Jesienny wiatr 7
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 12 2014 08:43:41


Obudził go silny zapach czegoś smażonego. Przez długą chwilę leżał nieruchomo, uświadamiając sobie stan własnego organizmu. W głowie powoli zaczynał tlić się lekki ból, a żołądek odezwał się przeciągłym burczeniem, podrażniony silnym zapachem jedzenia. Zyga westchnął ciężko, otwierając oczy. Na dworze było już jasno, a w tle dało się słyszeć odgłosy żyjącego na pełnych obrotach miasta. Zegarek na wieży wskazywał jedenastą.
Powoli podniósł się do pozycji siedzącej, przeklinając z osobna każdy obolały mięsień w swoim ciele. Najmocniej bolały go ramiona i szyja. Delikatnie przesunął po niej palcami, automatycznie przypominając sobie wczorajszy wieczór i całą masę niefortunnych wydarzeń, które mu towarzyszyły. Zaklął cicho pod nosem, wstając z łóżka.
Kasztan nie zwrócił na niego uwagi. Stał przy kuchence, nucąc cicho jakąś melodię i całą swoją uwagę poświęcając znajdującej się na patelni potrawie. Dopiero sięgając po solniczkę, dostrzegł go kątem oka.
– Hej – przywitał się cicho, od razu wracając spojrzeniem do przygotowywanej potrawy.
Zyga wymruczał pod nosem niewyraźną odpowiedź, automatycznie kierując się w stronę ekspresu. Kawy potrzebował obecnie najbardziej.
– W dzbanku na stoliku jest świeża i jeszcze ciepła – poinformował mężczyznę chłopak, uprzedzając jego zamiary. Basista westchnął cicho, siadając przy stoliku i nalewając sobie czarnego płynu do czystego kubeczka stojącegoobok. Zamruczał cicho pod nosem, biorąc pierwszy łyk i rozkoszując się gorzkim, silnym smakiem. Kątem oka spojrzał na krzątającego się po kuchni Kasztana.
Młody gitarzysta zachowywał się jakby wczorajszy wieczór w ogóle się nie zdarzył i jakby potok ciężkich słów wcale nie opuścił ust Zygi. Basista zmarszczył brwi w zamyśleniu. Musiał przyznać, że w pewnym sensie był to dobry sposób na pozbycie się niezdrowej atmosfery, ale istniała zawsze także druga strona medalu. Był świadom, że emocje trzymane w środku potrafią obrastać pleśnią i gnić. Wiedział, że o wiele lepiej było pozbywać się ich na bieżąco, jeśli nie znało się sposobów na skuteczne trzymanie ich na wodzy.
Wolno uniósł się z krzesełka i podszedł do chłopaka, opierając się o blat, niedaleko kuchenki. Gitarzysta posłał mu spłoszone spojrzenie, rzucone szybko kątem oka.
– Zyga…
– Kasztan…
Obaj zamilkli w tym samym momencie oczekując kontynuacji. Chłopak znów na niego spojrzał, nieco odważniej, lekko uśmiechając się pod nosem. Zyga pokręcił głową.
– Mów – zachęcił spokojnie, przenosząc spojrzenie na kubek wypełniony kawą. Nie chciał peszyć maturzysty bardziej niż było to konieczne. Do jego uszu dobiegł dźwięk ciężkiego westchnienia.
– Przepraszam za wczoraj – zaczął młody gitarzysta, jednocześnie gasząc płomień na kuchence i wycierając dłonie w ściereczkę. – Powinienem nauczyć się nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. I trzymać język za zębami, gdy trzeba. – Jego spojrzenie znów nieśmiało spoczęło na basiście, obserwując ukradkiem jego reakcję.
Zyga uśmiechnął się pod nosem. Wyrzuty sumienia uderzyły go ciężką, mocną falą.
– To ja powinienem przepraszać – powiedział cicho, nie patrząc na chłopaka. – Ty się tylko pytałeś, a ja rzuciłem w ciebie najgorszym słownym ścierwem na jakie było mnie stać.
– Powiedziałeś prawdę, nie masz za co przepraszać – wszedł mu w słowo Kasztan, nakładając jajecznicę na talerze. – Sam się o to prosiłem. I dostałem to, na co zasłużyłem.
Zyga zmarszczył brwi, uniósł głowę patrząc na niego wnikliwie.
– Nie zasłużyłeś, by usłyszeć to w takiej formie – stwierdził twardo.
– Zasłużyłem – powtórzył chłopak, nadal uśmiechając się lekko. Uśmiech ten był dziwnie smutny i rozmazany. – Jedz, zanim wystygnie – dodał, zmieniając temat i kładąc talerze z parującym jedzeniem na kuchennym stoliku.
Mężczyzna przez chwilę nadal stał przy blacie, powoli analizując zachowanie chłopaka. Nie był do końca pewien, czy mu się tylko zdawało, czy był to książkowy przykład zaburzeń samooceny. Powoli podszedł do stolika i odstawił na niego kubek z kawą.
– Podnieś koszulkę – poprosił łagodnie. Mina chłopaka od razu uległa zmianie. Sztuczny uśmiech znikł zastąpiony dezorientacją i spłoszeniem. Jego dłoń mocno zacisnęła się na trzymanym przez niego widelcu.
– Proszę – dodał Zyga z mocniejszym naciskiem. Maturzysta spiął się, wpatrzony w swój talerz.
– Zyga… – zaczął cicho i niepewnie, basista nie dał mu dokończyć. Delikatnie, ale pewnie ujął go za ramię, nakazując by wstał. Chłopak posłuchał bez oporów, mocno zaciskając powieki. Po jego ciele przeszedł lekki dreszcz, gdy poczuł chłodne palce basisty wsuwające się pod jego koszulkę i unoszące ją do góry.
