I udowodnił
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 05 2014 13:22:13



Gdyby ktoś kazał wskazać mi winnych nie skończyłoby się na jednej osobie. Winne było Emo. Winna była Marta. Winny był Kuba. Winni byli mój ojciec i jego nowa „dziewczyna” – taaa… „dziewczynka” chyba. Winny był Jeremiasz. I koniec końców nade wszystko winien byłem ja! A zaczęło się tak niewinnie! Tak niewinnie, że powinienem był już wcześniej zacząć coś podejrzewać.
Zadzwonił ojciec i zaprosił mnie na kolację. Niby nic takiego, ale bez okazji – znaczy jakiejś s p e c j a l n e j okazji – akurat rzadko się to zdarzało. Lokal nie byle jaki, bo Meridian – tam nawet odźwierny nosił ciuchy lepsze niż połowa gości.
Spotkanie z moim rodzicielem zupełnie bez okazji, za to w środku tygodnia. Że też nic mnie nie tknęło!

Nie mogąc pozwolić sobie, być gorszy od obsługi włożyłem czarny garnitur od Ralfa Laurena, szyty na miarę, do tego kremową koszulę Gucciego i muchę D&G. W trzewikach od Zegny mogłem się przejrzeć jak w lustrze, co uczyniwszy stwierdziłem, że wyglądam dobrze.
Taksówka dowiozła mnie na miejsce z idealnym, snobistycznym, trzyminutowym spóźnieniem. Wszedłem. Zostałem przywitany i nagle to ukłucie niepokoju, gdy Maitre d`hotel z zawodowym uśmiechem oznajmił:
- Państwo Skalscy już czekają na pana...
Halo, zaraz, wróć! Jacy PAŃSTWO!?
Przy stoliku w głębi sali, przyczepiona do mojego ojca, niczym rzep do psiego ogona, siedziała dziewczyna w moim wieku. Albo i młodsza. Solarium i przesadny makijaż uniemożliwiały precyzyjne określenie jej wieku, ale za to pozwalały od razu ocenić inteligencję. Ocenić na mierny. Z dwoma.
Carla – bo tak się przedstawiła - entuzjastycznie potrząsając moją ręką, zaczęła paplać. I nie przestała aż nie opuściliśmy restauracji. W nieustającym potoku wymowy nie przeszkodziło jej ani wino, ani sałatka z odtłuszczonym twarożkiem – dbała o linię – ani dyskretne, acz rozpaczliwe próby ojca, by jej przerwać.
Jeszcze w taksówce, która wiozła mnie do domu, wciąż brzmiał mi w uszach jej nieprzerwany jazgot. Carla. Czemu nie Weronika, Anna, Jadwiga, Ingeborga kurna!? Co ojciec w niej widział? Albo czego NIE widział? Nie słyszał? I po co to spotkanie? Miałem się przestraszyć i uciec? Bo jeżeli o to chodziło, to mogą odnotować stuprocentowy sukces! Muszę pamiętać, żeby kolejnym razem subtelnie podpytać ojca czy będziemy sami. Bo jeżeli nie, to ja nigdzie nie idę!

Zrezygnowany, wczłapałem się po schodach – winda jak zwykle nie działała, gdy tylko słupek rtęci spadał poniżej zera. Natomiast w domu powitał mnie chaos.
Emo siedziało na stołku w kuchni, chociaż „siedziało” to złe określenie. Emo JAKOŚ TRZYMAŁO SIĘ na stołku kuchennym, zupełnie wbrew logice i grawitacji. Na twarzy było sino zielone, ramionami kurczowo obejmowało się w okolicach żołądka, a pod jego nogami stała nasza poczciwa niebieska miska na pranie. Nad chłopakiem pochylali się na zmianę Marta i Jeremiasz. Metal – ewidentnie wkurwiony, Ruda – ewidentnie zmartwiona.
- Co jest? – zapytałem, odwieszając płaszcz w korytarzu i dołączyłem do towarzystwa.
- Ja mu mówiłem – warknął Jeremiasz, a Emo skuliło się w sobie – że na Coli, kawie, Redbulach i czekoladzie długo nie pojedzie! Mówiłem!
