Iluzje 10
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 21:10:23
Elena z Korathanem wrócili po dłuższym czasie. Oczy czarodziejki były zaczerwienione, oblicze uzdrowiciela poważne. Przysiadła na brzeżku posłania Liama, ujmując znów jego dłoń. Spał, nie reagując na nic. Gdy ściemniło się, nie zagrały flety, nie zapalono świateł, nikt nie ruszył w tańce w barwnym korowodzie. Der'athern zajrzał do pokoju, prosić Elenę i Korathana by przyszli na radę. Znów zostałem z ca'trą sam. Długo nic się nie działo. Oczy zaczynały mi się zamykać ze znużenia, wielogodzinnym czuwaniem, gdy nagle delikatny uścisk dłoni, którą trzymałem, uświadomił mi, że chłopak nie śpi.
- Rod, to ty? - spytał cicho.
- Tak, malutki, jestem...
- Nieźle się wygłupiłem, co? - znów ta gorycz w jego głosie.
- Nie, skąd - zapewniłem go - Pokonałeś roka, zupełnie sam. Jesteś bohaterem...
- Jasne - uśmiechnął się - Bohater z bożej łaski....
- Oh, przestań. Mój bohater - pocałowałem delikatnie jego blade usta.
- Czy.... Czy Elena jest bardzo zła?
- Wcale nie jest zła, głuptasie. Martwi się o ciebie, to wszystko.
- Acha... - chwila ciszy przedłużała się niemiłosiernie - Rod....
- Tak?
-.... - dłoń ca'try powędrowała w górę, ku opatrunkowi na oczach - Czy ja długo będę musiał to...
- Trochę - wyszeptałem, by nie słyszał, że głos mi drży.
Drzwi do pokoju otwarły się cicho, wpuszczając Korathana. Spojrzał na mnie, dostrzegł łzy na moich policzkach, przysiadł na łóżku maga.
- Liam?
- Korathan - uśmiechnął się.
- Jak się czujesz?
- Potwornie piecze - podniósł dłoń do bandaży, jednak uzdrowiciel stanowczo zatrzymał ją w pół gestu, kładąc z powrotem na kołdrze.
- Nie drap.
- Łatwo ci mówić - westchnął - Kiedy mi to zdejmiecie?
- No... jeszcze trochę.
- Trochę nic mi nie mówi! - wybuchnął Liam - Ile? Dwa dni? Pięć? Tydzień?
- Nie wiem...
- Co jest z moimi oczami???
- Liam, uspokój się...
- Co jest z moimi oczami?!? - krzyknął, a głos załamał mu się w pół słowa. Poderwał się gwałtownie, podnosząc obie ręce do twarzy. Szarpnął opatrunek, zsuwając kilka splotów bandaża ze swojego miejsca - Co z nimi jest...? - szlochał, gdy Korathan przydusił go sobą do posłania. Spod białej materii popłynęły łzy zabarwione krwią - Puść mnie!!!
- Liam, nie ruszaj się... - próbowałem go uspokoić, ale nie słuchał mnie, szarpiąc się z uzdrowicielem. Krew przesiąkła przez bandaże na jego piersi, plamiąc koszulę mężczyzny.
- Puść mnie!!! Elenaaa!!!
Wbiegła do pokoju zaniepokojona krzykami. W trójkę udało nam się unieruchomić go na posłaniu.
- Liam, kochany, już dobrze.... Już cichutko....
- Nie będę widzieć... - łkał, wciąż próbując wyrwać się z naszych rąk.
Poczułem jak dłonie Korathana, spoczywające tuż przy moich na ramionach ca'try nagrzewają się przyjemnie. Chłopak przestał wierzgać. Głowa opadła mu na bok, usnął. Mnie również zrobiło się tak jakoś błogo. Przymknąłem oczy i osunąłem się na pierś maga.
