Stacja kosmiczna Luna 7
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 16 2015 13:00:02


Niestety, nie był sobie w stanie przypomnieć. A może to tylko takie wrażenie? Niestety nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo jego wybawca jak nagle się pojawił, tak nagle też zniknął. Marvil też.
- Jebany niewdzięcznik – mruknął Kalvi podnosząc się z podłogi i otrzepując. Niestety z jego posiłku nic nie zostało, w ferworze walki został zrzucony ze stołu na ziemię. Na szczęście szybko pojawił się robot sprzątający i usunął resztki tak, że po incydencie nie było śladu. Gapie dość szybko wrócili do swoich spraw. Kalvi stwierdził, że odechciało mu się jeść, zresztą i tak już nie miał czasu na kolejne danie, musiał iść na następne zajęcia.

***

- I jak było na pierwszych zajęciach? – zainteresował się Miszka, kiedy Basil wieczorem wrócił do pokoju.
- Super! – uśmiechnął się zadowolony siadając na swoim łóżku. – Dowiedziałem się tyle interesujących rzeczy! Nie mogę się doczekać następnych zajęć. – Miszka roześmiał się rozbawiony. – A ty?
- Jakoś przeleciało – odparł niedbale.
- Wygląda jakbyś nie był zadowolony.
- Ależ skąd, jestem. – odparł uśmiechając się. – Po prostu jak na razie mówią to, co już wiem.
- Skąd? – zainteresował się Basil.
- Z ulicy.
- Z ulicy? – zdumiał się.
- Może kiedyś ci opowiem.
Basil naburmuszył się.
- Zawsze mówisz „kiedyś ci opowiem”. Ciekawe kiedy będzie czas na to „kiedyś”?
- Któż to wie… - odparł wzruszając ramionami, na co Basil naburmuszył się jeszcze bardziej. – Oj, mały – powiedział, wiedząc minę przyjaciela – przecież nie mogę zdradzać ci wszystkich moich tajemnic, bo nie byłyby to już tajemnice.
Basil westchnął ciężko.
- No dobra… Ale dalej mnie lubisz? – zerknął na niego spod oka.
- Ależ oczywiście. – potargał jego włosy ze śmiechem.

***

Kilka dni później Basil wrócił do pokoju przygnębiony.
- Co się stało? – zaniepokoił się Miszka na co Basil tylko westchnął rozdzierająco.
- Mieliśmy dzisiaj pierwsze zajęcia na siłowni – odparł przygaszonym głosem.
- I? – Miszka popatrzył na Basila wyczekująco, chociaż tamten tego nie widział, siedząc ze zwieszoną smętnie głową.
- No i byłem ostatni.
- Tylko tyle? – zdumiał się. – A myślałem, ze koniec świata nadszedł.
- Ale to poważna sprawa! – Oczy Basila zabłysły. – Ty wiesz jakie to upokorzenie być najgorszym?!
Miszka westchnął.
- Wiem – odparł cicho, aż Basil popatrzył na niego zdumiony. Nigdy nie słyszał w głosie przyjaciela takiego smutku. – Nie zawsze byłem taki jak teraz. Na początku musiałem walczyć o przetrwanie, jak każdy w szarej strefie.
- Wychowałeś się w szarej strefie? – zdumiał się Basil. – I mimo to jesteś…
- Kim? – Miszka spiął się.
- Takim dobrym człowiekiem? - dokończył Basil nawet nie zauważywszy zmiany nastroju przyjaciela.
Nikły uśmiech pojawił się na twarzy Miszki, a napięte mięśnie rozluźniły się.
- Co wiesz o szarej strefie?
- No… - wybąkał niepewnie Basil. – To siedlisko całego zła. Żyją tam degeneraci i przestępcy wszelkiej maści, którzy nie chcą podporządkować się panującym regułom.
- To oficjalna wersja, dla takich jak ty – odparł Miszka spokojnie. – Prawda jest inna.
- Jaka? – Basil popatrzył na przyjaciela z zainteresowaniem.
- To prawda, że żyją tam różnego rodzaju przestępcy i ludzie zajmujący się nie do końca legalnymi interesami, ale także muszą tam żyć ci, których społeczeństwo odrzuciło. Łatwiej jest kogoś zepchnąć na margines niż mu pomóc. Bo na to potrzeba mniej środków, mniej wysiłku.
- Ciebie odrzucili? – zapytał cicho drżącym głosem.
- Odrzucili – odparł nad wyraz spokojnie, a wtedy z oczu Basila popłynęły łzy. Chłopak nawet nie podniósł ręki by je zetrzeć. Wpatrywał się z napięciem w twarz rozmówcy, jakby bał się, że przegapi któreś z jego słów.
- Dlaczego? – spytał ze ściśniętym gardłem.
Miszka wzruszył ramionami, jakby to był nic nie znaczący incydent w jego życiu.
- Bo nie spełniałem ich standardów. Odrzucili mnie i nie przejmowali się, co się ze mną stanie. Sam musiałem walczyć o przetrwanie, nie miałem nikogo, kto by mnie wszystkiego nauczył. Nieraz obrywałem tylko dlatego, że ktoś silniejszy miał akurat taki kaprys by mnie poniżyć. Ej, nie płacz – powiedział widząc łzy lecące ciurkiem po policzkach Basila. To było dawno temu, teraz jest inaczej.
- Ale i tak to jest przykre – wychlipał siorbiąc nosem.
- Kochany dzieciak z ciebie – powiedział ciepło i przyciągnął Basila do piersi. Zapadła cisza. – To jak, pomóc ci z tymi zajęciami na siłowni? – odezwał się w końcu Miszka, na co Basil pokiwał głową. - W takim razie zaczynamy od jutra.

