Jedna łza 10
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 19 2014 10:59:54


Rozdział 10 - „Jesteś gejem prawda?”

Stał przed lustrem i przyglądał się sobie. Na ten wieczór ubrał się elegancko, ale z luzem. Zwykłe nowe jeansy, a na to zarzucił długą białą koszulkę na krótki rękaw zapinaną z przodu i okrywającą mu biodra. Alain wpatrzył się w błyszczące oczy chłopaka w odbiciu.
- Czeka cię fajny wieczór. Nie ważne, że wolałbyś go spędzić w zaciszu domowym. Idziesz tam, ponieważ chcesz być przy nim. Obiecał, że będzie przy tobie, więc nie będzie źle. Poza tym nie myśl, że dziś też masz urodziny. Cedric jest tak zajęty studiami, dziewczynami, że zapomniał o złożeniu życzeń. Po raz pierwszy od lat. Nie ważne. Spędzisz wieczór z kimś kto staje się dla ciebie ważny. To będzie twój prezent.
Cały dzień nie widział Fabrica. Chłopak pomagał przy urządzeniu wszystkiego. Poinformował go o tym na małej karteczce w kilku słowach. Najpierw nie zwrócił na nią uwagi. Pierwsze co ujrzał to swoje ubranie. Nie leżało, jak zwykle rzucone gdzieś na kanapie, ale wciąż był w nie ubrany. Przypomniał sobie, że zasną w trakcie czytania i to Fabi musiał go zanieść do łóżka. Nie rozebrał go. Pewnie bał się być o coś posądzony, tak jak z Pascalem. To nie ma jednak znaczenia. Fabrice nie pozwolił mu spać na kanapie, ale położył go w wygodnym łóżku i okrył. Czy to znaczył, że się o niego martwił? Chłopak był opiekuńczy. Żołądek po raz kolejny wywinął z radości kilka fikołków. Karteczka była kolejnym elementem poranka i dobrze się poczuł na to, że Fabi go poinformował o swojej nieobecności.
Strząsnął z siebie niewidzialny paproch i opuścił łazienkę. Zszedł na dół. Tam czekał na niego Fabrice ubrany na czarno z tym że koszula miała akcenty czerwieni na końcu rękawów i jakiś wyszyty wzór na piersi.
- Długo się stroiłeś. Możemy jechać? - zapytał Fabrice. Alain stanął przy nim i dyskretnie wciągnął nosem jego zapach, który był obłędny.
- Tak.
- Chłopcy tylko bądźcie grzeczni – z kuchni wychyliła się głowa pani Sabrine. - Fab, jedziesz autem?
- Zamówiłem taksówkę. Nie mam ochoty całego wieczoru spędzić o suchym pysku – rzucił informacją Fabrice i pierwszy wyszedł na dwór. Za nim, jak cień, podreptał Alain.
- Bawcie się dobrze – usłyszeli jeszcze gospodynię.
- Ja zamierzam się tak bawić. I mam nadzieję, że ty też się rozluźnisz, Alain.
- Jestem rozluźniony – powiedział tylko półprawdę i chyba Fabi to odczytał, bo zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.
Wsiedli do taksówki i całą drogę przejechali w milczeniu oglądając światła miasta, gdyż było już dość ciemno i zapaliły się uliczne lampy oraz te w mieszkaniach. Po piętnastu minutach stali przed klubem. Alain podziwiał olbrzymi neon z nazwą tego miejsca.
- Amnesia – wymówił cicho.
- Słyszałeś o nim?
- Nie raz w liceum ludzie wymawiali tę nazwę. Niektórzy chcieli podrobić dowody, żeby tu wejść.
- U nas też tak było. Sam jeszcze mam fałszywkę, ale częściej wykorzystywałem ją gdzie indziej.
- Gdzie? - popatrzył na niego.
- Domyśl się o jakim klubie myślę.
Lavelle przełknął ślinę. Nigdy nie był w takim miejscu, gdzie jest pełno gejów. Fabrice widząc jego minę szepnął:
- Kiedyś cię tam zabiorę. A teraz wchodzimy – pokazał bramkarzowi zaproszenie i mogli wejść do środka. Przeszli obok szatni, i znaleźli się w sali pełnej ludzi. - Olivier naprawdę zaprosił tłumy. Chodź znajdziemy go i damy prezent – w ręku cały czas trzymał kolorową torbę, z tym co mu kupili.
