Prezent od losu 3
Dodane przez Aquarius dnia Marca 22 2016 12:12:42



ROZDZIAŁ 3


Martin wypadł z domu cały ubrany w skóry, na stopach miał coś w rodzaju wojskowych oficerek, po drodze zakładając rękawiczki bez palców zapinane na sprzączkę tuż za nadgarstkiem. Rozpuszczone włosy poruszały się sprężyście wokół jego twarzy. Mijając bez słowa Luisa, wsiadł za kierownicę srebrno–czarnego, pięciodrzwiowego Land Rovera Freelander, a po sekundzie dołączył do niego Adam i obaj ruszyli z piskiem opon.
– Co się dzieje? – zapytał Luis Daniela, który stanął obok niego.
– Dzwonił Alessio, został ranny i nie może prowadzić. Właśnie po niego pojechali. Przy okazji też sprawdzą mieszkanie, które przypuszczalnie należało do tego twojego znajomego.
Znów pojawiło się to samo uczucie. Niepokój, ukłucie w sercu. Skinął tylko głową, na znak, że zrozumiał i usiadł na schodach. Poczeka tu na nich. Nie chciał, aby beta był ciężko ranny. Co jak jest z nim źle? Alessio pojechał tam z jego powodu, więc dlatego się martwił. Przesunął się tak, by móc oprzeć głowę o barierkę i wyjąwszy telefon włączył grę.

***


Sygnał domofonu – zaskoczyło go to, że były tu takie udogodnienia – zaalarmował Alessia, że przyjechała pomoc. Sam przeszukał mieszkanie, ale z kręceniem w głowie i pulsowaniem w skroni mógł coś przegapić. Cały czas był czujny, na wypadek gdyby ten, kto prawie rozwalił mu głowę, wrócił. Nacisnął przycisk, aby otworzyć drzwi zewnętrzne budynku wpuszczając swojego alfę do wnętrza kamienicy, a po chwili przybysze znaleźli się w mieszkaniu.
– Cześć chłopaki – przywitał się, kiedy Martin i Adam zbliżyli się do niego.
– Nadal nie wiesz kto ci tak przyfanzolił? – spytał Adam.
– Podejrzewam, że znajomy naszego Luisa.
– Craig musi to zobaczyć. – Martin chwycił brodę Alessia i przyjrzał się ranie.
– Zagoi się jak na psie, alfo. – Wcześniej zmył z twarzy ślady krwi, ale i tak wiedział, że nie najlepiej wyglądał.
– Taa. Tym bardziej na tobie. Wszelkie rany odczuwasz prawie jak człowiek. Naprawdę mógłbym zrobić krzywdę twojemu byłemu alfie za to, co ci zrobili.
– Stare dzieje, a moc uzdrawiania nie zawsze się przydaje. Zresztą sam mówisz, że „prawie”. Jako człowiek już bym nie żył. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. – Czasami sam się zastanawiał, dlaczego od zawsze posiadał w sobie ten pierwiastek, który klasyfikuje go jako betę. Owszem był silnym, nawet zbyt silnym zmiennym, pewnym siebie, z niewiarygodnym instynktem, ale niestety miał słabości. Często takie, które mogły doprowadzić do tego, że nie obroni swoich alf, gdy zajdzie potrzeba, a on zostanie ranny. Nie było łatwo go zabić, ale na przykład kula w ciele unieruchomiłaby go na długo. Złamana noga goiła by się nie kilka godzin, ale tygodnie. Po tym uderzeniu czuł jakby coś mu w głowie rozsadziło i ktoś zrobił sobie dyskotekę, na której ustawiono karuzelę z młotem pneumatycznym na dodatek. Tak, teraz pochodzi w plastrem na głowie, który niechybnie mu doktorek założy, przez kilka dni, podczas gdy taki Martin uleczyłby się w ciągu paru minut.
– Moc się zawsze przydaje – odparł Martin. Puścił swojego betę i zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Adam już przeszukiwał drugi pokój. Jeśli coś miało zostać znalezione to jemu się uda. – Następnym razem nie idziesz sam. Miałeś nigdzie nie włazić tylko przeprowadzić małe śledztwo, gdzie może mieszkać ten Harry.
– Henry – poprawił go Alessio.
