Jedwabny szal 14
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 01 2015 22:12:02


Jak to jego mama była niewolnicą? Nigdy mu też nie powiedziała, kim właściwie była. Jak poznała ojczyma? Z drugiej strony Stone może kłamać, by odwrócić jego uwagę. On się uspokoi, a ten… Nawet nie chciał myśleć, co mogło się stać rano. Przełknął ciężko ślinę i tak czując nieustępującą gulę w gardle. Odsunął się pod samą ścianę, kiedy mężczyzna zbliżył się do łóżka patrząc na niego wzrokiem jak na najznamienitszy deser.
– Twoja matka, była piękna. Jesteś kropla w kroplę do niej podobny. Jej włosy błyszczały w słońcu, ale były o ton jaśniejsze – mówił Stone. – Gdy ją zobaczyłem wiedziałem, że musi być moja. Już wtedy liczebność diamentowych smoków znacznie spadła. Nawet to, że mężczyźni mogli zajść w ciążę. Co z tego, jak rodzili chłopców. Wiesz, zrodzony z kobiety ma dziedziczyć ten dziwny dar. Natomiast chłopcy urodzeni przez mężczyznę nie mogli sami rodzić. A kogo mieli zapładniać jak brakowało kobiet?
– Męż… Mężczyzn?
– Tak, ale oni znów rodzili chłopców. Jeden czy dwóch miało dziewczynki. Ty miałeś to szczęście, że zrodziłeś się z kobiety. – Uśmiechnął się zwycięsko Stone. – Dlatego mam swoje plany związane z tobą. Ale to za chwilę. Teraz opowiem jak zdobyłem zaufanie tej nielicznej grupki. Ślepo wierzyli w moją pomoc. Królowa tym bardziej. Chciała mi dać pieniądze, wszystko bym pomógł przetrwać jej rasie. Nie rozumiała, że wszystko miałem, poza nią. Poprosiłem ją o rękę, ale mnie odepchnęła. Powiedziała, że nigdy nie wyjdzie za taurena. Obraziła mnie. Dlatego zabrałem ją ze sobą.
– Porwałeś ją?
– Tak, porwałem, mój cukiereczku. – Wyciągnął do niego rękę, ale Chris ją odepchnął. Mężczyzna roześmiał się. – Była taka sama. Odpychała mnie za każdym razem. I jak głupi liczyłem na to, że odda mi się samodzielnie. Byłbyś moim synem. – Ponownie się roześmiał widząc przerażony wzrok zmiennego smoka. Usiadł przy nim na łóżku. – Nie jesteś nim. Dzięki temu mogę wykonać swój plan. Jaki bym nie był, nie przeleciałbym swego dziecka.
– Teraz nie wiem czy mam się cieszyć, czy płakać – wymamrotał pod nosem Christian.
– Ja się cieszę. – Położył mu rękę na udzie i pogłaskał. Będzie go miał. – Porwałem ją. Uwięziłem. Nigdy jej nie znaleźli. Bez swojej królowej gniazdo smoków się rozpadło. Ona żyła u mnie w tym budynku i tym pokoju. Tak, cukiereczku. Tutaj więziłem twoją matulę. Czekałem na nią, by pozwoliła mi się posiąść za jej zgodą. I jaki głupi byłem, kiedy pozwoliłem, aby karmił ją człowiek. Jeden z tych, co o nas wiedzieli i pracowali dla mnie. Zakochali się w sobie. Ona i ten chudzielec. I wiesz, co ta suka zrobiła?! – Wstał wściekły z łóżka. – Oddała mu swą niewinność. Pod moim nosem pieprzyła się z nim, a ja tego nie widziałem. – Wtedy nie pomyślał, by założyć jakiś podgląd do pokoju, jak miał teraz. Zresztą to były inne czasy. Nie było takiej techniki. – Ten mikrus spłodził jej dziecko! Ciebie! – Wskazał palcem na chłopaka, który podwinął nogi pod siebie. – Tak! Twoim ojcem był człowiek. Jesteś zrodzony ze złej krwi. Dlatego nie możesz się zmienić. Inaczej bym musiał cię przykuć łańcuchami do ściany byś nie rozwalił mi biurowca.
