Iluzje 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 21:10:58
Miło było obudzić się, czując przytulone do siebie, ciepłe nagie ciało. Leżałem długo w bezruchu, nie chcąc zakłócać sielanki. Stopniowo oddech Liama spłycał się, aż wreszcie poruszył się odrobinę, gdy sen odszedł.
- Dzień dobry - powiedziałem wesoło, wsuwając dłoń w postrzępione włosy na jego karku.
- Dzień dobry - mruknął zaspany, unosząc dłoń do twarzy.
Przytrzymałem ją łagodnie, ale stanowczo.
- Nie drap.
- Ale mnie piecze - jęknął.
- I jak podrapiesz będzie ci lepiej? - ponownie powstrzymałem jego dłoń.
- Rod... Szału przez to dostaję...
- Nic ci nie poradzę. Korathan mówi....
- Co mówię? - drzwi uchyliły się odrobinę - Mogę wejść?
- Możesz - rzucił Liam zanim zdążyłem zaprotestować.
Uzdrowiciel wszedł zamykając za sobą drzwi. Podciągnąłem nieco kołdrę, okrywając się po pas, z zażenowaniem zerkając na ubranie walające się po ziemi. Uzdrowiciel zdawał się całkowicie nieskrępowany naszą nagością.
- Muszę cię poprosić, żebyś zrobił mi miejsce - uśmiechnął się do mnie ciepło.
Wstałem, czując ogień na policzkach, ubrałem się szybko, jak nigdy w życiu i przysiadłem na krześle, obserwując poczynania Korathana. Liam już nauczony co robić, uniósł nieco ramiona, pozwalając mężczyźnie rozwiązać opatrunek na swojej piersi. Płótno opadło, ukazując brzydkie czarno - sine skrzepy. Po jasnej skórze spłynęło kilka kropel krwi.
- Prosiłem, żebyś uważał - w głosie uzdrowiciela brzmiał łagodny wyrzut.
- Samo jakoś tak...
- Tak, oczywiście.
Posmarował rany ca'try jakąś ostro pachnącą substancją, po czym z ogromną wprawą nałożył na nie czysty opatrunek.
- No to zobaczymy, jak twoje oczy....
Widziałem, jak Liam poważnieje. Jego ręce zacisnęły się na kołdrze, gdy jeden po drugim sploty bandaża opadały z jego twarzy. Głośno wciągnąłem powietrze, gdy ostatnia warstwa opatrunku spadła na ziemię. Powieki białowłosego były czarne. Głębokie sińce ciągnęły się aż do linii brwi, ostro odcinając się od jasnej skóry. Chłopak powoli rozchylił wachlarz rzęs, a to, co zobaczyłem, wstrząsnęło mną. Między powiekami lśniła krew. Całość wyglądała makabrycznie. Korathan wydobył z kieszeni małe, drewniane pudełeczko. Usłyszałem coś w rodzaju cichego pyknięcia i uzdrowiciel podniósł zapaloną zapałkę do oczu Liama. Drgnął przestraszony, odsuwając twarz od ciepła.
- Spokojnie, nie skrzywdzę cię...
- Ja... - Liam zamilkł i nie odezwał się już do końca badania. Nie odpowiedział, kiedy Korathan wychodził z pokoju. Siedział wciąż ze spuszczoną głową i palcami zaciśniętymi na brzegu kołdry.
- Malutki - zagadnąłem, przysiadając na brzegu posłania - Co się...
- Zostaw mnie.
- Liam.... - przestraszyłem się.
- Zostaw. Wyjdź!
- Ale...
- Wyjdź! Chcę być sam.
Zabolało mnie to, ale uszanowałem jego wolę. Wyszedłem i zszedłszy na dół zapukałem do drzwi Korathana. Nie zdziwiła mnie obecność czarodziejki. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem przy stole, zaplatając ręce na karku.
- Co z jego oczami? - spytałem ostrożnie
- Bez zmian...
- Liam wyrzucił mnie z pokoju. Jest strasznie przygnębiony, chciał zostać sam.
