowanka wiedźmy spostrzegła ją i po chwilowym zawahaniu kontynuowała drogę ku brzegowi.
Była mokra, ale tak kształtna, że księżniczka zapatrzyła się w nią mimowolnie. Gdyby mała wiedźma miała jeszcze odrobinę wstydu zapewne zakryłaby się chociaż rękami lub spłoniła. Jednak Korczynka, bo tak miała na imię, wykręciła tylko ociekające wodą włosy, jeszcze wdzięczniej jawiąc się przed zrozpaczoną przybyłą, po czym uśmiechnęła się.
- Witaj, siostrzyczko – zaczęła, ciekawie znosząc błądzący po jej nagim ciele wzrok oszołomionej księżniczki.
Zepchnięta w najczarniejszą otchłań żalu Mirabella przycisnęła do płaskiej piersi przyniesiony pamiętnik. Nie mogła przestać patrzeć na idealnie zaokrąglone ciało wiedźmowej służki, pełne gdzie trzeba i jednocześnie zmysłowo wcięte w innym miejscu. Do tego świeże i pachnące chłodem stawu.
- Gdybym mogła mieć twoje ciało… - z ust księżniczki same wyleciały rozżalone myśli ubrane w tak proste i nieoczekiwane słowa. – Z takim ciałem mogłoby mu być tak dobrze.
- Jemu? Królewiczowi? – Korczynka domyśliła się, podnosząc z mchu giezło i zakrywając się nieco. – Oj, więc ty o tym… Moja biedna. – Zaraz przypomniała sobie coś innego: - Wiedźmy nie ma. Będzie po nowiu dopiero.
Mirabella wpadła na tory zdarzeń, które przygnały ją tutaj. Wystraszyła się:
- Dopiero po nowiu? Szkoda.
- Przyszłaś po poradę? Bez matki? – spytała Korczynka, bo w istocie księżniczki bez królowej jeszcze u wiedźmy nie widziała.
- Tak, jestem sama. – Księżniczka odruchowo mocniej przytuliła pamiętnik. – Mama przestała mnie rozumieć.
- „Przestała”? – służka wiedźmy prychnęła. – Wszak nigdy cię nie rozumiała, jak na moje myślenie. Biedactwo ty moje. Chodź. Opowiesz mi wszystko. Wreszcie bez nich jesteśmy, nie będą nami rządziły. Ani twoja matka, ani moja pani.
Zachęcona krzepkim uśmiechem Mirabella odważyła się zatrzymać jeszcze jedno zamierzenie Korczynki, spontanicznie chwytając giezło i blokując przed jego założeniem. Speszona, nieco później cofnęła dłoń.
- Nie musisz się odziewać – śniade policzki zarumieniły się mocno. – Ja… tak chciałabym jeszcze na ciebie popatrzeć.
Wiedźmowa służka szybko ocknęła się. Poczuła smutek.
- Jasne, patrz ile chcesz – Korczynka odrzuciła giezło. Wzruszyła ramionami, i chcąc wprowadzić w obie odrobinę wesołości, zaproponowała: - Może i ty się rozdziejesz, okąpiesz? Woda ciepła, nagrzana z tylu dni. Mnie przecież nie musisz się wstydzić – mrugnęła.
Jednak na to ostatnie Mirabella tym bardziej posmutniała.
- Tak, ty znasz moją przypadłość i moją… tragedię – skończyła szeptem.
To ostatecznie rozczuliło Korczynę. Jak stała, tak objęła towarzyszkę. Było jej obojętne, że dłoń dużo wyższej koleżanki niechcąco musnęła jej pierś. Dobrze wiedziała jak straszne jest cierpienie tej istoty. Pozwoliła by palce księżniczki otuliły jej krągłe kształty. Na chwilę wraz z Mirabellą pogrążyła się w zadumie.
- Więc tak to powinno wyglądać – szepnęła księżniczka, pełna zachwytu dla pieszczonej piersi, potem zgrabnej talii i zaokrąglonego biodra, po których powoli przesunęła dłonią. – Tak bardzo by mu się podobały. – Tu zacisnęła usta, powstrzymując ich drżenie. Wzrokiem uciekła w staw. – Kiedy mnie zobaczy, ja… Ja wolałabym umrzeć!
Tu odsunęła się i znów mocniej otuliła ramionami pamiętnik, który skrywał najstraszniejszą tajemnicę.
Korczynce zachciało się płakać. Rzadko miała takie stany, zwłaszcza jako przybrana córka czarownicy. Ale sprawa Mirabelli od dziecka zasmucała ją, jak nic na świecie. Znała tą biedną istotę, odkąd królowa pierwszy raz przyprowadziła ją na rozlewiska. Równolatki miały wtedy po kilka lat. Niechcąco oczy Korczynki ujrzały smutny sekret, ukrywany przed światem przez królową i może jeszcze jakieś wtajemniczone osoby. Sekret, który miał wyjść na jaw w noc poślubną Mirabelli i zaważyć nie tylko na jej życiu, ale może właśnie na… śmierci.