To zaskoczyło Christiana. Stone nie wiedział, że on może się zmieniać? Nie robił tego tylko z powodu dzieci. Widocznie jego królewska krew pokonała zwykłą ludzką, bo słyszał, że mieszańce z ludźmi nie mają cech zmiennych, poza długim życiem. W tym miał przewagę nad Stonem, lecz nic mu to nie dawało. Musiał działać jako człowiek, nie smok.
– Wiesz, że ona pewnego dnia zdobyła moje zaufanie i uciekła? – kontynuował swoją, wypowiedź Gabriel. – On jej w tym pomógł. Oddał za nią życie!
– Co? – Właśnie dowiedział się, że jego ojcem był człowiek, zyskał go, miał nadzieję, że mężczyzna gdzieś jest, a tu nagle go w tym samym czasie stracił?
– Miałeś nadzieję, że będziesz miał tatusia? Pomyliłeś się. Zabiłem go, ale ona zniknęła mi z oczu. Pojawiła się później. Mogłem obserwować ją i ciebie, kiedy moim współpracownikiem został Cooper Russo. A wiesz, że otrzymałem wiadomość, że twój ojczym popełnił godzinę temu samobójstwo?
Christian nienawidził ojczyma za to, co mu zrobił, lecz nigdy nie życzył mu śmierci. Dlaczego on to zrobił? Nie był typem osoby, którą ciągnie do samobójstwa. Co takiego się stało, że ten człowiek się zdecydował na ten krok? Nie było mu żal. Właściwie to nie miał żadnych uczuć, co do tego. Była w nim tylko ciekawość, co do intencji, jakimi Russo się kierował popełniając samobójstwo.
– Cukiereczku, za dużo myślisz. Twój ojczym sam z siebie nic, by nie zrobił. Moją zasługą jest, że on teraz przebywa sobie w piekiełku na audiencji u Lucyfera.
– Co mu zrobiłeś? – Po słowach Stone’a, był już pewny, że jego porywacz maczał palce w śmierci Coopera.
– Tylko zasugerowałem kilka rzeczy. Niech twoja śliczna głowa się tym nie przejmuje. – Wspiął się na łóżko, złapał chłopaka obsuwając go w dół, by ten leżał i kolanem rozsunął mu nogi. Uklęknął pomiędzy nimi. Ręce oparł po obu stronach głowy chłopaka. Stało się to tak szybko, że Chris nie zdążył zareagować.
– Twoja matula nie dała mi tego, czego chciałem, ale ty dasz. Nie obchodzi mnie czy się na to zgodzisz czy nie. Za chwilę będziesz mój i zerżnę cię tak, że nie będziesz mógł chodzić – wysyczał mu prosto w twarz.
– Zostaw mnie. Daj mi czas….
– Czas? Dałem czas królowej i mnie oszukała. Ty go nie masz. – Czuł satysfakcję z lęku zmiennego smoka. Napawał się nim, a myśl, że zaraz będzie miał go nagiego sprawiała, że stawał się twardszy niż był wchodząc tutaj.
Christian miał ochotę wymiotować. Nie chciał tego! Nie pozwoli dotknąć się temu mężczyźnie! Próbował w głowie ułożyć sobie plan ucieczki. Gdyby go jakoś uderzył, pozbawił przytomności wyjąłby mu kluczyk z kieszeni i uciekł. Miał nadzieję, że siłowanie się z tym taurenem nie przyniesie szkody młodym w nim.
– Nie jestem, aż tak wspaniały jak myślisz – powiedział Christian odważnie patrząc w oczy Stoneowi, ukrywając strach w sobie.
– Jesteś. Twoja dupcia jest. Jesteś też bardzo cenny, chłopcze. – Złapał jego nadgarstki lewą ręką, a prawą zaczął rozpinać mu guziki koszulki, by zaraz rozerwać materiał z niecierpliwości. Jego oczy zabłysły, gdy ukazała mu się jasna, szczupła pierś nowego, wręcz wymarzonego kochanka. Przytrzymał go mocniej, gdy Christian zaczął z nim walczyć. – O, tak lubię jak ktoś walczy ze mną w łóżku.
