Stacja kosmiczna Luna 1
Dodane przez Aquarius dnia Maja 30 2015 21:03:54


Gdzieś na Ziemi, 15 sierpnia 2014r

Dwóch młodych chłopaków stało na skraju lasu, tam gdzie teren kończył się porośniętą roślinnością ogromną skarpą. I chociaż kiedyś postawiono tu barierkę oraz znaki ostrzegawcze, miejsce to cieszyło się złą sławą. Nazywano je „Góra Łez”, bo wylewano mnóstwo łez na niej i przez nią. Opierali się o barierkę i patrzyli na migoczące w oddali światła miasta. Mimo iż noc była ciepła, to i tak niższy z nich wzdrygnął się i objął się ramionami. Wyższy bez słowa położył rękę na jego talii i przyciągnął do siebie, a gdy tamten wtulił się w niego, powiedział:
- Nie płacz. Wiesz, że nie dało rady inaczej.
- Wiem – szepnął – ale… dlaczego oni nie chcą nas zrozumieć? Przecież nic złego nie robimy. My tylko się kochamy.
- Oni po prostu są ograniczeni w swoim uporze. Nie chcą zrozumieć, że to przeznaczenie, że ja bez ciebie żyć nie mogę – powiedział czule i pocałował ukochanego w czubek głowy.
- Ja bez ciebie też – odparł tamten, po czym podniósł zapłakaną twarz i złączył swoje usta z ustami wyższego.
- Nie pozostaje nam więc nic innego. Zostawiłeś list w widocznym miejscu?
- Tak. Chociaż i tak pewnie przeczytają go dopiero w poniedziałek.
- To nawet lepiej, przynajmniej nam nie przeszkodzą. Jeszcze by zrobili wszystko by nas ubezwłasnowolnić.
- Będzie mi tego brakowało – powiedział niższy wpatrując się w światła.
- Mnie też. Mimo wszystko to wspaniałe miasto. Te wszystkie kawiarenki, parki i kina…
- Nie mogę… - jęknął niższy i odwrócił się. Z oczu pociekły mu łzy.
- Musisz. Musimy – powiedział wyższy obejmując go ponownie. – Tylko tak możemy być razem. - Niższy kiwnął twierdząco głową. – Więc nie płacz już. – Podniósł go za brodę i delikatnymi pocałunkami starł łzy toczące się po policzkach. Na koniec złapał go za rękę i uśmiechnął się. A potem obaj jednocześnie zrobili krok.


Rok 3010, 25 czerwca, gdzieś na planecie Ziemia 2

Drobny blondwłosy młodzieniec stanął cicho przed drzwiami gabinetu ojca. Spojrzał jeszcze raz na trzymane w ręku holoświadectwo ukończenia szkoły średniej. Od góry do dołu same szóstki, z wyjątkiem gimnastyki. Tam, niczym bolesna zadra widniała ledwo trójka. Nie był pewien co ojciec na to powie. Na to i jego plany na przyszłość. Bo niestety nie pokrywały się one z planami ojca. Ale nie miał wyboru, musiał postąpić tak a nie inaczej. Przyłożył rękę do piersi, jakby chciał uspokoić galopujące serce. Kilka razy głęboko odetchnął i niepewnie przycisnął przycisk interkomu. Już miał nadzieję, że ojciec, zajęty papierami, nie usłyszy dźwięku, jednak po sekundzie stalowe drzwi otworzyły się. Wszedł do środka. Jego ojciec lubował się w antykach z poprzedniego tysiąclecia. Pasji tej nie podzielał nikt z rodziny uważając te meble za dziwaczne i zupełnie niefunkcjonalne. Dlatego też całe mieszkanie urządzone było zgodnie zobowiązującymi standardami, a tylko w swoim prywatnym gabinecie pan domu miał meble przypominające te z poprzedniego tysiąclecia. Wtedy popularnością cieszyły się meble z drewna, lecz to było na Ziemi, gdzie drzewa świetnie się do tego nadawały. Na Ziemi 2 roślinność była zupełnie inna i kompletnie nie nadawała się do wyrobu mebli. Przetwarzano ją więc w inny sposób, głównie na leki i żywność. Jednak udało się wyprodukować materiał, który do złudzenia przypominał ziemskie drewno, nie tylko pod względem wyglądu, ale także faktury i zapachu. To z niego właśnie produkowano meble dla tych, którzy mogli sobie na to pozwolić. A jego ojciec mógł sobie pozwolić, jako jeden z nielicznych , należących do grupy sprawującej władzę na planecie.
