Running away 44
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 15 2014 11:42:56


Rozdział 44

- Timm, Kairns, ile razy mam wam powtarzać, żebyście się nie okładali pięściami przy ludziach! – zawołał Bryce, choć w jego głosie słychać było nutkę rezygnacji, jakby zdawał sobie sprawę, że nie zmieni zachowania chłopaków.
- To znaczy, że możemy to robić, gdy nikt nie patrzy? – dopytywał się Kairns z błyskiem w oku. Bryce westchnął głośno, lecz nie skomentował wniosków, do jakich doszedł jego młodszy syn. Otworzył drzwi i przytrzymał je, wpuszczając chłopaków do środka.
- Ostrożnie! – zawołał za nimi, ale obaj zniknęli w kuchni. Bryce zamknął za sobą drzwi i odwiesił kurtkę. Wszedł za chłopakami do kuchni. Obaj byli zajęci poszukiwaniem jedzenie. Bryce z kolei rozejrzał się za żoną.
- Aileen! – zawołał, gdy nie mógł jej nigdzie znaleźć. Udał się do salonu. Kobieta siedziała przy stole, z rękami złożonymi jak do modlitwy. Jej wzrok wbity był w ścianę naprzeciwko. Nie wiedząc czemu, Bryce’a zmartwił widok żony pogrążonej w tak niecodziennym stanie.
- Aileen? - wypowiedział jej imię raz jeszcze. Kobieta drgnęła i odwróciła się.
- Och, Bryce! Już wróciłeś? – zapytała cicho.
- Chłopcy są w kuchni. – odrzekł mężczyzna, podchodząc do niej. – Czy coś się stało? – zapytał w końcu, nie mogąc znieść ciszy.
Aileen spojrzała na niego tajemniczo i pokiwała głową.
- Był u mnie Leith Dire. Znasz go?
- Nie za bardzo, ale kojarzę go z wyglądu. Czego tu szukał? Ludzie mówią, że kłopoty się go imają jak rzep psiego ogona. – rzucił żartobliwie Bryce, starając się nieco rozweselić żonę. Ona jednak pozostawała poważna.
- On szukał Saeneila. – powiedziała spokojnie Aileen.
Bryce drgnął, jakby smagnięty batem. Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć.
- Otóż, znalazł go. Okazało się, że nie żyje. – rzekła Aileen. – Jednak Leith miał dla mnie jeszcze jedną wiadomość… - dodała drżącym głosem.
- Twój syn? – Bryce szybko domyślił się, co mogło wytrącić z równowagi spokojną i rozważną kobietę, jaką była jego żona. Ona spojrzała na niego nieco zaskoczona.
- Tak, Bryce…
- Widziałaś go? – zapytał myśliwy, siadając obok niej.
- Tak, na Stwórcę. Jest podobny do Saeneila, ale uśmiecha się zupełnie jak ja. Wyrósł na przystojnego mężczyznę, nawet mimo… Och, nie miałam nawet odwagi zapytać, czy miał jakiś wypadek… - Aileen mówiła szybko, nie przerywając, jak gdyby bardzo się denerwowała.
- Gdzie on teraz jest?
- Chciał odpocząć, wszystko przemyśleć. Ja wiem, że to za dużo dla niego. Sama próbuję ciągle powstrzymać łzy. Tak bardzo żałuję, że nie starałam się bardziej, by go odnaleźć.
- Nie zadręczaj się teraz. Nie cofniesz tego, co już się stało. Skup się na przyszłości. Chłopak rozmawiał z tobą, to już wiele znaczy.
- Masz rację, Bryce. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, najdroższa. Nawet nie umiem sobie wyobrazić tego, co czujesz. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ktoś odebrał nam Timma, albo Kairnsa. – uspokoił żonę Bryce. – Jaki on jest, twój syn? Casius. Wybacz, Aileen, ale mam tylko nadzieję, że nie przypomina Saeneila.
- Tylko z wyglądu. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Chociaż… Wydaje mi się, że w pewnych sprawach są podobni. W pewnym momencie rozmowy uczyniłam chyba niestosowny komentarz, który widocznie mu się nie spodobał. Widziałam, że poczuł się urażony i natychmiast nabrał dystansu do mnie. Coś zmieniło się w jego spojrzeniu, zupełnie jak u Saeneila. Ma coś z ojca, to było nieuniknione, ale wydaje mi się, że nie jest taki jak on. Nie znam go, Bryce, ale mimo wszystko to czuję. Jak matka.
