Jeden krok do miłości 3
Dodane przez Aquarius dnia Wrze¶nia 06 2014 15:18:13


Rozdział 3

Obudził się i zazgrzytał zębami. Zdecydowanie noc była za krótka, a on nie miał ochoty rozpoczynać dzisiejszego dnia. Musiał zacząć podrywać ten posąg. Przewrócił się na lewy bok, na prawy i znów na poprzedni. W końcu westchnął ciężko i wstał. Leżenie w łóżku w niczym mu nie pomoże. Niczego nie ułatwi. Przeciągnął się. Może by tak udał chorego? Nie, to nie przejdzie. Dostał swoją szansę i ją wykorzysta. O ile po tym całym pocałunku będzie jeszcze tu pracował. Jeżeli do niego dojdzie. Plan, potrzebował konkretnego planu. Ale najpierw wybada grunt.
W piżamie przeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę w srebrnym kolorze. Wczoraj, dzięki mamie, zapełnił ją po brzegi. Na półkach stały sałatki, zapiekanka i inne pyszności zapakowane w próżniowe opakowania. Nawet kawałek ciasta dostał.
Zrobił sobie z niego śniadanie. Ta, zdrowo się odżywiał. Popił wszystko sokiem i poszedł się wykąpać. Powinien zrobić jakieś wrażenie na Harnerze? Zapachem, ubiorem? Już widział, jak mężczyzna pada mu do stóp i... Prędzej go przeklnie.
Po kąpieli umył zęby, ogolił się i rozczesał włosy. Kudełki związał frotką kilka centymetrów nad karkiem, chociaż Agnes sugerowała, aby zostawił je rozpuszczone z nadzieją, że James weźmie go za dziewczynę i sam pocałuje. Ta kobieta czasami go osłabiała. Ukochana i jedyna dobra kuzynka. Miał większą rodzinę, ale gdy inni dowiedzieli się o jego orientacji, postanowili zerwać z nim kontakty.
Ubrał się w czarne, obcisłe jeansy, szarobiałą koszulkę z krótkim rękawem. Na to nałożył czarną koszulę z długim rękawem i zostawił ją rozpiętą. Było jeszcze ciepło, więc nie potrzebował nic więcej. Pozbierał potrzebne w pracy rzeczy i z duszą na ramieniu podążył na przystanek, błagając w duchu, żeby tylko autobus się nie spóźnił. W sumie nie byłoby to takie złe. Oddaliłby od siebie czas spędzony wyłącznie z Harnerem. Nie, nie bał się go. Po prostu nie lubił. Jeszcze Agnes go wrobiła i nie będzie jej. Popatrzył błagalnie w niebo, jakby prosił wszystkie świętości o ratunek. Niestety, a może i stety, autobus przyjechał punktualnie.

Cody, też punktualnie, był w agencji. Przynajmniej nie dane mu będzie wysłuchiwać kazania na temat, jak to nie wolno spóźniać się na spotkanie z szefem. Chciałby wiedzieć, czy Harner w domu też jest takim absolutnym władcą.
Przywitał się z innymi, z ulgą stwierdzając, że Madsona nie ma w biurze. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że mężczyzna miał ważne spotkanie ze stałym klientem.
– Cody, wyglÄ…dasz zajebiÅ›cie – pochwaliÅ‚a go Claudia. Kobieta miaÅ‚a biurko tuż obok niego i Agnes. – Gdzie ta znoszona koszulka i sprane spodnie ze sztruksu?
– Skoro mam uwieść szefa, nie bÄ™dÄ™ wyglÄ…daÅ‚ jak niechluj.
– Pewnie, że nie. – ZapatrzyÅ‚a siÄ™ na niego. – Dlaczego jesteÅ› gejem? – Westchnęła ciężko, podpierajÄ…c dÅ‚oniÄ… brodÄ™.
– Matka natura mnie takim stworzyÅ‚a? – WiedziaÅ‚, że Claudia by siÄ™ nim chÄ™tnie zainteresowaÅ‚a, gdyby byÅ‚ heteroseksualny. – IdÄ™ do gniazda bazyliszka.
– Powodzenia. W projekcie oczywiÅ›cie – szepnęła, chichoczÄ…c.
– OczywiÅ›cie. – PuÅ›ciÅ‚ jej oczko.
Punkt dziewiąta zapukał do gabinetu szefa.
– Wejść. – UsÅ‚yszaÅ‚.