W tym momencie siedział przy biurku i przeglądał dokumenty.
- Co jest? Tylko streszczaj się, bo nie mam czasu – mruknął nie odrywając wzroku od papierów.
Chłopak uważnie popatrzył na ojca. Nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt lat. Ani jednego siwego włosa, mięśnie jak u trzydziestolatka, zero zmarszczek na twarzy. Nie był pewien czy to geny czy też może medycyna i technika.
- Właśnie odebrałem świadectwo.
Mężczyzna w końcu zerknął na syna, jednak nie odłożył dokumentów.
- To świetnie. Rozumiem, że po wakacjach pójdziesz do Undeus Maioris?*
Chłopak wciągnął powietrze i chwilę je przytrzymał, zanim w końcu odparł:
- Właśnie o tym chciałem porozmawiać, ojcze. Nie idę na twoją macierzystą uczelnię. Nie przejmę po tobie stanowiska. Uważam, że Artes lepiej się do tego nadaje. Świetnie się w tym wszystkim odnajduje, a ja… mnie to męczy, nic z tego nie rozumiem i obawiam się, ze nigdy nie zrozumiem. On lepiej będzie wyglądał na tym stanowisku.
Mężczyzna milczał intensywnie wpatrując się w syna. I gdy ten zaczynał się niepokoić przedłużającą ciszą, w końcu odezwał się.
- Cóż więc zamierzasz robić?
- Zamierzam iść do Akademii Wojskowej.
Mężczyzna w zdziwieniu uniósł brwi.
- Chcesz być zwykłym pracownikiem biurowym? Z twoimi ocenami? Bo zakładam, że otrzymałeś same najlepsze.
- Tak, ojcze, otrzymałem same najlepsze, z wyjątkiem gimnastyki. I nie chcę być zwykłym pracownikiem biurowym. Nie idę do sektora prywatnego, tylko wojskowego.
- Co? – mężczyzna aż wstał zza biurka i podszedł do syna. – Dobrze usłyszałem? Ty, ze swoją inteligencją chcesz się marnować jako jakiś marny wojskowy?!
- Wcale nie marny, ojcze! – chłopak w końcu odważył się podnieść głos. – Chce zostać pilotem wojskowym, bronić naszych koloni tam w kosmosie i odkrywać nowe tereny.
- Od kiedy to ci się uwidziało? Mówiłeś, że chcesz iść na ekonomię.
- Od zawsze ojcze, tylko ty nigdy mnie nie chciałeś słuchać. A mówiłem tak, żeby mieć spokój, bo tylko to chciałeś usłyszeć. Nigdy nie interesowało cię jakie mam zainteresowania, co lubię robić. A ja, w przeciwieństwie do Artesa, nie cierpię tego wszystkiego. Rzygać mi się chce jak widzę kolumny cyferek, albo słyszę jak rozmawiasz o kolejnej ustawie, którą trzeba zatwierdzić, albo z kim trzeba wejść w układy, żeby przepchnąć to albo tamto. To Artes uwielbia to wszystko, mnie od dzieciństwa fascynował kosmos. I z twoją zgodą czy bez, zostanę wojskowym pilotem. Już złożyłem podanie na letni obóz przygotowawczy, a we wrześniu idę na akademię. To wszystko co miałem do powiedzenia. – I nie czekając na reakcję ojca, odwrócił się i wyszedł. Kiedy wszedł do swego pokoju, zablokował drzwi i padł na łóżko. Wiedział, że rozmowa z ojcem nie będzie łatwa, ale nie sądził, że przebiegnie ona aż tak. Leżał przez chwilę próbując się uspokoić. W pewnym momencie usłyszał dźwięk interkomu, a potem głos matki.
- Otwórz synku, to ja.
Westchnął ciężko. Pewnie ojciec już jej powiedział, jakiego nieposłusznego syna mu spłodziła…
Sięgnął po leżącego na biurku pilota i odblokował drzwi. Matka weszła do środka i usiadła na brzegu łóżka.
