Jedna łza 6
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 21 2014 13:26:40


Rozdział 6 - „Lubisz też dziewczyny?”

Głośne stukanie w szybę obudziło Fabricia. Przetarł oczy i spojrzał najpierw na budzącego się powoli Alaina. W czasie snu zmienił pozycję i spał na plecach z jedną nogą na jego brzuchu, za co mu w duchu podziękował, gdy popatrzył na szybę. Za nią zobaczył jakiegoś mężczyznę zaglądającego do środka. Człowiek mógłby nie być zadowolony, widząc ich przytulonych do siebie.
- Alain, ktoś tu jest. Wstawaj, już rano - potrząsnął ramieniem chłopaka i uklęknął, odsuwając szybę. W twarz uderzyło go poranne, rześkie powietrze.
- Tak?
- Proszę mi wybaczyć, ale co tu robicie? - zapytał człowiek, spoglądając to na niego, to na Alaina.
- Kim pan jest?
- Pracuję przy wyrębie lasu. Co tu robicie?
- Byliśmy w podróży, zabłądziliśmy i do tego skończyło się nam paliwo - otworzył drzwi i wygramolił się z auta. Przetarł dłonią twarz.
- Spaliście tu całą noc? - mężczyzna faktycznie wyglądał na drwala. Nawet miał przy sobie piłę, a z daleka słychać było jakieś głosy.
- Nie mieliśmy, gdzie pójść. Na dodatek telefony nam padły.
- Nie mieliście mapy, atlasu? Za jakiś kilometr jest miasteczko. Trzeba było jechać w lewo i na pewno trafilibyście tam, jadąc na oparach.
Obok Fabrica stanął Alain i przeciągnął się. Warunki do spania nie były idealne, ale u boku Chartiera mógł spać wszędzie. I nawet sen na gołej ziemi uznałby za luksus, mogąc się do niego przytulić. Zobaczył, że spotkany mężczyzna dziwnie na nich patrzy. Chyba nie wyglądali na kogoś, kto zrobił sobie tu małą randkę.
- Ekhem - odchrząknął Alain. - Mój brat i ja chcielibyśmy się stąd jakoś wydostać - niby nie obchodziło go, co powie on i ten ktoś, który szedł w ich stronę, ale wolał nie ryzykować, że odmówią pomocy.
- Alfred, ile mamy na ciebie czekać? O, dzień dobry - przybyły mężczyzna zauważył ich.
- Chłopcy się zgubili i skończyło im się paliwo. Jak sądzisz, dałoby się coś zrobić, by chociaż dojechali do Baud?
- No w sumie tak – przybyły podrapał się po głowie, która już zaczynała łysieć. Obaj musieli mieć coś około pięćdziesiątki. - Możemy trochę przelać z naszego kanistra do ich baku i starczy na dojazd na stację.
- To co, chłopcy, jaka decyzja?
- No, w sumie skorzystamy z tego. Zapłacimy panom - Fabrice sięgnął do kieszeni po portfel. Był wdzięczny Alainowi za tych "braci". Nieważne, że byli do siebie niepodobni. Mogli mieć różnych ojców.
- Zostawcie to sobie. I w zamian zjedzcie śniadanie w barze u Melanie. Kobieta gotuje pierwsza klasa. Paluszki lizać. Poczekajcie tu. Zaraz przyniesiemy jedzonko dla waszego auta.
Gdy poszli, Alain wypuścił wstrzymywane powietrze.
- To jesteśmy uratowani.
- Mogłem cię posłuchać. Przynajmniej bylibyśmy w domu lub wyspalibyśmy się w motelu.
- Ja nie żałuję. Chyba, że ty... - zarumienił się.
- Ja też nie - pogłaskał go po dłoni i zaraz ją odsunął, bo dwaj mężczyźni przynieśli paliwo.

Miasteczko i jego ogólną budowę, do której w szczególności mogli zaliczyć budynki, wyglądało niczym ze starych filmów z lat pięćdziesiątych. W jednym z takich budynków właśnie tankowali. Nawet odnosili wrażenie, że przenieśli się w czasie. Ale obecność nowych samochodów i ludzi we współczesnych ubraniach od razu to dziwne uczucie usuwało z głowy. Wszyscy ludzie się tu dobrze znali. Każdy każdego pozdrawiał, czasami z uśmiechem, a czasami potrafiąc się wykłócać o błahe sprawy.
