Mój chłopak Śmierć 17
Dodane przez Aquarius dnia Padziernika 25 2014 11:28:57


Przez dłuższa chwilę Kostek stał skamieniały przetrawiając informację, którą usłyszał, na koniec podskoczył do Daniela, zacisnął ręce na jego ramionach i zapytał ze ściśniętym gardłem:
- Jak to w śpiączce. Co się, do cholery, stało?! Mów! – wykrzyknął widząc, że Daniel ociąga się z odpowiedzią.
- Ktoś go pobił – odparł zmęczonym głosem.
- Ktoś go pobił, a ciebie to w ogóle nie obchodzi?! – głos Kostka podniósł się ze zdenerwowania o oktawę.
- Nie wrzeszcz tak na mnie, dobra? Obchodzi mnie, ale zapierdalałem przez osiemnaście godzin non stop i jedyne o czym teraz jestem w stanie myśleć to łóżko. Nie wiem nawet czy doczołgam się do łazienki. Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, jedź do szpitala, Azmeth siedzi przy jego łóżku.
Kostek w końcu puścił Daniela i bez słowa wybiegł z mieszkania. Były anioł przeszedł do łazienki i z wielkim trudem ściągnął koszulę.
- No pięknie – mruknął oglądając najpierw jedno ramię, potem drugie – już mi się zaczynaja pojawiać kolorki.
Ściągnął resztę ubrań i wszedł pod prysznic. Odkręcił wodę i przymknąwszy oczy oparł się obiema rękami o ścianę. Westchnął ciężko. Mimo iż tego nie okazywał, to bardzo martwił się o Bazylego. To dzięki niemu i jego człowieczemu uporowi teraz mógł cieszyć się życiem u boku ukochanego. To on mu pomógł, gdy życie straciło sens. On i Kostek. Jak więc teraz mógłby się od nich odwrócić, gdy tyle im zawdzięczał? Niestety nie należał do tych, którzy okazują swoje uczucia z taką łatwością. Nieraz się wściekał na Azmetha gdy ten bez skrępowania przytulał się do innych albo okazywał swoją wdzięczność czy sympatię przez wieszanie się na innych czy obściskiwanie. On nie potrafił być taki bezpośredni, jedynie w sypialni przy ukochanym, pokazywał swoje drugie oblicze. Tylko Azmeth był w stanie wyciągnąć z niego te głęboko skrywane uczucia. Westchnął ponownie i przejechał dłońmi po twarzy. Szybko umył się, wytarł niezbyt dokładnie i nie tracąc czasu na ukrywanie nagości przeszedł do pokoju. Rzucił się na łóżko. Parę sekund później spał.
Tymczasem Kostek biegł w stronę szpitala. Serce waliło mu jak oszalałe. Świadomość, że może stracić Bazylego, sprawiała, że nie myślał racjonalnie. Kiedy w końcu dotarł na miejsce był tak zziajany, że chwilę zajęło zanim był w stanie cokolwiek wydukać. Udało mu się nawet zrobić awanturę pielęgniarce siedzącej w recepcji, która, jego zdaniem zbyt powolnie sprawdzała gdzie leży Bazyli. W końcu dowiedział się numer pokoju. Nie tracą czasu na czekanie na windę, przeskakując po dwa stopnie, wbiegł na drugie piętro. Otworzył z rozmachem drzwi i zobaczył ukochanego oplątanego mnóstwem rurek i podpiętego do aparatury. Przyskoczył do łóżka.
- Bazyli, kochanie moje – wyszeptał łapiąc nieprzytomnego za rękę. Z oczu popłynęły mu łzy, które zaślepiły go na tyle, że dopiero po chwili zrozumiał, że w sali jest jeszcze ktoś. Podniósł wzrok i zobaczył siedzącego po drugiej stronie z opuchniętymi od płaczu oczami Azmetha. Były demon trzymał Bazylego za rękę i patrzył z rozpaczą na Śmierć.
- Kostek, wybacz, to moja wina – wyszeptał przez łzy. – powiedz, proszę, że on przeżyje, że go nie zabierzesz. Błagam…
- Jak to, twoja wina?
- Błagam, powiedz, że nie musisz go zabierać. – Łzy zaczęły płynąć z oczu Azmetha.
- Czemu twierdzisz, ze to twoja wina? – Kostek zupełnie zignorował prośbę.