- Rodon... - usłyszałem głos czarodziejki, a później była cisza

Nie wiem jak długo spałem. Gdy otworzyłem czy wciąż było ciemno. A może znów było ciemno? Elena spała na drugim posłaniu, oparta o pierś drzemiącego uzdrowiciela. Podczas mojego snu, zmienili Liamowi opatrunki, jego oczy przewiązane były teraz grubą warstwą węższego bandaża, odkrywając resztę twarzy, w tym pręgi na policzkach. Wstałem cicho i położyłem się koło niego, ostrożnie opierając jego głowę o swój obojczyk.
- Przypilnujesz go? - usłyszałem cichy głos Korathana
- Jasne, prześpij się - odszepnąłem, głaszcząc ca'trę delikatnie po głowie.
Ochota na sen odeszła ode mnie całkowicie. Moje serce biło szybko, nierówno, wydawało się to niemożliwe, tak spokojna i cicha była noc. Patrzyłem na jasną twarz Liama, zastanawiając się, jakie może mieć sny. Bałem się... bałem się tego, że może okazać się, że on już nie odzyska wzroku... a i bałem się tej chwili, kiedy trzeba mu będzie to powiedzieć. Nie zawsze w końcu będzie można usypiać go w odpowiedniej chwili. Niestety, nawet kiedy sny są najpiękniejsze, nie da się przespać życia.
Drzemałem i czuwałem na przemian, wrażliwy na każdy jego ruch, na każdą zmianę jego oddechu. Jednakże, jak było do przewidzenia, jego przebudzenie było dla mnie kompletnym zaskoczeniem, nie wyczułem go.
-Rod... - wyszeptał cicho, jednak błyskawicznie oprzytomniałem.
-Tak?
-Czy jeżeli ja... jeżeli... stracę wzrok... Co wtedy będzie?
-Nie stracisz wzorku - zapewniłem go z cała siłą, na jaka było mnie stać.
-Nie wiesz tego...
-Wiem.
Musnąłem leciutko bandaż na jego oczach. Może mi się wydawało, ale był wilgotny.
-Boję się, Rod.
Nie umiałem mu odpowiedzieć. Pocałowałem go w czoło, przytulając mocno. Ostry ból przeszył mi serce. Nie spodziewałem się, że Liam stanie się dla mnie tak ważny... Sama myśl o jego utracie, ba, o jego cierpieniu, wywoływała ból.
-Jeśli stracę oczy...
-Nie... - zacząłem, lecz przerwał mi.
- Jeżeli stracę oczy... co wtedy będzie... ze mną? - zapytał o siebie, lecz byłem pewien, że pytanie miało brzmieć inaczej... Czy on też... też bał się, że mnie utraci?
-Jeżeli stracisz wzrok - mój głos był zdławiony łzami - Ja będę twoimi oczyma.
Milczał przez chwilę.
-Nie musisz...
-Liam, ja chcę. I już zawsze będę chciał, rozumiesz?
Przytulił się do mnie, choć rany musiały sprawić mu ból i do moich uszu dobiegł szept tak cichy, że przez chwilę wątpiłem, czy te słowa wypowiedziały jego usta, czy podsunęła je mi moja wyobraźnia:
-Kocham cię...
Łzy popłynęły z moich oczu. Bogowie, sprawcie, żeby było dobrze. Zasłużył na to. Teraz, kiedy znikła jego maska, maska pyskatego, zarozumiałego dzieciaka, widziałem to, jakim był naprawdę. A był samotnym, przerażonym dzieckiem, które musiało zbyt wcześnie dorosnąć i troszczyć się o siebie samo. Nie tak powinno być. Ktoś taki jak on... powinien być kochany od najmłodszych lat, kochany i rozpieszczany... u kogoś tam na górze, u Bogów, narósł potężny dług u tego chłopca i chyba najwyższa pora, by zaczęli go spłacać. Zacisnąłem wargi, wciąż nie mogąc powstrzymać łez. Ja ten dług wyegzekwuję. Nie wiem jak. Ale wyegzekwuję. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Oddech Liama uspokoił się, ręce, kurczowo zaciśnięte na moim pasie, rozluźniły uścisk. Spał, na nowo daleki od wszystkich lęków. A ja czuwałem, gotów odpędzić kogokolwiek, kto miałby ten sen zakłócić.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Zresztą obudziło nie tylko mnie. Liam drgnął w moich ramionach, zagubiony tym, że nic nie widzi, że nie może otworzyć oczu. Korathan niechętnie wypuścił z ramiona Elenę, która przypadła do łózka, w którym leżeliśmy ja i Liam. Tymczasem do pokoju wszedł Der'athern. Jedno spojrzenie rzucone na jego pochmurną twarz i wiedziałem, że nie przynosi dobrych wieści.
