Stacja kosmiczna Luna 2
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 06 2015 22:23:35


Młodzieńcy rozlokowywali się na posłaniach, żartowali, przepychali się, zawierali nowe znajomości. Jakby byli na jakiejś zabawie, a nie w obozie treningowym prowadzonym przez wojskowego. I tylko chłopak z dredami nie brał w tym udziału. Szybko schował swoje rzeczy i położył się na pierwszym z brzegu dolnym łóżku, podłożył ręce pod głowę i zasnął. Przez to nie widział, że górne łóżko nad nim zajął drobny blondwłosy chłopak, który po wdrapaniu się na łóżko przechylił się przez jego krawędź i z zainteresowaniem wpatrywał w chłopaka.
Wszyscy śmiali się, rozmawiali, żartowali i nie zauważyli jak do pomieszczenia wszedł wojskowy w stopniu sierżanta.
- Cisza! – wrzasnął nagle sierżant. Wszyscy momentalnie ucichli i spojrzeli na niego zdziwieni. – Zbiórka! Migiem!
- Ale mieliśmy zacząć dopiero jutro – bąknął ktoś z tyłu.
- Zaczynamy dzisiaj, a jak ktoś ma coś przeciwko, to zaraz się dowie co to znaczy sprzeciwiać mi się! Zrozumiano?!
- Tak jest! – odkrzyknęli wszyscy.
- Więc jazda, ruszać się! Za mną! – Sierżant odwrócił się w stronę wyjścia i ruszył przed siebie biegiem. Młodzieńcy bez słowa zrobili to samo. Przebiegli dwa korytarze by znaleźć się w kolejnym pomieszczeniu, tym razem wypełnionym nowoczesnym sprzętem.
Sierżant zatrzymał się.
- Na początek strzyżenie i kompleksowe badania. Cisza! – wrzasnął, kiedy po tłumie przeleciał szmer niezadowolenia. – To jednostka wojskowa, a nie jakiś pieprzony salon mody! Zrozumiano?! Ustawiać się w kolejce, najpierw do strzyżenia, a potem do badania! Biegusiem, bo inaczej poznacie mój gniew!
Młodzieńcy szybko ustawili się w kolejce. Każdy z nich siadał na krześle i mężczyzna w mundurze bez jakichkolwiek naszywek z dystynkcjami brał w rękę archaiczną maszynkę i strzygł sprawnie.
- I znowu dwudziesty wiek – mruknął ktoś w kolejce. Na szczęście sierżant stał zbyt daleko by to usłyszeć.
Po strzyżeniu na niemal łyso delikwent rozbierał się do bielizny i przechodził do drugiej części pomieszczenia, gdzie czekała kobieta w lekarskim kitlu stojąca obok komory medycznej.
- No, chociaż to jest jak należy – mruknął pierwszy, który miał wejść do tej komory.
Kobieta skwitowała jego uwagę lekkim uśmieszkiem i skierowała wzrok na pulpit z przyciskami, stojący obok komory. Kiedy chłopak do niej wszedł, wcisnęła parę przycisków. Laserowa obręcz zaczęła bezszelestnie sunąć wokół chłopaka z góry na dół i z powrotem z górę. W końcu zjechała na dół i zniknęła.
- Możesz już wyjść i ubrać się – powiedziała kobieta wciąż przyciskając jakieś przyciski.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie. – Następny – rzuciła w powietrze, nie przestając przyciskać guzików. Kolejny chłopak wszedł do kabiny.
Tymczasem na stanowisku fryzjerskim usiadł chłopak z dredami. Żołnierz przejechał parę razy maszynką i dredy leżały na podłodze.
- Takie piękne włosy – wyszeptał drobny blondyn kucając obok ściętych włosów. Tak był zajęty ich podziwianiem, że nie zauważył jak ich właściciel spojrzał na niego uważnie, po czym uśmiechnął się niedostrzegalnie. Bliznowaty zszedł z krzesła i podszedł do miejsca w którym wszyscy się rozbierali. Bez pośpiechu ściągnął ubrania i złożył je w kostkę, kompletnie ignorując coraz bardziej niezadowoloną minę kobiety.
Kiedy już wszyscy byli ostrzyżeni i przebadani, „fryzjer” powiedział głośno:
- A teraz na kolację marsz! Korytarzem w lewo, do samego końca! Jazda!