- Wiem - uzdrowiciel skinął głową - Ostatnio, gdy zmieniałem mu opatrunek powiedział, że wydaje mu się że widzi odblask światła, ale to był raczej wstrząs nerwu. Jego źrenice nie reagują na światło...
- Więc to dlatego....
- Musi być strasznie rozczarowany.- westchnęła Elena.
- Ale to nie znaczy, że on...
- To o niczym nie świadczy. Nie będziemy nic wiedzieć dopóki jego rogówki się nie zabliźnią. A to potrwa.
Westchnąłem. Wiedziałem co musi czuć Liam, jaką niepewność. A kiedy jeszcze dowie się o decyzji rady... Z braku lepszego zajęcia zacząłem ćwiczyć z czarodziejką rozpraszanie iluzji. Tworzyła dla mnie iluzoryczne drobiazgi, a ja starałem się je zniszczyć tak, jak nieszczęsnego niedźwiedzia straszącego Josethona. Udało mi się zaledwie kilka razy, jednak orzekła, że to doskonały wynik. Korathan przyglądał się nam z ciekawością, a gdzieś na górze Liam gryzł się w samotności ze swoim strachem. W trójkę poszliśmy na obiad. Uzdrowiciel wziął porcję i dla białowłosego, poszedłem za nim, otwierając przed nim drzwi naszej sypialni. Zamarliśmy obaj. Pokój był pusty. Buty Liama stały koło łóżka, pościel była skopana. Odstawiliśmy talerze i zbiegliśmy na dół.
- Liam? Liam!!! - nawoływałem, zaglądając do każdego z pokojów.
W drugiej części domu Korathan czynił to samo, Elena wybiegła na dwór. Bogowie, jakby mało było kłopotu - wyrzekałem, otwierając kolejne drzwi. W korytarzu wpadłem na przywódcę Yelstrahn. Ca'tra znikł. Elena przysiadła na stopniach i ukryła twarz w dłoniach, jej ramionami wstrząsnął szloch.
- To za dużo - jęknęła - za dużo....
Uzdrowiciel nerwowo krążył po holu, jego buty głośno stukały na drewnianym parkiecie. I nagle zza zakrętu korytarza wysunęły się jasne dłonie, ukryte w zbyt długich rękawach. Powolutku, przy ścianie, chwiejnym krokiem szedł Liam. Był boso, taśmy koszuli zwisały żałośnie, odsłaniając bandaże na piersi. Chłopak potknął się o lekko uniesiony chodnik i byłby przewrócił się, gdyby nie błyskawiczny refleks Korathana. Z westchnieniem wylądował w wyciągniętych ramionach.
- Przepraszam... - zaczął.
- Gdzieś ty poszedł, Liam? - w głosie uzdrowiciela pierwszy raz usłyszałem ton złości - Po schodach? Sam po schodach zszedłeś??? Na bogów, gdyby nie twoje rany przełożyłbym cię przez kolano i złoił skórę.
Dłonie białowłosego rozpaczliwie zacisnęły się na kamizelce mężczyzny.
- Ja nie... nie mogłem trafić z powrotem. - w jego głosie pobrzmiewała panika - i nikogo nie było, żeby mi pomógł. Ja nie chcę tak. Nie chcę.... Boje się. Jest ciemno. Boję się.... Boję się....
- Liam - Korathan zmarszczył brwi, opierając policzek o czoło ca'try - Cholera Liam!
Nie wyglądał tak źle od czasu wypadku. Z westchnieniem zawisł w ramionach uzdrowiciela.
- Niedobrze mi - jęknął - przepraszam.... boję się....
- Położę cię, dobrze? Przestanie ci się kręcić w głowie. Dlaczego sam wstałeś? Widzisz, co się dzieje jak się przemęczysz. - przywódca Yelstrahn wsunął rękę pod kolana białowłosego i przyciskając go do piersi zaniósł ponownie do swojego pokoju.
- Boję się....boję się...boję się.... - powtarzał mag nieprzytomnie, rozpaczliwie - boję się...
- Cholera, nie ma więcej spania u siebie. Tu go przynajmniej przypilnuję - Korathan otulił jego ramiona kołdrą.
