Połączeni 32
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 05 2015 23:37:40


Droga wiodła przez skąpaną w wodzie ziemię, która pod końskimi kopytami zamieniała się błoto. Zbliżali się do miejsca, w którym miał przebywać książę i robotnicy. Wokół biegały lub spacerowały konie, nieco wystraszone, ale jak okiem sięgnąć, nigdzie nie było ludzi.
Terrik informował Aranela o wszystkim, co zastali, tym samym potwierdzając niepokój, jaki targał młodym księciem.
– Nie sądzę, żeby zawrócili do wioski. Musieli się gdzieś ukryć. – Podjechał do nich Galdor.
– Jest tutaj jakieś takie miejsce? – zapytał Aranel.
– Jest, panie – wtrącił jeden z żołnierzy. – Jakieś pół mer stąd nad brzegiem morza są groty skalne. Jako dziecko bawiłem się tam z braćmi. Mam nadzieję, że jeszcze są. Woda już dawno mogła zalać wnętrza. Z pewnością większość jaskiń jest zalana, lecz inne, te wyżej położone, nadal mogą być dostępne.
– Przecież nawet jakby się tam skryli, to do tej pory wyszliby, a tu nikogo nie ma – powiedział drżącym głosem Aranel.
– Jedziemy na skraj brzegu. Rozglądajcie się wokół. Przestrzeń jest duża i mogą być po drugiej stronie pastwisk, ale najpierw jaskinie! – krzyknął Yavetil.
Aranel popędził konia. Chciał być przy mężu tej nocy. Wiedzieć, że wszystko z nim w porządku. Tym bardziej, że zbliżała się noc i czym dłużej trwały poszukiwania, tym mocniej był zmobilizowany i wytrwały w osiągnięciu celu.
– Jaskiń jest chyba z dziesięć. Dawniej było więcej. Woda podmyła dużo brzegu – mówił ten sam żołnierz, który poinformował ich o grotach, w chwili, gdy znaleźli się na miejscu. – Zaczniemy od tamtych w oddali. Są jednymi z największych, także kilkoro ludzi z pewnością by się tam kierowało.
– Doskonale. My poszukamy tutaj. – Galdor zeskoczył z konia, a za nim ten sam ruch wykonali Aranel i Terrik. Nadal nie był zadowolony, że narzeczony z nimi pojechał, ale już on znajdzie sposób, żeby go za to ukarać. Aranel też powinien pozostać w pałacu. Nic nie mógł poradzić na to, że się o nich martwił. Jednego kochał nad życie, drugiego bardzo lubił, a poza tym książę Saeros obdarłby go ze skóry, gdyby im obu coś się stało.
Aranel chwycił się ramienia hrabiego, nasłuchując przyrody. Woda poruszała się, szumiąc w jego uszach. W innym wypadku prosiłby o opis zapewne tak wspaniałego miejsca, które niosło ze sobą cudowny zapach. Pomimo chłodnego wiatru, przez co musiał utulić się bardziej peleryną, czuł zimno z zupełnie innego powodu.
– Uważajcie na kamienie pod stopami – ostrzegł Galdor. – Musiało tu być istne szaleństwo. Morze wyrzuciło na brzeg wszystko, co się w nim znalazło. Woda podmyła niektóre skały.
Nagle wśród głosów żołnierzy i szumu morza do uszu Aranela doszło coś innego. Nastawił ucha i oddech mu przyspieszył.
– Słyszycie?
– Co? – zapytał Terik, próbując wyciągnąć stopę spomiędzy kamieni.
– Głosy. Wołanie. Po lewej. Ktoś stuka o głazy.
– Nic nie słyszę, panie. – Galdor zaczął rozglądać się wokół. – Cisza! – krzyknął do rozgadanych żołnierzy. – Zamilknijcie na moment! – I gdy w powietrzu zaczął roznosić się tylko szum fal uderzających o brzeg, prawdziwość tego, co słyszał książę Adantin, ukazała się w pełną werwą. Dowódca podbiegł do najbliższej góry i wtedy stukot wzmocnił się. Zaczął nawoływać swoich ludzi, by mu pomogli odrzucić głazy, które zatkały wyjście.
