Barowe opowieści 14
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 29 2014 12:51:16


Rozdział dwunasty – Szef


Kiedy ktoś ci złamie serce, rozpaczasz, dołujesz się, wylewasz hektolitry łez, zużywasz tony chusteczek i wciąż przypominasz sobie te wspólnie spędzone dobre chwile. A na koniec mówisz, że się już nigdy nie zakochasz, nigdy więcej nie zaufasz już nikomu, by nie mieć znowu złamanego serca. Ze mną było podobnie. No może nie we wszystkim, nie wylewałem łez i nie wspominałem wspólnie spędzonych chwil, ale dołowałem się porządnie, a na koniec powiedziałem, że już nigdy się nie zakocham. Tylko tak to zwykle bywa, że teoria swoje a praktyka swoje.
Po rozstaniu z Transikiem byłem w rozsypce, ale po jakimś czasie się pozbierałem na tyle by znowu się uśmiechać i żartować razem z innymi, a Transik stał się jednym ze wspomnień, wprawdzie tych z kategorii „bolesne”, ale mimo wszystko to było tylko wspomnienie. Natomiast moje serce potrzebowało trochę więcej czasu by zapomnieć. Klienci nic nie wiedzieli o moich sercowych problemach, więc nic się nie zmieniło jeśli chodzi o podrywanie mnie. Wcześniej mnie to bawiło i, przyznaję uczciwie, mile łechtało moje ego, bo nie uważałem się za jakiegoś specjalnego przystojniaka, po tej historii z Transikiem zaczęło mnie to męczyć. Chciałem żeby wszyscy dali mi spokój, ale jednocześnie nie chciałem żeby wszyscy wiedzieli o moim złamanym sercu, bo nie chciałem by obcy ludzie pozbawiali mnie tej mojej odrobiny prywatności. Milczałem więc i zaciskając zęby znosiłem wszystkie te podrywy. Aż w końcu przyszedł czas, nawet nie wiem jak i kiedy, gdy moje serce pozbierało się, połatało i zrobiło miejsce na nową miłość. I ani się spostrzegłem, a się zakochałem. W kim? W jednym z naszych „mebli”. Przez „meble” rozumiem tych z klientów, którzy przychodzili tak często, że prawie stali się nieodłącznym elementem wystroju. Już pewnie wiecie o kim mówię? Bingo! Chodzi o Marka, tego który zawsze siadywał przy barze i sączył tonik, z którym tak dobrze mi się gadało. Chociaż na początku nie było mowy o miłości, zaczęło się od zwykłego pożądania zainicjowanego przypadkowym seksem. Zdziwieni? Ciekawe czym. Nie jestem jakimś świętym, też mi się może zdarzyć seks bez miłości, zwłaszcza jak się jest pustym emocjonalnie. No a poza tym Marek jest całkiem przystojnym i sympatycznym facetem, więc normalne, że moje ciało na niego zareagowało.
Zaczęło się od tego, że Marek się spił. Po raz pierwszy odkąd go znam. Przyszedł któregoś dnia, burknął coś na powitanie i zamówił alkohol, najmocniejszy, jaki mieliśmy. Zszokowałem się jak diabli. Zwykle jak przychodził, uśmiechał się na powitanie, no i zamawiał tonik.
- Wszystko w porządku? – zapytałem podchodząc.
- Gdzie mój drink?
Kurcze, coś był nie w sosie. Niedobrze. To mogło oznaczać, że ma jakieś problemy z którymi nie może sobie poradzić.
- Coś cię gryzie? – zapytałem z troską.
- Mam trochę na głowie – mruknął.
- Ładne mi trochę, że aż musisz pić.
- Wybacz, ale to mój problem.
- No pewnie, twój, co mnie do niego, przecież tylko się martwię o kumpla – burknąłem odchodząc do innego klienta.
Słyszałem jak Marek westchnął.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Doceniam, że się martwisz, ale nie zbawisz całego świata. Są rzeczy, z którymi musimy sobie radzić sami.
- Jesteś pewien? – Popatrzyłem na niego niepewnie. – Na pewno nie mogę ci pomóc w żaden sposób?
Uśmiechnął się smutno.
- Wystarczy jak tu będziesz i będziesz mi napełniał szklaneczkę.
- No dobra, ale jakby co, to wiesz, że cierpliwie wysłucham.
- Wiem.
Wróciłem do pracy, jednak przez cały czas zerkałem w stronę Marka. Siedział z posępną miną i tak jak zwykle sączył tonik, tak dzisiaj sączył drinki. A gdy napój mu się kończył, a jak nie podszedłem zbyt szybko, przywoływał mnie kiwając w moją stronę pustą szklaneczką.
- Nie powinieneś tyle pić – marudziłem co jakiś czas, na co on tylko odpowiadał:
- Nalewaj, nie marudź.