- Ty dużo rzeczy mówisz, Jeremi – zaperzyła się Marta. – Niekoniecznie z sensem!
Oho, ktoś tu komuś nadepnął na odcisk!
- Ktoś pomyślał o jakimś lekarzu? – upewniłem się z łagodnym zainteresowaniem. – On zaraz spłynie…
Istotnie twarz Jacka nabierała coraz wyrazistszych i ciekawych w swej nietypowości kolorów.
- Mówiłem, że ma się zapisać do lekarza pierwszego uścisku we Wrocku, od dobrych dwóch miesięcy!!! – wywarczał Metal prawie, że z pianą na pysku, a Emo jęknęło.
- Dajże już mu spokój! – huknęła Marta, przesuwając mnie i przykucając przed półnieboszczykiem.
- Mam zadzwonić po taksówkę czy coś? Może jakiś ostry dyżur… - zaproponowałem nie tyle z chęci pomocy, ile z żądzy pozbycia się hałasu z domu.
- Już dzwoniłam. – Marta podniosła miskę i ujęła Emo za ramię. – Kuba obiecał, że załatwi mu wizytę, tam, gdzie ma praktyki. Taksówka zaraz będzie.
Zgrzytnąłem zębami. Jasne. Kuba. A Marta pewnie pojedzie z Emo, żeby dotrzymać mu towarzystwa. Kubie, bo przecież nie Emo, które zaraz zwróci to, co zjadło dzisiaj, wczoraj, a może i z trzy dni temu. Chociaż pewnie według Jeremiasza nie było tego wiele.
- Pojadę z nim – dodała, a ja zgrzytnąłem jeszcze raz.
- Ja też! – Metal ujął Jacka pod drugie ramię, ale Marta odepchnęła go z gracją samicy walczącej o młode.
- A ty po co? Tylko go niepotrzebnie stresujesz! Dam sobie radę. Na razie, Piotrek! – rzuciła i wyprowadziła pasiaste zombie z mieszkania.
Super. Czyli zasłużyłem na „na razie”. Czemu mnie nikt nie ratował z takim poświęceniem? Nie wzbudzałem instynktu lwicy?
Westchnąłem i klapnąłem na miejsce zwolnione przez Jacka. Metal bez słowa wyjął z lodówki dwie butelki piwa i podał mi jedną. Swoją otworzył zapalniczką, usiadł po drugiej stronie stołu i pociągnął długi łyk. Nie miałem zamiaru niszczyć mojej srebrnej Zippo o kapsel od Tyskiego, toteż, chcąc nie chcąc, wstałem. Odkapslowałem butelkę otwieraczem i przelałem zawartość do wysokiej szklanki, po czym wróciłem na miejsce.
- Czyli zostaliśmy sami – westchnął Jeremiasz.
Wróć! Jakie „zostaliśmy”?! Nie miał zamiaru iść do domu?
Popatrzyłem na niego z niesmakiem, ale zignorował zarówno spojrzenie, jak i niesmak. Trwaliśmy w ciszy, tak długo, aż piwo nie wyszło. Potem ja postanowiłem wyjść. Odstawiłem szklankę do zlewu i, minąwszy siedzącego bliżej drzwi Metala, ruszyłem do swojego pokoju.
- A ty dla kogo tak się wystroiłeś, Richie? – zagaił, osadzając mnie w miejscu.
- Sam nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – A co? Podobam ci się? – dodało moje „wewnętrzne licho”, zanim zdążyłem chwycić je za mordę.
- Jak zawsze – odrzekł.
- Jak zawsze, czyli jak? – Wrodzony narcyzm kazał mi się cofnąć i oprzeć o futrynę z rękami nonszalancko wetkniętymi w kieszenie spodni.
Jeremiasz podniósł głowę i przyjrzał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Przecież wiesz…
Wiem? Ja wiem? Co ja niby wiem?! Że co?! Postanowiłem drążyć dalej.
- Znaczy tak, czy nie? – nacisnąłem.
- Do czego ty pijesz, Richie? – zirytował się Jeremi. – Tak, podobasz mi się, wiesz przecież o tym!