***

- Dzisiaj zaczynacie pierwsze zajęcia na symulatorach! – grzmiał wykładowca do uczniów zebranych w sali w której stały symulatory lotów w kilku rzędach, na dwóch poziomach. – Żeby było jasne, macie bezwarunkowo wykonywać moje polecenia! Jeśli ja mówię „Wychodź”, to opuszczacie symulator bez żadnych sprzeciwów. Zrozumiano? – Wszyscy potrząsnęli twierdząco głowami. – Za złamanie zasad jest tutaj tylko jedna kara: wydalenie z uczelni.
- A jakie są te zasady? – zapytał ktoś nieśmiało i błyskawicznie schował się za plecami innych, bojąc się gniewu wykładowcy.
- Zasada jest tylko jedna: bezwzględne posłuszeństwo wobec trenera. A teraz podstawowe przygotowania przed wejściem do symulatorów: w sali obok są syntezowy przystosowane do wytwarzania specjalnych kombinezonów, które w realnym świecie mają was ogrzewać, chronić przed obrażeniami. Przed każdym wejściem do symulatora macie założyć kombinezon. Bez tego nie zostaniecie wpuszczeni na salę. W wejściu do tej Sali są umieszczone specjalne czujniki, które wychwycą każdego, kto spróbuje wejść bez kombinezonu. Trzy próby wejścia bez kombinezonu będą traktowane jako złamanie zasad.
- Ale po co mamy je zakładać? – odezwał się jeden z chłopaków – Przecież tu nam nic nie grozi i jest ciepło.
- Żeby wyrobić w was nawyk. Kombinezon musi być dla pilota niczym druga skóra, bez której nie może się obejść. Czy to jasne? Gdy wszyscy potwierdzili, kontynuował: - po włożeniu kombinezonów wsiadacie i odpalacie symulację. Jest ich tyle, ze za każdym wejściem do symulatora będzie to inna symulacja. Ma to zapobiec przechodzeniu symulacji na pamięć. Symulacje są po to by nauczyć was prawidłowych reakcji w określonych sytuacjach, dlatego też nie ma tu miejsca na jakąkolwiek rutynę. Ani też na leserkę. Specjalne czujniki będą śledziły wasze postępy. I jeśli zauważę, że któryś próbuje odwalać zajęcia po łebkach, zostanie on surowo ukarany. Na koniec jeszcze jedna informacja: nie ma konkretnie przydzielanych symulatorów do poszczególnych kadetów, symulacje i tak są losowe, więc jest bez znaczenia czy za każdym razem będziecie używać tej samej kabiny czy innej. Jeżeli wszystko jest jasne, to do syntezatorów jazda! – wykrzyknął wykładowca na koniec.
Wszyscy ruszyli biegiem do sąsiedniej sali.
Kalvi aż drżał z podniecenia gdy wchodził do maszyny. I chociaż nakładanie kombinezonu trwało zaledwie kilkanaście sekund, miał wrażenie jakby czas spowolnił, a nawet biegł do tyłu.
W końcu syntezator zasygnalizował zakończenie pracy. Wyszedł i niemal biegiem przeszedł do sali z symulatorami. Ręce mu się trzęsły z podniecenia, gdy wciskał przycisk otwierający drzwi, a potem zapinał pasy.
- Tylko spokojnie, Kalvi, tylko spokojnie - mówił do siebie oddychając głęboko. – W końcu masz to, czego chciałeś.
Rozejrzał się w koło starając się rozpoznać poszczególne przyrządy. Miał nadzieję, ze zapamiętał wszystko dokładnie, wszakże tyle razy wałkowali to na zajęciach…
- Kompensator, kompas Gaula, obrotomierz – mamrotał patrząc na poszczególne przyrządy. – A to chyba przycisk włączający symulację – stwierdził widząc duży czerwony przycisk. – No to zaczynamy. – I wcisnął przycisk.

