Jeden krok do miłości 2
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 30 2014 09:39:19


- Czy ty wiesz, co zrobiłeś?! Harner cię zabije. Wiesz co? Lepiej pakuj manatki i wynoś się na drugi koniec świata. Może w Mongolii cię nie znajdzie. - Agnes zamyśliła się i postukała placem po brodzie. - Ewentualnie biegun południowy byłby lepszym wyjściem.
- Jakoś to będzie.
- Jakoś? Cody, na litość boską. - Kobieta załamała ręce. Ciężko usiadła na ławce pokrytej zieloną farbą.
Oboje znajdowali się w sąsiadującym z budynkiem biurowca, gdzie HarnerTeam wynajmowało piętro, parku. Cody potrzebował ochłonąć po tym, czego się podjął, a kuzynka przypałętała się za nim ze swoimi kazaniami.
- Człowieku, czy ty zawsze musisz zrobić coś, zanim pomyślisz? Dobra, rozumiem, głupi zakład o ten durnowaty taniec czy co to tam było, ale o to... - urwała - Nie mam do ciebie słów.
- Skąd miałem wiedzieć, kogo każe mi uwieść?! - Zdenerwował się. Potarł dłonie o uda.
- Wiesz, że istnieje coś takiego, jak pytania? Mogłeś zapytać, palancie. - Trzepnęła go dłonią w tył głowy.
Przechodząca obok ławki, na której siedzieli, para popatrzyła na nią zdziwiona. Kobieta w niebieskiej sukience pokręciła głową i coś szepnęła do partnera.
- Widzisz, teraz będą myśleć, że jestem twoim facetem i daję się maltretować psychicznie i fizycznie - wycedził Cody. - Dobra, nie pozwoliłaś mi pomyśleć w samotności, tylko się tu za mną przybłąkałaś, żeby mi truć za uchem, to wracam do pracy. - Podniósł swoje cztery litery, ale kobieta złapała go za rękę i ściągnęła na siedzenie.
- Musimy pomyśleć, jak to zrobisz.
- Co?
- Uwiedziesz Harnera. Robimy burzę mózgów. - Znów się zamyśliła. Zawsze wtedy mrużyła oczy, a otaczający ją świat umykał hen daleko.
Natomiast Cody ani myślał tu siedzieć. Co będzie, to będzie. Jakoś się postara. Brzydki nie był, jakiś tam dobry charakter miał, to może mu się uda... O czym on myśli? Nie dość, że Harner był hetero, to jeszcze go nie cierpiał. Okazywał to w różny sposób, a szczególnie wtedy, kiedy się dowiedział o jego homoseksualizmie. Cody nie ogłaszał tego wszem i wobec, ale i nie ukrywał. W jakiś sposób Madson się tego dowiedział i rozgłosił całemu biuru. Oj, do dziś pamięta ten szczególny dzień:

Przyszedł do pracy spóźniony. Właśnie oddał swoje auto na złom i korzystał ze środków komunikacji miejskiej. Od razu przy wejściu jedna z koleżanek, Claudia, zapytała go, czy będzie jej towarzyszył na weselu u jej kuzynki. Już miał się odezwać i zgodzić, lubił tę wysoką dziewczynę, ale głos zabrał Harry Madson. Zawsze był tam, gdzie go nie proszono.
- Claudia, poproś mnie. On z tobą nie pójdzie.
- Dlaczego?
- Musiałabyś zmienić płeć.
- Czemu? - odezwał się ktoś przysłuchujący się rozmowie.
- Czemu? Panie, panowie, nasz nowy nabytek jest gejem - ogłosił uradowany Madson.
Cody zamknął oczy, żeby się uspokoić. Czekał na reakcję otoczenia, chociaż nieczęsto brał pod uwagę zdanie, jakie mają inne osoby co do jego orientacji. W tym względzie liczył się tylko z rodziną. Otworzył oczy i pierwsze, co zobaczył, to Jamesa Harnera. Stał w drzwiach swego gabinetu i patrzył przeszywająco-mroźnym wzrokiem. Słyszał to?