Przełknął ślinę. Cholera, jakoś dziwnie to wszystko odczuwał. Nie bał się tego faceta, ale ciężko mu było tam wejść. To wszystko przez ten zakład. Miał się szeroko uśmiechnąć czy zachować się, jak zawsze? A może zalotnie zamrugać powiekami? Zanim wybrał jedno z wyjść, drzwi otworzyły się za pomocą dłoni bazyliszka... ups, szefa.
– To pan. Czeka pan na specjalne zaproszenie? – James podniósÅ‚ jednÄ… z brwi. – Czas jest cenny. – WróciÅ‚ do prostokÄ…tnego stoÅ‚u, na którym rozÅ‚ożone byÅ‚y plany projektów reklam.
– ZamyÅ›liÅ‚em siÄ™. – ZamknÄ…Å‚ drzwi.
– Mam nadziejÄ™, że tym, co bÄ™dziemy tu robić. LiczÄ™, że dziÅ› omówimy strategiÄ™, caÅ‚y projekt i poprawimy co nieco. – PrzyglÄ…daÅ‚ siÄ™ paru rysunkom, nie zwracajÄ…c uwagi na Adisona.
– Zmienić? SÄ…dziÅ‚em, że podoba siÄ™ panu to, co stworzyÅ‚em z Agnes. Nie zamierzam nic zmieniać. To popsuÅ‚oby caÅ‚Ä… koncepcjÄ™. – PodszedÅ‚ do niego lekko zdenerwowany. BÄ™dzie broniÅ‚ swego projektu. Nie to, żeby nie potrafiÅ‚ przyjąć pomocy i rad, ale nie pozwoli na duże zmiany.
– Owszem. MiaÅ‚em na myÅ›li zmianÄ™ czcionki, przesuniÄ™cie kilku cieni i poprawÄ™ drobnych mankamentów. Zaczynajmy. Nie mam caÅ‚ego dnia. – ZmierzyÅ‚ mÅ‚odszego mężczyznÄ™ wzrokiem.
Cody wzdrygnął się, kiedy piwne oczy spotkały się z jego. One zawsze przyciągały jak magnes. Być może dlatego nigdy nie potrafił odwrócić od niego wzroku. Inni uciekali oczami na ściany, sufity, a on patrzył bez zażenowania.
– Nie przypominam sobie, bym kazaÅ‚ panu stać jak sÅ‚up i nic nie robić – warknÄ…Å‚ James.
– Bo pana zdaniem czÅ‚owiek z miejsca ma wiedzieć, co robić i o co panu chodzi? – W gÅ‚osie pojawiÅ‚a siÄ™ nuta wyzwania. Nadal mierzyli siÄ™ wzrokiem.
– SzanujÄ™ ludzi, których nie trzeba trzymać za rÄ™kÄ™ i prowadzić jak dziecko. Pana natomiast mam popchnąć do dziaÅ‚ania? Jak coÅ› trzeba zrobić, to siÄ™ to robi. Jest pan dorosÅ‚ym facetem czy nic nie rozumiejÄ…cym gówniarzem?
Tego było już za wiele. Nie da się obrażać.
– PrzyszedÅ‚em tu pracować, a nie zabawiać siÄ™ z lodowatym soplem w sÅ‚owne gierki. Jeżeli nie ma pan nic mÄ…drego do powiedzenia, tylko woli mnie obrażać, to nie mam co tu robić. Kiedy siÄ™ pan uspokoi, to może popracujemy.
– Ja tu pracujÄ™ do rana. Gdyby pan, panie Adison, byÅ‚ na tyle spostrzegawczy, to by pan to zobaczyÅ‚. Ale odkÄ…d pan tu jest, ani razu nie rzuciÅ‚ okiem na to, co zaproponowaÅ‚em. – WskazaÅ‚ rÄ™kÄ… na rysunki Cody'ego.
– Nie powiedziaÅ‚ pan, że już coÅ› zrobiÅ‚. – NachyliÅ‚ siÄ™ nad stoÅ‚em i przyjrzaÅ‚ siÄ™ swoim rysunkom oraz napisom obok nich. ZmarszczyÅ‚ brwi. – Czy pan proponuje, żebym zmieniÅ‚ to dlatego, że tak panu pasuje czy też to siÄ™ lepiej spodoba? Uważam, że postać lepiej wyglÄ…da w takich kolorach.
James westchnął. Stanął obok mężczyzny i też się pochylił nad rysunkiem. Wyciągnął rękę i zaczął tłumaczyć, o co mu chodzi, pokazując kolejne etapy, jakie można wprowadzić.
Cody zaczął rozumieć, dlaczego zmiana niektórych kolorów i czcionki będzie na plus. Poza tym cały czas myślał, jak wykorzystać ten moment, że stoją tak blisko siebie. Nagle wpadło mu coś do głowy. Pochylił się bardziej, tak, że zetknęli się ramionami.
