Mój chłopak Śmierć 18
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 22 2014 11:03:47


***

Tak nie może być! Zacisnął pięść i walnął nią w kolano. Nie może zostawić Kostka samego. No i jeszcze jest Azmeth i Daniel. Chociaż pewnie Daniel powie, że nic go to nie obchodzi i widocznie było mu pisane umrzeć właśnie teraz, ale Bazyli doskonale wiedział, że pod tą skorupą grubiaństwa kryło się mnóstwo ciepła i czułości. A Azmeth… Azmeth jak w banku zaryczy się na śmierć. No i jeszcze Kostek. Tyle razy pokazywał jak bardzo mu zależy na Bazylim, że aż strach pomyśleć jak się zachowa, kiedy straci ukochanego, jak bardzo będzie cierpiał. Nie, na to wszystko nie mógł pozwolić. Za żadne skarby! Poderwał się tak gwałtownie, ze aż siedząca obok staruszka spojrzała na niego zdumiona. Niestety nie zdążyła nic powiedzieć, bo Bazyli szybko podbiegł do drzwi przez które właśnie przybywała nowa dusza. Niestety zanim do nich dobiegł, dusza zdążyła już wejść, a drzwi błyskawicznie się za nią zamknęły. Sięgnął po klamkę, by je znowu otworzyć, ale ręka trafiła na próżnię. Klamki nie było. Popatrzył zdezorientowany na drzwi. Nie było na nich nawet śladu po klamce, jakby nigdy jej tam nie było. Zaczął je powoli macać od góry aż do dołu, centymetr po centymetrze, mając naiwną nadzieję, ze może to tylko jakieś czary i klamka jest, tylko niewidoczna. Niestety nie natrafił na nic kompletnie. Zirytowało go to. Przez chwilę stał gapiąc się na drzwi i intensywnie myśląc, gdy jego wzrok padł na zawiasy. No tak! Uderzył się w czoło. Przecież może jak na tych wszystkich filmach, rozmontować czy podważyć zawiasy i wtedy z łatwością powinien zdjąć drzwi. Wsadził rękę do kieszeni, by wyciągnąć scyzoryk, który nieraz mu się przydał, lecz nic w niej nie znalazł. Zastygł ze zdumioną miną na twarzy. W pierwszej chwili pomyślał, że wsadził scyzoryk do drugiej kieszeni, ale tam też go nie było. Obmacał wszystkie kieszenie, ale wszędzie było tylko powietrze. W umyśle jeszcze przez chwilę kołatała się nieśmiała myśl, że po prostu ma dziurawą kieszeń i scyzoryk się znajdzie gdzieś tu, jednak po ponownym, tym razem bardziej dokładnym, obmacaniu kieszeni pozbył się złudzeń, nie miał w kieszeniach nic z tego, co w nich nosił na co dzień. To jak on teraz rozmontuje te zawiasy? Odwrócił się w stroną pomieszczenia, by rozejrzeć się czy nie mógłby użyć czegoś, gdy nagle coś go uderzyło w plecy tak mocno, ze aż się przewrócił. Już się odwracał, by powiedzieć, co myśli o takim grubiaństwie, gdy dotarło do niego, że to kolejny rezydent czyśćca właśnie przybył, a to uderzenie to były otwierające się drzwi. Nie zastanawiając się, poderwał się najszybciej jak mógł i dopadł drzwi, zanim zdążyły się zamknąć. Złapał je koniuszkami palców i zanim zdążyły się zamknąć, przytrzymał je na tyle, by szybkim skrętem ciała znaleźć się po ich drugiej stronie. Szybko odskoczył dalej, by nie dać się ponownie uderzyć drzwiom, a kiedy zamknęły się bezszelestnie, odetchnął z ulgą i uśmiechnął tryumfalnie. Teraz tylko dostać się do wyjścia. Ruszył przed siebie, jednak szybko napotkał opór powietrza jak przy dużym wietrze. Był on na tyle mocny, że aż rzuciło Bazylego na drzwi, które otworzyły się. O nie! Nie wróci tam! Nie pozwoli, by ci, których kochał cierpieli z powodu tego, że on jest tutaj! W ostatniej chwili złapał się framugi i natężając mięśnie wciągnął ciało do środka, szybko zabierając palce przed zamykającymi się bezszelestnie drzwiami. Rozstawił szeroko nogi i powoli ruszył przed siebie. Znowu poczuł siłę pchającą go do tyłu, lecz tym razem był na nią przygotowany. Pochylił się, jak przy mocnym wietrze, rozłożył ręce na boki, tak, by opierały się o ściany korytarza i powoli, krok za krokiem szedł do przodu. Coś przez cały czas próbowało go cofnąć do Czyśćca, lecz na każde trzy kroki do tyłu przypadało pięć do przodu. Przez cały czas uśmiechał się tryumfalnie, widząc powoli rosnące przed nim drzwi. W końcu, dusząc z ogromnego wysiłku już prawie do nich dotarł, już wyciągał rękę by je otworzyć, już myślami był przy Kostku, piekl ciasteczka dla Adama i Mikołaja, gdy nagle padł niczym ścięte drzewo.