– Zostaw. Daj mi czas…
– Powtarzasz się. Nie ma czasu. Mam ochotę cię przelecieć. Powiedz, kiedy będziesz płodny?
Christian zamarł.
– Po co ci to?
– Chcę mieć twoje dzieci. Słyszałem, że wy potraficie wyprodukować wiele jajeczek. Będę cię cały czas rżnął, by cię zapłodnić. Chcę mieć dzieci księcia. To da mi władzę nad smokami. Każdą ich rasą.
– Nigdy się na to nie zgodzę! – Splunął mu na twarz i zaraz poczuł siarczysty policzek.
– Nie sprzeciwiaj mi się! Będziesz rozkładał nogi, kiedy będę chciał! – Kolejne uderzenie sprawiło, że Christian jęknął z bólu. Zamknął oczy, gdy Stone przesuwał rękę po jego piersi wędrując dłonią w dół. Zanim zorientował się, co się dzieje poczuł jak jego ręce są uwalniane. Otworzył oczy i ujrzał, że Stone stoi po drugiej stronie pokoju i patrzy na jego brzuch. Sapał ciężko obnażając kły. Chris miał wrażenie, że gdyby mężczyzna był do tego zdolny, to z jego nosa buchałaby teraz para.
– Masz brzuch! Oni cię zapłodnili! – wrzeszczał Stone. – Pozwoliłeś im na to, co miało być moje! Kurwa! Kiedy miałeś taką chcicę, co? – Dopadł do niego i chwycił go za włosy. – Kiedy rozłożyłeś przed nimi nogi?!
Chris pisnął i złapał nadgarstki oprawcy by, chociaż trochę zminimalizować ból wyrywania włosów. Policzek od wcześniejszych uderzeń niemiłosiernie go piekł. Lecz nie chciał się uleczyć. Całą energię trzymał dla swoich dzieci.
– Zostaw mnie!
– Chciałbyś. Brzydzę się dotykaniem ciebie z tym brzuchem. Musisz być od niedawna, zapłodniony, bo jeszcze nie urósł tak, bym mógł go zauważyć bez dotyku. – Szarpnął go ostatni raz i ponownie się cofnął. Poprawił marynarkę. – Nie martw się, niedługo to potrwa. Podobno, gdy mężczyźni diamentowych smoków poronili, natychmiast natura robiła swoje i ponownie mieli szansę zajść w ciążę. – Roześmiał się szyderczo na wzrok, jakim obdarzył go jego uszkodzony cukiereczek. – Nie bój się. Nie będzie cię boleć, gdy będziesz je tracił. Zajmę się wszystkim. – A mógł się teraz, zabawiać. Tylko jak miał go dotykać z myślą, że ten nosi dzieci zmiennych wilków?! Poczeka, Chris będzie smaczniejszy. Opuścił pokój nie dodając nic więcej.
Christian nie mógł oddychać. Dusił się. Strach zniewalał go coraz mocniej. Ten tauren nie może zabić jego dzieci! Nie może! Nie pozwoli mu na to i na to, by ten go tknął. Prędzej umrze wraz z maluchami. Zerwał się w łóżka w tempie natychmiastowym i pobiegł do toalety. Ledwie sięgnął muszli, a cały posiłek, jaki zjadł wylądował w niej wyciskając łzy z oczu zmiennego smoka i paląc gardło.