Alain, idąc za Chartierem, rozglądał się wokół. Cały lokal wyglądał tak jakby znajdował się w starej piwnicy. Gołe ściany z białej cegły, wyglądały dość surowo, jak na takie miejsce. Zawsze wyobrażał sobie coś bardziej kolorowego, a tu było... sam nie potrafił znaleźć słowa na określenie tego co miał na myśli. W każdym razie, gdyby nie światła, muzyka rockowa płynąca z głośników i osoby pomiędzy którymi musiał się przyciskać, czułby się, jakby znalazł się w lochu. To by była dobra nazwa dla tego miejsca.
- O, jest solenizant – Fabrice pociągnął go za rękę i poprowadził w stronę baru. - Cześć staruszku.
- Fajnie, że jesteście – Olivier postawił swojego drinka na blacie.
- Słuchaj, znasz mnie nie umiem składać życzeń, więc powiem tylko wszystkiego najlepszego – uścisnął przyjaciela. - To prezent ode mnie i Alaina.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba – dodał Lavelle.
Olivier, obok którego nagle pojawiła się jego dziewczyna, wyjął z torby podarunek.
- Gry i lampa solna. Gdzieście ją kupili? Szukałem jej długo i nigdzie nie mogłem znaleźć. Dzięki chłopaki – teraz objął Alaina, domyślając się kto wybrał prezent. Fabrice poprzestał by na grach lub jakimś głupim gadżecie, jak rok temu. Podarował mu samo mieszający kubek.
- Naprawdę ci się podoba? - zapytał Fabrice.
- Pewnie. Będzie mógł teraz siedzieć przy jej świetle i grać z FIFĘ – powiedziała Lotta, stukając palcem w trzymane w ręku płyty.
- Nie tylko kochanie. Nie tylko – wpił się w jej usta bez ostrzeżenia.
- Tylko nie przy ludziach, skarbie – zażartowała odsuwając się. Miała włosy spięte na czubku głowy i zwykłą czarną sukienkę z siateczką z przodu.
- To chłopaki, cieszę się, że jesteście i bawcie się dobrze. Pijcie ile chcecie. Za wszystko płaci mój tatuś. A my maleńka idziemy potańczyć.
Alain przesunął się by ich przepuścić. Ładną tworzyli parę. Co prawda Olivier był chyba z dwadzieścia centymetrów wyższy od Charlotte, ale nie robiło to im różnicy.
- Co pijesz? Drinka, piwo? – Fabrice patrzył na niego.
- Piwo.
- Dobry wybór – zamówił u barmana trunek i po chwili odebrał dwie szklanki. Jedną od razu podał młodszemu chłopakowi.
- Dzięki.
- AAA, Fabi jesteś, kochanie.
Słysząc ten głos Chartier skrzywił się i zaraz poczuł dziewczynę, ponieważ ta, jak zwykle, uczepiła się jego ramienia.
- Ingrid, nie piszcz tak bo ogłuchnę szybciej od tego niż od tej głośnej muzyki.
- Skarbuńciu. Dawno cię nie widziałam, stęskniłam się.
Alain stał zdezorientowany, mając szeroko otwarte oczy. Czyżby Fabrice miał dziewczynę, ale przecież mówił, że jest gejem.
- Nie mów do mnie „skarbuńcu”. I daj mi spokój lafiryndo – mało delikatnie odepchnął ją i złączając swoją dłoń z drugim chłopakiem poprowadził go w bardziej przyjazne miejsce. A było ono wszędzie, gdzie nie znajdowała się Ingrid.
- Nie rozumiem po co ją tu zaprosił. Wie, że jej nie lubię – warczał Fabi.
- To ona nie jest nikim ważnym? - odważył się zapytać Alain.
- Ważnym? Najchętniej bym ją wywiózł na kraniec świata i tam zostawił. Nie lubię natrętnych dziewczyn. W ogóle ich nie lubię w takim sensie o jakim ona marzy. Wstydu nie ma, tylko się narzuca. Naprawdę coraz częściej mam ochotę powiedzieć jej, kim jestem i miałbym od niej spokój.
Alain uspokoił się trochę, wiedząc, że ona nic nie znaczy dla Fabrica.
- O, tam jest Pascal. Siedzi przy naszym stoliku – uśmiechnął się Chartier.
- Naszym?
- Tak, Oli nie mógł pozwolić byśmy stali cały czas - po chwili przecisnęli się przez tłum i usiedli na czarnych kanapach w wysokimi oparciami. - Hejka. Co tam? Sam jesteś?
- A nie. Cześć Alain.
- Cześć.
- Jestem z dziewczyną, ale zniknęła w toalecie.