Wszyscy wyszli posłusznie. Paru obawiało się, że się zgubią, lecz okazało się iż korytarz wiedzie cały czas prosto, a wszystkie mijane po drodze pomieszczenia były wyraźnie opisane.
W końcu dotarli do końca korytarza. Stalowe drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Oczom młodzieńców ukazała się ogromna sala pełna stołów i krzeseł. Jej trzy ściany zastawione były kuchenkami molekularnymi, natomiast trzecia to było ogromne okno wychodzące na przestrzeń kosmiczną. Część chłopaków rzuciła się do kuchenek by jak najszybciej wcisnąć guzik wybranego dania, natomiast część zaczęła się gapić z rozdziawionymi ustami przez okno.
- Kurwa… - stwierdził jeden szeptem.
- Masz rację – powiedział stojący obok.
Gdzieniegdzie było słychać gwizdy podziwu i inne szepty. W końcu jednak wszyscy oprzytomnieli i ruszyli biegiem w stronę kuchenek, jakby bali się, ze zabraknie molekuł do stworzenia wybranego przez nich dania. I znowu podczas posiłku, zachowywali się jakby byli na jakimś przyjęciu: śmiali się, rozmawiali wesoło. I tylko chłopak z blizną na policzku siedział w ciszy.
- Ty, bliznowaty, jak ty masz na imię? – w końcu podszedł do niego jeden z chłopaków. Zapytany spojrzał na niego, lecz nic nie powiedział, tylko wrócił do jedzenia.
- Coś do ciebie mówię – zdenerwował się z lekka. – A możeś ty niemowa?
Zero reakcji.
- Hej, chłopaki! – wykrzyknął intruz. – Ten tutaj – wskazał palcem na właściciela blizny – To niemowa! Ciekawe jak się dogaduje, jak myślicie?
- Hej, Kanton, daj mu spokój – odezwał się chłopak siedzący przy sąsiednim stoliku. – Nie widzisz, że to jakiś półgłowek? Szkoda na niego czasu.
- Masz rację Liam, półgłowek – Kanton zaśmiał się i wrócił do stolika.
Chłopak z blizną szybko skończył posiłek, zaniósł naczynia i sztućce do dezintegratora i wyszedł. Kompletnie nie zwracał uwagi, na to, że idzie za nim ten drobny chłopak, który miał łóżko tuż nad nim. Kiedy doszli na miejsce, chłopak z blizną położył się jak wcześniej, natomiast Basil wziął się za dokładne układanie swoich rzeczy. Kiedy skończył, wspiął się na łóżko i dotknąwszy kodu kreskowego na lewym nadgarstku aktywował wirtualny tablet. Przez chwilę przesuwał po nim palcem, aż w końcu znalazł książkę, którą postanowił przeczytać. Jednak bardziej niż czytanie absorbował go jego sąsiad z dołu. Ostrożnie, by nie wydać żadnego odgłosu przechylił się przez krawędź łóżka i spojrzał w dół. Szybko cofnął się przerażony, gdy jego wzrok napotkał spojrzenie błękitnych tęczówek tamtego. Serce zaczęło mu walić jak oszalałe. Odetchnął kilka razy głębiej żeby je uspokoić. I znowu ostrożnie wychylił się by spojrzeć na chłopaka z blizną. Jednak tym razem wychylał się bardzo wolno, niemal wstrzymując oddech. Tym razem chłopak miał zamknięte oczy. Zafascynowany patrzył na jego twarz. Tajemniczy uśmiech błąkał mu się po twarzy. Nie mógł od niego oderwać wzroku. W tym uśmiechu, całej twarzy, nawet w bliźnie było coś magnetycznego. Nie zdając sobie z tego sprawy ułożył się wygodniej i oparł brodę na rękach, które przez cały czas zaciskał na krawędzi łóżka. I wpatrywałby się tak w niego nie wiadomo jak długo, gdyby w sypialni nie pokazali się pozostali uczestnicy szkolenia. Szybko podniósł się do pozycji siedzącej i włączył książkę, udając, że jest strasznie nią zainteresowany. Jednak nie dane mu było długo udawać. Zaraz zaczepił go jakiś chłopak, który przedstawił się jako Zerden i wciągnął do wspólnych rozmów z pozostałymi. Żaden z chłopaków nie przejmował się faktem, że nikt z kadry w ogóle do nich nie zagląda. Bawili, śmiali i wygłupiali jeszcze późno w nocy. Jednak powoli jeden po drugim odpadali ze zmęczenia i w końcu wszyscy zasnęli. Jednak nie wszyscy tej nocy się wyspali.
