Co w tobie jest 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:32:46
Stanęli przed drzwiami pilnowanymi przez dwóch, sztywno wyprostowanych gwardzistów, którzy ujrzawszy czarnowłosego lekko skinęli głowami w niemym pozdrowieniu. Drzwi otwarły się bezszelestnie, ukazując oczom Płomiennego cały splendor komnaty tronowej. Była tak ogromna, że z trudnością szło dojrzeć malowidła na przeciwległej ścianie. Od wejścia, przez całą długość Sali aż do podwyższenia tronowego, podłogę zaściełał gruby szkarłatny kobierzec z wyhaftowanymi herbami królewskimi. Z obu stron dywanu ciągnęły się rzędy kolumn podpierających odległe, rzeźbione sklepienie, tworząc szeroką aleję, którą podchodziło się do władcy. Hobe bez skrępowania ruszył ku podestowi, ciągnąc za sobą zdumionego Aurę. Gdy doszli do tronu najemnik skłonił się lekko, natomiast zielarza pchnął do przodu tak, że wylądował na kolanach przed królem, nie mając odwagi podnieść oczu
- To jest Aura. Zielarz i uzdrowiciel ze wschodnich rubieży, mówiłem ci o nim, panie.
- Owszem. Mówiłeś - głos władcy był suchy i zimny - Myślałem, że będzie nieco starszy
- Uwierz mi, panie, jest doskonały w tym co robi
W rudowłosym serce zamarło, czyżby Hobe zapomniał już, że przez jego nieudolność mężczyzna, którego najemnik przywiózł do domu Aury rannego, umarł. Chciał cos powiedzieć, zaprzeczyć. Podniósł wzrok, jednak natychmiast dłoń czarnowłosego stanowczo przygięła jego głowę, zmuszając do spojrzenia na posadzkę.
- Ufam twojemu osądowi, Hobe - Vellran westchnął głęboko, a z jego głosu znikła surowość, kiedy zwrócił się do Płomiennego - Wstań
Silne ramię najemnika, wywindowało klęczącego Aurę w górę. Nieśmiało obrzucił spojrzeniem szmaragdowych oczu postać siedzącą na tronie. Król był postawnym, opalonym mężczyzną, o ciemnobrązowych włosach siwiejących już lekko na skroniach i imponującym wąsie. Z całej jego sylwetki biła duma i nieustępliwość, jednak, gdy siedział na bogato zdobionym tronie w swobodnej pozie, uzdrowiciel dostrzegał ślady zmęczenia i jakby smutku na wyrazistej, poważnej twarzy.
- Jesteś więc uzdrowicielem? - spytał Vellran, wbijając w rudowłosego uważne spojrzenie niebieskich oczu
- Ja... znam się trochę na ziołach - wyszeptał Aura tak cicho, że ledwie było go słychać
- Och daj spokój - król uderzył się otwartą dłonią w udo - Gdybyś był zwykłym zielarzem, Hobe nie ciągnąłby cię taki szmat drogi do stolicy. Dlaczego on jest w więzach? - skierował pytanie tym razem do najemnika
- Drobna różnica poglądów w drodze - czarnowłosy uśmiechnął się ironicznie - Tak nam obu było wygodniej.
- Rozwiąż go.
- Tak jest.
- To, co tutaj usłyszysz nie może wyjść poza ten pokój - kontynuował Vellran, gdy Hobe uwolnił nadgarstki Aury z pęt - Ty pierwszy poznałeś nazwisko łotra, który nastawał na życie moje i mojej rodziny. Hobe dotarł z wiadomością na czas i udało mi się uniknąć śmierci. Zamachowiec i jego mocodawcy już ponieśli zasłużoną karę, zostali wydani ptakom...
