To ja, elf 10
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 06 2014 22:31:51


Pchnięta w plecy poleciała do przodu i wpadła na jakiegoś mężczyznę. Bijący od niego smród zajął uwagę Mareny na tyle, że dopiero po chwili zauważyła, że jest on też mocno pijany i bardzo szpetny. Całą jego twarz pokrywały blizny po jakiejś chorobie, włosy aż były sztywne od brudu, a gdy otworzył usta, okazało się, że o uzębienie też nigdy nie dbał. Marena ze wstrętem odwróciła twarz by nie czuć tego smrodliwego oddechu. Już chciała się oddalić, gdy mężczyzna złapał ją jedną ręką w pasie, a drugą wsadził za gorset i ścisnął jedną z piersi.
- Uch, ty chamie nie myty – warknęła wściekle Marena i oswobodziwszy się z uścisku walnęła intruza pięścią w twarz. Jak można było się spodziewać, mężczyzna poleciał do tyłu i wpadł na innych biesiadników. Tamci byli na tyle podpici, że bez zastanowienia i żadnych wyjaśnień zaczęli się bić. Chwilę potem dołączyli do nich inni. Pięć minut później nie było nikogo, kto by siedział spokojnie, a meble i naczynia latały w powietrzu, używane jako broń, mniej lub bardziej skuteczna. Marena stwierdziła, że zrobiło się zbyt niebezpiecznie i wycofała się do izby szumnie nazywanej sypialnią. Usiadł na sienniku i westchnął ciężko. Zastanawiał się jak tu przeżyje te cholerne dziewięć miesięcy jeśli już pierwszy dzień tak się zaczął.. Chwilę potem na salę wpadł Silvet w fartuchu, który był świeży chyba tylko wtedy, gdy z materiału stawał się fartuchem.
- Słyszałem, że klienci się biją. Nic ci nie zrobili? – zapytał z niepokojem.
- Nie. Zdążyłam uciec zanim się zaczęło.
- To dobrze – odetchnął z wyraźną ulgą i usiadł obok Mareny. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale do izby weszła jakaś kobieta. Błyskawicznie podniósł się i odsunął parę kroków.
- To moje łóżko – warknęła kobieta na Marenę. Ta bez słowa wstała i odeszła.
- To które jest moje? – zapytała
- A co mnie to obchodzi – warknęła kobieta i zaczęła się rozbierać, zupełnie ignorując pozostałych. Marena dziwnie zawstydzona odwróciła wzrok, natomiast elf zachowywał się jakby takie widoki były dla niego codziennością. Tymczasem kobieta zdjęła suknię i w samej bieliźnie podeszła do skrzyni z której wyjęła nową suknię, a tą, którą nosiła do tej pory wrzuciła do stojącego przy skrzyni kosza.
- A ty czego się tak gapisz? – warknęła do Silveta i wyszła na salę.
- To była Ksera – powiedział elf – najbardziej pyskata ze wszystkich dziewczyn. Lepiej nie próbuj z nią dyskutować, bo tak cię zbluzga, że nie będziesz wiedziała co powiedzieć.
- Niech no tylko spróbuj – mruknęła Marena pod nosem – to zobaczy, co znaczy zadzierać ze mną.
W tym momencie do izby wpadła Lorena.
- A wy tu czego? Roboty macie za mało, że wam się na pieprzone pogaduszki zebrało? Won do roboty!
Silvet i Marena bez słowa wybiegli z pomieszczenia. Tym razem, gdy Marena wpadła do głównej Sali, uważała by nie dać się złapać żadnemu pijakowi. Rozejrzała się wypatrując klienta z pustym kubkiem. Na szczęście szybko takowego wypatrzyła. Podbiegła do szynkwasu i wzięła dzban. Zanim dotarł do klienta spróbowała napitku. Aż ją z obrzydzenia odrzuciło. Nie była pewna czy to ciąża tak jej zmieniła smak czy napój już sam w sobie był ohydny. Szybko napełniła kubek wywijając się z rąk pijaka i pobiegła dalej. I tak było przez cały dzień.
