Prezent od losu prolog
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 28 2016 22:15:00


PROLOG

Kolejny wieczór spędzony w pracy dłużył się Luisowi niemiłosiernie. Zwykle brał poranne zmiany, jednak zgodził się zamienić z koleżanką, której rozchorowało się dziecko i musiała go pilnować, kiedy jej mąż szedł popołudniu do pracy. Niespecjalnie odpowiadała mu ta zamiana, jednak lubił Judy i chciał jej pomóc w potrzebie. Po prostu zaczynanie pracy w godzinach obiadu było dla niego strasznym marnowaniem dnia. Nie mógł niczego zrobić do końca, gdyż musiał pędzić do restauracji, w której nikt nie dbał o zwykłego pomywacza, a bądź co bądź, swoje zadanie zawsze wykonywał solidnie. Skrycie miał nadzieję, że uda mu się wyrwać z kuchni i trafi na salę. Bycie kelnerem przemawiało bardziej, niż mycie brudnych talerzy i zmywanie podłóg, czym właśnie się zajmował.
Restaurację zamknięto godzinę wcześniej, a zegar wskazywał dobry kwadrans po północy, kiedy kończył pracę. Wraz z kilkoma innymi pracownikami musiał przygotować lokal na następny dzień. Odstawił kubeł z wodą i płynem do mycia podłóg na bok, by móc przesunąć stolik, przy którym jedli pracownicy kuchni.
– Luis, zróbmy to szybko i do domu – zagadał jeden z pracujących razem z nim chłopaków, Henry. Pracował tu od kilku dni, ale we wszystkim mu pomagał. Był trochę starszy, mierzył ze dwa metry wzrostu, a sylwetkę zbudowaną miał jak koszykarz. Nie był zbyt rozmowny, jeśli coś mówił, to najczęściej do niego.
– Ta, nareszcie. Nogi mi już do dupy włażą.
– Wyrzucę jeszcze śmieci, naskładało się tego kilka worów.
– No dobra, dokończę tu, a salę posprząta elita.

