Iluzje 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:42:21
Westchnąłem i usiadłem na najbliżej wyjścia stojącym krześle.
W całej tej posiadłości podobnie obco czułem się tylko po przyjeździe.
Oczywiście w tym samym momencie musiał się jemu, ca'trze o nieznanym mi imieniu, przyśnić koszmar. Zamamrotał coś przez sen i przewrócił się na bok, niemal spadając z łóżka... niemal, bo kierowany jakimś bezrozumnym instynktem, podbiegłem i podparłem go, nim zdołał zwalić się na podłogę. Rzecz jasna obudził się przy tym, bo musiałby być chyba umierający, żeby się nie obudzić.
-Kim jesteś? - usłyszałem ciche słowa, bynajmniej nie przyjazne.
-Nazywam się Rodon- powiedziałem, gdyż nic innego nie przyszło mi do głowy i pomogłem mu z powrotem ułożyć się w posłaniu.
-Delikatniej! - syknął - Nie widzisz, że jestem ranny, głupku?! - no ładnie, trafiła mi się ładniejsza i bardziej marudna wersja Jossego. A myślałem, że już będzie spokojniej. Z deszczu pod rynnę, jak mówią.
-Staram się - wycedziłem, pozwalając mu samemu okryć się kołdrą.
-Słabo się starasz.
-Dobrze, jeżeli chcesz, to nic więcej nie zrobię. Następnym razem pozwolę ci spaść prosto na pysk. To świetnie zrobi twoim ranom. - z powrotem usiadłem na krześle.
Naburmuszył się.
-Przepraszam - bąknął po długiej chwili ciężkiej ciszy.
-Nie ma za co - wzór dyplomacji i uprzejmości, matka byłaby dumna.
-Nie musisz się od razu obrażać, wiesz. Korona ci z głowy nie spadła.
-Tak, zauważyłem, że wciąż trzyma się mocno.
Czerwone oczy cisnęły złe błyski.
-Co ty w ogóle robisz w naszym pokoju? - zirytował się. Mogłem odpuścić, pewnie, zdawałem sobie sprawę, że powinienem, naprawdę nie wyglądał najlepiej... ale po całym tym dniu, całym długim dniu znoszeniu impertynencji Jossethona miałem już serdecznie dość rozpieszczonych dzieciaków.
-Siedzę - odpowiedziałem spokojnie.
-Siedzę... - przedrzeźniał mnie, wykrzywiając usta. Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym momencie szczęknęła klamka. Do pokoju zajrzała Elena. Zerknęła na mnie i na niego i podparła się pod boki.
-W porządku, co się dzieje?
-Nic - odpowiedzieliśmy zgodnym głosem.
Z lekka złośliwy uśmiech wykrzywił jej wargi.
-Widzę, że osiągnęliście podziwu godną harmonię w stosunkach. To świetnie, jako, że od dziś mieszkacie w jednym pokoju.
-Co?! - znów udało nam się zgrać. Jasnowłosy rzucił ku mnie mordercze spojrzenie. Nie pozostałem mu dłużny.
-Gdybyście w trakcie zapoznawania się pominęli tak mało ważną kwestię, jak przedstawienie się sobie... Rodonie to jest Liam. Liam to jest Rodon. Będę miała zaszczyt nauczać was Obu w czasie tego Zgromadzenia.
Tym razem nic nie odpowiedzieliśmy. Ja dlatego, że nie powiedziała mi nic nowego, poza imieniem ca'try, on... bo oniemiał.
-Nikt nie zgłasza sprzeciwów - kontynuowała tymczasem Elena - Świetnie. Do zobaczenia rano.
I w jednej chwili znalazła się za drzwiami.
Cisza po jej wyjściu była jeszcze cięższa niż przed jej przyjściem.
Liam wpatrywał się we mnie nienawistnie. Zagryzłem wargi. Łatwo nie będzie. Musiałem zrobić cos naprawdę podłego w zeszłym życiu. Naprawdę, naprawdę podłego.
-Więc masz mi odtąd towarzyszyć... - mruknął mój przymusowy współlokator - Dobrze. Zobaczmy, co potrafisz.
