Jeden krok do miłości 8
Dodane przez Aquarius dnia Pa¼dziernika 11 2014 10:23:41


Tej nocy za dobrze nie spał, ciągle mając przed oczami obraz całującego się brata z chłopakiem. Z jednej strony rozsadzała go złość na to, zaś z drugiej trochę mu zazdrościł. Szesnastoletni brat znał o sobie prawdę, wiedział, jaki jest. Co prawda, jeszcze istniała nadzieja, że to tylko taki epizod, a James przez tyle lat nie potrafił zrozumieć siebie. Najgorsze, że nadal nie chciał zrozumieć. Nie akceptował takiego siebie i na myśl, co wczoraj zrobił, a tak naprawdę dotarło to do niego nocą, miał ochotę coś rozwalić. Nie może pozwolić Adisonowi się do siebie zbliżać, ponieważ to on jest winien tej burzy, jaka się w nim toczy. Natomiast, co do brata, to nie wiedział jeszcze, jak ma postąpić. Alex i tak ostatnio łatwo się denerwuje, a on nie ma zamiaru się z nim kłócić.
Zdjął z wieszaka czarną marynarkę i nie zamykając szafy, opuścił sypialnię. Już schodząc po schodach, słyszał gawędzącą o wczorajszym wypadzie Sarah i śmiejącą się Victorię. Wchodząc do kuchni, zastał swoją rodzinę kończącą śniadanie. Od razu skierował wzrok na brata. Alex czytał jakiś sportowy magazyn, podgryzając tosta.
– Steven późno ciÄ™ odwiózÅ‚? – zapytaÅ‚ James.
– Nie. – Alex wiedziaÅ‚, że pytanie byÅ‚o skierowane wyÅ‚Ä…cznie do niego.
– Ile ty go już znasz? – NalaÅ‚ sobie z dzbanka kawy. Przez to wszystko nic dziÅ› nie przeÅ‚knie
– Ze trzy lata. Przecież wiesz, kiedy siÄ™ przeniósÅ‚ do naszej szkoÅ‚y. Dlaczego o to wypytujesz? – Alex odÅ‚ożyÅ‚ pismo i z zaciekawieniem przeniósÅ‚ wzrok na Jamesa.
– Widać, że to dobry kolega. Jest starszy od ciebie?
– Dobry i tak, starszy. Znasz go przecież – zirytowaÅ‚ siÄ™ tymi pytaniami nastolatek. – Zbieram siÄ™, zaraz bÄ™dzie autobus.
– PodwiozÄ™ ciÄ™. JadÄ™ prosto na spotkanie, wiÄ™c...
– Nie ma mowy, brachol. Zaraz bÄ™dÄ… siÄ™ Å›miać, że jestem maluchem i dorosÅ‚y mnie podwozi. MówiÅ‚em ci to wiele razy. – Alex opuÅ›ciÅ‚ pomieszczenie, zanim brat go namówiÅ‚ na przyjÄ™cie propozycji.
– To obciach dla niego, ale mnie możesz podwieźć. Mam dziÅ› makietÄ™ wulkanu, a w autobusie mogÅ‚aby siÄ™ zniszczyć – rzekÅ‚a Vicky.
– Przynajmniej ty nie wstydzisz siÄ™ ze mnÄ… jeździć – mruknÄ…Å‚ pod nosem James.
– I ja, ale mnie do przedszkola zawiezie Chloe. – Sarah wyszczerzyÅ‚a siÄ™, ukazujÄ…c swój uÅ›miech bez dwóch przednich zÄ™bów.
Mała rozbrajała go za każdym razem. Nawet jakby był wściekły na cały świat, ona miała coś w sobie, że potrafiła uspokoić w nim demona.
– A Cody jeszcze do nas przyjdzie, prawda, James? Mam nadziejÄ™, że przyjdzie.
Pytanie Sarah wytrąciło go z równowagi, ale potrafił odpowiedzieć jej spokojnie:
– To tylko mój pracownik i raczej nie bÄ™dziemy już pracować przy tak ważnym projekcie, dlatego nie ma potrzeby, aby tutaj przychodziÅ‚. – I mieszaÅ‚ mu w gÅ‚owie. – Vicky, pospiesz siÄ™, jak chcesz ze mnÄ… jechać. – ZmieniÅ‚ temat.