-Kto przyszedł? - zapytał mnie Liam, łapiąc moją rękę.
-To wuj Der'athern - odrzekłem mu, wstając jednocześnie z łóżka. - Wuju...
-Eleno... - rzekł wuj - Rodonie... chciałbym z wami chwilę porozmawiać. Gdzie indziej...
Elena zmrużyła oczy, Liam rozpaczliwiej zacisnął palce na mojej dłoni.
-Idźcie - niespodziewanie uśmiechnął się uzdrowiciel - A ja zmienię naszemu pacjentowi opatrunek.
-Zaraz wrócę - szepnąłem Liamowi. Niechętnie puścił moją dłoń. Ciepłe uczucie zagościło mi w sercu. Potrzebował mnie. Chciał, bym był obok... Zaraz jednak rozwiało się bez śladu, gdy zerknąłem na zakłopotane oczy wuja.
Wyszliśmy z Eleną na korytarz.
Der'athern założył ręce na ramionach.
-Nie mam dobrych wieści - powiedział, a Elena zbladła - Radni postanowili... to znaczy stwierdzili, że...
Zawahał się.
-No wykrztuś to wreszcie - warknęła czarodziejka - Co postanowili radni?
-Uznali... uznaliśmy, że zdolności twego wychowanka są zbyt niebezpieczne.
-Co? - wykrztusiła oszołomiona kobieta - Przecież to tylko iluzje...
-Sama wiesz, że to nie są tylko iluzje. Dowód leży właśnie ciężko ranny w tym pokoju.
-Ale... - Elena potarła czoło.
Mnie zrobiło się słabo.
-Co chcecie zrobić?
-Opieczętować go.
-Co?! - furia zabłysła w źrenicach czarodziejki. Nie dziwiłem się. Opieczętowanie polegało na zablokowaniu zdolności magicznych. Dla Liama to było gorsze niż wyrok śmierci, zwłaszcza gdyby miał stracić wzrok...
-Eleno, zrozum... to już nie są zdolności do budowania świetnych iluzji. To... niemal jak magia stworzycielska... nad którą twój ca'tra wyraźnie nie panuje.
-Pieprz się! - wrzasnęła niespodziewanie kobieta. Wuj skrzywił się wyraźnie. - Gówno mnie obchodzą wasze lęki, oparte na stereotypowym myśleniu o magii... Co wy o niej wiecie? Kiedy mieliście w Klanach ostatnio jakiegoś maga? Maga, który by nie uciekł przed waszymi zakazami i restrykcjami, jak ja uciekłam?
-Eleno... - próbował łagodzić wuj.
-Powiedziałam, pieprz się. Nie dam go skrzywdzić. Wyjadę stąd, ale Liama skrzywdzić nie dam.
-Eleno, nie chcemy go całkowicie zablokować... tylko...
-Tylko co? - sarknęła kobieta, a ja w duchu przyklaskiwałem każdemu jej słowu.
-Tylko uniemożliwić budowanie iluzji powyżej 5 stopnia.
-Czy zagrodzić mu drogę do doskonałości, tak? - mruknęła zjadliwie.
-Eleno, opamiętaj się! Do jakiej doskonałości?! - nie wytrzymał wuj - Przecież on zginie, zanim ja osiągnie. On, albo ktoś kto mu będzie towarzyszył. Ot, na przykład Rodon.
"O nie" stwierdziłem nagle "Mnie do tego nie mieszaj. Mój los nic cię przedtem nie obchodził, więc teraz nie udawaj, że jest inaczej".