– Na pewno ktoś tam jest? – zapytał jeden z jego ludzi.
– Jest, nie wierzysz, to posłuchaj, ale lepiej, byś wziął się do pracy – warknął Yavetil.
– Prawdopodobnie piorun uderzył w szczyt góry i sprowadził lawinę – dodał inny żołnierz, zaczynając odrzucać głazy.
Galdor zabrał się do pracy, przeklinając siebie, że gdyby nie posłuchał rozkazu księcia, zbyt długo czekałby na powrót Rivena. Wtedy mogłoby być już za późno. Kto wie, jak duża jest tam przestrzeń i ile mają powietrza. Któryś z żołnierzy krzyczał coś do zawalonych ludzi, ale Yav go nie słuchał zajęty odrzucaniem na bok kamieni.
Tymczasem Aranel i Terrik stali obok siebie w bezruchu. Adantin chciał wiedzieć, czy z jego mężem wszystko dobrze, ale w ferworze, jaki teraz się rozgrywał, trudno mu było rozróżnić czyjeś nawoływania. Wszak ściana kamieni nie łatwo przepuszczała głosy. Jedyne, co było słychać, to wciąż te miarowe stukania. Jakby tamci dawali znak, że żyją.


Po długim czasie odrzucono resztę kamieni i wejście zostało odkryte. Kilku żołnierzy zaczęło wyprowadzać ludzi pracujących przy koniach. Ci byli brudni, zmarznięci, ale na pierwszy rzut oka dobrze się czuli.
– Riven? Jest tam Riven? – Aranel chwycił przegub ręki Yavetila. Dopiero po chwili dostał odpowiedź.
Rivena oślepiło światło i podniósł rękę do oczu, aby je jakoś osłonić. Ranne ramię bolało go, ale ignorował je. Najważniejsze, żeby jego pracownikom nic nie było. Starał się, jak mógł, aby sprowadzić ich w to miejsce i omal ich nie zabił.
– Riven?
Ten głos wprawił jego ciało w euforię. Skierował twarz w stronę, skąd dobiegał i oczom nie wierzył. Co on tu robił? Jak dotarł? Czym prędzej podszedł do męża i złapał go w ramiona.
– Kochanie, co ty tu robisz?
– Jak to co? Przyszedłem ci z pomocą, głupcze. – Ulga, jaka zalała jego ciało, była nie do opisania.
– Książę Aranel postawił na swoim i gdyby nie on, nie szukalibyśmy was tak szybko. Być może dopiero jutro... – zaczął Galdor.
– Do jutra nie mielibyśmy czym oddychać. – Tak się bał, że już nigdy go nie ujrzy, nie weźmie w ramiona i nie powie, jak bardzo kocha swego partnera. Syknął, gdy Aranel trącił jego poranione ramię.
– Boli cię?
– To nic, kochanie. Anwar zrzucił mnie z siodła.
– Musi cię zobaczyć medyk. – Troska w głosie Aranela sprawiła, że Rivenowi serce biło szybciej.
– Nic mi nie jest. Nie ma złamania. – Nie chciał mówić, że upadł na skały i ma porozcinaną skórę. Lecz zapomniał, że mąż ma też lepszy węch, a krew ma zapach.
– A krew skąd się wzięła? Czuję ją.
– To nic. Drobne rany.
– Panie, powinniśmy wracać – wtrącił Yavetil.
– Nie ma sensu robić tego przed nocą. Poza tym, trzeba poszukać koni i sprowadzić je do pałacu. Mam nadzieję, że nie ucierpiały. Nie mogliśmy im pomóc. – Ukrył twarz we włosach Aranela. – Kochanie, niestety, musisz zostać ze mną na tym szczerym polu.