Kiedy w końcu nadszedł wieczór i gospoda w końcu została zamknięta, była tak padnięta, że zwaliła się na pierwszy z brzegu siennik i nawet wściekłe krzyki Loreny, że ma wracać i posprzątać, nie były w stanie jej zmusić do ruszenia się. Już prawie zasypiała gdy w izbie zrobił się ruch i ktoś potrząsnął ją za ramię.
- Wstawaj, Masteron idzie. – Z trudem rozpoznała głos Silveta.
Posłusznie podniosła się, chociaż każda komórka jej ciała krzyczała „nie” i stanęła wraz z innymi dziewczynami w szeregu. Wszedł tłuścioch, który przyjmował ją do pracy. Podszedł do pierwszej z dziewczyn, złapał ją za pierś i przyciągnąwszy do siebie, pocałował. Potem dał jej kilka monet i powiedział, wyraźnie zadowolony;
- Dobrze się dzisiaj spisałaś.
Przy każdej następnej dziewczynie robił to samo, czasami nawet pozwalając sobie na więcej i wsadzając łapę pod spódnicę. Marena była w szoku, że żadna z nich nie próbuje się buntować. W końcu karczmarz podszedł do niej. Już wyciągał swoją tłustą i, jak zdążyła zauważyć Marena, niepierwszej czystości, łapę, gdy to zmrużyła wściekle oczy i wysyczała:
- Tylko spróbuj, a skręcę ci kark.
Tłuścioch popatrzył na nią zdziwiony i już chciał zignorować groźbę, gdy przypomniał sobie sytuację w rana i zrezygnował. Popatrzyła kobietę wilkiem i dał jej pieniądze, po czym bez słowa wyszedł. Dopiero wtedy wszystkie dziewczyny, które stały sztywno, jakby połknęły kij od miotły, rozluźniły się i zaczęły rozmawiać między sobą. Marena chciała porozmawiać z elfem, jednak ze zdziwieniem zobaczyła, że nigdzie go nie ma. Trochę ją to zasmuciło, albowiem był on jedyną osobą, którą tu znała, nie licząc Loreny, z którą nie miała najmniejszej ochoty się zadawać więcej niż to konieczne. W pewnej chwili drzwi do izby otworzyły się i wszedł Silvet niosąc jakiś garnek, który postawił na stojącym na środku chwiejącym się stole.
- Dzisiaj gospodarz w swej łaskawości pozwolił dołożyć trochę mięsa – powiedział nalewając ogromną chochlą zawartość garnka do misek, które dziewczyny mu podstawiały. Na koniec nalał do dwóch misek i jedną z nich podał Marenie wraz z drewnianą łyżką.
- Dzięki – uśmiechnęła się i zabrała się za jedzenie. Jednak szybko zrezygnowała. Smak jedzenia był chyba jeszcze bardziej ohydny niż trunku serwowanego w karczmie.
- To jest ohydne – stwierdziła oddając miskę elfowi.
- Ja wiem, ale nic innego do jedzenia tutaj nie dostaniesz. Musisz jeść by mieć siły pracować. Proszę, zjedz to – dodał Silvet błagalnym głosem.
Marena popatrzyła na niego uważnie. I zobaczyła w jego oczach wyraźną troskę. Uśmiechnęła się niepewnie i starając się nie oddychać nabierała breję z miski na łyżkę i połykała. Jakoś udało jej się opróżnić cale naczynie, chociaż ze dwa razy niewiele brakowało, by wszystko zwymiotowała. Jednak jakoś pokonała odruch wymiotny.
- No widzisz, udało ci się. Zobaczysz, że po jakimś czasie przyzwyczaisz się do tego.