-...boję się...boję się....
- Liam, kochany - Elena pochyliła się nad ca'trą zatroskana - Nie bój się, będzie dobrze...
-...boję się....boję się....boję się....ciemno....
- Thane, zrób coś....
Mężczyzna przykucnął przy łóżku i oparł dłoń na rozpalonym czole chłopaka, który po chwili pogrążył się w głębokim śnie.
- Czy ja mogę zostać? - spytałem nieśmiało.
- Oczywiście, że możesz, ale Liam dzisiaj śpi sam.
- Jak to sam? - jęknąłem.
- Wolałbym, żebyś nie kładł się obok niego. Nie wiem od czego ta gorączka...
- Rozumiem - westchnąłem, siadając na podłodze i ujmując w dłoń lodowatą rękę Liama.
Noc wyciszała wszelkie hałasy dnia. Zdumiewało mnie to jak bardzo wypadłem z rytmu życia przez tych kilka dni. Nie tęskniłem za niczym, za niczym poza tym, żeby z Liamem znów było dobrze. Nawet gdybyśmy znów się mieli tylko kłócić i mierzyć się z problemami.
Liam spał spokojnie, nieświadomy chyba nawet tego, że przysunąłem sobie fotel do łóżka i trwałem na nim, ściskając go za bladą dłoń.
Korathan stanął nade mną i dotknął mego ramienia.
-Połóż się - mruknął - W tej chwili na pewno nie pomożesz mu, tracąc resztki sił. On śpi. Nie obudzi się aż do rana.
Spojrzałem powątpiewająco na uzdrowiciela i na maga. Niepewnie ułożyłem rękę Liama na kołdrze. Wstałem. I wtedy właśnie...
-Nieee! - desperacki, zduszony krzyk wydarł mu się z gardła. Całe jego ciało skuliło się, a potem sprężyło.
Korathan stanowczo odsunął mnie i nachylił się nad chłopakiem. Złapał go za ramiona.
-Nie...Hein, proszę nie.... zostaw! Zostaw!
Korathan zacisnął dłonie tak, że pobielały mu kłykcie. Gdyby tylko Liam był przytomny, sprawiłoby mu to ból... teraz jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Byłem pewien, że rano na jego skórze dostrzegę sińce.
-Nieee... - powtórzył Liam płaczliwie. Do pokoju uzdrowiciela wpadła Elena, zwabiona krzykiem cat'ry.
-Co....? - zaczęła, ale urwała widząc rozgrywającą się scenę.
-Hein... nie, nie.... to boli.... zostaw! Nie!
Zdecydowanie odbiło się na twarzy czarodziejki, podbiegła do Korathana i stanowczo odsunęła go od maga.
-Liam! - potrząsnęła chłopakiem - Jego tu nie ma! Nie ma go tu! On cię już nie skrzywdzi!
Zerknąłem na twarz Korathana, przez chwilę zdawał się nie rozumieć, ale nagle jego twarz pobladła. Odsunął czarodziejkę.
-Daj mi.
Liam wciąż rzucał się na łóżku. Mężczyzna przysiadł na samym jego brzeżku i ujął głowę ca'try w łagodny uścisk.
-Już dobrze, synku - szepnął uzdrowiciel i... zaintonował pieśń.
Elena spojrzała zszokowana. Nie umiałem rozpoznać języka w jakim była piosenka... być może kołysanka. Musiała być bardzo stara. Czarodziejka uczyniła ruch, jakby chciała mu przerwać, ale nagle... Liam uspokoił się odrobinę. Głos Korathana był przyjemny, lekko schrypnięty i najwyraźniej przedarł się do umysłu chłopaka, uciszając burzę i lęk. Stopniowo rozluźniałem się, Elena także. Oddech Liama na nowo stał się spokojny.
-No, myślę, że najgorsze za nami.... - mruknął uzdrowiciel i uśmiechnął się czule do ca'try.
Zerknąłem na Elenę. Odziana była tylko w koszulę, która ledwie ledwie zasłaniała jej... co należy. Kobieta pomknęła wzrokiem za moim spojrzeniem i... spłonęła gwałtownym rumieńcem.