- Madson, Adison, do mnie - rzekł chłodno Harner.
Obaj mężczyźni poszli do gabinetu szefa, który nigdy nie spoufalał się ze swymi pracownikami. Usiedli na wskazanych miejscach. Cody z bijącym sercem patrzył buntowniczo w piwne oczy tego mężczyzny.
- Właśnie byłem świadkiem osobliwej sceny. - Układając łokcie na stole, złożył palce w piramidkę. - Życie prywatne zostawiamy za drzwiami agencji. Panie Madson, chyba pan o tym zapomniał - warknął. - Natomiast co do pana, panie Adison. Nie obchodzi mnie pana homoseksualizm, o ile nie będzie zakłócać pracy studia. I powiem szczerze, że wolałbym osobiście, aby żaden... gej u nas nie pracował, ale broni się pan swoimi pracami.
- A w czym panu przeszkadza gej? To taki sam pracownik - zapytał Cody twardym głosem.
- Mnie? W niczym, ale mam dość ostatnio panującej mody na... homoseksualizm. - Cody podejrzewał, że te przerwy powstrzymywały Harnera przed powiedzeniem „pedał”.
- Moda, homofoby sobie to wmawiają. Proszę się nie obawiać, nie spojrzałbym na pana pod kątem kochanka, nawet jakbyśmy się znaleźli na bezludnej wyspie! I proszę mi wybaczyć, ale mam pracę. Herbatkę wypiję później - syknął Cody.
- Nie ma co się unosić, panie Adison. - Harner niemal zazgrzytał zębami.
Cody już go nie słuchał, tylko wyszedł i dopadły go niektóre koleżanki wypytując o to, czy to prawda, że jest gejem.


Właśnie i to mu przypomniało, jak się wtedy odezwał. Czy on kiedyś, zanim coś powie, będzie potrafił ugryźć się w język? Tym samym utrudnił sobie sprawę. Ale skąd miał wiedzieć, że za kilka miesięcy wpakuje się w ten zakład?
- Już mam! - wykrzyknęła Agnes. - Masz jutro z nim to spotkanie, gdzie omówicie projekt i naniesiecie poprawki...
- Co ja mam? Ty też masz.
- Ja nie przyjdę. Spóźnię się, mam prawo. - Wiedział, że pije do jego dzisiejszego spóźnienia. Gdyby nie wygrali, to by mu dała niezłą jazdę. - A ty będziesz miał okazję spędzić z nim trochę czasu. Możesz zacząć działać. I ciesz się, że to tylko pocałunek. Harry mógł zażądać filmu z waszego seksu. - Wybuchła śmiechem jak z horroru.
- Jesteś psychiczna.
- Wyobraź sobie Madsona w małej czarnej z miotełką do kurzu lub mopem. Da ci to kopa do zbliżenia się ku szefuńciowi.
- Kilka minut temu mnie opieprzałaś, że dałem się wrobić, a teraz mi pomagasz.
- Zakładu nie da się cofnąć. - Wstała. Poprawiła swoją krótką spódniczkę. Kobieta miała mocną budowę ciała. To zasłaniało lekką tuszę, a dobre ubranie dodawało jej wdzięku. - W takim razie trzeba zrobić wszystko, żeby go wygrać. Albo powiedzieć prawdę Harnerowi i wybłagać u niego ten pocałunek.
- Prędzej wskoczę do gorącej smoły niż będę go o to błagał. - Także wstał. Przy jego metrze i osiemdziesięciu dwóch centymetrach kobieta nie sięgała mu nawet do ramienia.
- To, mądralo, wymyśl coś. - Wzięła go pod rękę i poszli w stronę biurowca.
- A czemu mam kombinować? Uwiodę go. - Sam w to nie wierzył. - W każdym razie postaram się o to - mruknął pod nosem.
Agnes przewróciła oczami i nic już nie dodała.