– Nie wiem, dlaczego siÄ™ denerwujesz na wspomnienie Sarah o tym panu. WydawaÅ‚ siÄ™ naprawdÄ™ miÅ‚y – powiedziaÅ‚a Victoria.
Jest miły i wczoraj zrobił ze mną coś, od czego szlag mnie trafia, ale panuję nad sobą, pomyślał i uśmiechnął się sztucznie do sióstr.


***



Cody starał się ukryć przed samym sobą podekscytowanie i nie chodziło mu o dzisiejszą prezentację, lecz Jamesa. Wystarczyła jedna noc, żeby wczorajszy ból spowodowany pałającym od Jamesa chłodem oddalił się i z powrotem była nadzieja, że dziś będzie dobrze. Rano obudził się ze słodkim przeświadczeniem, że jak się postara, to może uda mu się zdobyć tego faceta.
Masz małe szanse, idioto. To, że wczoraj ci obciągnął, nic nie znaczy. No, ale James chciał tego, przecież widziałem ten błysk w jego oczach. I chcę mu pomóc sobie poradzić z problemami.
Zdecydował, że musi z nim porozmawiać i zrobi to. Nie przestraszy się Harnera i jego złości. Od pierwszego spotkania nie bał się go, wręcz mężczyzna wyzwalał w nim pasję walki z nim, więc i teraz też nie podkuli ogona. Gdyby Harner go nie chciał, nie zbliżałby się do niego. Po prostu James potrzebuje czasu do pokonania swojego strachu przed nowym.
Wsiadł do autobusu, ignorując gapiących się na niego pasażerów. Nie często mieli okazję zobaczyć tutaj tak elegancko ubranego mężczyznę z włosami zawiązanym w koński ogon oraz gładko ogolonego i wyperfumowanego. Wiedział, że robi wrażenie i chciał je zrobić nie tylko na pani Parker, właścicielce Beauty Cosmetics.


***



Sala konferencyjna, jaka została wynajęta na umówione spotkanie, znajdowała się na dziesiątym piętrze wielkiego, zimnego biurowca zrobionego wyłącznie ze szkła i metalu. James nie lubił takich bezdusznych powierzchni. Całe szczęście, że mógł wykupić piętro budynku, w jakim umieścił agencję, w bardziej przyjaznym miejscu. Zastanawiał się tylko, dlaczego szefowa Beauty Cosmetics musi zachowywać się tak ekstrawagancko, zamiast zorganizować spotkanie na swoim podwórku.
Skinął głową czekającym na wejście do sali dwóm mężczyznom i kobiecie. Poza nimi w prezentacji miały brać udział jeszcze trzy agencje. Zerknął na zegarek i już miał przeklinać Adisona, że się spóźnia, kiedy drzwi windy zadzwoniły wiadomym dźwiękiem i wyszedł z niej wyczekiwany obiekt. James obrzucił go ciekawskim wzrokiem. Jeszcze tego mężczyzny nie widział ubranego w taki sposób. Owszem, Cody nie raz zakładał marynarkę czy wytworniejszą koszulę, ale zazwyczaj nosił do tego jeansy. Dziś ciemnoszary garnitur prezentował się na nim wprost bajecznie i nawet buty błyszczały tak, że można się było w nich przejrzeć. Nie wiedział czemu, ale bardzo mu się spodobał taki strój w połączeniu z długimi włosami mężczyzny. Najchętniej to rozpuściłby mu je i wplótł w nie place. Szkoda, że wczoraj tego nie zrobił... Zaraz, o czym on myśli? Przeklęty Adison! Musi się pozbierać, a nie zjadać go wzrokiem, przecież nie byli sami. Ha, całe szczęście, że nie byli sami, inaczej walnąłby go pięścią i uszkodził tę idealną buziuchnę, aby go nie kusiły nawet durne usta i kości policzkowe i...
Kurwa, dość tego.
Był zadowolony ze swojego efektu. Wiedział, że specjalny krój marynarki doskonale zarysuje mu linie pasa i bioder. Chciał zrobić wrażenie na Jamesie i udało mu się to. Tylko cudem szeroki uśmiech nie wypłynął na jego usta.