- Wiem, najdroższa.
- Byłabym szczęśliwa, gdybyś ty i chłopcy go poznali.
- Jak najbardziej się zgadzam. Chłopaki wiedzą, że mają brata.
- Mówiłaś, że nie możesz go znaleźć. – małżonkowie usłyszeli nagle przyciszony głos ich młodszego syna, Kairnsa. Nastolatek stał w drzwiach, spoglądając uważnie na rodziców dużymi, brązowymi oczami. Aileen spojrzała bezradnie na męża.
- Zdaje się, mój mały, że ktoś zrobił to za nas. – odrzekł Bryce, przywołując syna gestem ręki. Kairns posłusznie zbliżył się, stając obok stołu. Nie zechciał jednak usiąść.
- Czy on chce nas zobaczyć? – zapytał niepewnie chłopak.
- Oczywiście. – zapewniła go Aileen, choć sama nie była tego pewna. Kairns spojrzał w stronę drzwi, gdzie pojawił się starszy z synów państwa Ryann, Timm.
- Mówi jak Imperialista? – zapytał nagle, dołączając się do brata.
- Niestety, tak. – potwierdziła kobieta, zastanawiając się o co może chodzić jej dziecku.
- Myślisz, że nas polubi? – zapytał znów Kairns.
- Ciebie nie sposób nie lubić, mały. – kobieta uśmiechnęła się lekko, pragnąc zapewnić swojego syna, że wszystko będzie dobrze.
- Nie spodziewałem się tego. – wtrącił nagle Timm, patrząc na matkę.
- Ja także. – odparła. – Daire nie napisał żadnego listu, nie uprzedził mnie… Nie wiedziałam, co mam mówić, jak mam się zachować. To mój syn, ale jednocześnie obca osoba. Serce mnie boli, gdy to mówię.
- Wszystko będzie dobrze, Aileen. – powiedział pewnie Bryce.
- Miejmy taką nadzieję. – odparła kobieta, nie do końca wierząc słowom męża.

***


Casius
Rainamar nie chciał ze mną pójść. Z jednej strony go rozumiałem, z drugiej jednak wolałem, żeby był przy mnie. Miałem poznać swoich przyrodnich braci i męża mojej… hmm… mojej matki. Denerwowałem się. Leith szedł przede mną, nerwowo wymachując rękami. Nigdy nie widziałem, by robił podobne gesty. Odwrócił się nagle, jak gdyby usłyszał moje myśli.
- Będzie dobrze, Casius. – zapewnił mnie, uśmiechając się bez przekonania.
- Trudno uwierzyć w twoje słowa. – mruknął pod nosem półork, przyspieszając kroku.
- Och, kapitanie, możesz wykrzesać z siebie trochę więcej entuzjazmu. W końcu niecodziennie człowiek ma okazję poznać swoje prawdziwe pochodzenie.
- Twoje żarty stają się coraz durniejsze. – odgryzł się Rainamar, mrużąc oczy.
Marzyłem tylko o tym, żeby obaj się wreszcie zamknęli. W przypływie złości powiedziałem im to. Leith nie wydawał się być wcale urażony, jak zwykle. Zachichotał tylko nerwowo, co jednak było niecodzienne. Rainamar nie odezwał się ani słowem, wyglądając na jeszcze bardziej zrezygnowanego.
- Casius, nie zamartwiaj się. Aileen to dobra kobieta. – rzekł nagle Leith.
- Tak. – odparłem, ledwie słysząc jego słowa poprzez swoje myśli.
- Chłopaki, mniej nerwów. A ty, kapitanie, mógłbyś się wreszcie uśmiechnął.
- Leith, umilknij. Ta sytuacja jest trudna dla nas. Widzę też, że jest trudna dla ciebie. Przestań więc denerwować nas jeszcze bardziej i pomóż Casiusowi. – powiedział Rainamar.
Leith Daire przytaknął i zatrzymał się przed domem państwa Ryann. W środku paliły się światła. Poczułem się nagle bardzo chory. Spojrzałem niepewnie na Rainamara. Pogłaskał mnie po policzku.
- Obiecałem ci, że będę z tobą. – powiedział, spoglądając w rozgwieżdżone niebo nad nami. – Jednak dziś pozwoliłem, żeby mój własny strach wziął nade mną górę. – dodał.