- Jak zniknąłeś, Bazyli chodził strasznie przybity – Zaczął Azmeth urywanym głosem, co chwila siorbiąc i połykając łzy. – Nawet nie chciał piec ciasteczek, a wiesz jak on to lubi, jak lubi rozpieszczać Adama i Mikołaja. Zawsze się śmieje jak robią te zabawne minki gdy wcinają upieczone przez niego ciasteczka…
- Nie o to pytałem – przerwał brutalnie Kostek, na co Azmeth skinął głową i mówił dalej:
- No więc nie mogłem patrzeć jak chodzi zdołowany i postanowiłem wyciągnąć go na miasto żeby chociaż trochę się rozerwał. Pamiętałem żeby uważać na jego rodzinę, więc jak tylko mogliśmy, to daniel wychodził z nami. Ale nic się nie działo i pomyślałem, ze może sobie odpuścili, bo nie dzwonili ani nie nachodzili nas. Nie widziałem nic podejrzanego. Więc wyszliśmy któregoś dnia tylko my dwaj, bo Daniel musiał dłużej zostać w pracy. Poszliśmy do tego nowootwartego klubu na Świętokrzyskiej. Wiesz gdzie to, nie? – Kostek odruchowo potwierdził skinieniem głowy, więc Azmeth kontynuował. – Było tam nawet całkiem przyjemnie, przysiadły się nawet do nas jakieś dziewczyny i było wesoło. Zupełnie zapomniałem, że jemu coś grozi. Zresztą Bazyli też zapomniał, bawił się, śmiał, nawet tańczył z tymi dziewczynami. Po raz pierwszy od kilku dni się uśmiechał. Byłem zadowolony, że w końcu przestał się dołować. Może gdybym był wtedy bardziej czujny… - zamilkł, a łzy pociekły mu z oczu.
- Co było dalej? – zapytał zniecierpliwiony Kostek Azmeth otarł oczy, wysmarkał noc i kontynuował:
- W pewnym momencie musiał pójść do ubikacji. Dość długo nie wracał, ale ja zupełnie nie zwracałem na to uwagi, dobrze się bawiłem z tymi dziewczynami. Dopiero jedna z nich zwróciła uwagę, że długo go nie ma. Wtedy poszedłem do tej toalety i znalazłem go leżącego w jednej z kabin. Myślałem, że nie żyje, było tam tyle krwi… To moja wina – rozpłakał się ponownie – gdybym się nie bawił z tymi dziewczynami, on by teraz żył. Wybacz, ja nie chciałem! Powiedz, proszę, ze będzie żył, że go nie zabierzesz… Proszę… - Popatrzył rozpaczliwie na Kostka.
- To nie mój rewir – odparł cicho i spojrzał na ukochanego. Na głowie wciąż miał opatrunek, a lewy policzek pełen był sinych kolorów. Pogłaskał go po ręce i delikatnie pocałowal w zdrowy policzek.
- Proszę, nie zostawiaj mnie – wyszeptał do ucha nieprzytomnego. – Bez ciebie moje życie ni ma sensu.
Azmeth wciąż płakał.
- Nie rycz, to nie twoja wina – powiedział w końcu Konstanty. – Martwiłeś się o niego i chciałeś zrobić coś, żeby poczuł się lepiej. I za to jestem ci wdzięczny. To prawda, że powinieneś bardziej uważać – na te słowa serce Azmetha ścisnęło się – ale wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie, dlatego nie jestem na ciebie zły.
- Ale przeze mnie on umrze… - łkał były demon.
- Nie umrze, już ja tego dopilnuję – mruknął Kostek i bez słowa wyszedł z sali. Wyciągnął komórkę i wybrał numer do Morka. Niestety abonent był niedostępny, a to mogło oznaczać tylko jedno: właśnie pracował. W tym momencie pomyślał z przerażeniem, ze może właśnie w tej chwili Morek jest w drodze do szpitala by zabrać Bazylego. Nie zastanawiając się, pobiegł do domu. Założył swój roboczy strój i przywołał chochliki, które z niecierpliwością czekały na jego powrót w domu.
- Namierzcie Morka, tylko szybko, zanim pójdzie po Bazylego.
Adam i Mikołaj wyciągnęły ze kieszonek komorki i zaczęły naciskać różne przyciski. W końcu, niemal jednocześnie, tryumfalnie wykrzyknęli i pokazali Kostkowi ekrany komórek, na których wypisany był adres pod którym obecnie przebywał Morek.
- Idziemy tam – mruknął Kostek i otworzył przejście.