– Z tobą zawsze i wszędzie. – Miał go już przy sobie i teraz mógłby tu nawet wieczność spędzić.


*~~*~~*


W niedługim czasie jakoś udało się rozpalić ogień, a wodą z bukłaków Terrik obmył rany księciu i innym. Teraz wszyscy, kiedy już noc rozciągnęła swe macki, siedzieli przy ogniu, jedząc prowiant, jaki mieli parobcy. Dokładnie opowiedziano grupie poszukiwawczej, co się wydarzyło. Huragan uderzył w nich szybko, nie było możliwości ucieczki, więc musieli skryć się w jaskiniach. Kiedy ta, co została zasypana, nagle pogrążyła się w ciemności, nie tracili nadziei na wyjście. Ta, tym razem wyjątkowa, burza, jakby żegnająca lato, pomimo że już była jesień, zapowiedziała teraz prawdziwie krótkie dni i długie, zimne noce.
– Gotowe. – Terrik zawiązał rękę i ramię Rivena końcem materiału, który dał mu Aranel, oddzierając go od swej peleryny, na co Riven się sprzeciwiał, ale młody książę mu nie uległ, lecz postawił na swoim.
– Anwar na pewno dobrze się miał, jak wrócił?
– Tak. Stoi teraz grzecznie w stajni. Nie wiedziałem, że jest tak płochliwy. – Aranel przytulił się do zdrowego ramienia męża.
– Nie jest. Zazwyczaj. Nie lubi grzmotów. Dlatego wtedy zwykle wtedy stoi w stajni. Naprawdę nie jest ci zimno? – Objął go.
– Nie. Dobrze mi z tobą.
– Wybacz, że wszystko się zmieniło i nie pojechaliśmy do Risran. Kiedy wrócimy, przygotujemy się do podróży i najdalej za siedem wschodów słońca będziemy w twoim pałacu.
– Jesteś w stanie jechać?
– Nie jestem połamany, tylko poturbowany. Chcę zobaczyć twoje miasto. – Cmoknął go w czubek nosa i wpatrzył się w ogień.
Natomiast Terrik, siedząc przy narzeczonym, patrzył na nich i dusza mu się radowała, że obaj książęta stali się dla siebie kimś szczególnym. Kochali się tak, jak on kochał Yavetila, który wcześniej szepnął mu na ucho, że czeka go kara, gdy wrócą do pałacu. Nie bał się, czuł raczej podekscytowanie i niezdrowe podniecenie. Kara w wypadku Yava była tylko jedna. Już się nie mógł tego doczekać. Ale najbardziej tego, kiedy stanie się jego mężem i będą mogli żyć razem przez następne lata.


*~~*~~*


Leteno położył się na Erkim, obcałowując jego szyję. Od dłuższego czasu poświęcali sobie czas, przytulając się, całując, pieszcząc. Wzniecali w sobie ogień i trzymali go na stosownym poziomie do czasu, gdy nie dołączy do nich Asmand. Mężczyzna obiecał, że zaraz wróci. Sprawdzi tylko, czy Kal zasnął i zarygluje drzwi.
– Lubisz to – stwierdził Leto, zsuwając się w dół ciała Erkiego i biorąc jego członek do ust.
– O tak. – Pchnął biodrami w górę. Chciał zatopić się w tych ustach. Rozsunął nogi szeroko. Nie nienawidził siebie za to, że tak chętnie to robił. Uchylił powieki, by widzieć, że do sypialni wszedł Asmand. Mężczyzna rozbierał się powoli, patrząc na nich. To podniecało Erkirana, który wygiął się w łuk, gdy Leteno wziął go całego. A aprobata w pięknych oczach Asmanda tylko go nakręciła.
– Podoba ci się, że patrzę, prawda? – Mężczyzna przyklęknął jednym kolanem na łożu i pogłaskał go po policzku.
– Od dłuższego czasu tego chcę.