Tym razem to ja zadbałem o nieodgadnioną fizys. Ja mu się podobałem! Sam to przyznał! Zdziwił mnie, kurna. I to jak!
- Podoba ci się też Emo, co każe mi wątpić w twój dobry gust… - ciągnąłem, coraz bardziej zafrapowany wymianą zdań.
Jeremiasz parsknął śmiechem i wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Uniósł ją w moją stronę, ale ja nie miałem w zwyczaju palić mocnych męskich gromów, Pokręciłem głową.
- Dzięki, nie lubię mentolowych – zełgałem. – No więc?
- Jacek to dzieciak – powiedział w końcu, wydmuchując długi strumień dymu. – Śliczny, ale dzieciak.
- A ja jestem, niby, takim niecałe dwa lata starszym m ę ż c z y z n ą? – Zaakcentowałem ostatni słowo.
- Niby tak – potwierdził, dla odmiany formując ustami zgrabne dymne kółeczka.
- Czyli co ci się we mnie podoba? – Nie miałem zamiaru odpuścić – No przecież nie twarz - zakpiłem.
- Dlaczego nie? - Zmarszczył brwi.
- Daj spokój, Jeremi, przecież wiem jak wyglądam – warknąłem, bo nic mnie tak nie wkurzało, jak czyjś ośli upór. Swój względnie tolerowałem.
- A niby według ciebie jak? – Zaperzył się – Masz intrygującą, wyrazistą gębę, a ta blizna tylko ci dodaje… - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – charakteru – dokończył.
- A tak, tak, bo charakterku mi za mało… - zironizowałem.
- Co? Będziesz mi teraz udowadniał, że mam spaczony gust?! – Metal wstał zirytowany i pstryknął niedopałek do zlewu, gdzie pet zakończył żywot z cichym syknięciem.
- Raczej, że nie wiesz, co mówisz – zadrwiłem. – Emo też wciskasz takie ki… - Nie zdołałem powiedzieć nic więcej, bo Jeremiasz znienacka złapał mnie za klapy tego cholernie drogiego gangu i pocałował. Dla odmiany tutaj doskonale wiedział, co zrobić z językiem! Wargi miał zadziwiająco miękkie, gorące i smakował tanim tytoniem. A w pocałunku tym była taka pasja, że z zaskoczenia nie zaprotestowałem, co więcej – wbrew samemu sobie – nawet przyłączyłem się nieznacznie. Dopóki nie zabrakło mi powietrza. Lekko go odepchnąłem, ale nie puścił, odsunął się tylko na tyle, że nasze nosy niemal się stykały.
- …ty… - dokończyłem niedawną myśl, ale już bez przekonania.
Staliśmy przez chwilę w bezruchu - ja uwięziony między futryną, a Jeremiaszem, który wciąż trzymał mnie za fraki, tak blisko siebie, że widziałem własną twarz odbijającą się w jego oczach.
I mieliśmy, kurna, impas!
- Zniszczysz mi garnitur – powiedziałem sucho, bo nic innego nie przyszło mi do głowy, jakby w reakcji na pocałunek cała moja elokwencja i wyszczekanie uciekły w popłochu, gubiąc po drodze sandałki.
- To lepiej będzie go zdjąć! – Jeremiasz entuzjastycznie skinął głową i wciąż trzymając za klapy, pociągnął mnie do mojego własnego pokoju.
Zamknął drzwi, chociaż nie wiem po co, bo byliśmy sami. Nie miałem pojęcia, co ćwiczy i czekałem wyłącznie z ciekawości, pewien, że w każdej chwili zdążę Metala zastopować, gdyby posunął się za daleko. A poczynał sobie dosyć śmiało.
Poniechawszy klap garnituru, sięgnął do muchy i - z wprawą zdecydowanie większą niż moja - rozwiązał ją i odrzucił za plecy. Jego palce z gracją przebiegły wzdłuż guzików koszuli, rozpinając je w zadziwiającym tempie.
„Pewnie robił to milion razy” – pomyślałem z uznaniem, przypominając sobie widziane w trakcie afery wannowej sadystyczne mini-Emo-guziczki.
