Mój chłopak Śmierć 11
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 23 2014 10:36:13


Mieszkali już od jakiegoś czasu we czwórkę i było miło, wręcz sielanko, niczym w jakiejś bajce. Jednak w każdej bajce pojawia się zło. Tutaj też się pojawiło, chociaż nic na to nie wskazywało. A zaczęło się od tego dnia, gdy Kostek wrócił z roboty i zmęczony zasnął nawet nie rozbierając się. Dla Bazylego nie było to nic nowego, bo nieraz zdarzało się, że po ciężkim dniu pracy jego ukochany nie miał siły na nic i jedyne o czym myślał to łóżko. Bazyli mógł wtedy nawet go mordować, a Śmierć by się w ogóle nie obudził. W takich wypadkach chłopak po prostu rozbierał ukochanego, otulał troskliwie kołdrą i wracał do swoich spraw, czekając aż tamten odeśpi całe zmęczenie. Tego pamiętnego dnia zrobił tak samo, rozebrał Kostka, otulił go kołdrą, pocałował czule w czoło i wyszedł do salonu, gdzie wraz z Azmethem właśnie oglądał jakiś film na DVD. Chwilę potem dołączyły do nich chochliki, obowiązkowo z ogromną miską pełną świeżo upieczonych ciasteczek. Daniel akurat był w pracy i miał wrócić dość późno, więc mogli sobie pozwolić na oglądanie filmów nawet przez cały dzień. I tak też zrobili.
Dochodziła północ, gdy stwierdzili, że już im wystarczy tego maratonu filmowego.
- Dziwne – mruknął Bazyli, zorientowawszy się, która jest godzina – już tak późno, a Kostek nawet jeszcze nie warczy, że mu łóżko lodowacieje, bo ja wolę jakieś durne filmy oglądać.
- A może marudził, ale ty nie słyszałeś i teraz się śmiertelnie obraził? – Spytał Azmeth porządkując płyty z filmami.
- Myślisz? Cholera, znowu będę go musiał prze kilka dni przepraszać – mruknął, po czym wstał i poszedł do sypialni.
Chwilę potem Azmeth usłyszał jego przeraźliwy krzyk. Przestraszony pobiegł do ich sypialni i zobaczyl Bazylego potrząsającego Konstantym, który leżał z zamkniętymi oczami i w ogóle nie reagował.
- Co się stało? – zaniepokoił się.
- Nie wiem – odparł Bazyli ze łzami w oczach. – Nie mogę go dobudzić.
Azmeth podszedł bliżej.
- On jest chory i to poważnie – powiedział po krótkiej chwili.
- Ale jak to? Przecież Śmierć nie może zachorować. Sam mi tak mówił.
- Jest odporny na wszystkie ziemskie choroby, ale te, które można złapać w zaświatach działają na niego tak samo jak te wasze na ludzi.
- Znaczy, że może też umrzeć?!
- Jeśli złapał jakąś śmiertelną chorobę, to tak.
- On nie może umrzeć! – Objął Kostka i przytulił do piersi. – On nie może mnie zostawić! Co ja bez niego zrobię? – zaczął płakać.
Azmeth widząc to też się rozpłakał. Nie wiedział jak pocieszyć przyjaciela, więc po prostu objął go i płakał razem z nim. W takiej sytuacji zastał ich Daniel, który właśnie wrócił z pracy.
- A wam co odbija? – zapytał krzywiąc się. Praca na budowie była dość wyczerpująca i jedynym o czym teraz myślał było wzięcie gorącej kąpieli i wyciągnięcie się na łóżku i zrelaksowanie. A ryki dwóch dorosłych facetów nie były czymś, co pomagało w relaksie.
- Ko… Kostek… umiera – wystękał Azmeth siorbiąc nosem i wycierając załzawione oczy.
- Jak to? – zmęczenie odeszło w jednej chwili, zastąpione niepokojem.
Azmeth nic nie odpowiedział, a Bazyli wciąż tulił ukochanego do piersi, więc Daniel, nie doczekawszy się odpowiedzi, podszedł bliżej i dość brutalnie rozdzielił kochanków. Bazyli próbował protestować, ale wystarczyło, że Daniel warknął na niego i siedział cicho. Były anioł uważnie obejrzał nieprzytomnego i odetchnął z ulgą.