Silet wstał by odnieść naczynia do kuchni, więc Marena skorzystała z okazji by się przyjrzeć pozostałym kelnerkom. Były one w różnym wieku, chociaż wyzywające makijaże często nałożone na twarz grubą warstwą skutecznie uniemożliwiały określenie wieku. Kiedy Silvet w końcu wrócił, przysiadł się do Mareny.
- Jak się czujesz po dzisiejszym dniu? – zapytał z troską.
- Tutaj zawsze jest tylu klientów?
- Dzisiaj to jeszcze było w miarę spokojnie, ale jak są jakieś święta, to ludzi jest cztery razy tyle.
Marena aż jęknęła.
- Jak wy wszyscy tutaj wyrabiacie z robotą?
- Ja pracuję w kuchni, więc nie wiem jak to jest na Sali, musiałabyś spytać dziewczyn. Ale z tego co wiem, nie zawsze się wyrabiają i dość często Masteron je wyrzuca.
- To raczej one powinny go wyrzucić. Nie rozumiem jak mogą się dawać tak obmacywać. Ty też nie powinieneś innym pozwalać by tak tobą pomiatali.
- Nie potrafię – odparł ze smutkiem. – Sama widziałaś jak się skończyło, g Dy próbowałem cię obronić. – W oczach Silveta pojawiły się łzy. – Nie jestem prawdziwym mężczyzną, tylko słabym, nic nie wartym elfem.
- Nie prawda! – wykrzyknęła impulsywnie Marena. Zrobiła to na tyle głośno, że kilka kobiet przerwało swoje zajęcia i spojrzało w ich stronę. – Może i jesteś słaby, ale to nie znaczy, że jesteś nic nie warty. Dobrze wiedziałeś, że sobie nie poradzisz, a mimo to stanąłeś w mojej obronie. Do czegoś takiego trzeba mieć dużo odwagi.
Silvet popatrzył na nią z nadzieją w oczach. Uśmiechnęła się ciepło i poklepała go po ręce.
- Musisz bardziej wierzyć w siebie. I znaleźć sobie lepszą pracę, w której nie będą tak tobą pomiatali.
- To nie takie proste – westchnął ciężko. – W tej dzielnicy Masteron płaci najlepiej ze wszystkich, więc jego pracownicy przymykają oko na bluzgi i to, że obmacuje wszystkie dziewczyny.
- Więc idźcie do innej dzielnicy.
- To nie takie proste – powtórzył. – Nie jesteś stąd, więc nie wiesz, że to jest najgorsza dzielnica ze wszystkich. Tutaj mieszkają nędzarze, wszyscy bandyci z miasta, słowem tutaj znajdziesz to, co najgorsze wmieście. I choćbyś nie wiem jak starała się, ci z innych dzielnic od razu dostrzegą, że jesteś stąd. A musisz wiedzieć, że im bogatsza dzielnica, tym bardziej nami gardzą. Niełatwo się stąd wyrwać. Jak się tu urodziłaś, to tu umrzesz – dodał ciszej, ze smutkiem w oczach.
- Bogini, w coś ty mnie wpakowała? – mruknęła Marena na tyle cicho, że zajęty własnymi myślami Silvet nie usłyszał jej.
- Wiesz – odezwał się nagle elf, o wiele weselszym głosem, chociaż wciąż można w nim było usłyszeć smutek. – Łóżko obok mojego jest wolne, jeśli byś chciała… - popatrzył na kobietę niepewnie.
Marena uśmiechnęła się ciepło.
- Oczywiście.
W tym momencie w izbie zaczęło robić się coraz ciemniej . to pozostałe kobiety zaczęły gasić świece i szykować się do snu. Kiedy światło zgasło już całkiem, Silvet wziął Marenę za rękę i ostrożnie poprowadził do łóżka.
- Jesteś bardzo miły – powiedziała Marena, kiedy już leżała przykryta cienkim kocem.