Zanim zdążyłem zapytać go, co ma na myśli, światło w pokoju przygasło. Z rosnącym lękiem zauważyłem, że zacierają się kontury ścian, mebli i drzwi. Po dosłownie paru chwilach znalazłem się w ciemnej przestrzeni, gdzie nie było ani początku ani końca. Chciałem krzyknąć o pomoc, lecz mój głos wsiąknął w ciszę. Wtedy właśnie pojawiło się... to. Myślę, że stosownym określeniem byłoby... potwór. Szkarada. Chodząca makabra i zgroza. Kreatura. Generalnie stworzenie budzące lęk. I to jeszcze jaki lęk! Zbliżało się toto ku mnie, pełznąc na przypominającym wężowy, ogon. Oczywiście w naturze nie było węża, który osiągałby takie rozmiary. W tułowia wyrastały mu dwie ręce, trochę przypominające ludzkie, ale zakończone szponami, na widok których pot spłynął mi po czole. Zęby... gdy spojrzałem na zęby potwora, zapragnąłem natychmiast zamknąć oczy, otworzyć je i obudzić się. Nie żeby były szczególnie duże. Za to było ich... dużo. Ogromne ilości. Jak tyle zębów może zmieścić się w paszczy? No tak, nie mieściło się. I ta ślina...
Bogowie, pozwólcie mi obudzić się.

Jęknąłem i zacząłem wycofywać się pod ścianę. A przynajmniej w tym kierunku, gdzie kiedyś była ściana. W oczy zaszczypały mnie łzy. Zacząłem klepać modlitwę, pierwszą jaka przyszła mi do głowy. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że modliłem się o szczęśliwe łowy. Ironia losu...
W tej samej chwili, w której maszkaron sięgnął ku mojej szyi, zacisnąłem powieki i poczułem za plecami chłodną obecność ściany. Atak nie nastąpił. Ostrożnie uchyliłem powieki. Potwora nie było. Był za to Liam, skręcający się ze śmiechu. W jedną chwilę pojąłem, że to on stoi za wszystkim.
-Wystraszyłeś się... mojej maskotki... - wyjęczał między jednym atakiem chichotu a drugim - Mojego maleństwa... Biedactwo...
Furia, lodowata jak śniegi północy, spłynęła na mnie i uwięziła mój oddech w piersi. Myślę, że byłem gotów go zabić, dlatego bez słowa powlokłem się w najdalszy kąt pokoju, tam gdzie za podwyższeniem i załomem ściany stało drugie łóżko.
Całkowicie bez sił opadłem na posłanie. Kilkanaście minut później przyniesiono moje rzeczy. Nawet nie pofatygowałem się, żeby je przenieść.
Wieczór powoli zmieniał się w noc.
W pomieszczeniu panowała cisza, zakłócona tylko sporadycznym szelestem pościeli na łóżku Liama. Zasypiałem już, kiedy moje uszy wychwyciły słaby dźwięk. Jęk? Niemożliwe.... Poza tym, nawet jeśli, to ja nie zamierzam wychodzić z posłania i sprawdzać co się stało temu sadyście. Przez długą chwilę panowała niczym niezakłócona cisza, po czym chłopak znów jęknął. Jakby głośniej. Nie! Nie ma nawet mowy! Jęk zamienił się w zduszony płacz. Niech zapomni! Niedoczekanie! Płacz zamilkł, jak ucięty nożem. Zaniepokoiłem się. Chcąc, nie chcąc, wygrzebałem się spod kołdry i poczłapałem ku łóżku Liama. Chłopak był rozkopany i chyba spał. Dotknąłem jego czoła. Było rozpalone. Westchnąłem i skierowałem się w stronę drzwi, chcąc odnaleźć i sprowadzić Elenę.
-Nie... - szczupła ręka zacisnęła się na moim nadgarstku z zadziwiającą siłą. - Proszę nie...
Serce mi zmiękło, gdy spojrzałem w pełne bólu oczy.
-Spokojnie. Pójdę tylko po Elenę.
-Nie. Ona będzie zła. Zła, że...
Zrozumiałem w nagłym przebłysku geniuszu.
-Będzie zła, bo zużyłeś siły, których nie masz po to, by mnie podręczyć, tak?
Tylko na mnie patrzył, wielkimi, lśniącymi oczyma, które zajmowały niemal pół twarzy.
-Proszę nie idź... - wyszeptał błagalnie.
-Dobrze już, dobrze - mruknąłem i uwolniłem rękę z jego uścisku. Pochyliłem się i okryłem go kołdrą po samą szyję, wykorzystując ten moment, by dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Gładka skóra była niemal biała, tylko usta odcinały się od niej ciemniejszym kształtem. Powieki Liama opadły, zakrywając niesamowite tęczówki jego oczu wachlarzem rzęs. Rzęs prawie przezroczystych, gęstych i leciutko podwiniętych. Na jego policzki wystąpiły niezdrowe, szkarłatne wypieki
- No co się tak patrzysz? - spytał dziwnie stłumionym głosem - Ja nic na to nie poradzę...
