Jesienny wiatr 4
Dodane przez Aquarius dnia Marca 15 2014 11:47:02


* * *

Od godziny próbował się dodzwonić do Piotrka. Bez skutku.
Rano obudził go odgłos cichej krzątaniny. Nie wiedział, czy będzie w stanie spojrzeć Zydze w oczy po wczorajszych wydarzeniach, więc leżał spokojnie, udając sen. O tym jak to załatwi i wytłumaczy, zdecydował pomyśleć później. W tej chwili miał dwa o wiele ważniejsze zadania na głowie. Po pierwsze, chciał się dodzwonić do brata Kornika. Po drugie, musiał w końcu ruszyć tyłek i pójść do domu po swoje rzeczy, a przynajmniej po ich część. Koniecznie po gitarę.
Mimo wielu prób, nikt nie odbierał telefonu. Dźwięk sygnałów powoli zaczynał echem brzęczeć mu w uszach. Westchnął ciężko, opadając na łóżko i wbijając spojrzenie w sufit. Wszystko wskazywało na to, że pierwsze zadanie może skreślić z listy. Na pewno dał Piotrkowi do zrozumienia, że chce się z nim skontaktować. Reszta leżała już po jego stronie. Teraz on musiał zdecydować, czy ma ochotę się z nim spotkać i po prostu porozmawiać. Nastał czas by zabrać się za wykonanie drugiego na liście zadania.
Kasztan zasłonił oczy ramieniem, starając się uspokoić oddech i drżenie całego ciała. W myślach niczym mantrę powtarzał sobie, że da radę. Nie chciał brać innej opcji pod uwagę. Było kilka minut po dwunastej, w domu właściwie nie powinien nikogo zastać. Z drugiej strony, to samo sobie powtarzał, gdy razem z Piotrkiem… Gitarzysta warknął pod nosem. Teraz to i tak już nie miało znaczenia. Co by się nie stało, gorzej nie będzie. Tego akurat był w stu procentach pewny.
Zerwał się z łóżka, w biegu łapiąc klucz, który zostawił mu Zyga, oraz swój portfel i klucze. Na siłę wepchnął wszystko do kieszeni czarnych bojówek. Kotka odprowadziła go spojrzeniem jednego, czujnego oka.
Podświadomie starał się iść jak najwolniej jednak droga minęła mu zdecydowanie za szybko. Otworzył sobie drzwi na klatkę, kierując się wyuczonym odruchem do windy. Metalowe pomieszczenie zaskrzypiało złowrogo i powili ruszyło ku górze. Kasztan zamknął oczy, starając się zebrać w ustach trochę śliny, jego gardło było jednak wysuszone na wiór. Dławiąca kulka narastającej paniki, która w nim utknęła, za nic nie dawała się przełknąć. Drzwi windy otworzyły się z głośnym trzaskiem, oznajmiając tym samym, że dojechał na siódme piętro. Teraz nie było już odwrotu. Szybkim krokiem skierował się do drzwi znajdujących się najbardziej na prawo, na których widniała mała tabliczka z drukowanymi literami, którymi wypisane było jego nazwisko. Dłonie delirycznie trzęsły mu się przy ich otwieraniu. Zamek ustąpił z o wiele za głośnym zgrzytnięciem. Chłopak przez chwilę stał przed progiem, kurczowo zaciskając dłoń na zimnej klamce. Dopiero po chwili dosłyszał, że z wnętrza mieszkania dochodzi dość głośna muzyka. Od razu się uspokoił. Mogło to znaczyć tylko jedno : w domu nie było rodziców, a Kaśka korzystała z tego z całej siły. Nie zastanawiając się dłużej i nie tracąc czasu, pchnął drzwi i wszedł do środka, od razu kierując się do swojego pokoju.