- Skąd Olivier zna tych ludzi? Mówił, że będą tłumy, ale nie wyobrażałem sobie tego – Fabrice zakreślił ręką wokół sali.
- Wiesz, jak to jest. Dostajesz zaproszenie na dwie osoby, ale potem i tak zapraszasz znajomych znajomych i... - Pascal dalej nie musiał mówić.
- Oby tylko tatuś Oliviera nie zbankrutował.
- Nie. Na pewno nie. O, jest i moja piękna – Pascal wstał, gdy do stolika wróciła drobna brunetka. - To jest właśnie Alice.
- Hej – przywitała się nieśmiało i usiadła obok swego partnera na ten wieczór. Po lewej stronie głowy miała we włosy wpiętą spinkę o wyglądzie motyla. Wyglądała na skromną i miłą dziewczynę.
- Jestem Fabrice, a to Alain. Miło cię poznać – musiał przyznać, że dziewczyna była śliczna i pasowała do jego przyjaciela. - Skąd się znacie?
- Pracujemy razem. Alice jest nowa. Chce zarobić na studia – informował Pascal.
- A na jakie? - zapytał Fabi.
- Na akademię sztuk pięknych – odpowiedziała. Chciała dodać coś jeszcze, ale do stolika wrócili Olivier z Charlottą i z jakąś jeszcze inną dziewczyną, która okazała się być kuzynką solenizanta. Cała grupa zamówiła jeszcze przekąski i piwo rzucając się w wir rozmów i to dość głośnych, żeby głos mógł się przebić przez huk, jaki stwarzała muzyka.
Alain milczał przysłuchując się im i obserwując zebrane towarzystwo, a także to, które tańczyło na przeznaczonym do tego miejscu.
Czas mijał. W końcu, gdy mieszane pary poszły na parkiet został sam z Fabriciem. Odmówił kolejnego piwa, jakie proponował chłopak. Był już po dwóch, to mu wystarczyło. Nie pił dużo. W pewnym momencie Fabrice poszedł do toalety, a on został przy stoliku sam. Nie przeszkadzało mu to. Mógł do woli pogapić się na ludzi. Niestety Fabrice nie wracał i zaczynał się o niego martwić. Wstał i po chwili odnalazł toalety, ale w nich nie było białowłosego chłopaka. Gdzie mógł pójść? Zostawił go? Na sali rozejrzał się jeszcze, ale ciężko mu było przebić się wzrokiem pomiędzy ludźmi. Postanowił wrócić do stolika. Siedziała przy nim Charlotte i uśmiechnęła się do niego.
- Jak się bawisz? - wzięła do ust orzeszka.
- Dobrze – skłamał.
- Nie kłam. Potrafię kłamczucha rozpoznać. Przyznaj, że wolałbyś siedzieć teraz w domu z Fabim.
- Co? Nie, tak, nie, że z nim – zarumienił się, czego dziewczyna i tak nie dostrzegła.
- Spoko. Jesteś gejem prawda? - wypaliła prosto z mostu.
Już miał zaprzeczyć, ale jej ciepły wzrok sprawił, że skinął głową potakująco.
- Wiedziałam. Czujesz coś co naszego przystojniaczka. Zauważ, że to nie jest pytanie. Widzę to po tym, jak na niego patrzysz. Gdzie on zniknął?
- Nie wiem. Około godziny temu poszedł to toalety i nie wrócił. Szukałem go, nie wiem gdzie jest – obiecał być przy nim. Bez niego, to co tu się działo zaczynało Alaina przytłaczać.
- Pewnie zagadał się z kimś. Czasami traci poczucie czasu. Nie siedź tu sam. Chodź zatańczymy.
- Nie tańczę. Dzięki, ale poczekam tu na niego.
- Na twoim miejscu bym nie czekała, tylko rzuciła się w prąd ludzi. Niech sam cię szuka – puściła mu oczko. - Sama idę poszukać mego księcia, a ty czekaj na swojego, jak chcesz.