* * *


Godziny mijały, a oni nic nie wiedzieli. Daniel i Martin z powodu, że odczuwali strach swego partnera robili się coraz bardziej nieprzewidywalni. Uwalniali swój instynkt drapieżcy, co powodowało, że każdy w ich pobliżu miał się na baczności, by nie zostać poranionym przez ostre pazury, jakie pojawiały się w miejsce paznokci. Sonię i Luisa bardzo niepokoił ten fakt. Pierwszy raz widzieli ich w takim stanie. Do tego przeszywający wzrok, pełen bólu i furii powodował, że obejmował ich lęk o swoje życie. Nie wiedzieli, że nie musieli się obawiać. Jako alfy Daniel z Martinem nie skrzywdziliby nikogo. Nikogo niepotrzebnie. Ludzie byli bezpieczni, ale każdy z wilków był podejrzany. Gdy Daniel wrócił do domu z Dariem jeden z pokoi stał się centrum wielkiego huraganu, jaki nim kierował. Trzeba będzie zamówić nowe meble, bo te do niczego się nie nadawały.
– Przysięgam, jeżeli on mu zrobi krzywdę to będzie długo umierał! – krzyczał Daniel.
– Kochanie, wizja, jaką ja roztaczam na pewno ci się spodoba. – Martin wziął jego twarz w dłonie. – Znajdziemy naszego ukochanego i nie wypuścimy go już z rąk.
– Sądzisz, że jego uległość w łóżku przeniesie się też na życie? Nie da się zamknąć w złotej klatce.
– To by było zbyt piękne. On i w łóżku nami rządzi.
– Nie chcę partnera, który przytakuje mi we wszystkim. Chcę Chrisa. Chcę, aby mi się, sprzeciwiał. Chcę, by ulegał, kiedy się kochamy i chcę, by pozwolił nam się kochać. – Patrzył z rozpaczą na Martina. – Jest w niebezpieczeństwie. Pojadę tam ze sforą i rozniosę budynek na strzępy. On tam jest.
– A potem Rada niesłusznie oskarży cię o napaść na rasę taurenów, kiedy Chrisa tam nie będzie. Mógł go ukryć gdzieś indziej. – Przytulił Daniela chcąc dodać sobie i jemu sił. – Nie musimy być z dala od niego tydzień, ja już czuję ból oddalenia partnera. – Przeraźliwa tęsknota łamała mu serce rozrywając duszę na strzępy. Wszystko było podsycane ogromnym niepokojem, że życie ich partnera i dzieci wisi na włosku.
Daniel ryknął na cały głos, a ten rozszedł się po domu sprawiając, że wszystkim włosy stanęły dęba. To był krzyk bezdennej rozpaczy i pełen tęsknoty. Tak wielkiego bólu, że Sonia się rozpłakała. Luis miał ochotę sam siebie obedrzeć ze skóry za to, że nie był ostrożny. Myśleli, że są tu bezpieczni.
Nagle drzwi do domu rozwarły się z hukiem i wpadł przez nie Dario oraz Jacob. Prowadzili ze sobą niepozornego omegę, którego popchnęli wprost pod stopy pary alf.
– Niech powie, co znaleźliśmy w jego domku! – Dario zmierzył wystraszonego omegę wzrokiem. Miał ochotę rozerwać mu gardło. Kiedy wrócił z Danielem i przyjechał Jacob obaj pomyśleli, żeby przeszukać domki sfory. W żadnym z nich nie znaleźli nic podejrzanego. Wszyscy trwali w pogotowiu lub zajmowali się szukaniem Christiana. Lecz gdy dotarli do tego szczeniaka, ten się pakował i nie, dlatego, że chciał wyjechać uczyć się, na co pozwolenia jeszcze nie dostał. Zapytany, co robi opowiedział im ciekawą historię, a musiał to zrobić, kiedy znaleźli u niego pistolet i ślady krwi.
>
* * *


Gabriel Stone usiadł za biurkiem i chwycił słuchawkę telefonu. Wykręcił numer do swego dłużnika. Nie czekał długo na odebranie rozmowy.
– Słucham? – odezwał się głos po drugiej stronie.
– Chciałem ci podziękować za twój dar. Naprawdę, nie spodziewałem się, że ty jesteś do tego zdolny. Star naprawdę zawróciła ci w głowie? – Ją też musiał wynagrodzić. Zastanawiał się gdzie ona przebywa. – Mam jednak do ciebie jeszcze jedną prośbę. Gwarantuję, że dostaniesz Star i stanowisko u mnie.
– Co mam zrobić?
