Zaklęty przeklęty 2
Dodane przez Aquarius dnia Wrze¶nia 20 2015 22:16:15


Następnego dnia rano, zanim jeszcze słońce wstało, mężczyźni mający eskortować karawanę rodzeństwa Ostrovnic ponownie zebrali się w sali z mapami.
- Wszystko w porzÄ…dku? – Harvat zwróciÅ‚ siÄ™ do zielonowÅ‚osego mÅ‚odzieÅ„ca stojÄ…cego obok Yarvisa. – WytrzeźwiaÅ‚eÅ› już? - Anterus skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… na potwierdzenie. – To dobrze. – Po czym zwróciÅ‚ siÄ™ do pozostaÅ‚ych: - Wprawdzie mówiÅ‚em to wczoraj i powtarzam z każdym razem, jednak teraz znowu to powiem: wasza praca i zachowanie wpÅ‚ywajÄ… na opiniÄ™ o naszej gildii, wiÄ™c uważajcie na to co robicie i mówicie. I dopóki nie zostaniecie zwolnieni z zadania, wszystkie wasze zmysÅ‚y majÄ… być skierowane tylko i wyÅ‚Ä…cznie na tÄ… karawanÄ™. Jasne? – Wszyscy twierdzÄ…co skinÄ™li gÅ‚owami. – No to idziemy!
Wyszli z budynku i skierowali się na obrzeża miasta do dzielnicy willowej, gdzie w jednym z domów już czekali na nich zleceniodawcy.
- A on co tu robi? – zdziwiÅ‚a siÄ™ kobieta widzÄ…c Anterusa. – Nie byÅ‚o go na wczorajszym spotkaniu. Poza tym, jak on niby ma nas bronić z tÄ… rÄ™kÄ…? – wskazaÅ‚a na lewÄ… rÄ™kÄ™ maga, która byÅ‚Ä… caÅ‚a zabandażowana.
- Już mówiÅ‚em, że to ja decydujÄ™, który z moich ludzi idzie na robotÄ™ – odezwaÅ‚ siÄ™ Harvat nieco zirytowany. – WiÄ™c skoÅ„czmy to i ruszajmy w drogÄ™.
Julne Ostrovnic nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła na tył posiadłości, gdzie już czekały wozy i jej brat Hester. Wsiadła na jeden z wozów, najemnicy otoczyli wozy i karawana ruszyła.
Jechali już dobre kilka godzin całkowitej ciszy przerywanej tylko skrzypieniem wozów i odgłosem końskich kopyt. Julne Ostrovnic najwyraźniej ciążyła to cisza, bo próbowała zagadywać jadącego obok niej Yarvisa. Tym razem była ubrana w strój podróżny, który podkreślał jej kobiece atrybuty. I chociaż przez cały czas kokietowała biustem i uwodzicielskimi minami, mężczyzna zostawał obojętny na jej zaloty, przez cały czas odpowiadając grzecznie lecz odmownie. W końcu Julne dała sobie spokój, wyraźnie zawiedziona, że nie udało jej się poderwać Yarvisa, a wojownik odjechał trochę w tył, by kobieta nie mogła znowu go zagadywać.
Tymczasem jadący w pewnej odległości za Yarvisem Anterus podjechał do niego i błyskawicznie przesiadł się na jego konia siadając jak kobieta, po czym przytulił się do wojownika i zamknął oczy. Yarvis jedną ręką objął maga i przytulił mocno do siebie, drugą złapał cugle jego konia i przymocował do swojego siodła.
Jechali już cały dzień i słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, gdy prowadzący karawanę łucznik Morris dał znak by się zatrzymać.
- Co siÄ™ staÅ‚o? – zaniepokojony Hester Ostrovnic wychyliÅ‚ siÄ™ z wozu. – Czemu stajemy?
- Czas na nocleg – odparÅ‚ jadÄ…cy najbliżej niego mężczyzna.
- Jaki nocleg? – z wozu wychyliÅ‚a siÄ™ wyraźnie zirytowana Julne Ostrovnic. – Jest jeszcze jasno, możemy przejechać spory kawaÅ‚ek. W ten sposób to my nigdy nie dojedziemy do Ureus!