Alainowi, opartemu o samochód, bardzo tu się podobało. Mógłby mieszkać w takim mieście.
- Fajnie tu – powiedział do Fabrica, który po zapłaceniu za paliwo zjawił się przy nim.
- Fajnie, ale w takim miejscu na zawsze byśmy musieli... - rozejrzał się, czy nikt ich nie słyszy i obniżył głos - …nie być sobą i pewnie poślubić jakąś ładną, miejscową pannę.
- Nie może być aż tak źle. Sądzisz, że oni nie zaakceptowaliby...
- Sądzę, że tak. Sam pomyśl, jak jest w normalnym mieście, gdzie ludzie żyją w duchu dwudziestego pierwszego wieku.
- No, nie zawsze jest dobrze, więc nadal się ukrywam.
- To tak, jak ja. Wiedzą o mnie przyjaciele i rodzice, Ami też. No, i moi byli kochankowie.
Alain zarumienił się, słysząc o kochankach. To znaczy, że Fabi jest już doświadczony. A on dopiero wczoraj się całował. Poczuł się, jakby był opóźniony w rozwoju.
- Stało się coś? - zapytał Chartier, widząc, że chłopak posmutniał.
- Nie. Po prostu szkoda, że nie ma takiej równości, jakiej byśmy chcieli.
- Liczę, że z czasem to się zmieni – naprawdę miał z nim o czym rozmawiać i to nie tylko na tematy dotyczące ich orientacji. W samochodzie, kiedy tu jechali, okazało się, że lubią te same gry i filmy. - Wypytałem sprzedawcę, gdzie jest ten bar „U Melanie”. To za rogiem. Możemy się przejść i coś zjeść. Jak twoje kolano?
- Z chęcią, umieram z głodu. Nie pogardziłbym też prysznicem, ale to już w domu. A kolano to nic – oderwał plecy od samochodu i razem poszli we wskazaną stronę.
- Sprzedawca pozwolił mi skorzystać z telefonu i zadzwoniłem jeszcze do mamy, żeby się nie martwiła. Opowiedziałem jej wszystko...
- Wszystko? – Alain zatrzymał się.
Fabrice przez chwilę nie rozumiał, o co chłopakowi chodzi, zanim w wyobraźni nie zobaczył ich złączonych warg.
- Nie to, o czym teraz myślisz – zaśmiał się.
- To dobrze. No chodź – speszył się Alain, a idąc, patrzył to pod nogi, to na budynki wokół, byleby tylko nie kierować wzroku na Fabiego.
Chłopak obserwował go, nie nachalnie, ale tak w granicach przyzwoitości i stwierdził, że Alain jest słodki. Co się z nim dzieje? Jeszcze wczoraj za takie określenie Lavella uznałby sam siebie za chorego psychicznie. Natomiast dzisiaj już tak nie uważał.
- To chyba tutaj – wskazał Fabrice na wielki neon powieszony tuż pod dachem drewnianego budynku. - Mam nadzieję, że faktycznie dają tutaj dobrze jeść – otworzył drzwi i wszedł do środka. Alain zrobił to zaraz po nim. Obaj rozejrzeli się po pomieszczeniu. – Faktycznie, wystrój z lat pięćdziesiątych. Takie same kanapy i stoliki, jak wtedy.
- Skąd wiesz?
- Czytałem trochę i oglądałem filmy. Podoba mi się tutaj, brakuje jeszcze muzyki.
- Grająca szafa nam się zepsuła – podeszła do nich dziewczyna w ich wieku. Miała na sobie białą bluzeczkę i niebieską, rozkloszowaną spódnicę do kolan. Długie, czarne włosy związała z koński ogon. W ręku trzymała notesik i ołówek. - Nasz styl przyciąga tutaj klientów. Nie jesteście stąd.
- Nie. Jesteśmy przejazdem – odpowiedział Fabrice.
- Trudno byłoby was nie zauważyć, gdybyście byli miejscowi – uśmiechnęła się zalotnie.
- Chcemy zjeść śniadanie – Fabrice pewnym wzrokiem patrzył głęboko w oczy dziewczyny.