Bladym świtem pomieszczenie rozjarzyło się jakby w jego wnętrzu wybuchła supernowa.
- Poooobudka! – głośny wrzask podniósł wszystkich na nogi. Na wpółprzytomni, przerażeni rozglądali się w koło chcąc znaleźć źródło hałasu. To sierżant, który poprzedniego dnia zmusił ich do strzyżenia, stał na progu, a z nim dwóch żołnierzy bez żadnych dystynkcji. – Wstawać, panienki! – darł się idąc powoli przed siebie. Towarzyszący mu żołnierze pomagali maruderom zwalając ich z sienników. Momentalnie rozległy się jęki i protesty:
- Mamo, ratuj…
- Co za barbarzyńska godzina…
- Za jakie grzechy…
- Ja chcę do domu…
- On się znęca nad nami.
- Ruchy! – darł się sierżant. – To wojsko, a nie herbatka u cioci!
- Wcale nie wojsko tylko obóz szkoleniowy przed akademią, a to jest różnica – odparł ktoś bezczelnie, lecz gdy sierżant próbował wyłowić z tłumu właściwą osobę, schował się za kolegów.
- A teraz biegusiem na plac treningowy! – wrzasnął sierżant.
- A śniadanie? – mruknął ktoś.
- Śniadanie, jak i każdy posiłek będzie dla was przywilejem, nagrodą, a nie prawem. Żeby było jasne: od dzisiaj nic wam się nie należy, nie macie żadnych praw ani do jedzenia ani spania czy nawet szczania. Wszystko tutaj jest przywilejem! Zrozumiano?
Z tłumu znowu doleciały głosy:
- Wracam do domu
- Niech mnie ktoś obudzi z tego koszmaru…
- A teraz biegiem za szeregowymi Ksante i Marvick! - wrzasnął sierżant. Wspomniani żołnierze odwrócili się i gdy tylko pierwsi młodzieńcy stanęli za nimi, ruszyli biegiem przed siebie. Pokonywali jeden korytarz za drugim, jedne schody, drugie schody, skręt w prawo, skręt w lewo… skręcali tyle razy i pokonywali tyle schodów, że po pewnym czasie nikt już nie wiedział gdzie są, tym bardziej, że każdy był zaabsorbowany zmęczeniem, które powoli zaczynało się wkradać w nogi i wyciągać powietrze z płuc. W końcu dobiegli na miejsce. Żołnierze zatrzymali się przed drzwiami, które bezszelestnie rozsunęły się ukazując stojącego na rozkraczonych nogach sierżanta. Żołnierz z zadowoleniem obserwował zaskoczone miny na twarzach większości chłopaków.
- Od teraz, co rano będziecie pokonywać tą trasę! – grzmiał sierżant – A potem tor przeszkód jaki fundowano żołnierzom w dwudziestym pierwszym wieku! – Z czyjejś piersi wydarł się jęk. Sierżant zadowolony odsunął się na bok, jednocześnie krzycząc:
- Do środka! Migiem!
Młodzieńcy przeszli przez drzwi. Oczom wszystkich ukazało się ogromne pomieszczenie wysypane piachem, pełne różnego rodzaju dziwacznych przyrządów. Gdyby nie stalowe ściany, które można było zobaczyć w pewnym oddaleniu, można było odnieść wrażenie, że wyszli na zewnątrz. Co oczywiście było totalną bzdurą, biorąc pod uwagę fakt, że ośrodek szkoleniowy nie mieścił się na żadnej planecie, tylko na sztucznie stworzonym satelicie.
- Szeregowi Ksante i Marvick pokażą wam jak prawidłowo należy przebyć tor przeszkód! – grzmiał sierżant. – Lepiej ich obserwujcie, bo każde nieprawidłowe wykonanie ćwiczenia będzie karane punktami karnymi. Kto uzbiera najwięcej karnych punktów, ten poniesie karę! Zrozumiano? - Tym razem nie było już szeptów ani żadnych innych głosów, tylko potulne twierdzące kiwania głowami. – Zanim zaczniecie, macie się dobrać w zespoły pięcioosobowe. I lepiej róbcie to z rozwagę, bo potem nie będzie można się zamienić. W każdym zespole będzie obowiązywać odpowiedzialność zbiorowa. Czyli jeśli jeden coś spierdoli, bekną za to wszyscy w zespole. Pokonanie każdej przeszkody będzie punktowane. Im szybciej pokonacie przeszkodę tym więcej punktów dostaniecie. Jednakże jeśli ktoś w zespole będzie odstawał od reszty i otrzyma najgorszy wynik, to posiłku nie dostanie nie tylko on, ale i wszyscy z jego zespołu. Czy to jasne?! – Kolejne potakujące kiwnięcia głowami. – Więc dobierać się w zespoły, ale już!