– Jak zwał tak zwał, wiadomo o kogo chodzi. – Podniósł pociętą gąbkę, obejrzał ją starannie i odłożył na bok. Nie powinien się bawić w detektywa. Ta sprawa powinna zostać oddana w ręce zmiennych pracujących w policji, a oni wiedzieliby jak wmieszać w to ludzkich gliniarzy. Ale co miał zrobić, jak Christian tak pięknie prosił i zagroził odcięciem ich od swojego łóżka. Partner owinął ich sobie wokół małego palca, bynajmniej na to nie narzekał.
– Ktoś splądrował mieszkanie i musiało się to stać wczoraj wieczorem.
– Skąd masz takie przypuszczenia? – spytał Martin.
– Rozbity zegar zatrzymał się na godzinie dwudziestej. Poza tym podejrzewam, że ten co mnie uderzył, to był właśnie właściciel mieszkania. Na jego miejscu bym tu nie wracał, chyba że, zostawiłbym coś co byłoby dla mnie ważne. Wiedział po prostu jak się tu dostać. Mniej ryzykując życiem wchodząc przez śmierdzącą piwnicę niż głównym wejściem. Walnął mnie, bo prawdopodobnie przeraził się, sądząc, że jestem napastnikiem. Tylko za nic w świecie nie mogę znaleźć tego czym oberwałem. – Dotknął czoła i syknął.
Martin natychmiast spojrzał na niego za zainteresowaniem.
– Wiesz czym oberwałeś?
– Czymś twardym jak skała.
– Alfo, nic tu nie ma. Żadnych tajnych skrytek – oznajmił Adam. – Pustka. Jeśli coś było, zostało zabrane. Umieściłem czujniki ruchu i kamerkę. Zrobię to jeszcze tutaj, a potem będziemy czekać na króliczka. – Wyszczerzył się.
– Dobra robota – pochwalił Martin. – Nic tutaj już nie znajdziemy. Adam, jak skończysz, pojedziesz samochodem Alessia, a on zabierze się ze mną. Po drodze ustalimy kilka spraw.
Beta wyczuł, że one nie będą dotyczyć tylko aktualnych kryminalnych wydarzeń. Skrzywił się, gdy ból zaczął rozłupywać mu czaszkę.

***


Coraz bardziej znudzony, do tego pełen napięcia, Luis nie mógł usiedzieć w miejscu. Obszedł ogrody, chcąc zabić czas. Porozmawiał z paroma dziewczętami, na oko młodszymi od niego, ale zbyt dobrze wiedział, żeby nie kierować się wyglądem zmiennych, skoro on miał dwadzieścia dwa lata, one mogły mieć czterdzieści, a nawet więcej. Przypadkiem znalazł sobie zajęcie na kolejne dni. Od jutra ma trwać zbiór wiśni, więc chętnie pomoże. Praca sprawi, że czas będzie biegł szybciej, a do tego do czegoś się przysłuży. Nie lubił być na czyjejś łasce. Wiedział, że w życiu nie ma nic za darmo i kiedyś za wszystko trzeba będzie zapłacić. Poza tym sam poczuje się lepiej, kiedy będzie mógł odwdzięczyć się za „przechowanie go”.
Odgłos podjeżdżającego samochodu zaalarmował go. Szybko pobiegł przed dom. Na podjeździe zatrzymał się Land Rover. Pierwszy z niego wysiadł Martin i obszedł samochód. Coraz więcej zmiennych zbierało się wokół pojazdu. Luis sam stanął najbliżej jak mógł.
– Alfo, poradzę sobie. To, że widzę was trzech nic nie oznacza – mamrotał Alessio wydostając się z samochodu. Jego wzrok natychmiast odnalazł Luisa. Jakby nad chłopakiem wisiała czerwona strzałka wskazując miejsce w jakim się znajduje. Odepchnął rękę Martina i oparł się nonszalancko o auto. Po tej jeździe kręciło mu się w głowie jeszcze bardziej. – Cześć piękny. Tęskniłeś?
Luis przebiegł wzrokiem po innych, ale każdy zachowywał się jakby to do niego były skierowane te słowa.
– Mówiłeś do mnie?
– Mhm. Moje oczy tylko ciebie widzą, śliczny. – Kilka osób zachichotało. – Martwiłeś się?
– Dlaczego miałem się martwić? – Wsunął ręce w kieszenie. Temu facetowi odwalało. Cóż nieźle oberwał zawsze to jakieś wytłumaczenie.
– Ja bym się o ciebie martwił.
