Jedwabny szal 2
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 09 2015 01:29:27


Wysiadając z auta Daniel i Martin wciągnęli w nozdrza upojny zapach świeżego powietrza. Spokojną atmosferę tego miejsca Daniel wyczuł będąc tu pierwszy raz. Nie zastanawiał się długo nad nowym domem sfory. Teraz Martin, pomimo że był tu od zaledwie kilku minut, mógł odczuć to samo. To był dom. Ich przyszły dom. Coś gdzie można mieszkać, wychowywać młode i cieszyć się przestrzenią.
– Idealnie – rzekł Martin.
– Nie widziałeś jeszcze wszystkiego.
– Wystarczy, że widzę dom.
– To główna siedziba, miejsce gdzie zamieszkamy wraz z betą i może jego partnerem lub partnerką, o ile Dario nie odejdzie od nas wiążąc się z kimś. Reszta zamieszka w domach obok, a i tak będziemy mieli ich na karku co dzień.
– Miałeś się tu z kimś spotkać?
– Tak. Powinien na nas czekać Jacob Langston. – Rozejrzał się. – Nie widzę, aby ktoś tu był.
– Ale są świeże ślady opon – powiedział Martin wskazując na ślady kół, które pozostawały na mokrej ziemi. – Ktoś był i odjechał.
– Być może wróci, a jak nie to pojedziemy do niego. Chodź, mam klucze obejrzysz dom. – Alston wyjął z kieszeni pęk kluczy idąc w stronę domu.