No i skutkiem tego, kiedy już zamykaliśmy, był nieźle narąbany. I bardziej milczący niż zwykle. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że wszyscy, którzy się jeszcze nie zmyli, byli zajęci porządkami i wyprowadzaniem innych pijanych maruderów. Tak po prawdzie, to Marka też próbowali, ale za każdym razem, jak ktoś do niego podchodził, to warczał i się opierał. Nawet z Guliwerem o coś się tam cicho wykłócał, że aż biedny wielkolud spojrzał na mnie bezradnie nie będąc pewnym co ma robić. Marek nigdy nie sprawiał problemów, więc ja się nie dziwię Guliwerowi.
- Weź coś z nim zrób – mruknęła do mnie Kaśka – bo do usranej śmierci stąd nie wyjdziemy, a mnie się już z deczka spać chce.
- Ale dlaczego ja?
- Bo z nim zawsze gadasz. Widać że żeście się zakumplowali. Ciebie powinien posłuchać.
- No dobra – westchnąłem i podszedłem do Marka. Stuknąłem go w ramię. – Marek, czas już iść do domu.
Popatrzył nam nie uważnie, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym skinął twierdząco głową. Zszedł ze stołka… i poleciał prosto na mnie.
- Chyba się troszkę upiłem – mruknął obejmując mnie.
- Troszkę? Jeszcze w życiu nie widziałem cię tak pijanego.
- Mówisz? – popatrzył na mnie mrużąc oczy.
- Mówię.
- No to pewnie masz rację.
- Na pewno. Ale już starczy picia, nie? Pójdziesz teraz grzecznie do domu? – zacząłem do niego gadać łagodnie, niczym do małego dziecka.
Marek pokiwał twierdząco głową i niepewnie ruszył przed siebie. Siłą rzeczy ja też musiałem, bo jak bym go nie podtrzymywał, to by runął jak długi na podłogę.
Kiedy wyszliśmy w końcu na ulicę, wyciągnąłem komórkę i chciałem wezwać jakąś taksówkę, ale Marek mnie powstrzymał.
- Nie dzwoń – poprosił.
- To jak chcesz wrócić do domu?
- A muszę? – popatrzył na mnie przekornie, niczym małe dziecko, które właśnie spłatało jakiegoś figla i jest ciekawe czy odkryję co to takiego.
- No, dobrze by było.
- Ale ja nie chcę. Zobacz, noc taka piękna… - podniósł twarz w górę i głęboko wciągnął powietrze.
- Może i piękna, ale ja muszę się wyspać żeby jutro iść do roboty.
- Ja też muszę i co z tego? – Wzruszył ramionami, a widząc moją minę westchnął i dodał: - Maruda z ciebie, wiesz?
Nic nie powiedziałem, wciąż na niego patrząc sugestywnie.
- No dobra – westchnął – Chodźmy. – I ruszył przed siebie zataczając się. Ciekawe, że teraz mógł się utrzymać na nogach. Czyżby świeże powietrze tak na niego podziałało? A może tam w barze udawał?
- Ej, dokąd ty idziesz? – złapałem go w ostatniej chwili, gdy chciał wrócić do baru. – Mówiłem, że trzeba iść do domu.
- No i idę.
Tym razem ja westchnąłem. Zaczynał się zachowywać jak rozkapryszone dziecko.
- Ale tam jest bar, a nie dom.
- Dom też – pokiwał intensywnie głową – twój.
- Chcesz iść do mnie?
- Chcesz. – Jak tak dalej pójdzie to mu ta głowa chyba odpadnie od tego kiwania. – No chyba, że mnie odprowadzisz do mojego domu.
- Chciałem ci wezwać taksówkę, to mi przeszkodziłeś.
- Nie chcę taksówki, chcę żebyś mnie odprowadził.
No naprawdę, jak dziecko. Westchnąłem.
- To gdzie mieszkasz?
- Na Jaśminowej.
- Ty chyba zdurniałeś – popukałem się palcem w czoło – jeśli myślisz, że będę cię prowadził przez pół Warszawy.
- No to idziemy do ciebie – I ruszył dalej. No i nie miałem wyjścia.
Weszliśmy z powrotem do baru. Kaśka, która już wychodziła i miała zamykać, zaczęła na nas burczeć.
- Dobra, dobra – mruknąłem – daj te klucze, ja wszystko pozamykam.
Oddała bez sprzeciwów. Zamknąłem za nią drzwi wejściowe modląc się w duchu żeby Marek nie narozrabiał jak go tylko stracę z oczu. Kiedy wróciłem na salę, jego nigdzie nie było. Jęknąłem cierpiętniczo i zacząłem obchodzić wszystkie możliwe zakątki, nawet zajrzałem za bar i pod wszystkie stoliki czy przypadkiem gdzieś sobie nie zasnął. Nawet do kanciapy pana Wojtka wszedłem, ale tam też go nie było. Zaczynało mnie to irytować. Wiedziony jakimś impulsem wyszedłem przez wyjście dostawcze. Stał tam. Stał nieruchomo, wpatrując się w niebo. Odetchnąłem z ulgą. Przyznam się szczerze, że bałem się, że Marek po pijaku będzie rozrabiał, albo co, na szczęście zachowywał się spokojnie. No, może był trochę uparty jak małe dziecko, ale póki nie rozrabiał i nie miałem przez niego żadnych problemów, jakoś można było to przeżyć. Szybko zamknąłem wszystko i złapałem go za rękę.