– Ja też. Chcę widzieć, jak się kochacie. – Pogłaskał też Letena po plecach, przesuwając rękę w dół ku wypiętym pośladkom. Zahaczył palcami ich wnętrze, ale gdy Leteno zamruczał zbyt chętnie, zabrał rękę. Wstał i przysunął sobie krzesło, siadając na nim. Jego członek był na wpół twardy. Przesunął po nim dłonią, oglądając to, co działo się przed jego oczami. A było na co patrzeć.
Miał ochotę jęczeć, wić się z przyjemności. Okazywać, jak mu dobrze. Usta byłego już brata były doświadczone i nie chciał wiedzieć, gdzie się nauczył tych cudów, jakie robił językiem.
– O, bogowie! Mmmmnnn. – Oczy Erkirana powędrowały ponownie do Asmanda. Mężczyzna powoli się masturbował. – Leto, ja zaraz dojdę. – Jego brzuch poruszał się, napinając, był tak blisko. Popatrzył błagalnie na brata - będzie długo tak o nim myślał - aby mu na to pozwolił, lecz Leto miał inne plany. Wypuścił go i całując szlak od pachwin do szyi, ponownie położył się na nim. Popatrzył mu w oczy.
– No, nie patrz z taką pretensją. Zaraz dostaniesz coś lepszego – zamruczał Leteno. Od dawna chciał mu to dać. Wiedział, że Amsand ze względu na to, co przeszedł, nigdy na to nie pozwoli, ale on może to Erkiemu dać.
– Co może być lepszego niż dojście w twoich ustach? – Objął go wokół szyi i wyciągnął głowę po pocałunek. Dostał i to nie jeden.
– Na przykład mój tyłek. – Od razu zwrócił twarz na Asmanda. Też go podniecało, że kochanek im się przygląda.
– Mój... E, twój tyłek?
– A co, nie chcesz go? – Zadziorny uśmiech wkradł się na usta Leteno, gdy ich oczy ponownie się spotkały. Uniósł się i chwycił rękę Erkirana, by położyć ją sobie na pośladku. – Widzę, jak patrzysz na mój tyłek.
– Ja patrzę na wasze oba – wtrącił Asmand, oblizując się. Musi to zobaczyć, zanim do nich dołączy, by dojść na ich ciała. Zwolnił ruchy dłoni i zostawił swoją męskość w spokoju. Patrzył, jak Leto odkręca słoiczek i nabiera mazidła na swe palce. Jak to jest to, o czym myśli, że chłopak zrobi, to musi zacząć przypominać sobie jakieś wstrętne rzeczy, gdyż skończy bez dotykania siebie.
Leteno sięgnął do tyłu i nie bawiąc się w żadne pieszczoty, wsunął dwa palce w siebie. Rozogniony wzrok Erkirana tylko go podniecił. Rozciągał się powoli, rozgrzewając dziurkę i przygotowując ją starannie na członek kochanka. Jego stał dumnie uniesiony do góry i teraz Erki go dotykał, co mu pomagało się rozluźnić wraz z doświadczeniem, jakie miał.
Asmand zacisnął dłonie na udach. Leteno był zachwycający, gdy tak się sobą zajmował. Chyba częściej będzie chciał go widzieć w takiej sytuacji. Ale mają przed sobą teraz całe życie i mnóstwo czasu na kochanie się.
Erki szalał. Naprawdę szalał. W końcu nie wytrzymał i złapał Leto za biodra. Nie wierzył, że będzie mógł spróbować czegoś takiego. Chciał się oddawać, czuć, jak jego kochankowie go dominują, ale to mogło dać im nowe doznania.
Leteno zabrał palce, a członek Erkiego wpasował się między jego pośladki, więc ocierał się o niego, podpierając na rękach. Jego wejście pulsowało, chcąc już przyjąć w siebie ten twardy trzon.
– Leto, mogę? – Sam był rozgrzany do czerwoności. Ojejku, Leto na nim, dosiadający go i ujeżdżający. Tego chciał już, teraz, natychmiast.