***

- I co teraz robimy? – zapytał translator Adama.
Kostek popatrzył uważnie na niego i bez słowa ruszył w kierunku drzwi prowadzących do piekła i nieba.
- Tam nie możesz iść! Wiesz, że za to może cię spotkać kara! – krzyknął Adam. Mikołaj nawet próbował go zatrzymać ciągnąc za rękę, ale ten tylko wstrząsnął ręką jakby odganiał się od uporczywego psiaka i szedł dalej. Chochliki popatrzyły na siebie, na Śmierć, potem znowu na siebie.
- Kiedyś w końcu trzeba być niegrzecznym. Przecież jestem demonem. Może i kurduplowatym, ale demonem – mruknął Adam i poleciał za „szefem”. Mikołaj przez chwilę wisiał niezdecydowany w powietrzu, ale przypomniał sobie te wszystkie dni kiedy musiał bić inne anioły za to, że wyśmiewały się z jego małego wzrostu i jaką wtedy czuł satysfakcję i tez poleciał. Najwyżej znowu będzie musiał się z kimś bić. A nawet jeśli będą chcieli go ukarać, to cóż mu mogą zrobić? Unicestwić? Życie bez przyjaciół, bez Bazylego, nie byłoby już nic warte. Pozbawić skrzydeł jak Daniela? Wtedy mógłby spokojnie żyć z nimi jako człowiek. Tak, dla nich złamie zasady.
Kiedy przeszli przez drzwi zobaczyli długi, dobrze oświetlony wąski korytarz z sunącą przed siebie podłogą. Obba chochliki z zainteresowaniem siadły na podłodze, a gdy poczuły jak się przesuwają do przodu, uśmiechnęły się radośnie, niczym małe dzieci. Sunęli korytarzem już jakiś czas, gdy nagle dotarli do rozwidlenia. Każda z dróg zakończona była drzwiami.
- I gdzie teraz? – Zapytał Kostek
Adam i Mikołaj popatrzyli w swoje lokalizatory i bez słowa wskazali prawe drzwi. Kiedy Śmierć je otworzył, w twarz buchnął mu ogień.
- Piekło – wyszeptał przerażony Kostek.

***

Powrót do rzeczywistości bolał. Cholernie bolał. Bolało całe ciało, jednak nie potrafił zdefiniować bólu, próbując skupić się na wzrastającym szymie. Nie potrafił zlokalizować jego źródła i to irytowało go coraz bardziej. W końcu postanowił otworzyć oczy. udało mu się to po dość długiej chwili i walce stoczonej z ociężałymi powiekami. To, co zobaczył, wybitnie mu się nie spodobało. Znajdował się w jakimś pokoju. Chociaż określenie ‘komnata” bardziej by tu pasowało. Fikuśne meble, które kojarzyły się Bazylemu z Renesansem. Jednak to nie zaniepokoiło go jeszcze. Dopiero różne koszmarne bibeloty oraz kolor mebli przyprawiły go o ciarki. Wszystko było w kolorze czarnym. Chciał się odwrócić i dokładniej obejrzeć okolicę, lecz wtedy dotarło do niego, że nie może się ruszać. Przynajmniej nie na tyle, ile by chciał. Ręce miał wyciągnięte do góry i przywiązane do jakiejś skały, nogi miał wolne.