Mężczyzna westchnął cicho, widząc poziome, świeże szramy widniejące na brzuchu gitarzysty. Chciał ich dotknąć, lecz zwalczył w sobie tą chęć. W zamian wypuścił materiał z dłoni, zrobił krok do przodu i objął chłopaka mocno, wtulając twarz w jego miękkie włosy. Nie czekał długo na jego reakcję. Chwilę później poczuł na swoich plecach jego roztrzęsione dłonie, które oddały uścisk. Kasztan przywarł do niego całym ciałem, tak jakby basista był ostatnią istotą, jaka trzymała go przy życiu.
Żaden z nich nie odważył się powiedzieć słowa. Po ich wczorajszej kłótni, cisza była najlepszym lekarstwem.
Niedzielna mijała im leniwie i powoli. Zyga ociężale wziął się za sprzątanie, w myśl zasady, że na kaca najlepsza jest praca. Nie pomogło, ale również nie zaszkodziło. Kasztan pomagał mu z doskoku, latając ze ściereczką i wycierając kurzę w najbardziej widocznych miejscach. Basista nie miał nic przeciwko, liczyło się to by chłopak zajął czymś myśli a nie skupiał się na swoich własnych, wewnętrznych demonach, które atakowały najchętniej właśnie wtedy, gdy człowiek nie miał zajęcia i zaczynał myśleć. Z wieży na przemian leciało Dire Straits i Nirvana. Mieszanka mocno wybuchowa ale pasująca tak Zydze, jak i Kasztanowi.
Późnym popołudniem, uzbrojeni w jasne, niskoalkoholowe piwo wyszli na dach. Wszechobecna duchota zapowiadała mający nadejść deszcz. Słońce świeciło mocno, sprawiając, że miasto pachniało rozgrzanym asfaltem, ciepłymi blokowymi płytami i koszoną na skwerkach świeżą trawą. Zyga usiadł ciężko na dachu, wyciągając nogi i głęboko wdychając powietrze. Uwielbiał miasto latem. Kasztan siadł zaskakująco blisko niego, wlepiając wzrok w jakiś odległy punkt na horyzoncie.
– Mój ojciec… – zaczął chłopak niespodziewanie, mocniej zaciskając dłonie na butelce. – Mój ojciec wrócił któregoś dnia wcześniej z pracy. Muzyka była za głośno i nie słyszałem jak wchodzi do mieszkania. Nie słyszałem, jak wchodzi do mojego pokoju, w którym akurat… całowałem się z Piotrkiem.
Zyga spojrzał na niego, szczerze zaskoczony. Miał swoje podejrzenia, ale nie myślał, że kiedykolwiek będzie mu dane usłyszeć relację z pierwszej ręki. Milczał, pozwalając by chłopak kontynuował.
– Poznałem go przez Kornika. Jak jeszcze byłem w klubie koszykówki w szkole. – Kasztan zaśmiał się pusto. – Jestem szybki i nieźle skaczę, więc pomyślałem: czemu nie? Bonusem będzie możliwość pogapienia się na najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Wtedy wydawało się to zajebistym pomysłem. – Chłopak zaśmiał się pod nosem. Zyga zawtórował mu lekkim parsknięciem. – Po lekcjach czasem łaziliśmy na orlik, skopać tyłki gościom z lepszych szkół. Jako uczniom z Szesnastki dawało nam to niezłą motywację.
Zyga pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. Liceum numer szesnaście było w mieście postrzegane jako jedno z najgorszych i najniebezpieczniejszych, jeśli brało się pod uwagę chodzących do niej ludzi. Nie determinowało to poziomu pojedynczych jednostek, które chciały się wybić i do czegoś dojść, jednak opinia publiczna miała swoją moc. W porównaniu do Czwórki albo Siódemki, Szesnastka była dnem, na które większość nowobogackich mieszkańców patrzyła z niekrytą pogardą.
– Piotrek przychodził razem z Kornikiem, często po prostu nas dopingując, czasem grając, jak potrzebowaliśmy kogoś do pełnej liczby. Może nie wygląda, ale jest cholernie szybki. – Przerwał upijając łyk z butelki. – Widziałem, jak czasem na mnie patrzył. I chyba sam dostrzegł jak ja patrzę na niego. Z resztą, widziałeś go. – Chłopak uśmiechnął się trochę szerzej. – Ciężko nie zwrócić na niego uwagi.
Zyga w odpowiedzi niemo pokiwał głową. To był niezaprzeczalny fakt. Uroda długowłosego chłopaka od razu rzucała się w oczy, choć osobiście basista wolał całkowicie inny typ.
– Nawet nie wiem, jak to się dokładnie stało. Kornik złapał jakieś grypsko na wiosnę. Ja coraz rzadziej pojawiałem się na spotkaniach klubu. Dostałem SMS–a z propozycją spotkania. I jakoś tak… Rozumiesz, prawda? – Kasztan spojrzał na niego z nadzieją. Zyga ponownie kiwnął głową. Chciał się odezwać, ale bał się, że jakiekolwiek dźwięk może przerwać słowotok gitarzysty, a chciał usłyszeć całość historii.
– W tamten dzień ja miałem już wolne przed maturami a Piotrek urwał się z lekcji. – Chłopak zmęczonym gestem, potarł kark. Był wilgotny od potu. – To nigdy nie powinno było się stać. A teraz… Teraz nawet nie odbiera ode mnie telefonu. A ja jestem bezdomny.
Kasztan zamilkł, ponownie upijając potężny łyk z butelki. Zyga westchnął.
– Więc nie dzwoń – oznajmił spokojnym tonem. Pełne niezrozumienia spojrzenie, które posłał mu gitarzysta, wywołało lekki uśmiech na jego twarzy. – Nie dzwoń, tylko do niego idź – wytłumaczył. – W ten sposób przynajmniej będziesz miał jasny obraz sytuacji.
