Jedwabny szal 16
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 17 2015 22:05:57


Delikatny dotyk na brzuchu, był przyjemną pieszczotą dla Christiana. Leżał w łóżku pomiędzy swymi partnerami i czerpał ich ciepło. Miło mu było patrzeć na nich i widzieć wciąż ten sam pełen miłości wzrok. Nawet teraz, kiedy po prawie trzech miesiącach jego brzuch urósł, on stał się nie¬znośny, bo czuł się brzydki, oni nadal go kochali. Nie, dlatego, że więź partnerska tak im kazała. Kochaliby go bez tego.
– Jesteś śpiący? – Daniel pogłaskał go po policzku.
– Nie, próbuję się podnieść. Wyglądam jak gruba beczułka. Craig, zabronił mi się przed poro¬dem kochać. Chcę seksu, jeść i wstać. A tak poza tym kocham was, ale następnym razem to któryś z was będzie nosił nasze dzieci w brzuchu.
– Czyli chcesz mieć więcej? – zapytał Martin podpierając się na łokciu.
– Nie łap mnie za słówka, kochanie. – Czy był szczęśliwy? Tak, był. Powoli wszystko się ułoży¬ło. Nie znaleźli drugiego zdrajcy i doszli do wniosku, że któryś z taurenów musiał mieć kontakt z Charliem. W jaki sposób? Tego chłopak nie powie. Popełnił samobójstwo w kilka dni po tym jak Rada go uwięziła. To były przykre wiadomości, ale było minęło. Teraz są tutaj razem, bezpieczni i czekają na dzień porodu. Christian się trochę tego bał, lecz zachowywał dla siebie te myśli. Daniel z Martinem mieli wystarczająco na głowie. Zajmowali się całą sforą, pracowali, pomagali innym. Był dumny ze swoich partnerów. Udało im się przekonać też starszyznę, by mieli dwie bety. Tomas bardzo chętnie zgodził się sprawować władzę w mieście mówiąc, że wieś nie dla niego i mieć pod opieką kluby Martina. – Pod warunkiem, że ty urodzisz. Pamiętaj.
– Niestety, my nie możemy zajść w ciążę. – Martin udał smutnego, ale w oczach błąkała mu się złośliwa iskierka. Cały czas powoli głaskał brzuch Chrisa.
– Taa, upiekło wam się. To teraz, kto mi pomoże wstać? Jestem umówiony z Luisem. Ma tu być za godzinę.
Pół godziny później ubrany w długie spodnie i szeroką koszulę, która wyglądała jak ciążowa, obżerał się herbatnikami polewając je roztopioną czekoladą. Dario siedział po drugiej stronie stołu z toną papierzysk i obserwował go od czasu do czasu krzywiąc się na to, co i jak on jadł.
– Jak ty możesz jeść tyle słodkiego? – spytał.
– Craig powiedział, że dzieci tego potrzebują. Nie wiem jak jest u ludzi, ale u nas, smoków, po¬trzeba cukru pod koniec ciąży, wrasta kilkukrotnie. – Oblizał palec z czekolady. – Naprawdę nie chcesz?
– Samo patrzenie na ciebie i tak podniosło mój poziom cukru, więc dzięki. Pójdę do gabinetu Daniela. -Zaczął zbierać dokumenty.
– Podoba mi się to, że kuchnia stała się takim sercem domu, że nawet niektórzy pracują w niej i nie to, żeby zajmowali się gotowaniem.
– Wolę to niż siedzieć samemu – mruknął Dario. Ostatnie tygodnie były dla niego męką. Nawet na krok nie zbliżył się do Justina. Zrezygnował z kolejnych prób. Nie wiedział już, co ma robić. Po¬stawić go przed faktem dokonanym? Czyli go sobie wziąć nie zważając na to, co myśli i czuje, Ju¬stin? Często miał na to ochotę. Za często. Wilk w nim był coraz bardziej wściekły, co nie raz przeja¬wiało się agresją, którą wyzwalał dokonując zmiany i biegał godzinami po lesie, więc musiał to za¬kończyć. Będzie żył sam. – Wybacz, ale mam dużo pracy.