- Chodźmy. – Pociągnąłem go w kierunku klatki schodowej. O dziwo poszedł bez żadnych sprzeciwów.
Trochę mu się plątały nogi na schodach i znowu musiałem go podpierać, ale w końcu jakoś dotarliśmy.
- Jesteśmy na miejscu – mruknąłem opierając go o ścianę, by zamknąć za nami drzwi. Nie zdążyłem. Ledwo się odwróciłem, poczułem jak na mnie leci. Odruchowo się odwróciłem by go złapać i… nasze usta zetknęły się.
Marek, jak każdy pijany, śmierdział alkoholem, ale o dziwo nie drażniło mnie to, jak to zwykle bywa.
- A ty co? – mruknąłem niepewnie gdy w końcu nasze usta się rozdzieliły.
- No chyba widać? – wyszeptał patrząc mi prosto w oczy.
Nasze usta były tak blisko siebie, że miałem wrażenie jakbym wdychał to powietrze, które on wydychał. Jeszcze trochę a się od tego ubzdryngolę.
Poczułem jak mnie obejmuje jedną ręką, drugą błądząc nienachalnie po moim boku. Nie czekając na odpowiedź znowu zajął moje usta. Tym razem bardziej łapczywie, jednak wciąż na tyle delikatnie bym poczuł niedosyt. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej, zamykając w uścisku silnych, lecz, paradoksalnie, delikatnych ramion. Czułem bijące od niego ciepło i… spokój. Miałem wrażenie, że to, co robi, robi z pełną premedytacją. Całował delikatnie, lecz namiętnie, bez pośpiechu, a ręce przez cały czas trzymał na moich plecach, nie pozwalając by odległość między naszymi ciałami zwiększyła się choćby o milimetr. Im dłużej całował, tym bardziej to jego ciepło zmieniało się w żar. I ani się spostrzegłem, ten żar zawładnął kompletnie moim ciałem, wbrew rozumowi, który chyba już tak z zasady, na przekór, krzyczał „Przestań”. Z trudem oderwałem się od Marka. Oczy miał dziwnie zamglone, a oddech krótki i urywany.
- Przez ciebie mi stanął – mruknąłem, na co on cicho się roześmiał i zaczął gładzić mnie po udzie. – Musisz wziąć za to odpowiedzialność.
- Bardzo chętnie – odparł delikatnie przyszczypując moje wargi – ale jest jeden problem. Jestem za bardzo pijany by mi stanął.
- Tak? To czemu to wszystko zacząłeś?
- A co ja niby takiego zacząłem? Chciałem cię tylko pocałować. Nie moja wina żeś ty taki wyposzczony, że cię zaraz wzięło.
- Uważaj, bo ci uwierzę – mruknąłem próbując zachować resztki zdrowego rozsądku w czasie gdy on przechodził z pocałunkami z mojej szczęki na szyję.
Marek roześmiał się rozbawiony.
- To co teraz zrobimy z tym fantem?
- A jak myślisz? – oddawałem pocałunki odruchowo napierając na niego biodrami.
- Znaczy ja mam być na dole?
- To chyba oczywiste, nie?