Maturzysta przez długą chwilę patrzył na niego w milczeniu, bijąc się z myślami. Z jednej strony chciał zostać, a z drugiej Zyga miał całkowitą rację. A co, jeśli Piotrkowi zabrali telefon, albo gdzieś go zgubił? Istniało takie prawdopodobieństwo. Rozmowa w cztery oczy jednoznacznie pokazałaby mu na czym dokładnie stoi. Ostatnio coraz częściej myślał o długowłosym chłopaku. Może nie było to całkiem fair, ale widział w nim nadzieję na bliskość, której obecnie tak mocno potrzebował. Nie krył przed sobą, że chciał jej również od Zygi, ale te nadzieje w świetle ostatnich wydarzeń mocno przygasły, ukazując inne dostępne dla niego możliwości. Musiał się czegoś chwycić, by nie zwariować. Był zdesperowany. Zdesperowany i samotny.
Jednym zwinnym ruchem podniósł się, pewnie stając na nogach. Dopił piwo do końca i podał pustą butelkę basiście, uśmiechając się przy tym lekko.
Zyga odpowiedział mu uśmiechem, przyjmując butelkę i odprowadzając go wzrokiem do wyjścia. Zamknął oczy, wzdychając ciężko. Nie wiedział czemu, mimo sprawnego zmotywowania Kasztana do działania, czuł w sobie ogarniający go żal i przeczucie, że zrobił coś bardzo niedobrego, co będzie miało tragiczne skutki.

Piotrek, wraz z Kornikiem i mamą, mieszkał w niewielkim domu na początku Orlej. Domek pomalowany był na jasnozielony kolor, a ładnie przystrzyżona trawa w otaczającym go ogródku nadawała całości sielskiego wyglądu. Ciężko było uwierzyć, że ulica ta stykała się z jedną najbardziej ruchliwych tras we Wrocławiu. Mimo tego położenia, ta część miasta była niemal niemożliwie zielona i porównując ją, dla przykładu, z Placem Grunwaldzkim, człowiek miał wrażenie, że wylądował w całkiem innym mieście.
Kasztan uśmiechnął się lekko. Oddałby wiele, by móc mieszkać właśnie w tych rejonach, a nie w szarym „sedesowcu”, których gmachy posępnie górowały nad Odrą. Nie raz zastanawiał się czemu Zyga kupił mieszkanie właśnie tam. Obiecał sobie zapytać go o to po powrocie.
Zawahał się przez chwilę, stojąc na chodniku i spoglądając na prostą, metalową furtkę. Właściwie to nie miał nawet żadnego planu działania. Zmotywowany słowami Zygi, szybko ruszył w drogę, nie zastanawiając się nad tym, co może powiedzieć i zrobić, gdy już stanie twarzą w twarz z Piotrkiem. Odetchnął głęboko. W myśl przysłowia mówiącego, że raz kozie śmierć, szybkim ruchem otworzył bramkę i w paru krokach przemierzył odległości dzielącą go od drzwi wejściowych. Pewnie nacisnął przycisk dzwonka, czekając cierpliwie na któregoś z mieszkańców.
Po chwili usłyszał lekkie kroki dobiegające ze środka, drzwi uchyliły się nieznacznie, a za nimi pojawił się Piotrek, którego mina wyrażała skrajne zaskoczenie.
– Kasztan – stwierdził chłopak z wahaniem, nadal nie do końca wierząc w to, co widziały jego oczy. Jego dłoń mocno zacisnęła się na klamce. – Co ty tutaj robisz?
– Jak to co robię? – Młody gitarzysta uśmiechnął się lekko, spoglądając na niego z nadzieją. – Nie odbierałeś moich telefonów, nie dawałeś znaku życia… Pomyślałem, że wpadnę i zobaczę co się stało.
– Co się stało? – powtórzył za nim chłopak, mocno marszcząc brwi. Westchnął ciężko, rozglądając się badawczo po ulicy. – Chodź – zażądał cicho, łapiąc Kasztana za rękaw koszulki i niemalże wciągając go do przestronnego, jasnego przedpokoju. Nie dał mu czasu na ściągnięcie butów, od razu ruszając w głąb mieszkania.
Młody gitarzysta chciał zaprotestować, lecz został powstrzymany szybkim gestem nakazującym mu bycie cicho. Piotrek niepewnie spojrzał na schody prowadzące na piętro, nasłuchując przez chwilę. Jedynym słyszalnym dźwiękiem była muzyka dobiegająca z jednego z pokoi. Upewniwszy się, że nikt ich nie słyszał, pociągnął Kasztana dalej, wprost do swojego pokoju, ostrożnie zamykając za nimi drzwi.
– Pytasz mnie, co się stało? – Piotrek spojrzał na niego z niedowierzaniem. Kasztan z każdą chwilą miał wrażenie, że umknęło mu coś bardzo ważnego, lecz mimo najszczerszych chęci nie potrafił odgadnąć, co to dokładnie było. Spojrzał na młodszego chłopaka z niemą prośbą o wytłumaczenie.
– Kasztan… – Piotrek nerwowo przeczesał palcami długie włosy, wzdychając głęboko. – Powiedz mi, że nie jesteś aż tak głupi. – Maturzysta nie odpowiedział, nadal patrząc na niego w skupieniu. Chłopak ciężko opadł na stojące niedaleko łóżko, ukrywając twarz w dłoniach. – Nasze mamy się znają.
– Wiem, że się znają… – Gitarzysta umilkł, zanim zdążył dopowiedzieć swoją myśl do końca. Na serio był głupi. Podszedł niepewnie do chłopaka, lekko siadając obok niego. – Kurwa…
– Mama zabrała mi telefon. Nie miałem jak się z tobą skontaktować – wytłumaczył Piotrek spokojnie, spoglądając na niego kątem oka. – A nawet jeśli… Najlepiej będzie jak o tym zapomnimy.
Kasztan przez chwilę miał wrażenie, że się przesłyszał. Przemierzył niemal cały Wrocław, starając się nie myśleć o niczym, jednak w głębi miał nadzieję, która tliła się silnym, choć chwiejnym, płomieniem. A teraz? Teraz kolejny płomień zgasł, pozostawiając po sobie trudną do nazwania pustkę.
– Piotrek… – wyszeptał gitarzysta, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu chłopaka, który wyczuwalnie drgnął. – A co, jeśli ja nie chcę zapomnieć?