* * *


Zmysły Christiana zarejestrowały, że jest mu ciepło i miękko, jakby leżał na puchowej poduszce, która go wokół okalała. Przytulił się do tego czegoś zadowolony. Nie chciał się budzić z tego snu. Czym innym miałoby to być jak nie snem, przecież jego życie się zmieniło. Nie ma już możliwości spania będąc opatulony pierzynami. Sen, w którym chciał pozostać był zbyt dobry. Przewrócił się na długi bok i zakwilił, kiedy odczuł ból na całym ciele, to zmusiło go do otwarcia oczu. Uniósł wolno powieki i wpatrzył w jakiś mało wyraźny punkt. Z każdą chwilą wzrok nabierał ostrości i tym punktem okazał się być bujany fotel, obok którego stał mały krągły stoliczek, a na nim leżała biała serweta na niej postawiono flakon z bukietem żółtych kwiatów. Zamrugał szybko powiekami mając ochotę się uszczypnąć dla sprawdzenia czy, aby to nie sen.
– Wróciłeś do nas.
Drgnął słysząc ten głos. Znał go. Słyszał go niedawno. Przesunął wzrok z oglądanych mebli bardziej na lewo. Przy łóżku, bo na pewno leżał na łóżku, siedział mężczyzna.
– To nie sen śpiąca królewno. Wystraszyłeś mnie mdlejąc jak panienka.
Tak, pamiętał. Piwnica, zimno i ten mężczyzna, który przyszedł. Wystraszył go prawie na śmierć. Miał ochotę się odsunąć, ale nie ruszył się. Pod okryciem było tak ciepło. Lubił ciepło.
– Nie bój się – powiedział Jackob widząc strach w oczach chłopaka – nie zrobię ci nic złego.
– Gdzie ja jestem?
– W moim domu. Zemdlałeś i wziąłem cię do siebie. Mam na imię Jacob.
– Christian. – Podciągnął okrycie pod brodę.
– Jak poczujesz się lepiej to wstań. Możesz wziąć prysznic, tam jest łazienka. – Wskazał na drzwi za sobą. – Te drugie to wyjście z pokoju. Moja żona przygotowała dla ciebie ubrania. Należą do mojego brata. – Pokazał mu mały stosik ubrań leżący na komodzie w kolorze orzechowym i czterema szufladami.
Ubrania czy oni go... Zajrzał pod poduchę, która go przykrywała, i uspokoił się.
– Nie, nie rozbieraliśmy cię, chociaż te ciuchy nie nadają się do niczego. Zostaw je w łazience. Jak poczujesz się lepiej przyjdź do nas. Jesteśmy w kuchni to na lewo od tego pokoju. Na pewno znajdziesz.
– Jesteśmy? – zapytał słabo.
– Moja żona, brat, ja. – Inni, którzy przewijali się przez ten dom pracowali. – Zostawię cię teraz, dodam jeszcze, że w kuchni czeka gorący i pyszny posiłek. – Uśmiechnął się do chłopaka i zostawił go samego. Kiedy ten dzieciak zemdlał, nie potrafił go ocucić i zostawić samemu sobie. Chłopak wyglądał jakby przeszedł wiele i z pewnością skądś uciekł. Pytanie skąd, kim był i czemu znalazł się w tamtej piwnicy?
Już na korytarzu wyczuł słodki zapach ciasta, a wchodząc do kuchni od tego zakręciło mu się w głowie.
– Sheoni, mówiłem ci, żebyś się nie przemęczała.
– Nic nam nie jest. – Kobieta pogłaskała się po brzuchu. – Nasze maleństwo czuje się dobrze, a poza tym Justin mi pomagał.
– A Kelly?
– Kelly ma swego partnera i obowiązki. – Podeszła do niego i pocałowała go w policzek, wcześniej stając na palcach. – Jak nasz tajemniczy gość? – Wróciła do polewania polewą już upieczonego ciasta.
– Przestraszony, ale obudził się. – Spojrzał w stronę brata. Ten stał przy oknie patrząc gdzieś w dal. – Justin, mam nadzieję, że nie masz nic przeciw temu, że pożyczyłem mu twoje ubrania. Nie chodzisz już w nich, a Christian...
– Christian? – Dopiero wtedy Justin zwrócił uwagę na brata.
– Tak ma na imię nasz gość. Christian, raczej nie ma nic na zmianę, więc pożyczyłem mu jakieś spodnie, koszulkę i sweter.
– W porządku. – Usiadł przy stole i podparł brodę na dłoniach.
– Kochanie, a jak ty tu jesteś, to kto się spotkał z kupcami posiadłości wuja? – zapytała kobieta.
– Jasna cholera, zapomniałem o nich. Zadzwonię do Alstona i przeproszę. Najwyżej na mnie poczekają lub zaproszę ich tutaj. Gdzie mój telefon?
– W tylnej kieszeni, kochanie – parsknęła Sheoni. Jacob wiecznie zapominał gdzie zostawiał komórkę. – Justin, pomóż mi przenieść blachę na tamtą szafkę. – Chciała zająć czas i myśli szwagrowi. Westchnęła ciężko, spoglądając na Justina. To niesprawiedliwe, że ktoś taki jak on tyle przeszedł. Uśmiechnęła się do niego, kiedy pomógł jej z ciężką blachą pełną ciasta. Zawsze pomagał, nie odmawiał.
– Gdzie mam to postawić? – zapytał jakby nie słyszał jej ostatnich słów.
– O tam na szafce, gdy polewa stężeje pokroję i będzie na deser.
Jacob przyglądał im się chwilę i sięgnął po telefon.