Jakoś specjalnie nie zmartwił się tym faktem, przez cały czas składając delikatne pocałunki na każdym odsłoniętym skrawku mojej skóry. A mnie od tych pocałunków przechodziły co rusz dreszcze. Miejsca których dotykały jego wargi paliły niczym przypalane, czułem się jakby każdy z tych pocałunków zostawiał na mym ciele piętno, jakby znakował mnie. Nie miałem nic przeciwko, chciałem więcej. Czułem jakbym miał zaraz eksplodować. Zniecierpliwiony pociągnąłem Marka w stronę sypialni. Trochę kiepsko nam szło poruszanie się. On był zajęty wciąż całowaniem mnie, ja zamknąłem oczy skupiając się na ogarniających mnie przyjemnościach, do tego wciąż przyciskał mnie do siebie. Macałem więc rękami na oślep, nie mając siły na zastanawianie się czy to, czego one dotykają to ściana czy jakiś inny mebel. W końcu jakoś dotarliśmy do łóżka. Czułem, że Marek odbiera to wszystko tak samo intensywnie jak ja i myślałem, ze kiedy w końcu znajdziemy się w łóżku, poluzuje wszystkie hamulce i zafunduje mi ostrą jazdę bez trzymanki, jednak on zdziwił mnie. Delikatnie położył mnie na łóżku i pochylił się nade mną zaprzestając pocałunków, za to wpatrując się we mnie intensywnie. W pewnym momencie zdjął koszulę, jednak nie posunął się dalej w pieszczotach, tylko znowu zaczął się we mnie wpatrywać, wciąż pochylając się nade mną. A ja, chociaż chciałem więcej tych wszystkich ogarniających mnie przyjemności, wpatrywałem się w jego oczy. Zamglone i pełne żaru, hipnotyzowały mnie. Wyciągnąłem ręce i dotknąłem jego twarzy. Wodziłem po niej palcami jak ślepiec, który próbuje zapamiętać czyjąś twarzy by ją sobie wyryć w pamięci. Marek przymknął oczy wychodząc naprzeciw mojemu dotykowi, a gdy dotarłem do ust, delikatnie pocałował moje palce. Nigdy nie sądziłem, że coś tak banalnego może sprawić tyle przyjemności. A jednak. W jego wykonaniu te banalne pocałunki stawały się czymś mistycznym. Z trudem oderwałem palce od jego ust i przesunąłem dalej, poprzez linię szczęki, kark, wyraźnie zarysowane obojczyki, aż do klatki piersiowej. Księżyc świecił zbyt słabo, żebym widział szczegóły. Zaostrzał mój apetyt pokazując jedynie zarys sylwetki Marka. Więc ja, ślepiec, przesuwałem powoli dalej palce, chcą poznać i zapamiętać jego ciało. Zapamiętywałem więc mięśnie idealnie rysujące się pod skórą, delikatny trójkąt włosów na piersi, żebra, wyczuwalne, jednak nie sterczące niczym u anorektyczki, przeponę, na której nie było grama zbędnego tłuszczu, biodra schowane pod materiałem spodni. Jednak nie dane mi było kontynuować mojej wycieczki po jego ciele. Gdy dotarłem do pośladków on pochylił się, by znowu torturować mnie pocałunkami, a gdy, coraz bardziej niecierpliwy i głodny jego ciała, próbowałem pozbyć się jedynej przeszkody, po raz pierwszy zdecydowanie mnie powstrzymał zabierając moje ręce ze swoich pośladków. Drań widział jak bardzo go pragnę, jak na mnie działa, a mimo to postanowił mnie torturować, przeciągając wszystko, dawkując mi przyjemność. Sapnąłem zirytowany, na co on tylko roześmiał się i powoli zaczął ściągać ze mnie spodnie. Miałem wrażenie jakby w tym momencie czas się zatrzymał, tak mi się to dłużyło. Niecierpliwie wypychałem biodra, dając mu do zrozumienia żeby się pośpieszył, jednak on z pełną premedytacją przeciągał to. W końcu spodnie spadły na podłogę, a Marek… Aż krzyknąłem z rokoszy, naprężając ciało do granic możliwości, gdy poczułem jak wziął mnie w usta. Gorąc jego ust, szalony taniec języka i stan do którego doprowadził mnie wcześniej, sprawiły, że eksplodowałem, a rozkosz jaka przy tym mną owładnęła, sprawiła, że straciłem kontakt z rzeczywistością na dość długą chwilę.
- Smakujesz czekoladą – usłyszałem namiętny szept Marka kiedy w końcu doszedłem do siebie. I poczułem jego pocałunki na uchu i szyi. Byłem wymęczony orgazmem i chciałem zaprotestować, lecz on zamknął mi usta pocałunkiem.
- Ciii – wyszeptał. – Nic nie mów. Ja się tobą zajmę. Sprawię, że odlecisz i nie będziesz chciał przestać.
I znowu nie mogłem nic powiedzieć po tym jak zajął moje usta. Zresztą nie chciałem. Moje wymęczone ciało powoli się poddawało, pozwalając przejmować kontrolę kolejnej fali przyjemności. Jednak wciąż jedynym co mogłem, było błądzenie dłońmi po nagim ciele Marka, po tym idealnym ciele bożka przyjemności. Błądziłem więc łapczywie i zachłannie, przyciągając go do siebie, jakbym chciał żeby się ze mną zespolił w jedność. Nagle Marek przerwał pieszczoty i gdy ja zacząłem się zastanawiać co znowu kombinuje, on nagle uniósł się i przymykając oczy powoli opadł na mnie. Aż sapnąłem czując jak przyjemnie ciasny jest, jak jego mięśnie zaciskają się wywołując pulsowanie tej jednej części mego ciała. Siedział nieruchomo z zamkniętymi oczami, a ja czułem jak zaciska i rozwiera mięśnie podsycając to pulsowanie i szum krwi wdzierający się coraz gwałtowniej do każdej komórki ciała. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Złapałem go mocno za biodra i poruszyłem swoimi. Jednak wciąż nie pozwolił mi przejąć inicjatywy. Zaatakował mnie pocałunkami jednocześnie poruszając biodrami. Czułem jego szybki i urywany oddech, słyszałem jęki rozkoszy wyrywające się z jego ust między jednym a drugim pocałunkiem i czułem bicie jego serca. W końcu stracił kontrolę nad sobą, jego spokój i wyrachowanie zastąpiło pożądanie. Wiedziałem, że czuje to samo, co ja, że tak samo jak ja pragnie tej ogarniającej nas rozkoszy. Pożądanie wręcz parowało z niego. Straciłem resztki rozsądku. Nie przerywając pocałunków, przetoczyłem się tak, że teraz to on był na dole. I w końcu przejąłem inicjatywę. Gdy tylko oplótł mnie nogami pokazałem mu intensywność mojego pożądania, aż zaczął krzyczeć. Krzyczał przy każdym pchnięciu moich bioder. Jego krzyki wwiercały się w każdą komórkę mego ciała podnosząc poziom mojego pożądania, a gdy nadeszło spełnienie, jego krzyk złączył się z moim, zlewając w jedno wszystkie te płynące z nimi emocje i uczucia. I znowu straciłem kontakt z rzeczywistością. Kiedy w końcu odzyskałem zmysły byłem tak wymęczony, że nawet nie miałem siły zsunąć się z niego.
