Jedwabny szal 10
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 05 2015 22:26:02


– 艢piochu wstawaj. – Ciep艂y, czu艂y g艂os i drobne poca艂unki budzi艂y Christiana, kt贸ry wtulony w poduszk臋 stara艂 si臋 ponownie zasn膮膰. Mia艂 taki pi臋kny sen. – No, ju偶. Musz臋 jeszcze Martina obudzi膰.
– To zajmij si臋 nim pierwszym – zamrucza艂 zmienny smok.
– Przez wasze gadanie ju偶 nie 艣pi臋. – Martin otworzy艂 oczy i mia艂 ochot臋 si臋 roze艣mia膰 z widoku, jaki ujrza艂y jego t臋cz贸wki. Christian spa艂 w poprzek 艂贸偶ka z nogami na jego ciele, jedn膮 r臋k膮 przerzucon膮 za siebie i skr臋conym tu艂owiem. Nie rozumia艂 jak mo偶na tak spa膰 i zd膮偶y艂 ju偶 zauwa偶y膰, 偶e Chris w tej pozycji czuje si臋 jak ryba w wodzie.
– Wstawa膰 panowie. Mamy specjalnych go艣ci – powiedzia艂 Daniel. Siedzia艂 na brzegu 艂贸偶ka w spodniach w kant i czarnej jedwabnej koszuli rozpi臋tej pod szyj膮. Zawsze elegancki. Zawsze uwodzicielski.
– Dario? – Martin pog艂aska艂 nogi Chrisa.
– Przyjechali w nocy.
– O czym wy m贸wicie? – M艂ody zmienny przeci膮gn膮艂 si臋, nieopatrznie stawiaj膮c stop臋 na kroczu Martina.
Ten sykn膮艂 i chwyci艂 stop臋 odsuwaj膮c j膮 od siebie.
– Kochanie uwa偶aj. Ta cz臋艣膰 cia艂a mo偶e ci si臋 jeszcze przyda膰.
– Przepraszam. To, co to za niespodzianka?
– 艢pi w pokoju po drugiej stronie korytarza, ale najpierw prysznic i poczekamy, a偶 si臋 zbudz膮 – rzek艂 Daniel wstaj膮c z 艂贸zka i poprawiaj膮c koszul臋.
Zaintrygowany Christian szybko odrzuci艂 kawa艂ek ko艂dry, jakim by艂 okryty i nagi stan膮艂 przed Danielem. Przyjrza艂 si臋 uwa偶nie jego twarzy. Wyczuwa艂 emocje partnera, a by艂o ich tak wiele, 偶e zacz膮艂 si臋 obawia膰 tej niespodzianki.
– Mam si臋 ba膰?
– Nie, Chris przy nas nie musisz si臋 ba膰. – Pog艂aska艂 go po twarzy.
Zmienny smok odwr贸ci艂 si臋 do wstaj膮cego Martina i zmarszczy艂 brwi. Ich zachowanie by艂o dziwne.
– Co to za niespodzianka? – zapyta艂, a w g艂osie by艂o wyra藕nie s艂ycha膰 co艣 w rodzaju warczenia. Jego smok si臋 denerwowa艂, a to nie by艂o dobre dla tr贸jki zmiennych w brzuchu Christiana.
Pi臋膰 minut p贸藕niej w szlafroku szed艂 wraz z nimi zobaczy膰 „niespodziank臋”. Nie reagowa艂by takim napi臋ciem, gdyby tego nie odczuwa艂 od nich. Wyra藕nie si臋 obawiali jego reakcji, wi臋c musia艂 wiedzie膰, o co chodzi. Jak kupili mu psa, to, po co si臋 bali? Lubi艂 zwierz臋ta. Sam w jakim艣 stopniu nale偶a艂 do tego gatunku.
– Tylko si臋 nie denerwuj.
– Daniel, ty mi tu tego nie m贸w, bo ju偶 jestem zdenerwowany. – Nacisn膮艂 klamk臋, ale ta nie ust膮pi艂a. Patrzy艂 jak Daniel wyjmuje z kieszeni klucz, a potem wk艂ada do dziurki w zamku i ostro偶nie przekr臋ca go. – Kto tam jest, 偶e musi by膰 zamkni臋ty?
– To dla bezpiecze艅stwa, bo mogli si臋 wystraszy膰 i chcie膰 uciec. – Alston nacisn膮艂 klamk臋 i drzwi si臋 uchyli艂y. Christian wszed艂 z impetem do pokoju ton膮cego w b艂臋kitach i stan膮艂 jak wryty.