– Wpuść go, Leto, nabij się na niego. – Asmand podszedł do nich, wszedł na łoże i uklęknął na piętach. Nie dotykał ich, nadal patrzył.
Leto westchnął drżąco, sam już chętny na więcej. Chwycił członek Erkiego i odnalazł główką wejście. Naparł na nią, a ta wsunęła się powoli. Ścianki doskonale oplotły penisa, a on nie czekał, tylko zaczął się poruszać, mimo nikłego bólu, sam jęcząc, a co dopiero Erkiran. Dla Erkiego to był pierwszy raz w ten sposób i wiedział, że długo nie wytrzyma. Odnajdując wspólny rytm, poruszali się jednostajnie. Leto opadał i unosił się w górę, a ich ciała pokrył pot.
Asmand złapał Leto za głowę i odwrócił ją, by go pocałować. Natarł językiem do wnętrza jego ust, smakując go. Ich języki splotły się ze sobą, a usta pożerały, podnosząc temperaturę w komnacie. To, co się działo, było przeznaczone tylko dla tej trójki. Nikt z zewnątrz nie miał prawa w to ingerować. A to jak się kochają, co robią - to należało tylko do nich i mogli zachowywać się najbardziej wyuzdanie lub czule, oddając się sobie w pełni. Tak, jak to robił teraz Leto. Pozwalał na coraz ostrzejsze pchnięcia Erkiranowi i eksplorację swych ust Asmandowi. To było tylko ich i nikt im tego nie odbierze. Nigdy!
As oderwał się od ust chłopaka i położył tak, by móc teraz całować drugiego kochanka... ukochanego, bo nie miał wątpliwości, że jest w stanie kochać ich obu. Wpił się w usta Erkirana, ale na krótko, gdyż zaraz ten zaczął szybciej dyszeć i dygotać.
– Zaraz dojdziesz.
– Jakbym nie wiedział.
– Czuję, jak jeszcze urosłeś. Mnnnn. Ach – szepnął Leto. As zacisnął dłoń na swoim członku, tak jak zrobił to Leto. Obaj chcieli dołączyć do najmłodszego kochanka, podczas gdy Erki nie wytrzymał dłużej i zaczął dochodzić, nie panując już nad sobą. To wszystko było zbyt dobre, by mógł dłużej wytrzymać. Leto dołączył do niego bardzo szybko, lecz nie przestał się ruszać, widząc, że byłym bratem wstrząsają jeszcze dreszcze. Spojrzał na Asmanda, który wystrzelił nasieniem na brzuch najmłodszego, wzdychając w jego ramię i opierając o nie czoło.
– Podobało się? – zapytał Leto. Uniósł się z Erkirana i położył przy nich.
– Głupie pytanie. Potrzebuję kąpieli. – Westchnął Erki. Cała pierś i brzuch była w spermie kochanków.
– Podobało? – Leteno pocałował go w ucho, ponawiając pytanie.
– Wiesz, że tak. – Zaczerwienił się.
Asmand podparł się na łokciu, wcierając nasienie w skórę swego ukochanego. Oczy mu błyszczały, gdy patrzył na nich obu.
– Kocham was – wyznały usta Asa. – Może i nasz związek jest dziwny i dla wielu taki będzie, ale moje życie do tej pory nie istniało. Mam szczęście, że król za to, jak pomogłem Rivenowi, ułaskawił mnie. Zdaję sobie sprawę, że to, co robiłem, było czystym złem i powinna mnie za to czekać kara. Obiecałem zmienić się i nigdy nie zrobić nic, co to ułaskawienie cofnie. Dlatego teraz moim głównym celem jest sprawienie, żeby dać wam szczęście. Nie chcę, byście żałowali, że ze mną jesteście. – Zdobył się na to pod wpływem chwili, ale nie żałował. Zwłaszcza, kiedy radosne uśmiechy zaigrały na twarzach jego partnerów i sięgały oczu.