– Załatw mi jakieś tabletki poronne. Nasz Chris jest w ciąży. Nie chcę gówniarzy! Jeszcze dziś ma się ich pozbyć!
– W ciąży? Ale…
– Masz wszędzie dojścia z racji tego, kim jesteś i co robisz. Znasz odpowiednich ludzi. Dziś chcę mieć tabletki! – Odrzucił słuchawkę na widełki. Przyda mu się ktoś taki jak ten zmienny. Nacisnął przycisk interkomu i powiedział: – Przyślij do mnie Star. Natychmiast.
– Dobrze, szefie.
Czekając na kobietę z zachwytem obserwował Christiana na monitorze. Był zły, że musi czekać, ale potem chłopak mu wszystko wynagrodzi. Wszystko!
– Nie ma w nim nic, czym się tak zachwycasz.
– Nie zaskakuj mnie tak! – Odwrócił się do niej wściekły. Nienawidził, że ta żmija porusza się tak cicho.
– Spokojnie, mnie nie musisz się bać. – Star bez pytania usiadła na krześle. Odkąd zrobiła swoje czuła się pewnie. Stone był jej coś winien.
Gabriel obrzucił ją wzrokiem, w którym nie było już krztyny zainteresowania. Założył ręce na piersi i rzekł do niej:
– Nie podziękowałem ci jeszcze za wykonanie planu.
– To było nawet dość łatwe. Szczególnie, że ktoś nam pomógł.
– Kto? – Zainteresował się. Nie było mowy o kimś jeszcze.
– Nie martw się. Dzieciak nie piśnie słówka. Pewnie już jest daleko stąd. Wybacz, ale on zgodził się nam pomóc. Potrzebował pieniędzy i był zły, na swoje alfy. Poza tym tylko ktoś stamtąd mógł twego ptaszynę zabrać. Niczego się nie dowiedzą.
– Był tu Alston.
– I co? Przecież to tylko jego podejrzenia, bo szukałeś młodego Russo. On nic nie wie. Bez zgody Rady nie może przeszukać budynku – powiedziała zakładając nogę na nogę. Sukienka lekko się jej podsunęła odsłaniając zgrabne udo. Miała ochotę zawarczeć, kiedy Stone nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Jeszcze wczoraj rano pieprzył ją do upadłego. Najchętniej, to by pozbyła się tej jego ptaszyny. Przez chłopaka nie mogła już liczyć nawet na minimalne zainteresowanie. Nie mogła jednak nic zrobić. Stone cały czas miał klucz do pokoju, a jej nie pozwalał zbliżać się do siebie. Zawsze, by mu mogła wyjąć klucz w uniesieniu. Był jednak drugi problem, tauren nie opuszczał gabinetu, a tylko stąd było przejście to tajnego pokoju. Liczyła, że jej szef znudzi się po jakimś czasie książątkiem i ona odzyska u niego pierwszeństwo. Patrzyła jak wypisuje jej czek na określoną sumę. Nie chciała tych pieniędzy. Chciała jego, ale jak dają kasę, to jak mogła ją odrzucić? Kochała pieniądze, luksusy i władzę. W przyszłości zamierzała dzielić to wszystko stojąc u boku Gabriela. Natomiast mężczyznę, którego uwiodła… Cóż dobry był w łóżku, ale nie da jej tego, co ten mężczyzna dający jej w tej chwili bardzo cenny zwitek papieru. Poza tym tamten nie był taurenem. Ona chciała kogoś swojej rasy.
– Dziękuję ci bardzo, Star.
– Do usług, szefie.
– Twoja ofiara ma dla mnie coś załatwić. Przyniesiesz mi to – powiedział i całkowicie ją zignorował odwracając się do monitora. Jego cukiereczek teraz siedział skulony pod ścianą i płakał. Płacz skarbeńku, płacz. Czeka cię życie wśród łez, jako mój partner.

* * *


Martin patrzył na omegę i nie bardzo kojarzył, co się dzieje. Czuł, że Daniel odsuwa się od niego i podchodzi do leżącego chłopaka.