- Synu, coś ty najlepszego wymyślił? – zapytała z niepokojem.
- Ojciec już ci powiedział? – burknął w poduszkę.
- Powiedział tylko, że mu się sprzeciwiłeś.
- Powiedziałem tylko, że nie pójdę do tej uczelni którą on mi wybrał.
- Ale dlaczego? Przecież to dobra uczelnia, ojciec ją kończył. – Podniosła holoświadectwo, które rzucił wcześniej na podłogę – Z twoimi ocenami Undeus Maioris jest najsensowniejszym wyborem.
Chłopak podniósł się i popatrzył na rodzicielkę z bólem w oczach.
- Mamo, ty też? – zapytał cicho. – Nie rozumiecie, ze gdybym tam poszedł, to nie miałbym w ogóle życia? Wykładowcy by oczekiwali, że będę taki sam jak ojciec, a inni uczniowie… - Zwiesił głowę. – Byłoby tak samo jak do tej pory. Ale co to kogo obchodzi, przecież ważne jest jaką się uczelnię skończyło, a nie jaki się poniosło koszt…
- To nie tak jak myślisz, synu – powiedziała cicho kładąc mu rękę na ramieniu. – Ojciec chce twojego dobra. On…
- On myśli tylko o sobie – przerwał jej brutalnie. Nie obchodzi go co czuję, czego chcę, jakie SA moje marzenia. Wszystko ma być tak jak on chce. Ale z tym koniec. Skończyłem osiemnaście lat i mogę sam o sobie decydować. Od tej pory będę robił to, co chcę, a nie to, co każe mi ojciec. Od tego ma Artesa. Ma swojego pieska, którym może komenderować i układać według własnego widzimisie. Ja pójdę swoją drogą. Z jego pozwoleniem lub bez.
Kobieta zabrała rękę. Nie powiedziała nic, tylko wyszła. W progu jeszcze raz spojrzała na syna zbolałym wzrokiem.
Westchnął ciężko i wstał by się spakować. Miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale po tym co dzisiaj usłyszał, nie sądził żeby był tu jeszcze mile widziany. Cały jego dobytek zmieścił się w czterech grawipudłach i dwóch torbach. Dotknął palcem kodu kreskowego wytatuowanego na lewym nadgarstu. Błyskawicznie pojawił się nad nim ekran w postaci hologramu. Przesuwając po nim palcem wyszukał firmę taksówkarską, oferującą większe turbotaxi niż standardowe. Na szczęście kurs nie był zbyt drogi. Kiedy czekał na podjeździe, bał się, że za chwilę z domu wyjdzie ojciec i zmusi go do powrotu. Wiedział, że gdyby ojciec użył siły, nie wygrałby z nim, był na to zbyt słaby. Zerkał co chwilę w stronę drzwi i okien, gotów nawet na piechotę uciekać, był tylko się nie dać złamać. Tak był tym zaabsorbowany, że aż podskoczył spanikowany, gdy za plecami usłyszał męski głos:
- To pan zamawiał kurs do kosmodromu?
Odwrócił się i ujrzał unoszącą się w powietrzu turbotaxi z której wychlał się niemiłosiernie rudy kierowca w przepisowej czapce. Odetchnął z ulgą. Pokiwał twierdząco głowa.
- Ale najpierw do firmy „Pocztex”. Muszę wynająć skrytkę na te grawipudła.
- Żadem problem – odparł niedbale kierowca, po czy wyszedł i pomógł mu zapakować bagaże do środka. Kiedy wsiadał, wciąż jeszcze się bał, że zaraz drzwi się otworzą i ukarze się w nich ojciec zwabiony odgłosem turbotaxi. Na szczęście jej wszystkie cztery silniki pracowały niemal niesłyszalnie, a poduszka powietrzna musiała być nowa, bo pojazd nie kołysał nie ani nie trząsł. Kiedy w końcu ruszyli, chłopak odetchnął z ulgą. Nie wiedział, że przez cały czas był obserwowany z okna na pierwszym piętrze.
- Martwię się o niego – powiedziała matka wpatrując się załzawionymi oczami w niknącą w oddali turbotaxi. – Dlaczego go nie powstrzymałeś? Przecież on tam… - głos jej się załamał. Mężczyzna objął ją ramieniem.