- Kiedyś mnie zastąpiłaś – cichy głos księżniczki zabrzmiał nad stawem.
- Tak. Podobno. Byłam za mała, by pamiętać. Leżałam w kolebce majtając nogami. Tyle.
- I ja nie pamiętam. Ale żałuję, że nie mieszkam tutaj nadal, z wiedźmą. Ty powinnaś zastąpić mnie w całym życiu. Miałabyś pałac, służbę, pełnen stół, suknie i… jego. Dałabyś mu ciało, którego mógłby pragnąć, które dałoby mu rozkosz, dzieci. Nie mnie, szkaradę i wybryk.
Mirabella zapłakała cicho. Przez łzy, łamiącym się głosem wyrzuciła jeszcze:
- Matka chce byś zastąpiła mnie w nocy! Ale on przecież pozna! Kilka razy miał mnie w ramionach! Chudą kłodę! Nie mogłabym zdradzić go w ten sposób, tak zadrwić! Ja… Ja go kocham.
To ostatnie padło bardzo cicho, a Korczynka nie wiedząc, co powiedzieć, stanęła z tyłu i wtuliła się w plecy koleżanki.
Długo myślała nad słowami pocieszenia. Wiedziała, że ślub nadchodził nieubłaganie.
- Jaki on jest? – spytała zwyczajnie i łagodnie, wiedząc, że to rozmarzy księżniczkę i może odrobinę ukoi.
Mirabella odwróciła się. Rzeczywiście lekka ulga pięknych wspomnień przebiegła przez jej śniadą, śliczną twarz. Bo twarz miała naprawdę delikatną i subtelną, wręcz zmysłową. Pozwoliła, by obie usiadły na trawie, położyła pamiętnik na kolanach Korczynki.
- Tu wszystko opisałam – zaczęła, otwierając na pierwszej stronie. Wiedziała, że służka wiedźmy była uczona liter, na wszelki wypadek. – Wszędzie to ze sobą noszę.
Pamiętnik miał kute oprawy i kłódkę.
- Drugi kluczyk ma on – wyznała księżniczka, nie mogąc przestać marzyć o mężczyźnie. – Tak dobrze mi się z nim rozmawia. Jest łagodny i taki dobry. Ufam mu. Nie był jak moi bracia, głośny i rozrabiający. To znaczy dawniej bili się nieraz dla zabawy, ale przy mnie zawsze spokojniał. Jakbym była kimś ważnym. Cokolwiek mówiłam, to nie czułam, że mówię głupio. Nawet w dzieciństwie, a on jest przecież cztery lata starszy. Niektóre rzeczy musiały mu się wydać śmieszne. Miał tyle cierpliwości i takiego… szacunku. A potem, po wojnie, jak nie widzieliśmy się kilka lat, to… zobaczył mnie i – Mirabella uśmiechnęła się z goryczą – czułam, że mu się podobałam. Powiedział, że wyrosłam. – Spuściła głowę. – Nie wie jak wyglądam pod sukienką. – Nagle potrząsnęła głową. – Muszę mu powiedzieć przed ślubem. Nie mam odwagi wprost. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to ten pamiętnik. Chcę mu go dać do przeczytania. Tu jest cała prawda.
Korczynka skinęła wiernie.
- Przeczytasz pierwsza? – padło z ust księżniczki. – Znasz prawdę, doradzisz. Proszę.
- „Bajka o księżniczce, która umarła na ślubnym ołtarzu” – przeczytała przerażona Korczynka. Pytająco spojrzała na Mirabellę.
- Tak, to nie jest zwykły pamiętnik.

***

Dawno dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami żył król, który miał siedmiu synów. Każdy otrzymał za żonę księżniczkę z sześciu otaczających królestwo księstw. Każdy oprócz najmłodszego. Bowiem w siódmym, ostatnim księstwie od lat księżna wydawała na świat samych chłopców.
Nie spieszono się. Najmłodszy królewicz miał dopiero cztery lata, lecz księciu śmiertelnie zależało na sojuszu dynastycznym z potężnym królem. Dlatego, kiedy księżna ósmy raz była przy nadziei, powiedział coś strasznego:
- Jeśli tym razem urodzisz mi syna, będę musiał znaleźć księstwu inną panią.
Barbarzyńskie plemiona sprzymierzały się za siedmioma górami, coraz bardziej grożąc państwu, jeśliby nie miało potężnego wsparcia w silnym sąsiedzie – księżna zrozumiała, że mąż gotów był dotrzymać obietnicy.
Kiedy czas przyszedł, wśród burzy wydała na świat dziecko. Ósmy poród w ciągu tak krótkiego życia kobiety mocno nadwyrężył jej ciało.