– DzieÅ„ dobry – przywitaÅ‚ siÄ™ z obecnymi. – Nie ma przedstawicieli Beauty Cosm...
– Nie ma, jak widzisz – przerwaÅ‚ mu James. – Pani Parker lubi siÄ™ spóźniać. – StaraÅ‚ siÄ™ na niego nie gapić, bo jak to robiÅ‚, miaÅ‚ ochotÄ™ na rzeczy, o których nie chciaÅ‚ nawet myÅ›leć. Przez te pragnienia stawaÅ‚ siÄ™ zÅ‚y. Nie miaÅ‚ zamiaru zrobić tu przedstawienia. – Masz wszystko?
– Tak.
Wzrok Jamesa padł na jedyną tu obecną kobietę. Wyraźnie śliniła się na widok Cody'ego. Nie wiedzieć czemu, poczuł radość, że Adison nie lubi kobiet w tym sensie, o którym ona zapewne myśli.
Ponownie drzwi windy się odezwały i teraz wysiadła z niej grupa sześciu osób, na której czele szła kobieta w średnim wieku z długimi blond falami okalającymi jej twarz i pieszczącymi ramiona.
– Drodzy paÅ„stwo, proszÄ™ mi wybaczyć, ale miaÅ‚am bardzo ważne spotkanie. – PoczekaÅ‚a, aż jej asystent otworzy jej drzwi. – Zapraszam paÅ„stwa do Å›rodka. Jestem ciekawa waszych propozycji.
James i Cody popatrzyli na siebie i weszli jako ostatni do sali.


***



Półtorej godziny później w sali zostały dwie osoby, które były pewne, że kontrakt jest ich. Decyzja zarządu Beauty Cosmetics ma zapaść jutro, ale zarówno James, jak i Cody widzieli zaciekawione i zachwycone twarze ludzi. Nawet pani Parker szczególnie zainteresowała się pomysłem Adisona, który przedstawił prezentację.
– Jestem dobrej myÅ›li, James. Ty, domyÅ›lam siÄ™, też tak czujesz. – PrzyglÄ…daÅ‚ mu siÄ™.
– Zdecydowanie. Wybacz, ale nie mam czasu na pogaduszki. Tym bardziej tutaj. Nie lubiÄ™ tego bezosobowego budynku. No, ale Parker musiaÅ‚a siÄ™ popisać przed swoim zarzÄ…dem. – ZebraÅ‚ swoje rzeczy.
– James, możemy porozmawiać?
– O czym? – SpojrzaÅ‚ na niego chÅ‚odno.
– O tym, co siÄ™ staÅ‚o wczoraj. – PodszedÅ‚ do niego na odlegÅ‚ość jednego kroku. ZacisnÄ…Å‚ palce lewej rÄ™ki na oparciu krzesÅ‚a stojÄ…cego obok.
– Nic siÄ™ nie staÅ‚o.
– Nic? – Co ten czÅ‚owiek znowu sobie wyobraża? – Jak to nic?
– Cody, chyba nie powiesz mi, że zachowasz siÄ™ teraz jak panienka, która przespaÅ‚a siÄ™ z facetem i nagle przeraziÅ‚a siÄ™, że dla niego to byÅ‚ zwyczajny bÅ‚Ä…d – parsknÄ…Å‚ Harner.
– BÅ‚Ä…d? – WzmiankÄ™ o panience Cody pominÄ…Å‚. – W sumie czego siÄ™ mogÅ‚em spodziewać. Wielki pan James Harner woli nie dopuszczać do siebie myÅ›li, że podobaÅ‚o mu siÄ™ trzymanie w rÄ™ce kutasa innego faceta – warknÄ…Å‚ Cody. – Co wiÄ™cej, uznaje to za bÅ‚Ä…d, nie myÅ›lÄ…c, co ktoÅ› czuje.
