Kawa i grafit 10
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 15 2014 11:37:24


EPILOG



Miłko zrobił dokładnie tak, jak sobie to zaplanował.
Była sobota, dzień wolny od pracy, i w całkowitym skupieniu przygotował śniadanie dla nocującego u niego Mikołaja. Nie było to nic niezwykłego, kilka grzanek, pomarańczowy dżem, trochę twarogu i kilka kandyzowanych wisienek spoczywało na tacy w luksusowym aromacie zaprawionej śmietanką kawy. Miłko lubił robić Mikołajowi śniadania i podsuwać mu je pod nos, a potem budzić go powoli zapachami. Tego dnia jednak na tacy znajdował się jeden, niespotykany wcześniej element. Pudełko z obrączkami.
Mikołaj nie spał już kiedy przyszedł do niego, i uśmiechał się ospale zza kołdry, wyciągając przed siebie ręce w trakcie przeciągania. Miłko usiadł obok, jak gdyby nigdy nic, ubrany jedynie w niechlujnie zawiązany, kraciasty szlafrok. Postawił tacę na swoich kościstych kolanach i uśmiechnął się oszczędnie do grzanki, zaczynając smarować ją twarogiem. A potem niespodziewanie zapytał, czy Mikołaj nie chciałby wziąć z nim ślubu.
Chłopak nie wziął tego oczywiście na poważnie, i w lekkim szoku patrzył na Miłka, który nie wyglądał jednak jakby kpił. Wyglądał śmiertelnie poważnie, pakując mu grzankę do ust i obwieszczając, że pragnie by Mikołaj z nim zamieszkał. I że Kuba również powinien. I że zamierza kupić nowe mieszkanie i psa.
Przekonywał go potem długo i namiętnie, kiedy wszelkie okruszki zostały już zebrane, miseczki wylizane i wyczyszczone miękkimi kawałkami bułki, kawy wypite do ostatniej kropli. Przekonywał go wywołując silne, rwące pragnienie w podbrzuszu, trąc i nacierając, szepcząc różne zmysłowe bzdury, które sprawiały, że Mikołajowi kręciło się w głowie.
Minęło jednak kilka dni, nim chłopak był w stanie podjąć ostateczną decyzję. Czuł się zagubiony, to oczywiste, i starał się szukać rady u swoich bliskich. Wiedziony prostym instynktem, sam nie wiedzieć kiedy, znalazł się u Albeny, w jej swojskiej, domowej kuchni z ucukrzonym blatem stołu, z mocno ściszonym radiem i kawałkiem murzynka na talerzyku, by uzewnętrznić wszystkie swoje skrywane obawy i lęki. Było tego całkiem sporo.
Kobieta pomogła mu rozważyć propozycję daną przez Miłka, zachowując podziwu godny dystans. Nie próbowała wybielać swojego syna ani ubarwiać rzeczywistości. Dobrze wiedziała, jaki jest Miłko, i pewne rzeczy powinny zostać dopowiedziane i odkryte do końca.
Mikołaj słuchał jej z wypiekami na twarzy, zupełnie tracąc poczucie kontroli i dystans. A potem, w domu, w nocy, nasłuchując posapywania śpiącego Kuby z całej tej gmatwaniny myśli i rozważań wyłoniła się jedna, wyraźna myśl. Że tego chce. Nie ważne, jak duże jest ryzyko.
Miłko nie próbował udawać zaskoczenia, od początku zakładał, że Mikołaj się zgodzi, i nie czekając rozpoczął przygotowania do ślubu. Pseudo-ślubu, jak mówiła Gośka, najzacieklejsza przeciwniczka całego przedsięwzięcia, niechętna by jej brat robił z siebie „dziwadło i pośmiewisko”. Miłko ani przez chwilę nie brał jej słów na poważnie.