– Ale ja chcę.
Przed dłuższą chwilę obaj milczeli, pochłonięci swoimi myślami.
Dłoń Kasztana powoli przesunęła się z ramienia na kark chłopaka. Znów poczuł pod nią drżenie. Wolno nachylił się w stronę drobnego, chudego ciała.
– Wcale tak nie myślisz, prawda? – zapytał nadal szeptem, starając się spojrzeć Piotrkowi w oczy. – Chcesz tego. – Ciepłym oddechem owiał policzek chłopaka, który mocniej zacisnął powieki.
– Nie chcę – zaprzeczył łamiącym się głosem, odsuwając się nieznacznie. – Karol mówi, że to nie jest normalne. Mama znalazła gościa, który powiedział, że mi pomoże… Rozmawiałem z nim, on też stwierdził, że to nie jest naturalne, że ludzie tak nie robią, bo to choroba, którą powinno się leczyć… – Potok słów, który popłynął z ust Piotrka, skutecznie przykuł uwagę Kasztana. Gitarzysta odsunął się lekko, zabierając dłoń i spoglądając na niego z mieszanką niezrozumienia, zdziwienia i rosnącej irytacji.
– Co? – wydukał, nie do końca wiedząc jak zareagować. Jeszcze parę tygodniu temu Piotrek miał całkowicie inne podejście do całej sprawy, a teraz paplał jak potłuczony. – Jezu, kto ci nagadał takich głupot?
– To nie głupoty! – Chłopak podniósł głos, zrywając się nagle z łóżka. – Kasztan… – Jego ton miał w sobie słyszalną prośbę – …ty też możesz pójść ze mną do lekarza. On ci pomoże…
Gitarzysta prychnął głośno, z niedowierzaniem kręcąc głową.
– Ja nie potrzebuję pomocny – stwierdził butnie. – Ty też jej nie potrzebujesz. To normalne, że czasem ludzie chcą być z kimś tej samej płci, to nie jest coś co można wyleczyć…
– Wcale nie! – Tym razem Piotrek podniósł głos, niemalże wykrzykując swoje zdanie. – To jest chore! – Dłońmi sięgnął do swojej głowy, zakrywając nimi uszy. – Nie wmówisz mi, że jest inaczej!
– Kurwa, co oni ci zrobili? – Kasztan uniósł się z łóżka, podchodząc do niego powoli. – Jakieś pranie mózgu? Ja pierdole, Piotrek, przecież wcześniej o tym nie mówiłeś… Wcześniej…
Chłopak odtrącił dłoń wyciągniętą w jego kierunku, patrząc na gitarzystę spojrzeniem pełnym otwartej wrogości. Maturzysta zacisnął pięści, opuszczając głowę. Z całych sił starał się kontrolować swoje emocje, mimo tego, że czuł w sobie powoli rozpędzający się huragan. Chciał coś powiedzieć, chciał podejść do chłopaka i przytulić go mocno, tak mocno, by wybić mu z głowy cały napakowany tam przez rodzinę syf. Nie dostał takiej szansy, gdyż drzwi pokoju uchyliły się lekko i stanął w nich Kornik.
– Co ty, Piter? Sam do siebie gadasz? – Dłoń chłopaka, w której trzymał odkręconą butelkę wody, zatrzymała się w połowie drogi do jego ust. Spojrzenie automatycznie powędrowało do nieproszonego gościa a chwilę potem do młodszego chłopaka, na którego twarzy malowało się lekki przerażenie. Kornik zmarszczył brwi.
– Co ty tutaj robisz? – Chłopak syknął wściekle, nie starając się ukryć rozdrażnienia. Wolno odstawił butelkę na pobliską szafkę. – Na chuj tutaj przylazłeś?
– Nie twoja sprawa – odwarknął mu Kasztan, krzyżując ręce na piersi i patrząc na niego wyzywająco.
– To mój dom, więc także moja sprawa – odpowiedział Kornik, robiąc krok do przodu.
– Może i twój dom, ale nie do ciebie przyszedłem. – Gitarzysta czuł, jak powoli zaczyna się w nim kotłować od dawna kumulowany gniew.
– Jakbyś nie zauważył, Piotrek też nie wygląda jakby miał ochotę z tobą rozmawiać – chłopak uśmiechnął się drwiąco pod nosem. – Także wypierdalaj. Nie będziesz mi brata spedalał.
– Jasne, lepiej wciskać mu, że jest chory…
Kornik w mgnieniu oka znalazł się przy nim, łapiąc go za przód koszulki i brutalnie popychając na jedną ze ścian. Kasztan nie zdążył zareagować. Pierwszy cios padł wprost na jego twarz. Ból rozkwitł falą na jego policzku, a na języku pojawił się metaliczny smak krwi pochodzący najpewniej z rozciętego o zęby wnętrza ust. Gitarzysta spodziewał się kolejnego ciosu, jednak ten nie nadszedł.
– Karol! – Piotrek pisnął głośno, starając się powstrzymać brata. Nie ruszył się jednak z miejsca, obserwując obu przerażonym spojrzeniem.
Gitarzysta uśmiechnął się paskudnie.
– Bijesz jak baba.
Tym razem cios go nie zaskoczył. Zablokował go uniesioną ręką, automatycznie odpowiadając kopniakiem. Jego kolano boleśnie wbiło się w brzuch Kornika, który sapnął ciężko, zginając się w pół. Kasztan nie dał mu czasu na pozbieranie sił, raz jeszcze uderzając – pięścią w bok jego głowy.
– Paweł! – Tym razem to jego imię wykrzyknął Piotrek, cienkim i wystraszonym głosem. Gitarzysta posłał mu pełne żalu spojrzenie. Nie po to tutaj przyszedł, nie chciał by skończyło się to w taki sposób. Rzeczywistość różniła się diametralnie od wizji, jaka formowała się w jego umyśle przed odwiedzeniem chłopaka.