Położna spojrzała krytycznie na księżną.
- Jeśli ci życie miłe, dziewczyno – powiedziała – nie daj się więcej zbrzuchacić.
Dla księżnej tylko jedno się liczyło. Patrzyła wyczekująco. Lecz położna nie musiała nic więcej mówić. Po jej minie kobieta poznała prawdę co do dziecka. W jęku opadła na poduchę, wyjąc z wściekłości głośniej, niż w czasie porodu.
Ale księżna nie miała czasu na porażkę. Zacisnęła usta i podniosła wzrok dumnie.
- Każę was wszystkie zgładzić, jeśli powiecie co tu dzisiaj zaszło – przemówiła chłodnym, groźnym głosem. – Sprowadźcie tu wiedźmę. Ona wie, co robić. I nikomu ani słowa.
Zimnymi ustami ucałowała noworodka, po czym pożegnała gestem i kazała zabrać sobie z oczu.
Tej samej nocy gotowa była na odwiedziny męża.
- Proście jaśnie pana – nakazała. – Powiedzcie mu, że doczekał się córki.

Podobno pierwszy raz swoją przyszłą żonę królewicz zobaczył leżącą w kołysce. Miał cztery lata i jedyne co powiedział to:
- Kiedy ona będzie już duża?
Na długie lata jego zainteresowanie obiecaną sobie dziewczynką było średnie i mało uświadomione. Wprawdzie potrafił na chwilę pobawić się z nią w czasie nielicznych odwiedzin, jak wtedy gdy ledwo siedzącą i dwuzębną rozbawiał do rozpuku gonieniem jakiegoś kota po komnacie.
Ale lata płynęły wolno i dzieci mało się znały.
Ostatnie dziecinne spotkanie przed wojną, która później nastała, odbyło się w lecie, gdy Mirabella miała dziewięć lat, a jej trzynastoletni przyszły mąż coraz trudniej znosił dziecięce towarzystwo. I coraz bardziej męczył się wizją dalekiej dorosłej przyszłości z istotą tak sobie obcą.
Nakazano mu zabrać ją na spacer po ogrodach, czemu sprzyjała słoneczna pogoda. Wpajano, by poznawał dziewczynkę i stawał się jej przyjacielem. Królewicz jednak przestawał już być dzieckiem i niańczenie małej stawało się dla niego prawdziwą męczarnią.
Spojrzał na nią pobłażliwie. Tuptała grzecznie u jego boku, omotana długą sukienką, raz po raz odgarniając z opalonej oliwkowej buzi czarne utrefione loki. Czasem uśmiechała się, kiedy zapomniała o wstydliwym fakcie wypadnięcia dwóch górnych mlecznych dwójek.
Stłumił rozbawienie i westchnął na myśl, że będzie to kiedyś obiekt jego pożądania.
- Co tam czytasz? – zagaił uprzejmie pod adresem ściskanej na piersi książeczki.
Prawie się zlękła na myśl, że ma z nim rozmawiać. Spięta, ale dzielna, mocniej przycisnęła zszyte kartki.
- To moja książka – odparła dumnie, znów zapominając o braku dwóch zębów i opromieniając się szerokim, pełnym tremy uśmiechem.
Dobrotliwie poklepał ją po głowie, z trudem powstrzymując rozbawienie.
- To świetnie. A o czym piszesz? – dopytywał wyrozumiale.
Spłoniona od tego zainteresowania odparła:
- O moim psie Łatku.
Pokiwał głową, śmiejąc się trochę jawniej. Nie wierzył, że rozmawia z przyszłą żoną. Rówieśniczki interesowały go, owszem, ale dzieci?! Zdecydowanie musiał przestać o tym myśleć w ten sposób – inaczej czuł, że oszaleje.
- Chcesz przeczytać? – dziewczynka podsunęła nieśmiało.
Aż zatrzymał się, mając ją teraz przed sobą. Odebrał zeszyt i otwarł. Widok równych dziecięcych literek w pewien sposób rozczulił go, a na pewno wywołał instynkty opiekuńcze, na które chyba trochę czekał. Do tego rysunek, również wykonany piórem, przestawiał pieska z całkiem sensownie złapanym realizmem.
- To właśnie Łatek – pokazała, a potem spiesznie schowała poplamione atramentem paluszki.
- Świetny – królewicz przewrócił kartki, widząc, że cały zeszyt jest tak zapisany.
- Szybko się czyta. Mamie zajęło to chwilkę przy herbatce.
- Przeczytam. Jeśli usiądziemy tam pod drzewem i poczekasz chwilę, chcesz?
Skinęła radośnie.
A kiedy potem pochwalił ją za całość, promieniała.
Żegnając się z nią tamtego dnia, pocałował jej czółko i jeszcze raz pogratulował talentu. Jednocześnie miał nadzieję, że kiedy ujrzy ją następny raz, przestanie choć trochę przypominać dziecko.