- Co jest grane?! – zaniepokoił się. Próbował się uwolnić, lecz więzy trzymały wyjątkowo mocno, a każde szarpnięcie powodowało ich wrzynanie się w skórę. – Gdzie ja jestem?!
- W piekle – doleciał do niego gdzieś z tyłu rozbawiony i wyraźnie zadowolony głos.
Wystraszył się. próbował się odwrócić, by zlokalizować właściciela głosu, lecz skała do której był przykuty była zbyt szeroka.
- Kim jesteś? Pokaż się.
- Ależ proszę bardzo – odparł głos i chwilę potem przed oczami Bazylego pojawił się…
- Demon? – zdumiał się widząc dość urodziwego czarnowłosego mężczyznę z ogromnymi rogami wyrastającymi z obu skroni.
- Witam pana w moich skromnych progach. Jestem Memneh – powiedział drwiąco demon i ukłonił się prawie do ziemi.
- Co ja tu robię? I czemu jestem przykuty do tej skały?
- No cóż… powiedzmy, że jesteś mi potrzebny do pewnego planu, a ponieważ raczej byś się nie zgodził na dobrowolną współpracę…
- Jaki to plan?
- A coś ty taki niecierpliwy? – Memneh skrzywił się z niezadowoleniem. – Czemu nie możesz się delektować tą chwilą?
- Delektować?! Ciebie chyba porąbało! Jak mogę się delektować czymś takim?! – szarpnął rękami zmuszając łańcuchy do brzęku.
- Oj – demon machnął lekceważąco ręką – to szczegół. Chodzi o to co będzie potem.
- A co będzie potem?
- To się dowiesz potem – zachichotał demon wyraźnie rozbawiony. Widać było, że wyśmienicie się bawi całą tą sytuacją. – Teraz może się trochę pobawimy… - wymruczał podchodząc do Bazylego tak blisko, że prawie stykali się ze sobą.
- Co ty kombinujesz? – zaniepokoił się chłopak.
Demon bez słowa przesunął paznokciem po klatce piersiowej Bazylego od mostka aż do paska spodni rozdzierając koszulę na pół.
- Ej, co ty robisz? – Bazyli zaczął się szarpać.
- A jak myślisz? – wymruczał Memneh przesuwając językiem po szczęce chłopaka. – Jesteś cholernie apetyczny. Dosłownie i w przenośni. Dlaczego więc nie zabawić się trochę?
- Z tobą? Nigdy w życiu! – wykrzyknął Bazyli szarpiąc się jeszcze bardziej.
- Jak byś miał tu coś do gadania – mruknął demon i złapał chłopaka za pośladek.
- Trzymaj łapy przy sobie! Nigdy w życiu się z tobą nie prześpię!
- Ale ja z tobą tak – Memneth roześmiał się i wpił ustami w usta Bzylego. Jednak szybko się od nich oderwał zlizując językiem krew z wargi.
- Lubisz na ostro? – zapytał uśmiechając się drapieżnie. – Ja też. Może być interesująco.
Złapał chłopaka za szczękę i chciał go znowu pocałować, lecz tym razem Bazyli zamachnął się nogą.
- Uch ty… - jęknął Memneh zginając się w pół i wyrzucając potok przekleństw. Bazyli uśmiechnął się tryumfalnie.
W końcu jednak ból odszedł i demon wyprostował się.
- To było zupełnie bezcelowe – powiedział już nie uśmiechając się. – Tylko pogorszyłeś swoją pozycję. Chciałem być miły i delikatny. Mogło być przyjemnie nam obu, ale skoro tak do tego podchodzisz, wezmę co chcę siłą i nie będę zwracał uwagi na ciebie.
- Tak łatwo ci nie pójdzie! – wykrzyknął impulsywnie Bazyli.
