Jeden krok do miłości 6
Dodane przez Aquarius dnia Wrze¶nia 27 2014 12:29:22


Rozdział 6


Na wypowiedziane pytanie obu mężczyznom otworzyły się szeroko oczy. Zaskoczenie na ich twarzach wyraźnie mówiło, że jeden nie spodziewał się czegoś takiego usłyszeć, a drugi powiedzieć. Do tego rozgrzane ciała nie pozwalały zrozumieć tych słów we właściwy sposób.
Szczególnie James był w szoku. On nie przypuszczał, że pomoc w wygraniu tego głupiego zakładu wzbudzi w nim nieistniejące pragnienia. I chęć wpicia się ponownie w te kuszące i obrzmiałe wargi. Zlizania z nich smaku. Oszalał, naprawdę oszalał. To był tylko nic nieznaczący pocałunek. Najlepszy, jaki w życiu przeżył. Tak, a jakby jeszcze zassać się na jego języku i... Nie, nie wolno mu o tym myśleć! Do tego bliskość ciała, bioder Adisona nie pomagała mu w racjonalnym myśleniu. Odnosił wrażenie, że kontrolę nad sytuacją przejęło jego ciało. Tak nie powinno być!, krzyczał gdzieś głęboko w sobie. To jest złe!
Cody bardzo szybko zorientował się, że Jamesa ogarnia panika i złość na to, co się wydarzyło. Doskonale czuł jego twardą męskość na swoim podbrzuszu, ale i zdenerwowanie. Zrozumiał, że dla kogoś takiego jak Harner musi być to wielkie przeżycie. Najlepiej by zrobił, pozwalając mu odejść, ale wtedy wszystko by przepadło. Dlatego zacisnął bardziej ręce wokół pleców mężczyzny. Nie ma mowy, żeby teraz wypuścił go z objęć. Nachylił się do jego ucha i wyszeptał:
– Twoje poÅ›wiÄ™cenie nie bÄ™dzie nic warte, jak mnie teraz odepchniesz. PamiÄ™taj, zostaÅ‚eÅ› uwiedziony. Podoba ci siÄ™ caÅ‚owanie mnie.
Naszła go wielka ochota, żeby wybić zęby temu zarozumialcowi Adisonowi, ale gorący oddech na jego wrażliwej szyi, który pojawił się zaraz po wypowiedzeniu przeklętego zdania, posłał kolejną falę żaru w okolice pachwin.
– Chyba nie tchórzysz. Pokaż im, że stać ciÄ™ na caÅ‚owanie mężczyzny i trzymanie go w ramionach. – Cody prowokowaÅ‚. Nie potrafiÅ‚ sobie tego odmówić, jak i jego ust.
– ZabijÄ™ ciÄ™. To twoja wina. – PochyliÅ‚ siÄ™ do ucha Adisona. Z boku wyglÄ…daÅ‚o to tak, jakby go caÅ‚owaÅ‚. I miaÅ‚ na to wielkÄ… ochotÄ™. Co siÄ™ z nim dziaÅ‚o? Nie chciaÅ‚ tego, a jednoczeÅ›nie chciaÅ‚. To wyglÄ…daÅ‚o tak, jakby dwie istoty w nim zaczęły ze sobÄ… walczyć. Jedna, ta, co siedziaÅ‚a zawsze cicho, staÅ‚a siÄ™ nad wyraz chÄ™tna do zwyciÄ™stwa.
– Nie mojÄ… winÄ… jest, że jesteÅ› taki twardy. Nie oszukuj siÄ™, podobaÅ‚o ci siÄ™. – Cody zapewne podnosiÅ‚ jego zÅ‚ość tymi sÅ‚owami, ale usta same wypowiedziaÅ‚y te sÅ‚owa, zanim ugryzÅ‚ siÄ™ w jÄ™zyk.
– Ta pewność siebie kiedyÅ› ciÄ™ zgubi.
– A ciebie to. – Cody delikatnie pocaÅ‚owaÅ‚ jego górnÄ… i dolnÄ… wargÄ™, tej drugiej poÅ›wiÄ™cajÄ…c wiÄ™cej czasu. Po chwili possaÅ‚ obie i wypuÅ›ciÅ‚ je, ale nie na dÅ‚ugo. Zaraz z powrotem muskaÅ‚ obie wrÄ™cz zaczepnie. CzekaÅ‚ na reakcjÄ™ mężczyzny.
– Co ty robisz? – zapytaÅ‚ wprost w jego usta Harner.
– A na co to wyglÄ…da? – Kolejne leciutkie muÅ›niÄ™cie. Zaproszenie do kontaktu.