Dwa znajduj膮ce si臋 tutaj 艂贸偶ka, by艂y zaj臋te, a w nich spokojnie spali jego przyjaciele. Luis zajmowa艂 艂贸偶ko tu偶 pod oknem otoczonym bia艂ymi kotarami i firank膮, kt贸ra b艂yszcza艂a w s艂o艅cu, gdy偶 mia艂a wplecione srebrne nici, jakie tworzy艂y wz贸r romb贸w. Natomiast 艂贸偶ko Sonii sta艂o obok du偶ej trzydrzwiowej d臋bowej szafy, kt贸rej g贸ra by艂a pi臋knie wyrze藕biona. Nie wierzy艂, 偶e ich tu widzi. Bardzo za nimi t臋skni艂, powiedzia艂 o tym partnerom, ale… Kolejny warkot dolecia艂 w wn臋trza cia艂a. Smok przejmowa艂 nad nim kontrol臋. Smok chcia艂 chroni膰 te dwie osoby, a teraz oni s膮 tutaj. Ze w艣ciek艂o艣ci膮 obrzuci艂 swoich partner贸w wzrokiem i zawr贸ci艂 do ich sypialni. Szed艂 szybko, wyprostowany jak struna, a d艂ugie w艂osy powiewa艂y za nim. S艂ysza艂 dobiegaj膮ce z do艂u rozmowy i krz膮tanin臋. Musia艂 pami臋ta膰, 偶e ju偶 nie s膮 sami, wilki mia艂y pe艂ny dost臋p do g艂贸wnego domu. Bose stopy st膮pa艂y po mi臋kkim dywanie, d艂onie zaciska艂y si臋 w pi臋艣ci i gdyby Chris nie panowa艂 nad sob膮 ze wzgl臋du na swoje dzieci, zamiast niego by艂by tu teraz bia艂y smok, kt贸rego skrzyd艂a mieni艂y si臋 jak diamenty. Spojrza艂 w g贸r臋. Sufit by艂 wysoko, wi臋c nie wybi艂by w nim dziury, a偶 tak pot臋偶ny nie by艂.
Wszed艂 do sypialni wpuszczaj膮c swych jak偶e cichych partner贸w. Trzasn膮艂 drzwiami i rzuci艂:
– Narazili艣cie ich na niebezpiecze艅stwo! To wasza sprawka, 偶e tu s膮, prawda?!
– Nie denerwuj si臋. – Martin chcia艂 podej艣膰 do niego.
– Nie zbli偶aj si臋 do mnie! S膮dzili艣cie, 偶e si臋 uciesz臋?!
– T臋skni艂e艣 za nimi. – Tym razem g艂os zabra艂 Daniel.
– Za mam膮 te偶 t臋skni臋, czy to znaczy, 偶e doprowadzicie do jej zmartwychwstania?! – Zacz膮艂 kr膮偶y膰 po pokoju. – Uciek艂em od nich, bo chcia艂em ich chroni膰. T臋skni艂em, ale by艂em got贸w uciec na koniec 艣wiata, by im si臋 nic nie sta艂o. Natomiast wy sprowadzili艣cie ich tutaj. My艣licie, 偶e co teraz b臋dzie?! Stone domy艣li si臋, 偶e s膮 ze mn膮. Nie b臋d膮 ju偶 mogli wr贸ci膰 do domu. Bo ten facet co艣 im zrobi, by wyci膮gn膮膰 informacj臋 o mnie. Jak mogli艣cie im to zrobi膰? Ich rodzicom? – Popatrzy艂 na nich w b贸lem w oczach. – Pomy艣leli艣cie, co oni poczuj膮? Ich wspania艂e dzieci, jedyne dzieci znikn臋艂y. Ci ludzie byli dla mnie tak偶e rodzicami, od kiedy mama odesz艂a. Co powiem Luisowi i Sonii, gdy si臋 obudz膮? Jak im wyja艣ni臋, to kim jeste艣my? – Po policzku sp艂yn臋艂a mu 艂za, lecz szybko j膮 star艂.
– Wszystko przemy艣leli艣my. Uwierz, 偶e nie zrobili艣my tego pod wp艂ywem chwili. – Christian pozwoli艂 Danielowi do siebie podej艣膰. – Dario wys艂a艂 im co艣 w rodzaju hipnozy i wm贸wi艂, 偶e twoi przyjaciele wyjechali na kilka dni.
– A co po tych „kilku dniach”? Co? – Po艂o偶y艂 r臋ce na brzuchu.
– Boli ci臋 co艣? – Zaniepokojony Martin ju偶 by艂 przy nim i obaj z Danielem pomogli mu usi膮艣膰.
– Nie. Pomy艣la艂em o naszych dzieciach. Co bym czu艂, gdyby kto艣 zrobi艂 mi to samo, co wy tym rodzicom. O, jejku. – Ukry艂 twarz w d艂oniach.