Kilka minut później wyszedł z zaplecza. Już się przebrał i miał na sobie dodatkowo bluzę, bo chociaż było lato, to nocami było dość chłodno. Co miał poradzić na to, że wolał jak było ponad trzydzieści stopni, a nie piętnaście? W tym był podobny do swojego przyjaciela Christiana. Co prawda Christian był ciepłolubnym smoczym stworzeniem, a on tylko zwykłym człowiekiem. Już od miesiąca nie spotkał się z przyjacielem, który rok temu połączył się ze swymi wilczymi partnerami. Sam nie jeździł do nich na farmę, to smoczy zmienny przyjeżdżał do niego i jego siostry. Teraz Sonia wyjechała z rodzicami na wakacje, a on został w domu sam. Był panem i władcą na włościach i przeszło mu przez myśl, by zaprosić Christiana, i resztę ferajny na małą imprezkę. Z tą myślą zajrzał na salę i pożegnał się z kolegami z pracy, a potem wrócił do kuchni, by wyjść tylnym wyjściem. Zmarszczył brwi, gdy zobaczył jeszcze nie wszystkie wyniesione worki ze śmieciami. Przecież Henry powinien był już to zrobić. Rozejrzał się po dużej kuchni, ale nigdzie nie było nowego pracownika. Być może zdezerterował i wolał się po cichu ulotnić. Postanowił, że sam wyniesie te śmieci. Ostatni autobus odjeżdżał dopiero za pół godziny, a do przystanku nie miał daleko, więc miał czas. Wziął do obu rąk po dwa czarne wory. Pomagając sobie łokciem otworzył wąskie drzwi, by zanieść pakunki do trzech stojących z tyłu restauracji kontenerów. Ledwie do nich podszedł i usłyszał jakieś głosy. Wyjrzał zza metalowych pojemników i oczy mu się szeroko otworzyły, bo to, co zobaczył w świetle kilku palących się lamp, które świeciły tak jasno, jak słońce w dzień, było niczym sceną z filmu kryminalnego. Chyba już znalazł odpowiedź na to, gdzie podział się Henry. Mężczyzna stał pod ścianą, a jakiś olbrzymi facet, o posturze siłacza, przykładał mu lufę pistoletu do głowy. Zaś drugi mężczyzna stał z boku i palił papierosa. Luis wstrzymał oddech i zakrył dłonią usta, by niczym się nie zdradzić. Poszczególne strzępki tego, co mówił drugi z obecnych tam mężczyzn, ledwie do niego docierały. Wytężył słuch. Wiedział, że powinien się wycofać i wezwać pomoc, ale chciał usłyszeć o czym mówią.
– Gdzie to jest? Gdzie to ukryłeś?
– Nie mam już tego. Pozbyłem się.
– Szefie, on kłamie. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozbyłby się takich dowodów.
– Jeśli łże, to wie, gdzie wyląduje.
Luis patrzył jak „szef” chwyta za brodę Henry’ego i wydmuchuje na jego twarz dym. Na lewej dłoni napastnika coś zabłyszczało. Coś jakby pierścień, ale nie do końca nim był. Prowadził z niego łańcuch na dłoń, jakby do jakiejś ozdoby, a potem to coś się chowało pod rękawem marynarki. Zanim jednak Luis zdążył się zorientować w tej nieznanej mu ozdobie, „szef” odsunął się i rzekł:
– Wiesz co masz robić. Taki śmieć, jak on, nie powinien chodzić po tej ziemi.
– Z przyjemnością się nim zajmę, szefie.
„Goryl” po raz kolejny przystawił pistolet z tłumikiem do głowy Henry’ego. Wtedy Luis domyślając się, co teraz może się stać, wystraszył się i wypuścił z rąk worki. Jeden z nich musiał zawierać szkło, bo narobiło się przy tym trochę hałasu, co zwróciło uwagę napastników. Na ich twarzach pojawiła się jeszcze większa wściekłość. Nawet stojąc po drugiej stronie kontenerów był doskonale widoczny. On ich przecież widział, każdy szczegół. Henry popatrzył w jego stronę i krzyknął:
– Uciekaj!
– Łap go, głupku! – wrzasnął szef do swojego „goryla”.
– Kurwa mać! – jęknął Luis i poczuł jak adrenalina w nim zaczyna działać.
Wycofał się szybko i kiedy wielkolud ruszył, on już odwrócił się i zaczął biec przed siebie. Nie znosił biegać, zawsze go po tym bardzo bolały nogi, lecz teraz nie miał wyjścia, a nawet musiał to zrobić, by ratować swoje życie. Krążąca w jego żyłach krew, wspomagana przez adrenalinę i dość słyszalne kroki za sobą, pomagała mu w tym i dodawała sił. Miał nadzieję, że żaden z napastników nie biega tak szybko. Skulił się, kiedy gdzieś obok niego przeleciała kula. Stwierdził to po tym, jak odbiła się od czegoś.
– Szlag! – krzyknął do siebie. Musiał się gdzieś ukryć. Nagle przed jego oczami pojawiło się wielkie centrum handlowe, czynne dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ukryje się wśród ludzi. Stamtąd zadzwoni na policję. Przebiegł przez ulicę, nie oglądając się za siebie. Wpadł jak burza do ogromnej hali i wśród ludzi – którzy mimo tego że była późna noc nadal spędzali tu czas – poczuł się pewniej, ale nie tak, aby przestać uciekać. Jego mózg pracował na wysokich obrotach. I już wiedział, że w momencie gdy agresorzy wyciągną od Henry’ego jego adres zamieszkania, to nie wróci do domu. Obszedł stoisko z biżuterią, a także z używanymi telefonami i stanął koło pawilonu z komputerami. Wyjął z kieszeni telefon, chcąc zadzwonić na policję. Ręce tak mu się trzęsły, że nie potrafił wcisnąć odpowiednich przycisków. Kątem oka zobaczył jakieś zamieszanie i omal mu serce po raz kolejny nie stanęło. „Goryl” go nadal szukał, a wraz z nim był „szef” i policjant. W takim razie co się stało z Henrym i co zabójcy czy kimkolwiek oni byli, robią u boku policjanta? A co, jeśli policja jest w coś zamieszana? On się do nich zgłosi, a oni oddadzą go temu gangsterowi. W filmach kryminalnych często tak się dzieje, gdy skorumpowani stróże prawa pracują dla mafii. W takim razie, co powinien zrobić? Dobrze, że rodzina była za granicą. Przyszła mu na myśl jedna osoba, która mogłaby mu pomóc, jednak nie chciał go w nic wpakować. Przecież dopiero niedawno Christian znalazł szczęście. Nie może mu tego odebrać. Tylko zanim dokończył tę myśl, zdążył już nałożyć kaptur na głowę i wejść głębiej do sklepu, a następnie zadzwonić do przyjaciela. Sprzedawca dziwnie się na niego patrzył, ale zignorował go.
– Luis, Ty wiesz, która jest godzina? – odezwał się zaspany głos zmiennego smoka.
– Chris, wybacz, że cię obudziłem, ale mam wielkie kłopoty i potrzebuję pomocy. Nawet nie wiem, czy dożyję do rana – wyrzucił z siebie na jednym wydechu i ukucnął pod ścianą cały drżąc, niepewny co się stanie za minutę.