* * *


– Dom jest imponujący. W porównaniu do starej siedziby to...
– Martin, małe mieszkania trudno porównać do tego. – Daniel obrysował ręką dom. Stali na ganku po obejrzeniu posiadłości. Zostały im jeszcze ogrody. Daniel oparł się łokciami na balustradzie i przyglądał roślinności. Jeszcze nie wiedział co będą hodować, a wątpił, że Martin zrezygnuje z klubów nocnych, ale na to mieli czas. Najpierw musieli tutaj doprowadzić wszystko do ideału, a potem będą myśleć o reszcie. A on musiał zastanowić się nad tym co robić dalej w sprawie zatwierdzenia Martina. Zwlekał, czekał na cud, znak, że mają jeszcze jednego partnera, ale co zrobi jak przez następne pięćdziesiąt lat go nie spotkają? Nie może tak długo czekać. Przecież może związać się z Martinem, a potem z... Tok jego myśli przerwał dzwonek telefonu dochodzący z zaparkowanego auta.
– Cholera zostawiłem telefon w samochodzie. Nie chcę z nikim rozmawiać.
– Pójdę zobaczyć kto to. – Martin zmarszczył brwi widząc melancholię na twarzy partnera.
– Jak to Dario to powiedz, żeby on zajął się sprawą, zastępuje mnie.
– Najwyżej powiem, by zadzwonili później. – Zszedł ze schodów.
Daniel przetarł twarz dłonią starając się na razie odepchnąć natrętne myśli i to jak bardzo krzywdzi Martina. Zapewniał go, że chce mężczyznę i miał nadzieję, że kochanek nie czuł się odrzucany, chociaż nieraz o tym wspominał. Oderwał się od balustrady i przeszedł na drugi bok domu. Od razu w oczy rzuciły mu się otwarte drzwi do piwnicy. Zajrzał tam. Wewnątrz paliło się światło, ale nie słyszał z wnętrza żadnych odgłosów. Zaciekawiony miejscem zszedł na dół i rozejrzał się. Kilka pustych półek, pajęczyna, nic ciekawego.
Warto odmalować to miejsce. Pomyślał. I już miał zawrócić sądząc, że któryś z pracujących tu robotników zapomniał zamknąć to drzwi, gdy jego wzrok padł na leżący w kącie zwinięty materiał. Zaintrygowany podszedł tam i ukucnął. Wziął w rękę niebieską tkaninę, była jedwabna, szeroka i długa. Ktoś musiał to zostawić. Przytknął do nosa materiał i wciągnął powietrze zaciekawiony czy zapach właściciela już się ulotnił i wtedy to się stało. Jego penis stwardniał, serce zaczęło bić o wiele szybciej, żołądek ścisnął się w supeł, w ustach powstała pustynia, a głos w nim powtarzał:
„Partner, partner.”
Nie odsunął szala, jak zdążył zauważyć czym była trzymana tkanina, od nosa i rozpłakał się. Wiedział. Po prostu wiedział, że mają jeszcze jednego partnera. Opadł na kolana ściskając szal w dłoni tuż przy piersi. Tyle czekał na Martina nie tracąc nadziei, czując, że będzie miał partnera na całe życie, a teraz jeszcze opłaciło się czekanie na kolejną duszę. Śmiali się z niego, że wierzy w sny, a teraz zwykły przypadek i odnalazł go.
– Dzwonił ten Langston i zaprasza nas do domu. – Martin wszedł do piwnicy i zaskoczony klęczącym i płaczącym partnerem dobiegł do niego. – Daniel, co ci jest? Co się stało?
– Mówiłem, że mamy partnera. – Nie zwracał uwagi na to, że alfa powinien być silny, odważny, a nie rozpaczać, ale tu był tylko Martin nie jego sfora. Zresztą alfa bez uczuć nie potrafi przewodzić swymi zmiennymi. – Powąchaj. Zapach jest silny.
Martin wziął materiał i zrobił to o co go Daniel prosił i on też już wiedział. I poczuł się, źle, że nie wierzył w przeczucia kochanka. Ciało wołało, głos w nim, że nie są sami. Są triadą, rzadko zdarzającą się, ale ich los obdarzył trzecim partnerem. Nie wiedział tylko czy się z tego cieszy, ale Daniel miał rację.
– Gdybym tu nie wszedł... Prawdopodobnie nie odnalazłbym tego. – Daniel podniósł się ocierając oczy z resztek łez. – Był tu tej nocy, ale gdzie jest? Gdzie zniknął?
– Może to była kobieta. To kobiecy szal.
– Nie ważne, musimy odnaleźć właściciela tego jedwabiu, to nasz partner, nasze dopełnienie dusz. I wiem, że jest płci męskiej. Po prostu to wiem. – Popatrzył na niego. – Wiem to. Tak jak wiedziałem, że spotkam ciebie.
Martin stanął bardzo blisko niego i oparł czoło o jego ramię dając się objąć.
– Przepraszam, że ci nie wierzyłem. – Przyciągnął go do siebie. – Znajdziemy go. Jeżeli tu był, to może jest miejscowy. Chłopak chodzący w kobiecym szalu, raczej rzuca się w oczy. Wystarczy popytać. Choćby możemy zacząć od tego Jacoba, to alfa tutejszej sfory, więc orientuje się we wszystkim.
– Masz rację. – Pocałował go w skroń. – Znajdziemy go. – Uścisnął kochanka bardzo mocno czując, po chwilowym załamaniu, że narodził się na nowo.