***

Ostatnim co pamiętał było mocne uderzenie w tył głowy, w momencie gdy wchodził do kabiny. Kiedy w końcu odzyskał przytomność, ze zdziwieniem stwierdził, że znajduje się w nieznanym sobie miejscu. Podniósł się i rozejrzał w koło. Wyglądało jakby znajdował się w ogromnej poczekalni z mnóstwem krzeseł, na których siedzieli ludzie w różnym wieku. Pomieszczenie nie miało okien, a jedynie dwoje drzwi po przeciwległych stronach. Przez jedne z nich wciąż ktoś wchodził, a przez drugie wychodził.
- Ruch jednostronny – zdziwił się. – Co to za miejsce?
- Czyściec – odezwał się ktoś za jego plecami. Odwrócił się i zobaczył młodego, ubranego w skóry i noszącego mnóstwo kolczyków na całej twarzy, chłopaka z irokezem.
- Jak to czyściec? – zdziwił się.
- Zwyczajnie. Wzruszył ramionami. – Kipnąłeś, więc znalazłeś się tutaj.
- Kipnąłem?
- Jezu – westchnął chłopak. – Umarłeś, zszedłeś z tego świata, jesteś sztywniak. Kapujesz?

***

Departament Bezpieczeństwa. Demon Herken właśnie oddawał się codziennemu lenistwu. W końcu zabrali od niego tego dupka Barnabę i mógł wrócić do przyjemnego lenistwa. Nagle rozległ się alarm. Przestraszony aż spadł z krzesła.
- Co jest, do cholery? – mruknął zirytowany rozmasowując bolące kości. Szybko przeszedł do centrali. Ledwo wszedł, gdy podbiegła do niego jedna z mumi.
- Sir, pojawiła się anomalia.
- Jaka znowu anomalia? – mruknął zirytowany. Anomalia oznaczała mnóstwo papierkowej roboty, a on nie cierpiał papierkowej roboty.
- Ta sama co wcześniej. Na szczęście kalibracja potrwa teraz o wiele krócej, jest więc szansa, zer uda nam się ją zlokalizować.
- To na co czekacie? Do roboty!
Mumia bez słowa pobiegła poganiać podległych jej pracowników, którzy uwijali się tak szybko jak tylko mogli. W końcu po dwudziestu minutach mumia podbiegla z powrotem do Herkena.
- Sir, znaleźliśmy anomalię.
- Więc gdzie jest?
- W Przechowalni.
- Gdzie?
- W przechowalni, sir.
- Na pewno? Dobrze skalibrowaliście ten złom?
- Oczywiście, sir, nie ma mowy o pomyłce.
- Wyśmienicie – demon zatarł ręce, zupełnie zapominając, ze jeszcze przed chwilą wkurzał się na papierkową robotę, która go nie minie przez ta anomalię. – Wyślijcie Szperaczy i na wszelki wypadek Czyścicieli. Jeśli faktycznie jest w Przechowalni, to nie powinno być problemu. Stamtąd jest tylko jedno wyjście.
Przechowalnia to było miejsce, w którym przebywały dusze czekające na decyzję czy mają iść do piekła czy do nieba.