- To nic takiego – odparł s szeptem Silvet, a w jego głosie wyraźnie można było wyczuć zawstydzenie, a gdyby paliła się jakaś świeca, to na dodatek można by zobaczyć zawstydzenie na jego twarzy.
- Ale i tak cię lubię – wymamrotała już sennym głosem, a chwilę potem oddychała miarowo.
Silvet jeszcze przez jakiś czas nie mógł usnąć. To, co usłyszał było takie niewiarygodne, że aż serce zaczęło mu szybciej bić. Po raz pierwszy ktoś powiedział, że go lubi… W końcu serce uspokoiło się i elf zasnął.
Przez kilka kolejnych dni Marena starała się przystosować do panujących w karczmie warunków pracy. Nieraz wymagalo to od niej nadludzkiej cierpliwości i ogromnego wysiłku, ale gdy nadchodziła chwila zwątpienia, zawsze obok pojawiał się Silvet i dodawał jej otuchy. Dzięki temu kobieta jakoś znosiła te wszystkie wulgarne zaczepki klientów, próby obmacywania przez właściciela oraz niewybredne komentarze innych kobiet pracujących w tawernie,które dość szybko zauważyły zażyłość między Mareną i Silvetem i na każdym kroku im docinały oraz robiły niedwuznaczne gesty, które kojarzyły się z jednym. W tych złośliwościach przodowała Lorena. Marena znosiła to wszystko ze spokojem, chociaż czasami odgryzała się, jednak pewnego dnia, a ściślej nocy, wkurzyła się po tym jak wredny komentarz Loreny wywołał łzy w oczach elfa. Kiedy już pogasły świece i ucichły rozmowy, podkradła się do łóżka na którym spała Lorena, zatkała jej usta ręką i wysyczała wprost do ucha:
- Jeśli nie chcesz żebym ci skręcił kark, lepiej idź za mną i zachowuj się cicho. Zrozumiałaś? – Kiedy Marena się denerwowała, zapominała, że teraz jest kobietą i musi nie tylko zachowywać się jak kobieta, ale też myśleć i mówić jak kobieta i wtedy myślała jak typowy mężczyzna z jej świata. Kiedy Lorena skinięciem głowy potwierdziła, że będzie posłuszna, zdjęła rękę z jej ust i ruszyła w stronę drzwi. Następnie wyszła na podwórze.
Stanęła w miejscu najbardziej oświetlanym przez księżyc i wyczekująco patrzyła na przybliżającą się do niej kobietę, a w jej oczach widać było wściekłość. W końcu Lorena podeszła do niej.
- Masz coś do mnie? – zapytała groźnie przybliżając twarz do twarzy Loreny. Z bliska, mimo panujących ciemności, mogła zobaczyć jak praca w karczmie zniszczyła tą, niegdyś zapewne urodziwą kobietę. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat, a wyglądała co najmniej na czterdzieści.
- A jeśli tak, to co? – odparła tamta buńczucznie.
- To gadaj wprost, a nie wkurwiaj mnie.
- Bo co mi zrobisz? – odwaga Loreny rosła wprost proporcjonalnie do rozsądku, który ją ostrzegał, że nie powinna zadzierać z kobietą, która postawiła sięMsteronowi.
Marena bez słowa walnęła rozmówczynię pięścią w twarz. Uderzenie było dość mocne i na tyle zaskakujące, że Lorena poleciała dobrych kilka metrów do tyłu i wylądowała na stercie połamanych desek, które kiedyś były skrzynkami. Zanim kobieta otrząsnęła się z uderzenia, Marena podeszła bliżej i złapała ją za szyję. Gdyby to był mężczyzna, sprawa byłaby o wiele prostsza, bo po prostu złapała by go za koszulę na piersiach. Niestety Lorena nie nosiła koszuli, a jedynie, jak każda z kobiet pracujących w karczmie, ciasny gorset uwydatniający biust. Drugą rękę zacisnęła w pięść i już zamachnęła się do uderzenia, gdy Lorena odezwała się płaczliwym tonem:
- Proszę, nie bij mnie.