– Tu można by przesunąć ten obiekt w prawo. – WyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ i niby to przypadkiem dotknÄ…Å‚ dÅ‚oni Harnera. Ta byÅ‚a gorÄ…ca. Ostatni jego facet miaÅ‚ rÄ™ce zimne. Ale uczucie ciepÅ‚a nie trwaÅ‚o dÅ‚ugo, bo James zabraÅ‚ rÄ™kÄ™, jakby go ogieÅ„ poparzyÅ‚ i odsunÄ…Å‚ siÄ™.
– Nie ma potrzeby tego przesuwać. To byÅ‚yby już zmiany, których nawet ja nie chcÄ™. – PodrapaÅ‚ siÄ™ po tej dÅ‚oni. CzuÅ‚ w niej jakieÅ› mrowienie. – Trzeba popracować nad czcionkÄ… i... – PrzerwaÅ‚, ponieważ zadzwoniÅ‚a jego prywatna komórka. PodszedÅ‚ do biurka i odebraÅ‚.
Cody, starając się nie słuchać, powrócił do projektu. Faktycznie drobne mankamenty, na które zwrócił uwagę Harner, da się usunąć i będzie dobrze.
– Ale ja teraz nie mam czasu. – UsÅ‚yszaÅ‚ Cody. ZerknÄ…Å‚ na szefa. Mężczyzna byÅ‚ podenerwowany. James sÅ‚uchaÅ‚ dÅ‚uższÄ… chwilÄ™ dzwoniÄ…cej osoby. – Tak, mnie też przykro, że to tak wypadÅ‚o. I z powodu pani mamy. CoÅ› wymyÅ›lÄ™. Może pani jeszcze zostać godzinÄ™? DziÄ™kujÄ™. Do widzenia.
James zauważył, że mężczyzna na niego patrzy. Co miał teraz zrobić? Nie miał ważnych spotkań, a to, co robili, było ważne. Niemniej dzieciaki są najważniejsze.
– CoÅ› siÄ™ staÅ‚o? – zapytaÅ‚ Cody.
– Niech pan zbiera to wszystko i zapakuje do teczki – wypaliÅ‚ James.
– Dlaczego?
– Zmieniamy miejsce pracy. – Nie chciaÅ‚ tego, ale musiaÅ‚ to zrobić. Inaczej Adison nie bÄ™dzie miaÅ‚ czasu wprowadzić zmian. Szlag, nie mieszaÅ‚ życia osobistego z zawodowym. Nie miaÅ‚ jednak innego wyjÅ›cia.
– Gdzie jedziemy?
Harner nie odpowiedział, zbyt zdenerwowany. Sam zaczął pakować swoje rzeczy. Cody poszedł w jego ślady.

Po kilku minutach wyszli z gabinetu. Harner jeszcze przekazał obowiązki najstarszemu stażem pracownikowi i opuścili biurowiec.
– Może mi pan powiedzieć, gdzie jedziemy? – zabraÅ‚ gÅ‚os Cody, siedzÄ…c już w wygodnym fotelu czarnego Jeepa Grand Cherokee. Nigdy nie bÄ™dzie go stać na takie auto.
– Do mnie do domu. – ProwadziÅ‚ pewnie samochód, ale bardziej niż zwykle zaciskaÅ‚ rÄ™ce na kierownicy. LubiÅ‚ zachować prywatność dla siebie, a teraz ten facet pozna jego rodzeÅ„stwo i nie tylko. Ważniejsza od tego byÅ‚a chęć zdobycia nowego kontraktu.
– Do pana. Dlaczego?
– Za dużo pan pyta. BÄ™dziemy na miejscu, to siÄ™ pan dowie.
Adison umilkł, patrząc na co rusz zmieniające się krajobrazy. Za oknem pojawiały się ulice, których nie znał. Nie miał powodu bywać w takich miejscach pełnych willi, basenów i innych dziwadeł świadczących o bogactwie często zdobytym w nieuczciwy sposób lub żerując na swoich pracownikach.
I jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast spodziewanej willi, otoczonej ogrodami, zajechali przed zwykły, wprawdzie ogromny, dom wymurowany z czerwonej cegły. Dach budynku był ciemno-szary i ułożony pod różnymi kątami, zależnie, co pokrywał. Duże, prostokątne okna, balkon wiszący na pierwszym i drugim piętrze, rośliny wspinające się po nich i małe świetliki na strychu potrafiły go oczarować. No dobra, to nie był zwykły dom, ale rezydencja. Za nic jednak nie przypominała bezdusznego budynku. Tu czuło się spokój. Ogród też był. Rosły w nim różnej wielkości drzewa, krzewy, a nawet kwiaty. Pomiędzy nimi wisiały dwie huśtawki. Obok była obudowana piaskownica. Słyszał, że szef miał o wiele młodsze od siebie rodzeństwo.