- Łatwiej niż myślisz – odparł Memneh, po czym wykonał ruch ręką, po którym ze skały wystrzeliły łańcuchy i unieruchomiły nogi Bazylego w dość szerokim rozkroku. I chociaż Bazyli szarpał się, to jedyne co osiągał, to ból pęt wrzynających się w ciało.
Memneh uśmiechnął się tryumfalnie. Podszedł do Bazylego i przejechał powoli paznokciem po rozporku jego spodni. Chwile potem rozporka nie było. Niewielki ruch ręką i Bazyli był kompletnie nagi. Drapieżny uśmiech okrasił twarz demona. Podszedł do chłopaka i już chciał się do niego dobrać, gdy nagle poczuł jak coś ciężkiego uderza go w plecy. Pod wpływem uderzenia zatoczył się i omal nie wpadł na skałę, do której był przykuty Bazyli.
- Co jest, do cholery?! – warknął i odwrócił się. Zobaczył Śmierć, a pojej obu stronach cherubinka i diablika.
- Łapy precz od Bazylego, ty wstrętny demonie! – wykrzyknął Mikołaj za pomocą translatora i na poparcie swoich słów wziął ze stojącej w pobliżu komody trójramienny świecznik i rzucił w stronę Memneha, który odruchowo uchylił się i świecznik ze stukiem uderzył w skałę.
- Skąd się tu wzięliście i kim jesteście?
- Chyba widać – odparł buńczucznie Adam.
- Jak ominęliście moje sługi i wszystkie zabezpieczenia?
- Jesteśmy kurierami – odparł Mikołaj dumnie wypinając pierś.
- Dostajemy się zawsze i wszędzie tam gdzie chcemy – dodał Adam.
- To wszystko wyjaśnia – mruknął Memneh, a na głos dodał: - Może i dostaliście się bez problemu, ale nie wyjdziecie stąd. Nigdy! – Po czym klasnął w ręce. Drzwi do komnaty otworzyły się i do komnaty wpadły pokraczne i ohydne demony z różnymi, dziwnymi broniami w dłoniach.
Kostek, który w pierwszej chwili rzucił się do uwalniania ukochanego odwrócił się i zaczął wywijać kosą, szatkując wciąż napływające demony. Adam i Mikołaj brali co im tylko wpadnie w ręce i bili tym demony, a jeśli któremuś udało się zranić jakiegoś demona, tryumfalnie krzyczał i bił jeszcze mocniej.
Niestety demonów było zbyt dużo i powoli zaczęły one spychać intruzów w stronę ściany. W końcu doszło do tego, czego żaden z nich nawet nie brał pod uwagę. Demonom udało się rozbroić ich i po krótkiej szamotaninie przykuć do ściany, obok Bazylego.
- Nic ci nie jest, kochanie? – zapytał Kostek spoglądając z troską w głosie na Bazylego.
- Jeszcze nie – odezwal się Memneh – ale już niedługo dam mu taką rozkosz, jakiej nigdy w życiu nie zaznał, a potem wezmę, co moje. Wasze wtargnięcie tylko odwlekło to w czasie. Ale dzięki wam będę miał więcej zabawy – uśmiechnął się drapieżnie. – Tylko nie wiem, co będzie lepsze – zwrócił się do Kostka – zerżnąć twojego chłopaka, a potem wypatroszyć na twoich oczach, a potem zabić ciebie i te małe gówna, czy tez może najpierw zabić was, a potem zabrać się za niego?
- Nie pozwolę ci go tknąć! – wykrzyknął Kostek i zaczął się szarpać, lecz łańcuchy trzymały wyjątkowo mocno.
Memneh roześmiał się.
- Jak byś miał coś do gadania. Ale skoro nie chcesz mi pomóc, sam wybiorę. – I wskazując palcem na przemian na każdego z więźniów, zaczął wyliczankę: Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie, na tego bęc. Wypadło na ciebie – uśmiechnął się drapieżnie do Kostka. – podszedł do sąsiedniej ściany i zdjął wiszący na niej sztylet. – Mam cię rozpruć od góry do dołu czy z dołu do góry? – zapytał sprawdzając ostrość miecza.