* * *


Christian czując się zdecydowanie lepiej, wziął prysznic, ubrał się stwierdzając, że spodnie są trochę za długie, ale nic z nimi nie robił i wyszedł z pokoju. Pamiętając, żeby kierować się w lewo szedł wolno, stawiając jedną stopę tuż przed drugą, dopóki nie trafił do czegoś w rodzaju holu i tam już miał przystanąć, nie chcąc się narzucać i nie być przyłapany przez kogoś, że chodzi sam po czyimś domu, ale z pomieszczenia naprzeciwko dobiegły go odgłosy rozmowy. Potarł dłońmi o spodnie i udał się tam. W drodze poprawił jeszcze wilgotne włosy, nie było suszarki i ich nie mógł wysuszyć, zrobił to tylko ręcznikiem, aby woda z nich nie ściekała. Wszedł po cichu do kuchni, niczym innym to pomieszczenie nie mogło być, szczególnie, że zapachy dolatujące stąd nęciły jego nos. Obserwował rudowłosą kobietę jak myje pod kranem ręce, a potem wyciera w ścierkę oraz młodego mężczyznę, wyglądającego na bardzo zamyślonego.
– O jesteś. – Podskoczył, kiedy za plecami, znienacka, usłyszał głos tego Jacoba. – Nie bój się, tak straszny chyba nie jestem – dodał mężczyzna, tym samym śmiejąc się i zwracając uwagę innych.
– O, to ty jesteś Christian? – Kobieta zostawiła ścierkę i podeszła do niego podając mu rękę. Zwrócił uwagę na jej dość duży brzuch. Oddał uścisk nie wiedząc co robić dalej. Tym razem jego żołądek wiedział i chłopak skrzywił się na głuchy odgłos wołania o jedzenie.
– Tak, to ja, proszę pani.
– Mów mi Sheoni. Wejdź i usiądź, zaraz coś ci podam.
– Tyle tu pięknych zapachów, że i ja zrobiłem się głodny. – Jacob wyszczerzył się do swojej żony.
– Ty zawsze jesteś głodny. Najpierw zajmę się naszym gościem. Christianie, to jest Justin brat Jacoba. – Przedstawiła nieznanego mu młodego mężczyznę. – Siadaj, śmiało, nie gryziemy.
Christian usiadł przy stole będąc trochę ogłupionym tym jak miło go przyjmowali. Miał tak tylko w domu przyjaciół, których musiał zostawić. Pewnie się martwili o niego. Nic im nie powiedział, tylko zniknął zabierając ze sobą kilka rzeczy, które mu skradziono na stacji metra, gdzie nocował. Rodziny, poza ojcem, też nie miał, więc nikt go nie będzie szukał. Został mu tylko... I wtedy do niego dotarło. Szal. Gdzie jest szal jego mamy?
Jacob zobaczył, że chłopak nagle się spiął, a przerażenie zaczynało w nim się rozpalać.
– Chłopcze stało się coś? – Położył rękę na jego dłoni.
– Mój szal. Miałem ze sobą szal.
– Nie widziałem przy tobie czegoś takiego. Jak cię znalazłem...
– Piwnica. Muszę tam iść, jest w tej piwnicy. – Wstał, ale zaraz został zatrzymany przez silny uścisk na ręce.
– Nawet nie wiesz gdzie masz iść. Usiądź, zjedz. Jak zgubiłeś szal w piwnicy, to on nadal tam jest. Niedługo przyjadą przyszli właściciele tamtej posiadłości, powiem im o co chodzi i najwyżej wyślę Justina po niego.