– DÅ‚ugo siÄ™ pan bÄ™dzie gapiÅ‚ na otoczenie?
Cody nawet nie zauważył, kiedy opuścił auto i stanął pośrodku placu pokrytego betonem. Kopnął go zaszczyt poznania miejsca zamieszkania bazyliszka. A i może większa szansa na zbliżenie się do mężczyzny.
– PiÄ™knie tu – powiedziaÅ‚ Adison.
– DziÄ™kujÄ™. ProszÄ™ za mnÄ….
Cody nienawidził tak oficjalnego traktowania. Zawsze go to irytowało w Harnerze.
– Czy pan nie potrafiÅ‚by zachować siÄ™ bardziej po ludzku? – spytaÅ‚, idÄ…c za mężczyznÄ….
– To znaczy? – OtworzyÅ‚ drzwi i wpuÅ›ciÅ‚ do holu Adisona. Sam wszedÅ‚ za nim i zamknÄ…Å‚ wejÅ›cie.
– Z mniejszym dystansem. Nie tak formalnie, jak dotychczas.
James spojrzał na niego chłodno.
– Uzgodnijmy jedno. Pan jest pracownikiem, ja szefem. Nie jestem osobÄ…, która zaprzyjaźnia siÄ™ ze swoimi pracownikami. Niezależnie, kim sÄ…. To niszczy dobrÄ… współpracÄ™ i spada jej wydajność. Przyjaciel-szef osÅ‚abia swoich pracowników.
– Moim zdaniem poprawia jÄ…. – PowiódÅ‚ wzrokiem po holu. PodobaÅ‚o mu siÄ™ i tutaj. Nic by nie zmieniÅ‚.
– RozsiÄ…dziemy siÄ™ w moim gabinecie na piÄ™trze. To trochÄ™ potrwa. – ZdjÄ…Å‚ marynarkÄ™. Pod niÄ… miaÅ‚ koszulÄ™ na krótki rÄ™kaw. OdsÅ‚aniaÅ‚ on silne, lekko owÅ‚osione przedramiona. – ZaprowadzÄ™ tam pana, a sam pójdÄ™ siÄ™ przebrać.
– Panie Harner? – Z pomieszczenia obok wyszÅ‚a mÅ‚oda kobieta. Z tego, co Cody zauważyÅ‚, byÅ‚a to kuchnia.
– Chloe, jedź zajmij siÄ™ mamÄ…. Choroba nie wybiera. Ja zostanÄ™.
– DziÄ™kujÄ™. ProszÄ™ wybaczyć, ale to tak nagle nastÄ…piÅ‚o. Jutro przyÅ›lÄ™ koleżankÄ™. Zna jÄ… pan.
– Dobrze. Tylko niech bÄ™dzie na siódmÄ….
– Na pewno bÄ™dzie. Jest jeszcze jedna sprawa. Nie zdążyÅ‚am zrobić obiadu.
– PoradzÄ™ sobie.
– I jeszcze z przedszkola Sarah trzeba...
– Chloe, niech pani jedzie do mamy.
Cody przysłuchiwał się całej rozmowie. Niewiele z niej rozumiał, ale mógł od razu przyznać, że zupełnie inne relacje łączyły Harnera z tą kobietą od tych w agencji.

Po kilku minutach znalazł się w przestronnym, ale zarazem bardzo przytulnym gabinecie. Pomimo brązowych mebli, które pochłaniały światło, dzięki dużym otworom okiennym i kremowym ścianom, było jasno. Tym bardziej, że słońce zaglądało przez otwarte okno. Wyjrzał przez nie. Za domem rozciągał się trawnik, pośrodku którego stała altana i, jak się spodziewał, był basen. Wszystko od sąsiadów było odgrodzone wysokim murem, który wyłaniał się zza rozłożystych drzew.
Nie wiedzieć czemu, szkoda mu się zrobiło tego, że jest tu pierwszy i ostatni raz.
– SÄ…dziÅ‚em, że przygotuje pan materiaÅ‚y do pracy.
Cody odwrócił się i powstrzymał szczękę przed opadnięciem w dół. Mężczyzna miał na sobie granatowe, dobrze podkreślające jego wąskie biodra, i nie tylko biodra, spodnie jeansowe, lekko wycierane na całej linii prostej nogawki. Koszulka polo w kolorze o ton jaśniejszym od spodni nie miała zapiętych guzików, dzięki czemu wystawała spod niej opalona skóra. Nigdy go takim nie widział. Miał ochotę, żeby Harner się odwrócił i pokazał, jak materiał opina jego pośladki.