– Tylko siÄ™ nie rozpÅ‚acz – powiedziaÅ‚ zÅ‚oÅ›liwie James. Przebywanie z nim sam na sam doprowadzaÅ‚o go do szaÅ‚u. W gÅ‚owie rodziÅ‚y siÄ™ obrazy, tego co mógÅ‚by z nim zrobić, nawet na tym stole. Do tego facet wyglÄ…daÅ‚ dziÅ› jak model z okÅ‚adki najlepszego pisma. MiaÅ‚by ochotÄ™ zedrzeć z niego tÄ™ marynarkÄ™, rozpiąć spodnie... PotrzÄ…snÄ…Å‚ bezsilnie gÅ‚owÄ… i daÅ‚ sobie solidnego, mentalnego kopniaka. Niech on siÄ™ odsunie, stoi zdecydowanie za blisko. Kilka metrów, to może byÅ‚by dobry dystans, aby nie czuÅ‚ tych jego perfum, czy czym tam siÄ™ zawsze skrapia.
– JesteÅ› Å›winiÄ…, James. ChciaÅ‚em z tobÄ… poważnie porozmawiać, lecz widzÄ™, że nie da siÄ™ tego zrobić. – Pomimo tego nie podda siÄ™. Jemu rozmowa pomogÅ‚a, gdy odkryÅ‚, że jest gejem. – James...
– Na pewno chciaÅ‚eÅ› tylko porozmawiać? – RzuciÅ‚ na stół dokumenty. – Czy może chodziÅ‚o ci o coÅ› innego? – Harner zachowywaÅ‚ siÄ™ tak, jakby atakowaÅ‚ drugiego mężczyznÄ™.
– Nie rozumiem.
James zawarczał, chwycił zaskoczonego Adisona i odwrócił go tyłem do siebie. Przycisnął się do jego pleców, a biodra docisnął do pośladków mężczyzny, przy okazji owijając go ciasno ramionami. Zasyczał mu do ucha głosem pełnym nienawiści:
– Chcesz, żebym ciÄ™ pieprzyÅ‚? Prawda? Mam ci go wsadzić i przelecieć twój tyÅ‚ek? Tak chciaÅ‚eÅ› rozmawiać?! Znów mnie na coÅ› namówić? Nigdy w życiu! – Cody, sÅ‚yszÄ…c te sÅ‚owa skrzywiÅ‚ siÄ™, a gdzieÅ› w serce bardzo powoli wbijaÅ‚ siÄ™ nóż i odcinaÅ‚ kawaÅ‚eczki bijÄ…cego zbyt szybko organu. – Tamto byÅ‚o mojÄ… sÅ‚aboÅ›ciÄ…. Nie mam zamiaru ciÄ™ wiÄ™cej dotykać.
– To co teraz robisz? Dotykasz mnie. Przeczysz sam sobie, James. – CzuÅ‚ siÄ™ obrażony. ChciaÅ‚ siÄ™ wyrwać z tych ramion. Za bardzo go Å›ciskaÅ‚y, nie mógÅ‚ oddychać. – Puść, to boli.
– To wszystko, co siÄ™ dzieje, jest twojÄ… winÄ…, Cody. To przez ciebie coÅ› siÄ™ we mnie obudziÅ‚o i nie chcÄ™ tego. PragnÄ™ być normalny!
– JesteÅ› normalny.
– Nie jestem, wczoraj mi to udowodniÅ‚eÅ›! – Nie zamierzaÅ‚ być tak wÅ›ciekÅ‚y, ale nie potrafiÅ‚ znieść tej bliskoÅ›ci, zapachu, myÅ›li.
– Nie byÅ‚em w tym sam, James, nie tylko ja ciÄ™ wczoraj dotykaÅ‚em. Sam z ochotÄ… mnie macaÅ‚eÅ›, wiÄ™c nie możesz być na mnie o to zÅ‚y. Nawet o pocaÅ‚unek w biurze. PodobaÅ‚o ci siÄ™ i wtedy i wczoraj. Nie zaprzeczaj. I widzÄ™, jak na mnie dziÅ› patrzysz. Chcesz mnie, tak samo, jak ja chcÄ™ ciebie. – No dobra, o te trzy ostatnie sÅ‚owa za dużo wyznaÅ‚.