Świat wojny był tak inny, że zupełnie nie dawał czasu na myślenie o niej. Działania wojenne ciągły się przez cztery lata, a dwa ostatnie królewicz spędził na froncie jako adiutant jednego z generałów. Nawet nie wiedział jak bardzo zmienił się w ciągu tego czasu.
Feta, którą przyniosło zwycięstwo sprzymierzonych państw znów związała się z odwiedzinami. Tym razem to księżniczka miała zjechać do królestwa, o czym przypomniano siedemnastoletniemu młodzieńcowi.
Godzinę wpatrywał się w baldachim łóżka w dniu, kiedy miał zobaczyć ponownie swoją przyszłą żonę. Starał się przypomnieć swoje niegdyś trzynastoletnie koleżanki, by wyobrazić sobie jak wyglądają dziewczynki w tym wieku i jak może ona wyglądać. Poddał się jednak w zwątpieniu.
Z mieszanymi uczuciami stawił się na czas powitania na szczycie szerokich zamkowych schodów u boku rodziców. Powiódł wzrokiem w dół, szukając jej i zastygł. Szła właśnie z matką, zupełnie zagubiona, rozglądając się po niebotycznym sklepieniu zamkowego wnętrza. Nie było takich w jej rodzimym księstwie.
Królewicz uśmiechnął się pod nosem, niedowierzając. Wzrostem dorównywała już matce i choć jeszcze z daleka zdawała się drobna i chudawa, w twarzy nie dominowały dziecinne pyzy, a tak przyjemna powaga.
Nie bacząc na etykietę, królewicz zbiegł odważnie w dół, wyprzedzając rodziców. Zdawkowo przywitał się z kilkoma napotkanymi osobami i odważnie zjawił się przed Mirabellą.
Nie tylko on osłupiał i nie tylko dlatego, że tak butnie pominął konwenanse. Raczej wygląd obojga młodych zaskoczył rodziny, a ich samych przede wszystkim.
- Witaj, Mirabello – skłonił się, jednocześnie nie odrywając wzroku od panienki.
Był tak prosto urzeczony jej urodą, tak jawnie to okazując, że przyjęto zachowanie z pobłażaniem i rodzicielską radością. Dziewczyna, do której wyrwał się tak śmiało, najpierw stała lekko wystraszona nieszablonowym gestem, potem długo zdawała się nie pojmować powodu tej jasności w jego oczach. I dopiero po chwili udzielił jej się jego nastrój. Odpowiedziała dygnięciem, ośmieliwszy się uśmiechnąć w takim samym zachwycie co do jego postaci. Siedemnastoletni królewicz w mundurze z medalami, wyższy od jej braci, wyglądał jak z marzeń. Nawet nie wiedziała kiedy podał jej ramię, a ocknęła się stojąc z nim, jak jeszcze nigdy dotąd – tak oficjalnie i tak dorośle.
Kiedy minęła uroczystość, nie wiedziała. Trzymała się tylko ramienia swojego przyszłego męża i kłaniała komu trzeba. Nie zastanawiała się dokąd pójść i co będzie dalej, bo on doskonale prowadził ich dwoje. Raz po raz odkrywała jego spojrzenia mówiące coś, co było dla niej zupełnie czymś nowym – podobała mu się. I nie była już dla niego dzieckiem.
Wreszcie po objedzie znaleźli chwilę, by móc wymknąć się na taras. Było na tyle cicho, by dało się porozmawiać, ale ledwo stanęli naprzeciw siebie wymieniając radosne uśmiechy, gdzieś z boku zgrzytnęła czyjaś inna rozmowa.
- Tak, para piękna. Zresztą Mirabella zaczęła już krwawić.
- To wspaniale.
Szczebiocące matki przyglądały się im oto z boku.
Królewicz wyrozumiale stłumił śmiech, a dziewczyna posmutniała. I było to coś głębszego, niż zwykłe zażenowanie. Młodzieniec wychwycił to w jednej chwili, spychając jednak na dalszy tor, bo nadeszli też jej liczni bracia, rozbawieni tym, co i oni usłyszeli.
- Dziękować bogu – wtrącił pokątnie do nadciągającej kompanii – że moja mateczka nie pochwaliła się etapem licznych zmazów, które przechodziłem!
Gruchnęli śmiechem. Służyli razem na froncie, teraz zapominając się w rubaszności.
Aleksander pomiarkował się, łagodniej otaczając sobą Mirabellę.
- Wybacz – szepnął, mniej śmiałym gestem odgarniając kosmyk z jej czoła. Zupełnie jakby bardzo musiał skupić się na utrzymaniu gestu delikatnym.
Skinęła, starając się wypogodnieć. Dotyk męskiej już dłoni na skroni był jedynym, o czym mogła teraz myśleć.