Wydarzenia następowały po sobie tak szybko, że Mikołaj nie miał czasu zaczerpnąć tchu. Miłko zniknął na tydzień, by pojawić się niespodziewanie i obwieścić mu, że w zasadzie mogliby pobrać się tego samego dnia, ale dla czystej przyzwoitości poczekają jeszcze chwilę. Chłopak mógł jedynie śledzić rozwój wypadków, zbyt oniemiały by próbować w nie ingerować. Jego partner znikał gdzieś co chwila, ciągle coś załatwiał, i ostatnie trzy tygodnie przed ślubem pełne były nerwowego oczekiwania, podekscytowania i... celibatu.
Uroczystość odbyła się w wynajętej przez Miłka włoskiej restauracji. Stoły pokryte były śnieżnobiałymi obrusami, gustownie przystrojone bukietami frezji. Zapach kwiatów i miękkie, rozproszone światło wnętrza pozwalało na chwilę zapomnieć o ostrym, styczniowym mrozie szalejącym za przyciemnianymi szybami lokalu.
Ślubu udzielał im ksiądz, najprawdziwszy ksiądz w sutannie i z koloratką, który po kilku niezbędnych wskazówkach poprowadził młodą parę przez całą ceremonię. Co prawda oficjalnie księdzem nie był już od kilku lat, kiedy to postanowił zrezygnować ze stanu duchownego na rzecz żony, dwójki dzieci i grubej kity dredów, Miłko wierzył jednak, że mężczyzna ma wystarczające pojęcie o tym, co robi, by ich przysięga miała moc wobec Boga. Mikołaj w końcu był przecież wierzący.
Wypowiedział słowa przysięgi z absolutną powagą, i z taką samą powagą na twarzy wsunął obrączkę na palec mocno zdenerwowanego Mikołaja, a potem objął go za ramiona i całował długo, bardzo długo i starannie, podkreślając tym pocałunkiem ostateczność i trwałość swojej decyzji. Pozwolił, by wszelkie zahamowania spłynęły z niego, by spłynął wstyd i zażenowanie, pozwolił sobie stać się kimś godnym zaufania, stać się silnym ramieniem, którym chciał służyć Mikołajowi od tego dnia już na zawsze. Albena płakała cichutku tuż obok nich, absolutnie wzruszona i rozklejona, a Wojtek już po chwili nie wytrzymał i zaczął wiwatować głośno, gwiżdżąc i rozpoczynając lawinę gorących braw.
Miłko nie spuszczał z partnera oczu i dłoni, niemal bezustannie dając mu odczuć, że czuwa, że nie powinien się bać, bo jest przy nim, bo pragnie się nim opiekować. Mikołaj był zielony z nerwów, ale Miłko ściskał czule jego dłoń i trzymał go blisko siebie, cały czas starając się udowodnić mu, że było warto, i że nadal będzie.
Gości nie było wielu, zaledwie dwadzieścia osób ze strony Miłka, rodzina i znajomi, oraz dwóch znajomych ze studiów Mikołaja. Chłopak nie mógł zaprosić ani swojej rodziny, ani Kuby, i było mu przykro, że jest tak wyobcowany, pomimo serdecznego nastawienia do niego wszystkich przybyłych gości. Może za wyjątkiem Gośki, ale i ona zmiękła, kiedy w oko wpadł jej znajomy Mikołaja, artysta-malarz o mroźnej, północnej urodzie.
Po obiedzie i deserze rozpoczął się nieskończony maraton rozmów i tańców. Miłko trzymał Mikołaja blisko, nie chcąc dopuścić do tego, by czuł się osamotniony, a potem tańczył z nim powolnego, obrzydliwie romantycznego przytulańca, tak powoli i czule, jakby znajdowali się na tonącym Titanicu. Tańczył o wiele lepiej, niż sugerował, i wstawiona lekko Albena ponownie uderzyła w płacz, głęboko wzruszona szczęściem syna.
Po północy Mikołaj również był już porządnie wstawiony, nie wylewał za kołnierz i efekty tego dawało się łatwo odczytać z jego mocno zaczerwienionej twarzy i rozluźnionej mimiki, spokojnych, gorących dłoni. Miłko wziął go na osobność i całował gwałtownie, nie przejmując się zupełnie tym, że ktoś może przyłapać ich w trakcie krótkiego, gorączkowego zwarcia przy zejściu do toalet. Trzy tygodniowy celibat dawał się silnie we znaki.