– ZabijÄ™ – warknÄ…Å‚ James. MiaÅ‚ dość tej zabawy. Adison chce, żeby on sam chciaÅ‚ go pocaÅ‚ować i staraÅ‚ siÄ™ nie myÅ›leć. BÄ™dzie Å‚askawy i mu to da. PrzycisnÄ…Å‚ swoje wargi do jego, jakby pożeraÅ‚ coÅ› naprawdÄ™ pysznego. WkradÅ‚ siÄ™ jÄ™zykiem do wnÄ™trza ust. PrzejechaÅ‚ mocno po podniebieniu mężczyzny, skierowaÅ‚ na boki, zbadaÅ‚ zÄ™by, dziÄ…sÅ‚a i pragnÄ…Å‚ dosiÄ™gnąć gardÅ‚a.
Cody wysłał swoje zaskoczenie i zarazem jęk prosto w usta całującego. Gorączka pożądania, jaka go trawiła, tylko się wzmogła. Ponownie chciał się o niego ocierać. Penis sączył swoje nawilżające płyny wprost w bieliznę, czyniąc ją mokrą i klejącą. Jądra bolały od napięcia, jakie im towarzyszyło. Chciał dojść. Pragnął, aby mężczyzna włożył mu w spodnie rękę i doprowadził go do końca. Tak niewiele brakowało. Cholera, sam by to zrobił, gdyby nie nikła, już i tak zanikająca wiedza, że świadkami całej sceny jest zespół pracowników agencji. Pragnął zaciągnąć Jamesa do łóżka i kochać się z nim do utraty tchu. Pocałunek odbierał mu zmysły.
James wykonał obrót językiem wokół narządu Cody'ego, doprowadzając do naprawdę głębokiego pocałunku. Przyjemnie mu było męczyć chłopaka. Adison drżał w jego ramionach i z potrzebą dociskał do niego biodra. Całą siłą woli starał się nie pchnąć mężczyzny na stolik, ścianę, cokolwiek i pozwolić mu się ocierać. Wsunąć udo pomiędzy jego nogi i pozwolić mu je pieprzyć. Przez głowę mu przemknęło, że chciałby widzieć, jak Cody przeżywa orgazm. Czy krzyczy, czy też jest cichy. Jak się kocha i jak głęboko potrafi przyjąć w usta penisa. Dlaczego o tym myśli? Tak nie powinno być! Nie chce tego! Ale chociaż pragnął się od niego odsunąć, nie potrafił. Druga, nieznana, część jego osobowości potrzebowała kontaktu z tym człowiekiem. Z męskim, silnym ciałem. I stałby tak, mając zamiast krwi gotującą się w żyłach ciecz, twardego drąga między nogami i chęć zdarcia ubrania z Cody'ego, gdyby nie ten przeklęty telefon w tle, który zaczął dzwonić i budził na nowo świadomość. Docierało do niego, jak bardzo się zapędził i że mają świadków. Zakończył żarliwy pocałunek. Podniósł powieki i omal nie przywarł na powrót do tych soczystych warg.
– WyglÄ…dasz, jakbyÅ› siÄ™ przed chwilÄ… kochaÅ‚, gwiazdeczko – szepnÄ…Å‚ Harner.
Cody łapał głębokie oddechy, starając się zapanować nad szalejącym pożądaniem. Z trudem opanowywał rozedrgane ciało.
– Prawie tak siÄ™ czuÅ‚em. Dlaczego „gwiazdeczko”? – Niech tylko James siÄ™ od niego nie odsuwa. WÄ…skie spodnie może jakoÅ› ukryjÄ… jego wzwód, ale nogi go nie utrzymajÄ….
– Ponieważ chcesz być tu naszÄ… maÅ‚Ä… gwiazdkÄ…. Od samego poczÄ…tku. Wybić siÄ™ na wyżyny i Å›wiecić.
– Każdy ma chyba jakieÅ› ambicje. Ty nie masz? – Pytanie zawisÅ‚o powietrzu. PozostaÅ‚o bez odpowiedzi. W koÅ„cu sam zdobyÅ‚ siÄ™ na puszczenie mężczyzny. I przyjÄ…Å‚ to z bólem. NaprawdÄ™ dobrze siÄ™ czuÅ‚, bÄ™dÄ…c otoczony jego ramionami i tak blisko. Teraz chłód wdarÅ‚ siÄ™ niczym mróz w miejsca, gdzie dotykaÅ‚y go rÄ™ce Jamesa. Krew, jaka odpÅ‚ynęła do jego krocza, zaczęła wracać na wÅ‚aÅ›ciwy tor, a oczy i uszy sÅ‚yszaÅ‚y podniecone szepty kolegów i koleżanek. RzuciÅ‚ okiem na Madsona. SiedziaÅ‚ przy swoim biurku z szokiem piÄ™knie wymalowanym na jego obliczu.