-Daj spokój! Nie udawaj że wiesz o magii więcej niż ktoś kto się nią zajmuje całe życie... To się da wyćwiczyć, kontrolę nad tym, co się tworzy.
-Ale zanim to się stanie, istnieje realne zagrożenie, prawda? - Elena spurpurowiała - Przyznaj to, Eleno. Ryzyko istnieje. Liam może być niebezpieczny. Bądź rozsądna...
Liam? Niebezpieczny?
-To raczej twój syn jest niebezpieczny - wtrąciłem się nagle do dyskusji.
-Co? - szepnął wuj, niebotycznie zdumiony.
-Tak - zacisnąłem pięśc i- Bo czy uważasz, że rozważnym... rozsądnym zachowaniem jest odkrycie gniazda roka i ukrycie tego przed całym obozem? Czy uważasz za rozsądne tak granie na uczuciach pewnego bardzo niepewnego siebie i wrażliwego dzieciaka, żeby poszedł szukać tego gniazda, narażając się na niebezpieczeństwo? Tak uważasz, wuju? No, przyznaj...
Serce biło mi szaleńczo. Zbliżyłem się do Der'atherna, patrząc mu prosto w oczy.
-Ja... Jose, przyznaję, postąpił... nieodpowiedzialnie...
-Nieodpowiedzialnie? - parsknąłem chory niemal z gniewu i rozżalenia - Nieodpowiedzialnie! Wiesz, wuju, ja naprawdę nie wierzę, żeby to Liam był najbardziej niebezpieczny dla obozu... czy choćby samego klanu Hokkether. Pomyśleć tylko... przyszły przywódca... Nieodpowiedzialnie!
Der'athern poczerwieniał.
-Mój syn zostanie ukarany... - zaczął, ale ja już straciłem nad sobą kontrolę.
-Jak? Spuścisz mu lanie? Czy skażesz na areszt domowy? - roześmiałem się gorzko - Nie żartuj.
-Rodon! - wuj nagle wziął się w garść - Ja zdaję sobie sprawę, że zachowanie Jossethona było i jest dalekie od ideału. Ale to wciąż nie upoważnia cię do odzywania się do mnie w ten sposób. Jestem twoim wujem i przywódcą Klanu do którego należysz, nie zapominaj o tym.
-Nie dajesz mi zapomnieć... - warknąłem.
-Dobrze... - weszła mi w słowo Elena, blada i opanowana. -Więc mówisz, że jedynie pod warunkiem, że Liam podda się opieczętowaniu, będziemy mogli tu zostać?
-Tu, albo na terytorium innego Klanu. Tak.
-Przepraszam, ale chyba także mam tu cos do powiedzenia, czyż nie? - Korathan znienacka wyszedł z pokoju Liama. Der'athern zmierzył go uważnym spojrzeniem
-Korathanie... nawet gdybyś był przeciw, zostałeś przegłosowany.
-To ciekawe... - mruknął uzdrowiciel - Bo ja jestem przeciw.
-Korathanie... - szepnęła Elena.
Twarz Der'atherna stężała.
- Nie możesz sprzeciwiać się woli wszystkich Klanów, Korathanie.
-Oh, czyżby? - uzdrowiciel przygarnął do siebie Elenę.
-Korathanie... znamy się wiele lat. Zdarzały się spory między Klanami, otwarte waśnie... ale nigdy nie spowodowało to rozbicia między nimi. Występując przeciwko tej decyzji spowodujesz to właśnie. Zastanów się... czy to jest tego warte...
-Zastanowiłem się i ...
-Korathanie ... - przerwała mu Elena, delikatnie zrzucając z ramienia jego rękę - Der'athern ma rację. Tym razem. Ja doceniam to, co chciałeś zrobić dla mnie i dla Liama. Ale... ale nie mogę na to pozwolić. Po prostu nie mogę. Kiedy tylko Liam stanie na nogi - zwróciła się do Der'atherna - wyjedziemy i nigdy nie wrócimy.
-Eleno! - rzekł uzdrowiciel z bólem, na widok którego mój wuj spuścił wzrok - Eleno...