- Kto wam powiedział, ze on umiera?
- Azmeth powiedział, że może umrzeć od choroby złapanej w zaświatach – odparł Bazyli. – A ja nie mogę go dobudzić.
- Jeden idiota głupotę pieprznął, a drugi idiota mu uwierzył – skrzywił się Daniel.
- To on nie umiera?
- Oczywiście, że nie. To prawda, że są zarówno w piekle, jak i niebie choroby śmiertelne, ale one są dość rzadkie. Z jego wyglądy wnioskuję, że złapał ciężką odmianę gorączki bagiennej. To coś tak jak byś ty złapał ostrą grypę.
- I wyjdzie z tego?
- No jasne, że wyjdzie, pod warunkiem, że zajmie się nim odpowiednio lekarz. Z zaświatów, nie ludzki – dodał na wszelki wypadek.
- To zaraz jakiegoś zawołamy! – głos Bazylego zmienił się diametralnie. Teraz można było w nim słyszeć podniecenie i nadzieję. – Adam i Mikołaj polecą i przyprowadzą jakiegoś.
Wybiegł z sypialni, lecz nie minęła nawet minuta jak wrócił z bladą twarzą.
- Adam i Mikołaj… - wystękał
- Co z nimi? – Daniel z niepokojem zmarszczył brwi.
- Leżą i się nie ruszają. – W jego oczach znowu pojawiły się łzy.
Daniel bez słowa przeszedł do salonu. Oba chochliki leżały na kanapie. Adam trząsł się z zimna, a Mikołaj był rozpalony, tak bardzo, ze aż powietrze wokół niego falowało z tego gorąca. Daniel bez słowa wziął ich na ręce i poszedł z nimi do kuchni, a za nim Bazyli i Azmeth. Nie tracąc chwili wsadził Adama do piekarnika, w którym podkręcił temperaturę na maksa, natomiast Mikołaja włożył do zlewu i puścił na niego zimną wodę.
- Co robisz? – zaniepokoił się Bazyli.
- Diablika trzeba ogrzać, a cherubinka schłodzić. Jeśli tego nie zrobimy, to mogą nie dotrzymać do przybycia lekarza. Widocznie załapali od Bazylego bagienną gorączkę. Chociaż to bardziej prawdopodobne, że on złapał ją od któregoś z nich.
- A Adam się nie poparzy?
- Spoko, ogień piekielny jest mocniejszy niż ten w piekarniku, ale nie mamy nic lepszego, więc to musi nam wystarczyć.
- Ale jak my teraz zawiadomimy lekarza? Przecież jako ludzie nie mamy wstępu do zaświatów, a oni są nieprzytomni.
Daniel zasępił się. W czasie gdy on zastanawiał się nad rozwiązaniem, Azmeth i Bazyli uważnie obserwowali Adama i Mikołaja. I widzieli, że diablik już nie trzęsie się tak bardzo, a cherubinek oddycha lżej i już nie wygląda jakby zaraz miał się spalić. W pewnym momencie Adam otworzył oczy.
- Adam! – krzyknął uradowany Bazyli. Daniel i Azmeth odwrócili się w jego stronę. – Jak się czujesz?
- Nie zadawaj kretyńskich pytań – mruknął Daniel. – Nie wiadomo jak długo będzie przytomny, a musi nam powiedzieć jak on dostaje się w zaświaty. Spróbujemy wykorzystać jego sposób.
Adam urywanym głosem zaczął tłumaczyć, niestety co chwila przerywał dla złapania oddechu.
- Nic nie rozumiem – powiedział zawiedziony Azmeth.
- Ale ja rozumiem – odparł odruchowo Bazyli. – Nie przerywaj, bo jeszcze mi coś umknie. Och, to niedobrze – powiedział do diabełka, gdy ten w końcu przestał mówić – ale nie martw się – poklepał malucha po rączce – jakoś sobie poradzimy i szybko wyzdrowiejecie.
- Co powiedział? – zainteresował się Daniel.