Justin, wciąż milczący oderwał wzrok od kubka pełnego herbaty i skierował go na brata.
– Po co i gdzie mam jechać?
– Chłopak zostawił coś w piwnicy Arkadii. Pojedziesz po to później.
– Dobrze.
Sheoni postawiła talerze na stole, a Jacob wstał i przyniósł wazę pełną zupy. Odłożył pokrywkę i nalał Christianowi dużą porcję pierwszego dania.
– Smacznego. – Sheoni rozłożyła serwetkę na kolanach.
Christian zjadł ze smakiem zupę, jak i drugie danie oraz ciasto. Najchętniej to rzuciłby się na posiłek, ale nie był sam i wypadało jakoś się przy stole zachowywać. Cały czas myślał co dalej miał robić. Nie mógł tu zostać. Gdy przed nim wylądował kubek herbaty z cytryną zadano mu pytania, które wiedział, że padną. Sam na ich miejscu, by pytał.
– Kim jesteś? Skąd się wziąłeś w tej piwnicy? I czemu w takim stanie? – zapytał otwarcie Jacob opierając łokcie na stole i składając dłonie w piramidkę. Jego wzrok jasno mówił, że oczekuje prawdy, a jakaś siła przywódcy emanująca z niego sprawiła, że Christian spuścił wzrok na stół.
– Ja... ja... Czy mógłbym...
– Nic ci się nie stanie tutaj, nawet możesz zostać u nas na jakiś czas, nie wygląda na to byś miał się gdzie podziać, ale w zamian oczekujemy, że powiesz coś o sobie. Raczej nie wyglądasz na osobę, która zrobiła sobie wycieczkę po Camas.
– Jestem w Camas? – Uniósł głowę. To było daleko od miasta ,w którym go szukali.
– Tak. Mów.
Christian wiedział, że ten mężczyzna nie ustąpi, ale pomimo że byli daleko od Stonea, to i tak się bał. A co jak go ci tutaj znają i mu doniosą lub on ich skrzywdzi? Poczuł ciepły dotyk na swym ramieniu. Spojrzał na kobietę.
– Uciekłeś z domu prawda? – zapytała.
– Musiałem. – W oczach zaczęły zbierać mu się łzy.
– Dlaczego?
– Mój ojciec, sprzedał mnie do domu publicznego, nie mogłem na to pozwolić. – Broda zaczęła mu drżeć, pociągnął nosem. Nie chciał płakać, nie przy nich, już wolałby sam, nienawidził siebie, że był płaczką, ale kobieta patrzyła tak współczująco i ciepło, że nie sposób było się nie rozkleić. Łzy same wypłynęły z oczu i potoczyły się po policzkach.
W tym samym czasie przed dom zajechało auto i chociaż Jacob miał jeszcze wiele pytań wiedział, że musi zająć się gośćmi.
– Wybaczcie, interesy. – Wstał od stołu uśmiechając się do żony i dając aprobatę temu, że zajęła się ich gościem. Gdy był przy drzwiach usłyszał, jak Christian pyta:
– Mogę wrócić do pokoju?
Jacob domyślił się, że Sheoni opowiedziała twierdząco. Sam już był w holu, a po chwili znalazł się na dworze. Daniel Alston rozmawiał z Griffem betą, a obok jak przypuszczał stał jego partner.

