Połączeni 1
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 29 2014 13:07:13


Rozdział 1



Stał przy otwartym oknie i mimo że nie widział za nim pięknych ogrodów, lubił czuć na twarzy świeży powiew powietrza. Czekał na spotkanie z ojcem. Król miał mu coś ważnego przekazać. Ubrał się w białą tunikę, którą przewiązał pasem ozdobionym zielonymi nićmi tworzącymi wzory niczym rozsypane w przestrzeni igły ze świerków i połączone w jedną całość złotą nicią oraz takiegoż samego koloru, co koszula, spodnie, które doskonale układały się na jego długich nogach. Od razu można było spostrzec, że książę był smukłym i wysportowanym młodzieńcem. Nie był już dzieckiem. Poprzedniego dnia skończył dwadzieścia lat. Dorósł do wieku, w którym zawiera się małżeństwa, a on wiedział, że na zawsze pozostanie samotny. Przez ostatnie dwa lata doskonale poznał swoje pragnienia i chociaż nigdy nie mógł ich spełnić, wiedział, czego one dotyczą.
Usłyszał, jak za nim otwierają się drzwi, a po chwili kroki służącego. Znał w tym pałacu wszystkich. Potrafił rozróżnić każdego po zapachu, sposobie chodzenia, głosie. Mylił się wtedy, kiedy ktoś nowy się pojawiał, ale po jakimś czasie i ta osoba nie była mu obca. Wiedział, że każdy służący trzyma się od niego na dystans. To była jego wina. Nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżać. Stworzył wokół swej osoby barierę ochronną. Jedyną bliską dla niego osobą nadal była jego dawna niania. To ona miała prawo do przebywania w jego towarzystwie. Ona i jej mąż, który uczył go jeździć konno. Mówili mu nawet po imieniu, kiedy byli sami, ale inni zawsze byli traktowani z wyższością daną księciu. Przy innych przybierał maskę obojętności i zimna. W ten sposób miał spokój, nikt mu nie współczuł, nie litował się nad jego ślepotą i nie dociekał, dlaczego wciąż jest sam. Każdy mówił, że tak zimna osoba nie potrafi być z nikim. Nie wiedzieli, że ma marzenia o tym, aby ktoś go kochał, lecz starał się je porzucić. Po co robić sobie jakiekolwiek nadzieje, jeżeli nigdy się nie spełnią?
– Książę – odezwał się za jego plecami służący.
– Tak, Zivonie? – Nadal nie odwracał się do niego.
– Król wzywa.
Odetchnął. Ostatnio ze swoim ojcem rozmawiał dłużej niż mrugnięcie powieki sześć pełni księżyca temu, w czasie uroczystości otwarcia nowego rynku w mieście.
– Jest sam?
– Nie, panie. Jest z przedstawicielem od praw, skrybą i emisariuszem z Antiri.
– Co robi emisariusz z krainy Lorin? – zapytał zaciekawiony książę.
– Nie wiem, panie.
– Rozumiem – powiedział obojętnym głosem. – Odejdź.
– Tak, panie. – Pokłonił się i odszedł do swoich zajęć.
Odwrócił się w momencie, kiedy kroki służącego ucichły. Trafienie do sali tronowej, była ona wykorzystywana tylko w ważnych państwowych sprawach, nie było trudne. Dwa kroki w przód, pięć w lewo i był pewien, że stoi przed głównymi wrotami. Zazwyczaj stali przed nimi strażnicy, lecz dzisiaj prawie nigdzie ich nie spotkał. Było to dla niego dziwne. Obcy w pałacu, a ochrony brak. Niemniej nie on był tutaj królem i nie do niego należało przejmowanie się obecną sytuacją. Z rozmachem otworzył rzeźbione drzwi i wszedł. Jego uszy nastawiły się na słuchanie i wyczuł obecność mężczyzn po prawej od tronu. Przy głównym stole obrad.
– Królu. – Skłonił się, jak był uczony. Jego każdy ruch był opatrzony niezwykłym wyczuciem i elegancją. Nawet przed własnym ojcem musiał zachowywać się jak ktoś niskiego stanu. Denerwowało go to, ale przyjmował wszystko z uniżeniem.
– Aranel – głos ojca był, jak zawsze, surowy. – Stałeś się dorosły i pora, żebyś poznał, co zawiera pakt zawarty wiele lat wstecz.
– Pakt? – Stał się czujny. Nie wiedział nic o żadnym pakcie.
– Pakt mający na celu uratowanie Elros przed rozgrabieniem krainy, a nawet wojną o jej części, po mojej śmierci lub jak już nie będę mógł rządzić. – Słyszał, jak ojciec stawia kielich na stole. Wiedział, że siedzi na jednym z wysokich krzeseł, tak jak i inni. Natomiast on nie usiadł i nie zrobi tego, dopóki nie otrzyma takiego pozwolenia. – Jak wiesz, twoje kalectwo nie pozwala ci objąć tronu, a tym samym władzy nad Elros.