Marena opuściła pięść, lecz nie zabrała ręki z szyi przeciwniczki. W oczach tamtej pojawiły się łzy. Jeszcze parę dni temu te łzy by zmiękczyły serce Mareny, jednak praca w knajpie i konieczność ciągłego bronienia się przed nachalnymi klientami, sprawiły, że pozbyła się wszelkich uczuć tego typu.
- Proszę, nie bij mnie – wyszeptała błagalnie Lorena. – Ja tylko chciałam…
- Co takiego? – warknęła. – No, gadaj, bo stracę cierpliwość – dodała, gdy Lorena dość długo nie odzywała się.
- Chciałam… żebyś zwróciła na mnie uwagę – wyszeptała w końcu uciekając wzrokiem w bok. – Ty wiecznie zadajesz się z tym mięczakiem Silvetem. Przecież toto jest gorsze nawet od baby. Ja nie rozumiem co ty w nim widzisz…
- A w czym ty niby jesteś od niego lepsza, co? Jesteś wulgarna, chamska i wyglądasz jak babka własnej babki. A na dodatek dajesz dupy każdemu, kto tylko ma ochotę. Budzisz we mnie obrzydzenie. Nawet jak byś była jedyna kobieta na tym świecie, nie tknęłabym cię nawet palcem. Poza tym jeśli ja miałabym dać komuś dupy, to facetowi, a nie drugiej babie, zapamiętaj to sobie. A jeśli jeszcze raz zobaczę, albo usłyszę, że doprowadzasz Silveta do łez, to nie będę taka miła jak dzisiaj. Rozumiesz? - Lorena z trudem pokiwała twierdząco głową. – I przekaż do innym.
Nie czekając na odpowiedź puściła Lorenę, która osunęła się na ziemię łapiąc się za szyję i wróciła do sypialni.
Następnego dnia, zaraz po tym jak Masteron wydał już wszystkim pracownikom pieniądze, powiedział do Mareny:
- Od dzisiaj idziesz do pralni.
Marena nic nie odpowiedziała, tylko rzuciła okiem w stronę Loreny, która szybko odwróciła twarz. Przez ten gest Marena wiedziała, że poniżona Lorena, chciała się w ten sposób zemścić i namówiła właściciela by przydzielił ją do prania brudów. Już drugiego dnia pracy Marena zauważyła, ze właściciel zupełnie ignorując swoją brzydką i zrzędliwą żonę korzystał z „wdzięków” swoich pracownic w pełnym wymiarze, czyli oprócz obmacywania ich, zabierał je też do swojego łóżka. Jego ulubienicą była Lorena, która dość często wykorzystywała ten fakt dla osiągnięcia prywatnych korzyści. Także tym razem to zrobiła, tego Marena była pewna. Wszystkie kobiety uważały pracę w pralni za najgorszą robotę, jaką tylko mógł im dać właściciel. On doskonale o tym wiedział i gdy chciał którąś z nich ukarać, wysyłał ją właśnie do pracy w pralni. Odór chemikaliów używanych podczas prania, duchota podsycana parującym wrzątkiem, smród ludzkiego potu i szmat czyszczonych w pralni potrafił doprowadzić każdego do obłędu. Tylko najtwardsze kobiety, zahartowane przez życie mogły tam wytrzymać dłużej niż jeden dzień.
Pralnia to był dość spory budynek stojący na obrzeżu miasta w pobliżu przepływającego niedaleko strumyka. Tuz obok niej stał młyn napędzany wodą, która była dostarczana do pralni. Pralnia była darmowa i ogólnie dostępna dla wszystkich mieszkańców, jednakże już wszelkie chemikalia niezbędne do prania trzeba było kupić. Na szczęście można to było zrobić na miejscu.