- Poradzi sobie – odparł spokojnie.
- Ale on jest taki delikatny.
- Już nie jest dzieckiem, kochanie. Czy tego chcemy, czy nie, staje się mężczyzną i musimy to uszanować.
- Ale jego przyszłość… Miał zagwarantowaną pracę u ciebie. Dlaczego z tego zrezygnował?
Mężczyzna roześmiał się rozbawiony. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Ma moje geny. W jego wieku też się sprzeciwiłem ojcu. Pamiętasz? Gdybym go posłuchał, nigdy byśmy nie byli razem.
- Pamiętam – kobieta uśmiechnęła się ciepło.
- Jestem z niego dumny. Miał dość odwagi by pokierować swoim życiem. Nie to co Artes.
- Ale przecież Artes robił wszystko, co mu kazałeś. Poszedł nawet w twoje ślady.
- No właśnie – westchnął. – Zawsze robi to, co mu każę. Nigdy nie wykazuje się własną inicjatywą, nigdy nawet nie próbował mi się przeciwstawić. Nie to, co Basil. Chociaż młodszy i słabszy, miał na tyle odwagi by się przeciwstawić i iść własną drogą. Dlatego jestem z niego dumny. Mam nadzieję, że mu się uda.
- Ja też – szepnęła kobieta i przytuliła się mocniej do męża.

25 czerwca 3010, Ziema 2, gdzieś indziej.

- To nieodwołalna decyzja? – obcięta na krótko czarnowłosa dziewczyna siedziała na łóżku i dziamgała lizaka.
- Nieodwołalna – odparł czarnowłosy chłopak kręcący się po pokoju i pakujący torbę. Gdyby nie długie do ramion włosy można by go było pomylić z dziewczyną, tak bardzo był do niej podobny z twarzy.
- Starym się to nie spodoba.
- Jakoś nie widzę żebyś się tym specjalnie przejmowała.
Roześmiała się rozbawiona.
- Dobrze wiesz, że mnie to zwisa i powiewa. - Chłopak popatrzył na nią zdziwiony. – Jak to powiedziała moja eks przyjaciółka? – udała, że intensywnie myśli. – Jestem zimną i wyrachowaną suką, która myśli tylko o sobie.
- Wiesz, ż eona mówiła nieprawdę – powiedział cicho, z bólem w głosie. – Po prostu zazdrości ci.
- Oj, nie przejmuj się, braciszku – podeszła do chłopaka i objęła go. – Przecież wiesz, że to nie prawda. To, że biorę ślub z facetem wskazanym przez starych, nie oznacza, że myślę tylko o sobie. Robię to dla ciebie, a że sama będę miała z tego korzyści…
- Jak to dla mnie? – zdumiał się.
- Nie mówiłam ci wcześniej, ale mam plan. Miałam go od czasu, gdy mi zdradziłeś swoje marzenia.
- Jaki?
- Poślubić bogatego faceta, ukatrupić go, przejąć całą jego forsę i pomagać ci gdy wszyscy się od ciebie odwrócą. I przy okazji żyć jak królowa. A ponieważ ten stary dziad wybrany przez ojca ma wystarczająco kasy i jest w odpowiednim wieku, by zejść niespodziewanie z tego świata, więc pasuje do moich planów.
W oczach chłopaka zalśniły łzy.
- Siora…
- No co? – zapytała zaczepnie.
- Jesteś kochana – powiedział przyciskając ją do piersi.
- Ja też cię kocham, braciszku – wyszeptała obejmując go. – Wiesz, że zawsze będę po twojej stronie, bez względu na wszystko. Z całej rodziny kocham tylko ciebie. Tylko ty jesteś dla mnie ważny, reszta może nie istnieć. Pamiętaj, pochodzimy z jednej komórki, nic nie może nas poróżnić i nic nie zmieni naszych uczuć.
- Masz rację – pocałował ją w czoło. – Lepiej będę już lecieć, bo za chwilę wrócą starzy i nie puszczą mnie.
- Pisz tak często jak tylko możesz. Pamiętasz numer skrytki?
- Pamiętam. – Podniósł torbę i zarzucił ją na ramię. Na koniec ucałował siostrę jeszcze raz w czoło i wyszedł z pokoju, po czym wsiadł do czekającej pod domem turbotaxi.