- Ale Fabrice nie jest moim księciem – dokończył, lecz Lotta go już nie słyszała. Westchnął ciężko. Podparł brodę na dłoni. Powinien ruszyć swoje cztery litery od tego stolika, a nie siedzieć sam, jak idiota. Ale nie potrafił się do nikogo przyłączyć. Nie znał tych ludzi, a przyjaciele Fabiego tańczyli. Nie będzie im głowy zawracał. Och, jakże się nienawidził w takich chwilach. Nie umiał zawierać znajomości. Nic dziwnego, że każdy go olewał. Nawet Fabrice to zrobił, bo minuty mijały, a on nie wracał. Poczuł się samotny w tym miejscu pełnym ludzi. W końcu mając dość wstał i poszedł w stronę baru. Chciał zamówić sobie sok, ale nagle wyprostował się dojrzawszy Fabiego. Chciał do niego podejść, lecz zatrzymał się. Ktoś wpadł na niego, ale nie zwrócił na tą osobę większej uwagi, wpatrzony w dziwny obrazek. Przy barze stał Fabrice z jakimś chłopakiem. Byli pogrążeni w rozmowie i tak zainteresowani sobą, że wyglądali, jakby świat nie istniał. Coś go ukuło w sercu. Z nim Fabi nigdy tak nie wyglądał. Czasami wydawało się, że jest znudzony rozmową. W sumie mógł być. Nigdy nie poruszali poważniejszych tematów. Nawet nadal nie zapytał się go gdzie studiuje. Nie powinien był tu przychodzić i mieć nadzieję na coś więcej. Na to, że Chartier się nim zainteresuje. Nim? Śmieszne. Każdy chciał mieć kogoś przy kim nie będzie się nudził. A przy tym chłopaku Fabi się nie nudzi. Śmiał się, zapewne z jakiegoś dowcipu. A on co miałby mu dać? Wieczne siedzenie w domu? Głupie spacery po parku? To dla kogoś tak rozrywkowego, jak Fabrice, było za mało. Po co robił sobie nadzieję i teraz cierpiał? Do tego był zazdrosny, jak cholera. Ale bardziej bolało go to, że Fabi go zostawił. Zostawił dla flirtowania z tym chłopakiem. W sumie nawet może sobie już iść. Nie będzie im przeszkadzał.

Fabrice po raz kolejny się roześmiał i spojrzał na rękę, która spoczęła na jego ramieniu. Xavier od dawna mu się podobał i zawsze mu uciekał. On go gonił, a ten znikał niczym zjawa. Teraz nareszcie mogli porozmawiać. Poflirtować. Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok, zawsze był na to uczulony. Po prostu wiedział, że ktoś się na niego patrzy. I tym razem też się nie mylił. Ujrzał jakieś dwa metry od nich smutne, zawiedzione oczy. Chłopak zrozumiawszy, że ten go zobaczył uciekł, a on nie wiedział co robić.
- Idź za nim – powiedział Xavier. - Widzę, że chcesz. Idź.
Spojrzał w oczy chłopakowi, którego prawie udało mu się zaciągnąć do łóżka. Co miał robić?
- Idź.

Wybiegł przed budynek. Fabi widział go. Jak mógł tam stać i gapić się na niego, jak ta ciota?! Cholera był ciotą i to ciotą do kwadratu. Głupią, naiwną ciotą! Miał ochotę wrzeszczeć i ryczeć jednocześnie. Czyżby zakochał się w tym dupku, skoro czuł tak wielki ból i zazdrość? Przecież nie są razem. Fabrice nie obiecywał mu wierności, nie prosił o chodzenie. Byli tylko tymczasowymi współlokatorami, którzy jakoś zaczęli się, nagle, dogadywać. Chartier mógł robić co chce. Umawiać się z kim chce. A tak bardzo Alain chciałby, żeby to z nim się umawiał. I, żeby to przy nim mu błyszczały oczy. Musi osunąć się w cień. Zamknąć swe uczucia.
- Alain! – krzyknął za nim głos. Odwrócił się. Do niego podbiegł obiekt jego rozmyślań. - Dokąd idziesz?
- Do domu. Nie bawię się dobrze – próbował się uśmiechnąć. - Nie chcę ci przeszkadzać w podrywaniu tamtego faceta. I nie nadaję się na takie imprezy.
- Sądziłem, że podoba ci się.
- Nie. Z początku może tak, ale teraz już nie. Wracaj i baw się dobrze.
- No, ale zabrałem cię, żebyś zakosztował życia, nie siedział w czterech ścianach. Rozluźnił się.
- Co powiedziałeś? – ból zastąpiła wściekłość.
- Chciałem żebyś się rozerwał – jakoś ciszej to powiedział. - Siedzenie w domu nikomu nie robi dobrze. Nie można się izolować od ludzi.
Alain potarł palcami nasadę nosa. Wiedział, że to wszystko było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Uniósł głowę, a oczy wypełniły się łzami doskonale widocznymi w świetle latarni.