– Naprawd臋 wszystko przemy艣leli艣my i nie mamy nic przeciw, aby艣 im powiedzia艂, kim jeste艣my. – Daniel ukl臋kn膮艂 przed nim i po艂o偶y艂 mu r臋ce na kolanach, a Martin brod臋 na ramieniu. Wiedzia艂, 偶e patrz膮 teraz na niego jak odtr膮cone szczeniaki.
– Chyba ju偶 za p贸藕no na zmian臋 waszego planu. Jak ich tu…
– Dario ich u艣pi艂 i przywi贸z艂. Za godzin臋 si臋 zbudz膮.
– Powinienem by膰 wtedy z nimi. – Wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w i uspokoi艂 si臋. Na cokolwiek ju偶 za p贸藕no. Jego przyjaciele tutaj byli i zrobi wszystko, by si臋 tu dobrze czuli. – Chc臋 wzi膮膰 prysznic, ubra膰 si臋 i pozna膰 tego Daria zanim do nich p贸jd臋. I mam nadziej臋, 偶e nie oszalej膮, jak dowiedz膮 si臋 o mnie prawdy.
– Wybaczysz nam? – zapyta艂 smutno Daniel.
– Chcieli艣cie dobrze i kocham was, ale nie r贸bcie drugi raz czego艣 takiego. Nie mo偶ecie nara偶a膰 nikogo na niebezpiecze艅stwo. Mam nadziej臋, 偶e tamci nie 艣ledzili waszego bety.
– Mo偶esz by膰 pewny, 偶e wszystko jest dobrze. – Martin uca艂owa艂 go w policzek. Obaj z Danielem odetchn臋li z ulg膮, kiedy Christian lekko si臋 u艣miechn膮艂, po czym wsta艂 i poszed艂 do ich 艂azienki si臋 wyk膮pa膰.

* * *


Dario pok艂oni艂 si臋 g艂臋boko przed partnerem jego alf. Ju偶 obu uznawa艂 za swoich przyw贸dc贸w, a ich m艂ody partner tym samym stawa艂 si臋 kim艣, komu b臋dzie wiernie s艂u偶y艂, broni艂 i jak trzeba odda 偶ycie. Taki by艂 beta. By艂 zast臋pc膮, ale i wiernym kochaj膮cym 偶o艂nierzem swego pana.
Christian obserwowa艂 czarne d艂ugie do ramion w艂osy, g艂adko ogolon膮 twarz, grube brwi i pi臋kne wprost niezwyk艂e oczy samca. Tak niezwyk艂e, 偶e nie potrafi艂 okre艣li膰 ich koloru. Mia艂 wra偶enie, 偶e zale偶y, w kt贸r膮 stron臋 spojrza艂 te raz by艂y zielone, raz niebieskie.
– Mam nadziej臋, 偶e rodzicom moich przyjaci贸艂 nic z艂ego nie grozi.
– Nie. Taureni nic im nie zrobi膮. Co najwy偶ej zapytaj膮 gdzie ich dzieci – odpowiedzia艂 Dario.
– Na pewno?
– Tak, partnerze moich alf. Odczytaj膮 z samej rozmowy, 偶e twoi przyjaciele wyjechali odpocz膮膰.
– Jestem Christian i tak si臋 do mnie zwracaj.
Dario spojrza艂 na Daniela, szukaj膮c w jego oczach zgody na to, by tak m贸g艂 m贸wi膰 do zmiennego smoka. Sam si臋 do swego alfy, kiedy byli na prywatnym gruncie, zwraca艂 po imieniu, ale nawet na to musia艂 mie膰 za pierwszym razem zgod臋. Na pocz膮tku by艂o mu trudno, potem przyja藕艅 po艂膮czy艂a ich obu i chocia偶 Dario nadal musia艂 by膰 pos艂uszny, to bardzo szanowa艂 swojego alf臋 pod ka偶dym wzgl臋dem.
– Dobrze, Christianie. Chcia艂bym powita膰 ci臋 w艣r贸d nas. Wybacz, 偶e nie zrobi艂em tego wcze艣niej, mia艂em wiele obowi膮zk贸w w naszej starej kwaterze.
– S膮dz臋, 偶e nadrobimy czas i poznamy si臋 lepiej. Teraz p贸jd臋 do swoich przyjaci贸艂. Poprosz臋 o klucz. – Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Daniela. Dario skry艂 sw贸j u艣mieszek, bo ju偶 widzia艂 jak ten m艂odzieniec trzyma swych m臋偶czyzn pod pantoflem. Wygl膮da艂 na delikatnego, ale bi艂a od niego si艂a i zdecydowanie. Naprawd臋 wi臋藕 partnerska po艂膮czy艂a t臋 tr贸jk臋 idealnym po艂膮czeniem.