Ponieważ kobiety w karczmie często narażone były na oblanie serwowanymi tam trunkami przez ledwo trzymających się na nogach klientów, a obmacujące je łapy w większości nie były zbyt czyste, więc i ich stroje szybko domagały się prania. Raz w tygodniu kobiety losowały która z nich ma zebrać wszystkie stroje i iść do pralni. Teraz właściciel rozwiązał za nie ten problem wyznaczając do tego Marenę.
- Ojej, i co teraz? – zmartwił się Silvet. – Nie poradzisz sobie w pralni, tam jest strasznie. Raz musiałem tam iść i myślałem, że nie przeżyję.
- Nie martw się, jakoś przeżyję. Jestem twardsza niż ci się wydaje – odparła Marena.
Następnego dnia, kiedy zabierała wszystkie szmaty przeznaczone do prania, uśmiechnęła się tryumfalnie. Zrobiła to w momencie, gdy doskonale wiedziała, że Lorena się na nią patrzy. Na koniec jeszcze się odwróciła, by sprawdzić reakcję jaką wywołał jej mina. I widziała złość na twarzy tamtej. I już wiedziała, że wygrała.
Jednak kiedy w końcu dotarł do pralni, zwątpiła w swoją wygraną. Do tej pory myślała, że kobiety przesadzają opisując warunki panujące w pralni, jednak kiedy tam weszła, zrozumiała, że się wpakowała. Może nawet gorzej niż w karczmie. Jednakże nie mogła dać satysfakcji Lorenie. Zacisnęła zęby i weszła głębiej. Przeszła przez podwórze na którym rozpięte były sznury z suszącym się praniem, ściągając po drodze jakąś wyglądającą na w miarę nową ścierkę i zrobiła sobie z niej prowizoryczną maskę. Następnie przeszła do miejsca, w którym kobiety pochylone nad ciągnącymi się przez całą długość pomieszczenia kamiennymi korytami z wodą pracowicie szorowały pranie i znalazłszy sobie miejsce zabrała się za to samo. Na początku szło jej niemrawo, bo ręce nieprzyzwyczajone do prania na tarce szybko się męczyły i oddech, mimo osłaniającej usta prowizorycznej zasłony był krótki i urywany, jednak już po kilku dniach mięśnie się przyzwyczaiły i wszystko szło jej o wiele sprawniej. Także płuca przyzwyczaiły się do warunków panujących w pralni na tyle, że mogła szorować pranie bez odpoczynku dość długo. Jednakże za każdym razem, gdy wychodziła z pralni, oddychała pełną piersią, wciągając powietrze, które mimo smrodów idących od ulicy, wydawało jej się cudowne. Po jakimś czasie praca w pralni zaczęła jej nawet sprawiać przyjemność. Kobiety, które tam przychodziły, mimo iż zniszczone życiem, to jednak były o wiele milsze niż te pracujące w knajpie i bardzo chętnie podczas pracy dzieliły się różnymi plotkami. Oczywiście większość z nich była nieprawdziwa, ale i tak Marena słuchała ich z ciekawością, niczym bajki opowiadane dzieciom przed snem.
Ku rozczarowaniu Loreny Marena ani razu nie poskarżyła się na to, że dzień w dzień musi udawać się do pralni, za to za każdym razem gdy ją mijała, uśmiechała się tryumfalnie. I z pełną premedytacją ignorowała wszystkie kobiety rozmawiając tylko z Silvetem, który przez cały czas był dla niej bardzo miły. Kiedy tylko mógł, wymykał się z kuchni, by pomóc Marenie nieść pranie do pralni, czasami nawet przynosił jej drobne bukieciki kwiatów zerwane nocą na podmiejskich łąkach gdy wszyscy już spali. Marenę rozczulały te dowody sympatii, jednakże po kilku takich bukiecikach w głowie Mareny zalęgła się myśl, która na początku wydawał się niedorzeczna: Silvet najwyraźniej w świecie ją podrywał.