Ze zdumieniem dostrzegłem w oczach czarodziejki łzy.
-Ja... dziękuję ci.. za wszystko. Przepraszam, chyba musze trochę pobyć sama - odsunęła wyciągniętą dłoń Korathana i odeszła, znikając za załomem korytarza.
-Jak rozumiem, pojedziesz z nimi? - zagadnął mnie wuj.
-Tak - odpowiedziałem, nie chcą dodawać nic więcej.
-W takim razie.... Der'athern zawiesił głos - Chyba już pójdę.
Zostaliśmy z uzdrowicielem sami.
-Przykro mi... - szepnął Korathan - Ja...
Delikatnie ścisnąłem jego ramię i odwróciłem się, otwierając drzwi do pokoju Liama.
Mag leżał tak spokojnie, że zdawało mi się że śpi. Drgnął jednak, gdy zamknąłem za sobą drzwi.
-Kto...?
-To ja.
-Rod... - ucieszył się. Podszedłem do jego łóżka. Wyciągnął rękę w moją stronę. Ująłem ją i zbliżyłem do ust. Wargi Liama wykrzywił słaby uśmiech - Czego chciał Der'athern?
Przełknąłem ślinę.
-Nic takiego. Chciał po prostu wiedzieć, jak się czujesz... - nie mogłem, po prostu nie potrafiłem powiedzieć mu prawdy. Przez chwilę milczał, ze ściśniętymi ustami, jakby powątpiewał w moje słowa, ale zaraz rozpogodził się.
-Wiesz... - powiedział - Korathan zmieniał mi opatrunek i przez chwilę zdawało mi się, że widzę światło. Jest dzień, prawda, Rodonie?
-Tak, Liam - szepnąłem zduszonym głosem - Jest dzień.
-Może... w takim razie...
-Na pewno - pocałowałem jasny policzek - Na pewno.
-Rodonie... mógłbyś mnie zabrać na dwór?
-Liam, jesteś ranny, powinieneś odpoczywać.
-Tak, ale ja tak bardzo chciałbym móc wyjść na chwilkę. Tylko na chwilkę. Proszę. Mógłbyś mnie wynieść i posiedzielibyśmy trochę na dworze...
-Liam... - szepnąłem, nie przekonany.
-Proszę, proszę , proszę. - zacisnął palce na mojej dłoni. Jakże mógłbym mu odmówić? Dużo czasu zabrało nam nałożenie na niego ubrania, gdy skończyliśmy, dyszał ciężko, a jego skóra jakby poszarzała.
- Liam, może jednak....
- Nie. Rod proszę....
- Korathan mnie zamorduje - westchnąłem
Ostrożnie wsunąłem jedno ramię pod plecy ca'try, drugie zaś pod jego kolana i prostując się, uniosłem go w górę, przytulając do piersi. Otoczył rękami moją szyję, wspierając głowę na moim obojczyku
- Nie jestem za ciężki? - spytał cichutko.
- Nie, skąd - zaprzeczyłem.
Rzeczywiście niesienie go nie sprawiało mi większej trudności. Uważnie i powoli stawiałem każdy krok, wychodząc z domu i zdążając w kierunku rozłożystego dębu na pastwisku za domem. Opuściłem maga na trawę, siadając obok i opierając jego głowę na swoich kolanach.
- Dziękuję - uśmiechnął się promiennie - Tam nie ma czym oddychać....
Siedzieliśmy tak długą chwilę. Liam wystawił twarz tak, by padały na nią ciepłe promienie popołudniowego słońca i zdawał się drzemać, a ja na niego patrzyłem.
- Kocham cię - wyszeptałem wreszcie.
Uśmiechnął się, odwracając się do mnie. Sięgnął ręką i dotknął mojego czoła, jego palce przebiegły po moich oczach, nosie, by spocząć na policzku. Pogłaskał mnie wierzchem dłoni.
- Rod...
- Tak?
- Czy mógłbyś... strasznie mi się chce pić... - poprosił cicho.
- Jasne. Nie ruszaj się stąd.