– Åšnisz. Åšnisz, chÅ‚opaczku. – James, trzymajÄ…c Cody'ego jednÄ… rÄ™kÄ…, drugÄ… zaczÄ…Å‚ sunąć po jego boku, zjechaÅ‚ na brzuch, podążyÅ‚ w stronÄ™ pachwin mężczyzny i do biodra. Dalej dążyÅ‚ szlakiem w dół uda, by wrócić tÄ… samÄ… drogÄ… w górÄ™.
– Podniecam ciÄ™, James – powiedziaÅ‚ drżąco Cody. Niech on przestanie, bo odda mu siÄ™ tutaj.
– Przeciwnie, obrzydzasz mnie, mam ochotÄ™ rzygać, jak na ciebie patrzÄ™ – RzekÅ‚ Harner i wypuÅ›ciÅ‚ Adisona z objęć, wrÄ™cz go popchnÄ…Å‚. ZabraÅ‚ swoje rzeczy i nie zwracajÄ…c uwagi na drugiego mężczyznÄ™, wyszedÅ‚ z pomieszczenia, jakby go ktoÅ› goniÅ‚.
Tymczasem Cody staÅ‚ jak sparaliżowany, przez Å‚zy nie widzÄ…c nic, co byÅ‚o wokół niego. „Obrzydzasz mnie, mam ochotÄ™ rzygać, jak na ciebie patrzÄ™” huczaÅ‚o mu w gÅ‚owie. Å»aden z jego dotychczasowych kochanków nie powiedziaÅ‚ mu czegoÅ› tak bolesnego. UsÅ‚yszenie tego od kogoÅ›, na kim wbrew woli zaczynaÅ‚o zależeć i miaÅ‚o siÄ™ maleÅ„kÄ… nadziejÄ™, że z czasem coÅ› siÄ™ uda, dla Cody'ego byÅ‚o najboleÅ›niejszym uczuciem, jakiego do tej pory zaznaÅ‚.
Na ślepo odnalazł ręką krzesło i usiadł. Cały drżał i czuł, że na policzkach robią mu się mokre smugi, których sprawczynie odnajdywały drogę do szyi. Broda mu drżała niebezpiecznie, a powstrzymywany głos dusił od środka. Ukrył twarz w dłoniach i dał upust cierpieniu.


***



Nacisnął pedał gazu, nie zdając sobie sprawy, że już ma nadmierną prędkość, byleby tylko jak najszybciej oddalić się od tego budynku i mężczyzny, którego w nim zostawił. Inaczej wróciłby tam i przepraszał za swoje słowa. Nie były prawdą, ale wypowiedział je i zrobił to, bo... Właśnie, bo co?! Bo podobało mu się, że ma go przy sobie? Ponieważ podobało mu się dotykanie tego mężczyzny? I za to siebie nienawidził, a przeklinanie siebie w takim wypadku na niewiele się zda, więc posunął się do czegoś więcej. W końcu to facet, a podobno oni nie mają tak wrażliwych uczuć, więc i tak nic się nie stało. I nie brał pod uwagę tego, że serce mu podpowiadało inaczej. Ono wręcz krzyczało, że Cody jest wrażliwy.
Nagle usłyszał dźwięk przeraźliwie wyjącego klaksonu i otrząsnąwszy się z myśli zobaczył, że jedzie przeciwnym pasem wprost pod nadjeżdżającego tira. Gwałtownie skręcił w prawo, omal nie zderzając się z robiącym mu miejsce samochodem osobowym. Będąc już na swoim pasie, nacisnął hamulec i zatrzymał się. Oddychał szybko, był przerażony tym, co się mogło stać. Zabiłby się, a jego rodzeństwo trafiłoby do domu dziecka. Przecież mieli tylko jego. Żyła jeszcze jego ciotka, kuzynka mamy, ale ona raczej nie przyjęłaby dzieci do siebie ze względu na swoje kalectwo.
Rozejrzał się wokół. Kierowca, który zjechał mu z drogi, wysiadł z auta i szedł w jego stronę, a inni tylko pukali się po czole i coś krzyczeli.
James odsunął szybę, kiedy obcy mężczyzna zbliżył się do jego auta i nachylił. Harner spodziewał się wrzasków, a tymczasem padło pytanie:
– Dobrze siÄ™ pan czuje? Może zadzwonić do kogoÅ›?