- Oh przestań - wyprostowałem się gwałtownie
Uśmiechnął się lekko nie otwierając oczu. Rozejrzałem się po pokoju. Na stołku w rogu stała porcelanowa misa z wodą do obmywania twarzy, podszedłem, zanurzyłem w niej ręcznik, po czym mocno wykręciwszy zwinąłem i położyłem na czole chłopaka. Ani drgnął, widocznie zasnął. Po cichu wróciłem do łóżka i odwróciłem się do ściany. Po długiej chwili dobiegło mnie ciche mruknięcie
- Dzięki
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem, zdziwiło mnie, że była to prawda. Byłem zmęczony jednak nie mogłem zasnąć. Leżałem, wsłuchując się w głęboki, spokojny oddech Liama, zastanawiając się jak to jest, wyglądać w ten sposób. Znałem po części coś w tym rodzaju. Ludzie z klanu szeptali o mnie za moimi plecami w ten charakterystyczny sposób, bym mógł wszystko słyszeć, jednak obcych nie obchodziło kim był mój ojciec. Liam musiał znosić to wszystko w pełnym wymiarze, a przecież miał rację, nic nie mógł poradzić na to jak wyglądał, tak jak ja nie mogłem na to, że moja matka była z moim ojcem. Przewróciłem się na plecy i zapatrzyłem w ciemność. Mimo woli pomyślałem o Jossem, wuj nie był zachwycony tym, czego się o swoim jedynaku dowiedział. Rzadko się zdarzało, żeby nie był czymś zachwycony, ale wtedy lepiej było zejść mu z drogi. A gdzie mógł uciec biedny mały Jossethon? Uśmiechnąłem się pod nosem - miłych snów kuzynie. Zamknąłem oczy, czując jak sen wzywa mnie w swe objęcia. Poddałem się z radością i ulgą.
- Rod...
Rozbudził mnie dźwięk mojego imienia. Przetarłem dłonią zaspane wciąż oczy i usiadłem na posłaniu. Miało się ku świtaniu, w pokoju panował szary półmrok, w którym wszystko zdawało się być czarno - białe. Spojrzałem w kierunku Liama, co natychmiast podźwignęło mnie na równe nogi. Siedział na łóżku, z nisko pochyloną głową, mocno obejmując się skrzyżowanymi rękami. Rozpięta koszula zsunęła się z jego ramion, ukazując krwawo - sine wybroczyny ciągnące się od piersi aż na łopatki. Jego ciałem wstrząsały drgawki, oddech rwał się niespokojnie
- Liam - zacząłem
- Rod... Elenę...
Zrozumiałem, o co mu chodzi. Szybko wyszedłem z pomieszczenia i rozejrzałem się po korytarzu. W którym pokoju mogła spać czarodziejka? Zapukałem w pierwsze drzwi na prawo. Po chwili ciszy otworzyła, przyglądając mi się niezbyt życzliwym wzrokiem. Lniana koszula nocna z głębokim wycięciem na piersiach sięgała aż do podłogi, czarne włosy, zmierzwione snem tworzyły wokół jej głowy pajęczą aureolę
- Pani... Liam
Nie musiałem mówić nic więcej. Wyminęła mnie szybko i boso podążyła do naszej sypialni. Stałem chwilę niezdecydowany, co dalej robić, potem zszedłem do kuchni i przyniosłem szklankę wody dla ca'try. Gdy wszedłem do sypialni, Elena obejmowała ramionami otulonego kołdrą, wciąż trzęsącego się Liama. Skinieniem głowy przyjęła szklankę i wlała do ust ucznia kilka łyków. Zakrztusił się, wylewając wszystko na siebie i pościel. Brwi czarodziejki ściągnęły się
- Rodonie. Wiesz, który to Korathan?
- Tak pani
- Przyprowadź go.
Zbiegłem po schodach na dół nawet nie zakładając butów, widziałem wcześniej, jak Der'athern lokował przywódcę Yielstrahn w narożnym pokoju, stanowiącym sypialnie gościnną. Zapukałem do drzwi, zza których natychmiast rozległo się ciche "proszę". Nacisnąłem klamkę i wsunąłem się do środka, szukając wzrokiem mężczyzny. Siedział w fotelu, kompletnie ubrany, jakby wcale nie kładł się do snu tej nocy. Przyjrzał mi się, unosząc brwi w niemym pytaniu.