Nic się tutaj nie zmieniło od jego ostatniej wizyty. Obawiał się, że ojciec zdąży wyrzucić wszystkie jego rzeczy, albo co najmniej część uszkodzić, jednak nic nie było naruszone. Oddychając szybko chwycił za plecak leżący obok szafy i jednym ruchem wywalił z niego książki, nieruszane od czasów, gdy przestał chodzić do szkoły by przygotowywać się do matury. Jednym krokiem przemierzył odległość dzielącą go od szafki z ubraniami i otworzył ją silnym szarpnięciem, na ślepo ładując jej zawartość do plecaka. Koszulki, spodnie, parę sztuk slipków oraz skarpetek. Wiedział, że to powinno mu wystarczyć. W następnej kolejności doskoczył do biurka, zgarniając z niego co ważniejsze zeszyty z notatkami oraz brudnopisy, w których czasem zapisywał tabulatury bądź teksty do chodzących mu po głowie melodii.
– Co ty tu, kurwa, robisz? – Jego dłoń zatrzymała się w połowie drogi do szuflady na dźwięk tak znajomego, zdecydowanie za wysokiego głosu. Spojrzał przez ramię na swoją siostrę, która opierała się o framugę przyglądając mu się z wymalowanym na twarzy zniesmaczeniem.
– Jajco – warknął pod nosem, otwierając szufladę i zgarniając z niej podręczny, sprężynowy nóż oraz resztę wolnych kartek z rozpisanymi utworami.
– Właśnie, kurwa, widzę – odwarknęła mu dziewczyna, głośno mlaskając gumę do żucia. Jej ciężki, zdecydowanie za ostry makijaż mocno ją postarzał, choć była młodsza od Kasztana o dwa lata. Chłopak nie marnował czasu na słuchanie jej. Już dawno minęły dni w których potrafili się w jakikolwiek sposób dogadać. Z roku na rok było coraz gorzej, a gdy Kaśka poszła do liceum wszystko całkowicie się posypało. Nie dziwił się jej. Gdy było się wychowywanym w takim domu, jak ten, nie miało się dużych szans na zostanie normalnym człowiekiem. Sam po sobie wiedział to najlepiej. Zapiął szybko plecak i sięgnął po pokrowiec z gitarą, oparty wciąż o ścianę przy łóżku, tak jak go zostawił wcześniej.
Odwrócił się na pięcie, po raz ostatni spoglądając na swój pokój. Miał wielką nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tutaj wracać. Z cichym westchnieniem ruszył do wyjścia, jednak dziewczyna stałą w przejściu, nadal się w niego wpatrując.
– Co? – zaczęła z brzydkim, wykrzywionym pogardą uśmiechem. – Znalazłeś sobie jakiegoś fagasa? Dajesz dupy za mieszkanie i żarcie?
– Ja przynajmniej nie robię tego za ciuchy. Spierdalaj mi z drogi. – Kasztan w duchu dziękował za to, że miał zajęte obie dłonie. Nigdy wcześniej jej nie uderzył, ale w obecnej sytuacji nie mógł ręczyć za siebie. Miał ochotę zrobić jej krzywdę, zetrzeć jej ten głupi uśmiech z ust i zgasić to wredne spojrzenie, które było puste i pozbawione blasku tak jak jego, siwe niczym stary popiół.
Dziewczyna prychnęła głośno, odsuwając się lekko i przepuszczając go.
– Szkoda, że na niego nie trafiłeś – rzuciła wesoło. – Może kolejny wpierdol dobrze by ci zrobił.
Chłopak zatrzymał się w połowie drogi. Wolno odstawił plecak i gitarę, opierając ją o ścianę. Jeszcze wolniej podszedł do Kaśki, mocno zaciskając wargi i pięści.
– Jak myślisz – zaczął cedząc słowa z trudnością i powstrzymując się ze wszystkich sił od krzyku. – kogo ojciec zacznie napierdalać, jak mnie nie będzie pod ręką, co? – Dziewczyna popatrzyła na niego butnie, nadal głośno żując gumę. – Na matkę też już podniósł rękę a ty jesteś następna w kolejności.
– Ja jestem normalna. – Mimo pozorowanej pewności siebie, jej głos był o wiele cichszy niż wcześniej. Kasztan był całkowicie pewny, że sama nie wierzy w to, co mówi. Zaśmiał się pusto słysząc takie tłumaczenie.
– To żadna wymówka, szczególnie jeśli się napije.
– Wypierdalaj stąd – syknęła, popychając go dłonią. Nie musiała powtarzać mu tego dwa razu.