Zamiast seksu jednak Miłko kazał mu się ubrać, po czym wsiedli do taksówki czekającej na nich na tyłach restauracji. Chłopak opierał się trochę, ale nie potrafił wydusić z Miłka niczego, co wyjaśniłoby mu dziwne zachowanie partnera. Dlaczego uciekają cichcem z własnego ślubu dowiedział się dopiero na lotnisku.
Noc poślubna w Pradze nie była może szczytem kreatywności, była jednak dopełnieniem romantycznej elegancji, na jaką postawił Miłko. Mikołaj przespał się chwilę w samolocie, i kiedy o czwartej rano znaleźli się na miejscu, był na tyle rześki, że orientował się co właśnie się dzieje. Bagaże podjechały na taśmę, mimo że nie pamiętał, by dawali je do odprawy. Taksówka zawiozła zmarzniętych, zmęczonych podróżnych do hotelu, gdzie Miłko wykąpał swojego partnera w gorącej, pachnącej ananasem wodzie, a potem kochał się z nim tak, że dwa razy sąsiedzi pukali w ścianę, sygnalizując, że warto byłoby iść już spać i dać pospać innym. Seks był elektryzujący i miał w sobie świeżość pierwszego razu. Mikołaj pozwolił mu poprowadzić się ku przyjemności, męczącej, trudnej, trochę niekomfortowej, ale pełnej i ostatecznej, Pozwolił również napoić się szampanem, nakarmić czekoladkami i utulić do snu w zmiętej, pysznie miękkiej pościeli, i tulić tak aż do południa, kiedy obudził ich lekki kac i suchość w ustach.
Styczniowa, poświąteczna Praga miała w sobie więcej magii i czaru, niż obaj mogli to sobie wyobrazić, i wchłonęła ich zupełnie. Mikołaj miał okazję obserwować Miłka szczęśliwego, rozluźnionego, dalekiego od problemów, i szczerze liczył, że tak już będzie zawsze. A przynajmniej często. Miłko dokładał starań, by chłopak w to wierzył.
Mimo że nie zawsze mogli otwarcie trzymać się za ręce i manifestować swoje uczucia całemu światu, starał się pokazać mu, jak pewnym siebie i zdecydowanym jest człowiekiem, jak godnym zaufania, jak bezpieczne są jego ramiona i jak opiekuńczym partnerem potrafi dla niego być. Mikołaj uwierzył mu, i chwile spędzone ranem w mroźnej, słonecznej Pradze stały się najpiękniejszymi wspomnieniami jego życia.
Potem nie było już tak beztrosko, kiedy wrócili do Polski i stanęli przed problemami dnia codziennego. Wiele nerwów kosztowało Mikołaja przekonanie Kuby, że jest jego prawdziwym ojcem, a walka o to, by z nim zamieszkał dodatkowo go wyczerpała. Rodzice chłopaka byli wybitnie nieufni, i mimo że Mikołaj na temat swojego ślubu i orientacji nie pisnął ani słówka, aż nazbyt dobrze domyślali się, co łączy ich syna z uprzejmym, zachowawczym Miłkiem, który tak często swego czasu odwiedzał progi ich domu. Konsensus był jednak taki, że Kuba mając ukończone dziewięć lat zamieszkał z Mikołajem i Miłkiem w ich nowym, słonecznym mieszkaniu na Sobieskiego, z pięknym dalmatyńczykiem, z głową pełną obaw ale i przedziwnej, świeżej ekscytacji, że oto zaczyna się zupełnie nowy rozdział w jego życiu.