– Piotrek, ja… – Nie zdążył dokończyć. Kornik wyprostował się nagle, wyprowadzając prosty, silny cios prosto w brzuch maturzysty, który stęknął głośno. Przymknął mocno oczy, przed którymi na chwilę mu pociemniało. Karol uderzył ponownie, trafiając go znowu w twarz.
– Powtórzę jeszcze raz – wysyczał chłopak, dysząc – wypierdalaj.
Kasztan wolnym ruchem, wierzchem dłoni otarł krew spływającą z rozciętej wargi. Groźnie i wyzywająco spojrzał na Kornika, który nie był wcale w lepszym stanie. Krew wolno sączyła się z jego rozciętego łuku brwiowego a policzek już był widocznie napuchnięty. Gitarzysta mimo całej sytuacji poczuł w sobie niemałą dumę.
– Kasztan – cichy, błagalny głos Piotrka, skutecznie przykuł jego uwagę. – Kasztan, proszę cię, idź.
Na te słowa nie miał żadnej riposty, ani słownej ani siłowej. Kilka prostych wyrazów, niewielki zbiór liter, które potrafiły ranić mocniej niż niejeden cios. Maturzysta opuścił głowę, wbijając wzrok w panele. Krew jego i Kornika, na ich jasnym tle, rozmazała się w fantazyjne jednak dziwnie złowieszcze wzory. Wolno pokiwał głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie oglądając się za siebie wyszedł z pokoju i sam odprowadził się do drzwi, zamykając je za sobą najciszej jak to było możliwe.
Nad miastem zebrały się ciemne, burzowe chmury. Gdzieś w oddali było słychać pierwsze pomruki nadchodzącej burzy. Powietrze było lepkie od wilgoci, ciężkie i duszne. To na nie Kasztan zwalił winę, za swoje problemy ze złapaniem normalnego oddechu. Niestety, było jeszcze za wcześnie, by pogodę obwinić również za mokre krople, które bezwiednie spłynęły po jego policzkach.

Zyga zamknął balkonowe drzwi. Deszcz ciężkimi kroplami zadudnił o okna. Mężczyzna zapatrzył się na ulicę, z beznamiętnym wyrazem twarzy obserwując ludzi, którzy nagle w popłochu zaczęli szukać schronienia gwałtowną burzą. Kasztan nie dawał znaku życia od paru godzin. Najwidoczniej jego wizyta u długowłosego chłopaka zdała egzamin. Myśl ta z jednej strony powodowała u basisty uczucie zadowolenia i dziwnego wyzwolenia, a z drugiej sprawiała, że jego klatka piersiowa zaczynała promieniować bolesnym, duszącym bólem.
Tak będzie lepiej, powtarzał sobie w myślach. Tak będzie bezpieczniej i stabilniej. Chłopak miał prawo przeżyć swoją pierwszą młodzieńczą miłość. Miał prawo być z kimś młodym, pełnym nadziei i świeżego podejścia do życia. Może i nie skończy się to dobrze. Najprawdopodobniej ktoś złamie komuś serce, pozostawiając je w kawałkach na długi czas. Jednak takie prawa rządziły światem. Niemal każdy kiedyś to przeżywał. W końcu nie na darmo mówią, że człowiek uczy się na błędach.
Zyga znał siebie na tyle, by wiedzieć, że nie był dobrą partią do związku. Nie potrafił otworzyć się przed partnerem, choć ostatnimi czasy łapał się na tym w obecności młodego gitarzysty. Był świadomy swoich niedoskonałości i ciężkiego charakteru. Nie chciał zrażać tym Kasztana. Z wszelkich sił chciał go ochronić przed swoją własną zgryzotą i cynicznym, ocierającym się o pesymizm, spojrzeniem na świat.
Westchnął cicho, odchodząc od okna i ciężko opadając na łóżko. Kątem oka spojrzał na leżący na biurku telefon. Jarek dzwonił do niego już ponad pięć razy, lecz basista za każdym razem wyciszał dźwięk, patrząc się jedynie na migający wyświetlacz. Nie miał ochoty z nim rozmawiać. Przynajmniej nie do momentu, w którym na spokojnie nie poukłada sobie w głowie wszystkich dziwnych zachowań gitarzysty. Jego umysł bojkotował próbę zrozumienia motywacji Jarka. Odmawiał posłuszeństwa za każdym razem gdy Zyga zaczynał się nad tym zastanawiać.
Mężczyzna ziewnął potężnie, przymykając oczy. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że Kasztan nie wróci dziś na noc do domu. Zyga nie wiedział, czy na myśl o tej sytuacji czuję ulgę czy raczej palącą tęsknotę, zmieszaną z poczuciem dziwnej pustki. W końcu byłaby to pierwsza ich noc spędzona osobno, od momentu w których chłopak się do niego wprowadził. Gdy pracował na nocki, to nie widzieli się za wiele, ale jednak przekonanie, że nie będzie wracał do pustego mieszkania napełniało go ciepłem.
Czuł, jak zaczyna ogarniać go coraz cięższe zmęczenie i idąca z nim w parze senność. Nie miał ochoty wstawać i iść do łazienki. Do pracy i tak miał na popołudniową zmianę, więc wykąpanie się rano nie było wielkim problemem. Pozwolił, by jego powieki zamknęły się całkiem a mięśnie rozluźniły wyczuwalnie, przygotowując się do snu.
W półśnie drgnął, zaalarmowany dźwiękiem otwieranych drzwi. Klucze do mieszkania – oprócz niego – posiadał jedynie Kasztan, ale jego powrót był raczej mało prawdopodobny, gdy brało się pod uwagę wszystkie okoliczności.
Zyga uniósł się na łokciu, nasłuchując uważnie.
– Kasztan? – zapytał basista, lekko podnosząc głos. Nie otrzymał odpowiedzi. Mimo tego wyraźnie słyszał, że ktoś zamyka za sobą wejściowe drzwi, starając się zrobić to jak najciszej. Nie czekając dłużej podniósł się z łóżka i ruszył w ich stronę.