- Darujcie – Aleksander wymownie spojrzał na druhów i na obie mamy w tle – ale chciałbym pomówić z moją przyszłą żoną sam na sam. – Tu pozwolił sobie sprowadzić Mirabellę na taras niżej, a potem jeszcze o jeden, aż skryli się w cieniu krzewiastej alejki.
Dziewczyna wyglądała przepięknie. Młodzieniec specjalnie zatrzymał ją przed sobą, by móc nacieszyć oczy. Szczupłą postać w długiej sukni opływały gęste czarne włosy, skręcające się lekko wokół uroczej, śniadej twarzy i dołem przy pasie. Najsłodsze były przy skroni, okalając czoło, a poskromione śnieżnobiałym, misternym wiankiem.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na balu – stwierdził odważnie. – Tak wyrosłaś. Aż mi dech zapiera.
Zmysłowe usta księżniczki zadrżały w niepewnym uśmiechu. Królewicz nie wiedział tylko dlaczego piękne długorzęse oczy nie uśmiechnęły się. A wręcz posmutniały.
Postanowił zmierzyć się z przyczyną.
- Więc nie podobam ci się – westchnął wesoło.
Wylękniona podniosła na niego wzrok.
- Podobasz – zapewniła, w porę powstrzymując się, by tego wręcz nie wykrzyczeć. – Podobasz jak nikt na świecie – dodała o dziwo śmiało. I nawet dorzuciła jeszcze szeptem: - Jesteś przepiękny, panie.
Znów złagodniał, tłumacząc sobie, że rozmawia z dziewczyną, która ledwo przestała być dziewczynką, że różni się od bandy chłopów z wojska otaczających go w ciągu ostatnich lat.
- Muszę nauczyć się rozmawiać z dziewczynami – przyznał wreszcie. – Będziesz do mnie mówiła po imieniu? Bardzo chciałbym.
- Tak. Przepraszam.
- Przepraszasz? Kochana – wyrwało mu się wreszcie – co ci? Źle się ze mną czujesz?
- Nie – znów tak bardzo chciała zabrzmieć wiarygodnie. – Ja po prostu… nie wiem czemu mama to powiedziała, bo… - zwiesiła głowę – wcale nie krwawię.
Omal go tym nie zwaliła z nóg. Zaskoczony szerzej otwarł oczy, powstrzymując chęć złapania się za głowę. A potem nie dał rady nie zaśmiać się.
- Więc o to szło! – niedowierzał, starając się jak najszybciej wrócić do powagi. A kiedy udało mu się, zresztą naprawdę starał się, by nastąpiło to szybko, odetchnął. – Najmilsza – podjął wyrozumiale – nie martw się o to. Nie wyścigujemy się w niczym. Twoje ciało wie kiedy ma krwawić i z pewnością niedługo zacznie. Naprawdę… jesteś cudowna. Zauroczyłem się i… nie wiem co powiedzieć. Chciałbym, żebyś była przy mnie tak szczęśliwa, jak ja przy tobie.
- Jestem. Ale co jeśli nie zacznę krwawić? Nigdy?
Zaniemówił. Naprawdę jak mało kiedy czuł, że nie rozumie kobiet.
- Czy twoja mama nie za często porusza ten temat? – zmarszczył brwi w niepokoju.
Kiwnęła głową. A raczej spuściła ją całkiem.
- No, tak myślałem – chłopakowi zdawało się, że wreszcie pojął. Dumny z tego faktu przyjął spokojny ton: - Mirabello, jako moja przyszła żona możesz z mamą wcale o tym nie rozmawiać. Ja mogę być twoim powiernikiem, jeśli wolisz. I będę się tobą opiekował w każdym problemie.
Bardzo chciała, ale skinęła tylko w zwątpieniu. Jakby miała strapienia, których nawet on nie rozwiąże. I to zauważył.
Chwilkę myślał nad tym wszystkim. Wreszcie złapał ostatni trop, że dziewczyna, choć wysoka, wcale nie jest jeszcze gotowa na nie bycie dzieckiem. Zrobiło mu się jej żal.
- A jak twoje opowiadania? – przypomniał sobie. I sam mimowolnie opromieniał na wspomnienie zapisanego dziecięcą rączką zeszytu z pięknym rysunkiem psa na przedzie. – Jak Łatek?
Jakby szerzej otwarła oczy.
- Pamiętałeś – odkryła wzruszona.
- Jak mógłbym zapomnieć?
Chyba nawet się uśmiechnęła. Tak, uśmiechnęła się, prawie zaśmiała. A czekał tego, ani nie wiedział jak bardzo.
- Łatek został w domu – podjęła. – Jest już trochę głuchy. Mam go od dziecka.
- Uhm. A piszesz coś jeszcze? Albo rysujesz? Dobrze ci szło.
- Tak – znów jednak tchnęła tamtym smutkiem. Nie chcąc, by musiał wyciągać każde słowo, dokończyła: - Piszę o trochę dziwnych rzeczach. O bezimiennym chłopcu uwięzionym w dziewczynce.