James podążył wzrokiem za Cody'm. Udała mu się zemsta na Harrym. Miał wielką ochotę powiedzieć, że chętnie już dzisiaj zobaczy go w sukience, ale wydałoby się, że wiedział o zakładzie. Na Adisonie też wyszedł mały odwet. Mężczyzna jest wciąż rozpalony. Mógł się założyć, że jeszcze chwila, a doszedłby od tego ocierania się. Jeden pocałunek więcej, taniec języków... Stop. To tylko epizod. Zaraz uspokoi się i zapomni o tym, co się stało. Przesunął wzrokiem po pracownikach. Patrzyli na nich w szoku. Claudia i Agnes wyglądały, jakby się śliniły.
– Wracajcie do pracy. Nigdy nie widzieliÅ›cie liżących siÄ™ facetów? Przedstawienie skoÅ„czone. – RuszyÅ‚ w stronÄ™ swego gabinetu. Tam schowa siÄ™ przed ich spojrzeniami. Chociaż bardziej chodziÅ‚o mu o ucieczkÄ™ przed Adisonem. Jego wzrok parzyÅ‚ mu plecy. Inaczej znów weźmie go...
Zatrzasnął drzwi i od razu opadł na pierwszy z brzegu fotel. Co to było? Co się z nim działo? Nigdy tego nie czuł do żadnego mężczyzny. Jeden pocałunek wzbudził w nim usilne pragnienie zakosztowania więcej takiej przyjemności? Przecież kocha być z kobietami. Podniecają go. Faceci odrzucają! To dlaczego czuje to, co czuje? Czemu coś wewnątrz niego burzy się teraz i wścieka się na oddalenie od Cody'ego? Przecież wcześniej na pierwszy pocałunek zareagował przeciwnie, chciał mu skręcić kark, a teraz miałby ochotę powtórzyć to, co się działo przed chwilą.
Skrył twarz w dłoniach. Nie pozwoli na takie coś nigdy więcej. Nie zbliży się do Adisona. Co z tego, że na samą myśl o nim chciałby go tu zawołać, posadzić sobie na kolanach i wycałować. To nic nie znaczy! To po prostu głupia reakcja ciała, któremu coś się pomyliło. Pocałunek, to pocałunek i tyle. A ciało reaguje na bliskość. To nic nie oznacza. Poza tym, to Adison, do tego mężczyzna, więc nie ma mowy, aby było coś więcej niż potrzeba bliskości. Tak, to na pewno to. Dawno nie uprawiał seksu i ciało chce bliskości.
Tylko po cholerę ta jego obca mu druga część go w tym myli i woła, że też jest prawdziwa i że to było coś więcej? Zapomniane pragnienie.
Zerwał się z fotela i zacisnął pięści.
Zapomniane pragnienie.
To nie może być to. Wtedy to było tylko...
Miał piętnaście lat, a w tym wieku nie raz się zdarza, że podoba się własna płeć. Fascynacja własnym ciałem i te sprawy mylą w głowie. To był tylko epizod. Tamten chłopak po prostu był ładny. Inny od chłopaków, ale potem pojawiła się ta urocza blondynka i wrócił na właściwy tor. Do tego tyle nasłuchał się od rodziców i telewizji, że homoseksualizm jest złem i trzeba go tępić. Nie chciał być inny. I cieszył się, że czuł tak wiele do dziewczyn. Uczucia, pożądanie. A tamten epizod fascynacji kolegą wyrzucił z głowy i zamknął na wiele zamków dopiero rodzące się pragnienia.
Czyżby Adison teraz te wszystkie zamki pootwierał? Nie. Nie chce tego. To nie właściwe! Nie potrzebuje tego!
Ręce mu dygotały ze zdenerwowania. Podniecenie dawno minęło zastąpione strachem. Musiał pomyśleć. W spokoju. Musiał wiedzieć, kim jest. I dlaczego wciąż ma ochotę zatracić się w ustach Cody'ego, skoro kochał kobiety?


***



– Brawo, chÅ‚opie. Jak udaÅ‚o ci siÄ™ zmusić do takiego pocaÅ‚unku ten sopel, w dodatku uwielbiajÄ…cy kobiety? – Peter poklepaÅ‚ Cody'ego po ramieniu.