Czasem ktoś złośliwy powiedział coś krzywdzącego, i Kuba złościł się o to bardzo, miewał swoje humory i pretensje, Miłko jednak wczuł się mocno w rolę ojca i wychowywał malca na swoją modłę, nie dając Mikołajowi wielkiego pola do popisu. Nić porozumienia pomiędzy Kubą a jego przybranym tatą szybko została zadzierzgnięta i umacniała się z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, kiedy Miłko próbował ukształtować go na ciekawego świata, otwartego człowieka, a Kuba doceniał w pełni daną mu mądrą swobodę. Pokusił się nawet o odnalezienie swojej biologicznej matki, ale poznanie zanurzonej w alkoholu i depresji kobiety nie przyniosło mu ani ulgi, ani satysfakcji. W głębi serca Kuba cieszył się, że ma normalną rodzinę, która daje mu wszystko to, czego Jessika dać mu nie mogła. Znajomość z matką, o którą tak zabiegał skończyła się w efekcie po kilku krótkich wizytach.
Bywały też i gorsze chwile, kiedy był już nastolatkiem i wracał pijany nad ranem. Miłkowi nie podobały się takie zachowania i negował je głośno pomimo sprzeciwu Mikołaja, który twierdził, że dzieciak musi się wyszaleć. Kuba potrafił powiedzieć, że przecież Miłko nie jest jego ojcem i nie ma prawa się rządzić. Bolało, nie dawał jednak tego po sobie poznać. Prawda była taka, że Kuba był ich wspólnym dzieckiem od czasu, gdy prawo pozwoliło na sformalizowanie ich małżeństwa w urzędzie. Miłko zatem miał wszelkie prawa, by decydować o życiu Kuby, i robił to z pełną premedytacją.
Pomiędzy Miłkiem a Mikołajem również nie zawsze bywało kolorowo, miewali wzloty i upadki, chwile kiedy Mikołaj wychodził trzaskając drzwiami i wlókł się do pubu na kilka kolejek piwa, a Miłko zakopywał się w swojej papierkowej robocie i warczał na cały świat. Bywały też jednak chwile szczęścia tak świeżego i ostrego w kształcie jak w czasie, gdy dopiero zaczynali być razem, gdy seks i bliskość starczała im za cały pokarm, gdy wystarczyło się przytulić, by poczuć się jak w domu, by poczuć się posiadaczem wszystkiego, co warte jest pożądania.
Miłko starzał się szybko i bywał nad wyraz zgryźliwy. Mikołaj pracował w pocie czoła jako grafik, i notorycznie przynosił pracę do domu, a potem, kiedy wszystko szybkimi krokami zbliżało się do wybuchu, do wielkiej, wściekłej awantury o nic, potrafili bez słów spakować manatki i wyjechać na weekend połazić po górach, pooddychać, wypluć z siebie cały jad i znowu kochać się jak kiedyś, całą gamą sobie tylko znanych uśmieszków, półsłówek i gestów. Kuba w tym czasie zaliczał kolejne dziewczyny i eksperymentował z miękkimi narkotykami, co dla obu mężczyzn nie było ani tajemnicą, ani zaskoczeniem.
Miłko potrafił bardzo pięknie, w skromnych, prostych słowach wyrażać swoją miłość, i mimo że nigdy nie był do końca pewien czy to co czuje jest miłością naprawdę, to wiedział, że gotowy jest zrobić bardzo wiele, by uszczęśliwić Mikołaja. Czuł się odpowiedzialny za jego szczęście.
I pomimo upływu lat, kiedy budził się nieznośnie wcześnie i patrzył na jego uśpioną twarz o rdzawym zaroście, na piegi drżące wysoko na policzkach, nie żałował podjętej decyzji. Nawet kiedy Mikołaj dojrzał i stał się dorosłym mężczyzną o szerokich barkach upchniętych w jeden z ulubionych, białych podkoszulków, i kiedy zamiast gazetek o motoryzacji przerzucił się na historię wojen starożytnych, i posapywał cicho przez sen, tuż po powrocie z pracy, coraz częściej łaknąc popołudniowych drzemek.
Prosta codzienność potrafiła okazywać się niesamowicie szlachetna, uszyta z luksusowej, drogiej materii, i warta była wszystkiego. Miłko oddawał się jej w poczuciu spełnienia, spokojny i oszołomiony jednocześnie.
Mikołaj był po prostu szczęśliwy.