– Miłego życia w piekle – rzucił chłopak ponownie łapiąc za plecak i gitarę. Odetchnął w duchu, dziękując za to, że to właśnie na nią trafił. Mogło być o wiele gorzej. Znacznie gorzej. Przy samych drzwiach wyciągnął z kieszeni klucze i niedbale wrzucił je do miseczki, stojącej na szafce na buty. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, który jednak momentalnie zgasł gdy Kasztan odwrócił się do wyjścia i stanął twarzą w twarz z lekko otyłym, łysiejącym mężczyzną. W jednej chwili poczuł, że cała krew odpływa z jego twarzy a nogi zaczynają niebezpiecznie tracić na stabilności.
– Co do chuja…? – Mężczyzna powoli przeanalizował to, co widział. Z każdą chwilą na jego twarzy malował się wyraz coraz większej złości. Jego spojrzenie w końcu skupiło się całkowicie na chłopaku, nie zwiastując przy tym niczego dobrego.
Kasztan chciał się poruszyć. Ze wszystkich sił pragnął by jego nogi posłuchały go i ruszyły, uciekając jak najdalej od tego miejsca i od tego mężczyzny, który śmiał się nazywać jego ojcem, ale ciało nie miało ochoty współpracować. Czuł się jak posąg, wyrzeźbiony w marmurze, niezdolny do niczego.
Mężczyzna nie powiedział nic więcej. Podszedł do niego wolnym krokiem, cały czas mierząc go złym, pełnym nienawiści spojrzeniem. Gitarzysta przymknął oczy. Wiedział co się stanie za chwilę. Pierwsze uderzenie powaliło go na ziemię. W ustach poczuł metaliczny smak krwi z rozciętej ponownie wargi. Mimo woli jęknął cicho, starając się zetrzeć ją wierzchem dłoni. Mężczyzna nie dał mu na to czasu, chwytając go za szyję i brutalnie podniósł do pionu przygwożdżając przy tym do ściany.
– Mówiłem ci pojebańcu, żebyś tutaj nie wracał – wysyczał głośno prosto w jego twarz. Śmierdziało od niego alkoholem i potem. Ciałem chłopaka szarpnął suchy odruch wymiotny. Z jego ust ponownie wydobył się cichy jęk. – Mówiłem, że masz już nigdy nie pokazywać tutaj tej zawszonej mordy. – Kolejne uderzenie trafiło go w brzuch, sprawiając, że obraz przed oczami na parę sekund całkowicie mu się rozmył. Siniak odezwał się nowym bólem. Poza tym mógłby przysiąc, że usłyszał trzask łamanego żebra. Choć może tylko mu się zdawało? Nie był w stanie jasno stwierdzić.
– Puść mnie... – Chłopak sam nie był pewien, jakim cudem zdołał cokolwiek z siebie wydusić. Jego odwaga na chwilę go zdziwiła, po czym zdziwienie zastąpiła myśl, że niechybnie tutaj zginie. A szkoda. Znaczyło to, że nie porozmawia już z Piotrkiem... I nie zobaczy już nigdy Zygi...
– Zbyszek! – Obaj spojrzeli w stronę źródła piskliwego, pełnego przerażenia głosu. W korytarzu stała drobna kobieta, kurczowo ściskając w dłoniach torby z zakupami. Kasztan uśmiechnął się pusto – teraz wszystko nabierało większego sensu. Widocznie rodzice poszli razem na zakupy, przy czym ojciec najprawdopodobniej spotkał pod sklepem kumpli i zdążył się z nimi po swojemu przywitać. Pewnie oboje mieli wolny dzień...
– Na Boga! Puść go, bo go udusisz! – Głos kobiety stał się jeszcze bardziej piskliwy. Torby z zakupami z głuchym odgłosem opadły na podłogę. – Zbyszek!
– Zamknij się! – warknął głośno mężczyzna, lecz posłuchał prośby i zwolnił uścisk na szyi chłopaka, który prawie bezwładnie osunął się na podłogę, kaszląc głośno. Oczy zaczęły mu łzawić jeszcze bardziej, rozmazując widoczność. – Wypieprzaj mi stąd!