– Po cholerę? Jestem dla ciebie nikim. – Dlaczego prowadzą tę głupią rozmowę i to wśród gapiących się na nich zmiennych. Nawet Christian przyszedł i szczerzył się jak głupi do sera.
– Nie, nie jesteś. Jesteś…
– Alessio, chodź. Craig niedługo przyjedzie. – Martin pociągnął swojego betę w stronę domu.
– Mówiłem, że już nie chcę doktorka. Dobra, najpierw chciałem, ale mi się odechciało. Na razie czuję się jakbym wypił kilka butelek tequili, ale jutro mi przejdzie. – Pozwolił sobie pomóc wprowadzić się za ramię do posiadłości. W tej chwili nie czuł się pełnoprawnym zmiennym, ale tak silny cios w głowę, nawet Martina powaliłby. Tylko ten by się zaraz uleczył. Leki przeciwbólowe, które dał mu Martin niewiele pomogły. On musi pozwolić sobie na podanie mu kilku obrzydliwych kropli. – Nie martw się, jutro będę jak nowo narodzony, kochanie.
Luis prychnął. Co mu do tego? Cieszył się, że Alessio nic nie jest, ale najchętniej to by mu obciął język za nazywanie go pięknym i ślicznym… Jakie zaś „kochanie”?! No i już miał nie stu, ale dwustuprocentową pewność, że to gej. Inaczej tak by się na niego nie gapił tymi swoimi dzikimi gałami, przeszywającymi człowieka na wskroś. Że też musiał trafić do Arkadii w tym samym czasie co ten beta. Zawsze była nadzieja, że sprawa z gangsterami szybko się skończy i wróci do domu, by zapomnieć o tym dziwaku. Denerwował go. Czy można kogoś nie znać, widzieć go jeden jedyny, no może dwa razy i chcieć mu ukręcić łeb za każdym razem? Szczególnie wtedy, kiedy czuł w całym ciele dreszcze i jeszcze ten cholerny zapach. Alessio już dawno zniknął w budynku, a on nadal go czuł. Jak to Christian powiedział, że to coś się nazywa? Zapach partnerstwa? To po kiego diabła beta nie podzieli się z nim ze swoim partnerem tylko kręci tymi feromonami w jego nosie?! Nawet nie chciał o tym myśleć, bo do głowy przychodziły mu naprawdę straszne rzeczy. Musi się trzymać od niego z daleka. O! To był dobry pomysł. Najlepszy na jaki wpadł.
Jednak czasami postanowienia ulatują jak z bicza strzelił, kiedy ciekawość prowadzi pod drzwi pewniej osoby. Idąc korytarzem na piętrze usłyszał głos Craiga, zmiennego lekarza z miasteczka. Zbliżył się do otwartych drzwi.
– Dlaczego nie przyjechaliście do mnie od razu?
– Doktorku, najpierw miałem cię odwiedzić, ale tak jakoś odechciało mi się. – Zaśmiał się siedzący na łóżku Alessio. Lekko się chwiał na boki.
– On wygląda jakby się naćpał – powiedział lekarz do towarzyszącego im Martina. Chwycił twarz Alessia jedną dłonią i zaświecił mu malutką latarką raz w jedno oko, raz w drugie.
– Doktorku sprawdzasz jakie mam śliczne oczy?
– Nic nie ćpał – odezwał się Martin. – W samochodzie dałem mu tylko tabletki przeciwbólowe i odleciał.
– I wszystko wiemy. Mam jego kartotekę. Pewne leki działają na niego specyficznie. To na pewno nie jest zachowanie po uderzeniu w głowę. Na pewno nie u zmiennych. – Ze swojej torby wyjął strzykawkę i fiolkę z lekiem. – Prześpi się i do jutra mu przejdzie. Podam to i nic tu po mnie. – Przygotował zastrzyk i po chwili zdezynfekował kawałek skóry na przedramieniu bety. Wbił mu w ciało igłę. – Alessio, kładź się – rozkazał gdy skończył.
– Doktorku, dzięki za propozycję. Kiedyś tam chętnie, ale odnalazłem partnera. – Posłusznie się położył.
– Gratuluję.
– Mój partner jeszcze nie wie, że jest mój. Niedługo się dowie. Nie będzie zadowolony, ale nie odpuszczę mu. On już jest mój. – Zasnął prawie natychmiast.