– Ma siÄ™ ten urok, nie? – PuÅ›ciÅ‚ oczko kuzynce. Kobieta na pewno miaÅ‚a masÄ™ pytaÅ„. I co jej powie? Na wiÄ™kszość z nich sam nie znaÅ‚ odpowiedzi. James zaskoczyÅ‚ go, a potem to byÅ‚ odlot. Nie potrafiÄ…c dÅ‚użej utrzymać siÄ™ na nogach, usiadÅ‚ na swoim biurku. CaÅ‚e szczęście, erekcja opadÅ‚a, kiedy patrzyÅ‚ za odchodzÄ…cym Harnerem. NajchÄ™tniej to by za nim poszedÅ‚ i bÅ‚agaÅ‚ o dokoÅ„czenie tego, co zaczÄ…Å‚. Ale nie poniży siÄ™ przed nim w ten sposób.
– Masz jaja. NaprawdÄ™ zrobiÅ‚eÅ› coÅ›, że Harner sam z siebie ciÄ™ pocaÅ‚owaÅ‚. – Claudia byÅ‚a podekscytowana – To byÅ‚o mocne. SÄ…dziÅ‚am, że jak nie skoÅ„czycie, to zaraz spÅ‚oniecie. Najbardziej podniecajÄ…cy mÄ™ski pocaÅ‚unek, jaki widziaÅ‚am. Lepiej niż w filmie.
– To jakie ty filmy oglÄ…dasz? – zapytaÅ‚a Agnes z ciekawoÅ›ciÄ….
– Em... różne i nie takie, o jakich myÅ›lisz. Prawie nie takie – dodaÅ‚a cicho i zarumieniÅ‚a siÄ™. – To, Cody, twój projekt jest bezpieczny. – ZmieniÅ‚a temat. – Natomiast Harry... – zawiesiÅ‚a gÅ‚os.
– Jeszcze nie wiemy, czy wygraÅ‚. – Harry staraÅ‚ siÄ™ znaleźć coÅ›, aby nie paradować w sukience i szpilkach.
– WygraÅ‚, wygraÅ‚ – wtrÄ…ciÅ‚a Diana. – Ty tu nie wycofuj siÄ™ z danego sÅ‚owa. Sukienka, sprzÄ…tanie. Masz szczęście, że tylko na naszym piÄ™trze. ByÅ‚eÅ› tak pewny siebie, a tu Cody wygraÅ‚. DziÅ› po piÄ™tnastej zmieniasz uniform. Masz? Jak nie, to na dole jest agencja modelingu. Może wypożyczÄ… nam jakiÅ› strój w twoim rozmiarze. Ósemka bÄ™dzie za maÅ‚a?
– ZrobiÄ™ to, ale najpierw muszÄ™ upewnić siÄ™, czy Adison nadal tu pracuje.
– To zapytaj o to szefa. – Peter poÅ‚ożyÅ‚ nogi na biurku. – A może boisz siÄ™ tam wejść? – Phi. Ty siÄ™ boisz. TrzÄ™siesz portkami, jak masz pogadać z nim w cztery oczy. – OpuÅ›ciÅ‚ krzesÅ‚o z zamiarem pójÅ›cia do szefa, ale ten wyszedÅ‚ ze swego gabinetu, zanim Madson zrobiÅ‚ chociażby półkroku.
– WychodzÄ™. Peter, zajmij siÄ™ agencjÄ…, jak ostatnio. – MiesiÄ…c wczeÅ›niej musiaÅ‚ wyjechać na kilka dni i to Peterowi powierzyÅ‚ kierowanie HarnerTeam.
– Szef wyjeżdża? – spytaÅ‚ Peter.
– Przez jakiÅ› czas mnie nie bÄ™dzie. – UnikaÅ‚, jak mógÅ‚, wzroku Adisona. Pewnie mężczyzna oskarży go o ucieczkÄ™, ale potrzebowaÅ‚, wrÄ™cz namacalnie potrzebowaÅ‚, go nie widzieć.
– Ale wróci pan do czwartku? Jest spotkanie z BeautyCosmetics – rzuciÅ‚ Harry. – Trzeba przedstawić projekt. Mój jest gotowy, jakby pan Adison...
– Pan Adison przedstawi swój projekt. – Dopiero teraz przypomniaÅ‚ sobie o jego tablecie. Nawet nie zapytaÅ‚, czy da siÄ™ naprawić. – Dasz radÄ™? – SiÅ‚Ä… rzeczy musiaÅ‚ unieść spojrzenie na Cody'ego. Mężczyzna wyglÄ…daÅ‚ już normalnie. Nie byÅ‚ rozpalony.
– Dam. – ZaskoczyÅ‚o go, że Harner odezwaÅ‚ siÄ™ do niego nie przez per pan.