Pokręciłem głową.
- Rhain.
- Casius. – Rainamar pocałował mnie lekko. Pozwoliłem sobie na uśmiech, mimo, iż naprawdę się bałem.
- Chłopcy, oszczędźcie! – zawołał Leith i zapukał do drzwi. Chwilę później otworzyła nam jasnowłosa kobieta o brązowych oczach. Spojrzała na mnie i na jej twarzy pojawił się uśmiech. Było w nim tak wiele radości, że nie potrafiłem pozostać obojętny.
- Leith, nie stój tak! – rzekła, nie odrywając wzroku ode mnie. – Casius, mam nadzieję, że pokoje, które kazałam przygotować były odpowiednie. – dodała.
- Jak najbardziej. – zapewniłem ją.
Weszliśmy do środka. W izbie było jasno i chłodno, co było dosyć miłą odmianą dla gorącego w tym roku lipca. To mi przypomniało o zbliżających się, dwudziestych dziewiątych urodzinach Rainamara. Spojrzałem na niego. Przyglądał się niewielkiemu malowidłu, wiszącemu na ścianie korytarza. Bez problemu mogłem się domyślić, co przedstawia. Sadalczycy bywali przewidywalni, jeśli chodziło o ich umiłowanie do swej niepodległościowej legendy.
- Casius. – usłyszałem nagle swoje imię, wypowiadane przez Aileen. – Chcę, żebyś kogoś poznał. – uśmiechnęła się raz jeszcze i uścisnęła moją dłoń. Wprowadziła mnie do drugiej izby. Przy stole siedział Braden Shaw wraz z drugim mężczyzną o niebieskich, przenikliwych oczach i brązowych włosach. Gdy tylko weszliśmy, obaj wstali, jak na zawołanie.
- Casius… To jest mój mąż, Bryce Ryann. – rzekła, przedstawiając mi nieznajomego. On zbliżył się i podał mi dłoń, którą uścisnąłem.
- Naprawdę się cieszę, że mogłem cię poznać. – rzekł wreszcie.
- Ja również. – odparłem bardziej przez grzeczność.
- Moi synowie. – Aileen przerwała moje myśli, wskazując na dwóch chłopaków. Obaj mieli jasne włosy, jak ich matka. Jeden z nich uśmiechnął się niepewnie, a drugi pozostawał poważny.
- Timm. – powiedział nagle jeden z chłopców, bardziej poważny.
- Kairns. – drugi z nich poszedł w ślady brata. Obaj wyglądali na bardzo zdenerwowanych.
- Casius. – odrzekłem, uśmiechając się.
- Umiesz polować? – zapytał Timm, obserwując mnie uważnie.
- Cóż, słyszałem, że tak. – odparłem.
- To dobrze. – powiedział chłopak, uśmiechając się wreszcie. – Rzeczywiście mówisz jak Imperialista. – dodał z zamyśleniem.
- Nie wiem, czy dałoby się inaczej.
- Masz jakieś inne rodzeństwo? – wtrącił nagle Kairns.
- Wychowałem się z pewną trójką. – odparłem z uśmiechem, rzucając spojrzenie Rainamarowi. Obaj bracia również spojrzeli na niego.
- Cześć. – rzekł Kairns, zwracając się do Rainamara czym zupełnie mnie rozbroił.
Cóż, okazało się, że spotkanie z moimi braćmi i mężem mojej matki przebiegło lepiej, niż się spodziewałem. Chłopaki – Timm i Kairns – zaskoczyli mnie bardzo pozytywnie. Nie sądziłem, że będę miał z nimi tyle tematów do rozmów. Kairns potrafił nawet znaleźć wspólny język z Rainamarem, co było według mnie nie lada wyczynem. Aileen była wyraźnie zadowolona, że udało mi się nawiązać kontakt z jej synami. Muszę przyznać, że sam czułem z tego powodu wyraźną satysfakcję.
Mąż Aileen, Bryce, znał się na myślistwie jak mało kto. Śmiałbym nawet powiedzieć, że wiedział więcej, niż mój drogi ojciec, Liam. Znał go, jednak nie chciał o nim mówić. Mój wuj, Braden Shaw, okazał się bardziej rozmowny. Chciałem dowiedzieć się więcej, dlatego przyjąłem jego zaproszenie. Miałem wreszcie nadzieję, że dowiem się, co tak naprawdę popchnęło mojego ojca do tego, co uczynił.