– Co tu się dzieje? Czemu go przyprowadziliście? – zapytał Alston.
– Niech wam powie, alfo – odpowiedział Dario poddańczo. Miał przed sobą władcze alfy, nie przyjaciół.
– Ja nic nie zrobiłem! – pisnął chłopak.
– Charlie. – Władczy ton Daniela sprawił, że omega jeszcze bardziej się skulił. – Co zrobiłeś?
– Ja, przepraszam potrzebowałem pieniędzy.
Złe przeczucia targnęły Martinem. Czyżby ten młody… Nie wierzył w to. Szczeniak był za młody, by coś sam wymyślić i zrobić.
– Nie mów, że to ty wydałeś Christiana! – Daniel szarpnął go za włosy i odrzucił do tyłu. Dla zdrajców nie miał litości i na pewno nie było dla kogoś takiego miejsca w sforze.
– Musiałem. – Nie podnosił wzroku. Nie mógł. Nie chciał być rozszarpany za sprzeciwienie się tym srogim mężczyznom. – Nigdy nie czułem się tutaj jak w domu. Chciałem się uczyć. Wyjechać. Tym bardziej mieszkanie na wsi mnie mierziło. Wy nie dalibyście zgody na wyjazd. Dlatego musiałem uciec i na to potrzebowałem pieniędzy. Wiedziałem, że Stone szuka zmiennego smoka i zaproponowałem mu swoje usługi.
– Jak to zrobiłeś? – spytał Martin. Nie do wiary, że ten dzieciak to wymyślił. Omega w sforze zawsze był tym najsłabszym, niemądrym, uległym osobnikiem, który miał być posłuszny, ale był też najbardziej chronionym członkiem. Kimś, o kogo się dbało. Niestety jak widać nawet jemu nie mogli zaufać.
Chłopak zaczął opowiadać:

Widział ich. To była znakomita okazja. Wiedział, co miał robić. Wziął broń i podszedł do stojącego tyłem chłopaka. Uderzył go z lewej strony w skroń i ten przewrócił się. Wtedy podszedł do blondwłosego zmiennego, który coś mówił. Nie obchodziło go, co. Chłopak ujrzał go. Mógł zasmakować w strachu, gdyż bardzo podobał mu się wyraz oczu zmiennego smoka. Christian ewidentnie patrzył na broń dopiero po chwili przeniósł wzrok na niego. Nie rozpoznał go, bo miał założoną maskę na twarzy, a swój zapach zniwelował toną wylanych na siebie perfum.
– Wstawaj zanim zrobię ci dziurę w brzuchu. Twoje dzieci, by tego nie zniosły. Prawda? Jak mnie nie posłuchasz, to zostaniesz bezdzietnym wdowcem. Przejdziesz powoli do bocznej furtki. Tam ktoś na ciebie czeka.
– Ogrodzenie…
– Wyłączyłem tam prąd. Ochroniarz lubi się pieprzyć. Nienawidzę dotyku faceta, ale musiałem coś zrobić. Idziemy. – Wskazał pistoletem drogę. Chris szedł przed nim z wycelowaną w głowę lufą pistoletu. Tutaj nikt nie powinien ich widzieć. Drzewa tworzyły naturalną kurtynę. Kazał chłopakowi otworzyć furtkę. Samochód już czekał. Mężczyzna w nim wysiadł i go pozdrowił.
– Dobra robota.
– Kim jesteś? – zapytał Christian, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Mężczyzna przystawił mu chusteczkę do nosa, po czym chłopak zasnął i padł w objęcia przybyłego.
Omega patrzył jak partner ich alf jest zanoszony do samochodu. Wkrótce otrzymał swoją zapłatę i mógł wrócić do domku, by cieszyć się, że niedługo podbije świat. Wcześniej zatarł swoje ślady i przede wszystkim zapach Christiana rozsypując wokół torbę ostrego czerwonego pieprzu, tak nie lubianego przez wilki ze względu na swój aromat niszczący inne zapachy, którą zostawił wcześniej pod krzewem porzeczek.