- Wiesz, że nie możesz mnie zabić – odparł spokojnie Kostek. – Jestem śmiercią, tylko Najwyższy może mnie unicestwić.
- Musze cię rozczarować – odparł Mement wciąż bawiąc się sztyletem – tak było do tej pory. Trochę mi to zajęło, ale nasączyłem tą komnatę pewnymi specjalnymi zaklęciami pochodzącymi od samego Szatana. Jesteś ciekawy skąd je wziąłem? No cóż, musiałem zabić trochę demonów, ale warto było. Dzięki temu będę mógł zdobyć to, czego tak długo szukałem, dzięki czemu najpierw pokonam wszystkie anioły, potem Szatana i zmienię zaświaty w moje królestwo! Będę bogiem! A potem zejdę na ziemię i uczynię ją na podobieństwo piekła!
- Ty oszalałeś – odparł Kostek. – Robiąc to naruszysz równowagę. Dojdzie do niewyobrażalnego kataklizmu.
- I o to właśnie chodzi – odparł Mement uśmiechając się z zadowolenia. – Zniszczyć wszystko. A na zgliszczach zbuduję swoje królestwo. I żaden z was mi w tym nie przeszkodzi – dodał, po czym nagle wbił sztylet w brzuch Kostka. – Widzisz? Mogę cię zabić – powiedział wyciągając broń z której kapała krew.
- Nie!!! – wykrzyknął Bazyli i zaczął się szarpać. – Zostaw go!
- Cicho bądź – mruknął demon – tobą zajmę się później.
Chciał ponownie wbić sztylet w brzuch więźnia, lecz nagle cała komnata zaczęła się trząść.
- Co jest? – zaniepokoił się Memneh. Rozglądał się po komnacie. Wszystkie meble trzęsły się i przesuwały, jakby właśnie doświadczali trzęsienia ziemi. – To niemożliwe, przecież osłoniłem to miejsce wszystkimi możliwymi zaklęciami.
- A jednak. – wychrypiał Kostek. Mimo bólu w jego głosie można było wyczuć nuty tryumfu.
- To twoja sprawka? – zaniepokoił się demon.
- Przeceniasz moje możliwości – odparł Śmierć.
- Więc kto? – W tym momencie wzrok demona pobiegł w stronę pozostałych więźniów. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. – Co jest?
Ciało Bazylego otaczało jasne pulsujące światło, jego oczy błyszczały dziwnym blaskiem, rysy twarzy wyostrzyły się.
- Co się z nim dzieje? – Memneh był zdumiony.
- Mnie nie pytaj – wycharczał Kostek z coraz większym trudem – Pierwszy raz to widzę.
Tymczasem poświata otaczająca ciało Bazylego rozszerzyła się i otuliła oba chochliki. W tym momencie ciała Adama i Mikołaja zaczęły rosnąć, a krępujące ich więzy pękały jeden za drugim. W końcu byli tego samego wzrostu co Memneh. Jednak zarówno Adam, jak i Mikołaj przewyższali demona wielkością mięśni. Obaj wyjątkowo silnie umięśnieni, z ogromnymi skrzydłami, które po rozłożeniu zajmowały ponad połowę komnaty.
- Jak to możliwe? – wyszeptał pobielałymi ustami demon, cofając się.
- Też tego nie wiemy – odparł Adam głębokim głosem, który można był zrozumieć bez translatora – i nie obchodzi nas to. Najważniejsze, że teraz możemy dać ci nauczkę za to, że porwałeś Bazylego i próbowałeś zabić Kostka.
- Nie uda wam się! – wrzasnął Memneh i wykonal ruch ręką po którym otworzyły się drzwi i do komnaty wpadły pomniejsze demony wrzeszcząc przeraźliwie i wymachując bronią.
- Zostaw ich mnie – powiedział Mikołaj – zajmij się tą kreaturą.
- Z wielką przyjemnością – odparł Adam i uśmiechnął się odsłaniając kły.
Tak samo szatański uśmiech pojawił się na twarzy Mikołaja, gdy podwinąwszy rękawy zaczął rozszarpywać wciąż napływające demony.