– A czy to nie wplątywanie się w różne niebezpieczne sprawy nie dotyczy schwytania morderców moich rodziców? – zapytał Erki, unosząc się na łokciach. Nie chciał, aby Asmanda wtrącono do lochu.
– Nie, śliczny. To robię z pomocą Galdora, a król o tym wie. W pewien sposób pomagam dowiedzieć się, co z tą dzielnicą. Tym razem robię coś dobrego. A moja wiedza nie raz się przyda w takich wypadkach.
– To dobrze. Czy schwytacie tych ludzi?
– Jesteśmy coraz bliżej tego – powiedział Asmand, całując Erkirana w usta. Jutro czekała ich kolacja z ojcem Letena, a po niej zgłoszą królowi całą sytuację. A później... później wytłumaczą wszystko Kalowi i będą żyć razem, wychowując go, kibicując jego staraniom w zdobyciu serca sąsiadki, pracując, kochając się, zapewne nieraz kłócąc. I cokolwiek się będzie działo, będą razem.
– Wszystko przetrwamy. Damy radę – rzekł Leteno i Asmand zrozumiał, że swoje myśli wypowiedział na głos. – Tyle przeszliśmy, przejdziemy i resztę.
– Wy przejdziecie, ja się idę umyć. – Erki odsunął ich od siebie. Czuł już, jak się klei, a nasienie zasycha na nim nieprzyjemnie.
– Czyścioszek się znalazł. – Jemu dobrze było z wilgocią między pośladkami. Na razie. – Pójdę po tobie.
Delreth dał jeszcze klapsa najmłodszemu z nich. Musi pamiętać, że oni są jeszcze bardzo młodzi. Dorośli, ale młodzi, a on był już doświadczonym mężczyzną. Ułożył się wygodnie na łożu. Nareszcie prześpi spokojnie noc.
*~~*~~*




Tuż o świcie zgaszono ogień i wzięto się do pracy. Przed nimi były całe połacie pastwisk i zebranie stada koni w jednym miejscu nie mogło potrwać chwili. Aranel był podekscytowany tym, co się będzie działo. Tym bardziej, że miał jechać wraz z Rivenem na jednym koniu. Zarion był silnym i potężnym zwierzęciem, więc udźwignięcie dwóch jeźdźców nie stanowiło dla niego problemu. Aranel usiadł za plecami Rivena, próbując nie drżeć z porannego chłodu, a i w dzień nie spodziewał się wysokich temperatur.
– Trzymaj się mocno. – Riven pogłaskał go po ręce.
– Trzymam. – Ale na wszelki wypadek objął go zdecydowanie.
– Panie, gdy jechaliśmy, widzieliśmy na południu ze dwadzieścia sztuk – poinformował Galdor. On też już był przygotowany do pracy, która dla niego była czymś niecodziennym.
– Jedźcie tam, a my wyruszymy na zachód. Jak tam, kochanie? – Kochał takie zajęcia o wiele bardziej niż siedzenie w gabinecie. Nie rozumiał, jak Terrik mógł ciągle tkwić w murach pałacu. Nawet Aranel kochał przestrzeń, nie bacząc na to, że nie widzi. On czuł każdy najdrobniejszy podmuch wiatru i zapach łąk, lasów. Za to też go kochał. Kochał go za wszystko i za nic. Tak po prostu miłował nad życie. A do tego pragnął.
– Będzie lepiej, jak Zarion pogalopuje. – Zaśmiał się Aranel i trącił piętą brzuch konia.
Riven ledwie zapanował na ogierem. Nie wierzył, że jego delikatny mąż nagle nabrał ochoty na takie przygody. Miał ochotę całować ojca po rękach za ten cały pakt. Inaczej nigdy nie miałby okazji zmienić się i mieć u boku kogoś, kto sprawił, że poznał, co to troska i miłość. A czucie przy sobie ciepłego ciała, patrzenie w ukochane oczy było największym szczęściem, jakiego Riven do tej pory zaznał. Zabierze go do Risran jak najszybciej. Wyruszą jutro z samego rana.