„Trochę dziwnych”, pomyślał, ale nie okazał zdumienia. Pokiwał tylko głową.
- Głupie, wiem – sama pospieszyła. – Tak jakoś… siedzi we mnie. Nie ważne. – Oczy zaszły jej łzami: - Chciałabym być wesoła i… żeby było ci przy mnie milej.
Tym razem naprawdę jej słowa zaniepokoiły chłopaka. Chwilę przyglądał się jej w żalu, próbując poznać co tak naprawdę chciała mu powiedzieć.
- Wciąż jest mi z tobą miło, Mirabello – zapewnił cicho, zbliżając się znacznie. Chyba pierwszy raz poczuł się jak mężczyzna, który ma się nią opiekować. – Nie musisz chichotać, jeśli ci smutno. Chciałbym pomóc ci, jeśli mogę. Jeśli chciałabyś mi o czymś powiedzieć, to będzie mi najmilej na świecie. I nigdy nie pomyślę, że to głupie.
Spojrzenie wdzięcznych oczu, którym obdarzyła go po tych słowach, było najbardziej wzruszającym widokiem w jego życiu.
Usłyszał muzykę niosącą się od zamkowych komnat.
- Zatańczysz ze mną? – ostrożnie przygarnął ją sobie. To, co nastąpiło nie przypominało tańca, a raczej było przytuleniem do jakiegoś powolnego taktu. Ale właśnie tego potrzebowała ich znajomość. Chwili spokoju i odosobnienia. – Wreszcie czuję, że będziemy razem – szepnął Aleksander.
Z policzkiem na męskiej piersi i ciepłem ciała wokół siebie, Mirabella śmielej odetchnęła przyjemnym zapachem coraz bliższego człowieka.
- Mój – szepnęła. – Tak bym chciała, żebyś mógł być mój.
- Jestem – odparł. Z wrażeniem, że wciąż nie pojmował czegoś ważnego i… strasznego.

Przy rozstaniu obiecała, że kiedyś będzie mógł przeczytać to o zaklętym chłopcu, uwięzionym, jak to nazywała, w ciele dziewczynki. Dostała specjalny zeszyt, bardzo gruby, obity skórą i stalą, z kłódką, do której jeden z dwóch kluczyków darowała jemu.
Tak wyjechała, a on odprowadzał orszak aż po granicę królestwa. Zadumany i zmartwiony, choć nie wiedział czym dokładnie. Poczuł też, że tęskni. A to z kolei ucieszyło go jak nic dotąd. Chodził zamyślony i nieobecny, a kiedy śmiano się, że zakochany – potwierdzał, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.


***


Niestety nieoczekiwane uderzenie barbarzyńskich plemion na granicy okazało się na tyle groźne, że mobilizacją znów objęto oba sprzymierzone kraje. A podjęta wspólna decyzja budowania obronnego muru wzdłuż górskich pasm na rubieżach sprawiła, że Aleksander znalazł się w koszarach na całe cztery lata.
Mówiono, że księżniczka Mirabella z tęsknoty i z lęku o niego doszczętnie straciła apetyt. Chuda i zapłakana spędzała życie w ogrodzie nad stawem, za jedynego towarzysza mając dziennik, z którym się nie rozstawała. Matrony na dworze martwiły się, lecz rozumiały stan zakochanej. Dlatego, kiedy tylko mur na granicy był na tyle mocny, by zdołała utrzymać go mniejsza ilość żołnierzy, postanowiono jak najszybciej zwolnić Aleksandra i ustalić datę ślubu.
Królewicz gnał co koń wyskoczy, lecz nie do domu. Pędził do niej. Ledwo wyhamował przed rogatkami stolicy księstwa i nie witając się z nikim wpadł prosto do ogrodu zamkowego, gdzie jak słyszał przebywała usychająca z tęsknoty ukochana.
Ujrzał ją z daleka, nie przestając w biegu. Siedziała na kocu pod kwitnącą jabłonką pochyloną w opiekuńczy sposób nad dziewczyną i zdającą się szumieć słowa pocieszenia.
- Mirabello! – zawołał radośnie, śmiejąc się w głos też do samego siebie.
Widział, że wstała zaskoczona, a kiedy dopadł jej, wyhamował czule. Zanim złapał biedaczkę w ramiona, jeszcze przystanął i na ułamek chwili napawał się widokiem łez wzruszenia i ulgi na jej twarzy.
- Jestem – szepnął i objął dziewczynę z rozkoszą, całując włosy i na długo zamykając zmęczone drogą oczy.