Zielarz pobladł. Wydawanie ptakom było jedną z najstarszych tradycji ziem Whregonu. Zdrajców, szpiegów i morderców najpierw poddawano torturom, a następnie poranionych i krwawiących przywiązywano do poprzecznej belki zawieszonej na długim słupie w specjalnie do tego celu przeznaczonych miejscach za miastem. Po zapadnięciu zmroku na łowy wyruszało nocne ptactwo. Zwabieni zapachem świeżego mięsa pierzaści drapieżcy zlatywali się na miejsce kaźni, gdzie żywcem wyrywali kawałki ciała z wijących się z bólu i wrzeszczących nieszczęśników. Przeciw takiemu traktowaniu buntował się każdy nerw Płomiennego, który, jako uzdrowiciel, najmniejszy przejaw życia traktował z należnym szacunkiem. Jego dłonie zacisnęły się w pięści, a usta w cieniutką białą kreskę. Król zauważywszy reakcję rudowłosego kontynuował
- Powstrzymaj gniew, zasłużyli sobie na to, co ich spotkało. Jad, który dodali do królewskiego wina zabił mojego doradcę i wieloletniego przyjaciela, a teraz odbiera mi także moje dzieci - w jego tonie dało się słyszeć rozpacz - Właśnie dlatego poleciłem Hobemu sprowadzenie cię do stolicy. Ufam jego słowom, że przywrócisz zdrowie mojemu synowi i jego siostrze. Wynagrodzę cię sowicie, jeżeli ci się uda.
- Nie robię tego dla pieniędzy - szmaragdowe oczy zapłonęły gniewem
- Zgadzasz się zatem?
- A mam jakiś wybór?
- Możesz dołączyć do jadłospisu sępów - podsunął usłużnie Hobe, a król przytaknął
- Dziękuję, postoję - mruknął Aura niedosłyszalnie - Chciałbym, jeśli można, ich zobaczyć
- Hobe wskaże ci drogę - ramiona władcy opadły w westchnieniu, przydając mi kilku lat
Płomienny skłonił się lekko i podążył za najemnikiem ku drzwiom ukrytym za jednym z arrasów, za podwyższeniem tronowym. Korytarze były tu szersze, bardziej oświetlone i nie sprawiały już tak przygnębiającego wrażenia. Za jednym z zakrętów czekał na nich staruszek, nazywany Livanesem. Przyjrzał się zielarzowi uważnie
- Kto to jest?
- Już pytałeś - westchnął Hobe - Aura, uzdrowiciel...
- To???? - brwi doradcy uniosły się w niedowierzaniu
- Mówiłem, że potrzebuje kąpieli...
Livanes z zachwytem w oczach przyglądał się Płomiennemu. Nieświadomie zwilżył wargi językiem, sprawiając, że obserwowanemu zrobiło się jakby niedobrze. Czuł się jak egzotyczne zwierzątko w cyrku, do którego ludzie przychodzą tylko po to, by na nie popatrzeć. Tylko, że tutaj chętnie zrobiliby coś znacznie więcej poza patrzeniem. Hobe stanowczym ruchem otoczył ramiona Aury i pchnął go do przodu. Doradca podążył za nimi.
Korytarz zwęził się, o to tylko, by za chwilę skończyć się niewielkimi drzwiami bez klamki. Hobe wyprzedził Aurę i przycisnął trzy kamienie koło framugi. Płomienny nie umiałby powiedzieć, które to było kamienie, lecz drzwi szczęknęły i uchyliły się. Uzdrowiciel musiał pochylić się, by przestąpić próg. Zaplątał się zaraz w zasłonę, która chroniła drzwi przed ludzkim wzrokiem. Parę chwil stracił na walkę z cienką materią, a gdy w końcu uporał się z przeszkodą, zobaczył pokój, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie oglądał. Zawsze śmiał się z ludowych baśni, opowiadających o żywotach książąt, o ich komnatach ze złota. Teraz uwierzył. Złote były kobierce na ścianach, dywany, zasłony. Złota była ornamentyka na jasnych meblach. Złotawo skrzyły się baldachimy dwóch łóżek, ustawionych obok siebie. Gdyby miał więcej czasu całe godziny poświęciłby na podziw, ale tego czasu nie miał. Hobe pchnął go w stronę pierwszego łoża.