* * *


Daniel mając w głowie myśli o swoim drugim partnerze starał się skupić na rozmowie, tym bardziej, że podszedł do nich alfa sfory Langston.
– Wybaczcie panowie, ale jak mówiłem przez telefon zaszły nieprzewidziane komplikacje i musiałem wracać do domu. Zapraszam do gabinetu, tam przy kawie omówimy resztę spraw.
– Nic nie szkodzi, dzięki temu mój partner może zobaczyć piękną posiadłość sąsiadów. – Daniel objął w pasie Martina i przedstawił go.
– Jestem zaszczycony, że podoba się wam to miejsce. Wybraliśmy je starannie. Szkoda, że nie możemy spędzić tu wieków, to jeden minus bycia zmiennymi. Nie można dożyć sędziwych setek lat w miejscu, w którym się urodziliśmy – powiedział Jacob.
– Ale za to jest wiele plusów – odezwał się Martin. – Chętnie napiję się tej kawy.
– W takim razie zapraszam do środka. Griff chodź z nami. – Jacob zwrócił się do swjego bety i wszyscy udali się do domu.

* * *


– Mówiłem, że chcę twojego syna. Zapłaciłem za niego, a on zwiał. Jak mogłeś mu na to pozwolić stary durniu! – Uderzenie pięścią o stół odezwało się w gabinecie Stonea.
– Oddałem ci pieniądze czego jeszcze chcesz?! Nie wiem gdzie jest mój syn!
– Dobrze wiemy, że nie jest twój. – Oczy Stonea pałały ogniem wściekłości.
– Znajdziesz go.
Stone roześmiał się.
– Znajdę go. Przewrócę miasto do góry nogami, ale smoczek będzie mój i będzie w moim łóżku.
– Chciałeś go dla siebie? – Cooper Russo, był tym zaskoczony. Poruszył się w skórzanym fotelu niecierpliwie.
– Co myślałeś, że oddam go w łapy tych co korzystają z moich dziwek? – Miał z nim związane plany, ale jego gość nie musiał tego wiedzieć. – Takie cudo jak on, jest tylko dla mnie.
– Jak sądziłeś, że jest dziewicą to się mylisz. Wielu dawał.
– Dobrze, będzie wiedział co robić. – Podniósł się zza biurka i go obszedł stając przed mężczyzną. Położył ręce po bokach fotela pochylając się. – Jak tylko się odezwie, to natychmiast masz mi dać znać, inaczej twój interes diabli wezmą i wszystko inne. Zrozumiałeś? – syknął prosto w twarz mężczyźnie.
– T... tak.
– Dobrze, a teraz może po kieliszku czegoś mocniejszego? – Wyprostował się i odszedł w stronę barku. Będzie miał Christiana u swych stóp. Znajdzie go. Jego zmienni nie tylko przetrząsają miasto, ale i śledzą dom tych ludzkich przyjaciół chłopaka. Musi się tam pojawić albo ktoś z nich do niego pojedzie, a wtedy... Uśmiechnął się triumfalnie.