Nie czekał aż ojciec powtórzy rozkaz. Kaszląc i z trudem łapiąc oddech w biegu chwycił upuszczony wcześniej plecak i gitarę. Potykając się o własne nogi ruszył do wyjścia.
– Paweł... – Płaczliwy głos matki zatrzymał go na chwilę. Nie wiedział czemu. Nie był pewny, co chciał od niej usłyszeć. To jej zawdzięczał właśnie życie, ale nigdy wcześniej nie zrobiła nic, by jakoś ukrócić alkoholowe poczynania ojca. Nigdy nie wyszła z inicjatywą, by go zostawić i ratować siebie i dzieci. Była dla niego osobą, która przegrała swoje życie, a z tą przegraną na dno pociągnęła jego i Kaśkę. Spojrzał na nią kątem oka. Nie potrafił odsunąć od siebie pogardy i żalu jakie czuł, gdy na nią patrzył.
– Jadźka, zostaw tego pedała! – Głos ojca zagłuszył wszystko, co kobieta chciała mu powiedzieć. Jej wzrok wbił się w mocno wypaczone panele, zamontowane na podłodze. – Niech spierdala i zdycha na jakiegoś syfa.
Kasztan nie znalazł w sobie siły, na to by w jakikolwiek sposób odpowiedzieć. Zacisnął mocno pięści i bez słowa ruszył do wyjścia, nie czekając na windę i wybierając schody. Chciał jak najszybciej wyjść z tego budynku, jak najprędzej opuścić te miejsce. Chciał po prostu zniknąć. Był całkowicie przekonany, że świat bez niego byłby o wiele spokojniejszym miejscem.


* * *

Z trudem otworzył drzwi do mieszkania, manewrując z pudełkiem pizzy w dłoni i teczką z papierami pod pachą. Nogą zatrzasnął je za sobą, wzdychając ciężko.
Rozmowa z Jarkiem dała mu nieco świeższe spojrzenie na sytuację, w jakiej się znajdował. Może i był głupi, ale mimo wszystkich ostrych słów jakie powiedział gitarzysta, Zyga nie czuł się winny. Szczerze przed sobą mógł stwierdzić, że robił coś dobrego. Pomagał komuś, kto pomocy naprawdę potrzebuje. Fakt, może nie robił tego do końca altruistycznie, może liczył na jakąś gratyfikację… Może. Ale obecnie była to po prostu potrzeba posiadania obok siebie drugiego człowieka. Tęsknił za powrotami do mieszkania, które nie jest puste. Obecnie nie dbał o to jak to się skończy. Źle, dobrze, tragicznie, radośnie… nie obchodziło go to. Chciał z tego wyciągnąć jak najwięcej, tak dla siebie jak i dla chłopaka. Na tym postanowił się skupić, zmiatając złe przeczucia pod dywan świadomości. Jeśli coś się popsuje, będzie o tym myślał później, teraz chciał cieszyć się obecną chwilą.
Z pokoju dobiegały ciche dźwięki puszczonej z wieży muzyki. Od razu rozpoznał charakterystyczny wokal Rou, powtarzającego Sorry, you`re not a winner. Miłe zaskoczenie. Nie wiedział, że Kasztan słucha tego typu muzyki. Chyba, że płytę włączył całkiem przypadkiem, szperając po jego rozległej kolekcji na ślepo. Tak czy owak, Zyga nie miał zamiaru narzekać na wybraną przez niego kapelę. Teczkę z papierami zostawił na stole w kuchni. Sięgnął po dwa talerzyki z szafki nad zlewem i nadal z trzymanym przez siebie opakowaniem pizzy wykroczył do dużego pokoju.