Wstałem i pobiegłem w kierunku domu. Nalałem do szklanki mleka, stojącego kamiennym garnku tuż przy drzwiach kuchni i wziąłem dwa jabłka i szedłem właśnie powrotem do Liama, gdy dojrzałem Elenę z Korathanem, idących na przełaj przez pole, brodzących w wysokiej trawie. Trzymali się za ręce, ale ich twarze były poważne i smutne. To nie w porządku - pomyślałem - To nie porządku, że muszą się rozstać. Zauważyli mnie i przybrali nieco pogodniejsze miny, skierowali kroki w moją stronę.
- A ty dokąd z tym? - zapytała ciepło czarodziejka.
- Liam, strasznie chciał wyjść i....
- Chyba mu na to nie pozwoliłeś?
- Zaniosłem go. Chodźcie, siedzi tam, pod drzewem - wskazałem brodą i ruszyłem pierwszy.
Elena spojrzała dziwnie na Korathana i pociągnęła go w stronę dębu. Liam leżał rozłożony w trawie, tak jak go zostawiłem, jednak nie uśmiechał się już. Bawił się nerwowo jakimś źdźbłem, mnąc je w palcach. Podniósł głowę, słysząc kroki, kierując twarz gdzieś między mnie i uzdrowiciela.
- Co tu robisz, Liam - zapytał ciepło, przysiadając koło chłopaka.
- Korathan - zdziwił się - Ja prosiłem Roda....
- Wiesz, że nie powinieneś....
- Ale tam nie ma czym oddychać - poskarżył się - Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Spacerowaliśmy z Eleną. Nie słyszałeś nas?
- Nie - zaprzeczył - Musiałem usnąć...
Czarodziejka przyklęknęła koło niego i głaskała go lekko po głowie. Jej oczy lśniły nienaturalnie, usta ściągnęły się.
- No, wypij to, co przyniósł ci Rodon i wracamy do domu - zarządził Korathan.
Gdy białowłosy opróżnił szklankę, uzdrowiciel podniósł go pewnie i pomaszerował w kierunku budynku. My z Eleną zostaliśmy jeszcze przez chwilę.
- Kiedy wyjeżdżamy? - zapytałem cicho.
- Jak tylko Liam będzie w stanie utrzymać się w siodle - odparła - Bogowie, nigdy nie sądziłam, że tak ciężko będzie opuścić klany.
- To jest nieludzkie! - wybuchnąłem - Przecież pokonał roka. Sam, bez niczyjej pomocy, czy oprócz tego, co stracił, muszą zabierać mu jeszcze więcej?
- Tu nie liczy się dobro jednostki, Rodonie - westchnęła patrząc w niebo - Kiedy chodzi o ogół, jednostka przestaje się liczyć. I nie mam tu na myśli tylko zdolności Liama. On.... Myślę, że duże znaczenie ma to, że jest spoza klanów... tak jak twój ojciec. Starsi stolerowali go tylko dlatego, że jest ca'trą, czyli niejako moim synem...
- To jest nieludzkie - powtórzyłem, wbijając zaciśniętą pięść w ziemię.
- Wiem. Ale nic nie zrobisz. Ci konserwatywni, zaskorupiali przywódcy nie są w stanie ścierpieć obcego, który drwi sobie z ich autorytetu. Pokonał niebezpieczeństwo, nad którym oni nie zaczęli jeszcze radzić, jest magiem, jest albinosem i nade wszystko jest właśnie spoza klanów. Gdyby nie ten...wypadek....za jakiś czas znalazłby się inny powód. A wiedząc, że nigdy nie zgodzę się na zapieczętowanie, znaleźli sposób na pozbycie się niewygodnego intruza.....
- Cholera. To jest nieludzkie - powtórzyłem po raz trzeci.