- Wybacz, ale nie mam siły – wyszeptałem mu do ucha. – Pozwól mi tak chwilkę odpocząć.
Objął mnie jeszcze mocniej i odparł, też szeptem:
- Nie schodź, chcę cię czuć jak najdłużej.
Więc leżałem na nim, chociaż wyrzuty sumienia, że jestem dla niego zbyt ciężki coraz mocniej dobijały się do mojego mózgu. W końcu powoli zsunąłem się z niego. Nic nie powiedział, ale szybko objął mnie, jakby bał się, że mu ucieknę. Nie miałem na to siły, a nawet jak bym miał, to i tak nie chciałem. Chciałem czuć ciepło tego faceta obok siebie i brać przyjemność, którą mi dawał.
Resztę nocy spędziliśmy to się kochając, to nabierając sił do kolejnych igraszek. A gdy nadszedł ranek zadzwoniłem do pana Wojtka informując go, że mam trzydniówkę i nie przyjdę do pracy póki się nie wykuruję i rozłączyłem się zanim zdążył w jakikolwiek sposób zaprotestować. A potem wyłączyłem komórkę.
- No co? – zapytałem widząc jak Marek szczerzy się ze śmiechu.
- Wiesz, że trzydniówka to choroba atakująca niemowlęta?
- Ale zakaźna i ostra, chociaż o małej zaraźliwości. Przecież mu nie powiem, że nie przyjdę do roboty, bo akurat się bzykam. Choroba zakaźna to dobra wymówka, nie uważasz?
Wiem, trochę pokręcone to był tłumaczenie, ale, szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to teraz. Marek chyba myślał podobnie, bo roześmiał się rozbawiony i objął mnie otulając swym ciepłem i dziwnym poczuciem bezpieczeństwa i spokoju. I nawet nie wiem kiedy zasnęliśmy.
Obudziłem się pierwszy. Spojrzałem na uśpioną twarz Marka i nie mogłem się powstrzymać by go dotknąć. Chociaż widziałem go tyle razy w barze, to miałem teraz wrażenie jakbym zobaczył go po raz pierwszy. I jak ślepiec zacząłem wodzić palcami po jego twarzy starając się go nie obudzić. We śnie wyglądał tak pięknie. Kiedy dotarłem z palcami do ust, te rozchyliły się lekko, łapiąc moje palce delikatnie lecz zaborczo. A więc drań nie spał. Ciekawe jak długo. W końcu otworzył oczy. Nic nie mówiąc patrzył na mnie uśmiechając się ciepło, jak dziecko, które dostało pod choinkę upragnioną zabawkę. Pocałował mnie delikatnie, przyciągając mnie do siebie.
- Czyżbyś miał ochotę na powtórkę? – zapytałem rozbawiony kiedy jego pocałunki przybrały na intensywności.
Tylko mruknął w odpowiedzi wzmacniając intensywność pieszczot. Chciałem się im poddać, lecz mój burczący żołądek popsuł cały romantyzm. A po chwili dołączyło do niego kolejne burczenie, chyba nawet głośniejsze. Rozbawiony Marek aż się roześmiał.
- Chyba natura jest przeciwko nam – mruknął całując mnie delikatnie w usta.
- Pójdę zrobić coś do jedzenia.
- Pomogę ci – powiedział Marek zakładając spodnie.
Chciałem zaprotestować ale jego już nie było w sypialni. Westchnąłem tylko i udałem się do kuchni. Przygotowanie posiłku oraz jego konsumpcja przebiegły spokojnie, bez żadnych seksualnych podtekstów, czy prób zaciągnięcia do łóżka. Po posiłku Marek poszedł do swojego domu, a ja poddałem się ogarniającemu mnie rozleniwieniu, zupełnie ignorując dzwonek do drzwi i głosy współpracowników próbujące wyciągnąć mnie z domu.