Kasztan spał na jego łóżku skulony w pozycji embrionalnej. Jego dłonie kurczowo zaciśnięte były na gryfie gitary, którą tulił do siebie niczym największy skarb. Sasza leżała obok jego głowy. Na widok swojego właściciela zamruczała cicho, zeskakując z posłania. Zyga zmarszczył brwi. Jego uwadze nie uszła świeża rana na wardze oraz mocno zaczerwienione i opuchnięte oczy. Przy biurku leżał plecak, którego też wcześniej nie było. Mężczyzna odetchnął ciężko. Widocznie chłopak dzisiejszego dnia był na małej misji w domu, a załączony obrazek mówił, że nie poszła mu ona najlepiej. Zyga ostrożnie odstawił pizze i talerze na biurko, po czym podszedł do szafy i wyciągnął z niej koc. Nie zwlekając, wrócił do łóżka i delikatnie przykrył nim młodego gitarzystę, jednocześnie starając się wysunąć instrument z jego rąk. Gdy tylko delikatnie dotknął jego dłoni, oczy chłopaka otworzyły się.
– To nie jest najwygodniejsza opcja – wyjaśnił spokojnie basista, ruchem głowy wskazując niebieskiego Ibaneza. Kasztan nie odpowiedział, ale po chwili namysłu rozprostował palce, pozwalając by Zyga wziął od niego gitarę i odstawił ją tuż obok swojego basu.
– Przepraszam, że zasnąłem na twoim łóżku. – Głos chłopaka był cichy i pobrzmiewał zmęczeniem. Jego wzrok uciekł w bok, unikając spojrzenia basisty, który tylko lekko się uśmiechnął.
– Nic nie szkodzi – odpowiedział spokojnie. – Już ci mówiłem, że jak mnie nie ma, to możesz korzystać ze wszystkiego w mieszkaniu. Głupotą byłoby używanie materaca, gdy łóżko jest wolne.
Kasztan odpowiedział lekkim pomrukiem, wolno przechodząc do pozycji siedzącej. Syknął cicho od razu łapiąc się za obolały bok. Jego dłoń powędrowała do rozciętej wargi, dotykając jej lekko. Tutaj też nie było najlepiej, choć rana zdawała się o wiele mniejsza niż ta, której nabawił się ostatnio. Zyga nie chciał pytać. Wiedział, że chłopak z czasem sam może się otworzyć, a głupie wypytywanie może tylko odwlec ową chwilę.
– Jadłeś coś? – zapytał w zamian, nie czekając na odpowiedź podał mu czysty talerzyk. Chłopak przecząco pokręcił głową, przyjmując naczynie. – Więc się częstuj.
Basista położył opakowanie z pizzą na łóżku, samemu przeciągając się lekko.
– Wcinaj – zachęcił ochoczo. – Ja zaraz dołączę, tylko się przebiorę w coś bardziej ludzkiego… – W tym momencie spojrzenie chłopaka od razu skierowało się na mężczyznę, mierząc go od głowy do stóp. Zydze nie uszedł lekki uśmiech, który pokazał się na zranionych ustach.
- Chodzisz do roboty w garniturze. – Kasztan nawet się nie starał by ukryć kpiny, która przebrzmiewała w jego głosie. Zyga zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
– Taka praca – stwierdził prosto. – Nie ma z czego się śmiać. Wyższe wykształcenie zobowiązuje – dodał sarkastycznie, podchodząc do szafki i wyciągając z niej zwykłą czarną koszulkę i ciemne jeansy. Kasztan prychnął pod nosem, odprowadzając go wzrokiem.
Zyga wrócił po chwili, starannie odwieszając garnitur do szafy. Bez słowa podszedł do komputera i uruchomił go, od razu odpalając stronę z filmami i ładując wcześniej upatrzony przez siebie serial. Kasztan spoglądał na niego kątem oka, w milczeniu jedząc kolejny już kawałek pizzy. Przed samym sobą musiał przyznać, że nie wiedział jak bardzo był głodny do momentu, gdy pierwszy kęs wypełnił jego pusty żołądek. Całość sytuacji była dość zaskakująca. Mężczyzna zachowywał się tak, jakby wczorajsze łazienkowe zdarzenie w ogóle nie wpłynęło na ich relacje. Młody gitarzysta był mu za to niewymownie wdzięczny. Nie chciał wracać myślami do wczorajszego wieczoru i rozważać jak mocno stracił w oczach swojego nowego współlokatora. Dzisiejszy dzień był nad wyraz obfity we wrażenia i obecnie chciał po prostu nie myśleć o niczym.