Stanął jak wryty w progu obserwując uważnie obraz, który miał przed sobą. Młody gitarzysta stał na środku kuchni, wlepiając smutne spojrzenie w kałużę, jaka formowała się u jego stóp. Był cały przemoknięty. Jego ciemne bojówki ciężko zwisały ze szczupłych bioder, nasiąknięte zdecydowanie zbyt duża ilością wody. Koszulka lepiła się do przeraźliwie chudego torsu, a włosy ciasno przylegały do czaszki. Wolno uniósł głowę, spoglądając na Zygę z lekkim, przepraszającym uśmiechem.
– Zalałem ci kuchnię – niemalże wyszeptał. Jego głos miał w sobie głęboki smutek i rezygnację. – Przepraszam.
Basista przez chwilę nie miał zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić. Przeprosiny na pewno nie były potrzebne. Nie czuł jakiekolwiek gniewu,widząc wodę na kuchennych kafelkach. Wszystkie jego uczucia skupiały się chłopaku i na przeczuciu, że najpewniej stało się coś bardzo, bardzo niedobrego.
– Nie przejmuj się tym – odpowiedział, podchodząc do niego powoli. – Idź do łazienki i ściągnij te mokre łachy – dodał po chwili, starając się nie brzmieć zbyt rozkazująco. – Przyniosę ci coś suchego.
Kasztan niemalże mechanicznie, bez słowa sprzeciwu, ruszył do łazienki. Jego trampki chlupotały charakterystycznie przy każdym kroku. Zyga pokręcił głową. Nie do końca rozumiał, co się stało, ale taki stan chłopaka nie wskazywał na nic pozytywnego. Starając się nie snuć zbędnych domysłów, chwycił za ścierkę leżącą przy zlewie i szybkimi ruchami starł większą część wody z kafelek. Kawałek materiału plasnął ciężko, gdy mężczyzna wrzucił go do zlewu. Poważniejszym czyszczeniem mógł zająć się później, teraz miał ważniejszą rzecz do zrobienia. W paru krokach doszedł do szafki, w której Kasztan trzymał swoje rzeczy i na oślep wybrał z niej koszulkę oraz parę suchych slipek w zwykłym szarym kolorze.
Drzwi do łazienki były uchylone. Niepewnie przekroczył ich próg, nie wiedząc co może zastać w środku. Kasztan siedział na klapie od ubikacji, opierając łokcie na kolanach. Jego jedynym okryciem były mokre, ciemne slipki. Chłopak nawet nie podniósł głowy, słysząc ciche kroki Zygi.
Mężczyzna westchnął cicho, sięgając po zawieszony przy prysznicu ręcznik. Bez słowa podszedł do młodego gitarzysty i delikatnie położył mu go na głowie, wycierając w miarę możliwości jego włosy. Dłońmi wyczuł jak mocno ciało chłopaka drży. Nie wiedział czy było to spowodowane zimnem czy innym czynnikiem. Nie był też pewien, ile czasu minęło im w tej pozycji. W pewnym momencie drżąca dłoń Kasztana zacisnęła się mocno na jednym z jego nadgarstków, unieruchamiając go.
– Nie musisz – powiedział cicho chłopak, mocno pociągając nosem.
– Ale chcę – odpowiedział Zyga, wznawiając suszenie jego włosów. Tym razem maturzysta zadrżał o wiele silniej, a spod ręcznika dobiegł cichy odgłos tłumionego płaczu. Basista znieruchomiał, po czym kucnął.
Oczy chłopaka były mocno zaciśnięte, jednak mimo to wyciekały z nich łzy, wolno płynąc po jego policzkach.
– Kasztan … – Zyga sam nie wiedział, co dokładnie chciał powiedzieć. Widok gitarzysty w takim stanie niemalże łamał mu serce. Wolno uniósł dłoń i delikatnym ruchem otarł wilgoć z jego twarzy. W odpowiedzi para szarych oczu otworzyła się i spojrzała na niego z niekrytym bólem.
– Pójście tam nie było najlepszym pomysłem – stwierdził chłopak, próbując się uśmiechnąć. Dopiero teraz Zyga zauważył jego rozciętą wargę i brzydko spuchnięty policzek. Nie podejrzewał, żeby długowłosa chudzina zwana Piotrkiem była do tego zdolna, więc łatwo można było wywnioskować, że Kasztan najpewniej miał małą kłótnię z jego starszym bratem, Kornikiem. Basista jednak milczał, pozwalając, by chłopak sam nadał tempo konwersacji.
– Dowiedziałem się, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. – Kasztan ponownie zamknął oczy, garbiąc się jeszcze bardziej. – Jego matka i brat zaciągnęli go do jakiegoś jebanego psychologa, powiedzieli, że jest chory i musi się leczyć… – Głos chłopaka z każdym słowem coraz bardziej się łamał. – Chciał żebym poszedł z nim… Żebym też się leczył… Zyga… – Maturzysta znów zadrżał, z jego ust wyrwał się cichy jęk. – Kurwa mać.
Basista zrobił jedyną rzecz, która przychodziła mu na myśl. Klęknął na zimnych kafelkach i mocno objął chłopaka, wtulając twarz w jego nadal mokre włosy. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Kasztan od razu uniósł dłonie i odpowiedział tym samym, panicznie się w niego wtulając.
– To nie jest żadna choroba – stwierdził spokojnym tonem, jedną ręką gładząc chude, wyziębione plecy chłopaka. – Tego nie trzeba leczyć. – Odpowiedział mu kolejny, tym razem nieco głośniejszy szloch.
– Nikt… Nikt mnie nie chce. – Głos Kasztana załamał się niemal całkowicie. Ciężko było go zrozumieć poprzez niepowstrzymywane, głośne łkanie. – Rodzice mnie nie chcą. Siostra mnie nienawidzi. Piotrek nie chce mnie znać. A ty… przygarnąłeś mnie z litości.