Do roboty poszedłem następnego dnia. Jak można się było spodziewać, wszyscy obskoczyli mnie wypytując co się wczoraj stało. Milczałem jak zaklęty tylko się tajemniczo uśmiechając. I chociaż przez cały dzień co chwila ktoś z nich podchodził, próbując wyciągnąć ze mnie prawdę, ja uparcie milczałem, a gdy nikt nie patrzył, całowałem Marka, który znowu sączył tonik a nie alkohol. I uśmiechał się jakoś tak radośnie.
Kolejne dni upływały mi jakoś tak radośnie. Wszystko wydawało się jaśniejsze i milsze, nawet wredni klienci nie byli w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. No i doszło do tego, że Damian w końcu chlapnął:
- Cytrus chyba się zakochał.
Popukałem się znacząco w czoło, ale to nic nie dało. Wszyscy zaczęli zasypywać mnie pytaniami. Opędzałem się od nich jak od uprzykrzonych much, ale oni wciąż wracali. Przez to nie mogłem ani razu skraść Markowi pocałunku. Trochę mnie to wkurzało, ale tylko do wieczora, gdy Marek przychodził do mnie. Wtedy zapominaliśmy o całym świecie, zajmując się całą noc dawaniem sobie przyjemności. A gdy miałem wolne, urządzaliśmy sobie wypady w różne miejsca, a to do Wilanowa, a to do Zoo, wszędzie tam, gdzie można było miło spędzić czas. A gdy minął miesiąc, dokładnie w rocznicę tego pierwszego dnia, Marek zaprosił mnie do siebie.
Mieszkał w starej kamienicy, a jego mieszkanie… aż mnie zatkało gdy wszedłem do środka. Było dwupoziomowe. Na górze, którą stanowiły dwie antresole, znajdowała się sypialnia z łazienką i biblioteczka z wygodnymi fotelami oraz niewielką ławą, natomiast dół to było jedno wielkie pomieszczenie, symbolicznie podzielone na części spełniające określone funkcje użytkowe. Centralną część dołu stanowił salon z dużą dwustronną kanapą, wiszącym na ścianie telewizorem LCD, fotelami i ławą, pod antresolą z sypialnią znajdowała się kuchnia oddzielona od salonu szafkami z szerokim blatem i barowymi stołkami. Pod antresolą biblioteczną oddzielone parawanem z materiału znajdowały się różne przyrządy do ćwiczeń. Kiedy minął pierwszy szok, zobaczyłem, że na ławie w salonie stoją dwie palące się świece i talerze.
- O, co to za okazja? – zdziwiłem się.
- Nie wiesz? – mruknął obejmując mnie od tyłu. – To już miesiąc odkąd się spotykamy.
- Poważnie? Ale ten czas leci.
- No fakt, szybko zleciał.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki romantyk.
- Przeszkadza ci to?
- Nie, to nawet miłe, ale wiesz… - zawahałem się. Nie byłem pewny jak mu to powiedzieć by go nie urazić. Dla mnie to wciąż był tylko seks, chociaż przyznaję, że miły, jednak tylko seks.
- No?
- Nie zrozum mnie źle, ale dla mnie to tylko seks, nic więcej. – Poczułem jak się spina. – Lubię cię i seks z tobą jest wspaniały, ale ja nie potrafię się zaangażować uczuciowo. Jeszcze nie teraz.
- Wciąż ci nie przeszło? – zapytał cicho obejmując mnie ramionami.
Tylko on jeden wiedział o moim romansie z Kamilem, znaczy z Transikiem. Tylko jemu się zwierzałem z moich rozterek i bólów serca. Miałem nadzieję, że zrozumie. Zrozumiał.
- Nie szkodzi – powiedział. – Niech więc to będzie rocznica naszej seks-przyjaźni.
Przyznaję szczerze, że odetchnąłem z ulgą. Bałem się, że będzie robił mi wyrzuty i że skończy się to zerwaniem znajomości, a ja nie chciałem jej zrywać. Za dobrze się z nim czułem. I nie chodziło tylko o seks, ale także o te wszystkie rozmowy przeprowadzane w barze i poza nim.
Zaskoczył mnie tymi słowami. Myślałem, że dobrze odczytałem wszystkie jego gesty, że z jego strony to coś więcej niż tylko seks, a tu się okazuje, że ma do tego takie samo podejście. No cóż, jeśli chodzi o Marka, moja intuicja i znajomość ludzi zawsze zawodziły.
Nasz seks-romans ciągnął się już jakiś czas, aż nagle wszystko się rozpadło. Jak domek z kart.
Tego dnia nocowałem u Marka. Jutro miałem wolne, więc mogłem sobie pozwolić. Więc sobie pozwoliłem zostać na następny dzień po dość intensywnej gimnastyce przez pół nocy. Leżeliśmy rozleniwieni odkładając to, co nieuniknione, czyli odbębnienie tej przyziemnej powinności zwanej śniadaniem, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? – zapytałem leniwie.