Jeremiasz sprawnie wyłuskał mnie z marynarki i koszuli. Stałem teraz przed nim oparty o ścianę, nagi od pasa w górę.
„Chyba najwyższa pora zaprotestować…” – przemknęła mi przez głowę kolejna myśl.
Najwyższa pora minęła, wraz z moim paskiem, który z miękkim skórzanym pacnięciem opadł na podłogę. Zaraz za nim spłynęły mi do kostek, niepodtrzymywane już niczym, spodnie.
- Jeremi… - zacząłem łagodnie, ale znów zamknął mi usta pocałunkiem. I był w tym, cholera, dobry. Czułem, że zdradzają mnie własne kolana mięknąc i galaretowaciejąc. W duchu pobłogosławiłem ścianę, którą miałem za plecami, inaczej musiałbym się na czymś oprzeć, a nie chciałem się opierać na Metalu.
- Zamknij się! – wysyczał mi w usta.
I wtedy to zobaczyłem. Oczy Jeremiasza były szkliste, wargi rozchylone, a po jego policzkach rozlał się rumieniec. Zobaczyłem zachłanność. Żądzę. I zachwyt. Ja naprawdę mu się podobałem! Czyli jednak miał spaczony gust.
- Myślę, że… - zacząłem.
- To przestań, kurwa, wreszcie myśleć… - skarcił mnie szeptem, wciskając kolano w szorstkich dżinsach między moje uda. – Buty! – ponaglił mnie. I wtedy chyba naprawdę przestałem myśleć, bo go posłuchałem.
Trzewiki Zegny wylądowały z hukiem pod biurkiem, a ja zostałem w samych gatkach Calvina Kleina i skarpetkach od Bossa.
Dłonie Jeremiasza zawędrowały gdzieś na moje plecy, badając opuszkami palców rowek kręgosłupa i linię żeber. Mimo woli westchnąłem z przyjemności. Co jak co, ale byłbym w stanie dać się pokroić za drapanie po plecach. Oddech Metala nieznacznie przyspieszył. Odsunął się wreszcie. Nie dużo, bo o pół kroku. Tyle tylko, żeby móc mnie zlustrować od stóp do głów. Zatrzymał wzrok na moich oczach i, wpatrując się w nie z lekkim, prowokacyjnym uśmiechem, powoli zdjął kurtkę. A po chwili jednym ruchem, przez głowę, pozbył się czarnej koszulki. Jakimś gigantycznym wysiłkiem umysłowym zanotowałem, że swoich rzeczy nie rzucał na ziemię, a na tapczanik pod ścianą. Jego wzrok hipnotyzował mnie, trzymał całą moją uwagę. Niemal na bezdechu obserwowałem jak powoli rozpina pasek, a potem rozporek spodni, jak je ściąga. Bokserki miał czarne, zresztą jak wszystkie dziś ciuchy, ale w chwili obecnej wybrzuszone w bardzo charakterystyczny sposób.
I na tym powinniśmy poprzestać. Znaczy, cholera, poprzestać powinniśmy tam w kuchni, zanim zrobiło się tak niezręcznie. Teraz mieliśmy tylko dwa wyjścia. Z czego właściwie przyzwoite tylko jedno…
A, pieprzyć przyzwoitość!
Odepchnąłem się od ściany i tym razem to ja pocałowałem Jeremiego. I to z entuzjazmem, który mnie samego zaskoczył! A nawet posunąłem się krok dalej, wsuwając dłonie w bokserki Metala i łapiąc go za pośladki. To ostatnie widać mu się spodobało.
Przylgnęliśmy do siebie, jak dwa magnesy. Wyraźnie czułem „radość” Jeremiego ocierającą się moje uda i miałem doskonałą świadomość, że on czuje to samo z mojej strony i było mi, cholera, wszystko jedno!
W końcu wylądowaliśmy na łóżku. Jeremiasz miał chyba jakieś wrodzone zdolności prestidigitatorskie, bo moje gatki w międzyczasie gdzieś znikły. Ja pozbawiłem jego bielizny w tradycyjny sposób.
- Nie wiem, czy to jest dobry pom… - moja odpowiedzialność spróbowała skontaktować się ze mną po raz ostatni i przemówić słabym głosem, ale nie dane jej było skończyć.