– Tak, wiem, ale co to ma wspólnego z jakimś paktem?
– Władca Lorin zgodził się zawrzeć ze mną umowę, kiedy miałeś dwie wiosny i bezpośrednio dotyczy ona ciebie. Dziś porozumienie nabiera mocy prawnej. Dlatego jest tu z nami emisariusz z Antiri, który zabierze potrzebne dokumenty...
– Ale ja nadal nie rozumiem, co mają wspólnego jakieś dokumenty ze mną – warknął książę, przerywając władcy. – Ojcze, wytłumacz mi, o co chodzi. – Teraz już nie patrzył na etykietę. Nie lubił takiego kręcenia w kółko. Zawsze uważał, że trzeba mówić wprost, nawet bolesną prawdę, o ile jest taka możliwość.
– Jutro opuszczasz ten zamek.
– Słucham? – Wiedział, że prędzej czy później ten zimny człowiek się go pozbędzie. Aczkolwiek liczył na jeszcze kilka wiosen w tym pałacu.
– Pakt, który zawarłem mówi, że po ukończeniu dwudziestu wiosen ty i syn króla Lorin, książę Riven Saeros, zawrzecie związek małżeński.
Pod wpływem tych słów cofnął się, jakby one uderzyły go z całą mocą. Na żołądku zawiązał się supeł i zaciskał coraz mocniej.
– Jaki związek?
– Jutro opuszczasz Elros, żeby poślubić księcia Lorin – mówił bez żadnych uczuć władca Risran. – Tylko z nim u boku możesz zasiąść na tronie, tym samym Elros pozostanie w rękach naszej rodziny.
– Ale jak to? – Nie wierzył w to, co słyszał. Po raz pierwszy czuł się zagubiony w tej ciemności, jaka go otaczała. Nauczył się żyć bez widzenia, lecz teraz to go przytłoczyło.
– Pozwól, królu, że ja to wytłumaczę – odezwał się głos z prawej strony króla, którego Aranel nie znał. Jedyne, co rozpoznał to, że należy do starego człowieka. – Jestem przedstawicielem Antiri. Przybyłem, by dopilnować wszystkiego, co jest związane z paktem. Za trzy dni o zachodzie słońca poślubisz księcia Rivena. Po śmierci twojego ojca, panie, będzie on mógł, dzięki małżeństwu z tobą, objąć tron, dzięki temu Elros zyska króla związanego z waszym nazwiskiem. Tym samym też dwie krainy połączą się w jedną. Twój ojciec, panie, wybrał takie rozwiązanie, które satysfakcjonuje obie strony. Poddani będą mogli bezpiecznie żyć i pracować, bez obaw o swą przyszłość.
– Każecie mi poślubić jakiegoś księcia bez pytania mnie o zgodę?! – warknął po raz kolejny Aranel.
– Twoja zgoda nie ma znaczenia. To rozkaz, synu.
– Rozkaz? Każesz mi jechać w nieznane, poślubić zapewne starego, grubego i brzydkiego księcia i nazywasz to rozkazem?!
– Uspokój się. Twoja ranga nie przystoi takim wybuchom. – Lodowy, acz spokojny głos króla ciął jego serce.
– Ranga?
– Tak, jesteś księciem Elros i staniesz się władcą krainy po zawarciu związku. Traktuj to jak przymierze. Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie. Masz wypełnić umowę...
– Nie zawierałem żadnej umowy! Nie chcę tego! Nie zgadzam się! Nie możesz mi tego robić! – Wszystko się w nim buntowało i sprzeciwiało postanowieniu króla.
– Ale ja zawarłem... synu. Masz ją wypełnić, o ile zależy ci na poddanych. – Podszedł do Aranela i położył mu rękę na ramieniu. Książę wiedział, że ten gest nie oznacza pocieszenia, tylko pokazuje władzę, jaką ma nad jego życiem ojciec. – Wyjdziesz za Rivena Saerosa za trzy wschody słońca, popołudniem, na zamku w Antiri, który od tej pory stanie się twoim domem.
– Ale po co? To mężczyzna, tak jak ja. Nie będziemy mogli mieć dzieci i tak o to dwa królestwa padną!
– Nie. Dlatego, że Riven spłodzi potomka z wybraną kobietą w rok po waszym ślubie. Syn będzie kandydatem do, jeszcze w tej chwili, obu tronów. Nie masz nic więcej do powiedzenia. Nie ty tu decydujesz. Twój los jest już wyznaczony. Wyjeżdżasz jutro o świcie. A teraz możesz wyjść.