* * *


Rozgl膮da艂a si臋 po obcym pomieszczeniu z trwog膮. Maj膮c w pami臋ci wydarzenia, zanim straci艂a przytomno艣膰 tym bardziej si臋 ba艂a. Luis usiad艂 obok niej na 艂贸偶ku i wzi膮艂 siostr臋 w ramiona. Chwil臋 wcze艣niej sprawdzi艂 czy mog膮 wyj艣膰 z pokoju, ale drzwi by艂y zamkni臋te. Bali si臋, 偶e zostali porwani i uwi臋zieni. Wiezienie jest wiezieniem nawet, kiedy wok贸艂 panuj膮 luksusy.
– Gdzie my jeste艣my? – zapyta艂a s艂abo Sonia. Ba艂a si臋 i martwi艂a o swoj膮 kotk臋. Nie chcia艂a, by kto艣 zrobi艂 jej krzywd臋.
– Nie wiem. – Zostawi艂 siostr臋 i podszed艂 do okna. – Na pewno nie jeste艣my w mie艣cie. Wsz臋dzie wida膰 lasy i 艂膮ki.
– Ci ludzie w naszym domu… Oni… Mo偶e to Stone?
– W膮tpi臋 czy by nas trzyma艂 w takim pokoju. Spr贸buj臋 otworzy膰 okno. – Odsun膮艂 firank臋 i wtedy szcz臋k zamka zwr贸ci艂 jego uwag臋. – Chyba zaraz dowiemy si臋, o co chodzi.
Sonia podesz艂a do brata i 艣cisn臋艂a go za rami臋. Ze zgroz膮 patrzy艂a na uchylaj膮ce si臋 drzwi i na posta膰, kt贸ra si臋 w nich ukaza艂a. Zamruga艂a kilka razy nie wierz膮c swemu wzrokowi. Chcia艂a co艣 powiedzie膰, lecz z jej 艣ci艣ni臋tego gard艂a nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.
– Co tak stoicie i patrzycie jakby艣cie widzieli ducha? – zapyta艂 Chris. Stan膮艂 po艣rodku pokoju niepewny, co oni teraz zrobi膮.
– To naprawd臋 ty? – Pierwszy z tej dw贸jki odezwa艂 si臋 ch艂opak.
– A kto? 艢wi臋ty Miko艂aj? Nawet w najmniejszym calu go nie przypominam. – Dobra, by艂 z艂y na swoich kochank贸w za to co zrobili, ale tak wspaniale zn贸w by艂o widzie膰 t臋 dw贸jk臋, 偶e mia艂 ochot臋 si臋 pop艂aka膰 z rado艣ci. Zamiast niego zrobi艂a to dziewczyna i w kilka sekund p贸藕niej wpad艂a w jego ramiona 艂kaj膮c i mocz膮c mu koszulk臋, kt贸ra z jednego ramienia opada艂a w d贸艂. – A ty co, nie przytulisz mnie?
– S膮dzi艂em, 偶e ju偶 nigdy ci臋 nie zobaczymy, kocie. – Luis tak偶e podszed艂 do nich i obj膮艂 oboje.
Jaki ja tam kot. Mam nadziej臋, 偶e jako艣 przyjmiecie nowe wiadomo艣ci o mnie. Wszystkie wiadomo艣ci. Pomy艣la艂 wzruszony Christian, zostawiaj膮c sobie t臋 trudn膮 rozmow臋 na p贸藕niej. Najpierw chcia艂 si臋 nimi nacieszy膰 i przygotowa膰 odpowiedzi na ca艂膮 mas臋 ich pyta艅. Te nadesz艂y w trymiga.
– Co to za dom? Sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣? Kim s膮 ci ludzie, co nas porwali? Co z naszymi rodzicami? – Pyta艂a Sonia 艂api膮c go za r臋k臋 i ci膮gn膮c na 艂贸偶ko, gdzie usiedli, a Luis przysun膮艂 sobie krzes艂o.
– Mam wam tyle do opowiedzenia. Nie wiem jak to wszystko przyjmiecie. Zaczn臋 mo偶e od tego, 偶e z waszymi rodzicami wszystko dobrze, a ci, co was zabrali z domu to… – Potar艂 d艂oni膮 czo艂o daj膮c sobie moment na przemy艣lenie odpowiedzi. – To jakby podw艂adni w艂a艣cicieli tego domu. Moi te偶 – doda艂 w my艣lach. – Trafi艂em tutaj przypadkiem. Ukry艂em si臋 w piwnicy tego domu i jako艣 tak zosta艂em.