Christian patrzył jak beta sfory wychodzi. Żal mu było jego i Justina. Niestety jego rozmowy z Justinem nic nie pomogły. Mężczyzna zamknął się w sobie i musiał zrezygnować z nakłaniania go do zaryzykowania, choćby jednego spotkania z Dariem, inaczej straciłby przyjaciela. Odkąd Luis i Sonia wrócili do domu i kontaktowali się tylko przez telefon, miał wyłącznie młodego Langstona. Z nim rozmawiał o wszystkim. Chociaż zazwyczaj to on mówił, a Justin słuchał. Nie przeszkadzała mu małomówność zmiennego wilka, nie oceniał go po tym, wiedział, że Justin to dobry wilk z głę¬bokimi ranami na duszy. Ranami tak wielkimi, że do tej pory się nie wygoiły. Na szczęście Justin był teraz taki jak go poznał, spokojniejszy i wychodził z domu, bo przez pewien okres stanowił okaz przestraszonego, biednego szczeniaczka.
– Ziemia do Christiana. – Machająca ręka przed jego twarzą wyrwało go z natłoku myśli. Roze¬śmiana twarz przyjaciela ukazała mu się w pełnej krasie, gdy się ocknął.
– Luis?
– Nie, to ja żaba Kermit. A kto jak nie ja? – Roześmiał się ponownie, gdy Christian wpadł w jego ramiona. – Ktoś się tu stęsknił za kumplem. Uważaj, bo jeszcze sobie coś pomyślę. Ał. – Za¬czął masować tył głowy. – Za co mnie uderzyłeś?
– Za to, że nie przyjeżdżałeś tu przez prawie dwa miesiące, mendo jedna. – Cofnął się o krok. – Co tak patrzysz?
– Jesteś... wielki. – Wskazał, w jakiś dziwnych ruchach rąk, brzuch Chrisa.
– Jeszcze jedno słowo, a wylecisz stąd szybciej niż przyszedłeś. To tylko brzuch, nie jestem gru¬by. Wszystko mnie boli, a najbardziej kręgosłup. I wiesz, co? Ci dwaj na górze będą chcieli mieć ko¬lejne młode. Pod warunkiem, że je sobie urodzą i pomęczą się z takimi brzuchami.
– Aaa... – zaciął się Luis. – To mogą?
– Szczerzą się pełni szczęścia, że nie mogą. Głupole jedne.
– I tak ich kochasz.
– Na śmierć i życie. Siadaj, opowiadaj, co u ciebie, bo przez telefon zawsze możesz coś ukryć. – Pociągnął go za rękę w stronę drewnianej ławy, którą ustawiono w kuchni pod oknem. – Mów, za¬nim w kuchni zjawi się multum osób. Robert ostatnio podwala się do młodej wilczycy i jak ona go¬tuje, to on jest zawsze z nią, a za nimi przyłazi reszta z nadzieją na mały teatrzyk, że mężczyzna na¬dal będzie się jąkał nie wiedząc jak zacząć z nią rozmowę – mówił na jednym wdechu. – To nie jest jego partnerka, ale chce się z nią umówić. Ona o wszystkim wie, ale... Co się gapisz i nic nie mó¬wisz?
– Powiem jak dopuścisz mnie do głosu, gaduło?
– Wybacz. – Uśmiechnął się przepraszająco do przyjaciela. – Zawsze byłem gadułą. Daniel i Martin znają skuteczny sposób na zatkanie mi ust. – Spostrzegł minę przyjaciela i w kuchni roz¬brzmiał dźwięczny śmiech Christiana. – Nie wiem, co sobie właśnie wyobraziłeś, ale wyrzuć ten ob¬raz z głowy. Miałem na myśli pocałunki.
– Wiem, przecież – burknął. – To ty sobie wyobraziłeś, że ja sobie wyobraziłem... Dobra, bo za¬chowujemy się jak nastolatki. Jak dobrze widzieć cię takiego pełnego życia.
– Czerpię ile się da z życia – odpowiedział Christian. – Mam powody do tego, by się cieszyć. Moi partnerzy mnie kochają i siebie nawzajem również.