– Ale ja nie chcę. – Coś bardzo mocno ścisnęło mu płuca i nie mógł oddychać.
– Nieważne, czego chcesz, to rozkaz i masz go wykonać. Ty nie masz praw – dorzucił ojciec i zignorował jego obecność, wracając do pozostałych mężczyzn. Dla Aranela to było jak policzek, jak naplucie w twarz.
Opuścił salę tronową i gdy znalazł się tuż za drzwiami, oparł plecy o kamienny mur, zasłonił usta dłonią, dusząc w sobie rozpaczliwy jęk. Nie wierzył, że ojciec tak go sprzedał i to jeszcze jak był małym chłopcem. Rozumiał chęć utrzymania tej części świata w całości, ale dlaczego to on musiał przez to cierpieć? Czuł się taki zagubiony. Ile by teraz dał, żeby zniknęła ciemność z jego oczu, tylko on sam wiedział. Gdyby nie był taki ułomny, mógłby sam zasiąść na tronie, znaleźć miłość, a tak, to teraz na to drugie już nie ma szans. Stanie się mężem jakiegoś księcia. Nawet go nie zna! Nie kocha. Nie wie, jaki będzie dla niego. Zamieszka w miejscu, które jest mu nieznane. Jak się będzie tam poruszał? Kto mu wskaże drogę, pomoże? Opuści te znajome mury, ogrody, strumień, w którym nie jeden raz zanurzał stopy i niebieską polankę. Tasartir niedługo zakwitnie, a on nie poczuje w dotyku rozwiniętego kwiatu, nos nie dozna upajającego zapachu podobnego do bzu, ale bardziej intensywnego. Zapłakał gorzko i osunął się na kamienną podłogę. Przyszłość wzbudziła w nim tak wielki strach, że nie potrafił tego w sobie pokonać i zachować maski, którą sobie narzucił. W tej chwili pokazał wszystkim, że jest delikatny jak płatek kwiatu i tylko chwilami kolce go osłaniają, chroniąc wnętrze przed bólem. Mógł być tylko losowi wdzięczny, że w tamtej chwili korytarz był pusty i nikt nie widział jego słabości. Wiedział jednak, że nie może tu zostać. W każdej chwili goście ojca mogli opuścić salę tronową i ujrzeć go w takim stanie. Podtrzymując się ściany, powoli podniósł się. Przez długą chwilę po raz pierwszy był zdezorientowany. Nie wiedział, w którym kierunku ma iść. To wzmocniło w nim cierpienie. Tak się będzie czuł w tamtym zamku. Tu zna wszystko, wie, gdzie chodzić, a tam... Obce miejsce, obcy ludzie... Inny świat.
– Dlaczego, ojcze? Dlaczego? Czyż nie można zmienić prawa? – Przeświadczony, że osoba, która powinna go kochać, chce się go pozbyć, kryjąc to wszystko za dobrem ludu, cierpiał mocniej. Słone łzy większymi kroplami opuściły niewidzące oczy. Usłyszał z daleka odgłos kobiecych, szybkich kroków. Zbliżały się do niego. Znał je i odczuł ulgę, że to była ona.
– Aranel. – Kobieta podbiegła do niego. – Jak ty wyglądasz? Co się stało? – zapytała przerażona.
– Zaprowadź mnie, Kareno, do moich komnat. Nie wiem, gdzie jestem.
– Zaprowadzę. – Była niania złapała go za łokieć i poprowadziła w miejsce, z którego przyszła. Serce jej się krajało, widząc go takim. Musiała wyciągnąć z niego prawdę. Po raz pierwszy, od czasu śmierci matki, widziała na jego twarzy takie cierpienie i rozżalenie. Przez to wszystko przedzierał się wielki zawód. – Powiedz mi, proszę, co się stało? Wiesz, że jesteś dla mnie jak młodszy brat. Odkąd twoja pierwsza niania zmarła, jak się tobą zajęłam, jak miałam siedemnaście lat i zawsze byłam z tobą.
– Kareno, teraz już nie będziesz ze mną.
– Dlaczego? Książę, zwalniasz mnie?
– Jutro opuszczam pałac. – Gula w gardle z każdym słowem powiększała się.
– Ale jak to? – Ostrożnie stawiała stopy, prowadząc go na jego pokoje. Patrzyła na jego profil. Srebrna grzywka całkowicie zasłoniła mu oczy i prawą stronę twarzy.