– Jako艣 tak? – Luis nie wierzy艂, 偶e obcy ludzie mog膮 tak dla kaprysu przyj膮膰 uciekiniera pod sw贸j dach. Jeszcze bogaci ludzie.
Co mia艂 mu odpowiedzie膰? Luis nie nabierze si臋 na k艂amstwo. Zreszt膮 samo to, 偶e tutaj s膮 nie pozwoli utrzyma膰 prawdy w tajemnicy.
– To dom kogo艣, kogo kocham – odpowiedzia艂.
– Eee, zaraz… Zaraz… – Dziewczyna podrapa艂a si臋 po nosie i spojrza艂a czujnie na niego. Pod obstrza艂em zielonych oczu zaczyna艂 si臋 kr臋powa膰 jej pyta艅 i swoich odpowiedzi. – Kogo艣, kogo kochasz? To znaczy, 偶e masz faceta?
呕eby tylko jednego mia艂.
– Mam jestem zwi膮zany z kim艣 dla mnie wa偶nym.
– To znaczy, 偶e ju偶 go zna艂e艣? – Sonia dalej wierci艂a w nim dziur臋. Jej ciekawo艣膰, teraz podsycana sytuacj膮 tylko j膮 nakr臋ca艂a.
– Pozna艂em go tutaj, a raczej… Kurde! – Wsta艂. Nie m贸g艂 siedzie膰 spokojnie. – Jak mam wam powiedzie膰 to, kim jestem, kim s膮 w艂a艣ciciele tego domu? Nic o mnie nie wiecie. Znacie cz臋艣膰 mnie, ale nie reszt臋. 艢wiat, w jakim 偶yjemy nie do ko艅ca jest taki, jakim go znacie.
– Tylko nie filozofuj. Mam do艣膰 tego w domu, je偶eli chodzi o ojca. Co ci臋 brzuch boli? – Luis zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e Chris trzyma jedn膮 r臋k臋 na brzuchu.
– Dlaczego? – Ch艂opak pokaza艂 mu palcem, o co chodzi. – A nie. Nic mnie nie boli. To jedna z rzeczy, o jakich si臋 dowiecie. Mia艂em nadziej臋, 偶e ta rozmowa b臋dzie p贸藕niej, ale jak wam tego nie powiem, to nic nie b臋d臋 wam w stanie wyt艂umaczy膰. Jestem zmiennym smokiem, konkretnie diamentowym smokiem.
– A ja kr贸lewn膮 艢nie偶k膮. B膮d藕 powa偶ny – wycedzi艂 Luis. Nie podoba艂a mu si臋 ta zabawa.
– M贸wi臋 powa偶nie. Poza lud藕mi na tym 艣wiecie 偶yj膮 te偶 inni. Poczekajcie tutaj. – Wiedzia艂, 偶e na korytarzu czekaj膮 na niego jego partnerzy, wi臋c wyszed艂 do nich.
– Co on bredzi? – spyta艂a Sonia, gdy zostali sami.
– Nie wiem, ale chyba potrzebuje psychiatry – odpowiedzia艂, ale nie by艂 tak do ko艅ca pewny czy przyjaciel ma urojenia. Te dziwne odczucia przy nim i tym m臋偶czy藕nie, kt贸ry ich 艣ledzi艂 nie mog艂y by膰 racjonalnie wyt艂umaczone.

* * *


Tauren pad艂 na pod艂og臋 ulegaj膮c pot臋偶nemu ciosowi, jakim obdarzy艂 go jego pan i w艂adca. Fioletowa krew zacz臋艂a kapa膰 na jasny dywan.
– Zasn膮艂e艣 w kiblu czy pieprzy艂e艣 si臋 z jak膮艣 dziwk膮?! – wrzeszcza艂 Stone. – Przez ciebie g贸wniarze znikn臋li!
– Rodzice powiedzieli, 偶e pojechali na wycieczk臋.
– Na duperele pojechali! Gdzie艣 pole藕li, ale ciebie nie by艂o, bo mia艂e艣 wa偶niejsze sprawy – szepn膮艂 cicho nachylaj膮c si臋 nad krwawi膮cym Winterem. – Ewidentnie kto艣 im pom贸g艂. Mam ochot臋 si臋 ciebie pozby膰. Rozwali膰 ci 艂eb na miejscu! – Ostatnie zdanie wykrzycza艂 艂api膮c Taurena, za w艂osy i ci膮gn膮c w swoj膮 stron臋. – Ale mam lepszy pomys艂. Skoro tak lubisz dupczy膰, to mo偶e przydasz mi si臋 do czego艣 innego. Za艂o偶臋 si臋, 偶e b臋d膮 ch臋tni na tw贸j ty艂ek! – Pu艣ci艂 m臋偶czyzn臋, a ten popatrzy艂 na niego b艂agalnie.