Odpowiedzialność – 0 : pocałunki Metala - 1.
Usta Jeremiasza przeniosły się z moich warg na szczękę, szyję i obojczyk. Chłopak lekko skubnął mnie zębami w ramię. Aż mnie ciarki przeszły! Skubnięcie powtórzyło się nieco niżej.
- Noooo jeżeli tak robisz Emo, to ja się nie dzi….
Nie dziwię, że potem chodzi z bananem przyklejonym do ust – chciałem powiedzieć, ale Metal po raz kolejny mi to uniemożliwił.
- Czy ty naprawdę musisz mieć coś w ustach, żeby przestać gadać? – wysapał.
Chciałem odpowiedzieć, ale wtedy podniósł się gwałtownie na klęczki, wplatając palce w moje włosy. I między moim wargami znalazło się coś zgoła odmiennego, niż jego język. Delikatnym naciskiem ręki sterował ruchami mojej głowy, a ja właśnie odkrywałem podatność na bodźce dotykowe wnętrza ust. I to naprawdę było przyjemne!
Jeremiaszowi tez się podobało, bo jego przyspieszony oddech przeszedł w ciężkie dyszenie. Odepchnąłem go, kiedy jego ciało spięło się gwałtownie. Prawie doszedł. Powstrzymał się. Mistrzu samokontroli, czy jak?
Nie miałem pojęcia, skąd wyciągnął gumkę. Chyba naprawdę był magikiem.
Nie przestając mnie całować, „ubrał się” i pociągnął mnie za sobą do leżenia. Przez chwilę siłowaliśmy się, nie odrywając ust od ust, żeby znaleźć najwygodniejszą pozycję, wreszcie Jeremiasz umościł się za moimi plecami. Przyszczypywał gorącymi wargami skórę na moim karku i barkach i jednocześnie przytrzymując mnie lekko za udo, naparł na mnie, wsuwając się powoli, powolutku…
To ja zakołysałem biodrami, żeby przyspieszyć. Gumka była z gatunku tych mocno nawilżanych, więc poszło gładko i bezboleśnie. Westchnąłem głęboko, czując go w sobie. I to ciepło jego ud na moich pośladkach… parzące niemal wargi na wrażliwej skórze tuż za uchem…
Poruszył się nieznacznie, sięgając do mojego członka..

Nie skłamię, jeżeli powiem, że był to zdecydowanie najprzyjemniejszy kwadrans w moim życiu. Jeremiasz nie spieszył się, nie szarpał, miał świetne wyczucie rytmu (cóż, w końcu muzyk!) i opanowanie „sprzętu”. Szczytowaliśmy niemal jednocześnie, całując się, wykręceni w mega niewygodnej pozycji. Wyprzedził mnie dosłownie o kilka uderzeń serca. Opadliśmy na poduszki, próbując wyrównać oddechy. Jeremiasz jeszcze kilka razy musnął ustami mój kark, po czym wycofał się powoli i usiadł na brzegu łóżka, opierając łokcie na kolanach. Długie jasne włosy spłynęły zasłaniając jego twarz.
Przekręciłem się na drugi bok, zdecydowanie zyskując na widoku. Tatuaż Metala był już niemal skończony, a długa krzywizna pleców przechodziła w iście posągowe pośladki. Nawet miał w nich, kurna, dołeczki! Efekciarz!
- To było… - poczułem się w obowiązku jakoś podsumować całe zajście.
- Jednorazowe – wszedł mi w słowo i spojrzał na mnie wciąż zamglonymi orgazmem oczami.
Zgadzałem się w stu procentach!
- Więc po co? – drążyłem jednak po swojemu, ignorując krępującą, wymęczoną własną nagość.
- Żeby ci udowodnić.
- Co? – wytrzeszczyłem oczy.
- Że mi się podobasz.
No to faktycznie udowodnił. Dogłębnie.
- Ty byś dla zakładu nawet powiesić się dał, co? – zakpiłem.
- Oj, zamknij się, Psycho! – skarcił mnie wstając i sięgając po swoje ciuchy.