***
Pięć lat później.

W sali reprezentacyjnej uczelni zebrali się wszyscy kadeci, którzy właśnie zakończyli naukę.
Na podium stał kapitan Warren, poniżej uczniowie w mundurach równo jeden za drugim w kilku rzędach, każda sekcja w pewnej odległości od drugiej.
- Kiedy tak patrzę na was – mówił kapitan Warren – me serce napełnia się dumą. Kiedy przybyliście tu pięć lat temu, mówiłem sobie: „co za banda nieudaczników się tu pcha?” Wielu potwierdziło te słowa rezygnując z nauki przed czasem. Jednakże wy wszyscy sprawiliście, że zmieniłem zdanie. Przez te pięć lat pokazaliście, że jesteście twardzi, nieustępliwi i godni wstąpienia w szeregi armii. Gdy patrzę na wasze mężne ciała, ten błysk w oczach… wierzę, że będziecie godnie reprezentować swój kraj i ta uczelnię. Wasze postępy były monitorowane przez cały okres nauki. Na ich podstawie wydałem rekomendację na wasze przydziały. Przed chwilą dostałem oficjalne rozkazy co do waszych przydziałów. – Stojący za nim sierżant podał mu tablet. – Wyczytany niech podejdzie po odbiór dokumentu potwierdzającego ukończenie akademii oraz oficjalne rozkazy. – Zaczął po kolei wyczytywać nazwiska. Wyczytyani podchodzili, odbierali dokumenty i po krótkiej przemowie kapitana salutowali i wracali na miejsce.
- Basil Ureski! – padło. Basil podszedł z bijącym sercem. Odebrał od kapitana niewielki tablet. Zerknął na niego.
- Stacja kosmiczna Luna - odczytał. Popatrzył zdziwiony na kapitana. – Sir? To najdalej wysunięta placówka, najbardziej narażona na ataki przemytników i wszelkiego rodzaju męty kosmosu. Jest pan pewien, sir?
- To nie ja o tym decyduję, żołnierzu. Ja tylko dostarczyłem osiągnięte przez ciebie wyniki. Widocznie uznano, że nadajesz się żeby właśnie tam cię skierować. Tak między nami, synu, jesteś najlepszy z nich wszystkich.
- Ja, sir? - zdumiał się. – Ależ to niemożliwe, widziałem lepszych ode mnie.
- Jesteś w błędzie, synu. Ale może porozmawiamy o tym jak już zakończymy to wszystko? Przyjdź do mojego gabinetu, to ci wszystko wytłumaczę. A teraz wracaj na miejsce.
- Tak, sir – odparł posłusznie Basil i wrócił na miejsce. Z niepokojem wyczekiwał kolejki Miszki.
- Michał Uchany! – Miszka podszedł i odebrał dokumenty, a Basilowi serce zaczęło walić niczym młot. Gdzie go przydzielono? Czy będzie możliwość kontaktu czy tez może przydzielą go na drugim końcu galaktyki? Tyle niewiadomych, tak wielki niepokój.
W końcu ceremonia się skończyła i absolwenci rozeszli się do swoich pokoi, by spędzić w nich ostatnią noc przed odlotem do nowych miejsc. Basil poszedł do gabinetu kapitana Warrena.
- A więc, przyszedłeś, chłopcze?
- Tak, sir. Mówił pan, że byłem najlepszy ze wszystkich. Nie bardzo mogę w to uwierzyć.
- Najlepszy na swoim roczniku. I mówię tu nie tylko o sekcji pilotażowej, ale także o wszystkich pozostałych.
- Ale jak to możliwe? – zdumiał się.
- To proste, synu, każdy z uczniów jak tutaj przychodzi jest dokładnie badany, nie tylko pod kątem medycznym, ale także oceniane są jego siłą, zręczność, wydajność i wiele innych parametrów, których nie ma sensu teraz wymieniać. Najważniejsze z tego jest, że każdy z tych parametrów jest mierzony przez cały czas pobytu tutaj, byśmy mogli sprawdzać jakie postępy robi uczeń. Takie postępowanie pozwala nam dobierać indywidualne nauczanie, jeśli zajdzie taka potrzeba. To także pozwala wyselekcjonować tych najlepszych. Jak