-Byłam w trakcie... kiedy... A w ogóle to natychmiast przestań się gapić! - wrzasnęła, obciągając koszulę - Ty też! - warknęła na Korathana, który nie wyglądał na skruszonego.
Zanim zdołałem policzyć do dziesięciu, była już za drzwiami.
-Powiedz o tym komuś, a do końca życia będziesz rozpoznawał najgorsze iluzje, jakie tylko jest w stanie stworzyć mój umysł! - rzuciła jeszcze od drzwi.
Wymieniliśmy spojrzenia z Korathanem i... wybuchliśmy śmiechem. Nerwy sprzed kilku chwil sprawiły, że bardziej niż zwykle potrzebowaliśmy rozluźnienia.
-Słyszę to!.... - dobiegło nas jeszcze z korytarza.
Przysiadłem na nowo na fotelu przy łóżku ca'try... Korathan nawet nie próbował namawiać mnie, bym się położył. Usłyszałem skrzypnięcie łóżka za plecami, gdy uzdrowiciel usiadł.
-Rodon... - zaczął poważniejąc - Czy ten Hein... zrobił Liamowi to, co myślę, że zrobił?
-Tak.... -odpowiedziałem, a śmiech natychmiast wyleciał mi z głowy.
Przez długą chwilę panowała cisza, a potem Korathan rzucił lekko:
-Zatem będziemy musieli dopilnować, żeby nic złego już go nigdy nie spotkało, prawda?
Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
-Tak...
Z upływem kolejnych dni stan Liama się poprawiał. Mimo usilnych próśb, Korathan nie zgadzał się, by chłopak wrócił do naszego pokoju. Spałem w nim sam. Liam na dole razem z uzdrowicielem, a czarodziejka u siebie. Rany na piersi maga zabliźniły się i nie dokuczały już tak bardzo, jednak jego oczy... Białowłosy markotniał po każdym ich badaniu. Gdy Korathan owijał twarz ca'try czystym płótnem, następowała cisza, która niezmiennie trwała wiele godzin, podczas, gdy leżał skulony na posłaniu. Martwiłem się, bogowie jak ja się martwiłem. Martwiłem się o Liama, o jego samopoczucie, gdy zamykał się w sobie na te strasznie długie godziny, nie pozwalając nawet chwycić się za rękę, jakby sam chciał się ukarać za to, czemu nie zawinił. Martwiłem się też o Elenę, która każdą chwilę spędzała z Korathanem, by nasycić się nim, zanim przyjdzie im się rozstać. Życie było niesprawiedliwe. Wuj zaglądał do nas od czasu do czasu, by zapytać o zdrowie Liama, jednak zaraz wychodził, odprowadzany pogardliwym wzrokiem czarodziejki. Jossethona nie widziałem ani razu, nawet, gdy Elena wyciągała mnie na przechadzkę, bym nie spędzał całych dni z zamkniętych czterech ścianach. Właśnie na jednym z takich spacerów poruszyła temat naszego wyjazdu.
- Myślę, że za kilka dni wyruszymy - powiedziała gorzko.
-... - skinąłem głową.
- Nie wiem, jak powiedzieć to Liamowi. Sądzę, że pojedziemy na północ. Oczywiście kupię ci konia. Nawet Kudłacz nie uniesie daleko nas dwojga, nie mówiąc już o Argusie Liama.
- ... - znów skinąłem głową, nie mając ochoty nawet ust otwierać.
- Gdy przekroczymy góry, pojedziemy na zachód. Ze słów Der'atherna wynika, że stamtąd pochodził twój ojciec. Pomyślałam sobie, że chciałbyś zobaczyć jak tam jest. Nam z Liamem w gruncie rzeczy wszystko jedno.....
- Mnie również - westchnąłem - Wracajmy już.
Białowłosy siedział na łóżku, oparty o ścianę, rozmawiając z Korathanem. Dobrze się dogadywali. Często, gdy rano zaglądałem do ich pokoju już rozmawiali, swobodnie, jakby znali się od lat. Gdy skrzypnęły drzwi, chłopak zwrócił twarz w ich stronę.