– SÄ…dziÅ‚ pan, że urodziÅ‚em siÄ™ w garniturze? – James podniósÅ‚ prawy kÄ…cik ust, jakby kpiÄ…c z drugiego mężczyzny.
– Nie, tylko wyglÄ…da pan inaczej. – PrzesunÄ…Å‚ po nim jeszcze raz wzrokiem.
– Wracajmy do pracy. – JakoÅ› nie spodobaÅ‚o mu siÄ™, jak Adison patrzy na niego. Czasami zapominaÅ‚, że ten byÅ‚ gejem.

***



Po dwóch godzinach pracy Cody musiał przyznać, że Harner był doskonały w swoim fachu. Pokazał mu wszystko to, czego on nie widział. Doprowadzali projekt do porządku. Jutro zajmie się wszystkimi poprawkami i będzie idealnie. A potem tylko czekać na prezentację i werdykt Beauty Cosmetics.
James postawił przed nim szklankę coli i usiadł obok Cody'ego na kanapie po raz pierwszy, tłumacząc pozostałe niedociągnięcia i co by wypadało zmienić. Na szczęście, jak powiedział, to tylko naprawa drobnych usterek, a nie zmiana projektu na swój i Adison się już nie rzucał. Wychylając się, by narysować dodatkowy cień na budynku, dotknął udem uda Cody'ego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, był tak pochłonięty pracą. Pracą, która była jego pasją.
Natomiast Cody nie przeszedł obojętnie przez ten przypadek. Ciepło drugiego ciała posłało prąd w dół kręgosłupa. W głowie mu zawirowało. Zaczął oceniać profil mężczyzny, przestając go słuchać. Harner był nieziemsko przystojny. Jego włosy błyszczały teraz w świetle słońca, jakie go dosięgło. Zarost na twarzy, który miał może ze dwa dni sprawiał, że nagle nabrał ochoty, by poczuć, jak drapie go po policzku. Miał nadzieję, że kiedy doprowadzi do pocałunku, to mężczyzna nie ogoli się na gładko, jak często to robił. Oblizał usta i próbował na powrót skupić się na tym, co mówi James. Nie było to łatwe. Co się z nim działo? Nigdy nie zwracał na niego uwagi, wiedząc, że Harner jest niedostępny. Poza tym nienawidził tego faceta całym sercem. Być może to za mocne słowo, po prostu go nie lubił. Denerwował go i tyle. Ale wizja, że ma go pocałować i musi to zrobić jak najszybciej, zaczynała działać w sposób, jakiego się jeszcze rano nie spodziewał. Co więcej, jeszcze pięć minut temu tak było.
Działając pod wpływem chwili przysunął się jeszcze bliżej, tak, że mogli stykać się dodatkowo ramionami i nachylił się w stronę mężczyzny. Wciągnął w nozdrza zapach wody kolońskiej. Nie znał jej nazwy, ale musiała być cholernie droga. Mniejsza z tym. Poczuł bergamotę, cytrynę, lawendę, pomarańczę i te wszystkie nuty sprawiły, że jego członek drgnął. Nie mógł na to pozwolić. Zapadłby się pod ziemię, gdyby mężczyzna zobaczył jego stan, albo prędzej dostałby kopniaka i wyleciał na zbity pysk.
To Harner, ten Harner, którego nienawidzimy, wmawiał sobie. Zamknął oczy.

James dopiero teraz zorientował się, jak są blisko siebie, kiedy przeniósł wzrok na Adisona. Ten miał zamknięte oczy i... rumieńce na policzkach? Co znów wyprawia ten typek, który doprowadzał go nie raz do pasji tymi swoimi gadkami i tym wojowniczym, nieustępliwym wzrokiem?
– Ma pan gorÄ…czkÄ™, czy tak na pana dziaÅ‚a mój gÅ‚os? – zawarczaÅ‚.
Cody ocknął się. Znów to samo. Ich oczy zderzyły się ze sobą. Przełknął ślinę. Miał mu powiedzieć, że starał się uspokoić, bo nagle zaczął na niego działać? Sam był w szoku. A po takich słowach już na sto procent widział siebie za drzwiami tego domu.
– Po raz pierwszy odebraÅ‚o panu gÅ‚os, panie Adison? WidzÄ™, że tak. MuszÄ™ wyjść na kilka minut. Zostanie pan sam i mam nadziejÄ™, że popracuje nad tym, o czym mówiliÅ›my. – WstaÅ‚.