– Doskonale. W takim razie zostawiam wszystko w dobrych rÄ™kach.
– ChwileczkÄ™. – Madson zagalopowaÅ‚ siÄ™ i zÅ‚apaÅ‚ Jamesa za nadgarstek. – On tu nadal pracuje?
James zawarczał, wyrywając rękę z niechcianego dotyku.
– Jeszcze raz mnie dotkniesz, Madson, a oskarżę ciÄ™ o naruszenie nietykalnoÅ›ci cielesnej.
– Ale jemu nic pan nie mówiÅ‚, kiedy kÅ‚adÅ‚ Å‚apy, gdzie popadnie. – WskazaÅ‚ Adisona.
Harner pochylił się do twarzy Madsona i wysyczał głosem pełnym jadu:
– Z nim siÄ™ caÅ‚owaÅ‚em. Widzi pan drobnÄ… różnicÄ™? A może chce pan to samo zrobić ze mnÄ…?
Harry natychmiast się cofnął, omal nie zderzając się z własnym biurkiem. W tle ktoś się zaśmiał.
– Tak myÅ›laÅ‚em. Pan Adison nadal tu zostaje. A ciebie, Harry, mam nadziejÄ™, że zobaczÄ™ w nowej roli, jak wrócÄ™. TydzieÅ„ to dużo czasu. – PomyÅ›laÅ‚, bÄ™dÄ…c już w drodze ku wyjÅ›ciu.
Cody zeskoczył z biurka i pobiegł za mężczyzną.
– Niech pan zaczeka!
– Nie mam czasu. I nie mów do mnie pan. To dziwnie wyglÄ…da po tym, co siÄ™ wydarzyÅ‚o.
– Czyli, żeby przejść z tobÄ… na „ty”, trzeba wpychać ci jÄ™zyk do gardÅ‚a? – zrównaÅ‚ siÄ™ z nim. Pójdzie za nim. Może porozmawiajÄ….
– CoÅ› w tym stylu. Dlaczego idziesz za mnÄ…? – StanÄ…Å‚ przed windÄ… i nacisnÄ…Å‚ przycisk przywoÅ‚ania.
– Uciekasz. WidzÄ™ to. PrzestraszyÅ‚eÅ› siÄ™.
– Nie mów mi, że siÄ™ bojÄ™! – PopchnÄ…Å‚ Cody'ego. – MogÄ™ ciÄ™ pocaÅ‚ować w każdej chwili.
– Nie mówiÄ™ o tym! – SkrzywiÅ‚ siÄ™, gdy uderzyÅ‚ plecami o Å›cianÄ™. – MówiÄ™ o tym, że boisz siÄ™ tego, co poczuÅ‚eÅ›! ByÅ‚eÅ› tak samo rozgrzany jak ja.
– ZwykÅ‚Ä… reakcjÄ… ciaÅ‚a. – Bogowie, dajcie mu cierpliwość, bo rozszarpie go tu na korytarzu, po którym przechodzili ludzie i z zaciekawieniem na nich patrzyli. – I nie mów o takich rzeczach publicznie.
– Dobrze wiedzieć, że jestem w stanie doprowadzić siÄ™ do rozkoszy – walnÄ…Å‚ prosto z mostu Cody i wróciÅ‚ do pokoju, w którym pracowaÅ‚.
Jamesowi zrobiło się gorąco na te słowa. Odpiął górny guzik koszuli.
– Do diabÅ‚a z tobÄ…, Adison! – WÅ›ciekÅ‚y nie czekaÅ‚ na windÄ™, tylko poszedÅ‚ w stronÄ™ klatki schodowej.


***



Godziny wlokły się niczym ślimak. Cody mógł się założyć, że ślimak szedł szybciej.
O nie, koniec z zakładami. Definitywnie.
Pracował, uparcie starając się nie pamiętać dzisiejszego poranka. Ale tak bardzo chciał go powtórzyć. Karcił siebie za ochotę na tego faceta. Nie miał po co pakować się w coś, co nie miało szans. To wszystko było tylko chwilową słabością do Harnera, wmawiał sobie. Lecz nawet największa słabość nie mogła doprowadzić do takiego wrzenia. James był niesamowity, a całował tak, że nogi się pod nim uginały. Gdyby tylko byli sami, mogliby...
– Odlatujesz mi, kuzynie.
– PracujÄ™. – OtrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ z tych niepokojÄ…cych myÅ›li.
– To nie twój tablet.
– Brawo, że w koÅ„cu zauważyÅ‚aÅ›.