wiesz, są jednostki gdzie potrzebni są ludzie lepiej wyszkoleni, bardziej odporni czy wytrzymalsi. Są to jednostki z terenów o podwyższonym ryzyku. Dlatego też dość skrupulatnie prowadzimy te badania i stawiamy naszym uczniów wysoką poprzeczkę, bo wiem, ze od tego może zależeć życie wielu niewinnych ludzi. Nasi uczniowie analizowani są pod różnymi kontami. Nie tylko zapisujemy suche wyniki, ale także zależności między nimi. Twoje wyniki pokazują, że mimo iż często osiągałeś przeciętne wyniki, to jednak w ogólnym rozrachunku wychodziłeś ze wszystkich uczniów najlepiej. Ciągle podnosiłeś sobie poprzeczkę i chociaż robiłeś to powoli, to jednak uparcie dążyłeś do celu i nawet nie zdawałeś sobie z tego sprawy, że wzrastał twoja wydajność i siła. Dzięki temu byłeś w stanie łatwiej pokonywać każdą kolejną przeszkodę. Wszystkie te twoje wyniki pokazały iż podołasz zadaniom jakie czekają na ciebie na stacji kosmicznej Luna.
- Nie byłem sam – odparł dziwnie zawstydzony Basil. – Pomagał mi przyjaciel.
Kapitan Warren uśmiechnął się.
- To także było brane pod uwagę. – Widząc zdziwioną minę Basila dodał: - Wśród oceniających wyniki uczniów znajdują się psychonicy. Chociaż szczerze mówiąc to nawet nie wiem ilu jeszcze specjalistów ogląda te wyniki – westchnął kapitan Warren.
- Martwi to pana? – zapytał z niepokojem Basil.
- Wybacz, chłopcze, chyba za głośno pomyślałem – powiedział szybko. – W każdym razie tęgie głowy po analizie twoich wyników stwierdziły, że idealnym przydziałem dla ciebie jest stacja kosmiczna Luna.
- Dziękuję, sir. A… - zawahał się.
- Tak? – zapytał zachęcająco.
- Czy mógłby mi pan powiedzieć gdzie dostał przydział mój przyjaciel? Jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
- Ten, który ci pomagał?
- tak? – nie wiedzieć czemu Basil zaczerwienił się.
- Jak on się nazywa?
- Michał Uchany.
Kapitan Warren wstukał dane na panelu znajdującym się w jego biurku. Kiedy dane się wyświetliły, uśmiechnął się.
- Wychodzi na to, że będziesz miał okazję jeszcze trochę poprzebywać ze swoim przyjacielem.
- Nie rozumiem.
- Jego także przydzielili do stacji kosmicznej Luna.
- Naprawdę? – Twarz Basila rozjaśniła się. Kapitan pokiwał twierdząco głową. – Dziękuję, sir! – Uradowany Basil zasalutował i wyszedł. Radość sprawiała, że biegł jakby go gonił tabun wściekłych facetów. Jak burza wpadł do pokoju.
- A ty co taki zadowolony? – zdziwił się Miszka, który właśnie pakował swoje rzeczy.
- Wiesz gdzie mnie przydzielili? – zapytał podniecony.
- Szczerze mówiąc nie wiem, chociaż jak bym chciał, to bym mógł wiedzieć w ciągu pięciu minut. Wolałem żebyś mi sam powiedział.
- Tam gdzie ty! Na stację kosmiczną Luna! – wykrzyknął uradowany. – Nie uważasz, że to świetny zbieg okoliczności?
- Oczywiście – przytaknął uśmiechając się. Nie przyznał się, że doskonale o tym wiedział, bo to on zmienił przydział Basila tak, by był blisko niego. – Chociaż teraz chyba już nie będziesz potrzebował mojej pomocy. Nabrałeś mięśni i pewności siebie.
- I tak będę cię potrzebował.
- Do czego?
- A do czego potrzebni są starsi bracia? – odparł lekko naburmuszony na co Miszka uśmiechnął się i przyciągnął Basila do piersi.
- Możesz być spokojny, zawsze będę cię wspierał i pomagał.
Następnego dnia zwrócili wszystko co było własnością szkoły i udali się w podróż do miejsca, które miało być ich domem przez najbliższe lata.