– Posuń się. – Z zamyślenia wyrwał go głos basisty i wyciągnięta ku niemu dłoń, która trzymała zimną puszkę piwa. Najwidoczniej basista zgarnął ja po drodze z łazienki. Chłopak nie oponował. Zyga przesunął pudełko z pizzą i bezceremonialnie władował się na łóżko, opierając się plecami o ścianę. Kasztan poszedł za jego przykładem, z całych sił ignorując ciepło bijące od ciała, które nagle znalazło się zdecydowanie za blisko niego.
– Co oglądamy? – spytał, starając się skupić swoją uwagę na monitorze.
– Serial.
– Jaki?
– Dobry. – Zyga widocznie się z nim drażnił, co jednoznacznie potwierdzał lekki uśmiech na jego twarzy. Kasztan prychnął głośno, nie kryjąc swojego zniecierpliwienia.
– O czym? – spróbował po raz ostatni.
– O dwóch braciach, walczących z cała masą dziwnych rzeczy – wytłumaczył w końcu basista, rozsiadając się wygodniej. Nieśpiesznie otworzył swoją puszkę i sięgnął po kawałek pizzy. – Nie gadaj. Oglądaj.
Dwa odcinki wystarczyły, by na dworze zrobiło się szarawo i by pierwsze uliczne latarnie zabłysły mdłym światłem. Kasztan rozkręcił się w trakcie oglądania, raz po raz zadając pytania dotyczące fabuły i głównych bohaterów. Pudełko z pizzą opustoszało i zostało odstawione gdzieś na bok. Puste puszki zostały wymienione na nowe, równie zimne i wypełnione równie dobrą zawartością. Sasza dołączyła do nich, śpiąc wygodnie w rogu łóżka.
– Idziesz zapalić? – rzucił lekko Zyga, wrzucając kolejny odcinek do buforowania. Nie czekając na odpowiedź, zgarnął z regału paczkę papierosów i szeroko otworzył balkonowe drzwi, wychodząc na zewnątrz. Po krótkiej chwili dołączył do niego młody gitarzysta, częstując się z jego paczki i cichym pomrukiem dziękując za podaną zapalniczkę.
Balkon był niewielki. Właściwie stojąc na nim we dwójkę zabierali całe dostępne miejsce. W rogu stała doniczka ze zwiędniętym kwiatkiem, a za popielniczkę robiła pusta butelka po piwie. Kasztan uśmiechnął się pod nosem.
– Niezbyt radzisz sobie z kwiatkami – stwierdził wesoło, zaciągając się mocno gorzkim dymem.
– Bo nie wołają o wodę – wytłumaczył prosto basista. – Sasha się odzywa, więc ją karmię. Tak samo jak i ty – dodał po chwili, lekko się uśmiechając. Może tylko mu się zdawało, ale przez chwilę na policzkach chłopaka pojawił się lekki rumieniec, choć równie dobrze mogła być to zwykła gra cieni. Kasztan westchnął ciężko, opierając się łokciami na poręczy i spoglądając w dół z zamyśleniem.
– Kurewsko wysoko – stwierdził po chwili, strzepując popiół i wzrokiem śledząc jego leniwy lot. – Myślałeś kiedyś o tym, co by się stało jakby stąd skoczyć? – Mężczyzna podążył za jego spojrzeniem, również lekko się wychylając.
– Raczej niewiele mogłoby się stać – stwierdził racjonalnie. – Kilku spróbowało. Żaden nie przeżył. – Zyga spojrzał na niego kątem oka. Chłopak zdecydowanie nie zdawał sobie sprawy jak mocno odsłaniał swoje myśli, pytając o takie rzeczy. Przed oczami basisty od razu pojawił się obraz jego pociętego brzucha, ran tak dobrze widocznych na bladej skórze…
– Ciekawe, co jest po tym.
– Po czym?
– No wiesz… – Kasztan dłonią wykonał bliżej nieokreślony gest. – Po tym jak umierasz – odpowiedział w końcu po chwili. Jego głos zdawał się brzmieć o wiele ciszej. Basista parsknął pod nosem. Zaciągnął się mocno i wypuścił powoli dym, obserwując jak unosi się w powietrzu.
– Oby nic nie było.