Zaczął się harmider. Wszyscy przekrzykiwali się jeden przez drugiego, dyskutowali, poniektórzy szarpali się, próbując przeciągnąć kolegę do „swojej drużyny” O dziwo sierżant nie wtrącał się, nie próbował ich uciszać, patrząc na wszystko z rozbawieniem.
W końcu drużyny utworzyły się. Sześć grupek po pięć osób i dwie samotne. Jedną z nich był chłopak z blizną, który przez cały czas stał nieruchomo, jakby to wszystko nie dotyczyło jego oraz Basil z dziwnie przygnębioną miną.
- Sorki, Basil – odezwał się Zerden – ale jesteś najsłabszy, tylko byś nas spowalniał.
W oczach Basila pojawiły się łzy. Lecz nie zdążyły potoczyć się po policzkach, a zawód w oczach zamienił się w zdumienie. Chłopak z blizną bez słowa podszedł do niego od tyłu i położył obie ręce na jego ramionach, patrząc z pogardą na Zerdena. Ten zmieszany odwrócił wzrok. Basil popatrzył na tego z blizną najpierw zdumiony, a potem ucieszony, że nie wszyscy go odrzucili.
Tymczasem do pierwszej z brzegu drużyny podszedł jeden z szeregowych i po raz pierwszy odezwał się:
- Ręka. - Wszyscy z drużyny popatrzyli na niego zdziwieni, więc powtórzył: - Lewa ręka przed siebie.
Posłusznie wykonali polecenie. Wtedy szeregowiec na nadgarstku każdego z nich zapiął metalową bransoletkę średniej grubości z wygrawerowanym na niej numerem. Para Basila miała numer siedem
- Od teraz - odezwał się sierżant – jesteście zespołami numer jeden, dwa i tak dalej. Te bransoletki to wasze identyfikatory i zostaną zdjęte dopiero po zakończeniu szkolenia. Wcześniejsze próby zdjęcia mogą zakończyć się niemile. No chyba, ze lubicie być łaskotani wysokim napięciem. Na tych bransoletkach także będą rejestrowane wasze czasy. Są one również kluczami otwierającymi drzwi stołówki i różne inne, jakie, o tym kiedy indziej. A teraz czas zacząć szkolenie! Szeregowcy Ksante i Marvick pokażą wam jak macie pokonać tor przeszkód. Jak tylko skończą wy ruszacie za nimi. I pamiętajcie: wprawdzie czas jest liczony każdemu indywidualnie, lecz odpowiedzialność za błędy ponosi cały zespół. Ktoś oszuka – karę poniesie cały zespół, ktoś będzie miał kiepski czas – karę poniesie cały zespół. Czy to jasne?! – Potwierdzające mruknięcia. – No to jazda!
Szeregowi ruszyli biegiem w stronę toru przeszkód. Im więcej go pokonywali tym większe zdumienie i podziw pojawiało się na twarzach obserwujących. Żołnierze czołgali się, skradali, skakali wspinali na przeszkody, a na ich twarzach nie było widać ani grama zmęczenia.
W końcu żołnierze ukończyli tor przeszkód.
- Jazda! – krzyknął sierżant i gdy wszyscy rzucili się przed siebie, on wyszedł z pomieszczenia. Ruszył korytarzami, aż dotarł przed drzwi opatrzone napisem „Kapitan Johanes Warren”. Fotokomórka zainstalowana w drzwiach zasygnalizowała kapitanowi, że podwładny stoi przed wejściem do jego prywatnej kwatery, więc ten cierpliwie czekał aż kapitan zechce go przyjąć. W końcu drzwi rozsunęły się. Sierżant przeszedł przez próg i zasalutował. Kapitan siedział w fotelu pod ogromnym na całą ścianę ekranem na którym wyświetlany był widok na ruchliwe ulice jakiegoś miasta. Sierżant zasalutował.