– DziÄ™kujÄ™, zagapiÅ‚em siÄ™ i przepraszam.
– Na pewno?
– Tak i jeszcze raz przepraszam.
Mężczyzna pożegnał się i życzył miłej podróży. James odetchnął kilka razy i wrócił do ruchu, jak najszybciej się dało. Wolał nie zagradzać jezdni i nie ściągać na siebie policji. Teraz już jechał wolniej i uważniej. Przez jego głupie myśli, złość, mógł doprowadzić do tragedii. Wszystko przez to, że się męczył. Zastanowił się, czy jego brat przeżywał to samo, co on, czy w mniejszym stopniu. Może jakby wtedy, gdy sam miał te naście lat, nie odrzucił swojej drugiej wewnętrznej połowy, to byłoby mu teraz łatwiej. Z drugiej strony szok po rozpoznaniu u siebie, że własna płeć nie mu jest obojętna, jest taki sam w każdym wieku. Wszystko zależy od wychowania i osoby. A on żył w przekonaniu, że stosunki pomiędzy osobami tej samej płci są złe. Tylko teraz, jak tak nad tym myślał, to dlaczego miałoby to być czymś złym? Nie może być złe trzymanie w ramionach mężczyzny, którego chce się trzymać. Zaraz, czy on właśnie uświadomił sobie, że chciałby trzymać Adisona w swoich ramionach? Musi pojechać do domu i poważnie zastanowić się nad tym, czy to prawda, czy się myli. Ale co mu to da? Poznanie odpowiedzi kryje się wewnątrz niego, wystarczy tylko dopuścić je do głosu. Bycie gotowym na to pokaże mu, czy tak naprawdę jest odpowiedzialnym facetem, czy głupim, raniącym ludzi, jak to zrobił z Codym, chłystkiem.
Lecz wpierw musi tam dojechać cały, dlatego odsunął od siebie takie myśli i skupił się na drodze.


***



Rozejrzała się po parku i zobaczyła kuzyna siedzącego samotnie na ławce i smętnie spoglądającego na kaczki pływające w małym jeziorku. Wokół nie było ludzi, tylko w oddali szła jakaś staruszka z zakupami. Czym prędzej podeszła do niego i klapnęła na zimną deskę.
– Co siÄ™ dzieje? Jak zadzwoniÅ‚eÅ› wyczuÅ‚am, że coÅ› jest nie tak. Teraz to widzÄ™. Nie dostaliÅ›cie tego kontraktu?
– Å»eby to tylko byÅ‚o to, nie czuÅ‚bym siÄ™ tak źle. – Nawet na chwilÄ™ na niÄ… nie zerknÄ…Å‚. PotrzebowaÅ‚ z kimÅ› pogadać i dlatego po niÄ… zadzwoniÅ‚. Nawet nie wiedziaÅ‚, jak znalazÅ‚ siÄ™ w tym miejscu. WyszedÅ‚ z biurowca niczym Å›lepiec. – Jeszcze rano wszÄ™dzie wokół widziaÅ‚em radosne kolory, a teraz tylko szarość. – PochyliÅ‚ siÄ™ i oparÅ‚ Å‚okcie o kolana. ZÅ‚Ä…czyÅ‚ dÅ‚onie ze sobÄ….
– Powiedz, co jest? – PomasowaÅ‚a go po plecach.
– Ja i James, po tym pocaÅ‚unku, jeszcze raz zbliżyliÅ›my siÄ™ do siebie. Wczoraj i nie skoÅ„czyÅ‚o siÄ™ tylko na pocaÅ‚unku.
– Jaki James?
– Harner.
Kobieta czuła, jak jej szczęka opada w dół, ale zaraz ją zamknęła.
– On i ja... Nie poszliÅ›my na caÅ‚ość, ale doprowadziliÅ›my siÄ™ nawzajem rÄ™koma do orgazmu. I nie bÄ…dź w takim szoku, on nie jest zupeÅ‚nie hetero. On prawdopodobnie jest bi i dopiero siÄ™ o tym dowiedziaÅ‚. Wiem, jak jest ciężko, kiedy czÅ‚owiek siÄ™ dowiaduje, że jest inny. Zaraz po gÅ‚owie chodzÄ… myÅ›li, jak zareaguje spoÅ‚eczeÅ„stwo, co zrobi rodzina, czy ma szansÄ™ na normalne życie. ChÄ™tnie bym mu pomógÅ‚ przez to przejść, ale on mnie odpycha i oskarża, że to przeze mnie taki jest.