- Sądziłem, że chcesz, żebym poszedł... zresztą nie ważne. A ty tylko... Zabrałeś mnie nawet na ten film z tego powodu? A myślałem, że wziąłeś mnie tam bo chciałeś, a nie żebym się rozluźnił.
- To nie tak... - Fabrice przerwał, bo nie było mu dane mówić dalej.
- Może jeszcze powiesz, że pocałunki to była litość? Daruj sobie. Jak chciałeś pokazać biednemu chłopcu, który nigdy się nie całował, jak to jest, to nie mów, że to było z litości lub, żeby mnie ośmieszyć. Po tym jaki byłeś na początku, to wszystko jest możliwe – łzy wypłynęły z jego oczu, ale szybko je starł.
- Nie, mylisz się. Chciałem tylko, na tej imprezie coś w tobie zmienić – skrzywił się, bo zobaczył wyraz wielkiego bólu na twarzy Alaina. Nie powinien był tego mówić.
- Myślałem, że mnie lubisz. Zaakceptowałeś mój charakter. A ty tylko chcesz mnie zmienić? Dlaczego na siłę chcesz to robić?! Jak jestem taki ni jaki to odwal się ode mnie i daj mi spokój! - niespodziewanie podniósł głos. - Jakoś przetrawisz sypianie ze mną w jednym pokoju przez te kilka tygodni. A poza tym remont u mnie w mieszkaniu już się kończy, więc nie musisz się męczyć! Wrócę tam i dam ci spokój na zawsze! Ponownie uwierzyłem... Mam nadzieję, że nigdy nie poznasz co to znaczy zawieść się na kimś. I, że nigdy nie dowiesz się, jak to jest, kiedy po raz kolejny ktoś, przy kim zacząłeś czuć się w pełni swobodnie, kopnie cię w dupę i powie, że robił to, bo „chce cię zmienić”. Wracam do domu, a ty zostań tu ze swoimi luzackimi przyjaciółmi! Nie idź za mną. Chcę być sam! I wiesz co? Dziś też mam urodziny - odwrócił się i pobiegł przed siebie w ciemność.

Fabrice stał, jak wmurowany przez dobre pięć minut. To nie tak miało być. Nie tak miał to Alain odebrać. On chciał tylko... Zmienić go na siłę. A przecież chłopak podobał mu się taki jaki był. I nic nie było z litości czy, żeby go ośmieszyć. Pragnął mu to wyjaśnić i pocałunkami zetrzeć łzy z jego twarzy. Alain nie zdawał sobie sprawy z tego, że cały czas płynęły one po policzkach i kroplami boleśnie pieściły podbródek, szyję. Tylko wiedział, że teraz chłopak go nie wysłucha. Jest zbyt wzburzony. I miał urodziny? Dlaczego nic nie powiedział. A czy to by zmieniło coś i nie zostawił by go dla Xaviera? Zawrócił do klubu, żeby powiedzieć, że wychodzi, a potem pójdzie na długi spacer. Da Alainowi czas i wtedy z nim porozmawia. Szczerze.
Ledwie wszedł do klubu od razu oberwał solidny cios w ramię, aż się skulił.
- Za co?
- Za głupotę – warknęła Charlotte. - Wszystko widziałam. Jak mogłeś przyjść tutaj z Alainem, a potem flirtować z Xavierem?
- Nie byłem na randce – spojrzał na nią wściekle. - Mogłem robić co chciałem.
- Ty pieprzony egoisto! A już myślałam, że coś twój zakuty łeb zrozumiał – podszedł do niej jej chłopak, lecz widząc humor dziewczyny wolał się za bardzo nie zbliżać. - Jakże się myliłam. Nadal myślisz o sobie i w tym wypadku swoich klejnotach, mając za nic kogoś kto jest wart o wiele więcej, niż tylko przygodny seks. Kogoś kto może nauczyć cię nie myślenia tylko sobie.
- Mówisz o Alaine? - kątem oka widział, że inni zwrócili uwagę na ich małą scenkę. Pięknie, właśnie dowiedzą lub już wiedzą się o jego orientacji. I to przez to, że sam wymówił jego imię. I miał to głęboko gdzieś. Pora na prawdę. Najlepsze, że niedaleko nich stała Ingrid i uważnie słuchała każdego słowa.
- Tak! Nie widzisz, jak on na ciebie patrzy? Jakim trzeba być ślepym głupkiem, żeby nie móc dojrzeć, jak wodzi za tobą wzrokiem, ty idioto! - uderzyła go po raz kolejny. - I jak mogłeś tu wrócić zamiast pójść za nim i porozmawiać? - tak bardzo chciała, żeby Fabrice kochał i był kochany. Wystarczająco długo był sam.