– Szefie, ja jestem hetero. Ja…
– Mam gdzie艣, kim jeste艣! Od dzi艣 jeste艣 pluskw膮, kt贸r膮 zniszcz臋. To twoja wina, 偶e tych dwoje znikn臋艂o! Zap艂acisz mi za to.
Winter zacisn膮艂 pi臋艣膰. Dla kogo艣, kto by艂 wysoko w hierarchii zostanie dziwk膮 by艂o czym艣 gorszym od 艣mierci. Stone got贸w by艂 zniszczy膰 swoich ludzi, 偶eby tylko zdoby膰 tego blondyna, co wygl膮da艂 jak panienka. Gdy przyszli po niego koledzy, z kt贸rymi pracowa艂, obieca艂 sobie, 偶e Stone srogo zap艂aci za to, co mu zrobi艂.
Stone zarycza艂 g艂o艣no uwalniaj膮c cz臋艣ciowo istot臋 b臋d膮c膮 w nim. Czu艂, 偶e dzieciaki zaprowadz膮 go do jego ch艂opaczka i teraz co? Nie ma ich, nie ma Chrisa. Zosta艂a mu tylko Star. I trop, 偶e kto艣 si臋 interesuje Chrisem. Jak ona czego艣 nie zrobi, to on rozniesie to miasto w py艂!

* * *


Christian przyprowadzi艂 do pokoju m艂odego gamm臋. Liczy艂, 偶e ma艂y pokaz wi臋cej powie jego przyjacio艂om ni偶 jaka艣 tam opowie艣膰, w kt贸r膮 i tak nie uwierz膮. W r臋ku trzyma艂 szlafrok, by okry膰 ch艂opaka, gdy ponownie przemieni si臋 w cz艂owieka. Nie zmusi艂 m艂odzie艅ca do pokazu, tylko zapyta艂 czy jest got贸w to zrobi膰, a ten si臋 zgodzi艂. Je偶eli by on sam mia艂 o wszystkim decydowa膰, zostawi艂by przyjaci贸艂 w s艂odkiej niewiedzy i najdalej pojutrze odes艂a艂 ich do domu. Niestety przeczuwa艂, 偶e ich pobyt tutaj przed艂u偶y si臋, wi臋c nie by艂o mo偶liwo艣ci, 偶eby zmienni przebywaj膮cy na swoim terenie udawali kogo艣, kim nie s膮. Wystarczy, 偶e w mie艣cie, ci膮gle b臋d膮cy pod okiem ludzi, musieli to robi膰.
– B艂agam was, nie przestraszcie si臋. Matt przemieni si臋 w wilka, a potem w cz艂owieka.
– Bzdury gadasz. Nie wiem, co ci si臋 sta艂o, Chris, ale nie podoba mi si臋 to – powiedzia艂a dziewczyna i zarumieni艂a si臋 patrz膮c na ch艂opaka o br膮zowych w艂osach.
Luis milcza艂 b臋d膮c coraz bardziej zaciekawiony tym, co ma si臋 sta膰. Je偶eli faktycznie na miejscu tego ch艂opaka pojawi si臋 wilk, to on ju偶 uwierzy we wszystko.
Matt spojrza艂 na partnera swego alfy Martina i dosta艂 zgod臋 na przemian臋. Zamkn膮艂 oczy i wywo艂a艂 swe wewn臋trzne zwierz臋. Wilka, kt贸ry po kilku sekundach pojawi艂 si臋 na jego miejscu. Wywo艂a艂o to krzyk paniki u dziewczyny, a Luis przez chwil臋 zapomnia艂, 偶e ma oddycha膰.
– To… tto… to si臋 nie sta艂o? Mam przywidzenia? 艢ni臋? – pyta艂 ch艂opak. Przed nim sta艂 pot臋偶ny wilk. O wiele wi臋kszy ni偶 te normalne. Jego sier艣膰 l艣ni艂a w promieniach s艂o艅ca padaj膮cych przez okno i poliza艂 sobie 艂ap臋.
– To zmienny wilk. Tak jak inni w tym domu – wyja艣ni艂 Christian. – Ja jestem zmiennym smokiem, ale z powodu pewnych okoliczno艣ci nie mog臋 si臋 zmieni膰. Natomiast… moi partnerzy…
– Partnerzy? Jacy partnerzy? – R臋ce Sonii dygota艂y i musia艂a usi膮艣膰, nie mniej na usta cisn臋艂o jej si臋 mn贸stwo pyta艅. – Czy on tak ju偶 zostanie? – Wskaza艂a na wilka, kt贸ry poruszy艂 uszami.