Luis odszedł od drzwi kiedy obaj zmienni zostawili śpiącego betę i wyszli. Dopiero kiedy zniknęli mu z oczu z powrotem podszedł do drzwi. Uchylił je. W pokoju nadal paliło się światło ukazując śpiącą postać. Tak inną, bardziej spokojną od tej wcześniejszej sprzed kilku godzin. Ciekawiło go dlaczego Alessio nie uleczył się. Sam gdy rok temu porwano Chrisa oberwał w głowę, lecz tamto uderzenie było niczym w porównaniu z tym jakie otrzymał beta. Mimo tego bardzo pogorszyło mu się wtedy samopoczucie. Czemu ten mężczyzna wolał cierpieć?
– Rana, nawet bez mocy uzdrawiania zagoi się i tak szybciej, a siniak zniknie za pomocą maści.
Podskoczył przestraszony jakby został złapany na złym uczynku. Uderzył łokciem w ścianę.
– Szlag, Chris, skradasz się cicho jak kot. – Pomasował bolące miejsce.
– To raczej ty byłeś bardzo zamyślony. Chodź, kolacja na stole.
– Chyba się wcześniej położę. Poprzedniej nocy nie spałem, a cały dzień… Sam wiesz. Jestem tutaj parę godzin, a wydaje mi się jakby to było wiele dni.
– Czasami, godzina dłuży się jak wieczność. – Chwycił przyjaciela pod rękę chcąc towarzyszyć mu w drodze do pokoju. – Jesteś przyzwyczajony działać, a nie kręcić się bez celu i zajęcia.
– Znalazłem na jutro sobie pracę.
– Słyszałem.
– O co chodzi z tym „bez mocy uzdrawiania”?
– Alessiowi odebrano to pewnym, starym rytuałem jeszcze w dzieciństwie. Jego życie, tam skąd pochodzi, było pasmem udręki.
– To znaczy? – Zainteresował się.
– Może kiedyś ci opowie. Tu jest tak gorąco czy mi się wydaje? – Powachlował się dłonią.
Luis spojrzał na przyjaciela. Nie wyglądał na chorego, a w domu mimo dusznego wieczoru, było w sam raz.
– Przecież jako smokowi szkodzi ci zimno nie upał. Nie rozumiem dlaczego miałoby ci być za gorąco.
Christian przystanął zmuszając towarzysza do tego samego.
– Chyba się zaczyna.
– Co?
– Okres mojej rui.
Po co pytał? Nie chciał tego słyszeć. Kilka miesięcy temu, Christian mu opowiedział o co w tym chodzi, ale naprawdę nie zamierzał myśleć co się wtedy dzieje z jego przyjacielem. I co będzie się działo za kilka dni w sypialni całej trójki.
– Nie miałeś tego w tym roku? Mówiłeś że raz do roku. Jakby na to patrzeć to już powinieneś mieć.
– Ciąża wszystko przesunęła. Nie bój się nie rzucę się na ciebie. Bo nie dość, że to dopiero początek to mam partnerów. Oj, nie będą zadowoleni jak im powiem, żeby zakupili masę kondomów. Nie mam zamiaru być w ciąży przez najbliższe pięćdziesiąt lat.
– To dlatego zachowywałeś się ostatnio tak dziwnie i opowiadałeś jak to dobrze mieć partnera. To te twoje płodne dni tak działają?
– A nie, to co innego. Niedługo się pewnie dowiesz. Nie wytrzyma będąc tak blisko – dodał do siebie.
– Kto? O co tu chodzi? – Zaalarmowany tajemniczymi słowami spojrzał uważniej na Christiana.
– Dobranoc, Luis.
Pozostawiony samemu sobie na korytarzu, oparł się o ścianę. W tym domu wszyscy powariowali. Najbardziej Chris i ten beta. Nie, ten facet w ogóle mu wyglądał na wariata bez względu na wszystko. Jedynie kiedy spał był jakiś taki…taki… uroczy. Jaki uroczy? Chyba naprawdę potrzebuje długiego snu albo dostać w łeb.

***


Poranek zebrał zmiennych przy wspólnym stole, tak suto zastawionego, niczym dla szwadronu wojska, Luis nie widział. W sumie trzeba dużo jedzenia, aby nakarmić samców, którzy siedzieli z nim przy stole. Niektórzy mieli chyba ze dwa metry wzrostu, szerokie bary i emanowali niezwykłą energią oraz siłą. Nie zamierzał zagadywać żadnego z nich. Wiedział, że to byli żołnierze Daniela. Oni byli wysyłani, kiedy coś zagrażało zmiennym. Byli ochroniarzami alf i ich partnera. Przewodził nimi Adam.