*~~*~~*


Nie wierzył własnym oczom. Widok, jaki ukazał się Leteno, był bolesny. Przyszedł tutaj sprawdzić, czy ze starym domem wszystko w porządku i miał pomyśleć, co z nim zrobić, ale teraz już nie musiał tego robić. Jedna ściana upadła, a dach... Wiatr po prostu go zwiał. Gdyby byli tutaj w czasie wichury... Ukrył twarz w dłoniach i wziął głęboki oddech. Co mu teraz pozostało? Wrócić do nowego domu i zacząć myśleć o przyszłości. Po pierwsze musiał znaleźć uczciwą pracę. A co z ojcem? Sam mężczyzna mówił, że w Galradagu z teściem prowadzi sklepy. Przecież nie przeniesie się tutaj, by mogli się częściej spotykać. Chociaż w sumie dla niego to był obcy człowiek, ale Leto liczył, że czasy będą lepsze i będzie go stać na podróż do Krainy Iensaur w odwiedziny. Nie miał co narzekać na swoje życie. Czasami było marne, ale teraz mógł tylko się cieszyć tym, co ma i na pewno nie zostawi swoich partnerów.


Wrócił do domu i pomógł Asmandowi w naprawieniu ogrodzenia i w posprzątaniu ogrodu. Pół dnia pracy przyniosło efekty i chociaż nie zamierzali na wiosnę wsadzać kwiatków, to kawałek ogródka będzie mógł służyć do odpoczynku na świeżym powietrzu, ewentualnie Erki coś wspominał o zasianiu warzyw. Zmarznięci wpadli do domu i razem przygotowali obiad oraz kolację. Kochali Erkirana i nie zamierzali robić z niego kuchty, chociaż chłopak lubił gotować i co rusz przynosił tańsze przepisy od kucharki z pałacu.
– Pasowałoby zorganizować transport i jutro zebrać drewno z tego domu. Byśmy mieli na opał – powiedział Leteno, stawiając zupę na ogniu. – Jak poproszę kogoś z chłopaków od Nikorów, to użyczą nam wozu. Tylko trzeba będzie zapłacić.
– Z samego rana się tym zajmiemy, chyba że dojdziemy na miejsce i okaże się, że drewna już nie ma.
– Wiesz, gdy zobaczyłem ten rozwalony dom... – Leto oparł się pośladkami o blat szafki.
– Wspomnienia i sentyment wróciły?
– Tak. Tyle lat tam żyliśmy, a teraz z tamtego miejsca nie pozostanie nic. – Posmutniał.
– Teraz będziesz się cieszył tym, co jest w danej chwili i co będzie. – Asmand objął go, a chłopak oparł głowę o jego ramię.
– Masz rację. Najważniejsze, że nas tam wczoraj nie było. Nie przeżyłbym, gdyby Erkiemu i Kalowi coś się stało. I to z mojej winy, bo ja byłem taki uparty i nie myślałem poważnie o zamianie miejsca zamieszkania.
– Ale nic się nie stało. – Położył dłonie na policzkach Letena i popatrzył mu poważnie w oczy. – Nic się nie stało. – Powtórzył. Cmoknął go w usta. – A teraz ruszaj ten swój zgrabny tyłek i gotuj tę zupę. Będzie na kolację.
– Mam nadzieję, że będzie smakować Istinasowi.
– Jak ją Erki doprawi.
– Umiem to robić. Mam wyczucie smaku – oburzył się Leto.
– Masz, nie śmiem tego podważać. Inaczej byś nie pokochał nas.
– Tak, bo ty i Erki jesteście najlepszymi przyprawami. – Stanął na palcach i pocałował go w policzek. – Ale was zachowam tylko dla siebie.
Asmand roześmiał się perliście i pokręcił głową, powracając do swoich zajęć.