* * *


Czwórka mężczyzn opuściła gabinet. Wszystko poszło zgodnie z planem i Arkadia należała do Alstonów. Jak później Daniel rozporządzi majątkiem nie należało już do kompetencji Langstona.
Martin cały czas obserwował partnera i czekał na moment, kiedy ten zapyta Jacoba o znaleziony szal. I pomimo że wiedział jak bardzo tego kochanek pragnie, musiał najpierw zająć się obowiązkami. Dopiero gdy byli w holu, a Griff odszedł do swoich zajęć, Daniel zatrzymał się i odwrócił do Jacoba.
– Jest coś o co chciałbym cię zapytać. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął niebieską tkaninę. Rozłożył ją przed oczami zmiennego, pytając: – Znasz może kogoś kto nosił ten szal.
– Skąd go masz?
– Znalazłem w piwnicy Arkadii.
Jacob domyślił się czyj to szal. Godzinę wcześniej Christian chciał go odzyskać.
– A czemu pytasz czyj to szal?
– Pytam, gdyż nie wiem do kogo należy, a zapach mówi mi, że to mój i Martina partner. Chcę znaleźć tę osobę. Jak coś wiesz, pomóż nam.
Smutek w oczach Daniela nie pozwolił Jacobowi na dalsze pytania i udawanie, że nic na ten temat nie wie.
– Właśnie właściciel szala, był tym problemem, przez który musieliście tu przyjechać. – Obrzucił wzrokiem obu towarzyszy. – Chodźcie za mną.
Martin zmarszczył brwi. Czyżby było to tak łatwe? Już go odnaleźli? Nie wiedział co miał o tym myśleć. Trudno mu się przyzwyczaić, że będzie ktoś trzeci. Ciało, serce miało ochotę skakać z radości, ale umysł wolał podchodzić do całej sprawy ostrożnie. To, że ktoś odnalazł swojego partnera nie znaczyło, że nie może go odrzucić z różnych względów. Niestety on zaczynał odczuwać właśnie tę chęć. Nie wiedział jeszcze z jakiego powodu i miał nadzieję, że to minie.
– Ma na imię Christian, niestety nie znam jego nazwiska. Znalazłem go przemarzniętego w waszej piwnicy. Był bardzo wystraszony, chciał uciec, ale zemdlał, więc go przywiozłem tutaj.
– To człowiek?
– Nie, to zmienny diamentowy smok.
Danielowi szczęka opadła. Diamentowe smoki prawie nie istniały. Jacob zapukał do drzwi pod którymi stali, ale gdy nikt nie odpowiedział otworzył je zajrzał wpierw i dopiero po chwili wpuścił obu zmiennych do środka. Na łóżku otoczony poduszkami leżał zwinięty w kłębek długowłosy chłopak. Daniel wciągnął powietrze i nabrał pewności, że to jest ten, na którego czekał. Ostrożnie usiadł na łóżku ze łzami w oczach. Jego wewnętrzny głos ponownie krzyczał:
„Partner, partner.”
Martin też to czuł. Obecność ich partnera powodowała, że stał się twardy jak kamień. Nie odważył się do niego podejść.
– Tyle czasu czekałem. – Głos Daniela, był szeptem tak cichym, że gdyby nie wzmocniony słuch nikt by go nie usłyszał. – Tyle czasu odpychałem wiązanie z Martinem, gdyż wiedziałem, że istniejesz. – Patrzył na śpiącego i miał ochotę go przytulić, kochać się z nim, oznaczyć i mówić, jak go uwielbia. Wyciągnął rękę i dotknął jego miękkich, długich włosów. Chłopak poruszył się niespokojnie, drgnął, a potem otworzył oczy, które spotkały się z tymi Daniela.
Zaczynała wzbierać w nim panika, obcy siedział tak blisko, znaleźli go, znaleźli! Ale czemu tak dobrze ten ktoś pachniał, jak dom, ciepło, rodzina? Czemu czuł, że się podnieca i dlaczego jakiś głos wołał, że to jego partner? Poderwał się szybko i cofnął za drugi koniec łóżka.
– Nie bój się. – Serce zamarło w piersi Daniela, kiedy chłopak tak się wystraszył. Taką reakcję widział tylko u wilków, których skrzywdzono. Narosło w nim wewnętrzne warczenie, na myśl, że ktoś zrobił krzywdę tej istocie.
Christian słyszał, że mężczyzna warczy i już wiedział z kim ma do czynienia. To był zmienny wilk, ktoś o kim opowiadała mu mama. Skulił się.
– Przepraszam, mój wilk jest zły, że ktoś cię krzywdził. Ale nie zrobi ci krzywdy, od dziś nie pozwolę nikomu tego robić.
Wierzył mu, dziwne, ale wierzył. I coś ciągnęło go do niego, a także do drugiego mężczyzny stojącego przy drzwiach. I czemu tamten patrzył tak nieprzychylnie? Cristian wycofał się bardziej pod ścianę i podciągnął nogi do piersi.
– Kim wy jesteście?
– Twoimi partnerami. Nareszcie jesteś z nami, ukochany – odpowiedział Alston.
Tylko nie to. Mama mówiła mu o tym. O partnerstwie i o tym co się czuje. I jak bardzo partnerzy opiekują się sobą. Jak są oddani tej drugiej osobie. I dlaczego musiało go to spotkać akurat teraz, kiedy musiał uciekać, żeby Stone nikomu nie zrobił krzywdy?! Rozpłakał się dając upust emocjom, a kiedy chwilę później silne ramiona owinęły się wokół niego, wtulił twarz w szyję mężczyzny, który pachniał jak miłość i bezpieczeństwo. Pozwolił sobie na płacz.