- Powiedział, że on i Mikołaj mają specjalne urządzenie wyglądające jak komórka, które pomaga kurierom namierzyć odbiorcę i dodatkowo otwiera przejście w zaświaty.
- Super! – wykrzyknął Azmeth.
- Niestety nie możemy ich wykorzystać. Każde z tych urządzeń jest tak przystosowane, że tylko konkretna osoba może go używać.
- To co teraz zrobimy? – zapytał wyraźnie zaniepokojony Azmeth.
- Jest jeden sposób, ale dość ryzykowny i nie wiadomo czy się uda.
- Jaki? - zainteresował się Daniel
- Któryś z nas musi założyć strój służbowy Kostka i spróbować jego kosą otworzyć przejście do zaświatów.
- Pierwszy raz słyszę o czymś takim – mruknął Daniel – Ale jeśli to jedyny sposób, to nie mamy wyjścia. Gdzie on trzyma tą swoja kapotę?
- W szafie w przedpokoju.
Daniel poszedł do wskazanej szafy.
- Nic nie widzę – mruknął po chwili.
- Niemożliwe – Azmeth podszedł do szafy i zajrzał do środka. – Faktycznie, nic nie ma
- Ależ jest - odparł Bazyli i wyciągnął wieszak.
- Wybacz, ale ja tu widzę tylko sam wieszak – odparł Daniel.
- Ja też – dodał Azmeth.
- To dziwne. Ja widzę normalnie jego służbowy strój.
- To utrudnia sprawę – mruknął Daniel. – Wychodzi na to, że tylko ty możesz go założyć.
- Ja? – zapytał Bazyli histerycznie. – Znaczy mam tam iść i szukać lekarza? Ale ja nie znam drogi.
- Narysuję ci mapę. No co tak patrzysz? Nie ma innego wyjścia. Przecież nie możemy założyć czegoś, czego nie widzimy. Chyba nie chcesz żeby oni umarli? W tej odmianie gorączka bagienna jest śmiertelna. Chyba, że chory odpowiednio szybko przyjmie właściwe leki – dodał szybko, widząc przerażenie na twarzy Bazylego.
Chłopak westchnął ciężko.
- Czyli nie mam wyjścia. To rysujcie szybko tą mapę.
Dziesięć niecierpliwych minut, stos pomiętych kartek i podniesionych głosów później Azmeth w końcu wręczył Bazylemu dwie kartki. Chłopak popatrzył na nie krytycznie.
- No co? – burknął demon – Nie umiem rysować.
- Dasz radę – dodał Daniel.
- No dobra – westchnął Bayzli i założył służbowy strój ukochanego.
- O w mordę… - mruknął Azmeth.
- Co się stało? – zaniepokoił się Bazyli.
- Zniknąłeś. Gdzie jesteś? Już poszedłeś?
- Stoję przed tobą, nigdzie się nie ruszałem.
- Nie widzę cię, nie słyszę. Weź się odezwij.
- No przecież się odzywam – odparł Bazyli z pretensją w głosie, sądząc, że Azmeth robi go w konia.
- Ej, co jest grane?
- To normalne – odezwał się milczący dotąd Daniel.- Jesteśmy teraz zwykłymi ludźmi, więc go nie widzimy. On teraz jest Śmiercią. A zwykły człowiek widzi Śmierć dopiero gdy przychodzi na niego pora.
- Więc co teraz? – zaniepokoił się Azmeth.
- No właśnie, co teraz? – powiedział Bazyli zdejmując jednocześnie kostkowy strój.
- Rany! – demon podskoczył nerwowo łapiąc się dramatycznie za pierś w okolicy serca. – Mógłbyś mnie tak nie straszyć? Chcesz żebym zszedł na zawał?
- Przynajmniej wrócisz do domu – mruknął Daniel, na co demon tylko popatrzył na niego krzywo zastanawiając się nad ciętą ripostą. Jednak były anioł zupełnie nie zwracał na niego uwagi.
- To co mam teraz robić? – zapytał się Bazyli.
- Musisz otworzyć przejście w zaświaty. Jak Konstanty to robi?
- No, tą swoją kosą. Też stoi w szafie. Nigdy się nie przyglądałem, ale chyba macha nią i się otwiera przejście.