Uzdrowiciel powoli odgarnął na bok moskitierę zwisającą z baldachimu. W pościeli jedwabnej i, a jakże, złotej, leżał przystojny, jasnowłosy mężczyzna.
Zielarz musnął dłonią jego czoło i rozpalony policzek. Czuł wyraźnie chorobę, toczącą ciało królewskiego syna. Książę tylko młodemu i silnemu organizmowi zawdzięczał to, że jeszcze żyje. Aura pozostawił zasłonę odrzuconą i zbliżył się do drugiego łóżka. Trzymał już w ręku moskitierę, gdy usłyszał za plecami:
- Ją zostaw.
Hobe i Livanes stali w pewnym oddaleniu. Królewski doradca chronił się za plecami najemnika, nie wiadomo przed czym, trucizna, która odbierała z każdą chwilą życie królewskim potomkom, nie była zaraźliwa.
- Co? - nie zrozumiał Aura.
- Powiedziałem... - mruknął czarnowłosy - Żebyś ją chwilowo zostawił.
- Sądziłem, że mam leczyć oboje.
- Masz. Ale najpierw chłopca.
Rude brwi uzdrowiciela podjechały wyżej.
- Tylko ją obejrzę.
Najemnik wzruszył ramionami.
Płomienny, nie powstrzymywany dłużej, zerknął na dziewczynę. Była bardzo podobna do brata, tylko jakby bledsza. Zielarz nachylił się nad nią i zbladł. Jej oddech był tak słaby, że niemal niewyczuwalny. Jej stan był zdecydowanie gorszy niż stan księcia. Może dlatego, że była drobniejsza, delikatniejsza, słabsza. Jej organizm nie stawiał truciźnie tak zaciętego oporu. Aura, posłuszny powołaniu, natychmiast przesłał jej trochę siły. Nie usłyszał lekkich kroków. Hobe szarpnął go za ramię, tak mocno, że uzdrowiciel spadł z łóżka.
- Co ty robisz? - warknął najemnik. Livanes, ciekawy, podszedł trzy kroki bliżej.
- To, po co mnie tu sprowadziłeś - krzyknął Aura, zły - Uleczam.
- Najpierw masz się zając księciem.
- Jej stan jest poważniejszy.
Hobe uśmiechnął się.
- Ty chyba nic nie rozumiesz. Nie masz pojęcia o prawach w królewskich rodzinach. Nie masz pojęcia o prawach królewskiej sukcesji.
- Nie, to ty nic nie rozumiesz! Ona umrze, jeżeli poczekamy dłużej.
- Najpierw książę.
- Nie!
W pokoju zapadła złowieszcza cisza.
- Aura. Ja naprawdę nie znoszę się powtarzać. Nie zmuszaj mnie do tego. Wydałem ci jasne polecenie.
- O...- Płomiennemu drżały ręce - A pomyślałeś kiedyś, że świat nie kręci się według twoich poleceń? Że nie jestem twoim żołnierzem? Że są prawa stojące ponad prawami... jak ty to nazwałeś? Prawami królewskich rodzin i królewskiej sukcesji.
- Wiesz dobrze, że nie muszę wdawać się z tobą w dyskusje. Na tym świecie zawsze było tak, że liczy się prawo tego, kto jest silniejszy. Tak było, tak jest, tak będzie. To, kto w tej chwili jest silniejszy nie ulega chyba wątpliwości, czyż nie? - Hobe był lodowato spokojny - Jednak odpowiem ci na pytanie, czy kiedykolwiek pomyślałem, że świat nie kręci się według moich poleceń. Odpowiedź brzmi: nie. Nigdy nie myślałem w ten sposób. I nie zamierzam tego zmieniać. Taka strategia nigdy mnie jeszcze nie zawiodła. A teraz... skoro przedyskutowaliśmy wszystkie kwestie dotyczące natury... moralnej, czy byłbyś łaskaw zając się tym, czego się od ciebie oczekuje?