– Wiesz – przerwał Luis – zastanawiałem się jak to jest z tym waszym trójkątem. Nie jesteście o siebie w żaden sposób zazdrośni? Nikt nie czuje się odrzucony obojętnie czy w życiu, czy w łóżku?
– Nie. U nas nie ma miejsca na zazdrość. Kochamy się. W miłości nie ma miejsca na zazdrość – podkreślił. – Ona niszczy, nie pomaga. Ja nie czuję się odrzucony, kiedy na przykład oni się kochają ze sobą. Lubię na nich patrzeć, zwłaszcza teraz, kiedy nie mogę tego robić. – Luis nie oczekiwał, aż takich wynurzeń, lecz nie przerywał przyjacielowi. – Nawet jak kochaliśmy się we trzech, żaden z nas nie czuł się odepchnięty. To kwestia tego, żeby móc być z stanie zająć się oboma kochankami. Nie raz Daniel pieścił mnie, ja Martina, a potem Martin Daniela. Co do normalnego życia, też zawsze jest miejsce dla każdego z nas. Dlaczego jesteś taki czerwony? – zapytał widząc pokryte szkarłatem policzki Luisa.
– Chyba teraz za dużo wiem i za dużo sobie wyobraziłem. Nie pytałem o szczegóły. Mogłeś od¬powiedzieć zwykłe, zwyczajne, najzwyklejsze „nie”.
– Przepraszam – powiedział, ale jego wyraz twarzy nie wskazywał na żadną skruchę. – Po pro¬stu brak mi seksu i tyle. Oral nie wszystko...
– Stop! – Luis poderwał się z ławy. – Milcz gaduło jedna. Jakbym wiedział, o czym będziesz mamrotał, to bym tu nie przyjechał. Nie śmiej się – rzekł obrażony, kiedy Christian zaczął się śmiać. – To nie jest śmieszne!
– Przeciwnie, mój drogi przyjacielu. Przeciwnie. Zachowujesz się jak cnotka. Napijesz się cze¬goś? – Wstał i od razu się skulił stękając.
– Co ci jest? – Zaniepokoił się Luis.
Christian odetchnął głęboko i wyprostował się.
– Ostatnio dają mi popalić. Ten kopniak był mocny. To chyba chłopak. – Nie znali płci dzieci, chcieli mieć niespodziankę, ale Christian czuł, że jeden chłopak musi tam być. No, chyba, że będą mieć dziewczynkę kochającą piłkę nożną. – To, czego się napijesz? – Ponownie się skulił i musiał usiąść.
– Znów kopniak?
– To chyba nie był jednak kopniak. Zawołaj moich partnerów. To chyba już. – Ponowny ból ode¬brał mu oddech. Craig wyjaśnił mu, że skurcze u niego będą silne i szybkie.
– O, kurwa – sapnął Luis i wybiegł do holu od razu zderzając się z Danielem. – Chris, on chy¬ba... – Nie musiał kończyć, gdyż partner jego przyjaciela już biegł do kuchni. Przyjechał tutaj, bo w końcu dali mu wolne w pracy i chciał odpocząć, ale jak już dążył zauważyć w tym domu nie ma spokoju. Zawsze coś się działo.
– Kochanie, czy ty? – Daniel uklęknął obok szybko oddychającego Christiana. Chłopak trzymał się za brzuch, a na jego twarzy wykwitł grymas cierpienia.
– To na pewno nie kopanie. Znieście moją torbę i zawieźcie mnie do Craiga.
– Czemu? – Daniel nie kontaktował widząc go takim.
– Rodzę, kretynie! Rodzę.
– Ale za tydzień miałeś się do niego zgłosić. Luis, idź po Martina i niech przygotują samochód! – Obejrzał się na stojącego w przejściu chłopaka, który nie wiedział, co miał robić. Nigdy nie był przy rodzącej kobiecie, a co dopiero przy mężczyźnie.
– Widać dzieciakom się śpieszy i musimy się pośpieszyć one nie wyjdą inaczej! Nie jestem babą. Craig musi mnie zoperować. O, cholera! – Skurcz, który go powitał był tak silny, że na jego czole ukazał się pot, a dłoń Daniela poczuła, jaką siłę ma zmienny smok, kiedy została prawie zmiażdżona. Nie było czasu, sytuacja zmusiła ich do pośpiechu. – Dzwoń do Craiga. Jego sala ope¬racyjna jest cały czas gotowa, ale musi wezwać pielęgniarkę. O, cholera!