– Jak to nic? – Kasztan uniósł się z poręczy, wlepiając w niego pełne niezrozumienia spojrzenie.
– Nigdy nie byłem człowiekiem wielkiej wiary. – Zyga zaśmiał się pod nosem. Jemu samemu ów śmiech wydał się dziwnie pusty. – Łatwiej mi się żyje, wierząc, że później nic nie ma. Po prostu. Jedyne, co posiada sens, jest tu i teraz. Nie martwię się tym, co będzie potem. Żyję i to się liczy.
– Ale jak? – drążył chłopak, widocznie zaciekawiony jego punktem widzenia. – Takie kompletne nic–nic?
– Kompletne nic–nic – powtórzył powoli za nim.
– Ha… – Kasztan ponownie zagapił się w przestrzeń, przetrawiając otrzymaną dawkę wiadomości. – Gadasz jak jakiś filozof – dodał po chwili, lekko szturchając mężczyznę w ramię. Od razu w jego oczach pojawiła się chęć zadania następnego pytania, co oczywiście uczynił. – To studiowałeś? Znaczy się filozofię?
Tym razem Zyga roześmiał się głośno. Jego głos poniósł się echem pośród wysokich, otaczających ich bloków. Młody gitarzysta wpatrzył się w niego z osłupieniem. To było coś nowego. Chyba po raz pierwszy widział go w takim stanie. Tak szczerego i otwartego. To nie było coś, co zdarzało się codziennie. Sam również uśmiechnął się pod nosem, z ciekawością czekając na odpowiedź basisty.
– Nie studiowałem filozofii. – Zyga w końcu zaczerpnął głęboko powierza, uspakajając się i wrzucając dopalonego papierosa do butelki. – Studiowałem psychologię. – Oczy Kasztana niemalże dwukrotnie powiększyły swoją objętość.
– Psychologię?! – Jego głos przesiąknięty był zaskoczeniem i przejęciem. – I po takich studiach pracujesz na jakiejś gównianej poczcie, a nie w zawodzie?
– Jakbym dostawał pięć złotych za każdym razem, jak to słyszę, to nie musiałbym martwić się o czynsz. – Zyga znów się zaśmiał, tym razem jednak z o wiele mniejszą dawką wesołości. Chłopak od razu zwrócił na to uwagę. Widocznie wszedł nie nielubiany przez mężczyznę temat. Jednak mimo wszystko nie mógł się powstrzymać od zadawania kolejnych pytań. Podświadomie wiedział, że druga taka sytuacja może się już nie powtórzyć, chciał więc wyciągnąć z niej jak najwięcej.
– Więc dlaczego? Czemu nie pomagasz ludziom? – Czemu nie pomożesz mi.
Basista westchnął ciężko, wyjmując z paczki kolejnego papierosa.
– Nie poszedłem na te studia, żeby pomagać ludziom. Poszedłem na nie… – Urwał w środku zdania, mocno zastanawiając się na kolejnymi słowami. Dłonią zaczesał długie włosy do tyłu. Znów ten gest. Gest, który Kasztan zdążył już poznać. Bywały nieliczne momenty, gdy Zyga wyłamywał się spod swojej zimnej, obojętnej maski i mówił to, co naprawdę myślał. To był właśnie taki moment. Chwila, w której walczył sam z sobą. – Poszedłem na nie, żeby pomóc sobie.
– Pomogło? – Głos Kasztana znów nieco ucichł, choć w ciszy nocnego miasta nadal brzmiał głośno i wyraźnie. Zyga znów zaciągnął się dymem.
– Z tym jest podobnie jak z burczeniem w brzuchu. – Młody gitarzysta uniósł brwi, spoglądając na niego ze zdziwieniem i niemym pytaniem. – Gdy idziesz na medycynę, uczysz się o wszystkich procesach, jakie dzieją się w ludzkim ciele. Wiesz, jak działają, na czym polegają. Gdy burczy ci w brzuchu, możesz od razu powiedzieć, co się dzieje i co jest za to odpowiedzialne. Jednak mimo, że wiesz, nie sprawi to, że będziesz mniej głodny. Musisz podnieść tyłek, iść do kuchni i coś zjeść. Wtedy burczenie ustanie. Rozumiesz?