- Chciał być sam.
- Pewnie, że chciał. To typ chłopaka, który nie obciąża swoim bólem innych. Nie daje nosić swego ciężaru innym. Sam wszystko dźwiga i pewnie, teraz siedzi i płacze. Rusz tyłek, bo jak nie to takiego kopa ci zasadzę, że na zawsze go zapamiętasz! – obróciła się na pięcie i odeszła. Niektórzy mogli zauważyć podniesione kąciki ust.
- Olivier ona jest straszna i ty się jej nie boisz? - zapytał przyjaciela.
- Czasami.
- Ale jak to? - pisnęła Ingrid. - Ty i chłopak? Przecież ty...
- Lubię facetów – Fabrice miał dość ukrywania się. To był dobry moment na zemszczenie się na niej za te wszystkie zaczepki. - Tak moi drodzy jestem gejem i jak komuś to nie pasuje, to zwyczajnie w świecie odpierdolcie się ode mnie! Zwłaszcza ty Ingrid. Poszukaj sobie kogoś innego – popatrzył na Oliviera. - I wybacz, że zepsułem ci urodziny.
- Nie zepsułeś, nareszcie coś się dzieje – powiedział Olivier z wielkim bananem na twarzy. - Ale jak ona cię tu zobaczy, to naprawdę będzie atrakcja. Wiesz, że jest zdolna do tego kopniaka?
- Wiem i znikam, ale moja sprawa co dalej zrobię – właściwie to nie wiedział co robić. Liczył, że dowie się, jak zobaczy Alaina. Pożegnał się z przyjaciółmi i wyszedł z klubu w ciemną noc. Nie miał ochoty na spacer. Chciał wrócić do domu. Doszedł na postój taksówek, który specjalnie został tu utworzony, żeby pijani goście mogli jakoś dostać się do domu. Wsiadł w pierwszą i podał adres kierowcy.
Miał głowę pełną myśli. Jedna z nich przebijała się bardzo wyraźnie: „ Nie widzisz, jak on na ciebie patrzy? Jakim trzeba być ślepym głupkiem, żeby nie móc dojrzeć, jak wodzi za tobą wzrokiem, ty idioto” I do tego dochodziła wizja mokrych oczu Alainia. Serce mu miękło na ten widok. A potem zaczynało bić niewiarygodnie szybko, kiedy obrazy niczym klatki filmu przesuwały się i pokazywały sceny z ostatnich dni. Faktem było to, że czuł się przy tym szatynie naprawdę dobrze. I to przy takim jakim był. Polubił jego śmiech. Przygryzanie dolnej wargi w niektórych sytuacjach. Jego ciepło gdy siadali obok siebie. Zapach słodki i zarazem odświeżający, jak poranna rosa. I śliczne piwne oczy, w których chciał widzieć blask radości. Zaczynał rozumieć pewne rzeczy. Po co chciał go zmienić? Przecież Alain, był w takim wydaniu wart bardzo dużo. Chłopakowi można było zaufać. Był szczery, nie udawał kogoś kim nie był. I wzbudził w nim, wtedy w lesie, jakieś uczucia. Uczucia, które sprawiały, że chciał tulić Alaina do siebie, być z nim, kochać się. I to „kochać się” nie oznaczało pustego stosunku, ot zwykłego połączenia ciał wyłącznie dla rozkoszy. To było coś więcej. I dlaczego dopiero teraz zaczynał to sobie uświadamiać, kiedy leżał już w łóżku, będąc samemu w pokoju? W pokoju, w którym powinien być i Alain. Bez niego było jakoś pusto. Gdy dotarł do domu i zobaczył, że chłopaka nie ma, sprawdził wszystkie pomieszczenia i wtedy poczuł, po raz pierwszy w życiu, jak bardzo jest samotnym, egoistycznym dupkiem. Jakim był debilem broniąc swego królestwa i w pewien sposób siebie, przed kimś tak delikatnym, wrażliwym, jak Alain. I jak bardzo odczuł jego brak. Brak w chwili, kiedy tak bardzo chciał z nim porozmawiać. Dzwonił do niego, nagrywał się na poczcie, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Nie wiedział gdzie teraz jest Alain. I czuł niepokój. Bał się o niego, jak o kogoś bardzo bliskiego i ten strach uświadamiał mu pewne sprawy. Sprawy o których nie myślał od czasu wycieczki. Zeszły na dalszy plan bo on chciał „go zmienić”. Tylko po co? Teraz to wiedział i bał się, że jest już za późno na przeprosiny za wszystkie słowa, jakie wypowiedział. Choćby za pamiętną ofiarę losu.