Nie trwało to długo, gdy wszystkie demony były martwe, a Memneh, ledwie żywy i broczący krwią przykuty do ściany.
- To co z nim teraz zrobimy? – spytał Adam Mikołaja.
- To, co on chciał zrobić Kostkowi i Bazylemu – odparł anioł podnosząc wciąż brudny od krwi sztylet. Już chciał go wbić w brzuch Mementa, gdy nagle jakaś siła wyrwała mu go z ręki i odrzuciła daleko.
- Co jest? – zaniepokoił się Mikołaj.
- Już wystarczy – odezwał się nagle za ich plecami mocny męski głos. Odwrócili się i ujrzeli lewitującego w powietrzu Bazylego. Jednak w całej jego postaci było coś takiego, co sprawiło, że się przelękli i uklękli opuszczając głowy. Poświata ogarniająca chłopaka biła teraz jeszcze większą jasnością. Jego włosy były całkowicie białe i długie do pasa, a całe ciało okrywało niezwykle białe ubranie składające się ze spodni, koszuli i sandałów.
– Dość już śmierci – powiedział Bazyli tym nie swoim, głębokim głosem. – Jednakże kara musi być wymierzona. – Chłopak wyciągnął rękę i ciało Memneha zaczęło się kurczyć i wykręcać przy wturze jego opętańczych wrzasków. – Równowaga nie może zostać zachwiana. Tam, gdzie istnieje zło, musi też istnieć dobro. Jednakże ty chciałeś być ponad to. Teraz będziesz na samym dole, jako najpodlejszy demon, którym pomiatać będą wszyscy inni. Dopiero gdy zrozumiesz swój błąd odzyskasz swoje życie. Jednakże nim to nastąpi, miną wieki, byś mógł przemyśleć swój błąd.
- Przepraszam… - wybąkał Mikołaj.
- Tak? – zainteresował się odmieniony Bazyli.
- Jeśli mógłbym zasugerować bardziej dotkliwą karę…
- Jaką?
Mikołaj podniósł się i zaczął szeptać na ucho Bazylego.
- Masz rację, to będzie bardziej dotkliwa kara – stwierdził Bazyli, kiedy anioł skończył. – Niech więc tak się stanie. – wyciągnął w stronę Memneha dłoń i przywrócił mu jego dawny wygląd. Zanim tamten zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, kolejny ruch ręki Bazylego i Memneh zniknął.
Bazyli podszedł do Kostka, który nie ruszał się, zwisając nieprzytomnie. Przyłożył rękę o rany, która szybko zasklepiła się. Chwilę potem Kostek odzyskał przytomność.
- Bazyli? – zdumiał się widząc ukochanego.
- Miłość to piękna rzecz – powiedział Bazyli wciąż tym głębokim głosem. – Jednakże nawet ona podlega pewnym prawom, które złamałeś. Musisz za to ponieść karę.
- Ale on tylko chciał ratować ciebie! – wykrzyknął Mikołaj, lecz szybko umilkł i cofnął się kilka kroków pod ognistym spojrzeniem Bazylego. – Twoją karą będzie nieśmiertelność. Wieki będą mijały, a ty będziesz patrzył jak odchodzą ci, których kochasz.
- Nie… - wyszeptał zbielałymi wargami Adam – Tylko nie to. To go zabije.
- Co się zaś tyczy was… – Bazyli odwrócił się do Adama i Mikołaja – Waszą karą będzie powrót do pierwotnej postaci. – Ruch ręki i Adam z Mikołajem znowu byli mali.
- Hura! – wykrzyknął Mikołaj, jednak poczuł bolesne szturchnięcie w bok i szybko się poprawił: - Nie, proszę! Chcę być normalnego wzrostu.
- Zamilcz! Ponadto, żebyście pojęli wagę waszej winy, do końca swego istnienia będziecie towarzyszyć temu, który z którym dopuściliście się tego występku.
- Znaczy Kostkowi? – zapytał Adam szeptem Mikołaja. Niestety nie wiedział co tamten odpowiedział, bo nagle Bazyli wykonał ruch ręką i Mikołaj zniknął. Po nim zniknął Adam i Konstanty. Po nich zniknął także Bazyli.