***


Kilka godzin później, udając, że nie widzi wzroku Madsona, który mówił: „Przegrasz, a ja zdobędę laury,” pracował nad pomysłem reklamy szamponu dla stałego klienta wraz z trzema innymi osobami. Nie potrafił się jednak skupić na tym, co oni mówią. Cały czas układał sobie w głowie, co ma zrobić. Po kolejnej godzinie miał wrażenie, że książka pod tytułem: „Jak uwieść niedostępnego szefa?” nawet nie miałaby jednej linijki.
- Cody, a co sądzisz o tym: kobieta wychodzi po całym dniu pracy z biura, jej włosy rozwiewa wiatr. - Peter, optymistyczny, trzydziestokilkuletni facet wyglądający o wiele młodziej wymachiwał rękoma na wszystkie strony pokazując, o czym mówi. - Następuje zatrzymanie czasu, zbliżenie na włosy, animacja i takie tam, napisy i duperele, potem wycofanie kamery, kobieta odchodzi... No co tak patrzycie?
- To już jest - odezwała się najcichsza z grupy, Lily.
- U kogo?
- My to zrobiliśmy dla szamponów Eleny - powiedział Adison. Kątem oka zobaczył, że u Harnera otwierają się drzwi i wychodzi przez nie jego szef. W ręku trzymał teczkę z laptopem. Oznaczało to, że dziś już nie wróci do agencji. Mężczyzna skierował wzrok w ich stronę, siłą rzeczy zderzając się z oczami Cody'ego. Przez chwilę trwała niema walka. Działali na siebie jak pies z kotem. Tylko jeszcze nie wiedzieli, kto kim był.
- Do widzenia, panie Harner. - Madson jak zawsze musiał się podlizać. Ale Harner przeszedł koło niego, jakby był powietrzem.
Cody spuścił z oka mężczyznę, gdy ten zniknął na korytarzu.
- Nie chciałabym być na twoim miejscu, Cody - rzekła Claudia, bawiąc się ołówkiem. - Uwielbiam szefa, ale on jest takim odludkiem. Pracuje z nami od lat, a rzadko kiedy zwraca się do nas po imieniu. Tak, jakbyśmy byli gorsi czy jak.
- Moim zdaniem woli zachować kontakt pracownik-pracodawca, a nie spoufalać się z nami. I jest taki zimny - dodała Agnes, która do nich podeszła.
- Pewnie nawet w łóżku rozkazuje i zachowuje się jak cyborg. Może się tego dowiesz, Adison. - No tak, Madson musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- A może ty byś się o tym dowiedział co nieco? Chcesz spróbować? - Cody nie zamierzał podwinąć ogona na takie odzywki.
- Ja nie. Lubię cycki. A ty się boisz, co? Już widzę swoją wygarną. - Obrócił się na obrotowym krześle.
- Na twoim miejscu nie cieszyłbym się tak, ponieważ wszystko jest możliwe - powiedział Cody.
- Chłopaki, ta wasza rywalizacja jest interesująca, ale to nie jest plac zabaw. Robimy po kawusi i jedziemy z tym koksem. - Peter potarł ręce.
- To nie rywalizacja, to zazdrość. - Agnes poprawiła swoje włosy. - Harry był tu pierwszy i on był głównym sterem tego podwórka, a tu nagle zjawił się ktoś, kto ma lepsze pomysły i lepiej rysuje.
- Pomysły? Adison może i lepiej rysuje, ale bez moich pomysłów giniecie, wszyscy. - Harry wstał z rozmachem, aż obrotowy fotel odjechał do tyłu. - Już czwarta, ja spadam do domu. Mam randkę. A wy, samotne dusze, siedźcie tu, bo i tak nie macie innych zajęć. - Porwał swą marynarkę z wieszaka. - Hasta la vista, baby.
- Dobrze będziesz wyglądał w sukience - krzyknął za nim Cody. Mężczyzna zatrzymał się w drzwiach, ale zaraz odszedł wolnym krokiem.
- Nie zaczepiałby cię tak, jakbyś nie dawał się podpuszczać. Ma z tego zabawę. - Agnes znów zaczęła bawić się w matkę Adisona.