- Proszę, siadajcie, gdzie chcecie – pokazała ręką pomieszczenie. - Niedługo będzie tu ruch, więc korzystajcie z chwilowego spokoju.
Rzeczywiście, w barze było tylko kilka osób. Chłopcy usiedli naprzeciw siebie przy pierwszym wolnym stoliku, ale z dala od innych klientów. Zamierzali tylko napełnić żołądki i wynieść się stąd.
- Co zjecie?
- To zależy, co macie – ponownie odezwał się Fabrice.
- Świeże bułeczki, kawa, dżem domowej roboty, jajecznica na bekonie... – zaczęła wyliczać.
- To poproszę kawę zbożową, bułeczki i dżem – przerwał jej Fabi. - A mojemu bratu...
- To samo proszę – popatrzył na nią Alain.
- Zaraz przyniosę zamówienie – odeszła od stolika.
- Wpadliśmy jej w oko – Fabrice postukał palcami o blat. Jak on nie lubił być obiektem westchnień dziewczyn. - Dobrze, że za półgodziny nas tu nie będzie.
- Miła jest i tyle - Fabrice popatrzył na niego, jakby nagle zamienił się w zielonego ludzika. - Co takiego powiedziałem?
- Ona się ślini na nasz widok. Ty naprawdę tego nie widzisz?
- Nie. Po prostu jest... miła – powtórzył swoje wcześniejsze określenie z braku znalezienia lepszego słowa.
Fabrice westchnął. Nie spodziewał się, że Alain tak wielu rzeczy nie widzi.
- Ty jesteś ślepy?
- Czemu? - Alain popatrzył na niego zdziwiony.
- No, a o czym mówimy?
- Fabrice, słuchaj. Nie zwracam uwagi na to, jak dziewczyny na mnie patrzą. Nie obchodzą mnie. I odnoszę wrażenie, że się zacząłeś irytować.
- No, bo to takie... dziwne.
- Może jestem dziwny – spuścił wzrok na swoje dłonie. Teraz jest dla niego jakimś dziwakiem. I to dlatego, że nie rozpoznał zainteresowanego wzroku kelnerki?
Fabrice chciał jeszcze coś dodać, ale dziewczyna wraz z ich zamówieniami wróciła do stolika. Postawiła wszystko przed nimi.
- Szefowa sama piecze bułeczki – postawiła koszyk z pieczywem. Okryte były czystą ściereczką, żeby nie zaschły. Dziewczyna wyprostowała się, przytulając tacę do piersi. - Naprawdę nie możecie tutaj zostać na dłużej? Byśmy mogli razem wybrać się na koncert miejscowego zespołu. Fajnie grają.
- Dzięki, piękna, za zaproszenie, ale rodzice na nas czekają – powiedział Fabrice. - Już po ósmej, a dom mamy daleko - czuł wzrok Alaina na sobie.
- Szkoda, ale jakbyście jeszcze kiedyś tędy przejeżdżali...
- To wpadniemy.
- Jak skończycie, zawołajcie mnie, to przyniosę rachunek.
Fabrice, nie zwracając uwagi na towarzyszącego mu chłopaka, wziął bułeczkę i rozkroił ją dostarczonym nożem. Posmarował dżemem morelowym, były do wyboru dwa i ugryzł kęs.
- Uuu, niebo w gębie – dopiero, kiedy przełknął, spojrzał na Alaina. - Czemu nie jesz?
- Lubisz też dziewczyny? - zapytał młodszy.
- Co?
- No, bo tak z nią gadałeś...
- Chciałem być miły i tyle. Nie cierpię dziewczyn. Jako przyjaciółki owszem, ale nie jako... wiesz. I jedz, bo nie mamy czasu – zdenerwował się. Jak ten chłopak mógł pomyśleć, że interesuje go również płeć przeciwna? Powiedzieć komuś „piękna” nie oznacza zaraz zaangażowania czy też seksualnej fascynacji.
Wygłupił się. Lepiej się zamknie. Gdy milczy, nie popełnia gaf. Napił się kawy i zrobił sobie kanapkę, smarując ją truskawkowym dżemem.