Luis przysłuchiwał się prowadzonym konwersacjom, jedząc wyśmienitą jajecznicę na boczku. Kucharz był mistrzem w swoim fachu. Powinien założyć własną restaurację. Dopiero kiedy nastąpiło poruszenie w kuchni i dwanaście zebranych osób wstało, sam podniósł wzrok z nad talerza. Nawet bez tego poznałby kto się pojawił. Przez ten cholerny zapach! Beta stał w przejściu, odpowiadając na pytania: „jak się czuje, co się stało” i wiele innych. Mimo tego, często rzucał ku niemu swój wzrok i zatrzymywał go na nim dłużej. Nie podobało się to Luisowi. Naprawdę starał się nie myśleć o tym, co mu przychodziło do głowy. Noc jest wspaniała na rozmyślania, a zarazem zła. Zanim zasnął, kłębowisko myśli huczało mu w głowie robiąc istne tornado. Nie zamierzał wypowiadać ich na głos, by się nie spełniły.
Kiedy beta usiadł naprzeciw niego, zamierzał wyjść, ale słowa Alessia go powstrzymały:
– Dzień dobry, Luis. Musisz mi wybaczyć moje wczorajsze zachowanie. Nie tak powinien zachowywać się beta. – W pomieszczeniu zrobiła się cisza.
– Co mi do tego? Nie jesteś moim betą. Jesteś dla mnie kimś, kto zniknie jak cała sprawa się rozwiąże. Wrócę do domu i tyle mnie zobaczysz.
– Mój drogi – pochylił się nad stołem przyszpilając Luisa wzrokiem – nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. Niedługo się dowiesz, jak bardzo nasze życia są nierozerwalne. Owszem zawsze masz wyjście i boję się tego, że je wybierzesz.
Luis przełknął z trudem ślinę. Krew w żyłach zaczęła szybciej krążyć, poczuł gorąco wspinające się po nim, żołądek zawiązał się w supeł, w ustach zrobiło sucho, a w kręgosłup szczypały go znów te znajome igiełki. Tylko one nie były nieprzyjemne. Te nocne rozważania nie pomagały. Cholera.
Alessio obserwował swojego przyszłego partnera. Wiedział, że go zdobędzie. Nie chciał mu mówić przy wszystkich o łączącej ich więzi. Nie był pewny reakcji młodzieńca. Dlaczego to był człowiek? Jako zmienny już to wiedziałby i mogliby się kotłować w pościeli przez następnych kilka godzin. Na tę myśl jego twardy członek – od czasu wejścia do kuchni i poczucia zapachu Luisa – chciał mu wybić dziurę w spodniach. Czekały go tortury, ale nie mógł powiedzieć, że to nie było przyjemne.
– Słyszałem, że rozdałeś kwiaty naszym samicom.
– Skąd wiesz o kwiatach? – zapytał Luis, a w jego głowie zaczął wyć alarm.
– Tutaj wszyscy o wszystkich wiedzą, piękny. Mam nadzieję, że ci się podobały.
– Nie nazywaj mnie tak – warknął.
– A jak? Mam do ciebie mówić „kochanie”?
– Jesteś wariatem. – Wstał zamaszystym ruchem. – Nie zbliżaj się do mnie. – Ucieczka może pokazywała, że był tchórzem, ale nie mógł wytrzymać z nim dłużej w jednym pomieszczeniu. Nie, kiedy tego słuchał i odrzucał dobijający mu się do głowy cichy głosik mówiący, że wie kim jest partner Alessia.
– Nie dokończyłeś śniadania – rzekł spokojnym głosem beta. – Proszę, Luis siadaj. Mamy wiele do omówienia.
– Nie będę z tobą rozmawiał. – Pochylił się nad stołem opierając dłonie o blat. – Niepokoisz mnie swoimi słowami, byciem, tymi pieprzonymi oczami. Wyglądasz jak łowca chcący rzucić się na ofiarę.
– Boisz się mnie? – Kątem oka Alessio widział wgapione w nich pary oczu zmiennych. Miał ochotę warknąć na nich, aby wszyscy wyszli.
– Ciebie? Dlaczego miałbym się bać?
– Może dlatego – wstał i również oparł się o stół. Jego twarz znalazła się bardzo blisko twarzy Luisa – że przeczuwasz kim dla ciebie jestem. Jesteś mądry i połączenie faktów zapewnie nie zabrało ci dużo czasu.