- Kuzynko, ja też. Ale muszę lecieć. Nie mam zamiaru życia tu spędzić. Mamy dużo czasu na wymyślenie czegoś lub wy myślcie, ja to narysuję później.
- A gdzie się spieszysz? Nie pamiętasz, że po pracy idziemy na jednego? - zapytała Agnes Lands.
- Idźcie sami. Dziś odwiedzę rodziców. Może wproszę się na kolację. - Zaczął się zbierać. Poskładał laptopa i tablet do plecaka przeznaczonego na taki sprzęt. Zeszyt z rysunkami także znalazł tam swoje miejsce. - To narka wszystkim.
- Trzym się, stary. - Peter poklepał go po plecach.
- I pamiętaj, że punkt dziewiąta masz być w gabinecie Harnera - przypomniała Lands.
- Pamiętam.
Opuścił pokój w doskonałym nastroju. Lubił z nimi pracować. Byli fajnymi ludźmi. Zaakceptowali go od razu. Nie wszyscy byli mu przychylni, ale miał to w nosie. Tamci nawet z nim nie rozmawiali. Ale Travis, Rob, Emma, Stella i Olivia byli dla niego jak powietrze, więc się nimi nie przejmował.
Spojrzał na zegarek. Powinien zdążyć na ten autobus o szesnastej dwadzieścia. Wyjął telefon i zadzwonił do mamy informując, że będą mieć gościa. Jak się spodziewał, mama bardzo się ucieszyła i powiedziała, że nie wypuści go przed kolacją. Miło było wiedzieć, że gdziekolwiek jest, ma do kogo wrócić. Wolałby, żeby to był ktoś inny, kochanek, partner. Tylko miał kiepskie szczęście w miłości. A może trafiał na niewłaściwych facetów? Przypuszczalnie zakochiwał się za szybko i przez to cierpiał. Tak, był kochliwy. Czasami wystarczyła jedna noc z kimś i wpadał w sidła miłości. Ale dla niego nie seks był ważny, chociaż go lubił, to nie na to czekał. To mógł łatwo znaleźć. Brakowało mu zwykłego przytulenia się do kochanej osoby. Ciepłych oczu rankiem, które mówiły, że jest jego. Gdy szukał, nie znajdował odpowiedniej osoby. Dla wielu liczyło się tylko łóżko. Teraz lepiej mu było samemu. Nie cierpiał. Ale mimo wszystko miał nadzieję. Wierzył, że los we względzie miłości przyniesie mu kogoś ciepłego i stałego. Kogoś, kogo obdarzy uczuciem i otrzyma je od niego.
- Gdzie jesteś, moja miłości?
Zwrócił uwagę na ludzi stojących na przystanku. Wszyscy na niego patrzyli. Ech, znów powiedział coś głośno. Wśród osób była młoda kobieta, jej postawa wołała: „jestem tu”. Uśmiechnął się. Nie miała szans i o tym nie wiedziała. Przez te rozmyślania dopiero po chwili zwrócił uwagę na piękną, wrześniową pogodę. To były ostatnie dni lata. Upalną porę roku wykorzystał dobrze. Ciekaw był, co przyniesie mu jesień


***



Nareszcie był w domu. Po wyjściu z agencji miał jeszcze dwa spotkania z klientami na mieście. A teraz mógł wrócić do domu. Zamknął duże, białe drzwi z mosiężną klamką i ozdobami. Położył teczkę na stoliku w holu, a marynarkę rzucił na nią.
Rozejrzał się. Pomieszczenie było duże, ozdobione roślinnymi motywami na lazurowych ścianach. Hol nie był zbytnio umeblowany. Stała w nim olbrzymia szafa z lustrem, w której często wisiały płaszcze gości, a obok niej druga szafa na buty. Stolik i fotel w rogu oraz stojak z kwiatami. Wystrój wyglądał na dość chłodny, ale James lubił go. Wśród wszystkiego, co kochał przebywanie w swoich czterech ścianach było czymś najlepszym. A jeszcze lepszym był ktoś, kto wybiegł z salonu i uśmiechnął się do niego szeroko, by zaraz podbiec do mężczyzny.