- Panie, Elena prosiła, byś przyszedł. Jej uczeń...
Korathanowi oczy zalśniły na samo wspomnienie imienia czarodziejki, gdy kończyłem mówić był już za drzwiami, kierując się w stronę schodów. Podążyłem za nim. Brwi Eleny ściągnęły się, gdy mężczyzna ze świstem wypuścił powietrze z płuc na widok Liama.
- Uprzejmy jak zawsze - sarknęła - Nie patrz tak, zrób coś!
- Ciebie również miło widzieć - mruknął pochylając się nad ca'trą - Piękne. Co to? - wskazał na szramy na piersi chłopaka
- Wypadek przy pracy...
- Rozumiem - usta Korathana skrzywiły się w kwaśnym uśmiechu - Poczekaj...
- On nigdzie się nie wybiera...
Albo odnosiłem tylko takie wrażenie, albo Elena wprost nie znosiła przywódcy klanu Yielstrahn. Ciekawe zatem dlaczego to właśnie jego poleciła mi sprowadzić. Wbijała teraz wzrok w twarz Liama, machinalnie głaskając go po jasnych włosach, a przez otwarte drzwi dobiegały z dołu ciche odgłosy krzątania się mężczyzny. Wrócił po chwili, niosąc dwie zalakowane buteleczki. Czarodziejka ustąpiła mu miejsca, przy boku chorego, patrząc jednak uważnie na ręce, jakby nie do końca mu ufała. Korathan odkorkował buteleczki, po czym zwrócił uwagę Liama lekkim dotknięciem jego policzka. Jasne rzęsy uniosły się, ukazując niesamowite tęczówki. Mężczyzna wzdrygnął się, wywołując na ustach ca'try gorzki uśmiech
- Dam ci coś do wypicia, dobrze? To jest niedobre - wlał w rozchylone wargi zawartość pierwszej buteleczki. Jeżeli smakowała tak samo, jak pachniała, cieszyłem się, że nie jestem na miejscu mojego współlokatora. - A to jest słodkie - mówiąc to napoił Liama drugim eliksirem, dopiero teraz czerwonooki skrzywił się niemiłosiernie.
Elena pochyliła się nad leżącym i zapytała łagodnym głosem, w którym jednak czaiła się groźba
- Zrobiłeś to?
Chłopak skinął głową, zamykając oczy. Otuliła go kołdrą, jej spojrzenie ciskało błyskawice.
- Później porozmawiamy. Dziękuję ci Korathanie. Rodonie wracaj do łóżka. - niemal wypchnęła przywódcę Yielstrahn z pokoju. Kładąc się do łóżka słyszałem zgrzyt zamykanych drzwi sypialni czarodziejki. Mężczyzna musiał poruszać się bezszelestnie, bo nie zarejestrowałem jego kroków na schodach. Nie miałem siły myśleć teraz o tym. Zasnąłem, gdy tylko przyłożyłem głowę do poduszki.
Obudziło mnie szuranie. Uchyliłem powieki i przez chwile obserwowałem, jak Liam powolnym krokiem przemierza pokój, wiążąc tasiemki na rękawach koszuli. Przystanął na chwilę, opierając się o jedno z krzeseł i westchnął ciężko
- Chyba nie powinieneś jeszcze wstawać - zagadnąłem. Jego ramiona drgnęły gwałtownie, po czym spojrzał na mnie ze złością
- Mógłbyś się nie odzywać tak nagle?
- A co? Przestraszyłeś się?
- Nie....
- Oho, ktoś ma tutaj nieczyste sumienie
- Co? - spojrzał na mnie zdziwiony
- No jakbyś miał czyste sumienie. To byś nie podskakiwał z zaskoczenia....
- Co ty bredzisz? - odwrócił się i wbił we mnie zirytowane spojrzenie. Może nie powinienem był, ale jakąś przyjemność sprawiało mi przekomarzanie się z nim.
- To ty wczoraj bredziłeś mały.
Furia w jego czerwonych tęczówkach byłaby w stanie zmieść z powierzchni ziemi cały dom z obejściem..
- Nie mów... do mnie...mały....
- No wiesz....- zacząłem, jednak urwałem widząc gniewnie zaciskające się wargi, zmarszczone brwi. Kontury pokoju zamazały się nagle. Przemknęło mi przez myśl, że dzieje się to samo co wczoraj, jednak do rzeczywistości wrócił mnie ostry głos
- Liam! Przestań!