Najpierw myśl o bliskich objęciach włączyła księżniczce dobrze znany alarm – jak bardzo miałby poznać, że jest płaska. Płacz wzmógł się, ale radość z tego, że był z nią bezpieczny pokonała tamto. Księżniczka powoli odważyła się odblokować ręce splecione na piersiach i odsłaniając się, otoczyła i jego ramionami. Przygarnął ją mocniej, na co z żalem zacisnęła powieki – bała się, co myślał. Musiał być rozczarowany. Wyrzuty matron, że Mirabella nie je i nigdy nie nabierze kobiecych kształtów znała na pamięć. Jedynie matka wiedziała jak bardzo ją raniły, lecz nie potrafiła pomóc. Nikt nie potrafił.
- Codziennie marzyłem o tobie – szepnął on tymczasem. – Nawet nie wyobrażasz sobie jak tam było strasznie.
Odetchnął i nieznacznie odsunął ją od siebie. Znów patrzył w rozczuleniu w zapłakaną twarz.
- I ja tęskniłam – wyznała. – Modliłam się, byś wrócił cały i zdrowy.
Odruchowo chciała zasłonić brakujący biust, aż wreszcie w rozpaczy skrzyżowała ramiona. Miała już szesnaście lat. Jej ciało nie różniło się wiele kształtem od tego, które widział ostatnio. Przy nim teraz, dwudziestoletnim, rosłym mężczyzną czuła się jak zapyziały kurczak przeznaczony do eliminacji ze stada.
Zauważył to. Ostrożnie wziął jej rękę, powoli odsłaniając z dekoltu. Uśmiechnął się z akceptacją, po czym pociągnął dziewczynę w stronę koca i stawowi w tle. Marzył o odpoczynku.
- Pozwolisz? – roześmiał się rozbrajająco, kładąc rozłożyście.
Usiadła grzecznie obok. Nie umiała bez speszenia znosić wzroku, którym za nią wodził. Jakby była… piękna.
- Poczekaj chwilkę – zakłopotana wstała i podbiegła do stawu. Potem wróciła ze zmoczoną chusteczką i… ośmieliła się przemyć jego spocone czoło.
Zaniemówił, zachwycony. Widziała to. Delikatnie obmyła jego rozpaloną twarz. Uśmiechnęła się na ukojenie, które miał w oczach. Leciutki wiaterek owiał zwilżoną skórę i królewicz prawie odpłynął w rozkoszy.
- Jestem w raju – stwierdził z miłością w oczach. Wziął jej dłoń i ucałował. – Na tle sklepienia tych kwiatów jabłonki wyglądasz jak najpiękniejsza rusałka. Ile razy grzeszyłem kochając się z tobą w myślach, nie policzę. Cudowna moja.
Tak bardzo wpadło jej to w serce, że z roztargnienia została przy nim spojrzeniem. Wyznanie zaczarowało Mirabellę. I tak zaskoczyło. Zupełnie pomieszało zmysły.
Potem dłoń mężczyzny spoczęła na jej biodrze, pogładziła je tęsknie.
- Tak bardzo cię pragnę – mówił, nie potrafiąc odmówić sobie choć tego. – Szaleję z pożądania. Tyle lat na ciebie czekam i na ten ślub. Byłem ci wierny, wiesz? – dodał ufnie, nie bojąc się śmiechu.
Skinęła, wzruszona. Coraz smutniejsza.
- Powiedz, co cię trapi? Błagam – poprosił, widząc przecież dobrze znane łzy w jej oczach. – Serce mi pęka, kiedy widzę, że cierpisz, a nie wiem dlaczego, ani jak ci pomóc. – Aż usiadł, otaczając ramionami szczupłe plecy. Pobiegł za uciekającym w dal spojrzeniem.
- Chcę powiedzieć, uwierz. Ale strach mnie ściska. Wiem, że jednym słowem strącę nam na głowy cały nasz ledwo stojący na nogach świat.
Nie rozumiał, zwłaszcza, kiedy skończyła szeptem:
- Ten świat nie jest prawdziwy. Przeze mnie. Dlatego ja… chciałabym umrzeć.
- Mirabello…
- Co byś zrobił, gdyby okazało się, że cały czas cię oszukiwałam? Że ktoś postanowił zakpić z ciebie najokrutniej na świecie, a ja na to pozwoliłam? Że ciało, którego pragniesz, jest ohydne i… – urwała, zanosząc się płaczem. Jeszcze nigdy nie była taka przerażona.
Aleksander cierpiał, czując, że sam ma ściśnięte gardło. Odsunął gruby warkocz z jej szyi i pocałował chude ramię.
- Nie wiem – szepnął – kto lub co każe ci tłumić w sobie takie rzeczy, ale jeśli chodzi o twoje ciało, mogę choćby zaraz wycałować każdy jego fragment. A zacząłbym od – uśmiechnął się – jak to twierdzisz: „najohydniejszego”.
Cichy szloch jeszcze wstrząsał nią, choć miała mało siły już nawet na płacz.