– Znów skurcz? – Pomógł mu wstać.
– Potrzebuję znieczulenia, jak będzie rozcinał mi brzuch. On nie ma anestezjologa. – Zaczął pa¬nikować dając się prowadzić na zewnątrz. Od razu zwróciło to uwagę innych zmiennych. Rzucili się, by mu pomóc i w niedługim czasie już siedział na tylnym siedzeniu samochodu.
– Przecież wiesz, że opowiadał, ci, że oboje z Anet, skończyli akademię medyczną i mają kilka specjalizacji. Poradzą sobie. Poza tym nie jesteś do końca człowiekiem, pamiętaj. – Anet była zmienną niedźwiedzicą. Ta potężna kobieta miała złote ręce i serce. Chociaż Chris trochę jej się oba¬wiał jak ją poznał. Szybko jednak jej zaufał, w sumie los jego i dzieci będzie w jej rękach, i oczywi¬ście Craiga Raiforda.
Martin z niewielką torbą w jednej ręce dobiegł do nich i usiadł po drugiej stronie Christiana. Za kierownicą miejsce zajął Dario, a obok niego Luis, który chciał być przy przyjacielu. Coleman wi¬dząc swego ukochanego, którym targał raz po raz ból, obiecał sobie, że nie będzie zmuszał Christia¬na, by ten znów miał znosić to, co teraz. Chciał mieć więcej dzieci, lecz to poczeka na odpowiednią chwilę, mają przed sobą setki lat razem. Objął Christiana, a ten położył głowę na jego ramieniu. Włosy zmiennego smoka, były mokre od tego, że przylepiały się do spoconej twarzy. Daniel je od¬garnął i wsunął kosmyki za ucho. Obaj bali się tego, co będzie. Nie tak miało być. Wszystko miało być na spokojnie. Pojadą wyznaczonego dnia na zabieg i... Plany mają to do siebie, że ulegają zmia¬nie. Z racji tego, że Chris nie mógł rodzić drogą naturalną, a młode chciały się wydostać, chłopako¬wi groziło wiele niebezpieczeństw. Natychmiastowe cesarskie cięcie stawało się konieczne.
– Luis – wysapał Christian.
– Hę? – Odwrócił się na siedzeniu, aby móc go widzieć.
– Zadzwoń do Sonii, jak będzie po wszystkim. Ucieszy się.
– Będzie skakała z radości, że została ciocią. – Ostatnie jego słowa zagłuszył krzyk Christiana, więc mógł tylko patrzeć na przyjaciela i cieszyć się, że już dojeżdżali na miejsce. Lekarz coś mu poda i nie będzie go boleć.
Craig czekał na nich pod przychodnią z wózkiem inwalidzkim. Gdy tylko podjechali wynieśli Christiana z samochodu i posadzili na wózku.
– Wszystko jest gotowe. Zaraz dostaniesz znieczulenie od pasa w dół. – Spojrzał po Danielu i Martinie, wioząc zmiennego smoka na salę operacyjną. – Umyjcie się i przebierzcie, jak chcecie być przy nim.
– Wiesz, że już dawno zadecydowaliśmy, że będziemy przy nim, o ile nas nie wykopie – powie¬dział Daniel. Cała czwórka zniknęła za drzwiami, które odgrodziły ich od Daria i Luisa.

* * *

– Dlaczego to tak długo trwa? – zapytał Luis. Przejrzał już wszystkie gazetki, jakie leżały w po¬czekalni. Odpowiedział na każde pytanie siostry, która dzwoniła, co pięć minut i piszczała mu przez głośnik do ucha, że zostanie ciocią.