- Kto to?
- To my - podszedłem do niego i pocałowałem go w policzek.
- Wiesz, Korathan powiedział, że będzie dziś mi takie robił... z oczami. I chyba trochę się boję - uśmiechnął się kwaśno - Od samego jego mówienia ciarki mi przechodzą.
- Już ty się nie bój - roześmiał się uzdrowiciel - I tak będę musiał cię uśpić, nic nie poczujesz.
- Zaufaj mu, to najpewniejsze ręce w jakie możesz się oddać - zapewniła go czarodziejka drżącym głosem.
- No dobrze - westchnął - jak trzeba, no to już....
Chwycił mnie mocno za rękę, jakby w tym drobnym geście szukał oparcia. Korathan dobrze znanym mi ruchem sprowadził na niego sen, jednak palce maga nie rozluźniły się. Przywódca Yelstrahn przysunął sobie krzesło, stawiając na podłodze kilka słoiczków z różnokolorową zawartością. Przysiadł i wyciągnął ręce w stronę ca'try. Przyglądałem się jak odwija bandaże z jego twarzy. Powieki Liama były sine. Mężczyzna ostrożnie uniósł je palcami, ukazując białka tej samej barwy co tęczówki. Sięgnął ręką po słoiczek stojący koło nogi i za pomocą szklanej pałeczki wpuścił po kropli przezroczystego płynu w każde oko. Widziałem jak źrenice maga rozszerzają się natychmiast, sprawiając jeszcze bardziej makabryczne wrażenie, jakby dziur w morzu krwi. Kolejny flakonik i kolejne krople sprawiły, że źrenice Liama zwęziły się tak, że niemal nie było ich widać. Uzdrowiciel ponownie wkroplił coś jego oczy i palcami zamknął powieki, zakładając na nowo opatrunek na twarz śpiącego.
- Będzie dobrze - uśmiechnął się do mnie uradowany - Akomodacja jest prawidłowa, źrenice reagują. Jeszcze kilka tygodni, może kilkanaście, ale będzie widział. Nie gwarantuję, czy tak jak przed wypadkiem, ale będzie.
Elena zamknęła oczy, bezgłośnie poruszając wargami, jakby dziękowała bogom za to, co przed chwilą usłyszała, ja z ulgą ukryłem twarz w dłoniach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jakim ciężarem spoczywał mi na piersiach lęk o zdrowie Liama. Chciałem go obudzić, podzielić się z nim tą nowiną, ale uzdrowiciel powstrzymał mnie mówiąc, że na radość będzie jeszcze wiele czasu. Tego wieczora po raz pierwszy zgodził się, byśmy wrócili z Liamem do naszej sypialni. Sam zaniósł maga na górę i położył do łóżka, okrywając kołdrą aż po ramionach. W jego oczach widziałem to, czym Liam powinien być otoczony od maleńkości - czułość i troskę. Zabolało mnie na myśl, że już niedługo wyjedziemy, a Korathan zostanie tutaj i prawdopodobnie więcej się nie spotkamy. Ujarzmiłem w końcu myśl, która nie dawała mi spokoju od dawna. Mianowicie, zachowanie Korathana coś mi przypominało i nie potrafiłem sobie przypomnieć co. Teraz uświadomiłem sobie, że czuję do niego miłość podobną, do tej, którą czułem do ojca. Pożegnałem się z nim ciepło i wślizgnąłem pod przykrycie, otaczając ramieniem śpiącego maga. Później, gdy zasypiałem tuląc do siebie białowłosego, wyszeptałem mu do ucha.
- Będziesz widział....- jego dłoń zacisnęła się mocno na mojej. Miało być wreszcie dobrze. Musiało być.