– Nie. Matt. – Po chwili Matt zn贸w by艂 cz艂owiekiem. Nagim cz艂owiekiem, wi臋c Christian zas艂oni艂 go szlafrokiem. Ca艂y czas czu艂 za drzwiami obecno艣膰 swych ukochanych.
– Dlaczego on jest nagi?
– Dlatego, 偶e w czasie zmiany nasze ubrania zostaj膮 porzucone tam gdzie nast膮pi艂a zmiana – odpowiedzia艂 Matt opatulaj膮c si臋 mi臋kkim szlafrokiem. Nago艣膰 w艣r贸d wilk贸w w czasie zmiany by艂a czym艣 normalnym niezale偶nie od tego czy w艣r贸d nich by艂y kobiety czy nie. – To ja ju偶 p贸jd臋.
– Dzi臋kuj臋, Matt.
– Dla partnera moich alf, wszystko. – Sk艂oni艂 g艂ow臋, po czym u艣miechn膮艂 si臋 i wyszed艂.
– Ale jaaak? – zapyta艂a dziewczyna.
– Opowiem wam wszystko od pocz膮tku. Ot贸偶 moja mama… – Chris podj膮艂 swoj膮 opowie艣膰 przysiadaj膮c na krze艣le. Przyjaciele s艂uchali go poch艂oni臋ci histori膮. Z trudem mogli uwierzy膰 w to wszystko. Zw艂aszcza to, 偶e istniej膮 wampiry. Musia艂 ich uspokaja膰, 偶e one nie s膮 takie jak w horrorach. Wampiry pi艂y krew. Ludzka im bardzo smakowa艂a, ale woleli dzieli膰 si臋 swoj膮 krwi膮 z pobratymcami i pi膰 od nich ni偶 od ludzi. Tym samym nie nara偶ali si臋 na wydanie swej rasy. Chris opowiada艂 im o zmiennych, o sobie i swoich partnerach. O tym jak ich pozna艂 i zwi膮za艂 si臋 z nimi.
Dwie godziny p贸藕niej zako艅czy艂 opowie艣膰 i czeka艂 na werdykt. Nie chcia艂 ich straci膰, ale jak nie b臋d膮 chcieli zna膰 istoty takiej jak on i reszta, nie b臋dzie ich zmusza艂 do przyja藕ni.
– Czu艂em to. – Po d艂ugim milczeniu g艂os zabra艂 Luis. Pochyli艂 si臋 opieraj膮c 艂okcie na kolanach. – Czu艂em, 偶e ten kto艣, kto nas 艣ledzi艂 nie jest normalny. Lecz nigdy nie przypuszcza艂bym, 偶e to co艣 takiego. Gdyby ten m艂ody nie zmieni艂 si臋 uzna艂bym, 偶e zwariowa艂e艣. – Roze艣mia艂 si臋. – Naprawd臋 jeste艣 smokiem?
– Naprawd臋. W wi臋kszo艣ci cz艂owiekiem. Z tego, co wiem moim ojcem by艂 cz艂owiek.
– Powiedzia艂e艣, 偶e pan Russo nim nie jest, to, kto to jest? – spyta艂a Sonia. Ju偶 dosz艂a do siebie po zas艂yszanych rewelacjach. Nawet zrobi艂a si臋 g艂odna i zastanawia艂a si臋 czy w tym domu jest co艣 co nadaje si臋 do jedzenia.
– Nie wiem. Pewnie nigdy si臋 nie dowiem. Mama wychowa艂a mnie w prze艣wiadczeniu, 偶e moim ojcem jest ten dra艅. Chyba po to bym nie szuka艂 mego rodzica. S膮dzi艂a, 偶e wysz艂a za dobrego m臋偶czyzn臋. – Ponownie po艂o偶y艂 r臋ce na brzuchu. Robi艂 to nie艣wiadomie, z czu艂o艣ci膮. Zn贸w nie umkn臋艂o to uwadze przyjaci贸艂. – Co tak patrzycie?
– Na pewno nic ci nie jest? Wiem, 偶e masz 艂adny brzuch, sam bym si臋 tak obmacywa艂 gdybym taki mia艂, ale… A艂艂 – oberwa艂 otwarta d艂oni膮 od siostry w ty艂 g艂owy. – To boli.
– Phi.
– Ale co, Luis? – Chris by艂 ciekaw, co dalej mia艂 do powiedzenia siedz膮cy naprzeciwko ch艂opak.
– Ale ty to ca艂y czas robisz.