– MiaÅ‚am tonÄ™ roboty. Co siÄ™ staÅ‚o z twoim? – PodjechaÅ‚a na krzeÅ›le. Czasami tak robiÅ‚a. UważaÅ‚a, że jak sÄ… koÅ‚a, to niech siÄ™ do czegoÅ› przydajÄ….
– ZepsuÅ‚ siÄ™. – Nie bÄ™dzie jej mówiÅ‚, dlaczego. – OddaÅ‚em go do serwisu. Naprawa trochÄ™ potrwa. Dali mi w zamian to coÅ›. Jest gorszy od mojego, ale mogÄ™ rysować.
– A co robisz?
– Wprowadzam poprawki, które z Jamesem uzgodniliÅ›my. Facet ma oko. ZobaczyÅ‚ bÅ‚Ä™dy tam, gdzie ja ich nie widziaÅ‚em.
– Z Jamesem. MiÅ‚o. Dobrze caÅ‚uje?
– Bosko. Jego jÄ™z... – Cody zorientowaÅ‚ siÄ™, o co jej chodzi. Zawsze, jak chciaÅ‚a coÅ› z niego wyciÄ…gnąć, czujÄ…c, że on na ten temat nic nie powie, zadawaÅ‚a kilka pytaÅ„ na obojÄ™tny temat i gdy siÄ™ rozpÄ™dziÅ‚, odpowiadaÅ‚ na wszystko. – Trzeba byÅ‚o je zadać później.
– I tak wiem, że ci siÄ™ podobaÅ‚o. Tylko martwiÄ™ siÄ™ o ciebie. – SpoważniaÅ‚a.
– Czemu? Nic mi nie jest.
– Znam ciÄ™, Cody. JesteÅ› strasznie kochliwy. ObserwowaÅ‚am ciÄ™ teraz i wyglÄ…dasz tak, jakbyÅ› wpadÅ‚ – szeptaÅ‚a. Lepiej, aby inni nie sÅ‚yszeli, o czym mówiÄ….
– Nie żartuj.
– ZauroczyÅ‚eÅ› siÄ™ nim.
– Nie. Wierz mi, nie. Nie jednym pocaÅ‚unkiem.
– To powiedz z rÄ™kÄ… na sercu, że nie masz ochoty, by wziÄ…Å‚ ciÄ™ w swoje objÄ™cia, przytuliÅ‚.
– I tak tego nie zrobi. PrÄ™dzej wepcha mi jÄ™zyk do ust, niż sam z siebie mnie tak po prostu obejmie i da czuÅ‚ość. To jest James Harner. Agnes, wiem to. Facet rani ludzi. Chociaż w domu, jak u niego byÅ‚em, okazaÅ‚ siÄ™ naprawdÄ™ w porzÄ…dku. Później, bo z poczÄ…tku nie byÅ‚ miÅ‚y.
– RozgadaÅ‚eÅ› siÄ™.
– Zawsze gadam. To nic nie znaczy. O kurwa.
Zmarszczyła brwi i rzuciła okiem tam, gdzie kuzyn patrzył. Miała ochotę powiedzieć to samo, ale śmiech, jaki wydobył się z jej ust, powstrzymał ją przez przeklinaniem. Sięgnęła po telefon i uruchomiła aparat.
– Harry, masz bardzo zgrabne nogi. OgoliÅ‚eÅ›? – Claudia wyÅ‚a ze Å›miechu.
Naburmuszony Madson z wózkiem zawierającym mopy, szczotki i wiadro z wodą oraz różne płyny wszedł do ich pokoju. Na sobie miał sukienkę, która opinała jego pierś, ale dzięki dekoltowi mógł oddychać swobodnie. Dół czarnego stroju był krótki, plisowany i ładnie układał się na biodrach.
– Zamknij siÄ™, Claudia, i najlepiej nie patrz.
– ChÅ‚opie, zabraniasz nam patrzeć? To ty masz lepszÄ… figurÄ™ niż ja – rzuciÅ‚a sÅ‚owami Anges.
– Nareszcie coÅ› dobrego. Wspaniale siÄ™ czujÄ™ po tym, jak wiem, że wyglÄ…dam lepiej od ciebie. Nie porównuj mnie z kobietÄ…! – syknÄ…Å‚.
– No, no, nie ma krzyków i obrażania. Bierz siÄ™ do roboty. Zacznij od kÄ…cika kuchennego, ktoÅ› chyba wylaÅ‚ kawÄ™. – Diana postawiÅ‚a swój pusty kubek na szafce.
Cody podrapał się po głowie. Madson sam tego chciał, więc nie było mu go żal.
– ZrobiÅ‚aÅ› fotkÄ™?