25 czerwca 3010r, satelita woskowy Junona.

- Czas przybycia transportowca: 15 minut, 30 sekund – odezwał się metaliczny głos.
- Czas przywitać naszych nowych rekrutów – mruknął mężczyzna w wojskowym mundurze z naszytymi dystynkcjami kapitańskimi, po czym wstał zza biurka i nałożywszy czapkę na głowę wyszedł z gabinetu. Szedł korytarzem, co rusz odpowiadając salutującym mu podwładnym, aż w końcu dotarł do pomieszczenia śluzowego. Stojący przy konsoli żołnierze zasalutowali mu prężąc się na baczność. W odpowiedzi machnął niedbale ręką.
- Czas przybycia transportowca: 30 sekund – powiedział metaliczny głos, a jeden z mężczyzn stojących przy konsoli dodał:
- Wszystkie parametry w normie, sir.
- Dobra, dawaj te panienki.
Mężczyzna nacisnął kilka przycisków, po czym powiedział do mikrofonu przyczepionego do ucha:
- Arka 13, macie pozwolenie na dokowanie. Śluza numer jeden.
Pięć minut później ogromne wrota powoli rozsunęły się ukazując sporą grupkę młodych mężczyzn z różnymi bagażami. Rozglądając się ciekawie na boki przeszli przez wrota.
- Ruszać się, panienki! – wrzasnął nagle kapitan. Przybili popatrzyli na niego zaskoczeni. – To placówka wojskowa, a nie herbatka u cioci! Już my tu was nauczymy jak posłusznie wykonywać rozkazy! Zrozumiano?!
Po grupie przeszedł szmer. Kapitan ciągnął dalej:
- I żeby było jasne, nie ma tu miejsca dla mięczaków i maminsynków! Jeśli ktoś ma zamiar stchórzyć, niech lepiej zrobi to teraz, bo potem będzie za późno!
- Przepraszam, sir… - odezwał się niepewnie jeden z mężczyzn stojących przy konsoli.
- Nie przerywaj mi, kiedy witam nowych rekrutów! – wrzasnął na niego wściekle kapitan.
- Ale sir, mam sygnał o nieautoryzowanym locie.
- Do nas?
- Tak, sir. Mówią, że mają specjalną przesyłkę. Kod zero alfa osiem.
- Daj ich na głośnik.
- Tak jest, sir. – Wcisnął kilka przycisków.
- Mówi kapitan Johanus Warren. Wkraczacie w obszar wojskowej jednostki szkoleniowej Junona – odezwał się kapitan w powietrze kompletnie ignorując przybyłych mężczyzn, którzy z zaciekawieniem go obserwowali.
Głośnik zaskrzeczał i odezwał się męskim głosem:
- Tu sierżant Arten Majreck, jednostka Gumbis sto dwadzieścia trzy. Mamy dla was przesyłkę specjalną. Kod dostępu zero alfa osiem.
- Coś wam się chyba pomyliło. Ten kod oznacza niebezpiecznego kryminalistę. My nie jesteśmy więzieniem tylko obozem treningowym dla przyszłych kadetów.
- Bardzo mi przykro, sir, ale nie ma mowy o pomyłce. To polecenie generała Kozmieca.
- Dlaczego nie uprzedzono mnie o tym wcześniej? – zapytał ze złością.
- Niestety nie wiem, sir. My go tylko mamy do pana dostarczyć. Wszelkie wyjaśnienia i instrukcje znajdzie pan w liście przewozowym.
Kapitan skrzywił się niezadowolony.
- Dobra, dawajcie go tu.
- Zrozumiałem. Proszę o pozwolenie na dokowanie.
Kapitan skinął twierdząco głową w stronę żołnierzy przy konsoli, na co jeden z nich wcisnął kilka przycisków i powiedział do mikrofonu:
- Gumbis sto dwadzieścia trzy, macie pozwolenie na dokowanie. Śluza numer dwa.
Wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu z zaciekawieniem odwrócili się w stronę wrót.
Kilka minut później ogromne wrota rozsunęły się ukazując niewielką grupkę składającą się z trzech żołnierzy i młodego mężczyzny z długimi do tyłka blond dredami. Jednak to nie dredy przyciągały wzrok wszystkich. Ani groźny wzrok czy też blizna biegnąca od prawego kącika ust do ucha, tylko świetliste obręcze opasujące oba jego nadgarstki.