Aura zacisnął powieki, chcąc powstrzymać łzy. Żałował teraz każdej chwili w łaźni, każdej chwili, gdy niemal uwierzył, że w tym człowieku, stojącym naprzeciw jest cokolwiek... ludzkiego. Że w jasnych, bezlitosnych oczach błyszczy czasem coś na kształt... uczucia. Jego serce, bijące szybko nierównomiernie odmierzało sekundy, ostatnie sekundy życia młodej księżniczki.
- I radziłbym ci się pospieszyć... - warknął Hobe, prawie wyprowadzony z równowagi - Inaczej umrze co kolejny pacjent.
Aura wyprostował się, jak dźgnięty nożem, jego pięści zacisnęły się. Bez słowa podszedł do łoża księcia. Szarpnięciem odsłonił zasłonę. Delikatny materiał trzasnął mi w rękach. Ze wszystkich sił próbował nie myśleć o drugim łóżku i księżniczce skazanej na śmierć... przez królewskie prawa sukcesji. Zbrzydła mu piękna królewska komnata, zbrzydł przepych i całe to złoto. Zdjął z szyi miedziane wahadełko i zawiesił je nad piersią księcia. Wahadełko nawet nie drgnęło. Cisnął je w kąt. Złapał skraj kołdry, szczelnie okrywającej ciało księcia i zrzucił ją z niego na podłogę, pod stopy Hobego i Livanesa. Królewski doradca aż wciągnął powietrze, wzburzony takim postępowaniem z królewską własnością. Słońce, którego promienie z trudem przebijały się przez ciężkie zasłony, zalśniło czerwienią w niciach złotogłowia. Aura rozdarł księciu koszulę na piersi. Po czym zastygł w bezruchu, zbierając siły.
-Co on robi? - rozległ się stłumiony szept królewskiego doradcy.
-Cisza! - warknął Aura zdławionym głosem. Nie myślał, że takim tonem nie przemawia się do dostojnika. A może nie obchodziło go to.
W końcu roztarł dłonie i przyłożył je do ciała księcia... i niemal stracił równowagę tak gwałtownie organizm księcia pobrał od niego jego własną energię. Skupił się na jej strumieniu, ze wszystkich sił starając się ją kontrolować i wtedy to zobaczył. Coś czarnego na obrzeżach aury nieprzytomnego mężczyzny, coś, co pochłaniało coraz więcej sił witalnych księcia, a teraz zachłannie wyciągnęło macki po jego siłę. Zemdliło go, gdy dotknął tego przelotnie myślą. "Nie będzie łatwo" pomyślał. Nie pomylił się. Na wszelkie próby ingerencji, czarna substancja ukryta teraz w żyłach i komórkach księcia reagowała tylko głębszym wgryzaniem się w organizm.
Płomienny nie zauważał kiedy mijały minuty, godziny, pochłonięty był walką z podstępnym wrogiem, który nie zamierzał się poddawać.
- Czy on na pewno wie, co robi? - zapytał w pewnej chwili Livanes, patrząc na miotającego się w bólu księcia i grube krople potu spływające po twarzy uzdrowiciela.
- Tak - szepnął Hobe, lecz w jego głosie nie było pewności.