- No to weź ją i zrób tak samo.
Bazyli ponownie założył habit. Wyciągnął rękę w stronę szafy i aż się przeraził jak zobaczył bielutkie kości. Przez chwile poruszał palcami, kręcił ręką we wszystkich kierunkach.
- O kurcze… - wyszeptał z podziwem. Chociaż to było trochę makabryczne, jednak fascynowało go. Pod wpływem impulsu podszedł do lustra. Tym razem rozczarował się. myślał, że zobaczy czaszkę, a zamiast tego widział jedynie ciemność.
- No dobra, koniec tej zabawy – mruknął, przypominając sobie po co to wszystko robi. Wziął kosę do ręki. W tym momencie przez jego ciało przeleciał dziwny prąd. Poczuł się dziwnie. Nie potrafił określić tego uczucia. Było jednocześnie przyjemne i niepokojące. Niestety nie miał czasu by się nad tym zastanawiać. Niepewnie machnął kosą. W tym momencie szarpnęło go i tuż przed jego oczami pojawiło się niewielkie światełko, które błyskawicznie rozszerzyło się, tworząc drzwi. Chociaż „drzwi” to było niewłaściwe określenie, gdyż nie było żadnej klamki, tylko pulsująca czarno-fioletowa poświata. Z niemałą obawą Bazyli wyciągnął kościstą rękę i wsadził ją w tą poświatę. Czuł jak coś go ciągnie. Przerażony próbował wyciągnąć rękę, lecz nie dał rady. Siła, która ją ciągnęła, stała się niezwykle agresywna i sekundę potem czuł jak wciąga go całego. Jednak zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, wszystko nagle się skończyło. Ostrożnie otworzył oczy, które z przerażenia mocno zacisnął i rozejrzał się w koło. Odetchnął z ulgą widząc normalną roślinność, normalne chodniki, jakieś budynki w oddali, też wyglądające na normalne i kręcące się bliżej i dalej postacie. W pierwszej chwili pomyślał, ze kostkowa kosa coś szwankuje i przerzuciła go w tą część Warszawy, której nie zna, jednak, gdy bliżej przyjrzał się ludziom, zauważył, że to jednak nie są ludzie. Zrozumiał, że udało mu się dostać w zaświaty. Odetchnął z ulgą, jednak niepokój wciąż go nie opuszczał. Było to całkiem nieznane dla niego miejsce. Spojrzał na mapkę nabazgraną przez Azmetha. Przez chwilę obracał ją we wszystkie strony, próbując zlokalizować wskazane przez demona budynki, a gdy nie dało to rezultatu, zaczął się kręcić w koło.
Nagle ktoś go potrącił.
- Uważaj jak łazisz! – usłyszał wściekłe warknięcie. W pierwszej chwili się przestraszył, lecz szybko się opanował i wkurzył. To nie on powinien uważać, bo to nie on wpadł na tego kogoś! Już odwrócił się, by odpowiedzieć równie miło, jednak szybko zrezygnował zobaczywszy mijającego go mężczyznę. Czarne skórzane spodnie, taka sama kurtka, długie czarne dredy i piła łańcuchowa przerzucona przez lewe ramię. Ogromniasta piła. Bazyli nerwowo poprawił kaptur chcąc się w nim schować jeszcze bardziej i ruszył przed siebie. Wciąż nie wiedział gdzie ma iść, więc po prostu szedł tam, gdzie szło najwięcej ludzi. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, ze jest w zaświatach i spotkanie tu człowieka jest mało prawdopodobne, wręcz bliskie zeru, jednak nawet widząc to wszystkie diabelskie stwory, których nawet nie potrafił nazwać, nie mógł na nich mówić inaczej jak „ludzie”. Chwycił kosę obiema rękami, pochylił głowę i powoli ruszył przed siebie. Jednak nie uszedł daleko. Nagle ktoś uwiesił mu się na plecach.

***
Strefa Wspólna, Departament Bezpieczeństwa.
Barnaba wściekle chodził w kółko. Tydzień! Cały tydzień musi się tu męczyć z tym cholernym demonem! I to tylko za to, że powiedział temu durnemu szefowi, co o nim myśli.