– Jak to przez ciebie? GÅ‚upi jest i tyle!
– Agnes, nie chodzi mu o to, że go zmieniÅ‚em, tylko obudziÅ‚em to w nim. – WyprostowaÅ‚ siÄ™.
– Dobra, ale co to ma wspólnego z tym, że jesteÅ› smutny? – StrzÄ…snęła z żakietu niewidzialny pyÅ‚ek. Gdy milczaÅ‚, zastanowiÅ‚a siÄ™ przez chwilÄ™, co to oznacza. – Nie mów mi, że zakochaÅ‚eÅ› siÄ™ w nim? – Nadal z ust jej kuzyna nie wypÅ‚ynęło żadne sÅ‚owo. – Cody. WiedziaÅ‚am, że z twojÄ… naturÄ… do zakochiwania siÄ™ we wszystkich facetach kiedyÅ› bÄ™dziesz naprawdÄ™ cierpiaÅ‚.
– Podejrzewam, że nie zakochaÅ‚em siÄ™ w nim teraz. To staÅ‚o siÄ™ wczeÅ›niej, może nawet rok temu. CaÅ‚y czas chodziÅ‚ mi po gÅ‚owie. I czuÅ‚em takÄ… zÅ‚ość na niego. Nie miaÅ‚em szans i dlatego lubiÅ‚em go atakować. Kłócić siÄ™ z nim.
– Możliwe, że gdzieÅ› podÅ›wiadomie mogÅ‚eÅ› go kochać, ale to teraz cierpisz. Co on zrobiÅ‚?
– Obrzydzasz mnie, mam ochotÄ™ rzygać, jak na ciebie patrzÄ™. Tak mi dziÅ› powiedziaÅ‚. WysyÅ‚a różne sygnaÅ‚y. Najpierw tak patrzyÅ‚, jakby mnie chciaÅ‚ zjeść wzrokiem. Potem... Nie jestem zdolny na niego przez najbliższy okres patrzeć. Mam zalegÅ‚y urlop, wezmÄ™ go. PotrzebujÄ™ odpoczynku i czasu. Agnes, ja wiem, że on siÄ™ mÄ™czy i chciaÅ‚em mu pomóc. Ale nie chcÄ™ go zmieniać, jeÅ›li on tego nie chce. Mam to robić wbrew jego woli, po to, żeby z nim być? Do niczego nie chcÄ™ go zmuszać. – ZacisnÄ…Å‚ powieki i odetchnÄ…Å‚ ciężko. – Jak chce być hetero, niech bÄ™dzie. Dam sobie czas, a potem zobaczÄ™, co siÄ™ stanie. Jeżeli nie bÄ™dÄ™ mógÅ‚ ugasić tego żaru w sobie, – wskazaÅ‚ na swoje serce – odejdÄ™.
– PostÄ…pisz idiotycznie! – WstaÅ‚a i otrzepaÅ‚a spódnicÄ™. – OdwiozÄ™ ciÄ™ do domu. ZrobiÄ™ kawÄ™ i pogadamy, jak dawniej. NadstawiÄ™ nawet ramiÄ™ do wypÅ‚akania siÄ™. Może coÅ› wykombinujemy. Jak mówisz, że on nie może oderwać od ciebie oczu, to zrobimy tak, żeby nie mógÅ‚ i rÄ…k oderwać.
– Nie, Agnes. Nie chcÄ™, by mnie caÅ‚owaÅ‚, dotykaÅ‚, a może i przespaÅ‚ siÄ™ ze mnÄ…, żeby po wszystkim oblać mnie zimnÄ… wodÄ…, którÄ… zastÄ…piÅ‚yby chÅ‚odne sÅ‚owa i czyny. Ale pogadać możemy. – WstaÅ‚. – Co? – zapytaÅ‚, kiedy ujrzaÅ‚ jej wzrok.
– Ciacho z ciebie.