– Powiem ci, jak będę u siebie. – Starał się wyprostować i przybrać obojętny wyraz twarzy, żeby inni mijający ich ludzie nie mogli nic z niego wyczytać. Tu jakoś się jeszcze trzymał, ale wiedział, że załamie się, jak tylko przekroczy próg komnaty, a jedynym świadkiem tego będzie idąca obok kobieta, która znała jego sekrety. Ostatni raz będzie mógł z kimś szczerze porozmawiać. Od jutra zostanie sam. Bo będzie sam, nawet mając męża u boku. Męża, którego nie chce. Nie tak, nie w taki sposób. Nie kogoś, kto go nie kocha, ani on nie kocha jego. Przynajmniej plus w tym, że odkrył w sobie inną naturę. Ciekawy był, jakiej natury jest tamten człowiek. – Słyszałaś coś może o księciu Rivenie z Lorin?
– Niewiele. Tylko to, że podobno jest przystojny i ma dwadzieścia sześć lat. Dlaczego pytasz?
– Pojutrze ma zostać moim mężem.
Kobieta przystanęła w szoku. Nagle zrozumiała wszystko. Dochodziły ją pogłoski, że król zawarł jakieś przymierze z Saerosami, ale dopiero teraz wie, o co chodziło. Wcześniej to była jedna wielka tajemnica.
– Jaki on ma charakter? – zapytał książę, również przystając.
– Przykro mi, nie wiem. Nic o nim wiem, poza tym, co ci powiedziałam.
– Lubi mężczyzn? – Jedyna nadzieja w tym, że mu się spodoba. Tak się bał, że ten człowiek go znienawidzi. Co, jak kogoś kochał?
– Aranelu, nie wiem. – Gdyby wiedziała, co się szykuje, wypytałaby dwór o Saerosa. Dwórki bez przerwy plotkują. – Ale mogę popytać.
– Nie. Wolę łudzić się nadzieją, że przynajmniej jest dobry. – Westchnął. – Chodźmy. Zastanawiam się, czy wiedział o pakcie.

***



Wzburzony szedł długimi krużgankami, a jego długie, fioletowe włosy poruszały się tak, jakby same żyły. Niebieskie oczy ciskały gromy, a zaciśnięte usta ledwie powstrzymywały się przed bluźnierstwami. Wpadł do komnaty przyjaciela, nie zważając na to, że mógł wpierw zapukać.
– Mój ojciec oszalał!
Terrik o rudych włosach podskoczył w fotelu, wracając ze świata, jaki przedstawiała właśnie czytana książka.
– Co zrobił? – Odłożył księgę i nalał wina z karafki do kieliszka. Wiedział, czego przyjaciel potrzebuje.
– Nawet matka jest temu przychylna! Mam się ożenić! Pojutrze!
– Cóż, najwyższy czas na to. – Podniósł kieliszek i podał mu go, nadal nie ruszając się z wygodnego i ulubionego fotela.
– Mam się ożenić, żeby ojciec mógł mieć większość ziem Elros! – Wziął kieliszek z ręki przyjaciela.
– Z kim? Jaką to księżniczkę wybrał dla ciebie i w jaki ród chce cię wżenić? – Był rozbawiony zachowaniem przyjaciela. Ten bał się ożenku jak ognia. Zawsze powtarzał, że dziewki są tylko na jedną noc, a nie całe życie. W sumie miał rację. Nie mógł poślubić kogoś z niższej klasy. Chociaż tej z wyższej też nie chciał poślubić.
– Ród? Mam się wżenić w ród Adantin!
– Adantin? – Terrik zmarszczył brwi. – Przecież król ma tylko syna...
– Właśnie! Mam poślubić mężczyznę! Rozumiesz? Mężczyznę! Ja kocham kobiety, nie mężczyzn! – Wypił za jednym haustem krwisty napój. – Mężczyznę. I wiesz, co jeszcze? Mam z nim sypiać! Wciągu tygodnia mam skonsumować małżeństwo. Na samą myśl już mnie to brzydzi.
– Musisz sypiać? – Tym razem podniósł brwi. – Przecież tego nie sprawdzą. To mężczyzna. Mógł mieć już wielu, a poza tym nie udowodnią, że jest nietknięty, bo to nie kobieta. Sam rozumiesz, co mam na myśli.
Riven przystanął i popatrzył na przyjaciela. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Masz rację. Nie sprawdzą tego. Chyba, że on to powie.
– Kto? – Terrik wstał i podszedł do okna. Zasunął ciężkie, bordowe zasłony. Słońce go oślepiało.
– Mój mąż – prychnął i usiadł na miejscu, jakie zajmował przyjaciel. To był ulubiony fotel hrabiego. Ten miał coś powiedzieć na ten temat, ale zrezygnował. – Pewnie jest brzydki, niski, głupi i gruby i dlatego nikt go nie chce.
– Czyż to nie zabawne? Ty, bojący się małżeństwa, musisz teraz poślubić mężczyznę, chociaż nie czujesz pociągu do własnej płci. – Terrik zaczął śmiać się. – To kara za złe traktowanie kobiet. Do końca życia związany z mężczyzną. Wygląda na to, że będziesz musiał go dotknąć, bo inaczej będziesz miał posuchę. Księciu nie wolno zdradzać małżonka.