– Ha, i to nie jednÄ…. Zobacz. – Agnes wÅ‚Ä…czyÅ‚a galeriÄ™ i pokazaÅ‚a zdjÄ™cia. – PrzesÅ‚ać ci jakieÅ›?
– Aha. BÄ™dÄ™ miaÅ‚ na przyszÅ‚ość. – ParsknÄ…Å‚ Å›miechem, gdy Harry pochyliÅ‚ siÄ™ nad wiadrem i ukazaÅ‚ swoje uda. – On naprawdÄ™ ma zgrabne nogi.
– No.

***



Głowa go bolała od myślenia. Zastanawianie się nad swoim życiem, przypominanie przeszłości, przywracanie obrazów, gdy był nastolatkiem, nie pomagało w odpowiedzi na pytania. Wmawiał sobie, że przestał już czuć usta Cody'ego. Dotyk. Nie działało. Nieświadomie, co jakiś czas, oblizywał wargi, jakby z nadzieją, że kropelka smaku Adisona na nich pozostała. Nie było nic, tylko whisky.
Dygoczącą ręką podniósł szklankę do ust i upił kolejny łyk alkoholu. Po cholerę go całował! Ale nie wiedział, że to wywoła w nim burzę, masę pytań i wątpliwości. Kochał kobiety, więc nie był homoseksualny. Wiedziałby o tym, ale może...
Nie! Nawet jakby, to chce być normalny. Nie może być bi. Nie jest nim. Na pewno nie jest. Nie może być! Zawsze w głowie miał kobiety. Poza tym chłopakiem. Nic nie było, tylko mu się podobał. Za bardzo podobał. Za wiele pragnień czuł przy nim.
Zacisnął powieki tak, że bolały. Od piętnastu lat o nim nie myślał. W ogóle o sytuacji. Czyżby schował w sobie jakąś część siebie i o tym zapomniał? Ale jak można by zapomnieć? Nie raz obracał się wśród przystojnych mężczyzn. Potrafił ocenić ich urodę, ale każdy hetero tak ma. Chyba. Wątpliwości ponownie szarpały mu duszę. Czy ludzki umysł, a raczej mózg dzieciaka mógł ukryć przed nim prawdę? A może w jakiś sposób Adison tak na niego działał? Byłoby to możliwe? Czemu nikt mu nie odpowie?
Nie chciał być inny. Nie chciał pragnąć zakosztowania męskich ust i nie tylko. Przeklęty Cody i jego zakład! Teraz zamiast siedzieć spokojnie, nerwy i strach go zjadają. Miał trzydzieści lat i nie wiedział, o co chodzi. Czuł się jak nastolatek odkrywający, że ma inne pragnienia. A nie chciał ich mieć!
Zostawi to w spokoju. Przez kilka dni nie wróci do agencji. Powie, że jest chory. Będzie się trzymał od Adisona z daleka i zdusi w sobie to, co obudził pocałunek. Da radę. Znajdzie sobie kobietę i zapomni. Już teraz zacznie. Pocałunku nie było. Pożądania też. Niczego.
Oparł się wygodniej o oparcie fotela. Siedział w swoim gabinecie, odkąd wrócił do domu. Chyba długo tu był, bo za oknem nastała ciemność. Sarah czasami zaglądała. W domu była też niania dzieci. Poprosił, by została. Miała swój pokój, gdyż czasami jego wyjazdy zmuszały go do zostawiania rodzeństwa z Chloe. Dziś nie był w stanie się nimi zająć.
Nagle drzwi się otworzyły i przez szparę wpadł snop światła. U niego w gabinecie było też ciemno.
– James, przyjdziesz powiedzieć mi „dobranoc”? – zapytaÅ‚a Sarah. MiaÅ‚a na sobie koszulÄ™ nocnÄ…. To znaczy, że naprawdÄ™ byÅ‚o już późno. Dziewczynka nie lubiÅ‚a chodzić wczeÅ›nie spać, gdy nie byÅ‚a zmÄ™czona.
– Już idÄ™.
Sarah poczekała, aż brat się do niej zbliży i wzięła go za rękę. Na wszelki wypadek, jakby chciał znów uciec do tego ciemnego pokoju. Puściła go dopiero, gdy w swojej sypialni wspięła się na łóżko w kształcie łodzi. Cały pokój był urządzony, jakby mieszkała pod wodą i była syreną.
– Dlaczego jesteÅ› smutny?
– Nie jestem. – OkryÅ‚ jÄ… koÅ‚drÄ….
– Nie okÅ‚amuj mnie. JesteÅ›. Twoje oczy sÄ… smutne.
– Jestem zmÄ™czony.