***


- Więc to jest twój facet? Kapitan? – rzucił Braden, szczerząc się nieładnie. Spojrzał na półorka oceniająco. – Jak ci na imię chłopaku?
- Rainamar. – odparł mój narzeczony.
- Rainamar? – zawołał ze zgrozą Braden Shaw – Kto dał ci takie imię? – dodał z niedowierzaniem. – Istne szaleństwo!
- Ojciec. – wtrącił Leith Daire, wyglądając przy tym na bardzo rozbawionego. Zastanawiało mnie co go tak cieszy.
- Nie wiem, jakie było jego zamierzenie, ale kapitan Imperium z imieniem bohatera sadalskiej legendy o wyzwoleniu to… - Braden pokręcił głową, rzucając Leithowi nieprzychylne spojrzenie. Bardzo intrygującą rzeczą było to, że ktokolwiek słyszał, albo znał Leitha Daire nie wydawał się być zachwycony powtórnym spotkaniem z jego osobą.
- Co w tym złego? – dopytywał się mój narzeczony. – To tylko imię.
-Tylko imię! Ha! Wyłożę ci to, kapitanie, jeśli nie wiesz o co chodzi! – zaproponował myśliwy.
- Znam tą legendę. – zaprotestował półork, przerywając myśl Bradena.
- Ale widocznie nie znasz jej znaczenia, jeśli podchodzisz do tego w tak lekceważący sposób! – stwierdził urażony Sadalczyk. – Las jest jednością – Łowcą i Demonem. Sadalczycy są dziećmi lasu. Ale Łowca zasnął, zostawił swoją połowę. Demon obudził w lesie jego niszczycielską siłę, szukając zemsty. Pewnego dnia znajdzie ją, obudzi swojego Łowcę a wtedy Sadal znów będzie wolne.
- Owszem, legenda sama w sobie jest ciekawa, nie przeczę, ale to tylko historia. Naprawdę w to wierzysz? – zapytał sceptycznie Rainamar.
- Wszyscy Sadalczycy po trochu w to wierzą. To nie jest dosłowne proroctwo. To metafora. Nie czekamy na cud. Czekamy na przywódcę. – rzekł tajemniczo Braden Shaw. – Casius Fhearghail wierzył. W końcu on był dla nas uosobieniem Łowcy, czuł Ducha Lasu. Bez niego buntownicy nie przetrwaliby. Pokładał wielkie nadzieje w swoim synu, ale Saeneil był nic nie wart. Tak, tak. Jego ojciec dostał imię z legendy, z której się tak śmiejesz, a które Saeneil pozwolił tak bezczelnie unurzać w imperialnym błocie. – dodał, wymownie patrząc na mnie.
- Casii'n'Aisén, czy tak? – zapytał Leith, wytrzeszczając oczy na myśliwego. – Duch Lasu, Łowca? Do cholery, że ja wcześniej tego nie zauważyłem! – prawie wykrzyknął.
Braden Shaw spojrzał na niego. Na twarzy myśliwego malowało się najpierw wielkie zaskoczenia ale chwilę potem jego mina świadczyła o tym, jakby usłyszał obelgę.
- Zwykły zbieg okoliczności. – parsknął z wyższością.
- Nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności. – kłócił się Daire i rzucił mi dziwne spojrzenie.
- Leith, Braden ma rację. – powiedziałem bardzo spokojnie.
- Moja dupa, a nie zbieg okoliczności! – odrzekł niestrudzony Daire. - Coś mi się wydaje, Bradenie Shaw, że nie poznałbyś okazji, nawet, gdyby wymierzyła ci cios prosto w twarz! Od zawsze byłeś wolno myślący. – dodał, uśmiechając się nad wyraz złośliwie.
- Ty za to korzystasz z każdej, która ci łaskawie wpadnie w ręce. – rzucił myśliwy.
Leith ani trochę nie wyglądał na urażonego tymi słowami. Co więcej, uśmiechnął się podle, dla podkreślenia swego nastroju.