- James, jesteś.
- Ano, ano. - Podniósł do góry pięciolatkę i okręcił ją wokół własnej osi. Dziewczynka przytuliła się do jego szyi i śmiała głośno. - Gdzie Alex i Victoria?
- Victoria na lekcji muzyki, jak zawsze, a Alex ogląda film w salonie. Jest jakiś nadąsany, proszę pana. - Dopiero teraz Harner zobaczył młodą kobietę, którą zatrudnił do opieki nad jego rodzeństwem. - Nie odzywa się.
- Dziękuję, Chloe. Możesz już wracać do domu.
- Dobrze, proszę pana. Vicky trzeba odebrać o dziewiętnastej. Jutro o tej samej porze? - zapytała dwudziestopięciolatka.
- Tak.
- Pójdę po swoje rzeczy - powiedziała kobieta i poszła w stronę kuchni.
- Ej, słyszysz mnie?
- Słyszę, Sarah, słyszę.
- To puść mnie. Ken przyszedł na spotkanie do Barbie. Muszę podać herbatę - powiedziała czarnowłosa dziewczynka.
- Ależ proszę wybaczyć młoda damo, że panią zatrzymałem. - Postawił ją na marmurowej podłodze. Pośrodku leżał błękitny dywan. Dziecko pobiegło do salonu, a on poszedł w ślad za nią.
Tak, jak powiedziała opiekunka, jego brat siedział przed telewizorem. Nawet nie zauważył wejścia dorosłego przedstawiciela rodziny. James rzucił okiem na siostrę, która umieściła dom dla lalek na kremowym dywanie tuż przed czarną, czteroosobową, skórzaną kanapą, tym samym odgradzając się trochę od wejścia do pokoju. Przed meblem stał duży, niski, prostokątny stół, na którym Alex trzymał nogi. Leżały też na nim opakowania po chipsach i stała prawie pusta butelka coli. Po bokach stołu stały dwa fotele. W jednym z nich James lubił siadywać i czytać gazety. Po obrzuceniu wszystkiego wzrokiem znów przykuł swoją uwagę do brata.
- Alexandrze Harner, czyżby film był taki wciągający, że nie widzisz, co się wokół dzieje? - zapytał, patrząc na prawy profil brata.
Szesnastoletni chłopak, kopia Jamesa, oderwał źrenice od telewizora, ale się nie odezwał. Po chwili znów wgapił się w telepatrzydło.
- Ok. To zacznijmy inaczej. Co zaś księciu dziś przeszkadza? - Stanął tak, że zasłaniał bratu ekran.
- Spadaj! - Poderwał się z kanapy w celu wyjścia z pokoju.
- Hola, hola! Nie mów tak do mnie! - James już był przy nim i zatrzymał go przy drzwiach. - Co jest? - Sarah była małą, kochającą wszystkich wokół pięciolatką, Victoria bystrą, za bystrą czasami, wszystko widzącą dziesięciolatką, ale brat, który wszedł w okres dojrzewania, zaczynał się zmieniać i buntować. James mógł przypuszczać, że to śmierć rodziców, która miała miejsce dwa lata temu, się do tego przyczyniła.
- Co jest?! Jak jeszcze raz każesz tej głupiej gęsi przyjechać po mnie do szkoły, to... to... nie wiem, co zrobię! - wrzasnął.
- O czym ty mówisz? - Pogłaskał Sarah po głowie, która wystraszona krzykami młodszego z braci przytuliła się do nogi jej dorosłego, wiecznego obrońcy.
- Mizia, kizia, fizia czy jak ją tam nazywasz zrobiła mi obciach przed całą szkołą! Głupia suka!
- Jak ty się wyrażasz?! - Teraz i James nie był obojętny na to, co mówił brat. - Nie kazałem Marisie po ciebie przyjeżdżać! Co zrobiła? - spytał już spokojniej.
- Udawała mamuśkę! Dała mi buziaka w policzek, pogłaskała po głowie i nazwała synkiem! Miałem tylko jedną matkę! I nawet ona nie robiła mi wiochy przed szkołą! A twoje kochanki niech spieprzają z naszego życia, bo na nic się nie przydają!