- Sądzisz, że jak ktoś kogoś skomplementuje, to zaraz na niego leci?– Fabrice po kilku minutach pochylił się w jego stronę. - Nie znasz życia, chłopcze. Ale jak może je znać ktoś, kto siedzi cały czas w domu? Na zawsze chcesz pozostać takim ciapą i prawiczkiem?
Alain zmierzył go morderczym wzrokiem pełnym bólu. Łudził się, że po tym, co zaszło w nocy ma ten etap za sobą, ale nie. Chłopak nadal miał go za mięczaka i nie tylko. Ciekawe, co o nim myślał, kiedy płakał wtulony w niego? Czy to, co mówił, było prawdą? Przestał w to wierzyć. Do tego tak się przed nim otworzył. Ledwie wyjechali z lasu, a Fabrice już zachowywał się inaczej, a co dopiero, jak wrócą do domu. Raczej nie przyzwyczai się do ostrych słów Chartiera.
- To ostatnie słowo było ciosem poniżej pasa – powiedział do niego. - I mówiłeś, że będzie inaczej, lepiej. Jesteś, jak oni. Ciągle kłamią, aby zdobyć to, co chcą – wstał. Wyjął ze swego portfela dwadzieścia euro i rzucił na stolik. - To powinno wystarczyć, nawet na suty napiwek.
- Ja... dokąd idziesz?
- Do samochodu, ale chcę chwilę pobyć sam – warknął i szybkim krokiem opuścił bar.
Znów ten niewyparzony język. Nigdy się nie nauczy milczeć. Ale powiedział prawdę. Siedząc w domu, chłopak niczego nie zakosztuje. Nie zamierzał siedzieć tu i czekać, aż Alain się wypłacze, bo nie ulegało wątpliwości, że to miał zamiar robić. Trafił mu się wyjątkowy wrażliwiec do towarzystwa. Schował te pieniądze, jakie zostawił Alain. To za śniadanie było zdecydowanie za dużo. Skinął na kelnerkę. Dziewczyna, jakby tylko czekając na jego gest, podbiegła do stolika. Rachunek, jaki zapłacił, był dużo niższy, wliczając w to dobry napiwek, od tej ceny, jaką miał zamiar zostawić Alain. Mówiąc krótkie „do widzenia”, wybiegł z baru.
Widział go, stał przy aucie wyprostowany, jak struna. Patrzył w jakiś punkt. Nie zwracał uwagi na przechodzących obok niego ludzi. Coś ukłuło go w serce na ten widok. Podszedł do niego i złapał za łokieć.
- Jedziemy do domu, braciszku.
- Ał – syknął Alain i wyrwał mu się.
- Co ci jest?
- Nic ci do tego. Otwórz to auto i jedźmy – nie patrzył na niego.
- Pokaż to – nadal byli w tych cholernych bluzach, gdyż dzień był pochmurny i było dość chłodno.
- Zostaw. Nie twoja sprawa. To tylko obdarcie, takie, jak na kolanie. Nic mi nie będzie. Otwórz to cholerne auto!
- Nie jesteś takim aniołkiem. Masz swoje humorki – stwierdził Fabrice, wsadzając kluczyki do zamka.
- Mówiłem, nie znasz mnie, a oceniasz.
- To daj się poznać. I przepraszam za to, co powiedziałem – najchętniej by go objął, ale na razie zdecydował się tylko na położenie mu ręki na ramieniu, uspokajając go.
- Jedźmy już do domu – miał zamiar wsiąść do tyłu, ale po tych przeprosinach zajął miejsce z przodu. Po chwili dołączył do niego starszy chłopak i mogli wracać z tej przedłużonej wycieczki.

Fabrice cały czas czuł napięcie Alaina. Chłopak uparcie wpatrywał się w mijany krajobraz. Niedługo mieli dojechać do autostrady, a stamtąd będzie już prosta droga do domu.
- Słuchaj, Alain, przeprosiłem cię, więc mógłbyś nie udawać, że cię tu nie ma.
- Dlaczego? - popatrzył na niego. - Po to, żebyś mógł ponownie złapać mnie na jakimś słówku, zdaniu, aby się z tego wyśmiać? Wolę milczeć, – ponownie patrzył przez przednią szybę – aby nie dawać ci powodów do ośmieszania mnie.