- Dojedziemy, dojedziemy – odparÅ‚ spokojnie mężczyzna schodzÄ…c z konia. – Nie pierwszy raz jedziemy tÄ… trasÄ… i doskonale wiemy ile zajmuje droga. Poza tym sÅ‚oÅ„ce niedÅ‚ugo zajdzie, a rozbijanie obozowiska po nocy to nienajlepszy pomysÅ‚, zwÅ‚aszcza w takiej okolicy.
- Jakiej? – zaniepokoiÅ‚ siÄ™ brodacz i mimowolnie zaczÄ…Å‚ siÄ™ rozglÄ…dać w koÅ‚o. Na szczęście jedynym co zobaczyÅ‚ byli ich strażnicy przygotowujÄ…cy siÄ™ do noclegu.
- ProszÄ™ spojrzeć – mężczyzna zatoczyÅ‚ rÄ™kÄ… koÅ‚o – wszÄ™dzie tylko drzewa i gÄ™ste krzewy. Jak okiem siÄ™gnąć las i nic wiÄ™cej. Taki teren Å›wietnie nadaje siÄ™ na bandyckie kryjówki.
- Czemu wiÄ™c stajemy tutaj, a nie gdzieÅ› bliżej miasta? – niepokój brodacza wzrastaÅ‚ w ekspresowym tempie. Na szczęście jego rozmówca miaÅ‚ dużo cierpliwoÅ›ci. Widać byÅ‚o iż nie pierwszy raz musi tÅ‚umaczyć nieobeznanemu czÅ‚owiekowi reguÅ‚y rzÄ…dzÄ…ce podróżami.
- Po pierwsze: za daleko do najbliższego miasta. Wasze konie by nie daÅ‚y rady dotrzeć, a chyba zależy wam na tym by dowieść Å‚adunek, a nie zajeździć konie na Å›mierć. – Hester Ostrovnic odruchowo pokiwaÅ‚ twierdzÄ…co gÅ‚owÄ…. – Po drugie: rozbijajÄ…c obozowisko za dnia możemy zbadać najbliższy teren i przygotować siÄ™ na ewentualne zagrożenia, co byÅ‚oby niemożliwe po zmroku. Tak wiÄ™c, jeÅ›li chcecie dowieść swój drogocenny Å‚adunek na miejsce radzÄ™ sÅ‚uchać siÄ™ nas. Czyli tez rozbić obozowisko. Jak tylko sÅ‚oÅ„ce wstanie wyruszymy dalej, wiÄ™c na pewno zdążycie na czas.
- Dobrze, dobrze – gÅ‚owa brodacza kiwaÅ‚a siÄ™ niczym u zepsutej lalki. Widać byÅ‚o, że pierwszy raz bierze udziaÅ‚ w takiej wyprawie i jest kompletnie nieobznajomiony z podstawowymi reguÅ‚ami.
Strażnik, widząc, ze jego tyrada odniosła właściwy skutek odszedł zająć się swoim koniem.
Tymczasem rodzeństwo Ostrovnic zeszło z wozu. Kiedy kobieta przeciągała się, by rozprostować kości, z drugiego z wozów wysiadło dwóch mężczyzn i zaczęło rozkładać w pobliżu wozu dość spory namiot w czerwonym kolorze z wyjątkowo drogiego materiału. Kiedy już namiot stał, mężczyźni bez słowa zaczęli do niego wnosić różne kufry podróżne. Na koniec kilka kroków dalej robili niewielki szary namiocik w którym mogły się zmieścić ledwie dwie osoby.
Kiedy czerwony namiot już stał, z wozu, w którym siedziało rodzeństwo Ostrovnic, wyszły dwie drobne postacie tak owinięte ubraniami, z zasłoniętymi twarzami, że trudno było rozpoznać czy to dzieci, czy tez może kobiety. Postacie szybko zniknęły w czerwonym namiocie, a mężczyźni, którzy ten namiot rozkładali uważnie rozglądali się w koło. Jednak strażnicy kompletnie nie zwracali na nich uwagi, zajęci rozbijaniem obozowiska. Każdy z nich eskortował w swoim życiu niejedną karawanę i każdy z nich widział różne dziwactwa, a życie i przebyte doświadczenia nauczyły ich by nie dociekać dopóki to nie zagraża ich bezpieczeństwu. Bo tak jest lepiej.