- Nie – odparł przestając głaskać mnie po plecach.
- Więc olej.
Niestety dzwonek brzęczał upierdliwie wciąż i wciąż. Marek westchnął i wstał. Chwilę potem słyszałem otwierane drzwi i glos, prawie wołający:
- Szefie, jest afera, straszna afera.
Zdrętwiałem. Ja znałem ten głos, ale to niemożliwe, no bo skąd on by tutaj… chcąc się upewnić, wyjrzałem przez barierkę antresoli i cały zesztywniałem. Po salonie chodził nerwowo Pan Wojtek i podniesionym głosem coś tłumaczył. Wpatrywałem się w niego jak zahipnotyzowany. Serce zaczęło mi walić z bólu. Otuliłem się kołdrą i powoli zszedłem na dół. Musiałem to wyjaśnić, żeby zrozumieć, żeby się upewnić, że jednak się przesłyszałem i przewidziałem. Kiedy zszedłem na dół, pan Wojtek przystanął i zagapił się na mnie z otwartymi oczami.
- Cy… Cyrus? A co ty tu robisz? – Spojrzał niepewnie na Marka. – Szefie…
No i nie miałem wątpliwości. To jednak był pan Wojtek, a nie jakieś przywidzenie czy sen.
- Więc to ty jesteś naszym tajemniczym szefem? - zapytałem cicho, na co pan Wojtek zakrył usta ręką.
- Ups, chyba się wygadałem niechcący. Przepraszam, szefie.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? Dlaczego przychodziłeś codziennie do baru? Żeby nas szpiegować i sprawdzać czy dobrze na ciebie zapierdalamy? Czy cię przypadkiem nie oszukujemy? A to ze mną to co było? Chciałeś mnie omotać żebym ci kablował na innych? – Mój głos podniósł się niebezpiecznie. Emocje zaczęły wylewać się ze mnie.
- Cyrus, to nie tak…
- Nie dotykaj mnie! – wrzasnąłem odskakując, gdy próbował mnie objąć. – Jesteś cholernym kłamcą! Nienawidzę cię!
Zebrałem swoje rzeczy i uciekłem z tego mieszkania. Marek próbował mnie powstrzymać, ale przywaliłem mu, wkładając w ten cios całą swoją złość. Słyszałem jeszcze jak mnie wołał, ale nie reagowałem biegnąc na oślep i połykając łzy, które nagle zaczęły ze mnie wypływać. Nawet nie wiem jak dotarłem do swojego mieszkania. Rzuciłem się na łóżko i rozryczałem się niczym dzieciak. W tym momencie dotarło do mnie to, czego wcześniej nie spostrzegałem nawet: zakochałem się w tym draniu.
Przez kolejne dwa dni nie wychodziłem z łóżka olewając zupełnie komórkę i dzwonek do drzwi. Jednak trzeciego dnia… Kiedy się obudziłem zobaczyłem Marka z całą paletą kolorów na lewej stronie szczęki.
- Co ty tu robisz i jak wszedłeś? – poderwałem się z łóżka.
- Martwiłem się o ciebie, nie odbierałeś telefonów. A wszedłem używając swojego klucza. Jak byś zapomniał, to jest moje mieszkanie.
No tak, zapomniałem o tym.
- Spoko, zaraz ci je oddam – mruknąłem i wstałem z łóżka chcąc się spakować i wynieść się stąd, byleby go nie widzieć. Nie pozwolił mi. Złapał mnie za ramiona. Szarpnąłem się uwalniając i poszedłem do kuchni. Musiałem napić się wody. Musiałem zając się czymś, żeby chociaż na chwilę przestać o nim myśleć. Wszedł za mną do kuchni, a gdy chciałem go wyminąć, złapał mnie za ramiona i unieruchomił. Tym razem nie udało mi się uwolnić. Im bardziej ja się szarpałem, tym mocniej on mnie trzymał.
- Cyrus, pozwól wytłumaczyć, proszę – powiedział łamiącym się głosem. Spojrzałem na niego i zobaczyłem w jego oczach łzy. Cholera. I połowa złości uleciała ze mnie na sam widok tych łez.
Zwolnił uścisk, lecz wciąż mnie nie puszczał, jakby nie wierzył, że mu nie ucieknę.
- Przyznaję, na początku przychodziłem, by patrzyć jak interes się kręci. Sam dobrze wiesz, że jak się samemu czegoś nie dopilnuje… A ja nie chciałem żeby ten interes się spieprzył. Przychodziłem więc, obserwowałem i słuchałem, a potem wydawałem odpowiednie dyspozycje panu Wojtkowi i wszystko kręciło się idealnie. I nie miałem już powodu przychodzić, bo wiedziałem, że pan Wojtek dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków, jednak ja wciąż przychodziłem. Dla pewnego barmana, który coraz bardziej zaczął zajmować moje myśli i serce. Tak bardzo, że nawet spać nie mogłem normalnie. Doszło nawet do tego, że się spiłem, by chociaż na chwilę przestać o tobie myśleć.