Książę Vellris śnił o tym, że tonie. Czarne fale zalewały go, pragnąc pochłonąć. Walczył z nimi ze wszystkich sił, lecz po każdej pokonanej fali przychodziła następna, potężniejsza od poprzedniej. Nie czuł bólu, tylko wszechogarniający chłód, który przenikał aż do kości. Kiedy mętna, ciemna woda zalewała mu usta, dusił się, dla kolejnego oddechu gotów był zrobić wszystko. Szaleńczo bił fale rękami i nogami, jednak czuł, że słabnie. A im bardziej słabł, tym bardziej potężniał jego przeciwnik. Nadeszła taka chwila, gdy stracił zupełnie nadzieję i siłę do walki... czarne dłonie wyciągnęły się po niego i wiedział, że tym razem mu się nie uda uniknąć ich uścisku. Wtedy... wtedy... zobaczył anioła. Anioł był zupełnie inny niż te, które oglądał w książkach, niż te, o których czytał.
Wcale nie miał złotych włosów i dołeczków w pyzatych policzkach. Miał za to piegi na nosie i rude kosmyki, które w nieładzie opadały mu na spoconą twarz. W chwili, w której go dostrzegł, anioł spojrzał na niego i uśmiechnął się. Vellris poczuł, że ogarnia go spokój, ale nie ostateczny spokój śmierci, lecz przyjazny spokój bezpiecznego snu. Zanim jednak oddał się mu, pomyślał, że chyba zakochał się w tym aniele. Niezwykłym, rudym, piegowatym aniele. Żałował, że już nigdy go nie spotka.
Księżniczka Vellrana też śniła o tym, że tonie. Ale gdy po nią wyciągnęły się czarne dłonie, nie przybył do niej żaden anioł, choć obiecywali jej, że tak będzie.
Musieli kłamać.
Aura wiedział, że uratował księcia w chwili, gdy czarna substancja opuściła organizm mężczyzny i rzuciła się w jego kierunku. Zasłonił się przed nią, nie zdając sobie sprawy, że jego ciało też wykonuje podobny ruch, że ręce unoszą się, chroniąc twarz, tak jakby wróg był widzialny i namacalny.
Zobaczył ogień, ogień, który trawił wszystkie domostwa, które napotkał na swojej drodze. A potem zobaczył matkę, o ubrudzonej popiołem twarzy wyciągającą w jego kierunku poparzone dziecko.
- Uratuj ją - wyszeptały spierzchnięte usta.
Spróbował więc. Próbował całe popołudnie, a potem wieczór i noc. Nie udało mu się. Z mentalnej podróży powrócił sam, nieświadomy upływu czasu, świadomy tylko jasnej nitki życia, która niepostrzeżenie zerwała się z jego ręki, by umknąć z wiatrem i ogniem.
Przez jakiś czas chciał podążyć za nią.
Pozwolił swemu ciału na zmęczenie, na rezygnację.
Tak jak wtedy, teraz też nie poczuł, że opada na kolana, w pozycji wszędzie na świecie rozpoznawanej jako pozycja modlitewna, lub oznaczająca porażkę.
- Przepraszam... - wyszeptał w oczy matki, w których nie widział rozgrzeszenia. Podniósł głowę wysoko, dziwiąc się zapadającej nocy. - Jest ciemno...
W oku księżyca także nie dostrzegł litości.
Hobe podszedł do klęczącego uzdrowiciela, całkowicie ignorując Livanesa, który zachwycał się odzyskującym przytomność księciem. Najemnik był przekonany, że zielarz stracił przytomność jak zwykle po uzdrawianiu, lub że jest temu bliski. Zdziwił się widząc szeroko otwarte szmaragdowe źrenice. Lekko dotknął ramienia Płomiennego, który zwrócił ku niemu twarz.
- Aura... - wyszeptał miękko.
Usta zielarza poruszyły się. Hobe nachylił się, chcąc wychwycić cichy szmer jego głosu.
- Jest ciemno... - mruczał uzdrowiciel, nie do najemnika, ani do nikogo w tym pokoju. - Jest ciemno... - szeptał w oczy pełne pretensji i rozgoryczenia.
Jest ciemno.
Złota komnata poszarzała w zmierzchu. Nie zalśniły nawet nitki złotogłowia.