W czasie gdy rodzeństwo Ostrovnic zajęte było rozmową, Yarvis delikatnie potrząsnął śpiącym magiem.
- Obudź się, rozbijamy obozowisko.
Śpiący powoli podniósł powieki. Przez krótką chwilę jego oczy wyglądały jak oczy węża zmrużone w dwie pionowe szparki, lecz szybko zmieniły się w ludzkie, niezwykle zielone.
- WyspaÅ‚eÅ› siÄ™? – zapytaÅ‚ ciepÅ‚o Yarvis, na co Anterus pokiwaÅ‚ twierdzÄ…co gÅ‚owÄ…. – W takim razie zsiadaj.
Mag posłusznie wykonał polecenie i gdy Yarvis zajmował się koniem, podszedł do swojego. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych nie zabrał się za czyszczenie konia, tylko ściągnął z niego cały rynsztunek i klepnął go w zad, by ten znalazł sobie jakaś trawę do skubania. Potem, kompletnie ignorując wszystkich w koło, usiadł wprost na ziemi, za czerwonym namiotem, jakby chciał dać do zrozumienia, że chce być sam. Jego kompani widocznie byli do tego przyzwyczajeni, bo zupełnie nie zwracali na niego uwagi.
Kiedy już wszystkie konie pasły się w jednym miejscu, a strażnicy skończyli rozstawiać swoje niewielkie namioty, z czerwonego namiotu wyszła Julne Ostrovnic. Wciąż ubrana była w swój strój podróżny, który idealnie podkreślał jej smukłe kształty. Rozejrzała się w koło, jakby kogoś szukała. Oko rozbłysło jej, gdy zobaczyła Yarvisa stojącego nad kociołkiem i mieszającego jego zawartość. Już chciała podejść i ponowić próbę poderwania tego niezwykle przystojnego wojownika, gdy dotarło do niej, że ich strażnicy nie zachowują się jakby mieli ich pilnować, tylko szykowali się do snu. Albo rozkładali swoje namioty, albo wałęsali się kompletnie nieuzbrojeni.
- Dlaczego nie rozstawiliÅ›cie straży? – spytaÅ‚a wyraźnie zirytowana Yarvisa.
- Nie ma takiej potrzeby – odparÅ‚ tamten nie przestajÄ…c mieszać w kocioÅ‚ku. KobietÄ™ wyraźnie zirytowaÅ‚o, że nawet nie raczyÅ‚ na niÄ… spojrzeć. – Paru ludzi poszÅ‚o na rekonesans. JeÅ›li dostaniemy od nich sygnaÅ‚ wystarczy nam pięć sekund by być gotowym do walki.
- Jaki sygnał?
- To już nasza tajemnica – wojownik w koÅ„cu spojrzaÅ‚ na kobietÄ™. – Was, pani powinno tylko interesować, że jesteÅ›cie w dobrych rÄ™kach.
- O tym siÄ™ jeszcze przekonamy – mruknęła, po czym odeszÅ‚a z powrotem do namiotu, po drodze rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ po linii drzew i wypatrujÄ…c ludzi o których mówiÅ‚ Yarvis.
Tymczasem ich służący rozłożyli palenisko i zaczęli przygotowywać kolację dla rodzeństwa Ostrovnic i ich tajemniczych towarzyszy. Kiedy w końcu było gotowe przełożyli je do porcelanowych waz i zanieśli do namiotu.
Również Yarvis ukończył przygotowywanie potrawy. Nałożył ją do dwóch drewnianych misek, które wyjął z juków i podszedł do siedzącego wciąż w oddaleniu Anterusa. Bez słowa usiadł obok i podał mu jedną z misek.