- Alex, nie krzycz. - W oczach dziewczynki pojawiły się łzy.
Alexander popatrzył na oboje i wybiegł z salonu. Odgłos tupania po schodach odbił się echem w cichym domu.
- James, dlaczego on krzyczał? - Sarah pociągnęła brata za nogawkę spodni.
Ukucnął przed nią i odgarnął jej grzywkę z czoła. Krótkie loczki były takie niesforne.
- Alex się zdenerwował, bo Marisa zrobiła coś, co chłopak w jego wieku źle znosi.
- Nie lubię Marisy. Patrzy na nas krzywo. Ty nie chcesz nas słuchać, ale ona jest niefajna. - Wtuliła się w brata. - Vicky też jej nie lubi.
James chciał dać rodzinę swemu adoptowanemu rodzeństwu. Sądził, że wybrał dobrze. Marisa była piękną kobietą, ale nie mógł postępować wbrew nim, a i wbrew sobie. Nic do niej nie czuł. W łóżku była dobra, ale nie to jest najważniejsze. Postanowił, że przyjrzy się jej relacjom z dziećmi i przemyśli ich niby związek.
- Jadłaś coś?
- Chloe zrobiła deser i nam dała. Jest jeszcze duży kawał w lodówce. - Dziewczynka uśmiechnęła się.
- Tak, a co to? - Obdarzył siostrę ciepłym wzrokiem. Przy nich pokazywał prawdziwego siebie.
- Chodź ze mną, pokażę ci. - Wsunęła swoją drobną rączkę do jego dużej i męskiej dłoni.
- Nie zdradzisz, co to?
- Nie. No dobra, to coś, co uwielbiasz. - Pociągnęła go w stronę kuchni.
Gdy byli w holu, jaki rozdzielał wszystkie pomieszczenia w całym domu, huknęła głośna, rockowa muzyka. Harner westchnął ciężko. Musi to przetrwać. Alex poboczy się do jutra i mu przejdzie.

***



Przygotował się na to, że mama zechce go udusić. Wyściskała go, jakby nie był u nich od lat. Mała, drobna kobietka miała siły w brud, a na pierwszy rzut oka nikt by o niej tego nie powiedział.
- Mamo, nie było mnie tylko kilka dni. - Poklepał ją po plecach.
- Ashley, puść go. - Tata Cody'ego tylko kręcił głową na nadopiekuńczość swojej żony.
- Dobrze, już dobrze. - Kobieta odsunęła się. - Schudłeś. Co ty jesz, biedaku? Ja ci przygotuję zapasy na kilka dni.
Pięćdziesięciolatka nie potrafiła nie wciskać mu zrobionych przez siebie potraw. Posada nauczycielki matematyki w miejscowym gimnazjum dawała jej na tyle wolnego czasu, że pichciła. Jej druga pasja. Pierwszą była królowa nauk. Jego zdaniem najgorsza szkolna zmora, z jaką się w życiu spotkał.
- Mamuś, ja nie umieram z głodu. Nie jestem chudy, ale szczupły. Przyzwyczaiłaś się do tatowego brzuszka. - Poklepał ojca po wydatnym brzuchu.
- Ty w moim wieku też będziesz taki miał.
- Nie strasz swego dziecka. No, nie stójmy tak na przedpokoju, w kuchni czeka coś dobrego, a potem kolacja. Zrobię leczo.
- Kocham cię, mamo. - Ucałował ją w policzek. Uwielbiał leczo i wszystko, co związane z cukinią. A w kuchni czekał na niego sernik z malinami. Powstrzymał chęć oblizania się. Ashley Adison robiła najlepsze ciasta na świecie.
- Siadajcie, zaraz wam podam. Tylko nie zeżryjcie wszystkiego. Jutro przychodzi moja przyjaciółka i obiecałam jej kawałek.