– Pierdolisz głupoty – syknął Zyga, starając się nie dać po sobie poznać, jak trafny był komentarz dotyczący jego motywacji. Chłopak miał rację. Basista przygarnął go po części z czystej ciekawości, a po części właśnie z litości. Wiedział dobrze, że Kasztan nie miał nikogo innego. Miał świadomość tego, że był dla chłopaka ostatnią deską ratunku i jedynym przyjacielem. Wiedział jednak również, że z czasem ta motywacja uległa drastycznej zmianie.
– Jakbym zniknął, to nikt by tego nawet nie zauważył. Nikt by się tym nie przejął. – Kasztan kontynuował swoją przemowę nadal głośno płacząc. Jego ręce silniej zacisnęły się wkoło szyi basisty.
– Znów gadasz bzdury. Pamiętaj, że jesteś naszym gitarzystą. I są ludzie, którzy by się przejęli. – Zyga znał tą grę. Ludzkie zachowania zawsze dało się posegregować i przeanalizować. Chłopak, mówiąc takie rzeczy, w rzeczywistości panicznie starał się usłyszeć ich zaprzeczenie. Potrzebował czegoś podnoszącego własną samoocenę. Mężczyzna potulnie zgodził się zagrać. Obecnie jego myśli skupione były na rozwiązaniach, które choć w małym stopniu przyniosłyby chłopakowi jakąś ulgę. Jeśli potrzebne mu były takie słowa, Zyga zdecydowanie był w stanie mu je dać. – Ja bym się przejął.
Płacz ucichł. Nagle w łazience zrobiło się przeraźliwie wręcz cicho. Jedynie ich oddechy – spokojny Zygi i niemiarowy, lekko urywany Kasztana – zakłócały całkowite milczenie. Chłopak wolno odsunął się od mężczyzny, spoglądając na niego zaczerwienionymi, wciąż łzawymi oczami. Znów byli zdecydowanie za blisko siebie. Scena była łudząco podobna do tej, jaka miała miejsce na samym początku ich znajomości. Wtedy jednak żaden z nich nie był tak świadomy kierującej nimi motywacji.
Zyga ponownie sięgnął dłonią do policzka chłopaka, gładząc go wolno. Kciukiem znów starł jego łzy. Milczał, chcąc jedynie spojrzeniem i dotykiem przekazać swoje myśli. Pokazać to, jak bardzo mu zależało, jak mocno ostatnimi czasy zmieniło się jego podejście do młodego gitarzysty. I jak wiele znaczył dla niego ten niepozorny, chudy chłopak, który z takim impetem władował mu się z butami w jego życie.
Kasztan przełknął ciężko. Już raz dane mu było widzieć taką minę u Zygi. Było to po ich pierwszym pocałunku na dachu. I trwało chwilę, zanim maturzysta nie wypowiedział słów, zapewniających o tym, że owe zdarzenie nie musiało nic znaczyć. Ułamki sekund wystarczyły wtedy, by na twarz basisty powrócił ten beznamiętny wyraz, jaki nosił na co dzień. Tym razem chłopak wiedział, że popełnił wtedy błąd. I nie zamierzał go powtarzać.
Nie przerywając wzrokowego połączenia, wolno zbliżył się do basisty. Dał mu czas na cofnięcie się, jednak mężczyzna nie uczynił żadnego ruchu, nadal przypatrując mu się intensywnie. Dla Kasztana było to wystarczające przyzwolenie. Przymknął oczy, na ślepo pokonując kilka centymetrów, które dzieliły ich usta. Ciepło warg basisty na chwilę odebrało mu możliwość swobodnego oddychania.
Chłopak świadomie szerzej otworzył usta z cichym westchnieniem przyjemności witając język basisty, który pewnie w nie wtargnął. Nie walczył z nim, pozwalając by ciepły i śliski mięsień swobodnie błądził po jego podniebieniu, raz po raz zaczepnie splatając się z jego własnym językiem. Dłoń Zygi z policzka przesunęła się na jego kark, przyciągając go mocniej, bardziej pogłębiając pieszczotę. Kasztan uległ dotykowi, podporządkował się niemym rozkazom mężczyzny. Gładko zsunął się z klapy ubikacji i opadł na zimne kafelki kolanami. Jedynie przelotnie zarejestrował fakt, że basista pociągnął go jeszcze bliżej, jednocześnie samemu zmieniając pozycję.
Obecnie leżeli na środku jasnej łazienki. Zyga westchnął w usta chłopaka, czując jak mocno obaj są podnieceni. W tej pozycji każdy niekontrolowany ruch bioder uzmysławiał im bolesną twardość ich erekcji, oddzielonych od siebie jedynie kilkoma warstwami materiału. Żaden z nich nie kontrolował tempa w jakim rozwijało się ich obecne zbliżenie. Ani Zyga, ani tym bardziej Kasztan nie starał się go zwolnić. Ich ruchy z każdą chwilą stawały się coraz bardziej chaotyczne, a pocałunki z powolnych i dokładnych zmieniły się w bardziej intensywne i agresywne.
Niecierpliwe, roztrzęsione dłonie Kasztana wsunęły się pod koszulkę basisty przynosząc ze sobą silne dreszcze. Zyga nie wiedział, czy ich powodem były lodowate palce maturzysty czy przyjemność, jaką ze sobą niosły. Uniósł się, pozwalając by Kasztan ściągnął materiał z jego ciała. Sam nie pozostał bierny, na oślep sięgając pod wciąż wilgotny materiał ciemnych bokserek. Jego dłoń pewnie zacisnęła się na twardym z podniecenia członku. Kasztan jęknął głośno w jego usta. Przez chwilę trwali w tej pozycji. Dusząc ciężko, skupiając całą swoją uwagę na dzielonej i pomnażanej przyjemności.
Każdy z nich świadomie odrzucił wszystkie uprzedzenia. Żaden nie chciał myśleć o konsekwencjach, o niewypowiedzianych uczuciach i całej masie emocjonalnego syfu, który otulał ich ciasno na co dzień. To wszystko nie miało w tym momencie żadnego znaczenia.