- I jak, wyczuwasz coÅ›? – zapytaÅ‚ miÄ™dzy jednÄ… Å‚yżkÄ… a drugÄ….
- Nie – odparÅ‚ spokojnie mag. – Noc powinna być spokojna.
- To dobrze. Ta baba i bez tego dziaÅ‚a mi na nerwy. O wszystko ma pretensje. Ja nie wiem, na cholerÄ™ taka bogata lalunia wyprawia siÄ™ w podróż takÄ… karawanÄ…. Powinna posadzić dupÄ™ w bogatej karocy i wrzeszczeć na bogu ducha winnych woźniców, że za majÄ… drogÄ™ wyrównać, bo jej dupÄ™ za bardzo trzÄ™sie. - Anterus prychnÄ…Å‚ rozbawiony. – I znowu udaÅ‚o mi siÄ™ ciebie rozÅ›mieszyć - Yarvis wyraźnie zadowolony z siebie wyszczerzyÅ‚ zÄ™by w uÅ›miechu, na co Anterus zmieszany odwróciÅ‚ gÅ‚owÄ™ udajÄ…c zwiÄ™kszone zainteresowanie wÅ‚asnÄ… miskÄ…. – O, chÅ‚opaki już wrócili ze zwiadu. Wybacz, ale muszÄ™ iść posÅ‚uchać co majÄ… do powiedzenia. – Yarvis wstaÅ‚ i odszedÅ‚. ZostawiajÄ…c maga znowu samego.
Tymczasem w czerwonym namiocie najwyraźniej trwała zażarta kłótnia. Wprawdzie trudno było rozróżnić poszczególne słowa gdyż tłumił je gruby materiał z którego był zrobiony namiot, jednak po tonie krzyków i ich intensywności łatwo było wywnioskować iż jest ona dość poważna. Jakby na potwierdzenie tego nagle zasłona zasłaniająca wejście odchyliła się i z namiotu wyszła wyraźnie wzburzona Julne Ostrovnic. Akurat w momencie, gdy Yarvis przyjmował relację zwiadowców. Kobieta wyraźnie widziała jak trzech mężczyzn rozmawiających z Yarvisem żywo gestykuluje i co chwila coś pokazuje kierując ręce w stronę lasu. Próbowała tam coś dojrzeć, lecz oprócz drzew nie widziała nic. Z niecierpliwością oczekiwała kiedy Yarvis zostanie sam. W końcu się doczekała: zwiadowcy skończyli sprawozdanie i wzięli się za kolację.
- To byli ci zwiadowcy o których mówiÅ‚eÅ›? – PodeszÅ‚a do Yarvisa.
- Zgadza siÄ™.
- I co mówili? Nie wyglądali na zbytnio zachwyconych.
- Tak wam się, wydaje, pani. Powiedzieli, że okolica jest spokojna i możecie spokojnie spać.
Kobieta chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle w wejściu do ich namiotu ukazał się szczupły młodzieniec o białych, długich do ramion prostych włosach. Julne szybko do niego przyskoczyła.
- MówiÅ‚am, że masz nie wychodzić – syknęła Å‚apiÄ…c mÅ‚odzieÅ„ca za rÄ™kÄ™. – Chcesz na nas sprowadzić nieszczęście? Wracaj do namiotu i siedź tam dopóki nie ruszymy w dalsza drogÄ™.
Białowłosy wyszarpnął rękę z uścisku.
- Nie bÄ™dziesz mi rozkazywać – odparÅ‚ gniewnie. – Wystarczy, że sprzedaliÅ›cie nas jak psy na targu.
- Jak Å›miesz… - już podnosiÅ‚a rÄ™kÄ™ do uderzenia, gdy mÅ‚odzieniec warknÄ…Å‚:
- No zrób to. Z chęcią użyję swojej mocy. A ty doskonale wiesz co potrafię. I uwierz mi, uczynię to z prawdziwą przyjemnością.
Wzniesiona ręka szybko opadła, kobieta sapnęła gniewnie i wyminąwszy chłopaka weszła do namiotu.