- Zgodnie z rozkazem, sir – powiedział – wszyscy nieźle zestrachani.
Kapitan odłożył książkę na stojący w pobliżu niewielki stolik i podszedł do stojącego w pobliżu lewej ściany metalowego stołu. Wcisnął przycisk i przed jego oczami zmaterializował się zielony holoekran. Powciskał parę przycisków i na ekranie ukazał się widok z sali treningowej, z różnych ujęć, z różnych kamer. Przez chwilę patrzył jak wszyscy przepychali się żeby tylko być pierwszym na danej przeszkodzie. Westchnął ciężko.
- To już nie te czasy – mruknął cicho.
- Sir? – zainteresował się sierżant, który nie dosłyszał, co powiedział przełożony. Podszedł bliżej, stajac po drugiej stronie holoekranu.
- Pamiętasz, Polinsky, ja my się tutaj znaleźliśmy? – zapytał kapitan jakby ze smutkiem.
- Pamiętam, sir.
- Jak on się nazywał? – zmarszczył brwi zastanawiając się.
- Sierżant Wernis, sir.
- Racja, Wernis. Kawał skurwysyna był z niego – zachichotał rozbawiony – ale przynajmniej nas czegoś nauczył. Nauczył nas co to jest praca zespołowa, drużyna. Wpoił nam szacunek dla kompanów. A ci tutaj? Sam popatrz, Polinsky, banda egoistów, myślących tylko o sobie. Aby tylko być pierwszym, nie zważając na innych.
- Może byłem zbyt ostry, sir? – zapytał niepewnie sierżant.
- Nie, Polinsky, byłeś taki jak trzeba. Wernis rzucał większym mięsem niż ty, wzbudzał większy strach, a mimo to… - westchnął. – Po prostu to już nie to pokolenie.
- Nie wszyscy sir – odparł, a gdy kapitan spojrzał na niego z pytaniem w oczach, wskazał na konkretne miejsce na holoekranie. Kapitan wcisnął parę przycisków na pulpicie i wskazany przez sierżanta obraz zajął cały holoekran. Obaj wojskowi z zainteresowaniem przyglądali się jak chłopak z blizną biegnie dźwigając na plecach drugiego, drobnego blondyna.
Kapitan usiadł w stojącym nieopodal fotelu.
- Cofnij do początku – wydał polecenie.
- Proszę sprecyzować polecenie – odezwał się damski, pozbawiony emocji głos, dochodzący z bliżej nieokreślonego miejsca.
- Cofnij do momentu w którym sierżant Polinsky opuszcza salę pustynną.
Obraz na holoekranie zaczął się cofać aż do momentu, gdy sierżant przekraczał próg Sali wychodząc. Niestety na obrazie nie było interesujących kapitana młodzieńców. Lecz grupkę przepychających się chłopaków próbujących pokonać pierwszą z przeszkód.
- Jakie oni mają numery, Polinsky?
- Siódemka, sir.
- Pokaz mi członków zespołu numer siedem. Wszystkich na raz – kapitan wydał polecenie. W tym momencie obraz zmienił się ukazując chłopaka z blizną i niskiego blondyna. Stali z boku, jakby czekali aż wszyscy w końcu sobie pójdą.
- Przewiń do przodu, prędkość 1,5 – wydał polecenie kapitan i obraz zaczął biec do przodu w przyspieszonym tempie. – Stop! – wykrzyknął, kiedy doszło do interesującego go momentu. Obraz zaczął płynąć normalnym tempem.

***
Basil już chciał rzucić się na przeszkodę razem z innymi, lecz chłopak z blizną powstrzymał go. Spojrzał na tamtego zdziwiony i zobaczył jak kręci przecząco głową. A gdy chciał coś powiedzieć, zaprotestować, tamten popatrzył na niego groźnie i Basil szybko zrezygnował. Z żalem patrzył jak kolejni młodzieńcy pokonują pierwszą przeszkodę. Dopiero, kiedy pozostali mordowali się na trzeciej, chłopak blizną klepnął go w plecy i sam ruszył przed siebie biegiem. Basil po krótkiej chwili osłupienia ruszył za nim. Na szczęście na początku było dość łatwo: trzeba było przebiec przez dwa rzędy ogromnych opon ułożonych równo obok siebie, wkładając nogi na przemian to do jednego rzędu, to do drugiego. Niestety w połowie drogi Basil źle postawił nogę i przewrócił się. Zanim się podniósł, jego partner z zespołu pokonywał właśnie drugą przeszkodę. Zacisnął zęby, podniósł się i chciał ruszyć dalej, lecz nagle obok niego pojawił się jeden z szeregowych i warknął:
- Od początku. Możesz ruszyć dalej jak pokonasz tą przeszkodę bez żadnego potknięcia.