– To nie jest śmieszne. – Spiorunował go wzrokiem.
– Przecież się ciebie nie boję, więc tak nie patrz.
– Pewnie się cieszy, że jego królestwo zostanie uratowane. Ale już ja mu pokażę, co znaczy małżeństwo ze mną – zawarczał Riven.
– Powinieneś coś wiedzieć o swoim przyszłym mężu. – Terrik nagle spoważniał. Nieraz bywał w Elros i słyszał o ułomności księcia. Zrozumiał, o co chodziło ze zdobyciem ziem. Ślub obu książąt połączy dwie krainy. Nie w jedną nazwę, ale bez problemu będzie można przekraczać granicę, handlować towarami i zajmować się rolnictwem, a ziemie w tamtej krainie były żyzne i płodne. Elros utrzymywało się z rolnictwa, a ich płody rolne były doceniane nawet tutaj, w Lorin.
– Nie chcę nic o nim wiedzieć. Po ślubie, bo ten się musi odbyć, to on dowie się, jak bardzo jest niemile widziany przeze mnie. – Uzupełnił kieliszki winem. – Raczysz się znakomitym trunkiem.
– Wiesz, że lubię zawsze to, co najlepsze. – Usiadł na drugim fotelu. Mniej wygodnym niż ten jego. W komnacie znajdowała się jeszcze dwuosobowa kanapa oraz szezlon, na którym także lubił siadywać Riven.
– A ja to, co piękne, ale muszę z tego zrezygnować. – Tylko kobiety uważał za najpiękniejsze istoty świata. – Ma tu przybyć pojutrze rano. I mam go nie widzieć do samego ślubu. Musi być szkaradą.
– A musisz się z nim żenić? – zapytał, patrząc na trunek, jaki był w kieliszku.
– Inaczej ojciec mnie wyrzuci z zamku, a tron odda mężowi Naeli. Na to się nie mogę zgodzić. Lubię go, ale on jest głupi i zniszczy to, co mój ród tworzył. On kocha bycie żołnierzem, nie bycie władcą. Poza tym to rozkaz i tego nie mogę zignorować. Złamanie paktu mogłoby mieć poważne skutki. Nie chcę, ale muszę po raz pierwszy zrobić coś wbrew swojej woli. – Wziął kielich do dłoni i uniósł go do góry. – To za przetrwanie następnych dni.

***


Służący przyniósł mu śniadanie do łóżka, ale niewiele zjadł. Dziś miał opuścić pałac, ukochane ogrody, stolicę i wyjechać w nieznany mu świat. Tylko raz w życiu, razem z matką, opuścił Risran na jeden dzień. Wybrali się wtedy do sąsiedniego miasta w odwiedziny do jej siostry. To był jeden jedyny raz. Pamiętał, jak w domu tej nielubianej kobiety czuł się zagubiony. Nie wiedział, co gdzie jest, gdzie ma usiąść i gdyby nie obecność matki, byłby zdany na upokorzenia, potykając się o schody i progi. Uczył się szybko nowego miejsca, ale tylko, gdy życzliwość ludzi mu w tym pomagała. Całą noc nie spał, spięty strachem przed nowym. Wcześniej długo rozmawiał z Kareną i nie wiedział już, kto kogo pocieszał. Chciała wyruszyć z nim, chociaż go odwieźć do pałacu w Antiri, ale wiedział, że król nie wydał na to zgody, a wszelkie prośby i tak zostałyby odrzucone. Nie będzie jechał sam, tylko wraz z emisariuszem i kilkoma żołnierzami. Żaden z nich nie pochodził stąd. Równie dobrze mogli go po drodze zabić, a ojciec by się tym nie przejął. Takie odnosił wrażenie. Po prostu odprawia go, nie dając za ochronę nikogo ze swoich ludzi. Jakby było mu wszystko obojętne. Ich żołnierze go lubili, w czasie drogi byliby pomocni. Jak miał orientować się w tak rozległym i nieznanym terenie? Miał się kierować śpiewem ptaków? Obcy go wyśmieją, a i tak nawet nie znał miejsc gniazd określonych gatunków... nic nie wie... Był przerażony.
Do komnaty weszła Karena ze służącymi. Młodzieniec nie mógł widzieć jej mutnej twarzy, lecz w głosie doskonale wyczuł stan przygnębienia kobiety.
– Aranelu, książę, już pora.
– A moje rzeczy?
– Służący zabrali je o świcie.