Cody patrzył na krzątającą się po kuchni mamę. Przerzucił wzrok na ojca. Mężczyzna miał sześćdziesiąt lat. Nigdy na nich nie narzekał w tym względzie, jaki stosunek mieli do tego, że był gejem. Przez kilka lat liceum bał się im o tym powiedzieć. Niby wiedział, że tolerują homoseksualistów, ale widzieć to w telewizji, a mieć syna o innej orientacji to co innego. Po ukończeniu liceum przyznał im się do tego. Nie chciał ukrywać swych chłopaków i wciąż okłamywać rodziców. Mama była zawiedziona. Czekała na wnuki, a tu jej jedyne dziecko okazało się być gejem. Długo z nią rozmawiał na ten temat. Bał się, że ją rozczarował, ale ona to przebolała i tylko powiedziała, że życzy sobie, by był szczęśliwy. Z ojcem było trudniej. Przez pierwsze tygodnie prawie nie rozmawiali. Starszy mężczyzna potrzebował przełknąć tą wiadomość, ale pewnego dnia przyszedł do niego i pierwszy oraz ostatni raz do tej pory go objął. To wiele znaczyło dla Cody'ego. Staruszek go zaakceptował.
Dziś, po tylu latach, wszystko było w porządku. Poza jedną rzeczą:
- Synku, a kiedy to przyprowadzisz do nas jakiegoś chłopaka lub mężczyznę, co? - Właśnie. Mama pragnęła mieć zięcia.
Ashley postawiła przed synem i mężem talerzyki oraz duży talerz z pokrojonym ciastem. Poprawiła brązowy włos, jaki wysunął się zza wsuwki podtrzymującej krótką fryzurę. I czekała na odpowiedź.
- Mamo, teraz praca. Chcę się wybić w agencji. Nie będę do końca kimś w rodzaju: „przynieś, wynieś, pozamiataj”. A, zapomniałbym wam powiedzieć, że mój projekt zostanie przedstawiony bardzo dobrej firmie kosmetycznej. - Zmienił temat.
- To potem. - Machnęła ręką. - Praca nie zając, nie ucieknie. Gratuluję, ale chcesz zostać sam na stare lata?
- Nie zostanę. Przyrzekam, że jak tylko spotkam tego właściwego, to przedstawię go teściowej. A teraz mogę już jeść?
- Czy ja ci tego zabraniam?
- Nie ma czasu jeść, bo musi ci odpowiadać. - Włączył się do rozmowy John.
Kobieta zdzieliła go ścierką, śmiejąc się. Sroga nauczycielka matematyki, jaką była w szkole, w domu zamieniała się w pełną humoru żonę i matkę. To u niej lubił. Niestety uczyła go i nie folgowała mu w murach szkolnych. Jego rodzice nadal mocno się kochali. Oczami wyobraźni widział siebie za trzydzieści lat i tego kogoś. Tylko kogo? Otrząsnął się z myśli i zajął ciastem.


***



- Pycha, nie? - Sarah połknęła swój kawałek placka.
- Najlepszy sernik z malinami, jaki jadłem - powiedział James.
- Nikt nie robi lepszych od Chloe. - Dziewczynka zeskoczyła ze swego krzesła i wdrapała się na kolana dorosłego brata. Ten pocałował ją w czubek głowy. Kochał ich. Musiał myśleć o swoim rodzeństwie. Ich przyszłości. Być, żyć dla nich. Zastąpić ojca i matkę. I mieć nadzieję, że znajdzie jakąś kobietę, z którą stworzą dom. A dom to rodzina. Nawet nie chciał myśleć, co by się z tymi dzieciakami stało, gdyby jego nie było.
- Pogramy później w dinozaury? - zapytała Sarah.
- Najpierw muszę pojechać po Vicky do szkoły, a potem pogramy.
- Ale nie będziesz już dziś pracował? - Dziewczynce nie kończyły się pytania.
- Dziś nie. Zjemy jeszcze kawałek?
- Chloe przypomniała, żebyśmy nie zapomnieli o kolacji.
- Będzie, jak wróci Victoria.
- Ok. To kawałek zjemy. - Uśmiechnęła się do niego słodko. I jak miał nie ulec tej pięciolatce?