***
Transportowiec Gemini, gdzieś na krańcu galaktyki.

Mężczyzna w zielonym kombinezonie szedł niespiesznie pustym korytarzem. Jego kroki odbijały się echem od ścian i podłogi. Co chwila ziewał, jakby obudzono go z zasłużonego snu.
- Czy ty kiedykolwiek się wyśpisz? – zapytała ze śmiechem idąca za nim kobieta w białym mundurze.
- Kiedyś pewnie tak – odparł ziewając – jak mnie zamrożą na przynajmniej rok, a nie tylko na miesiąc.
- Niestety nie mamy tak daleko wysuniętej placówki, by zamrażali nas na rok.
- A szkoda. Ustawiłem sobie sen z taką fajną laską. Z takimi buforami – wykonał odpowiedni gest rękami. – O, przepraszam – dodał szybko kiedy jego wzrok padł na średniej wielkości biust towarzyszki – trochę się zapomniałem.
Kobieta roześmiał się rozbawiona.
- Nic się nie stało. Też lubię duże balony, jest co popieścić.
- I przytulić się – dodał rozmarzony mężczyzna. Niestety nie dowiedział się co na ten temat myśli jego towarzyszka, bo właśnie doszli do miejsca docelowego, sali ze stojącymi pod ścianami komorami, w których zamrożeni byli ludzie.
- No dobra – mruknęła kobieta – czas ich obudzić.
Mężczyzna podszedł do znajdującego się pod jedną ze ścian panelu i przez chwilę przeglądał dane ukazujące się na czytniku.
- Wszystkie parametry w normie, można uruchomić procedurę.
- Więc zrób to – odparła kobieta.
Mężczyzna wcisnął kilka przycisków, a sekundę potem nad każdą z komór zaczęło zapalać się czerwone światło tegoż samego koloru pasek, który robił się coraz dłuższy. W końcu pasek dotarł do końca i czerwone światło zgasło, a zapaliło się zielone. Komory z sykiem otworzyły się. Znajdujący się w nich mężczyźni otwierali oczy.
- Za godzinę dotrzemy do stacji kosmicznej Luna – odezwała się kobieta. - Jednak zanim to nastąpi musze sprawdzić, czy wszyscy dobrze znieśliście sen kriogeniczny. Stańcie obok komór i czekajcie na swoją kolejkę. Jeśli ktoś nie czuje się dobrze, niech zostanie w komorze. Kiedy już was przebadam, udacie się do luku bagażowego po swoje rzeczy A teraz zapraszam pierwszego z brzegu do diagnolizera. – pierwszy z mężczyzn posłusznie wszedł do maszyny. – Wszystko w porządku – powiedziała lekarka gdy na panelu diagnolizera wyświetliły się wyniki. – Możesz iść dalej.
Mężczyzna wyszedł z urządzenia i bez słowa skierował się do wyjścia. Basil i Miszka także bez problemów przeszli badanie i przeszli do luku bagażowego, gdzie wyciągnęli ze skrytek swoje bagaże.
Godzinę później, kiedy już wszyscy pasażerowie byli w luku bagażowym, odezwał się metaliczny męski głos:
- Stacja kosmiczna Luna, czas przybycia pięć minut i trzydzieści sześć sekund. Przygotować się do dokowania.