Fabrice skręcił gwałtownie w prawo i zjechał na pobocze. Zatrzymał się, nie wyłączając silnika.
- Co ty robisz?! - krzyknął Alain.
- Nie dziwię się, że nie masz kumpli, jak tak marudzisz – obrócił się bardziej w jego stronę. - Delikatne z ciebie stworzenie, to widać z daleka i ciężko wytrzymać z kimś, kto czuje się zraniony po jednym słówku. Kurwa, przeprosiłem za to. A tobie wciąż coś nie pasuje.
- Wiesz, co mi nie pasuje? - zdenerwował się. - Mówiłeś, że nie będziesz taki, jak wcześniej, a już w barze ponownie się tak zachowujesz. Gdy dojedziemy do domu, zapomnisz, co stało się w lesie i będziesz na mnie zły za to, że w ogóle istnieję! I może jestem nadwrażliwym chłopakiem, ale nie uważam tego za wielką wadę. A jak coś tobie nie pasuje, to się przymknij! - patrzył mu prosto w oczy ze złością.
Fabrice uśmiechnął się na ten wybuch. Ten chłopak ma w sobie ogień. Złapał w dłonie jego głowę i przyciągnął chłopaka do gorącego pocałunku. Ten zaczął się wyrywać, ale przytrzymał go mocniej, siłą wdzierając się do jego ust i Alain poddał się.
Najpierw miał ochotę go uderzyć, a potem mruczeć, czując, jak język chłopaka trąca jego. Dla niego to, co czuł, było bardzo intensywne, wszak pierwsze intymne zbliżenia szczególnie mocno są odczuwane. Bliski kontakt warg, które obrzmiewały od pocierania i szczypania zębami, nie trwał długo, ale pozostawił po sobie przyspieszony puls i szybki oddech. Westchnął, kiedy Fabrice pożegnał jego usta jednym liźnięciem w dolną wargę.
- To teraz możemy jechać do domu – Fabrice poprawił się za kierownicą.
- Co my w domu powiemy?
- A co masz na myśli?
- No o tym, co się między nami wydarzyło – bardziej dłuższy pocałunek, a mógłby się podniecić. Na szczęście zapanował nad tym, bo za pierwszym razem był problem. Dobrze, że Fabrice nic nie wyczuł.
- O pocałunku nie musimy nic mówić. Coś czuję, że wolisz na razie nie ujawniać swojej prawdziwej seksualności.
- Na razie nie. Nie da się długo tak żyć, ale sam wiesz, jak to jest.
- To powiemy, że dogadaliśmy się na tej wycieczce. Dobrze?
Alain skinął głową z zadowoleniem. I aż uśmiechną się, kiedy Fabrice przy zmianie biegów dotknął jego kolana. Teraz już mu to zupełnie nie przeszkadzało. A Fabiemu spodobały się tańczące, wesołe iskierki w jego oczach.

***

- Mieliście podróż z przygodami – zaśmiała się Sabrine.
- Oj, mamo, wolałbym o tym zapomnieć – o tym, jak bardzo bał się, że Alainowi w lesie coś się stało. - Dobrze, że reszta drogi minęła normalnie.
- Ale widzę, wyszło wam to na dobre. Jecie obiad w spokoju, odzywacie się do siebie – popatrzyła to na jednego, to na drugiego.
- Jakoś się dogadaliśmy – mruknął Farbice, zatrzymując widelec z marchwią w drodze do ust.
- To lepsze niż unikanie się – dodał Alain. Nałożył sobie jeszcze sałatki.
- Cieszy mnie, że w końcu to zrozumieliście.
- Mamo, a ty nie w sklepie?
- Tata sobie poradzi. Ja chciałam zaczekać na was i ugotować obiad wcześniej, wiedząc, że będziecie głodni.
- I jesteśmy. W nocy zjedliśmy tylko po pół kanapki, a rano małe śniadanie w tym barze, co ci mówiliśmy – powiedział Farbice, przełykając ostatni kęs. Odłożył sztućce na talerz, czując się syty. Jego telefon, który właśnie się ładował, odezwał się, wygrywając rockową balladę. Wstał z ociąganiem, jakiś taki rozleniwiony i podszedł do szafki. Wziął komórkę do ręki. - Pascal. Ten to ma wyczucie. Zawsze dzwoni, kiedy ledwie skończę jeść - jego przyjaciel uwielbiał jeść i potrafił naraz pochłonąć podwójną porcję dania i, co najważniejsze, nie było tego po nim widać. Odłączył telefon od prądu, nie ufając ładowarkom w takich wypadkach i dopiero odebrał. - Stęskniłeś się za mną?