- Interesowność to moje drugie imię. – odpowiedział mag. – Skończmy tą dziecinną wymianę zdań. Nie wierzę w legendy, ale jestem magiem. To mówi samo za siebie. Siedzę po uszy w tych wszystkich rytuałach i dziwnych mocach nie wiadomo skąd. Więc kiedy ci mówię, że zbieg okoliczności tak naprawdę tym zbiegiem nie jest, powinieneś mi wierzyć. Szczególnie ktoś taki, jak uduchowiony Sadalczyk!
- Cóż, zapomniałeś, że twoje zdanie mało mnie obchodzi. – upierał się dalej Braden. – Jednak… - dodał niepewnie, ale zaraz się zreflektował. – Nie ważne. Byłeś już taki wkurwiający przeszło dwadzieścia lat temu! Pamiętam, że Dare miał cię dosyć już po pierwszej rozmowie.
- Powiedz mi szczerze, kogo on nie miał dosyć po pierwszym kontakcie! Jedynymi ludźmi, których potrafił znieść była jego rodzina, prócz starszej siostry, oczywiście, wasz Casius i ten imperialny żołnierz, jak mu było na imię? Saoirse?
- Dajże temu pokój, Daire! To było tak dawno, że nie warto rozgrzebywać starych ran. – przerwał mu Braden Shaw, jak gdyby ten temat nie wydawał mu się najwygodniejszym.
- Zaprawdę, nie pojmę nigdy Sadalczyków i ich pokrętnego sposobu myślenia! Na wszystkich potępionych! – zawołał wreszcie Daire, dając upust swoim emocjom. Braden uśmiechnął się słabo i pokręcił głową.
- Chcesz iść do Dare, czyż nie? – Braden nie wyglądał na zadowolonego z obranego tematu.
- Mamy sprawę. – odparł Leith, nie patrząc na myśliwego.
- Dziwi mnie, że się z nim dogadałeś. Nie zrozum mnie źle, ale wydaje mi się, że Dare nie jest w najlepszej formie i nie chodzi m tutaj o jego wiek, bo obaj wiemy, że daleko mu do starca. Kiedy go ostatnim razem widziałem, wyglądał na zdenerwowanego. Pytałem, czy to ma coś wspólnego z magią, ale zaprzeczył. Też uważam, że nie w tym problem, jako, że Saoirse przebywa z nim cały czas. – wyjaśnił Braden Shaw.
Leith westchnął ciężko i usiadł na jakimś chwiejącym się zydlu. Przez chwilę w izbie panowała zupełna cisza, przerywana tylko odgłosami dochodzącymi zza okna. Miasteczko tętniło życiem.
- Wiem, wiem. – przyznał niechętnie. – Ale co ja mogę zrobić. Jeśli on nie zechce gadać, nic z niego nie wyciągniesz. Niech wszyscy swoje problemy załatwiają sami! Z resztą nie po to tu przyszedłem! Nie zbawię całego świata, nawet nie próbuję! Nie będę się tłumaczył! Do diabła z tym! – rzucił zrezygnowany czarownik i zerwał się z miejsca. Po chwili usłyszeliśmy tylko głośne trzaśnięcie drzwiami.
- Mam go dosyć, mimo, że dopiero przyjechał! – oznajmił ze znużeniem Braden Shaw, wciąż wpatrując się w drzwi, przez które niemal wybiegł w ciemną noc Leith. – Szkoda, że nie miałeś okazji poznać swojego dziadka. Wydaje mi się, że dogadalibyście się bez słów.
- Wszyscy mówią zagadkami! – powiedziałem w końcu, tracąc cierpliwość. – Wciąż nie wiem, dlaczego nie znałem własnej rodziny, dlaczego on to zrobił! Nie wiem, kim naprawdę był Liam, a raczej Saeneil.
Braden Shaw milczał, wbijając jasne oczy w drewnianą podłogę. Oddychał ciężko, jakby z trudem próbował nad sobą panować. Moje zdenerwowanie rosło z każdą chwilę przedłużającej się ciszy. Chciałem wiedzieć, do cholery, co się wtedy stało.
- Leith powiedział, że otrzymam od was odpowiedzi!
- Powiem więc, Fhearghail. Jesteś synem zdrajcy! – zawołał głośno Braden Shaw. – Saeneil nas opuścił! Okłamał nas i zdradził, oddał w ręce Imperium! Wiesz dlaczego? Dla łaski waszego króla, dla lepszego życia, a przede wszystkim dla imperialnej suki, która wychowywała ciebie zamiast matki! Zobacz, co z ciebie zrobił! Za każdym razem, kiedy słyszę imperialny akcent, kiedy do mnie mówisz, robi mi się niedobrze! Jak on mógł! – krzyczał dalej brat Aileen.