- Weź się w końcu uspokój, aniołeczku, bo wydepczesz dziurę, a ostatnio cienko u nas z funduszami na naprawy – mruknął siedzący w fotelu demon. – Poza tym hałasujesz, spać przez ciebie nie mogę.
Anioł przystanął i wściekle sapnął patrząc na demona. Tamten siedział z nogami na biurku i gazetą na twarzy.
- Zamknij się – warknął. – Nie mam ochoty słuchać twego plugawego języka.
- Też cię kocham, aniołeczku – odparł ze śmiechem demon ściągając nogi z biurka i gazetę z twarzy, po czym puścił w stronę rozmówcy buziaka.
Barnaba już chciał się rzucić w jego stronę, gdy nagle zawył alarm. Obaj zastygli na chwilę, a potem rzucili się do swoich biurek. Nie zdążyli sięgnąć do telefonów, gdy te same zadzwoniły.
- Co się dzieje? – wrzasnęli do słuchawek niemal jednocześnie. – Co?
Bez słowa rzucili słuchawki i pognali w stronę drzwi. Przez chwilę przepychali się, który z nich ma wyjść pierwszy, aż w końcu jakoś im się udał. Pobiegli piętro niżej, gdzie mieściła się cała centrala nadzoru. Dwumetrowe ekrany poustawiane były w kilkunastu rzędach, pod każdym z nich siedziały ghule, gnomy, gargulce i mumie, pilnie śledząc obraz. W chwili obecnej wszyscy nerwowo klikali w klawiatury, albo nerwowo biegali, próbując namierzyć źródło hałasu.
- Kierownik do mnie! – wrzasnął demon Herken.
- I niech ktoś w końcu wyłączy ten cholerny alarm! – dodał zirytowany Barnaba.
Do Herkena podbiegła mumia, jednak nie był on w stanie usłyszeć nic z tego, co mówiła, dopóki ktoś w końcu nie uciszył hałasu.
- Wykryliśmy anomalię – powiedziała mumia.
- Jaką anomalię? – Herken gniewnie zmarszczył brwi.
- Niestety nie wiemy, sir. Nasze wskaźniki nie są w stanie nawet zlokalizować jej, nie mówiąc już o zbadaniu jej.
- To skąd wiecie, ze to anomalia? – mruknął Barnaba, na co mumia popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Wszystko, co odbiega od normy jest anomalią, dopóki tego nie zlokalizujemy i nie zbadamy.
- Więc na co czekacie?
- Cały czas próbujemy ją zlokalizować, sir. Niestety odczyty są niedokładne, jakby coś zakłócało naszą aparaturę.
- Tak to jest, jak się pracuje na złomie – warknął coraz bardziej zirytowany Barnaba.
- To, ze nie mamy funduszy na remonty, nie oznacza, że sprzęt mamy przestarzały – odparł demon nad wyraz spokojnie. – Właśnie dlatego nie mamy pieniędzy, bo wszystko ładujemy w sprzęt. Co zakłóca pomiary? – zwrócił się do mumii.
- Obawiam się, sir, że sama anomalia. W zeszłym tygodniu robiliśmy upgrade oprogramowania, a trzy dni temu wymieniliśmy najstarszy sprzęt, jesteśmy więc na bieżąco w tej kwestii. Nie ma nic lepszego na rynku, nawet tym nielegalnym.
- I mimo to nie jesteście w stanie wykryć tej anomali? – zdumiał się Herken. – To poważna sprawa. Arcypoważna. Szperacze wysłani?
- Jeszcze nie, sir.
- To na co czekacie?!
- Sir, mamy zbyt mało zasobów, by przeszukać cały teren. Próbujemy najpierw, chociaż w przybliżeniu określić, gdzie mamy szukać.
W tym momencie do mumii podbiegł gargulec i wręczył jej jakąś kartkę. Ta spojrzała na nią i powiedziała:
- Udało się zawęzić obszar poszukiwań, sir. Anomalia pojawiła się przy Przejściu.
- Wysłać tam Szperaczy! – odezwał się milczący dotąd Barnaba.
Mumia skinęła głową i podbiegła do najbliższego biurka by przez telefon wydać odpowiednie dyspozycje.