– Pierdol się, Alessio. – Nie potrafił się odsunąć. Chciał mu dać w zęby i wyjść, ale nie potrafił tego zrobić. Szlag!
– Może ciebie, śliczny. – Odsunął się na tyle, aby obejść stół powolnym, drapieżnym krokiem. Nie brał pod uwagę, że sprawy obiorą taki przebieg, ale co mu tam. Zrobi to na co miał ochotę, a jak jego kochanie go podrapie tym lepiej. Nie lubił uległości. Jak szedł, zmienni odsuwali mu się z drogi, ale nie opuszczali kuchni zbyt ciekawi co się wydarzy. Każdy go tu już zdążył poznać i wiedzieli do czego jest zdolny. Nie ustępował, nie lękał się jak inni. Walczył o to czego chciał. Zdarzało mu się wycofywać, ale tylko wtedy kiedy już był pewny, że nic nie będzie w stanie zrobić. Teraz dopóki miał szansę nie wycofa się.
Obserwował zbliżającego się do niego Alessia. W domu zrobiło się nad wyraz gorąco. Podejrzenia zamieniały się na pewność i za cholerę nie chciał tego.
– Nie zbliżaj się do mnie. – Wyciągnął rękę jakby chcąc zagrodzić mu nią drogę. Niestety ta została schwytana w dłoń bety. Uścisk był silny, męski i niech to jasny gwint, ale spodobał mu się. Nie, nie podoba mu się. Nic się nie podoba!
– Mówisz jedno, ale chcesz czegoś innego. – Opuścił jego rękę wzdłuż ciała Luisa. Stał teraz tak blisko, że czuł to jaki chłopak jest gorący. Skupił swoje tęczówki na jego, panikujących. – Boisz się mnie? – powtórzył.
– W życiu. Puść mnie. – Szarpnął ręką.
– Nie. Najpierw zrobię to na co mam ochotę i tym samym udowodnię ci kto jest moim partnerem. – Jego dłoń zawędrowała na kark chłopaka. Tuż pod linią krótko ostrzyżonych włosów, pomasował to miejsce lekko. Poczuł jak Luis spina się. – Rozluźnij się, bo ci mięśnie pourywa.
– Spierdalaj – powiedział. Dłoń paliła go w szyję niczym ogień.
Alessio pochylił się z zawadiackim uśmiechem. Spojrzał jeszcze raz w oczy Luisa, a potem na jego usta, te były zaciśnięte. Chętnie rozluźni je swoim językiem. Zbliżył się jeszcze bardziej i pocałował je lekko. Wycofał się i ponownie po nie sięgnął, ale teraz mocniej i na dłużej. Chłopak chciał uciec, ale mu na to nie pozwolił, naciskając na jego szyję, trzymając mocno. Chwycił między wargi jego wargę i possał ją, a potem wzmocnił pocałunek pogłębiając go, chcąc zawładnąć Luisem. Owinął ramię wokół talii partnera, przytrzymując go przy sobie.
Luis przeklinał w myślach tego mężczyznę. Przeklinał siebie, że jego siła mu się podoba. Przeklinał bardzo dobry, zbyt ekscytujący pocałunek, którego za nic w świecie nie chciał. Gorące usta władały jego wargami jakby chcąc się z nimi stopić. Nie mógł na to pozwolić. Nie odda pocałunku za nic w świecie. Do tego poznał odpowiedź na swoje pytanie. Kim był partner Alessia? On nim był! Nie podobało mu się to. Nie chciał go! Nie chciał mężczyzny! Co z tego, że dobrze całował i zaczęło mu się kręcić od tego w głowie, a opór zaczął niknąć, pocałunek przecież niema płci. Gdy jednak język bety chciał wsunąć się do jego ust, poczuł jak adrenalina zaczyna nim władać i wściekłość. Do tego myśl, że wszyscy ich widzą sprawiła, że uniósł kolano i trafił mężczyznę w krocze tak mocno, że ten natychmiast go puścił opadłszy na kolana z głośnym jękiem.
– Nigdy więcej mnie nie dotykaj! – wykrzyczał. Wytarł ostentacyjnie usta ręką i wybiegł. Gotowało się w nim i jeżeli zaraz się czymś nie zajmie to wybuchnie i przypierdoli pierwszej osobie, jaka się przy nim pojawi. Nie był partnerem tego świra! Nigdy nim nie będzie i najlepiej, aby go już nigdy nie ujrzał!