***


Yavetil Galdor, młody żołnierz z Antiri, był w połowie przygotowywania się do drogi. Jego czterej kompani i podwładni, wciąż zaspani po nocnych schadzkach z tutejszymi dziewkami, ziewali w czasie oczekiwania na ostatnie rozkazy. Konie były już prawie gotowe do drogi. Tutejsi stajenni nakarmili je, napoili i osiodłali. Yavetil sprawdził jeszcze wszystko dokładnie i ruszył w stronę emisariusza. Starszy mężczyzna stał nieopodal z jakimś innym mężczyzną. Poczekał, aż skończą rozmawiać i dopiero wtedy podszedł do niego.
– Panie, wszystko gotowe.
– Dobrze. Czekamy jeszcze na księcia. Wszystkie dokumenty i rozkazy już mam.
– Rzeczy księcia też już są spakowane na wóz – poinformował Galdor. – Zrobiono też miejsce dla niego.
– Książę Adantin pojedzie na swoim koniu.
– Ale panie, poradzi sobie? Podobno on nie widzi...
– Chce jechać konno. Gdy trzeba będzie, pomóż mu. Król wysyła go bez swego orszaku i służącego. Jest skazany na nas.
– Będę u jego boku. – Skłonił się Yavetil, zaskoczony, że król wysyła jedynego syna bez własnej obstawy. Odszedł poinformować swoich żołnierzy o sytuacji.

***


Nie pożegnał się z nim. Miał nikłą nadzieję, że może na placu, gdy będzie odjeżdżał, ojciec wyjdzie i ucałuje go w czoło, przekazując tym samym dobre życzenia na podróż. Zastanawiał się też, dlaczego nie jedzie z nim. Przecież na ślubie powinien być. Powinien, ale na ślubie kochanego dziecka. Nie takiego, które mu tylko zawadzało.
– Nie smuć się. Wszystko będzie dobrze. – Karena próbowała go pocieszyć.
– Dobrze, że mogę zabrać Zariona. Chociaż to zwierzę, ale bardzo mu ufam.
– Dogadujecie się, jakbyście czytali sobie w myślach. On cię poprowadzi. Jesteśmy na placu, książę. – Od razu przybrała oficjalny ton.
– Jest mój ojciec?
– Nie ma. Idzie do nas ten emisariusz i młody dowódca wojsk Antiri – szeptała.
– Jak wygląda?
– Żołnierz ma na sobie koszulę bez rękawów, przez co na lewej ręce widoczny jest jakiś tatuaż, wiesz, malunek na skórze. Ma bardzo długie włosy związane na samym czubku głowy. Lorinejczycy słyną z długich włosów. Z ramion zwisa mu długi płaszcz, a pod szyją jest spięty broszą ukrytą pod materiałem i ozdobiony tamtejszymi symbolami. To imponujący mężczyzna. – Umilkła, gdy żołnierz i starzec podeszli do nich.
– Panie, nazywam się Yavetil Galdor. Mam zaszczyt towarzyszyć ci w czasie drogi do pałacu w Antiri, stolicy Lorin – powiedział formułę przywitania.
– Witaj. Kiedy wyruszamy?
– Jak jesteś panie gotów, to natychmiast.
– Jestem gotów. – Nigdy nie będzie na to gotów, a odciąganie podróży tylko będzie bardziej boleć. – Karena, gdzie mój koń? – Starał się być obojętny na wszystko i nie pokazywać, jak bardzo się boi.
– Przed tobą, panie, jakieś pięć kroków. Pomóc ci?
– Poradzę sobie.
Yavetil obserwował swego przyszłego pana, jak podchodzi do czarnego ogiera, wyciąga rękę, głaszcze konia, a na jego twarzy pojawia się uśmiech. Po tym od razu wiedział, że połączy ich miłość do zwierząt, a także, jak dobre serce musiał ten człowiek mieć. Wiedział, po co tam jedzie i miał nadzieję, że Riven potraktuje go dobrze. Będzie musiał porozmawiać o tym z hrabią Terrikiem Melisi.
– Gotowy, panie? – zapytał.
– Tak. Kareno, mam nadzieję, że się niedługo spotkamy.
– Na pewno, książę – odpowiedziała, ale wiedziała, że dopiero po roku małżeństwa jej kochany wychowanek będzie mógł z mężem odwiedzić Risran, a wrócić na zawsze po dwóch latach.
Aranel skinął głową i pełen gracji wsiadł na konia. Wokół siebie usłyszał ruch i rżenie koni.
– Panie, pojadę obok ciebie i będę dawał ci wskazówki – powiedział Yavetil, zbliżając się do niego, także siedząc już na swoim wierzchowcu.
– Będę wdzięczny – odpowiedział uprzejmie z pewną ulgą, bo po przekroczeniu murów Risran już nie był pewny, w którą stronę się udadzą. – Wystarczy, że powiesz kierunek, wtedy odpowiedio nakieruję mojego konia, a Zarion sobie z przeszkodami sam poradzi.