***

- To takie niewiarygodne – powiedział Daniel.
- Możesz opowiedzieć jeszcze raz? – powiedział Azmeth sięgając do miski z popcornem stojącej na podłodze, na której siedzieli Daniel, Azmeth, Adam i Mikołaj.
- To już dziewiąty raz – jęknął Adam głosem translatora.
- Ale o takie pasjonujące i niewiarygodne – odparł Azmeth.
- No więc okazało się, że Najwyższy wziął część swojej mocy i wsadził w jedną z ludzkich dusz czekających na swój ziemski przydział. To była czysta moc, nie skażona niczym. Jakimś cudem dowiedział się o tym pewien demon…
- Memneh – wtrącił Azmeth.
- Tak, Memneh. I postanowił zdobyć tą moc i ją wykorzystać do własnych celów, czyli obalić swojego boga…
- Znaczy Szatana – upewnił się Azmeth.
- Cicho bądź – fuknął Daniel. – Tyle razy już to słyszałeś, że mógłbyś siedzieć cicho.
- Zgadza się, Szatana – kontynuował Adam. – A potem także Najwyższego. Jednak nie wiedział, która to dokładnie dusza, więc zszedł na ziemię i mordował ludzi według tylko sobie znanego schematu. Po jakimś czasie zorientował się, że tą dusza jest właśnie Bazyli i najpierw opętał rodzinę Bazylego, by dla spadku próbowali go zabić, a potem, gdy leżał w śpiączce, porwał go. Oprócz tego zdobył też jakąś demoniczną magię, która w połączeniu z moca najwyższego stanowiła niezwykle potężną siłę i mogłaby pokonać zarówno Szatana, jak i Najwyższego.
- Na szczęście mu się nie udało, bo wy mu przeszkodziliście – wtrącił się Azmeth z wypiekami na twarzy.
- Na szczęście mu się nie udało. Ale to nie dzięki nam. To Bazyli, widząc, że jego ukochany został ranny, jakimś cudem użył tej tkwiącej w niej mocy Najwyższego i pokonał Memneha i uratował Kostka. Jak się później okazało, Najwyższy umieszczając w Bazylim cząstkę swojej mocy miał wobec niego plan.
- Jaki?
- Od teraz Bazyli jest Namiestnikiem Boga, czyli załatwia w jego imieniu wszystkie ziemskie sprawy.
- Czyli nie będzie mógł teraz mieszkać z nami? – zmartwił się Azmeth.
- Ależ skąd, dalej będę z wami mieszkał – usłyszeli nagle głos od strony drzwi.
- Bazyli! – ucieszył się Azmeth i rzucił w stronę stojącego w drzwiach Bazylego.
- Uważaj, udusisz mnie – jęknął próbując uwolnić się z objęć byłego demona.
- No co ty, ciebie?
Bazyli roześmiał się.
- A nie musisz czasem siedzieć tam w niebie i załatwiać tych wszystkich spraw?
- Nie muszę. Aniołowie świetnie się sprawują. Wystarczy jak od czasu do czasu tam zerknę i wydam odpowiednie dyspozycje.
- To super – Azmeth wyraźnie się ucieszył. – Tylko jednego nie rozumiem.
- Czego?
Azmeth odwrócił się do chochlików.
- Czemu się ucieszyłeś, kiedy znowu zrobił was malutkich? Przecież w końcu byliście normalnego wzrostu. Nie tego chcieliście całe życie?
- Może na początku, kiedy wszyscy mi dokuczali i wyśmiewali się – odparł Mikołaj. - Ale później, kiedy zostałem kurierem zobaczyłem, że bycie małym jest też fajne. No i dzięki temu mogę poruszać się wszędzie, nawet po piekle.
- Uch ty, podstępna gadzino… - w głosie Azmetha wyczuć można było podziw.
- No dobrze – odezwał się milczący dotąd Daniel. – To wszystko słyszeliśmy już kilka razy. Jednak wciąż nie wiemy co się stało z Memnehem.