Spojrzenia kilku ze strażników spoczęły na białowłosym, lecz szybko pobiegły w innych kierunkach, przez co młodzieniec nagle poczuł się jakby był na jakimś pustkowiu. Wzdrygnął się i rozejrzał w koło. Podszedł do siedzącego wciąż w tym samym miejscu młodego maga.
- MogÄ™ to uleczyć – powiedziaÅ‚. Anterus podniósÅ‚ na niego pytajÄ…cy wzrok, na co mÅ‚odzieniec wskazaÅ‚ lewÄ… rÄ™kÄ™ maga. Ten spojrzaÅ‚ na niÄ… jakby widziaÅ‚ ja pierwszy raz.
- Nie, powiedział, tego nie można uleczyć.
- Ja potrafię leczyć. Mam moc, dzięki której potrafię uleczyć wszystkie rany, nawet zwrócić starcowi młodość.Anterus podniósł zabandażowaną rękę wewnętrzną stroną do góry, po czym przejechał paznokciem po bandażu od nadgarstka aż po palce. Pod wpływem dotyku bandaż rozdzielał się jakby był cięty przez niewidzialny nóż. W końcu całkowicie opadł, ukazując dłoń. Na jej środku widniała czarna okrągła, paskudnie wyglądająca szrama. Młodzieniec zbladł.
- JesteÅ› PrzeklÄ™ty – wyszeptaÅ‚ cofajÄ…c siÄ™ kilka kroków.
- Jestem – odparÅ‚ spokojnie mag powoli owijajÄ…c rÄ™kÄ™ bandażem, który znów byÅ‚ caÅ‚y. – I tego nie uleczysz, choćbyÅ› posiadaÅ‚ nie wiem jakÄ… moc.
- Słyszałem, że Przeklęty nigdy się nie uwalnia.
- Też tak sÅ‚yszaÅ‚em. – Bandaż byÅ‚ już na swoim miejscu, a rÄ™ka schowana w obszernym rÄ™kawie szaty.
- Dlaczego wiÄ™c to zrobiÅ‚eÅ›? – Wprawdzie mÅ‚odzieniec nie przysunÄ…Å‚ siÄ™ bliżej, lecz kucnÄ…Å‚ szykujÄ…c siÄ™ na dÅ‚uższÄ… rozmowÄ™. – Dlaczego sprzedaÅ‚eÅ› duszÄ™ diabÅ‚u? Co w zamian dostaÅ‚eÅ›?
Anterus popatrzył uważnie na młodzieńca.
- Lepiej żebyś nie wiedział. Czasami niewiedza jest błogosławieństwem.
Młodzieniec westchnął ciężko i usiadł.
- Chciałbym żeby tak było, żebym nie wiedział co mnie czeka.
- Zła rzecz nie zawsze musi być zła.
- Nie rozumiem – spojrzaÅ‚ na maga z zainteresowaniem.
- Sprzedali was, nie pytając o zdanie. Teraz jesteś tym zbulwersowany, ale skąd wiesz co ci przyniesie los? Może tam będzie wam lepiej niż teraz.
- WÄ…tpiÄ™ – mÅ‚odzieniec zwiesiÅ‚ smÄ™tnie gÅ‚owÄ™. – Ja mam być na każde zawoÅ‚anie bogatego starucha, a Mila… - umilkÅ‚, a w jego oczach pojawiÅ‚y siÄ™ Å‚zy. – Naszym przekleÅ„stwem byÅ‚o, że urodziliÅ›my siÄ™ jednoczeÅ›nie, przynoszÄ…c przy okazji Å›mierć matce. Przez pierwszy rok nie mogli nas rozdzielić, a z każdym kolejnym dniem naszego życia nasze podobieÅ„stwo stawaÅ‚o siÄ™ coraz bardziej widoczne. Na poczÄ…tku byÅ‚o tylko fizyczne, później ujawniÅ‚y siÄ™ nasze moce. Ja potrafiÄ™ uleczyć każdÄ… chorobÄ™ czy ranÄ™, a Å‚zy Mili zamieniajÄ… siÄ™ w diamenty. I dlatego musi ona poÅ›lubić tego, któremu ja mam przedÅ‚użać życie. Twoim zdaniem to bÄ™dzie lepsze? WÄ…tpiÄ™. Do tej pory, chociaż żyliÅ›my w odosobnieniu, to jednak do niczego nas nie zmuszano, mieliÅ›my dla siebie piÄ™kny ogród, sÅ‚użących, którzy byli nam bardziej przyjaciółmi niż sÅ‚użbÄ…. W jakiÅ› sposób byliÅ›my szczęśliwi. Jak można być szczęśliwym sÅ‚użąc czÅ‚owiekowi, który chce oszukać Å›mierć?