W milczeniu wróciliśmy do domu. Liam zmęczony eskapadą i możliwe, że również wspomagany zdolnościami uzdrowiciela, spał spokojnie. Korathan gdzieś wyszedł, czarodziejka usiadła przy oknie. Spojrzałem na nas jakby z boku. Na tą namiastkę rodziny, która istniała zaledwie kilkanaście dni, a która już teraz tyle dla mnie znaczyła. To było nie w porządku. Cholernie nie w porządku i nic na to nie można było poradzić. Liam westchnął przez sen, przyciągając uwagę Eleny. Przysiadła na brzegu jego posłania i ujęła bladą dłoń w swoją. Jak ona zniesie rozstanie z Korathanem? - zastanawiałem się. Już teraz było widać, że potrzebuje go jak powietrza. A gdy go nie będzie? Gdy okaże się, że Liam nie widzi? Straci wszystko na czym jej zależy. To nie w porządku.
Powoli zaczynało się ściemniać. Byłem zmęczony. Ostatni dni nieźle dały mi się we znaki. Chciałem się położyć, przytulić Liama, ale musiałbym przeprosić czarodziejkę, więc nic nie mówiłem. Z kłopotu wybawił mnie białowłosy. Obudził się, gdy trzasnęły puszczone przez uzdrowiciela drzwi. Widziałem jak drgnął na ten dźwięki i odwrócił głowę w kierunku wejścia.
- Korathan? - spytał cicho.
- Tak, to ja.
- Czy ja mógłbym....znaczy... chciałbym dzisiaj spać w swoim pokoju....
- No, nie wiem - mężczyzna spojrzał niezdecydowany na Elenę - Jakbyś chciał znów wyjść będziemy mieli problem ze schodami....
- Następnym razem sam wyjdę - uparł się - Ja chcę spać u siebie. Chcę pobyć sam z Rodonem...
Poczułem jak policzki zapiekły mnie szkarłatem. Udałem, że widzę coś interesującego za oknem, by nie patrzeć w ich stronę.
- Skoro nalegasz.... - poddał się Korathan.
Odprowadziłem go wzrokiem do drzwi, które zostawił otwarte. Widziałem jak wchodzi po schodach. Elena pochyliła się i szeptała coś ca'trze do ucha, ten uśmiechał się. Przywódca Yelstrahn wrócił po chwili, od razu podchodząc do białowłosego. Wziął go na ręce i przytulił do piersi.
- Ojej.... -wyrwało się z ust Liama, zaskoczonego nagłym ruchem. Musiał nie usłyszeć jego wejścia. Uzdrowiciel zaniósł go do naszej sypialni i położył w świeżo pościelonym łóżku.
- Gdyby się coś działo, to mnie zawołaj - nakazał wychodząc.
- A co by się miało dziać? - skomentował sarkastycznie Liam, wywołując mój uśmiech, dobrze, że wracało mu poczucie humoru. Gdy drzwi za Korathanem zamknęły się, mag wyciągnął ręce w moją stronę. Przyklęknąłem obok łóżka pochylając się nad nim.
- Co cię napadło z tym pokojem? - spytałem ciepło.
- Chcę pobyć z tobą sam - wymruczał.
- No, byliśmy sami...
- Nie o to mi chodziło....
- A o co? - spytałem zaczepnie, domyślając się do czego zmierza.
- No wiesz....
- Nie wiem.
- Przestań gadać i mnie pocałuj!
- Takiś ty? - roześmiałem się.
- Taki, taki...
- Kocham cię - powiedziałem zbliżając usta do jego warg. Smakowałem ten pocałunek długo i chciwie. Ciało obdarzone przez Liama rozkoszą wciąż się jej domagało, jednak miałem świadomość, że przy jego obecnym stanie nic z tego nie wyjdzie. Białowłosy był wyraźnie innego zdania. Jego dłonie wślizgnęły się pod moją koszulę, wiodąc opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa w górę i w dół. Położyłem się obok niego, lekko opierając dłoń na jego biodrze.
-Liam...
-Co?
-Nie wydaje mi się, żebyś był w stanie...
-Zamknij się - uśmiechnął się mag i skutecznie powstrzymał mnie od dalszych protestów, zamykając mi usta pocałunkiem.
Delikatnie przesunąłem palcami po jego boku. Syknął, gdy musnąłem fragment opatrunku.
-Przepraszam.