– Weź, przestaÅ„. – PokrÄ™ciÅ‚ z rezygnacjÄ… gÅ‚owÄ…. WystroiÅ‚ siÄ™ jak nigdy, a James nie dość, że go obraziÅ‚ mówiÄ…c, że Cody'emu chodzi tylko o pieprzenie, to jeszcze zraniÅ‚. A gÅ‚upie serce nadal szybciej zaczynaÅ‚o bić na wspomnienie tego mężczyzny.


***



Kilka godzin później Agnes, która wcześniej musiała wziąć sobie dzień wolnego, aby z nim porozmawiać, pojechała do domu, a Cody zebrał pudełko po pizzy oraz umył szklanki po coli i kubki. Starał się nie myśleć. Kuzynka podtrzymała go na duchu, lecz gdy został sam, na powrót zaczynało coś go boleć w piersi. Nie tylko boleć, bo do tego zaczynała rosnąć w nim złość na samego siebie, że pozwolił dopuścić ich relacje na taki poziom bliskości. Wcześniej było lepiej. Zdecydowanie lepiej. Powinien sobie znaleźć geja bez takich problemów, jakie przeżywa James.
Poszedł do łazienki i wziął długi, gorący prysznic. Zmył z siebie brud całego dnia, ten zewnętrzny i wewnętrzny. Po kąpieli wysuszył włosy suszarką i założył na siebie spodnie od piżamy i szlafrok z frotte, był taki ciepły, a Cody'emu robiło się zimno. Będąc jeszcze w łazience usłyszał, że w kuchni dzwoni jego telefon. Podreptał tam, aby odebrać, mając jakąś cichą nadzieję, że to James. Po spojrzeniu na wyświetlacz okazało się, że dzwoniącym była jego mama.
Nacisnął zielony przycisk i przyłożył komórkę do ucha.
– Hej, mamo. – StaraÅ‚ siÄ™ mieć wesoÅ‚y gÅ‚os, chociaż do tego stanu byÅ‚o przeraźliwie daleko, wrÄ™cz caÅ‚e lata Å›wietlne.
– W niedzielÄ™ masz przyjść na obiad. Nie przyjmujÄ™ odmowy – mówiÅ‚a mama. – Od ostatniego razu jeszcze ciÄ™ u nas nie byÅ‚o.
– PracujÄ™...
– Praca nie zajÄ…c, nie ucieknie, a ty możesz nas odwiedzać częściej.
– PrzyjdÄ™, ale mam nadziejÄ™, że nie zapraszasz nikogo innego.
– Tylko Agnes. Nie mam zamiaru widzieć krzywych min mojej siostry, brata czy szwagra. Jak majÄ… jakiÅ› problem... – zaczęła trajkotać. Cody wiedziaÅ‚, że mógÅ‚by teraz odÅ‚ożyć telefon na nastÄ™pne pięć minut i zdążyÅ‚by w sam raz na koÅ„cówkÄ™ wypowiedzi. SÅ‚yszaÅ‚ jÄ… tyle razy, że znaÅ‚ na pamięć każde sÅ‚owo. Już miaÅ‚ usiąść na szafce, gdy w mieszkaniu zadzwoniÅ‚ dzwonek, jaki miaÅ‚ przy drzwiach. ZmarszczyÅ‚ brwi. Może Agnes czegoÅ› zapomniaÅ‚a.
– Mamo, mamo, posÅ‚uchaj, ktoÅ› przyszedÅ‚. MuszÄ™ koÅ„czyć. BÄ™dÄ™ w niedzielÄ™ o czternastej.
– Dobrze, no to pa, bo muszÄ™ jeszcze klasówki poprawić i zobaczyć, czy mam w klasie wiÄ™cej idiotów niż ostatnio.
– Do widzenia. – ZakoÅ„czyÅ‚ i w podskokach pobiegÅ‚ do pokoju. ZÅ‚apaÅ‚ za klamkÄ™ ze sÅ‚owami: – Agnes, ale ty... – urwaÅ‚, widzÄ…c, kto stoi w miejscu, w którym spodziewaÅ‚ siÄ™ kuzynki. – Co tu robisz, James?
– Nie potrafiÄ™ o tobie zapomnieć.