– Wychodzi pan gdzieÅ›?
– Tak. Nie mam czasu gotować, a jak wróci moje rodzeÅ„stwo, muszÄ… coÅ› zjeść. Niedaleko jest doskonaÅ‚a wÅ‚oska restauracja. BÄ™dÄ™ za dziesięć minut.
Cody odprowadził go wzrokiem, a potem odetchnął z ulgą na tę daną mu chwilę samotności. Ukrył twarz w dłoniach. Co on najlepszego zrobił? Zapomniał, że na nim podniecenie widać jak na dłoni? Zawsze wtedy, wbrew niemu, policzki stawały się czerwone, oczy błyszczały, jakby miał gorączkę. Całe szczęście, krew nie miała czasu odpłynąć w inne miejsce. Nad tym zdołał zapanować.
I co miał dalej robić? Ma go uwieść. Tylko jak? Jak ma zbliżyć się do faceta, mówiąc do niego ciągle na per pan? Powinien powiedzieć mu o zakładzie i będzie łatwiej. Może wybłaga u niego ten pocałunek. Przecież mężczyzna chce mieć ten projekt, więc powinien się zgodzić. Tylko mały, udawany pocałunek na środku głównego pokoju w agencji. To nic wielkiego, prawda? Lepiej, żeby nie brał Harnera z zaskoczenia, bo wtedy przegra zakład. Ten go odepchnie i jeszcze podbije mu oczy przy wszystkich. W najlepszym wypadku. Harry nie musi wiedzieć, że nie uwiódł Jamesa.
– Co mam robić? – Zdenerwowanie pokazaÅ‚o siÄ™ w jego trzÄ™sÄ…cych dÅ‚oniach. OdÅ‚ożyÅ‚ kredkÄ™ i podniósÅ‚ siÄ™ z sofy. PrzeszedÅ‚ przez pokój wolnym krokiem. WzrastaÅ‚o w nim napiÄ™cie tak silne, że oddech mu przyspieszyÅ‚. ZrobiÅ‚o mu siÄ™ gorÄ…co. ZdjÄ…Å‚ koszulÄ™, rzucajÄ…c jÄ… na fotel, zostajÄ…c w samej koszulce. – Co mam robić? – Znów opadÅ‚ na kanapÄ™ i odchyliÅ‚ gÅ‚owÄ™ na oparcie.

***


James zapakował do samochodu pojemnik z pięcioma obiadami. Kupił też dla Adisona. Nie chciał, żeby mężczyzna oskarżał go później o to, że umierał z głodu. Już miał wsiąść do auta, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i skrzywił się. Odebrał.
– Halo.
– Cześć, misiu. – Marisa zapiszczaÅ‚a w gÅ‚oÅ›niku.
– Hej, pysiu. Co tam?
– Zaniedbujesz mnie, kochanie. Spotkajmy siÄ™ dzisiaj.
– PracujÄ™. Jutro możemy siÄ™ spotkać na obiedzie.
– O tak, z rozkoszÄ…. Możemy caÅ‚y dzieÅ„ spÄ™dzić razem w sobotÄ™. Co ty na to?
– Ten dzieÅ„ spÄ™dzam z dziećmi. Jak chcesz, to możesz przyjechać i dotrzymać nam towarzystwa. – Å»aÅ‚owaÅ‚, że nie widzi jej miny. Propozycja, którÄ… wystosowaÅ‚, miaÅ‚a swoje drugie dno. Koniecznie musiaÅ‚ przyjrzeć siÄ™ temu, jak ona traktuje jego rodzeÅ„stwo. Nie ożeni siÄ™ z kobietÄ…, która ich nie zaakceptuje. Od dawna powtarzaÅ‚ sobie, że bÄ™dzie z tÄ… osobÄ…, jakÄ… zaakceptujÄ… dzieci i na odwrót.
– Eee... DoskonaÅ‚y pomysÅ‚. Poznam ich lepiej.
– To jesteÅ›my umówieni, Mariso. Co do jutra, to zadzwoniÄ™ jeszcze.
– Papa, misiu.
Nacisnął czerwony przycisk z satysfakcją. Jakoś wnerwiło go to jej piszczenie. Wsiadł do samochodu.

W domu wypakował wszystko i zostawił w kuchni. Podgrzeje to o odpowiedniej porze. Wszedł na piętro i skierował się do swego gabinetu. Drzwi były otwarte tak, jak je zostawił. Zastał swego pracownika ponownie z zamkniętymi oczami z głową na oparciu mebla. Oparł się o framugę ramieniem.