Rano zabraliśmy Liama na przechadzkę. Szedł sam, kurczowo trzymając moją rękę, drugą wyciągając przed sobą, badając czy nie ma przed nim żadnej przeszkody. Zaprowadziliśmy go pod dąb, który już zwyczajowo był miejscem odpoczynku. Elena z Korathanem usiedli na swoich płaszczach, my z Liamem wprost na trawie. Białowłosy wyciągnął się, opierając głowę na moich kolanach, wystawiając twarz ku pieszczocie słonecznych promieni. Długo trwaliśmy tak w milczeniu, a atmosfera zagęszczała się z każdą chwilą.
- Czemu nic nie mówicie? - zagadnął Liam pogodnie - Chyba, że rozmawiacie na migi, żebym was nie zobaczył.
- Tak, rozmawiamy. Obgadujemy cię. - pocałowałem go w czoło.
- Liam, jutro z samego rana wyjeżdżamy - westchnęła czarodziejka.
- Dokąd?
- Jeszcze nie wiem, ale to nieważne.
Wzrok Korathana umknął gdzieś w stronę lasu, zacisnął palce na dłoni Eleny.
- Ja się nigdzie nie wybieram - powiedział Liam powoli, jakby z rozmysłem - Dobrze mi tu, gdzie jestem.
- Nie możesz kochany - szepnęła.
- Dlaczego nie?
Białowłosy usiadł, podpierając się z tyłu na rękach.
- Bo, widzisz....
-Kiedy byłeś...chory, rada zadecydowała, że ze swoimi zdolnościami możesz być niebezpieczny dla innych - powiedział szybko uzdrowiciel - Orzekli, że twoje iluzje wchodzą w zakres magii twórczej, nad którą nie panujesz i wnioskowali za opieczętowaniem cię.
- ... - Liam milczał, skierowawszy twarz gdzieś między Elenę a Korathana.
- Powiedzieli, że to będzie pieczęć tylko powyżej piątego poziomu, ale ja nie mogę się na to zgodzić. Nie zgodziłam się - dokończyła czarodziejka - Nie zgodziłam się i w związku z tym musimy opuścić ziemie Klanów.
- Nigdzie się nie wybieram - powtórzył Liam, a na jego obliczu widniała zacięta determinacja. - Powiedziałeś, że będziemy tu tak długo, jak będzie trwało Zgromadzenie, a później, jeśli Elena się zgodzi, pojedziemy do Yelstrahn. Powiedziałeś tak?
- Tak - wargi Korathana zacisnęły się w bolesnym grymasie.
- I tak właśnie zrobimy. Zgodziłaś się Eleno, prawda?
- Kochany, niczego tak nie pragnę, ale zrozum, ja nie mogę pozwolić....
- Nie możesz pozwolić na co? - przerwał jej.
- Nie pozwolę cię opieczętować Liam. Nie mogę.
Chłopak poderwał się na nogi i nerwowo szarpnął taśmy, wiążące rękawy koszuli. Mocował się chwilę z nimi, aż ustąpiły pozwalając podciągnąć rękawy aż do łokcia.
- Zobacz! - wyciągnął ręce przed siebie - Zobacz!
Drgnął, gdy Elena wstała i ujęła go za dłonie. Również wstałem, chcąc zobaczyć, co pokazuje czarodziejce. Na obu rękach maga widniały cieniusieńkie bransoletki, wyglądające jak miedziane. Jednak, gdy się im bliżej przyjrzałem, stwierdziłem, że to kamień. Kamień idealnie obrobiony i wygładzony, ciasno otaczający nadgarstki, lodowato zimny w dotyku. Czarodziejka zbladła, zaciskając na nich palce.
- Czy ty wiesz, co sobie zrobiłeś? - spytała ledwie słyszalnym szeptem.
- Wiem. - wyrwał dłonie z jej uścisku - Nie będę się mógł rozwijać. I nigdy nie przekroczę piątego poziomu. Wiem. Ale wiesz co? Mam to w nosie. Obejdę się bez iluzji. Już ich nie potrzebuję.
- Liam...
- Myślisz, że pozwoliłbym, żebyś przeze mnie musiała się rozstać z Korathanem? Ja słyszałem was wtedy, jak rozmawialiście...i nie mogłem, po prostu nie mogłem ...Kocham cię, Eleno. I Korathana również. I nie mógłbym żyć wiedząc, że przeze mnie...