Wieczór przyszedł szybko i gdy tylko Erkiran wrócił z bratem do domu, przyprawił kolację tak, jak trzeba, a także zdał wieści, że książęta wrócili do pałacu cali i zdrowi. Później przyszedł ich gość. Erkiran od razu, jak tylko go zobaczył, stwierdził, że to jest ojciec Leta, ale nie podzielił się tym z nikim. Podał kolację i teraz całą piątką zasiedli do stołu. Już przyzwyczaił się, że jego życie tak bardzo się zmieniło. Miał rodzinę, wcześniej też, ale jak od przeszło roku był tylko z braćmi, tak teraz jego rodzina się powiększyła i uzupełniła. A jak Kal dorośnie i ożeni się z tą śliczną dziewczynką, to jeszcze dzieci przybędą.
– Co się tak podejrzanie uśmiechasz? – Leto zdawał się zbyt spostrzegawczy.
– Wyobrażam sobie naszą przyszłość. As, ty i ja razem, a Kal z tą dziewczynką... – przerwał, gdy dotarło do niego, co powiedział. Od razu popatrzył na pana Sinbretha, ale ten nie wyglądał na zszokowanego. – To znaczy... Miałem na myśli... – Ukrył czerwoną z zażenowania twarz za kubkiem herbaty.
– Nie będziemy się ukrywać, pamiętasz? Dlatego nie zamierzam udawać, że nic między nami nie ma – powiedział Leteno. – Kal, jak wiesz, ten pan jest moim ojcem, takim prawdziwym.
– Wiem. I co? – Chłopiec przełknął jedzenie.
– I Erki, As oraz ja... stało się tak, że żyjemy razem. Tak jak tata żył z mamą, ale my we trójkę... no, razem – plątał się.
– Znaczy, że jesteście w związku? – Przerywają mu jedzenie z powodu takich głupot? – Wiem. Po co inaczej byście spali wszyscy w jednej sypialni? Jak raz prosiłem, by z wami zostać, to wytłumaczyliście mi, że tak nie można i każdy ma spać u siebie. Tylko pary śpią razem, ale ty spałeś z nimi. Uznałem, że ja wolę w przyszłości spać z moją dziewczyną.
Szczęki opadły całej trójce, a Istinas zaczął się śmiać na cały głos. I gdy w końcu udało mu się uspokoić pod bacznymi spojrzeniami jego odnalezionego syna, ślicznego młodzieńca i mądrego, acz niebezpiecznego mężczyzny, powiedział:
– Wasz brat to mądry dzieciak. Przez chwilę miałem nadzieję, Leto, że zabiorę cię do Galradagu, ale masz tak wspaniałą rodzinę, że nie mógłbym was rozdzielić. Dlatego jeżeli uznasz mnie za ojca i pozwolisz, bym spotkał się z królem i urzędnikami, by zmienić wpis w dokumentach, to sprzedam część moich sklepów, a sam się sprowadzę do Antiri. I tutaj założę sklep, przy którym chciałbym, abyś mi pomógł.
– Mam być sklepikarzem? – zapytał zaskoczony Leteno.
– To dobra i uczciwa praca – dodał Istinas.
– A nie przeszkadza ci, że oni i ja jesteśmy razem?
– Co to ma za znaczenie, z kim sypiasz, żyjesz? Bardziej się liczy to, jakim jesteś człowiekiem, Leto. A ty masz dobre serce, tak jak Erki i pan Delreth.
Erki podparł brodę na dłoniach i patrzył na nich roziskrzonymi, niczym dwa diamenty, oczami. Kawał smutnego życia z ostatniego roku został za nimi. Żal mu starego domu, ale dom jest tam, gdzie rodzina, a tą miał przy sobie i radował się z tego jak mały chłopiec z nowo sprezentowanej zabawki. Kochał Asmanda i Letena miłością, która rosła z każdym mijanym dniem i nie zamierzał ich wypuszczać ze swego serca oraz rąk.