– SÄ…dziÅ‚em, że pan pracuje, a nie Å›pi. – MiaÅ‚ ochotÄ™ siÄ™ rozeÅ›miać, gdy Adison podskoczyÅ‚ i wlepiÅ‚ w niego zÅ‚y wzrok.
– Nie Å›piÄ™, panie Harner. MyÅ›lÄ™. – Ten facet znów go wkurza. Ta ironia w jego gÅ‚osie zawsze bÄ™dzie go doprowadzać do szaÅ‚u.
– O czym to?
– Musimy porozmawiać – powiedziaÅ‚ poważnie i wstaÅ‚. ObszedÅ‚ stół, stajÄ…c poÅ›rodku pokoju. I znów to cholerne podniesienie brwi u Harnera. – Nie spodoba siÄ™ to panu.
– Już mi siÄ™ nie podoba. – StanÄ…Å‚ w pobliżu mężczyzny. – W ogóle gra mi pan na nerwach od poczÄ…tku.
– Nadal nie zapomniaÅ‚ pan tej „Å»ylety”?
– Raczej tego, jak oceniÅ‚eÅ› mnie tylko ze sÅ‚yszenia. – Znów przeszedÅ‚ na „ty”.
– I byÅ‚a to prawda. JesteÅ› ostry. – Specjalnie nie powiedziaÅ‚ „pan”.
Harner zmrużył oczy.
– Nie kazaÅ‚em panu mówić mi na per ty. Lepiej niech pan powie, o co chodzi. – WsunÄ…Å‚ rÄ™ce w kieszenie.
– O zakÅ‚ad z Harrym Madsonem. ZaÅ‚ożyÅ‚em siÄ™, że jak czegoÅ› nie zrobiÄ™, to mam zrezygnować z projektu.
– Tego projektu? – syknÄ…Å‚. DoszÅ‚y go sÅ‚uchy, że Adison jest nieodpowiedzialny i przyjmuje gÅ‚upie zakÅ‚ady Madsona.
– Tak.
– Co za gÅ‚upota! Niech pan zrobi, co ma zrobić i już! Albo wycofać siÄ™ z zakÅ‚adu! – SpiorunowaÅ‚ mężczyznÄ™ wzrokiem.
– W tym sÄ™k, że wycofać siÄ™ nie mogÄ™, bo przegram. A zrobienie tego, co mam zrobić, nie jest Å‚atwe. – I tu Cody przechodziÅ‚ do tej trudniejszej części. – Musi mieć pan w tym swój udziaÅ‚.
Nie wierzył w to, co usłyszał. Ten wnerwiający facet wciągnął go w coś? Dał mu szansę ze względu na projekt. Znosi go teraz w swoim domu, a on go wrobił w jakiś zakład?! Co za infantylne zagrania ma Adison!
– PrzesÅ‚yszaÅ‚em siÄ™ czy powiedziaÅ‚ pan wÅ‚aÅ›nie: „Musi mieć pan w tym swój udziaÅ‚”? – wycedziÅ‚. Czy uduszenie za coÅ› takiego jest karalne?
– Dobrze pan usÅ‚yszaÅ‚. – Nerwy coraz bardziej go opanowywaÅ‚y, ale jak zaczÄ…Å‚, to skoÅ„czy. – Tak wiÄ™c, wÅ‚aÅ›nie, tego tam. – PodrapaÅ‚ siÄ™ po gÅ‚owie. – MiaÅ‚o to inaczej wyglÄ…dać. MiaÅ‚em nic nie mówić, ale z drugiej strony nie zostaÅ‚o powiedziane, abym tego nie robiÅ‚. No, i...
– Powie pan, o co chodzi czy bÄ™dziemy bawić siÄ™ w kotka i myszkÄ™?!
Nie podobał się Cody'emu ten syk z ust Harnera.
– MuszÄ™ zrobić, my musimy... A zresztÄ…, co mi tam, pokażę ci, co musimy zrobić. – Z sercem w gardle i peÅ‚en strachu podszedÅ‚ do mężczyzny. ZÅ‚apaÅ‚ go jednÄ… rÄ™kÄ… za szyjÄ™, a drugÄ… objÄ…Å‚ w pasie z takÄ… szybkoÅ›ciÄ…, że Harner nie zdoÅ‚aÅ‚ nic zrobić, i wpiÅ‚ mu siÄ™ w usta z peÅ‚nÄ… determinacjÄ…. WidziaÅ‚, jak oczy mężczyzny rozszerzajÄ… siÄ™ w szoku. CzuÅ‚ tężejÄ…ce mięśnie. I miaÅ‚ zamiar tylko pokazać mu, co ma zrobić, ale jak byÅ‚ tak blisko niego, nie miaÅ‚ ochoty siÄ™ odsunąć. PrzywarÅ‚ swoim ciaÅ‚em do drugiego ciaÅ‚a. MiÄ™kkie usta Jamesa doskonale wpasowaÅ‚y siÄ™ w jego. PrzycisnÄ…Å‚ je mocniej, wsysajÄ…c dolnÄ… wargÄ™ i liżąc jÄ….