W tym momencie z sypialni Kostka i Bazylego dobiegł głośny płacz niemowlęcia.
- Niemożliwe… - powiedział zdumiony Daniel.
- Co takiego? – Azmeth jeszcze nie skojarzył.
- Chcesz powiedzieć, że… - Daniel popatrzył na Bazylego, który uśmiechnął się wyraźnie zadowolony.
- Co to za dziecko? – zainteresował się Azmeth i pobiegł do sypialni Kostka i Bazylego. Kiedy tam wszedł, zobaczył dziecinne łóżeczko, a w nim niemowlę. Bazyli podszedł i wyjął je łóżeczka.
- To jest właśnie Memneh, teraz Marcin. Jego karą będzie życie jako człowiek i pamiętanie tego, co miał i stracił przez własną głupotę. A uwierzcie mi, jako demon mial sporo: sławę, pieniądze i pozycję. Jednak on chciałwięcej i za to zostal ukarany. Od teraz będzie żył w jako jeden z tych, którymi tam bardzo gardzi.
- Ale przecież może z niego wyrosnąć bandyta, albo jakiś maniakalny zabójca… - wybąkał Azmeth.
- Już my się o to postaramy żeby tak nie było – odparł Bazyli i ucałował dziecko w policzek, po czym przytulił je do piersi. – W razie konieczności mogę użyć swojej mocy.
- I Najwyższy nie będzie miał nic przeciwko? – drążył były demon.
- Gdyby tak było, nie pozwolił by mi na to w ogóle.
- Jednego nie rozumiem – odezwał się Daniel. – Jaki cudem udało ci się z taką łatwością pokonać Memneha? Przecież posiadał silną demoniczną moc.
- Zapominasz o najważniejszej rzeczy. Bez względu na to jaką moc będzie posiadał którykolwiek z demonów, nawet sam Szatan, moc Najwyższego zawsze będzie większa. Wszakże to on stworzył anioły, które później stały się upadłymi aniołami, czyli demonami. Dlatego właśnie jego moc zawsze będzie większa od mocy demonów.
- Dlaczego więc nie pokona raz na zawsze Szatana? – wybąkał niepewnie Azmeth.
- Bo musi istnieć równowaga. Jeśli jest dobro, to i zło musi być.
- Rozumiem. A tak przy okazji, gdzie jest Kostek? I dlaczego ukarałeś go nieśmiertelnością?
- No cóż, najzwyczajniej w świecie jestem samolubny. Skoro ja mam żyć wiecznie, to dlaczego mój ukochany ma mnie zostawić? Każda Śmierć kiedyś w końcu dochodzi do końca swojej drogi. Wtedy staje się jedną z gwiazd na niebie. Musiałem Kostka jakoś ukarać, gdyż złamał pewne reguły, a że nie chciałem się z nim rozstawać, więc postanowiłem w ten sposób.
- Ale przecież podobno Wasz Bóg nie jest samolubny, jak mógł się na coś takiego zgodzić?
- Jesteś pewien? – Bazyli spojrzał na Azmetha z ciepłym uśmiechem na twarzy. – Przecież stworzył ludzi na swoje podobieństwo. A Kostek musiał iść wypełnić kilka papierków w związku z tym incydentem. Trochę mu to zajmie. Może zanim wróci upieczemy razem jakiś placek?
- Placek i ciasteczka! – wykrzyknęły chochliki razem.
- A jak wróci Kostek, puścimy sobie jakiś dobry film, zrobimy popcorn… - rozmarzył się Bazyli.
- No to chodźmy! – Azmeth ruszył do kuchni.
I poszli piec, a gdy wrócił Konstanty usiedli razem oglądać film.
Od tego czasu dni mijały im w spokoju. Bazyli wciąż chodził na studia, potem do pracy, a gdy zachodziła taka potrzeba, znikał, by wypełniać swoje namiestnikowskie obowiązki. A gdy wracał, pozwalał by Kostek go rozpieszczał nie tylko za dnia, ale także i w nocy. A gdy nie byli zajęci miłosnymi igraszkami, wszyscy razem wychowywali nowego członka rodziny.

KONIEC