- Skąd mogłem wiedzieć! Okłamywał mnie całe życie! – broniłem się, patrząc mu prosto w oczy. Cofnął się, kręcąc głową.
- Zdradził nas, swoich kompanów, swoich rodaków! Co gorsza, zdradził własnego ojca!
- Co się stało, że własna matka nie wiedziała, gdzie jestem?
Braden wymamrotał coś pod nosem, ale nie zrozumiałem z tego ani słowa. Mówił chyba po sadalsku. Ojciec trochę uczył mnie tego języka, ale nigdy nie opanowałem go na tyle dobrze, by móc się nim swobodnie posługiwać.
- Siadajcie. – rzekł w końcu, wskazując nam stół i krzesła wokół niego. Wymieniłem się z Rainamarem spojrzeniami i obaj spełniliśmy prośbę myśliwego. Braden Shaw westchnął głośno i rozejrzał się po izbie, jak gdyby szukał właściwych słów. – Przeszło trzydzieści lat temu relacje między Imperium i Sadal były bardzo poprawne, wręcz dobre. Wtedy to łaskawi imperialiści pozwolili nam wybrać swojego króla. Ha, myśleli, że będą mieli zabawkę, która udowodni innym, że wcale nie są zaborcami w naszym kraju. Nie mogli się bardziej mylić. Nasz król – Varden – był człowiekiem z imperialnych koszmarów. Dobrze radził sobie na arenie politycznej, było oddany krajowi i co najważniejsze, chciał jego niepodległości. Brakowało mu tylko czegoś, co poprowadziłoby za nim ludzi. Traf chciał, że Varden pochodził z tych okolic, znał tutejszych ludzi, znał dobrze Casiusa Fhearghaila i jego zdolności. Dobrze wiedział, że ludzie go uwielbiają, a on sam ma bardzo radykalne poglądy, które dotyczyły pełnej niepodległości kraju. Stracił żonę w bardzo dziwnych okolicznościach, w których to udział brały jakieś imperialne szczury. Jej rodzina chciała zemsty.
- Wracając do Vardena i Casiusa… Była z nich dobrana para, nie ma co. – uśmiechnął się mimowolnie Braden. – Starsi mówili, że Demon odnalazł swojego Łowcę. Dopełniali się pod każdym względem. Zebrali ludzi, przynieśli im nadzieję. Imperium się to oczywiście nie spodobało i postanowili interweniować. Nie przyniosło to jednak skutku. Wręcz przeciwnie. Postronne państwa zaczynały postulować o uznanie niepodległości Sadal. Imperium nie mogło na to pozwolić, zbyt cenią sobie zasoby naszego kraju. Wtedy to doszło do jakiegoś incydentu, nie potrafię nawet przywołać go w pamięci. Wywiązały się walki. Wielu zginęło. Wybuchł bunt. Nie wiedzieliśmy jakim cudem, ale znaleźli naszego króla i go powiesili. Na oczach buntowników, na oczach twojego dziadka. Fhearghail wyglądał jakby wyrwali mu serce. Nigdy potem nie widziałem tak wielkiej rozpaczy. Baliśmy się, że wszystko skończy się zanim się na dobre zaczęło. Zamiast jednak pogrążyć się w żałobie Casius rozkazał nam szukać zdrajców. Wiedziałem, że chodzi właśnie o to. Prawda okazała się jeszcze bardziej niespodziewana niż najśmielsze przypuszczenia. Zdradził jeden z naszych dowódców, ukochany przez ludzi Karmazyn. Niechaj zgnije w najniższych piekielnych otchłaniach! Było ich więcej. Znacznie więcej. Jednym z nich był twój ojciec. Wydał nas na pewną śmierć. Nie tylko wojowników. Nie wiem, czy Casius byłby mu to wstanie wybaczyć. Nigdy się nie dowiem, bo zamordowali go imperialni żołnierze. Zapewne ten sztylet, którym poderżnęli mu gardło jest teraz jakąś imperialną relikwią. Znaleźli go właśnie dzięki kochającemu synkowi. Saeneil unurzał ręce we krwi własnego ojca, za co dostał spokój i tą imperialną kurwę, dla której zostawił moją siostrę! Zabrał jej dziecko! Cokolwiek mówią o Saeneilu, jedno jest prawdą - był gotów na wszystko. Za odpowiednią cenę. – skończył swą opowieść Braden.