Basil posłusznie wrócił na początek. Już był prawie przy końcu, gdy znowu się potknął. Zacisnął zęby ze złości i wrócił na początek. Za trzecim razem mu się udało przebiec bez problemu. Drugą przeszkodę stanowił długi i idealnie okrągły pień drzewa umieszczony jakieś pół metra nad ziemią. Basil wiedział że trzeba po nim przebiec. Pełen optymizmu zrobił kilka kroków i spadł na ziemię. Wrócił. Sytuacja się powtórzyła. I tak pięć razy. Za każdym razem posuwał się parę kroków do przodu, lecz cały czas było to zbyt mało. Jednak postanowił, ze nie podda się i pokona ten cholerny pniak. Ciężko dysząc z wysiłku wbiegł na kłodę. Jeszcze parę razy spadał zanim w końcu udało mu się dobiec do końca. Niestety jego entuzjazm po udanej próbie pokonania przeszkody osłabł, gdy zobaczył następną. Wykona na trzy metry ściana z desek. Popatrzył zdezorientowany na stojącego w pobliżu szeregowca. Ten wykonał ręką gest, jakby coś podnosił. Basil zrozumiał, że ma się wdrapać na ta ścianę,. Tylko jak? Ona jest tak cholernie wysoka… Podskoczył raz, drugi i trzeci, starając się dosięgnąć górnej krawędzi, lecz za każdym razem jego palce ześlizgiwały się po deskach. Już miał się poddać i po prostu ominąć tą ścianę, gdy nagle obok niego pojawił się chłopak z blizną i bez słowa zrobił z rąk koszyczek dając mu znać, ze ma z nich skorzystać. Basil chwilę się wachał. Spojrzął na szeregowca, czy aby ten nie uzna tego za oszustwo, jednak żołnierz stał niewzruszenie. Basil postanowił skorzystać z pomocy. Postawił stopę na dłoniach tego z blizną, oparł jedną rękę na jego ramieniu i podskoczył jak umiał wysoko. Czuł jak ręce tamtego pomagają mu wzlecieć jeszcze wyżej. Prawie w ostatniej chwili złapał się górnego brzegu ściany i… zawisł. Przerażenie przeleciało ciarkami po karku. Jednak szybko uciekło, gdy poczuł pod nogami coś w miarę stabilnego i poczuł jak unosi się w górę. Niepewnie spojrzał w dół i zobaczył, ze stoi na barkach kolegi z drużyny. Nie zastanawiając się dłużej, skorzystał z okazji i zawiesił się na krawędzi tak, żeby łatwiej zejść po drugiej stronie. Odwrócił się i ryzykując spadnięcie wyciągnął rękę chcąc pomóc tamtemu w dostaniu się na ścianę, lecz został zignorowany. Sekundę potem chłopak przekładał nogi i zeskakiwał po drugiej stronie. Nie chcąc być gorszym Basil zrobił to samo.
- Ał! – krzyknął, gdy poczuł ból w prawej stopi przy zetknięciu z podłożem. Podniósł się i próbował zrobić krok, lecz ból był tak potworny, że znowu upadł. – Chyba zwichnąłem kostkę – jęknął do chłopaka z blizną. – Przepraszam. Przeze mnie przegramy – dodał ze smutkiem, a w jego oczach zalśniły łzy.
Bliznowaty bez słowa podszedł i kucnął tyłem do niego, dając mu znać, by wszedł mu na barana.
- Co ty chcesz zrobić? –zdziwił się Basil, ale chłopak tylko spojrzał na niego groźnie. Nie chcąc go rozgniewać, szybko wdrapał mu się na plecy i złapał za szyję. Chłopak złapał Basila pod nogi i ruszył biegiem do następnej przeszkody.

***
- To się nazywa zespół – powiedział z zadowoleniem kapitan. Sierżant nic nie powiedział. – Pokaż mi ich akta.