– Dobrze, panie. Ruszamy! – krzyknął do towarzyszących mu ludzi. Emisariusz ze względu na wiek jechał wozem, którym powoził jego pomocnik. Trzymali się tuż za żołnierzami.
Aranel, jadąc, długo czuł na swoich plecach wzrok byłej niani. Nawet nie powiedział jej, żeby podziękowała swemu mężowi za długoletnią pomoc w nauce jazdy konnej. Dzięki temu mężczyźnie mógł teraz czuć sie bezpiecznie, siedząc na grzebiecie tak potężnego ogiera. Jego czarny płaszcz powiewał na wietrze, okrywając cały zad Zariona.
– Czeka nas dzień jazdy, jedna przerwa na odpoczynek oraz noc, w czasie której też zamierzamy podróżować, aby dotrzeć na wyznaczoną porę – mówił Yavetil, a widząc, że książę zwraca ku niemu ucho, słuchając go, kontynuował: – Kiedy przyjedziemy na miejsce, będziesz mógł odpocząć, książę. Gdy będziesz zmęczony, panie, to mów. Postoje można zrobić w każdej chwili.
– Na koniu potrafię spędzić cały dzień. Gdyby moje oczy widziały, nie musiałbym oczekiwać pomocy. Także co do postojów, to wystarczą ustalone miejsca.
– Jak sobie życzysz.
Długi czas jechali w milczeniu. Yavetil od czasu do czasu informował Aranela, w jakim kierunku skręcają i co jest w okolicy. Przeważnie jechali bocznymi drogami, omijając główne trakty, a tym samym wsie i miasteczka. Słońce przyjemnie grzało, widać było, że lato w pełni pnuje nad światem. Chociaż Aranel bardziej to czuł niż widział – węchem, grzejącymi skórę promieniami słońca. Głowę miał zaprzątniętą myślami o tym, co będzie. Wiedział, że po nocy będą już bardzo blisko celu drogi, a tym samym on będzie blisko niechcianego ślubu. Wbrew niemu dawno temu ustalono pewne rzeczy i nie mógł się sprzeciwić woli ojca. Robił to dla niego, żeby go jeszcze bardziej nie znienawidził i dla swej krainy oraz poddanych, którzy potrzebowali w przyszłości przywódcy. Zacisnął palce na lejcach, aż ich kostki pobielały.
– Książę, dobrze się czujesz? – Jadący obok dowódca nie mógł nie zauważyć szczególnego napięcia, jakie towarzyszyło księciu. Domyślał się, że młody mężczyzna boi się. Nagle z dnia na dzień zmienia się jego życie. Ten ślub musiał go przerażać. Zwłaszcza kogoś, kto nie jest w pełni sprawny. Postawił siebie na jego miejscu i nie spodobało mu się to, co poczuł. Ciekawe, jakie odczucia miał Riven.
– Tak – odpowiedział krótko Aranel. Nie był kimś, kto zwierza się obcemu. – Słyszę śpiew ptaków.
– Dojeżdżamy do lasu, panie. Tam zatrzymamy się i odpoczniemy. W lesie jest jezioro. Konie się napiją, a i my będziemy mogli się odświeżyć.
– Jak długo jedziemy?
– Słońce już dawno wskazało południe, książę. Wjeżdżamy teraz w gąszcz drzew, więc, proszę, ostrożnie prowadź konia.
– Powiedz tylko, kiedy przede mną pojawią się gałęzie, abym mógł się pochylić – poprosił Aranel.
– Jedziemy teraz uczęszczanym i czystym traktem, ale w razie czego o każdej przeszkodzie nad twoją głową poinformuję – obejrzał się za siebie i zaśmiał. – Nasz drogi emisariusz zasnął. Dla osoby w jego wieku taka podróż jest zbyt męcząca.
Aranel nic nie odpowiedział. Sam był zmęczony, ale postanowił tego po sobie nie pokazać. Nadal trwał w swojej masce, która czasami tylko się odsłaniała i wprawne oko Yavetila mogło dojrzeć strach. Został poinformowany, że dojechali do jeziora i z mocno bijącym sercem zszedł z konia. Bardzo chciał iść za swoją potrzebą, ale tutaj zupełnie nie wiedział, jak się poruszać. Zdecydowanie bardziej sprawnie czuł się na Zarionie. Tym razem musiał skorzystać z pomocy, choćby jakiegoś drogowskazu.
– Dowódco...
– Wystarczy Yavetil, panie.
– Potrzebuję... Potrzebuje pójść na stronę, ale wolałbym nie przy innych. – Trzymał się grzywy konia.