Słysząc to, Alain spojrzał na niego. Widział, jak oczy Fabiego uśmiechały się. Chciałby, żeby Fabrice tak na niego patrzył. Czyżby łączyło go coś z tym chłopakiem? Jak tak, to nie wolno mu robić sobie nadziei, że między nim a Chartierem mogłoby coś być. Wyraźnie posmutniał i wsłuchał się w rozmowę, chociaż wiedział, że nie ładnie tak robić, ale nic na to nie mógł.
- Wróciliśmy jakieś dwie godziny temu. …Pewnie, że mogę wpaść. …Nie mów, stęskniłeś się. …Ha ha ha – zaśmiał się. – Dobrze, niedługo będę.
Alain powrócił do kończenia swego obiadu, udając, że nie słuchał rozmowy.
Sabrine zmarszczyła brwi i podparła łokcie na stole, nie zważając na to, że wiele razy strofowała za to syna.
- Pascal to jego przyjaciel. Bardzo bliski. Bliższy od Oliviera i Charlotte – uznała, że powinna o tym chłopaka poinformować. Coraz bardziej upewniała się w tym, że jej syn mu się podoba.
- I heteryk – dodał Fabrice. Wiedział, o co chodziło mamie. Ona dużo widziała. – Mamuś, wychodzę do Pascala i nie wiem, kiedy wrócę. Ma jakiś problem.
- W porządku. Ja to pozmywam – wstała i zaczęła zbierać naczynia.
- Pomogę pani – zaproponował Alain uspokojony, że ten Pascal to zwykły przyjaciel. Powstrzymywał uśmiech, przygryzając policzek od wewnątrz.
- Dziękuję. Jak zamierzasz spędzić popołudnie? - zapytała go.
- Chciałbym wziąć się za czytanie książki, którą znalazłem u państwa w regale – położył talerze w zlewie.
- Miła perspektywa. Sama uwielbiam czytać.
Fabrice przez chwilę przysłuchiwał się ich rozmowie, nie wierząc, że czas spędzony z książką jest dobry. On wolał bardziej aktywny odpoczynek. Chociaż wiedział, że Alain od aktywności nie stroni. Co dzień rano wstawał i biegał. Może on powinien się do niego przyłączyć?
- Alain?
- Tak? - spojrzał na chłopaka.
- Chciałbym jutro dołączyć się do biegania z tobą.
- Naprawdę? - stado motyli zamachało skrzydłami z radości w jego żołądku.
- Inaczej bym proponował?
- Pewnie nie. Jak wstaniesz o siódmej...
- A nie można później? – siódma to dla niego noc.
- Jak później?
- O dziesiątej.
- To może pobiegajmy razem wieczorem?
Fabrice przemyślał to chwilę.
- Dobra, jak będę w domu, to tak, bo rano...
- Rozumiem.
Sabrine omal szczęka nie opadła, kiedy słyszała to wszystko. Jej syn będzie biegał? Wiedziała, że czasami chodził na siłownię, ale biegać? Coś bardzo ciekawego musiało się wydarzyć w tej podróży.
- Mamo, co tak patrzysz?
- Nie, nic. Po prostu tata musi w końcu zawieźć zmywarkę do naprawy – odkręciła kurek i woda zaczęła spływać do zlewu.
Wiedział, że ona myślała o czymś innym, ale nie zawracał sobie tym głowy.
- To pobiegamy jutro, bo dziś nie wiem, kiedy wrócę.
- No, dobrze – Alain patrzył, jak Fabrice opuszcza kuchnię. Chętnie znów by poczuł jego usta na swoich. Westchnął głęboko.
- Jak mówiłam, on ma dobre serce.
Dopiero po chwili zorientował się, że pani Chartier coś powiedziała. Uśmiechnął się tylko i pomógł przy zmywaniu, starając się uspokoić zbyt szybko bijące serce na myśl o Fabim.