Obraz przed moimi oczami na powrót się wyostrzył i zobaczyłem Elenę trzymającą dłoń na ramieniu białowłosego.
- Czy on zrobił to samo wczoraj w nocy? - spytała mnie, gdy już się otrząsnąłem
- Nie... - sam nie wiem co mi kazało zaprzeczyć
Spojrzała na mnie badawczo, potem na swojego ca'trę, później znowu na mnie. Zamach jej ręki był krótki, jednak chłopak cofnął się o krok, unosząc dłoń do zaczerwienionego policzka. Otworzyłem usta zszokowany. Chciałem cos powiedzieć, ale po sekundzie zadzwoniło mi w uszach i poczułem takie dziwne wrażenie, jakby lewe oko, chciało mi wyskoczyć ze swojego miejsca. Stała przed nami z gniewnie zmarszczonymi brwiami, podpierając się pod boki
- Masz siły tyle, że ledwie dychasz, a składasz iluzję trzeciego poziomu?! Czy ty w ogóle nie myślisz?! Czy ja cię niczego nie nauczyłam?!
- Ależ Eleno... - oczy Liama przypominały oczy smutnego szczeniaka
- Żadnych ale! Pamiętasz co się stało ostatnim razem! Mało ci jeszcze?!
- Ale - zacząłem tym razem ja. Siwe oczy spojrzały na mnie surowo
- Nigdy mnie nie okłamuj Rodonie. Nigdy. - zmierzyła nas jeszcze raz ciskającym gromy wzrokiem, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
"No, ładnie" pomyślałem, ale nie dane było mi się zastanowić głębiej nad sensacjami, w które obfitował ranek, nim się na dobre rozpoczął, bo Liam się na mnie wydarł:
-No i czemu skłamałeś?!
Delikatnie mówiąc, szlag mnie trafił. Ratuję gówniarzowi skórę, a on ma jeszcze pretensje.
-Następnym razem nie omieszkam opowiedzieć jej wszystkiego ze szczegółami!
-Nie będzie następnego razu... - tu mnie zaskoczył i gdyby nie złośliwy uśmiech na jego ustach, poczułbym się lepiej. Niestety uśmieszek był i nawet się jeszcze poszerzył - A wiesz dlaczego?
-Nie wiem czy chcę wiedzieć.
-Nie będzie następnego razu, bo już wiem, co chciałem wiedzieć. Żaden z ciebie mag. Nigdy nie będziesz stanowił dla mnie konkurencji. Zapomnij.
Poczułem się dotknięty. Mimo, że był tylko dzieciakiem. Mimo, że nigdy nie marzyłem o tym, by zostać wielkim magiem.
-Nigdy nie chciałem stanowić dla ciebie konkurencji - powiedziałem cicho.
Liam wpakował się do łóżka i nakrył kołdrą pod sam nos.
-Gadaj zdrów -mruknął -Obudź mnie jak przyniosą śniadanie.
Dzień stanowczo nie zapowiadał się dobrze. Zacisnąłem usta i szarpnąłem za klamkę.
Szczęśliwie nie spotkałem nikogo z drodze. Zwolniłem szaleńczy bieg, dopiero gdy dotarłem do stajni. Budynek przywitał mnie zapachem siana i powitalnymi parsknięciami koni. Było ich tu teraz niewiele. Większość była na pastwiskach. Będą tam aż do zimy. Tylko niektóre, szczególnie cenne, lub ciężarne klacze sprowadzono na noc pod dach. Hmm... no tak, te cenne, te ciężarne i te... niebezpieczne. Kary ogier Eleny patrzył na mnie wrogo z najbliższego boksu. Jego delikatne chrapy rozdęły się, gdy się zbliżyłem. Stal praktycznie nieruchomo, pozwalając się podziwiać. Ciemne, duże oczy świadczyły o inteligencji.
Jak to robił mój ojciec?
Pozwól mu poczuć, że go podziwiasz. Pozwól mu poczuć, że go szanujesz. Pokaż mu, że przy tobie jest bezpieczny. Odsłoń przed nim swe serce, niczego nie wymagaj, na nic nie naciskaj. Pozwól, by sam zadecydował czy i na ile pozwoli ci się zbliżyć Koń mrugnął i pochylił głowę, tracąc mną zainteresowanie. Ostrożnie zbliżyłem się o krok. Machnął głową, kłapiąc zębami tuz przed moja twarzą. Odskoczyłem pod przeciwną ścianę.
No tak, nie jestem swoim ojcem.
Ogier parsknął, jakby wyśmiewał moje niewczesne zapędy.