Pozwoliła oprzeć swoją głowę na jego ramieniu. Skuliła się, widząc jak dotyka jej talii. A cudowny dreszcz pocałunków gdzieś na szyi zamieniał ją w nieruchomą, wystraszoną trusię.
- Masz piękne oczy – podjął cicho Aleksander – usta, które tak bardzo chciałbym pocałować. Masz śliczną buzię, włosy, uśmiech. Ja nie przyjechałem tu dla twoich piersi, bo widzę, że to ich tak się wstydzisz. Nie chcę ożenić się z piersiami. A jeśli to nie tylko to, jeśli masz coś jeszcze, jakiś… defekt, nie wiem, to… tylko sprawia, że bardziej chciałbym pokazać ci, że akceptuję cię całą.
Milczała bezradnie. Nic nie było w stanie dodać jej nadziei.
Tymczasem królewicz powoli dążył do jednego. Zwrócił jej twarz ku swojej.
- Mógłbym cię pocałować? – spytał zwyczajnie, choć cicho i prawie nieśmiało.
Skamieniała. Poprawiła się nerwowo.
- Aleksandrze, ja… - ledwo mówiła – boję się, że kiedy poznasz prawdę, będziesz się brzydził takiego pocałunku…
Cisza zaskoczyła ją. Wystraszona podniosła na niego wzrok i prawie jęknęła.
Tym razem i Aleksander miał mokre oczy. Milczał, bo słowa uwięzły mu w ściśniętym gardle.
- Kochany… - chciała pogłaskać ogorzały od wiatru policzek. Zawahała się.
Widząc cofnięcie dłoni, ostatecznie poddał się. Spuścił głowę.
- Nie chciałam ci sprawić przykrości – tłumaczyła. – Cokolwiek zrobię, idę do zranienia ciebie. Nie zrozumiesz.
- Dlaczego nie możesz mnie po prostu kochać? – szepnął, w bardzo złym stanie ducha. – Czemu nie pozwalasz siebie kochać? Nie ufasz mi? Co to za straszna prawda, której byśmy nie przetrwali? Naprawdę między nami nie ma tyle więzi, żeby wytrzymała?
Zrozpaczona księżniczka odruchowo spojrzała na dziennik, który kiedyś darował jej właśnie on, a teraz zapisany leżał obok na kocu.
Królewicz też poszedł tam wzrokiem. Przypomniał sobie dawną rozmowę. Drgnął.
- Zapisałaś? – uśmiechnął się smutno.
- Tak, prawie.
- Jak to było? O bezimiennym chłopcu uwięzionym w ciele dziewczynki? – wymówił tytuł i miał wrażenie, że zamiera.
Z zadumą obserwował Mirabellę. Widział, że i ona stara się dramatycznie poznać jego myśli, wyczulona na najmniejszy objaw złości świadczącej o domyśleniu się… Ale pozostał cierpliwym. Może jeszcze zmartwionym.
- Tamto już spaliłam – szepnęła. – Wstydziłam się.
Opanowany i łagodny czekał.
- Teraz piszę o swoim śnie – mówiła. – Strasznym, który mnie prześladuje.
- Powiesz?
- O tym, że umrę na ślubnym ołtarzu.
Pewna jego irytacji lub rozdrażnienia, może niecierpliwości albo znudzenia – i teraz nie doczekała się żadnej z tych reakcji.
- Chciałbyś przeczytać? – Jej duże, dobre oczy na dłużej znalazły oparcie w jego spojrzeniu. – Tam jest wszystko, czego nie mam odwagi powiedzieć ci wprost.
- Tak. Przeczytam, kochana. Jeśli tylko mi pozwolisz.
- Masz drugi kluczyk. Cały czas pisałam to tylko dla ciebie.
Aleksander uśmiechnął się i nie pytając, zbliżył twarz do jej twarzy. Nie wyglądał jakby bał się prawdy. Pocałował miękkie, odrobinę słone od łez usta. I nie miał ochoty myśleć o nich niczego prócz tego, że smakowały dokładnie tak cudownie, jak sobie wyobrażał.
Potem długą chwilę siedzieli tak. Księżniczka odprężyła się. Aleksander nie ustępował, całując ją jeszcze wiele razy. Z każdym nowym dotykiem ust na swoich Mirabella czuła się swobodniej, wreszcie sama inicjując je, ku prawdziwej radości królewicza.
Jabłonka rzuciła im na koc małą kwiecistą gałązkę. Aleksander zaśmiał się, zakładając ją za ucho Mirabelli. Z zachwytem podziwiał efekt, powąchał pachnące płatki, przytulając do policzka miękkie włosy dziewczyny.
- To jest prawdziwe – przemówił – widzę co całuję, usta, oczy, twarz. Nie boję się żadnej tajemnicy.
Mirabella westchnęła.
- Dziś skończę, a wieczór dam tobie – powiedziała.
- Dziękuję – odetchnął, szczęśliwy, że wreszcie mu ufała.