– Powiedzmy… – Kasztan nie rozumiał. Nic a nic. Mężczyzna westchnął ciężko.
– Wszystko przychodzi z czasem – kontynuował, nie patrząc na chłopaka. – Sens, którego teraz tak panicznie szukasz, też przyjdzie z czasem.
– Na serio brzmisz jak jakiś filozof… – Zyga warknął cicho, ponownie korzystając z pustej butelki i oddając ją chłopakowi.
– Dość filozofowania – stwierdził twardo. – Wracamy oglądać.
Kasztan nie skomentował. Wrzucił swojego peta do butelki i posłusznie poszedł za basistą w stronę łóżka.
Kolejne dwa odcinki wystarczyły do tego, by za oknem zrobiło się całkiem ciemno. Wspólnie zdecydowali o przerwie na wieczorne odświeżenie się. Zyga jako pierwszy powlókł się do łazienki zostawiając po sobie zaparowane lustro i zapach mocnego, leśnego żelu pod prysznic. Kasztan skorzystał z łazienki zaraz po nim, starając się nie myśleć zbyt uparcie o wszystkich usłyszanych dziś informacjach. Gdzieś w sobie czuł dziwny spokój, jakiego nie dane mu było doświadczyć już od długiego czasu. Koszulka i spodenki, wyciągnięte z plecaka, miały miły zapach płynu do tkanin, który jednak zdawał mu się całkiem obcy. Nie myśląc o tym, wrócił do dużego pokoju, skupiając się na kolejnym odcinku serialu. Odcinek ten wystarczył by Zyga zaczął ziewać, starając się z całych sił by nie było to zbyt widoczne. Kasztan skwitował go lekkim parsknięciem.
– Idź spać – stwierdził, szturchając go w ramię. – Przecież nie będziesz siedział całą noc tylko dlatego, że ja nie muszę jutro rano wstawać.
– Mądrala. – Basista raz jeszcze ziewnął, przeciągając się lekko. Mimo wszystko chłopak miał rację. Na zegarku widniała godzina, która jednoznacznie kojarzyła mu się ze snem. Westchnął ciężko, unosząc się z łóżka i odstawiając kolejną pustą już puszkę. Zaraz za nim uniósł się młody gitarzysta, który z cichym westchnieniem podszedł do szafy i sięgnął po schowany wcześniej materac. W połowie czynności zatrzymały go ciche i całkowicie niespodziewane słowa Zygi.
– Jak chcesz, możesz spać na łóżku.
Chłopak spojrzał na niego, starając się ze wszystkich sił odczytać idące za tymi słowami drugie dno. Spojrzenie mężczyzny było niepewne, skupione na jakimś punkcie w rogu pokoju. Delikatnie głaskał Sashę, która wskoczyła na łóżko, licząc na ciepłe miejsce do spania.
– Jest na tyle duże, że obaj się zmieścimy – kontynuował basista nadal na niego nie patrząc. – A materac na pewno nie jest tak wygodny.
Gitarzysta nie tłumił lekkiego uśmiechu, który rozjaśnił mu twarz. Z nieco zbyt dużą siłą wepchnął materac z powrotem do szafy, wyciągając jedynie drugi koc. Zyga wyłączył komputer, przełączając go w stan uśpienia i zgasił nocną lampkę, pozwalając, by pokój zalał się światłem ulicznych lamp, gwiazd i księżyca jasno świecącego na bezchmurnym niebie. Niemal od razu przesunął się bliżej ściany i odwrócił twarzą do niej. Nie chciał kusić losu, a doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że obaj są pod lekkim wpływem alkoholu.
Kasztan głośno przełknął ślinę, z niewytłumaczalną obawą wolno opadając na łóżko. Sprężyny zazgrzytały w nocnej ciszy. Każdy głębszy oddech nagle wydał mu się o wiele za głośny.
– Dobranoc – wyszeptał niepewnie, nakrywając się kocem i zamykając oczy.
– Dobranoc – delikatny głos Zygi od razu podziałał na niego uspokajająco. Nie myśląc więcej o niczym zapadł w spokojny, głęboki sen. Taki, jakim nie spał już od ponad pół roku.