Anterus nic nie powiedział tylko podniósł zabandażowaną rękę i przyłożył ją do czoła młodzieńca.
- Zamknij oczy – powiedziaÅ‚.
Białowłosy posłusznie wykonał polecenie. Przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Po chwili z oczu pociekły łzy. Anterus zabrał rękę. Młodzieniec otworzył oczy.
- To było takie piękne. Dlaczego mi to pokazujesz? Dlaczego mnie torturujesz?
- To nie tortury. To jedna z możliwości. Wszystko zależy od ciebie. Niektórzy mogą ci mówić, że przez moc którą posiadacie, wasza przyszłość jest przesądzona. Ale to nieprawda. To wy decydujecie o tym jak potoczy się wasza przyszłość.
- Ale jak? – zapytaÅ‚ zrozpaczony mÅ‚odzieniec. – Jak mamy to zrobić, jeÅ›li staliÅ›my siÄ™ towarem dobrym tylko do sprzedania!
Anterus uśmiechnął się delikatnie.
- Wystarczy, że w odpowiednim momencie posłuchasz swojego serca.
- Jak mam go posłuchać, jeśli cały czas tylko łka z rozpaczy?
- Nadejdzie czas, tam w niewoli, gdy zabije nie tylko dla ciebie. Wystarczy, że go wtedy posłuchasz, a wszystko dobrze się ułoży. Dla ciebie i dla twojej siostry.
- Nie rozumiem. Jesteś strasznie tajemniczy. Mówisz takimi zagadkami.
- Życie nigdy nie daje prostych rozwiązań. Ale to mogę ci obiecać: posłuchaj mojej rady, a wszystko ułoży się dobrze.
- ChciaÅ‚bym – wyszeptaÅ‚ mÅ‚odzieniec. Nagle podniósÅ‚ gÅ‚owÄ™, jakby nasÅ‚uchiwaÅ‚. – Wybacz, ale muszÄ™ wracać do Mili.
- Powiedz jej to, co ci powiedziałem. Niech ona też nie traci nadziei.
Młodzieniec nic nie odpowiedział, tylko wszedł do namiotu.
Kiedy młodzieniec zniknął, do Anterusa podszedł Yarvis.
- Jestem zazdrosny – stwierdziÅ‚ siadajÄ…c i chowajÄ…c obandażowanÄ… rÄ™kÄ™ maga w swoich dÅ‚oniach. – Tak dÅ‚ugo z nikim nigdy nie rozmawiaÅ‚eÅ›. Poza mnÄ….
- Żal mi było dzieciaka. Taki młody, a tak mało w nim chęci życia. Niczym w stuletnim starcu.
- Pomogłeś mu?
- Tyle ile mogÅ‚em, ale czy mnie posÅ‚ucha… tego nie mogÄ™ zagwarantować – odparÅ‚ ze smutkiem.
- Nie przejmuj siÄ™ tym, masz dość swoich zmartwieÅ„ – Yarvis objÄ…Å‚ Anterusa ramieniem. Mag poÅ‚ożyÅ‚ gÅ‚owÄ™ na jego ramieniu, a po jego policzkach spÅ‚ynęły dwie Å‚zy. Yarvis jakby wyczuÅ‚ co siÄ™ dzieje z mÅ‚odym magiem, przyciÄ…gnÄ…Å‚ go bardziej do siebie i pocaÅ‚owaÅ‚ w czubek gÅ‚owy.
- Wszystko będzie dobrze. Kiedyś. Zobaczysz.