– Wiesz, że jej nie okÅ‚amiesz. – W drzwiach pojawiÅ‚ siÄ™ Alex. – ZamknÄ…Å‚eÅ› siÄ™ tam i udawaÅ‚eÅ›, że nie istniejesz.
– MusiaÅ‚em coÅ› przemyÅ›leć.
– I rozwiÄ…zaÅ‚eÅ› sprawÄ™? – spytaÅ‚a Sarah.
– Tak. SÄ…dzÄ™, że tak. Åšpij już. – PocaÅ‚owaÅ‚ siostrÄ™ w czoÅ‚o. WyÅ‚Ä…czyÅ‚ lampkÄ™ nocnÄ…. W zamian uruchomiÅ‚ niewielki projektor. RozpraszaÅ‚ on mrok, a na sufit rzucaÅ‚ obrazy z bajki o MaÅ‚ej Syrence. PrzeszukaÅ‚ caÅ‚e miasto, żeby taki znaleźć. MaÅ‚a zasypiaÅ‚a przy nim spokojnie.
Wstał i przystanął. Alex patrzył na niego nieufnie. Wyszli na korytarz.
– Nie rozwiÄ…zaÅ‚eÅ› sprawy. James, masz znów jakieÅ› problemy z kobietÄ…?
Och, jakby takie miał, to byłby w siódmym niebie.
– Nie. Nie tym razem. Po prostu potrzebujÄ™ odpocząć od pracy. Idź spać.
– Nawet nie chcesz siÄ™ ze mnÄ… kłócić. CoÅ› jest nie tak.
– Dam sobie radÄ™, Alex. PójdÄ™ siÄ™ już poÅ‚ożyć.
– Jest dziesiÄ…ta. Zazwyczaj siedzisz do północy.
– Alex, mówiÅ‚em, że jestem zmÄ™czony. OdrobiÅ‚eÅ› lekcje?
– Tak.
– To dobrze. A sÅ‚uchaj, masz dziewczynÄ™?
– Tylko nie zaczynaj z bezpiecznym seksem. Nie mam dziewczyny.
– ChÅ‚opaka?
– Nie! Faktycznie coÅ› ci siÄ™ w gÅ‚owie pomieszaÅ‚o! Ty mnie pytasz o chÅ‚opaka? Ty? Dobre sobie. – Alex machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… i odszedÅ‚.
Czyżby źle wypowiadał się na temat homoseksualizmu w domu? Starał się tego nie robić i dzieciom zostawić decyzję na ten temat.
Faktycznie potrzebuję snu. Jutro będzie inne.


***



Nie potrafił zasnąć. Wciąż myślał o Jamesie. O tym, że jutro go zobaczy. Wspominał każdą sekundę tego gorącego pocałunku, za każdym razem starając się odczuwać to, co wtedy, ale choćby jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, nie był w stanie odtworzyć wszystkiego. Smaku, zapachu, siły ramion. I to bolało, ponieważ zostało mu tylko to. Przecież już nie zbliży się tak do Jamesa. Nikła nadzieja. Głupi zakład! Głupi pocałunek! Głupi on!
Uderzył pięścią w poduszkę i wtulił w nią twarz, gdy pod powiekami zapiekły go łzy.
Nie będę płakał. James reagował na mnie. Nie wmówi mi, że nie! Ale co z tego? Nie będę się pchał tam, gdzie mnie nie zechcą.
Zawsze tak było. Z ponurymi myślami w końcu zasnął.


***



Skórę pokrywał pot. Pierś unosiła się szybko. Prześcieradło kleiło do ciała, a wargi przygryzały poduszkę. Jęki wydobywały się z ust śpiącego Jamesa. Jego erekcja wbijała się w materac łóżka, rozbudzona przez senne obrazy. Niechciane obrazy.
Cody. Usta. Smak tego mężczyzny. Jego twardy penis tuż przy nim. Mocne ciało w jego ramionach.
Dalej było coraz gorzej.
Dwa ciała złączone ze sobą. Krzyki, napięcie wprost bolesne. Słowa pełne pragnienia. Rytm. I uwolnienie z okowów.
James krzyknął wstrząsany własnym orgazmem. Otworzył w szoku oczy. Wszędzie była tylko nieprzenikniona ciemność. Było mu gorąco. Czuł się spełniony. Kiedy poczuł, że spodnie od piżamy są całe w jego spermie i przypomniał sobie obrazy, które to wywołały, poczuł zażenowanie, że w tym wieku był w stanie tak dojść, a jednocześnie ból. To stało się wbrew niemu. We śnie byli on i Cody. Razem. I wiedział, co robili!
Po pokoju rozniosło się ciche:
– Nie.