– Dopiero minęła godzina – odpowiedział zwięźle Dario. Cieszył się, że nie będzie miał żony, bo by nerwowo nie wytrzymał jej porodu. Nawet nie chciał wiedzieć, co się dzieje za tymi za¬mkniętymi drzwiami. Co chwilę patrzył na zegarek i przeklinał wlokący się sekundnik. Przypo¬mniał mu się dzień, kiedy czekał przed tym budynkiem na Luisa i Christiana jak ci wybrali się na zakupy. Czas wtedy tak samo mu się dłużył, lecz mimo wszystko to było, co innego. Uniósł wzrok na siedzącego chłopaka. – Jak twoi rodzice?
– Dobrze. Minęło już kilka tygodni i nadal wierzą, że byliśmy na wycieczce. Zahipnotyzowałeś ich?
– Coś w tym stylu, lecz o wiele lepszego. Potrafię tak jakby wgrać w ludzki umysł pewne szcze¬góły. Oszukać ich wmówić, że widzą, co innego niż jest naprawdę. Masz żal, za tamto porwanie? – Usiadł przy nim i założył nogę na nogę.
– Nie. Gdyby nie porwanie prawdopodobnie długo byśmy zastanawiali się, gdzie jest Chris. Jest dla mnie jak brat i dla Sonii też. Bardzo martwiliśmy się o niego. Tak to mogliśmy być z nim. – Przeniósł spojrzenie na drzwi do sali, w której przebywał Christian. Nie wytrzymałby tam, lecz chciałby już wiedzieć, co się dzieje.

* * *

Gdyby nie oni pewnie panikowałby tutaj. Craig zasłonił parawanem go od połowy klatki pier¬siowej, by nic nie widział. Daniel i Martin byli przy nim, więc mógł na nich patrzeć. Obaj trzymali go za ręce. Na twarzach mieli maseczki chirurgiczne, lecz widział ich oczy. Pełne czułości, ciepła i wsparcia oczy.
– Craig?
– Spokojnie, Danielu jeszcze chwila, zaraz będziecie je mieć – odrzekł lekarz. – Chris, jak się czujesz?
– Dobrze.
– Wyjmiemy zaraz twoje dzieci, pozszywam cię i będę chciał, abyś się podleczył. Nie rób tego do końca. Pamiętasz, czego cię uczyłem?
– Tak. Ale będę mógł przytulić swoje dziecko?
– Tak. Po wstępnym uleczeniu się, tak. – Chris nie spuszczał partnerów z oczu. Przy nich czuł się bez¬piecznie, przy nich chciał istnieć, pracować, żyć. Razem z nimi przejść przez życie.
– Dlaczego płaczesz? – Martin starł mu z kącika oka samotną łzę.
– Ponieważ was kocham – powiedział, a w sali rozszedł się płacz pierwszego dziecka. Chciał tam spojrzeć, lecz nic nie widział poza cieniami. – Craig?
– Cierpliwości, Chris.
Jak miał być cierpliwy? Chciał już, natychmiast wszystko wiedzieć. Ale postara się, by móc później być ze swoją rodziną. Czuł takie same emocje od swych kochanków i miał ochotę się roze¬śmiać. Jak ich dzieci będą tak niecierpliwe, to będą problemy.



* * *

Obaj wstali, kiedy po dwóch godzinach wyszedł do nich Daniel. Jego twarz jaśniała, a wielki banan na twarzy powiedział im, że wszystko jest w porządku.
– I? – Luis przestąpił z nogi na nogę. – Czekaj! Niech Sonia też to usłyszy. – Zadzwonił do sio¬stry, a ta odebrała w tempie ekspresowym. – Posłuchaj. Włączę głośnik. Mów – rozkazał podekscy¬towany. Został wujkiem!
– Chris czuje się dobrze, bardzo dobrze nawet. Teraz musi się uleczyć, etap zakończy jutro i tu do tego czasu zostanie. A co do dzieci, to mamy dwie dziewczynki i chłopca. – W oczach pokazały mu się łzy. Kiedy lekarz im to oznajmił Martin popłakał się wraz z Christianem. On się jakoś trzy¬mał, ale chyba teraz nerwy i napięcie, jakie odczuwał, wymieszały się z radością i dały temu upust. – One są diamentowymi smokami, a on to wilczek jak się patrzy – rzekł pełen dumy.