Zamęt w głowie miał tak duży, że nie potrafił do końca zrozumieć, co się dzieje, kiedy usta Adisona dotknęły jego, a teraz łapczywie wpijają się, jakby chciały wyssać z niego wszystko. Kiedy do jego mózgu dotarło, co się tak naprawdę dzieje, złapał mężczyznę za ramiona i próbował go odepchnąć. Jak na złość ten szczupły facet był silny i jeszcze przylepił się do niego jak rzep. To, co robił, było obrzydliwe.
Cody zamroczony tym, co robił i tym, jak to na niego działało, na siłę wsunął język do wilgotnych ust mężczyzny. Uderzył w niego smak Jamesa, a nogi się pod nim ugięły. Tak dawno nie był blisko mężczyzny. A jeszcze takiego to nigdy nie miał. Ciało reagowało ochoczo na to, co się działo. Członek też obudził się ze swojego snu i krew do niego nabiegała w tempie tak silnym, że ponownie zakręciło mu się w głowie. Badał językiem podniebienie Jamesa, nie zwracając uwagi na to, co robi lub czego nie robi całowany mężczyzna.
Nie chciał tego, nie zgadzał się na to, by całował go mężczyzna. By wpychał mu do ust swój ohydny jęzor! Nie! Nie! I jeszcze raz zdecydowane nie! W dodatku poczuł coś twardego na swoim udzie. To przeważyło szalę. Ten atak doprowadził go do furii. Odepchnął z całej siły, jaką zebrał w sobie, Adisona. Miał ochotę pluć lub wyparzyć sobie usta.
Dopiero, kiedy upadł na podłogę i uderzył skronią o stół, obudził się z tej swoistej hipnozy. Złapał się za głowę i skierował ciągle zamglony wzrok na rozjuszonego mężczyznę. No, to już po nim.
– Wypierdalaj z mojego domu i firmy, napalony pedale! – Cody poczuÅ‚ ukÅ‚ucie bólu na to sÅ‚owo. W szkole za czÄ™sto je sÅ‚yszaÅ‚ w stosunku do siebie. – Co ty sobie wyobrażaÅ‚eÅ›?! Jak Å›miaÅ‚eÅ› mnie tknąć?! – krzyczaÅ‚ James.
– PokazaÅ‚em, co mam zrobić. – WstaÅ‚ i zachwiaÅ‚ siÄ™. SpojrzaÅ‚ na swojÄ… dÅ‚oÅ„, którÄ… przykÅ‚adaÅ‚ do skroni. Na szczęście nie byÅ‚o krwi. – ZaÅ‚ożyÅ‚em siÄ™, że ciÄ™ uwiodÄ™! I pocaÅ‚ujÄ™ na oczach wszystkich i ty oddasz pocaÅ‚unek z pasjÄ….
– JesteÅ› pierdolniÄ™ty! Grasz moim życiem?! Zapomnij o zakÅ‚adzie! Jeszcze raz mnie dotkniesz, choćby palcem, to bÄ™dzie po tobie! A teraz wypieprzaj stÄ…d! – WskazaÅ‚ mu palcem drzwi. ByÅ‚ tak wÅ›ciekÅ‚y, że z trudem nad sobÄ… panowaÅ‚. Jak ten nie wyjdzie, to wybije mu wszystkie zÄ™by.
Cody spuścił wzrok. Po raz pierwszy się poddał przy tym mężczyźnie. Minął go i wyszedł z gabinetu bez słowa. Za sobą usłyszał warczenie i trzaśnięcie drzwi. Był smutny, zły, ale dobrze zrobił, mówiąc mu o tym. No dobra, pokazując. Gdyby zadziałał w biurze, Harner ośmieszyłby go przed innymi. Mógł się założyć, że byłoby o wiele gorzej. Nawet nie rozglądając się po domu, dotarł do wyjścia. Czekał go dłuższy spacer, zanim znajdzie jakiś przystanek autobusowy. Jak dotrze do mieszkania, będzie użalał się nad swoją nieprzeciętną głupotą i zapadnie się pod ziemię na zawsze.