Russo wsta艂 poprawiaj膮c koszulk臋. Nie chcia艂 im teraz m贸wi膰. Za du偶o mieli rewelacji jak na jeden poranek, lecz nie potrafi艂 zignorowa膰 ich pytaj膮cego wzroku, kt贸ry nieprzerwanie wwierca艂 si臋 w niego.
– Przedstawi臋 wam moich partner贸w. Ca艂y czas stoj膮 na korytarzu i mo偶e w ko艅cu wejd膮? – Obejrza艂 si臋 za siebie na drzwi, w kt贸rych pojawili si臋 Daniel i Martin. Dwaj zmienni podeszli do niego i zaraz znalaz艂 si臋 w ich opieku艅czych ramionach.
Rodze艅stwo musia艂o zbiera膰 szcz臋ki z pod艂ogi na widok imponuj膮cych m臋偶czyzn, kt贸rzy otoczyli ich przyjaciela patrz膮c na niego z oddaniem.
– To Daniel i Martin. Moi partnerzy i ojcowie moich dzieci. – Jako艣 obecno艣膰 kochank贸w doda艂a mu odwagi do wyznania tej prawdy. Jak nie oszalej膮 na wiadomo艣膰, 偶e m臋偶czyzna jest w ci膮偶y i nie uciekn膮 to b臋dzie dobrze.
– Adoptujecie jakie艣? – Luis podni贸s艂 si臋 z krzes艂a. Pragn膮艂, by przyjaciel odpowiedzia艂 twierdz膮co na pytanie.
– Jestem w ci膮偶y.
Nast臋pnie wydarzenia potoczy艂y si臋 same. Sonia wpad艂a w jego obj臋cia, 艣ciskaj膮c go, gratuluj膮c i m贸wi膮, 偶e nareszcie jaki艣 facet poczuje to, co czuj膮 kobiety. Wypytywa艂a o termin porodu i wszystko inne, a Luis patrzy艂 na nich zdumiony, aby po chwili zacz膮膰 si臋 panicznie 艣mia膰 zginaj膮c w p贸艂. Ca艂e policzki mu poczerwienia艂y, a w oczach pojawi艂y si臋 艂zy.
– To ukryta kamera? Tak? Z t膮 ci膮偶膮 to nieprawda?
– S膮dz臋, 偶e powinni艣my zej艣膰 na 艣niadanie, a tw贸j przyjaciel jak dojdzie do siebie to nas znajdzie. Przy 艣niadaniu om贸wimy te偶 wasz膮 sytuacj臋 – powiedzia艂 Daniel.
– Sytuacj臋? – zapyta艂 dziewczyna.
– Wasz pobyt tutaj i wasze milczenie o nas. Nie wolno wam pisn膮膰 s艂贸wka o zmiennych. Ludzie…
– Wiem, jacy s膮. Wszelka inno艣膰 im przeszkadza. Pacanie – zwr贸ci艂a si臋 do brata – oprzytomniej, bo nie dostaniesz 艣niadania. Ja jestem g艂odna jak wilk. Ups sorry.
– W porz膮dku. – Daniel u艣miechn膮艂 si臋 do niej promiennie, na co si臋 zarumieni艂a. Bardzo szybko wysz艂a z szoku i przesz艂a do porz膮dku dziennego z tym wszystkim. Lepiej to przyj臋艂a ni偶 jej brat, kt贸ry nie potrafi艂 uwierzy膰 w ci膮偶臋 Chrisa.
W ko艅cu Luis otar艂 艂zy i spowa偶nia艂 patrz膮c na zmiennego smoka. Chris troch臋 ba艂 si臋 jego reakcji. Teraz si臋 oka偶e czy nadal mo偶e nazywa膰 go przyjacielem.
– To wszystko prawda?
– Tak, Luisie. Spodziewam si臋 dzieci. Za trzy miesi膮ce przez cesarskie ci臋cie urodz臋 troje zmiennych.
– Wow. – Przeczesa艂 d艂oni膮 swoje kr贸tkie czarne w艂osy. – Najpierw cz艂owiek, kt贸ry zamienia si臋 w wilka, potem ta historia, teraz m臋ska ci膮偶a. Od tej pory jestem got贸w uwierzy膰, 偶e wr贸偶ki istniej膮.
– Istniej膮, ale trudno jest je spotka膰 – odpowiedzia艂 Martin.
– Aha. – Luis wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w. – To, co jest na to 艣niadanie? – U艣miechn膮艂 si臋 promiennie do Christiana. Nie wa偶ne, kim jest jego przyjaciel. Wa偶ne, 偶e jest bezpieczny i z tego, co zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 to szcz臋艣liwy i kochany, a do reszty z czasem si臋 przyzwyczai. Czu艂, 偶e b臋d膮 tu d艂u偶ej ni偶 kilka dni.