- Alain – szept rozniósł się w ciszy nocy, tak jakby powiedział to na głos. Gdzie ten chłopak mógł być? „Wracam do domu” Dom. Nagle poderwał się do siadu. Mokre włosy po prysznicu opadły mu na czoło. Już wiedział gdzie był. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Domem dla Alaina nie był tym w którym tymczasowo mieszkał. Już taki podekscytowany wstał z łóżka i zaczął się ubierać, kiedy ponownie opadł na nie. Nie znał adresu jego mieszkania. Spojrzał na zegar. Druga w nocy. Pięknie. Alain pewno już śpi. Lepiej będzie, jak poczeka do rana. Ale, jak chłopakowi coś się stało? Nie jest w mieszkaniu? Tylko i tak go nie znajdzie. Nawet nie zapytał się go, gdzie do tej pory mieszkał. Uderzył pięścią w pościel i zacisnął powieki z całej siły. Jakim był głupcem. Nie chciał budzić rodziców i pytać się o adres. Tak ciężko pracowali starając się utrzymać sklep spożywczy. Co miał robić? Co robić? Przeczekać do rana. Czuł, że to dobra decyzja. Położył się ponownie mając jedną nogę w nogawce spodni. Przed nim było jeszcze kilka godzin rozmyślań i pragnął, żeby w tym czasie Alain naprawdę był bezpieczny. A co jak napadli go jakieś typki spod ciemnej gwiazdy? W tym mieście nietrudno o takich. Sięgnął po telefon i jeszcze raz zadzwonił. Nic. Cisza. Pustka. I wtedy z całą siłą dotarło do niego coś bardzo ważnego, a głowa wybuchła tępym bólem. Zranił go. Zranił osobę na której zaczęło mu zależeć. Oczy zapiekły i po długim czasie popłynęły z nich łzy. Łzy, które pokazały, że nie ma serca z lodu. Był sam, nikt go nie zobaczy, więc mógł płakać, jak dziecko. Świadomy już swych uczuć, tego jaki był, jak ranił i czego chciał. Byle tylko wytrzymać do rana, a potem jego świat, albo się zawali, albo będzie piękniejszy niż do tej pory. Przekręcił się na bok i skulił. Cały się trząsł rycząc z całej siły. Nie był tak silny, jak do tej pory myślał.
-Przepraszam, Alain. Jestem takim dupkiem.
Po długim czasie zasnął, ale nie był to spokojny sen. Widział Alaina i siebie stojących przed klubem, i te smutne zawiedzione oczy. Oczy, które straciły nadzieję.
„Myślałem, że mnie lubisz.”
„Jak jestem taki nijaki to odwal się ode mnie i daj mi spokój!”
„Daj spokój”
„Spokój”
„Lubisz”

Otworzył gwałtownie oczy. W pokoju było już widno, a to znaczy, że wstał nowy dzień. Zegar na ścianie właśnie wskazywał szóstą. Szybko zerwał się z łózka i nogi mu się zaplątały w spodnie. Runął jak długi na podłogę. Nawet nie poczuł bólu, jaki mimo wykładziny dotknął jego ciała. Wyplątał się ze spodni i wstał. Od razu wybiegł z pokoju, błagając wszystkie bóstwa, żeby jego rodzice byli w domu. Będąc jeszcze na piętrze, a potem zbiegając po dwa schody w dół, słyszał rozmowy w kuchni i dźwięk zbieranych ze stołu talerzy.
- O dziesiątej mają nam przywieźć nowy towar. Muszę też pójść do banku... - Sabrine przerwała widząc jak do kuchni wbiega Fabrice w samej bieliźnie. - Jak impreza?
- Daj mi adres bloku w którym mieszka Alain.
- Co się stało?
- Mamo, nie pytaj, tylko daj mi adres.
- Dam ci, ale powiedz co się stało – sięgnęła do swej torebki po notatnik.
- Zrobiłem głupstwo. Pokłóciłem się z Alainem i on nie wrócił na noc. Wierzę, że jest w mieszkaniu rodziców. Muszę tam jechać to dla mnie bardzo ważne – patrzył, jak mama zapisuje coś na kartce. Po czym mu ją podaje.
- Nie skrzywdź go – dodała.
- Chcę wszystko naprawić. Chyba, że nie zechce wysłuchać tego co mam do powiedzenia i kopnie mnie w tyłek. Lecę.