Chciał przekręcić się, lecz ból ponownie mu to uniemożliwił.
-Daj spokój. Pozwól mi - szepnąłem zsuwając się wzdłuż jego ciała.
-Ale... - jego protest przerwał jęk, tym razem przyjemności, gdy lekko skubnąłem zębami skórę na jego brzuchu.
-Jakieś sprzeciwy? - zagadnąłem.
-Nie...
-To dobrze - obsypywałem delikatnymi pocałunkami jego brzuch, boki i klatkę piersiową, a przynajmniej te miejsca, które nie były osłonięte bandażami.
-Rod... - szepnął. Jego policzki poczerwieniały aż do samych granic opatrunku.
-Mhm? - zapytałem, z wargami wciąż przytkniętymi do jego skóry.
-Nic... tylko ja...
-No? - rozpiąłem jego spodnie, zsuwając lekko.
-Nie musisz...
-Ale chcę.
Na oślep wyciągnął dłoń, trafiając na moje włosy i chwytając je w kurczowy uścisk.
-Rod... czy mógłbyś rozebrać się tak czy tak? Ja wiem, że nie mogę cię zobaczyć, ale chciałbym...
-Szszsz... - uciszyłem go i wstałem, zdejmując ubranie. Drgnął wyraźnie, gdy przytuliłem się do niego i poczuł dotyk mojej nagiej skóry. On sam był rozpalony, gorący, niemal parzył, ale w przyjemny, podniecający sposób. Westchnął, gdy nachyliłem się, całując jego rozchylone usta. Jego dłonie po omacku poznawały na nowo kształt mojego ciała, palce śledziły rysunek żeber, wywołując u mnie gęsią skórkę.
-Zimno ci? - zażartował, ale głosem zduszonym i wibrującym od emocji.
-Nie. Wcale. - roześmiałem się, zsuwając niżej, całując jego szyję i obojczyk. Wsparłem się na rękach, nie chcąc kłaść się na nim, by nie sprawić mu bólu. Jego oddech przyspieszył znacznie, gdy moje usta zbłądziły w okolice jego pępka i niżej. Pachniał lasem i świeżo ściętą trawą. Jego skóra była napięta i czuła na każdy mój dotyk. Jęknął, gdy wziąłem go w usta. Jego dłonie zacisnęły się z całej siły na moich włosach. Całowałem go, gładząc jednocześnie po jedwabistej powierzchni ud. Rytm wyznaczał mi jego oddech, wymykający się z ust jakby ukradkiem, by wybrzmieć jękiem, zawisnąć na granicy ciszy. Wygiął się w łuk, niepomny na ból, wyrywając się w stronę przyjemności. Przyspieszyłem. Nigdy nie przypuszczałem, że to może być takie... wspaniałe... widzieć czyjąś rozkosz, jego rozkosz i wiedzieć, że doznaje jej dzięki mnie. Krzyknął, kiedy dochodził i niemal wyrwał mi włosy, zastygając na chwilę w bezruchu, wyprężony jak struna, by opaść na poduszki z jękiem.
-Rod... -szepnął, zafascynowany, szukając palcami mojej twarzy - ja... nigdy...
-Nigdy co? - zapytałem, podsuwając się, by móc ucałować jego usta.
-Nigdy nie było mi tak dobrze...
-Cieszę się. - naprawdę tak było. Przywarłem do niego, ostrożnie jakby był kruchą lalką z porcelany, którą zbyt łatwo jest zbić.
-A... ty?
-Ja poczekam aż staniesz na nogi.
- Ale...
- Nie, Liam - spoważniałem - Widzę, że każde moje dotknięcie cię boli. Nie chcę sprawiać ci bólu.
- Ale.
- Powiedziałem. Nie.
- Ale Rod - szepnął
- Liam. Jest dobrze tak jak jest. Cieszę się, że mogłem ci sprawić przyjemność. A teraz z przyjemnością się zdrzemnę. - pocałowałem go w czoło, tuż nad bandażem, nie powiedział nic więcej. Pierwszy raz od wielu dni zaznałem spokojnego snu.