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Nie wiedziałem, czy w ogóle mam coś mówić. Nigdy nie zagłębiałem się w wydarzenia sprzed lat, nigdy nie interesowali mnie za bardzo ci ludzie. Mimo, iż Braden pozbawił swoją opowieść jakichkolwiek szczegółów, widziałem teraz mojego ojca. Nigdy nie pojmę, co tak naprawdę siedziało w jego głowie. Dlaczego uważał swojego mojego dziadka za największe zło, jakiego mógł doświadczyć? Dlaczego chciał jego śmierci? Dlaczego to zrobił, dlaczego uciekł, dlaczego zdradził? Nie wiedziałem nawet, co mam myśleć.
Rainamar delikatnie dotknął moich dłoni, przyglądając mi się z niepokojem.
- Co się stało? Dlaczego go nie szukaliście? Dlaczego pozwoliliście mu na to wszystko? – zapytałem w końcu, czując, że mój głos drży niebezpiecznie.
- Wręcz przeciwnie. Chciałem go zabić. Szukaliśmy go wszędzie, gdzie tylko było nam dane, ale oni strzegli go dobrze. Uznali Saeneila za oficjalnie zmarłego tragicznie w buncie! Ha! Do cholery, ja nawet dzisiaj nie mam wstępu na teren Imperium! – odparł ze złością w głosie Braden Shaw. – Mam nadzieję, że zdychał w męczarniach.
- Zagryzły go wilki. – rzucił cicho Rainamar.
- Co za paradoks. – uśmiechnął się podle myśliwy. - Nie wspominajcie tu Saeneila. Chyba żaden człowiek, jakiego znam nie miał tylu wrogów.
- Mówiłeś o młodszym synu Casiusa. – wtrąciłem.
- Keene. – potwierdził mężczyzna potakując. – Słodkie dziecko. Trochę podobny do ojca. Zginął podczas buntu.
- Zginął… Dlaczego Liam to wszystko trzymał w tajemnicy? Czego on chciał?
- Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie, Casius. Obawiam się, że nikt nie jest w stanie tego zrobić. – odparł ściszonym głosem myśliwy.
- Nienawidził swojego ojca. – powiedziałem, powtarzając słowa, które Liam wmawiał mi przez całe życie.
- Domyślałem się tego, ale naiwnie wierzyłem, że to tylko bunt młodego szczeniaka przeciwko władzy ojca. Nie przeczę, Casius miał swoje wady i nigdy nie pochwalałem jego… hmm… wyborów osobistych. Jednak to było życie jego i Airiadne. Ona miała męża, a on dzieci i wolność. Nie wiem, czy ojciec ci to powiedział, ale Casius nie był wierny swoje żonie. Wszyscy uważali, że oboje są dorośli i wiedzą, co robią, więc się nie wtrącali. Po jej śmierci on został sam z dwoma synami. Potem pojawiło się światełko w tunelu i szansa na niepodległość kraju. Przybył Varden a wraz z nim wiele rzeczy się zmieniło. Obaj ze sobą pracowali. Rozumieli się niemal bez słów. To było tak naturalne, że nasz Łowca odnalazł swojego Demona. Mimo wszystkich wad Casiusa i Vardena, oni obaj inspirowali ludzi do tego, żeby walczyć o wolną ojczyznę. Casius nie chciał wojny. Nigdy się na nią nie zgadzał, nie pochwalał zbrojnego powstania. Varden miał jednak wybuchowy temperament i nieco nierealne wyobrażenia. Skończyło się to, jak każdy widzi. Od tamtej pory mamy tylko sankcje i prześladowania.
- Więc pokojowe rozwiązanie byłoby mile widziane? – wtrącił nagle Rainamar, patrząc w zdziwione oblicze Bradena Shaw.
- Chcemy niepodległości. Nie ważne, w jaki sposób mamy to osiągnąć. – odparł wyraźnie zaintrygowany mężczyzna.
- Wręcz przeciwnie. – zaprotestował półork. – To jest jedna z najważniejszych kwestii, panie Fye.
- Mówisz, jakby coś konkretnego chodziło ci po głowie, chłopaku. – zauważył Braden.
- Być może tak jest.