Zakończył swoją wypowiedź z krwią tryskającą mu z nosa. Żaden z alf go nie uderzył. Zrobił to rozsierdzony Luis.
– Bydlak! – Jak mógł nie pamiętać, że ten, kto go uderzył pachniał jakąś dziwną wodą toaletową? Przecież wiatr już wcześniej nawiał jego zapach. Siostra dobrze mu radziła, by wszystko sobie przypomniał. Poza tym widział, że chłopak jest leworęczny, a on został uderzony w lewą skroń.
– Powiedz, gdzie jest mój przyjaciel?! W porównaniu do nich jeszcze mam siłę, by cię nie zabić!
– Oni wiedzą, gdzie on jest! – Charlie obrzucił go wzrokiem zimnym jak stal. – Tylko jedna osoba, była w stanie tyle zapłacić za niego.
Daniel został złapany przez Martina, gdy miał zamiar zamienić się w wilka i rozszarpać młodego omegę. Mężczyzna pociągnął go do tyłu i objął ramionami.
– Też mam ochotę zrobić mu to, co ty. Ale nie uważasz, że on by tego sam nie wymyślił? Ktoś w tym jeszcze siedzi. Ktoś z zewnątrz inaczej nie potrzebowaliby włączać w to dzieciaka – szeptał mu do ucha. – On może nawet nie znać tej osoby, ale my się dowiemy, kto to jest. Chris go widział i go rozpozna.
– Była noc.
– Co z tego? Ma swój instynkt tak jak my. Teraz musimy działać rozsądnie, by Rada nie oskarżyła nas o wszczynanie wojny ze zmiennymi. Wydamy im młodego i opowiemy wszystko. Riley nam pomoże w kontakcie z nimi. Jest kandydatem na przewodniczącego. Wysłuchają go i nas. Sądzę, że rozmowa telefoniczna wystarczy. Po tym, czym prędzej jedziemy po naszego partnera, który cierpi.
– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. – Położył ręce na jego dłoniach w ciepłym geście, ale nie przestał zabijać wzrokiem skulonego Charliego. To samo robił Luis tym samym zdobywając wielki szacunek i zgodę na pobyt tutaj, tak długo jak tylko zechce. Cenił przyjaźń, jaką Luis darzył Christiana. I teraz cenił też tego człowieka.
Jacob podszedł do nich z telefonem w ręku.
– Riley na linii.

>

Starał się uspokoić. Nerwy nie były dobre dla dzieci. Czuł ich ruchy w sobie. Inne niż ostatnio, jakby wiedziały, że ich tata i one są w niebezpieczeństwie. Wstał z podłogi i usiadł na skraju łóżka. Nie zamierzał kłaść się. Musiał czuwać. Nie wiedział, co Stone wymyślił i gotowość do walki nie pozwalała mu zasnąć, a także zimno w pokoju. Nie wiedział, która jest godzina i ile czasu tu siedzi. Chciał być przy swoich partnerach, w ich ramionach. Czuć jak go przytulają i dają to, o czym zawsze marzył, miłość i bezpieczeństwo. Żałował, że ostatnio bywały chwile, że był dla nich taki trudny. Sprzeciwiał im się, na uległość poza łóżkiem nie pozwalała mu jego natura i hormony. Obiecał sobie, że gdy wróci do nich będzie ich słuchał. Gdyby tak zrobił, nie było by tej kłótni pomiędzy Danielem i Martinem, on nie wyszedłby na spacer. Nawet nie wiedział, co z Luisem. Nigdy nie wybaczy sobie, kiedy okaże się, że jego przyjaciel nie żyje.
Rozejrzał się po swoim więzieniu. Tu nie było nic, czym mógłby uderzyć Stone’a. Wentylacja była tak mała, że nie zmieściłby się w niej, by uciec. Czemu w filmach zawsze to się porwanym udaje? Zgrzyt klucza w zamku spowodował, że siedział jak sparaliżowany i tylko patrzył na drzwi. Na drzwi, które uchylały się powoli i modlił się, żeby nigdy się nie otworzyły. Nie pozwoli zabić swoich dzieci!