Jeden z eskortujących żołnierzy podszedł do kapitana i zasalutował, a gdy tamten odpowiedział niedbałym ruchem ręki, podał mu niewielki tablet. Kapitan czytał, a z każdym słowem brwi mu się unosiły do góry, a usta rozszerzały w coraz większym uśmiechu wyraźnego zadowolenia. Kiedy skończył, podszedł do więźnia. Pozostali żołnierze z eskorty zasalutowali, lecz on zignorował ich kompletnie, zajęty oglądaniem więźnia ze wszystkich stron. W końcu stanął przed nim.
- Niezłe ziółko z ciebie – stwierdził, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Błękitne oczy popatrzyły na niego uważnie. Niestety kapitan nie potrafił z nich wyczytać nic prócz obojętności. – Pierwszy raz spotykam kogoś w twoim wieku z takim dorobkiem. Ciekawe dlaczego postanowili cię przysłać tutaj, a nie do więzienia. Czyżby tam na górze ktoś naiwnie myślał, że my cię zresocjalizujemy? Dla twojej informacji – podszedł tak blisko więźnia, że aż stykali się nosami – my tu nikogo nie niańczymy. My tu produkujemy żołnierzy, a niepokorni i mięczaki kończą w czarnym worku.
Więzień nie zareagował, twardo wytrzymując wzrok kapitana. Ten nieco zdezorientowany i wściekły, odsunął się od więźnia i pokwitował odbiór „przesyłki” na tablecie, który następnie oddał eskorcie. Jeden z nich wyjął z kieszeni niewielkiego pilocika i wycelował go w stronę więźnia. Świetliste bransoletki zniknęły. Żołnierze z eskorty zasalutowali i ruszyli w drogę powrotną.
Kapitan odzyskał swój animusz i wrzasnął:
- Ruszać się panienki! Czeka was przygoda, której nie zapomnicie do końca życia!
Kapitan ruszył przed siebie, a wszyscy posłusznie za nim. Szli przez plątaninę korytarzy aż w końcu dotarli do jakiś drzwi.
- Do dzisiaj, przez dwa miesiące to będzie wasz dom. No chyba, że wymiękniecie i będziecie chcieli zrezygnować – powiedział kapitan, po czym nacisnął przycisk w panelu i stalowe drzwi rozsunęły się bezszelestnie. – Cieszcie się ostatnimi minutami wolności. Od jutra rana zaczynamy trening. – Po czym odszedł, przestając się interesować „kadetami”
Stojący najbliżej niepewnie przekroczyli próg i zatrzymali się. Ich oczom ukazała się ogromna wręcz hala z mnóstwem piętrowych łóżek. Przy każdym z nich stała szafa, a w nogach każdego łóżka spora skrzynia.
- Ludzie, gdzie myśmy trafili? – jęknął ktoś. – Tu czas się chyba zatrzymał w dwudziestym wieku.
- Skąd wiesz? – zainteresował się ktoś obok.
- Interesuję się historią. Właśnie tak nędznie wyglądały koszary wojskowe w dwudziestym wieku – odparł zapytany.
- To ma sens – odezwał się jakiś okularnik. Wszyscy spojrzeli na niego z zainteresowaniem. – Po cholerę mają inwestować w to miejsce, jeśli to nie jest żadna strategiczna dla wojska jednostka, tylko obóz szkoleniowy przed akademią wojskową.
- No ale mogli by chociaż zadbać o podstawowe wygody – bąknął ktoś niepewnie.
- Trudno, trzeba będzie to jakoś wytrzymać. To tylko dwa miesiące – stwierdził wysoki czarnowłosy młodzieniec ruszając przed siebie. Szybko zajął pierwsze z brzegu łóżko. Inni poszli z jego przykładem. Ani on ani nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że te „tylko dwa miesiące” okażą się dla nich prawdziwym koszmarem. Przynajmniej dla niektórych.


* Uczelnia wyższa zajmująca się głównie kształceniem przyszłych polityków, bankierów i ekonomistów. Jej absolwenci zwykle otrzymują dość wpływowe stanowiska w rządzie lub w jego bliskim otoczeniu