– Skąd to wiecie? – zapytał zdziwiony Luis ignorując w telefonie krzyki, piski, śmiech siostry.
– Każdy zmienny rodzi się z wyglądu człowiekiem, nie sądź, że tam są zwierzęta – zaczął tłu¬maczyć Dario, ponieważ Daniel wrócił do swej rodziny. – Przeciwnie, to trójka małych noworod¬ków o ludzkim wyglądzie, ale ich oczy świadczą o tym, kim są. Ich wewnętrzne istoty w ten sposób pokazują, że są i będą na zawsze drugim wcieleniem zmiennych. Oczy staną się ludzkie za jakiś miesiąc.
– To jest niesamowite i pokazuje, jak bardzo ślepi są ludzie. Nie widzą tego, co się kryje poza sferą, do której są w stanie zajrzeć, bo dalej, poza nią, już nie sięgają.
– Lepiej, żeby nie sięgali. Twoja siostra jest cały czas na linii.
– Hm? – Dario wskazał mu telefon. – A racja. Sonia, słyszałaś? – odpowiedział mu kolejny pisk, więc się rozłączył i głupio zaczął uśmiechać.

* * *

Christian otworzył oczy przestając się w końcu skupiać na połączeniu cięć, jakie miał, na brzu¬chu. Energię, którą wykorzystał prawie doszczętnie oddał, ale nie było to ważne. Ciało się szybko zregeneruje i będzie mógł jutro dokończyć proces samo leczenia oraz stąd wyjść. Leżał już na zwy¬kłym łóżku, którego zagłówek został podniesiony przez pielęgniarkę. Mógł wtedy ujrzeć Daniela i Martina oraz Craiga jak stoją w pokoju z młodymi zmiennymi na rękach. Znów miał ochotę się ze szczęścia rozpłakać. Nie chciał zamienić się w płaczkę, ale emocje brały górę. Wcześniej Daniel i Martin go wycałowali i mówili w kółko, że był dzielny, że dziękują i go kochają. Gdyby oglądał te sceny, jako jakiś film w telewizji, powiedziałby, że ma to więcej kiczowatości, niż prawdziwego ży¬cia. Lecz to było życie, jego życie i mógł robić, co chciał. Nawet płakać, kiedy Martin podał mu chłopca, a sam wziął od lekarza dziewczynkę. Spojrzał na trzymane w ramionach dziecko. Wilcze oczy patrzyły na niego.
– To ty mnie tak kopałeś?
– Wątpię. – Martin usiadł na przy nim łóżku z dziewczynką, o czarnych włoskach, w ramionach. – Ta mała tutaj, przebiera nóżkami jak jakiś wojownik.
– Będą z nią kłopoty jak z jej tatą. Wiesz takim blondynem. – Daniel dołączył do nich i roze¬śmiał się na prychnięcie Christiana.
– Jestem grzeczny. Co malutki, tatuś jest grzeczny? Prawda? – mówił pieszczotliwie do chłopca, którego trzymał na rękach.
– Grzeczny na pewno nie w sypialni – mruknął Martin.
– Nie mów takich rzeczy przy dzieciach – powiedział Daniel.
– Nie słuchaj ich, oni nie wiedzą, jaki tatuś potrafi być, ale ja im pokażę, co malutki? – Chłopiec zakwilił.
Daniel i Martin spojrzeli po sobie i nie wiedzieli czy mają się bać, czy cieszyć z tego, co może im Christian jeszcze pokazać. Jedno było pewne, że cokolwiek to będzie, nie będzie to nic złego i na zawsze pozostaną razem.
Nie widzieli jak Luis z Dariem weszli do pokoju i chłopak zrobił im zdjęcie komórką. Od razu wysłał je do Sonii, a sam przyjrzał się pięknemu widokowi rodziny, jaki stworzyło trzech mężczyzn i dzieci.
– Ten, kto powiedział, że mężczyźni nie mogą tworzyć rodziny powinien was zobaczyć – wy¬szeptał i mrugnął do swojego przyjaciela, który na niego zerknął. Był pewny, że Chris w końcu zna¬lazł to, czego mu całe życie odmawiano. Dom i kochającą rodzinę. Rodzinę, którą sam zbudował.