Obraz zmniejszył się o połowę. Druga połowa została podzielona na dwie części. W górnej były dane blondyna, a w dolnej tego z blizną.
- Basil Ureski, lat osiemnaście, szkoła… ojciec minister… stan zdrowia…- mamrotał kapitan czytając akta.– W sumie nic rewelacyjnego. – W jego głosie słychać było rozczarowanie. – Za to drugi… To czasem nie ten „gość specjalny” przywieziony na polecenie generała Kuzmieca? – zapytał po pobieżnej lekturze akt.
- Ma pan rację, sir – odparł sierżant.
- Oskarżony o… - czytał dalej kapitan, ignorując zupełnie podwładnego. – W wieku piętnastu lat najbardziej poszukiwany za… Stan zdrowia… - Całkiem interesujące. Powinniśmy otoczyć go szczególną opieką.
- Sir? – Sierżant nie rozumiał o co chodzi przełożonemu.
Kapitan westchnął i zagłębił się w fotelu.
- W dokumentach, które przyleciały wraz z nim jest rozkaz by informować generała Kuzmieca o wszelkiej niesubordynacji ze strony tego gagatka. – Musi mieć na sumieniu coś więcej niż tu jest napisane, skoro taka szycha się nim interesuje. Ciekawe… - mruknął. Wcisnął przycisk na pulpicie i cały holoekran wypełniła twarz chłopaka z blizną. – Co ty ukrywasz?

***

Dystans między nimi a pozostałymi grupami zwiększał się coraz bardziej. Basil co rusz próbował przekonać kompana żeby go zostawił i dalej biegł sam, lecz tamten pozostawał głuchy na jego argumenty. Niósł go przez cały czas na plecach, a gdy sytuacja tego wymagała pomagał mu pokonać przeszkodę. I chociaż Basil widział pot zbierający się na jego karku i słyszał jak oddech staje się coraz bardziej przyspieszony i świszczący, to jednak ani razu nie usłyszał z ust tamtego słowa skargi czy pretensji o cokolwiek. Za to widział rzucane raz po raz w jego stronę groźne spojrzenia, gdy jego argumenty za pozostawieniem go w tyle najwyraźniej drażniły tego z blizną.
W końcu jakimś cudem ukończyli cały tor przeszkód. Ogromnym trudem zwalili się na ziemię obok pozostałych zespołów, które wciąż jeszcze próbowały złapać oddech i pozbierać się po wyczerpującej gimnastyce. Nagle obok nich pojawił się jeden z szeregowców.
- Najgorszy czas: zespół siódmy – oznajmił żołnierz. – Zgodnie z obowiązującą zasadą zostajecie pozbawieni dzisiejszego posiłku. Reszta pod prysznice i na stołówkę!
Basil jęknął zrozpaczony. Więc jednak sprawdziło się to, co przeczuwał. Przez jego niezdarność nie dostaną dzisiaj jedzenia. Pochylił głowę, chcąc ukryć ból wypływający mu na twarz. Niestety nie udało mu się powstrzymać łez, które spadły na piach.
Nagle poczuł klepnięcie w ramię. Szybko otarł oczy i spojrzał. I zobaczył jak kolega z zespołu kuca przed nim, dając mu do zrozumienia, by wszedł mu na plecy. Zdumiał się.
- Nadal chcesz mi pomóc po tym jak przeze mnie zostałeś pozbawiony jedzenia? – zapytał cicho. – Plecy nic nie odpowiedziały, za to ręka ponagliła go wyraźnie zniecierpliwionym gestem. Uśmiechnął się ciepło i wdrapał na plecy chłopaka z blizną.
- Dziękuję – powiedział do ucha tamtego, gdy szli pod prysznic. – I przepraszam. I dziękuję, że jesteś dla mnie taki dobry. Ja jestem Basil, a ty? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Chciałbym żeby mój brat był taki jak ty. – Zmęczony treningiem, prawie przysypiający, nie zauważył jak chłopak z blizna przystanął nagle na chwilę i szybko ruszył z powrotem. – Jesteś bardzo miły i cierpliwy i… i naprawdę chciałbym żebyś by ł moim bratem – dodał już nieco ciszej i bardziej sennie.
- Jestem Michał – chłopak z blizna odezwał się po raz pierwszy odkąd tu przybył. – Ale możesz mi mówić: Miszka.
- Miszka… Podoba mi się – Basil uśmiechnął się. – Mój brat Miszka…