- Najpierw się umyj i ubierz, synu – powiedział ojciec odkładając kubek po herbacie do zlewu. - Inaczej jeszcze aresztują cię za ekshibicjonizm.
Fabrice spojrzał po sobie.
- No tak – już chciał być pod tym blokiem, mieszkaniem. Ale pięć minut go nie zbawi, a nie pokaże się Alainowi w takim stanie.
- Płakałeś? - niespodziewane pytanie matki zbiło go z tropu.
- Nie – nigdy nie przyznawał się do swoich słabości. - Mało spałem – aby uniknąć kolejnych pytań opuścił pomieszczenie. Nie widział tego jak rodzice porozumiewawczo spojrzeli na siebie. W łazience w lustrze zobaczył chłopaka, którego włosy stały do góry na wszystkie strony, a czerwone i podkrążone oczy pokazywały, jak ciężką musiał mieć noc. I jak bał się następnych swych kroków.

***

Gdyby wiedział, że tak to się skończy, nigdy by tam nie poszedł. I do tego to był dzień jego urodzin. Piękne je miał. Nie winił nikogo za brak życzeń, ponieważ nikt nie wiedział o urodzinach. Chodziło mu bardziej o to, że był dla Fabrica tylko obiektem do zmiany. Tak jakby chciał zmienić kolor niebieskiego klocka na czerwony zabierając go do miejsca gdzie produkują czerwoną farbę i prosząc o pomalowanie go. Na siłę. Cóż, przekonał się, że nie warto w nikim lokować swych uczuć. Tylko było już za późno. Wiedział, że był w nim zakochany. Samo to, że po raz pierwszy poczuł zazdrość go w tym upewniło.
Po prysznicu wytarł się i założył szlafrok. Na szczęście dużo rzeczy zostało w jego pokoju. Wrócił tu nocą. Do jedynego miejsca, które było mu przyjazne. Tu mógł w spokoju wypłakać się za wszystkie czasy. Nie będąc narażonym na powrót Fabrica. Dobrze jest pobyć samemu i pomyśleć, a jeszcze bardziej zwyczajnie pocierpieć bez pytań, jakie często zadawali mu rodzice, w takich momentach.
Przeszedł do kuchni, która była w miarę gotowa. Trzeba było jeszcze ją pomalować, ale to robotnicy mieli zrobić jutro. Dziś na szczęście mieli wolne, bo wypadła im pilniejsza robota i dobrze płatna, na jeden dzień, o czym wuj go wczoraj poinformował. Musi odwiedzić rodzinę, ale tak bardzo nie miał na to ochoty. Na nic nie miał ochoty. Nawet chodzić. Najchętniej to zakopałby się pod kocem i przepłakał cały dzień, przeklinając siebie za to jaki jest, Fabiego za litość o której był przekonany. Te pocałunki, którymi karmił się ostatnio, były dla Chartiera niczym. Wszystko było grą. A może nie. Tamten incydent w nocy był dla niego taki pełen magi. Gdyby nic nie znaczył, to Fabi byłby natarczywy i chciał więcej. I chłopak tyle razy do niego dzwonił. Pisał. Jakiś głos w nim mu to podpowiadał, ale starał się go nie słuchać i nie odbierał wiadomości od Fabiego. To znów pozwoliłoby dać mu nadzieję, czego nie chciał. Da radę do końca remontu wytrzymać w tamtym domu, ale za dwa tygodnie wraca tutaj. A jak rodzice będą marudzić, to powie im, że jest dorosły i będzie mieszkał gdzie chce. Szkoda, że wcześniej taki stanowczy nie był.
Napił się wody. Musi pójść kupić coś do jedzenia. Zamierza tu spędzić cały dzień. Przeczesał wilgotne włosy ręką i miał iść się ubrać, kiedy dzwonek do drzwi mu w tym przeszkodził. Wolnym krokiem przeszedł po folii, jaką wyłożona była podłoga, do wrót. Spojrzał przez wizjer i zamarł. Po co on tu przyszedł? Nie chciał go tutaj. Kolejny dzwonek. Odetchnął kilka razy. Powie mu, żeby stąd się wynosił. Nie musi otwierać.
- Idź sobie. Nie chcę cię widzieć – powiedział przez drzwi.
- Jesteś. Tak bałem się... Alain słuchaj, wpuść mnie. Błagam. Chcę ci wszystko wyjaśnić. Proszę. Nie odejdę stąd, dopóki nie porozmawiamy. Jestem gotów siedzieć tu nawet cały dzień. Otwórz drzwi. Musimy porozmawiać.