- Liam...
- A tak będziemy mogli zostać. I pojedziemy do Yelstrahn, prawda? Prawda?
Poruszył głową niespokojnie, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Wyciągnął ręce przed siebie, ale czarodziejka odsunęła się, uciekając przed nimi. Korathan siedział nadal, zagryzając wargi z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Nie wiedziałem co powinienem zrobić, czy powiedzieć, dlatego milczałem w bezruchu, wpatrując się w białowłosego. Odwrócił się w stronę lasu, zdezorientowany nagłą ciszą. Postąpił krok, potem drugi i kolejny.
- Rod? - zapytał rozpaczliwie - Elena?
Pierwszy zareagował uzdrowiciel. Podniósł się i podszedł do Liama, zamykając go w ramionach, przytulając jego twarz do swego obojczyka. Skłonił głowę i mówił coś do ucha ca'try cichym szeptem. Ręce maga otoczyły go, a szczupłymi plecami wstrząsnął płacz. Spojrzałem na Elenę, po jej policzkach również płynęły łzy. Minęła chwila, zanim podeszła i objęła ich, zamykając Liama między sobą a Korathanem.
-Eleno... mnie to naprawdę nie jest już potrzebne. Już nie - wyszeptał Liam. - Mam was i ... Rodona.
-Ale Liam... - szepnęła czarodziejka - Twoja moc... była wszystkim.
-Była wszystkim dla mnie, to prawda. Ale już nie jest... ludzie są ważniejszy od mocy, czyż nie tego mnie uczyłaś?
Elena łkała, wsparta o Korathana i maga, ja stałem obok trzymając dłoń na ramieniu ca'try.
-Nie płacz - Liam na oślep sięgnął ku twarzy opiekunki - Ja jestem szczęśliwy. Mam was... wkrótce będę widział. I być może... -odnalazł dłoń Korathana - będziemy w końcu mieli dom. Rod...- obejrzał się do tyłu, szukając mego wsparcia - Rod, chodźmy na spacer...
-Liam... - zatrzymała go czarodziejka. Korathan uśmiechnął się, zerkając na mnie. On zrozumiał.
-Pozwól im iść, kochanie. - przytrzymał Elenę.
Wziąłem cat'rę na ręce i ruszyłem przed siebie. Szukałem miejsca, gdzie nie byłoby ludzi.
-Milczysz... - szepnął Liam - potępiasz mnie?
-Nie... - odrzekłem - żałuję tylko, że nic nie powiedziałeś... Sam nie wiem. Mogę jedynie domyślać się, jak ciężko musiało ci być.
Chłopak otworzył usta, ale nic nie odpowiedział.
Minęliśmy ostatnie namioty. Usiadłem, kładąc Liama tuż obok. Wciąż milczał.
-Rod... ja to mówiłem serio... ja... mnie wystarczycie wy. Ale... jeżeli to, co mówiłeś... było spowodowane tylko tym, że byłem ranny.... być może oślepiony na zawsze...
-Liam... - wyszeptałem wstrząśnięty, że może tak myśleć.
-Nie będę ci miał za złe, naprawdę...
To nie był Liam, taki spokojny, ugodowy. Szarpnąłem go za ramiona, może mocniej niż powinienem.
-Liam... przecież ja ciebie...
Położył mi palce na usta, trafiając dokładnie, mimo tego, że ich nie widział.
-Szaaa, nie musisz, naprawdę.
-Ty nic nie rozumiesz! -poderwałem się na nogi, częściowo dlatego, że w ten sposób nie mógł mi przeszkodzić - Chcesz żebym to wykrzyczał? Dobrze, mogę wykrzyczeć.... Kocham cię, wariacie! Kocham cię!
Białowłosy nieoczekiwanie roześmiał się.
-Jesteś kochany... - szepnął.
-Wiesz... pojechałbym za tobą na koniec świata. - powiedziałem w końcu.
I mówiłem to szczerze.
Liam wyciągnął dłoń w moją stronę.
-To dobrze, że nie musisz. Dla mnie świat zaczyna się i kończy się na tobie...