Popatrzyłem na niego zdziwiony.
- Mówiłeś, że dla ciebie to też tylko seks – wybąkałem zszokowany.
- A co miałem powiedzieć? Ty mówiłeś, że nie chcesz się angażować, że jeszcze nie potrafisz, a ja nie chciałem cię stracić. Wolałem więc żebyś myślał, że dla mnie to też tylko seks i czekać aż twoje serce mnie zaakceptuje.
- Nie wierzę ci – powiedziałem cicho. Nie było już we mnie złości, tylko ogromny smutek. No bo jak mogłem mu uwierzyć?
- Uwierz, proszę – wyszeptał błagalnie upadając na kolanach i przytulając twarz do moich kolan.
Nagle zapragnąłem go pogłaskać. Wyciągnąłem nawet rękę, jednak szybko ją cofnąłem.
- Lepiej już idź – powiedziałem cicho i poszedłem do sypialni zamykając się w niej. Po chwili słyszałem jak Marek wychodzi.
Przez kolejne dni byłem jak nieprzytomny. Nawet nie zauważyłem, że nikt nie dobija się do drzwi i komórka też milczy. Byłem rozdarty. Z jednej strony brakowało mi jego dotyku, jego ciepła i uśmiechu, a z drugiej czułem się oszukany i zmanipulowany. Jednego dnia wyrzucałem sobie, że zachowuję się jak dziecko i chciałem biec do niego, drugiego wmawiałem sobie, że dobrze robię, bo przecież on mnie oszukał.
Jednak w końcu ta huśtawka nastrojów zaczęła mnie męczyć, postanowiłem to skończyć i podjąłem decyzję. Nieodwołalną.

***

Dzwonek do drzwi. Przez ostatnie dni nie miał ochoty nikogo widzieć, ale przecież miał interes, którego musiał pilnować. Więc niechętnie, ale jednak, otworzył drzwi.
- Cyrus? – Nie mógł uwierzyć widząc kto stoi pod drzwiami.
- Mogę wejść? – Gość uśmiechnął się nerwowo.
Otworzył szerzej drzwi.
- Pomyślałem, że powinniśmy porozmawiać – powiedział spokojnie Cyrus.
Serce Marka zaczęło bić jak oszalałe. Wiedział, że prędzej czy później to nastąpi, ale i tak nie potrafił się na to przygotować.
- Może… napijesz się czegoś? – zapytał chcąc ukryć swoje zdenerwowanie.
- Marek – jęknął Cyrus – proszę, nie utrudniaj mi tego.
A więc to koniec – pomyślał Marek, a serce zaczęło mu walić z rozpaczy. Emocje zaczęły się wylewać na jego twarzy, lecz rozmówca zdawał się tego nie widzieć. Błądził wzrokiem po ścianach i meblach, unikając spojrzenia na kochanka.
- Przemyślałem to wszystko i … chciałem cię przeprosić.
Marek spojrzał na niego zaskoczony. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego. Tymczasem Cyrus mówił dalej.
- Zrozumiałem, że zachowałem się jak gówniarz. Przyznaję, zabolało mnie, że nie powiedziałeś, ale przecież to twoje życie i twoje sprawy, nie musisz się z niczego tłumaczyć. Nie przerywaj – dodał szybko widząc, że Marek chce coś powiedzieć – bo stracę wątek i nie powiem tego co powinienem, a chcę żebyś dobrze mnie zrozumiał. Na swoje usprawiedliwienie mam chyba tylko to, że zakochałem się w tobie. Nawet nie wiem jak i kiedy, a jak człowiek zakochany to wyolbrzymia pewne rzeczy i przesadza w niektórych sprawach. To chyba wszystko co chciałem powiedzieć. Mama nadzieję, że mi wybaczysz.
Skończył mówić i odwrócił się w stronę drzwi by wyjść, lecz zdążył zrobić tylko dwa kroki zanim objęły go silne ramiona Marka.
- Nie odchodź – wyszeptał. – Ani teraz ani nigdy więcej.
Cyrus rozpłakał się ze szczęścia.
- Nie mam zamiaru – odparł odwracając się by oddać pocałunek.
Resztę dnia spędzili w łóżku nadrabiając te wszystkie dni niewidzenia się. Następnego dnia Cyrus wrócił do pracy. Trochę się zdziwił, że nikt go nie nagabuje i nie żąda wyjaśnienia tak długiej nieobecności, ale był zbyt szczęśliwy by się tym długo przejmować. Teraz liczył się dla niego jego ukochany.
Jeśli zaś chodzi o tajemnicę Marka, to wciąż została tajemnicą, a życie w barze toczyło się tak jak zawsze.

KONIEC