***

- To niemożliwe – stwierdził Bazyli. Nie mogę być martwy.
- Możesz i jesteś – chłopak uśmiechnął się wyraźnie zadowolony.
- Głupoty gadasz, szczeniaku – odezwała się nagle siedząca po drugiej stronie Bazylego staruszka. – Jeszcze nie jesteśmy martwi.
- Co ty możesz wiedzieć, stara ruro? – warknął chłopak, jednak kobieta zupełnie zignorowała jego opryskliwy ton i zwróciła się do Bazylego. – Jesteś tu nowy, więc nie wiesz. Ja tu czekam już od czterdziestu lat.
- Aż tyle? – zdumiał się Bazyli.
- Byłam młoda i głupia – westchnęła staruszka. – Myślałam, że jak mam już osiemnaście lat, to mi wszystko wolno. Uciekłam z domu z moim chłopakiem i włóczyłam się z nim po całym kraju. Korzystałam z życia. Któregoś dnia wypiłam za dużo i wypadłam z piątego piętra. Nie umarłam, ale obrażenia były na tyle poważne, że zapadłam w śpiączkę. Czterdzieści lat temu. I już się pewnie nie obudzę. Czekam więc tutaj aż przyjdzie moja kolej. Mam tylko nadzieję, że potraktują mnie łagodnie za te moje wybryki – westchnęła ciężko.
- Znaczy, że ja też jestem w śpiączce?
- Oczywiście, synku.
- I nie wiadomo kiedy się obudzę?
- No cóż, może lekarzom jakoś się uda byś nie siedział tu zbyt długo.
- A jeśli im się nie uda?
- Wtedy przejdziesz przez tamte drzwi – wskazała te, przez które ludzie tylko wychodzili – i albo pójdziesz do piekła, albo do nieba. Powiedz, synku, byłeś grzeczny?
- Byłem – odparł odruchowo, myśląc z przerażeniem o tym, co go spotkało. Przecież miał jeszcze całe życie przed sobą! Miał tyle planów. Chciał zrobić tyle rzeczy i powiedzieć Tyle czułych słów Kostkowi i nagle okazuje się, że nie może? Nie! To nie może się tak skończyć!