Galdor rozejrzał się wokół i znalazł gęstwinę drzew, która doskonale mogła posłużyć za parawan, co dostarczy księciu intymności.
– O ile pozwolisz, panie, podprowadzę cię do linii drzew i zostawię samego. Sam też skorzystam z postoju. – Mógłby przysiąc, że książę się zarumienił. Gdy otrzymał zgodę, zaprowadził go w ustronne miejsce, a Aranel liczył kroki od pierwszego drzewa i zapamiętywał kierunek. Towarzyszył im Zarion, który był podporą i oczami niewidomego. – To ja też udam się na stronę i spotkamy się przy tym drzewie panie. Pozwól.
Aranel wzdrygnął się, kiedy mężczyzna chwycił jego rękę i położył na korze drzewa. Zrozumiał, o co mu chodziło. To jedno miało korę szczególnie gładką, inną od tych, jakie dotykął chwilę temu, a w jednym miejscu odstawała gałąź. Przywiązał do niej konia i sam, słysząc oddalające się kroki dowódcy, licząc swoje poszedł naprzód i tam opróżnił pęcherz. Zawsze był wstydliwy. Nawet kiedy służący go ubierali, starał się, żeby tylko dali mu ubrania, a on sam je zakładał i dopiero wtedy oni wszystko poprawiali. Z czasem i tego nie musieli robić. W mgnieniu oka uczył sie wszystkiego. Został mu odebrany dar widzenia, a w zamian bogowie dali mu inne dary.
Powrócił tą samą drogą, słysząc przyjazne rżenie konia i dotknął jego oraz drzewa. Z tym poczuł się spokojniejszy i poczekał na tego młodego dowódcę. Rozpoznał po głosie, że mężczyzna nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, a nawet mniej. Wydawał się naprawdę przyjazny. Pomagał mu. Musiał mu podziękować. Przytulił się do szyi konia.
– Zaraz się napijesz, a ja chętnie zmoczę stopy, dłonie i przemyję twarz wodą. Dobrze, że mogłem wziąć ciebie, przyjacielu.

***


Yavetil Galdor obserwował księcia i słyszał, co ten mówił do konia. Uśmiechnął się. Książę Aranel wydał mu się wyjątkowo urokliwy nie tylko pod względem urody. Podszedł do niego i zaprowadził do jeziora, gdzie obaj na spokojnie mogli zanurzyć stopy w chłodnej wodzie, umyć dłonie, twarz, a nawet zjeść lekki posiłek składający się z owoców. Pozostali żołnierze trzymali się na uboczu, wraz z emisariuszem i jego woźnicą.
– Dziękuję. – W pewnej chwili powiedział Aranel.
– Za co, książę?
– Gdyby nie ty, byłoby mi trudniej to znieść. W świecie ciemności, gdzie nie zna się dróg, w obcym miejscu, wszystko wydaje się straszne. Ty mi pomagasz. – Na tę chwilę zdjął swoją maskę.
– Jesteś dobrym człowiekiem, panie. Dla mnie to zaszczyt móc ci pomagać i towarzyszyć. – Jadąc po niego nie wiedział, kogo ma się spodziewać. Przyszły pan mógł być naprawdę zły, trudny, a tu spotkał kogoś naprawdę wartego uwagi. Tylko jedna myśl zaprzątała mu głowę – jak Riven go potraktuje? Książę nie lubił mężczyzn we względzie intymnym, a Galdor wiedział, co wiąże się z takim ślubem. Chociaż Riven Saeros miał dobre serce, to zapewne teraz był zły, że musi się ożenić z mężczyzną, a jak książę był zły, to stawał się niemiły. Nie lubił nacisku, a teraz nie dość, że będzie musiał ożenić się z mężczyzną, to jeszcze go posiąść lub samemu się oddać. Był pewny, że Aranel nic o tym, co ma się stać po ślubie, nie wie. Nie do niego jednak należało informowanie księcia. Zresztą wolał i tak darować mu takie wiadomości. Sam fakt podróży i ślubu go torturował, a co dopiero nocy poślubnej. Miał nadzieję, że Aranel lubi mężczyzn, a Riven zajmie się nim dobrze. W co chwilami wątpił.
– Może jeszcze jabłko, książę – zaproponował.
– Nie, najadłem się. Gdzie mój koń?
– Przymila się do mojej klaczy. Chyba przypadli sobie do gustu.
– Kiedy wyruszamy?
– Za niedługo, panie. Odpocznij jeszcze, ponieważ będziemy jechać do samej nocy, żeby przekroczyć granicę. Potem zatrzymamy się przy Trzech Jeziorach, a dalej będziemy nieustannie jechać do samej Antiri.
Antiri, miejsca, które stanie się moim nowym domem, pomyślał książę i przeszedł go zimny dreszcz.