Zyga po raz pierwszy od wielu lat odciął się od realnego myślenia. Nie analizował, nie skupiał się na wykonywanych czynnościach, zdając się jedynie na instynkt i kierującą nim żądzę. O wszystkim innym postanowił pomyśleć później. Obecnie w ogóle nie chciał myśleć. Chciał tylko czuć.
Z jego ust ponownie wydobył się głośny syk, gdy zimna dłoń chłopaka mocno szarpnęła jego pasek i niezdarnie zaczęła szamotać się z zamkiem od spodni. Basista przystanął na chwilę, przerwał swoje ruchy by pomóc Kasztanowi. Chłopak wykorzystał tą chwilę by niezręcznie zsunąć z siebie bieliznę i zmienić pozycję. Przez sekundy, który ciągnęły się niczym wieczność, nie dotykali się zajęci usuwaniem niepotrzebnej garderoby.
Zyga sapnął ciężko z zaskoczenia, pchnięty na plecy. Zimne kafelki ponownie dały o sobie znać, podnosząc włosy na całym jego ciele. Kasztan nie czekał. Z twarzą pokrytą wyraźnie widocznym rumieńcem, nieco niezdarnie usiadł na jego udach okrakiem, wlepiając rozmyte spojrzenie w ich nabrzmiałe, ocierające się o siebie członki. Jego roztrzęsiona dłoń sięgnęła do nich powoli i niepewnie. Zacisnęła się i przesunęła wydobywając z ich gardeł głośny jęk.
Mężczyzna spojrzał na niego z niekrytym podnieceniem. Szczerze, sam przed sobą przyznał, że myślami wędrował do tego obrazu. Szczególnie po feralnym, szybszym powrocie z pracy, kiedy to nakrył Kasztana na masturbowaniu się przed jego filmową kolekcją. Chłopak był na swój sposób przystojny. Miał w sobie coś drapieżnego, mimo przeraźliwej chudości oraz ciała pokrytego zdecydowanie zbyt dużą ilością blizn. Na tę myśl palce Zygi mimowolnie powędrowały w stronę bladego brzucha, na którym idealnie widać było ciemniejsze szramy zadanych wcześniej ran.
Dłoń Kasztana zatrzymała się, a sam chłopak wlepił ostrzegawcze, pełne niezrozumienia spojrzenie w zbliżającą się do niego rękę. Chciał się odsunąć, ale druga dłoń basisty, która mocno zacisnęła się na jego nadgarstku, skutecznie zatrzymała go w miejscu. Chłopak zadrżał, czując ciepłe palce mężczyzny na swoim brzuchu. Odwrócił wzrok, nie chcąc patrzeć na blizny i na to jak ktoś je ich dotyka.
– Lubisz ból – wyszeptał basista na granicy słyszalności, jego głos był mocno zachrypnięty. – Lubisz go, bo wydaje ci się, że na niego zasługujesz. – Jego palce wolno błądziły po bladej skórze. Czuł pod nimi nierówną fakturę blizn i świeżych zadrapań. – Wydaje ci się.
Kasztan spojrzał na niego, znów niczego nie rozumiejąc. Był pewien, że każda z nich miała swoje miejsce i całkowicie na nią zasługiwał. Akurat to należało do niewielu rzeczy, których był całkowicie pewien. Zmarszczył brwi w niemym pytaniu, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Zyga ponownie sięgnął do jego karku, kładąc na nim silną dłoń i przyciągając chłopaka bliżej siebie. Ich usta ponownie złączyły się w pocałunku. Pełnym pasji, namiętności i niewypowiedzianego żalu.
Dłoń Kasztana powróciła do wcześniej wykonywanej czynności. Chłopak jęknął głośno gdy dołączyła do niego ręką Zygi, niemo nakazując nieco szybsze i gwałtowniejsze tempo. W łazience ich westchnienia roznosiły się echem. Urywane, przyśpieszone oddechy mieszały się w jeden, zwilżając ich usta, skraplającą się parą. Jęki melodyjnie tworzyły sklejoną ekstazą melodię.
Maturzysta doszedł pierwszy, mocno zaciskając oczy i wydobywając z siebie nieudolnie powstrzymywany krzyk, brzmiący niemalże nieludzko. Zyga potrzebował jeszcze kilku ruchów by pójść w jego ślady i rozlać się ciepłym nasieniem na swoim brzuchu i na ich złączonych dłoniach. Z jego ust wydobyło się jedynie nieco głośniejsze westchnienie.
Żaden z nich się nie poruszył. Trwali w tej samej pozycji, uspakajając swoje rozpędzone oddechy. Kasztan, zgarbiony brzydko, bał się otworzyć oczy. Nie chciał jeszcze wracać do rzeczywistości. Był skłonny zapłacić każdą cenę, byleby tylko ta chwila nigdy się nie skończyła. Z ogarniającego go odrętwienia wybudził go cichy i spokojny głos mężczyzny, poparty delikatnym dotykiem na ramieniu.
– Nie będziemy tutaj spać. Od tych kafelek zimno mi w tyłek.
Kasztan nie oponował. W milczeniu dał się podnieść i wepchnąć pod strumień ciepłej wody. Nie walczył z dłońmi Zygi, które delikatnie acz stanowczo obmyły jego zmarznięte ciało. Czuł się zmęczony i senny, a jedyną myślą na jakiej mógł się skupić, była chęć położenia się w wygodnym łóżku i przespania co najmniej tygodnia. Dał się ubrać w suche rzeczy i posłusznie podążył za basistą wprost do pokoju, pod ciepła, pachnąca kwiatowym płynem do prania pościel. Nie był pewien, jak szybko zasnął. Liczyła się tylko miękka poduszka pod jego głową i ciepłe ramiona, która przyciągnęły go do siebie i zamknęły w pełnym bezpieczeństwa uścisku. Tej nocy nie śnił o niczym, czerpiąc witalną siłę z ciężkiego, głębokiego snu.