***

Wszedł do mieszkania, w którym według namiarów wskazanych przez chochliki powinien być Morek. I był. Właśnie zabierał mężczyznę koło czterdziestki, któremu ktoś strzelił prosto w twarz.
- O, Kostek, co ty tu robisz? – zdziwił się Morek, kiedy zobaczył kolegę po fachu.
- Masz zabrać Bazylego – odparł ze zduszonym gardłem.
- Nic nie wiem na ten temat. Przecież wiesz, że nie znamy naszych klientów.
- Szpital przy Bonifraterskiej.
Morek zastygł na chwilę.
- Niestety z tamtego rejonu nic nie czuję.
Kostek odetchnął z ulgą, jednak dla pewności zapytał jeszcze;
- Na pewno? Może masz zatkany nos, albo znowu się schlałeś i ci się kierunki pomyliły.
- A co ty się tak dopytujesz? – Morek się wyraźnie zirytował. – Tak bardzo chcesz się go pozbyć?
- Nie chcę. Chcę się upewnić, że go nie zabierzesz.
- Dobrze wiesz na jakiej zasadzie to działa. Nie czuje nic z tamtego rejonu i nie, nie mam zatkanego nosa i jestem trzeźwy.
- To coś nowego u ciebie – mruknął Kostek pod nosem i zniknął. Słowa Morka trochę go uspokoiły, jednak doskonale wiedział, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Jednak nie mógł czekać bezczynnie, musiał coś zrobić. I chociaż dobrze wiedział, że przez to, co ma zamiar zrobić, może przekreślić swoją karierę, może nawet doprowadzi do swojej zguby, ale nie mógł postąpić inaczej. Jego miłość do Bazylego była tak silna, że gotów był poświęcić dla niego wszystko, nawet własne życie.
- No dobra – powiedział do chochlików – lepiej będzie jak teraz sobie pójdziecie. Jak mnie złapią, będziecie mogli mówić, że nic o tym nie wiedzieliście. Przynajmniej unikniecie kary.
Chochliki popatrzyły uważnie na niego, potem na siebie nawzajem. Nagle buźka Adama wykrzywiła się z wściekłości. Zaczął coś świergotać i gwałtownie machać błoniastymi skrzydełkami. Na koniec ściągnął swoją kurierską torbę i zaczął nią okładać Kostka.
- Ej, odczep się ode mnie! – wykrzyknął Śmierć zasłaniając się przed uderzeniami. – przecież nic ci nie zrobiłem.
- Adam mówi, że jesteś nieczuły drań – powiedział głosem translatora Mikołaj. – I nie ma zamiaru wcale ciebie słuchać, tylko iść i uwolnić Bazylego, żeby żadna Śmierć go nie zabrała. Ja zresztą też. I nam w tym nie przeszkodzisz.
- Wcale nie zamierzam wam przeszkadzać, tylko uczciwie mówię, że nie obrażę się, jeśli teraz sobie pójdziecie.
- Nie pójdziemy – odparł Mikołaj. Adam w końcu tak się zmęczył, że nawet nie miał siły machać skrzydełkami. Na zakończenie kopnął Kostka w ramię i usiadł na ziemi, tyłem do Śmierci, wyraźnie manifestując swojego focha.
- No dobra – westchnął Kostek – żeby tylko potem nie było, że was nie ostrzegałem.
- To co robimy? – zainteresował się Mikołaj.
- Najpierw wracamy do domu. Musimy się przygotować.
- Uważam, ze to idiotyczny pomysł – stwierdził Mikołaj, kiedy po godzinie przygotowań stali przed lustrem w przedpokoju.
Pomysł Kostka polegał na tym, że Mikołaj stanie na ramionach Adama i obaj przykryją się prześcieradłem odpowiedni udrapowanym i pomalowanym przez Kostka i będą udawać duszę, którą trzeba odprowadzić w zaświaty.
- Przecież to wcale nie wygląda jak dusza, tylko jakiś przebieraniec – stwierdził Mikołaj.
- Nie marudź – mruknął Kostek. – Najważniejsze żeby cieciu się nabrał, resztę olać.
- Jak uważasz, chociaż ja twierdzę, że to się nie uda.
- Dlatego to ja myślę, a ty tylko robisz.
Przenieśli się w zaświaty. Kostek podprowadził ‘duszyczkę” do właściwego budynku. Zgodnie z jego oczekiwaniami strażnik nawet na nią nie spojrzał, tylko odnotował ten fakt w rejestrze, po czym otworzył drzwi. „Dusza” posłusznie przeszła, a za nią Kostek.
- Ej, tam nie wolno! – wykrzyknął strażnik, kiedy się zorientował co jest grane. Wybiegł z dyżurki i próbował zatrzymać Kostka, lecz ten machnął kosą i strażnik padł bez życia.
- Musiałeś go zabijać? – zapytał z kwaśną miną Adam kiedy już wyplątał się ze zbędnego prześcieradła.
- Nie zabiłem, tylko pozbawiłem przytomności. Inaczej narobiłby rabanu.
- I tak narobi – stwierdził Mikołaj.
- Ale to dopiero jak się obudzi, a do tego czasu może znajdziemy Bazylego.
- Musimy znaleźć – poprawił Adam.
- Musimy – potwierdził Kostek, po czym przeszedł przez drzwi. Adam i Mikołaj ruszyli za nim. Przez chwilę szli oświetlonym korytarzem, aż w końcu stanęli przed kolejnymi drzwiami. Zanim którykolwiek z chochlików zdążył zareagować, Kostek złapał za klamkę i otworzył drzwi. Znaleźli się w dużym, oświetlonym pomieszczeniu z mnóstwem krzeseł i kręcących się po całym pomieszczeniu ludźmi.
- To jest Przechowalnia? – zainteresował się Mikołaj.
- Na to wychodzi – odparł Kostek. – Bazyli! – krzyknął. Niestety nie otrzymał odpowiedzi. Krzyknął więc jeszcze raz, głośniej. Znowu nie było odpowiedzi.
- Trzeba chyba się rozdzielić i go poszukać – mruknął Adam.
- Dobra, ty idziesz tam, ty tam, a ja tu – mruknął Kostek, wskazując chochlikom gdzie mają szukać. – W ten sposób powinniśmy przeszukać całą Przechowalnię.
- A jak już go znajdziemy, jak stąd wyjdziemy? Przecież te drzwi otwierają się tylko w jedną stronę – powiedział Mikołaj.
- O tym pomyślę później – mruknął Kostek – teraz skupcie się na szukaniu Bazylego.
Rozdzielili się i uważnie sprawdzali każdą ze znajdujących się w pomieszczeniu dusz. Trochę im zajęło zanim doszli do końca i sprawdzili wszystkich dokładnie. I stwierdzili z przerażeniem, że Bazylego nie było wśród nich.