***

Stacja kosmiczna Luna

- Transportowiec Gemini, czas przybycia trzy minuty dwanaście sekund – odezwał się metaliczny damski głos.
Stojący przy pulpicie żołnierz wcisnął kilka przycisków. Na galeriach mieszczących się na wysokości drugiego piętra na każdej ze ścian, stali mężczyźni w różnych mundurach, z zaciekawieniem wpatrując się we wrota prowadzące do loków dokujących. W końcu wrota otworzyły się i pojawili się pasażerowie transportowca ciągnąc za sobą lub niosą na własnych plecach swoje rzeczy.
- Zapowiada się interesująco – mruknął oparty niedbale o barierkę rosły czarnowłosy mężczyzna ubrany w czarny kombinezon. – Świeże mięsko, świeże ofiary. – uśmiechnął się drapieżnie.
- Ech, Erlic, kiedy ty w końcu spoważniejesz? – westchnął stojący za nim szatyn z prostymi do ramion włosami spiętymi gumką na karku. Nosił taki sam mundur jak jego przyjaciel, a w prawej ręce trzymał niewielki tablet. Czarnowłosy spojrzał na niego uważnie, po czym wrócił do obserwowania nowoprzybyłych.
- Od kiedy to armia rekrutuje przedszkolaków? – zdumiał się.
- O czym mówisz? – długowłosy podszedł do barierki.
- O tym szczylu – wskazał niskiego, ostrzyżonego na krótko blondyna.
Długowłosy zaczął przebierać palcami po tablecie.
- Może i szczyl – powiedział po chwili – ale w akademii miał lepsze wyniki od ciebie, Erlic.
- Bzdura – prychnął czarnowłosy. – Ktoś taki nie może być lepszy ode mnie.
- A jednak, statystyki nie kłamią.
- Pokaż – warknął Erlic i wyszarpnął towarzyszowi tablet. Przez chwilę błądził wzrokiem po jego ekranie by na koniec rzucić nim o ścianę.
- Ej! – wykrzyknął długowłosy. – Tym razem przesadziłeś! To był mój tablet!
- Zamknij się Sermes – warknął Erlic, po czym wrócił do obserwowania blondyna. – Ten gówniarz będzie mój. Zabawię się z nim na całego – wyszczerzył się drapieżnie. Sermes uniósł w zdumieniu jedną brew, ale nic nie powiedział. – Taaak, zabawię się z nim tak, że będzie błagał o litość – zaśmiał się szatańsko, aż stojący w pobliżu mężczyźni odsunęli się przerażeni. Jednak Erlic nic sobie z tego nie robił. Wciąż uśmiechając się drapieżnie wyszedł z sali.