Running away 43
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 08 2014 10:29:21


Rozdział 43

Leith poprawił swój płaszcz i otrzepał się z nieistniejącego kurzu. Przyznawszy się przed sobą, że jednak czuje się nieco zdenerwowany, od razu jego nastrój poprawił się. Aileen ma prawo wiedzieć, co stało się z jej pierwszym dzieckiem i niewiernym mężem, który okazał się być zdrajcą narodu. Czarownik rozmawiał z nią tak dawno, że teraz nie był pewien, jak ma podjąć ten temat. Nic, sam naważył sobie piwa, teraz musi je wypić. Jasnowłosy mężczyzna wziął głęboki oddech i zapukał do drzwi. Przez chwilę odpowiadała mu tylko cisza i niepokój Leitha znów zaczął rosnąc.
- Już idę! – krzyknęła nagle kobieta o melodyjnym głosie. Leith spiął się w sobie i oczekiwał na otwarcie drzwi. Chwilę później pojawiła się w nich drobna, jasnowłosa kobieta o brązowych oczach. Przez moment wpatrywała się w czarownika, jak gdyby nie mogła zrozumieć, dlaczego znalazł się on tutaj.
- Aileen! – powitał ją Leith, rozkładając ręce.
- Och! – zakrzyknęła kobieta, uśmiechając się. – Tak dawno cię nie widziałam! Minęło trochę czasu, odkąd się tu pokazałeś ostatnim razem. – przyznała, spoglądając na niego. – Wciąż przystojny. – dodała. – Wejdź proszę.
- Dziękuję. Mam sprawę. – rzekł czarownik, wchodząc do środka. Aileen od razu usłyszała poważny ton, tak nie pasujący do stylu bycia Leitha.
- Czy coś się stało?
- To się jeszcze okaże. Możemy gdzieś usiąść?
- Oczywiście. – odparła kobieta i zaprowadziła dawnego znajomego do niewielkiej izby, w której znajdował się stół i bogato zdobiony kredens. Leith usiadł zaraz na jednym z krzeseł i westchnął głośno, zastanawiając się od czego zacząć.
- Chcesz się czegoś napić? – zaproponowała Aileen, starając się przerwać niepokojącą ciszę. Jasnowłosy uniósł na nią niebieskie oczy i pokręcił przecząco głową.
- Czy mówi ci coś nazwisko Liam Seanan? – zapytał w końcu, uważnie przyglądając się reakcji kobiety. Ona przez chwilę milczała, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie, nie sądzę. – odrzekła w końcu. – To jakiś obywatel Imperium? Twój informator? – zastanawiała się Aileen.
Leith przez chwilę nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Wcześniej przygotowywał sobie słowa, które zamierzał wykorzystać w trakcie tego spotkania, ale wszystkie one rozpłynęły się gdzieś w nerwowej niepamięci. Czarownik zapatrzył się w drewniany stół, pozwalając ciszy wypełnić izbę. Aileen usiadła naprzeciwko Daire, spoglądając na niego z lekkim niepokojem.
- Czy coś się stało, Leith? – kobieta zdobyła się wreszcie na to pytanie.
- Otóż, stało się. Wiesz, że szukałem Saeneila? – zaczął czarownik. Aileen tylko pokiwała głową. – Znalazłem go. Saeneil Fhearghail zmienił miejsce zamieszkania i nazwisko. Nazywali go Liam Seanan. Dowiedziałem się paru rzeczy o nim. Gdy tylko przybyłem do Aeral moja wiedza powiększyła się znacznie. Mieszkał przez jakiś czas w Północnym Imperium, ale wilka ciągnie do lasu. Wrócił krótko po ostatecznym stłumieniu buntu wraz z dzieckiem i kobietą.
- Z dzieckiem?
- Tak, do tego zmierzam.
- Co się stało z Saeneilem?
- Z tego co wiem, nie żyje. – odparł cicho Leith.
- Tym razem naprawdę. – uśmiechnęła się gorzko Aileen. - Tak długo czekałam na te słowa. Teraz jednak, gdy je wypowiedziałeś, zdałam sobie sprawę, jak mało dla mnie znaczą. Cóż mi po jego śmierci, Leith.
- Znalazłem jego... waszego syna, Aileen. – powiedział czarownik. Jego ton brzmiał bardzo poważnie. Kobieta zbladła, jakby zobaczyła ducha zmarłego przed trzystu laty wieszcza, głoszącego pokój i wieczną szczęśliwość. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz głos uwiązł jej w gardle. Poczuła, jak do oczu zaczynają napływać jej łzy.
- Mojego syna... - wyszeptała łamiącym się głosem. – Casius? On tu jest?
Leith przytaknął.
- Na Stwórcę... Jaki on jest?
- Nie chcesz sama się tego dowiedzieć?
- Dlaczego nie napisałeś? – zapytała z wyrzutem kobieta, rzucając przelotne spojrzenie w okno.
- Nie miałem jak. Zrozum mnie, Aileen, wpakowałem się w niemałe kłopoty.
- Wciągnąłeś w to mojego syna? – zawołała pani Ryann.
- Niezupełnie, lecz on mi pomaga, wraz z kilkoma innymi osobami.
- Co?
- Och, Aileen, nie rób takiej zdziwionej miny. Chciałem dobrze! – bronił się czarownik.
- Stwórco dopomóż! - westchnęła Aileen, unosząc wzrok ku górze. – Gdzie jest moje dziecko?
Leith wstał od stołu i okrążył go. Podął rękę Aileen, którą ona przyjęła i oboje udali się do wyjścia.

***


Tak jak wspominał Leith, towarzyszyła mu grupa ludzi. Dziewczyna i kilku mężczyzn. Aileen bała się im przyjrzeć. Sama przed sobą musiała się przyznać, ze obawiała się, jakim człowiekiem okaże się być jej syn. W końcu to Saeneil go wychował. Kobieta niepewnie spojrzała na Leitha, który jakby wyczuła jej emocje. Uśmiechnął się do niej.
- Trochę odwagi. Wnuk słynnego Casiusa Fhearghaila nie może być złym człowiekiem. – zapewnił ją, wciąż uśmiechając się. Aileen pokiwała głową, próbując odwzajemnić uśmiech czarownika, jednak jej zdenerwowanie rosło.
- Moi drodzy, to jest Aileen Ryann, przewodnicząca rady Eivenlath... - zaczął Leith, spoglądając na kobietę. – Niegdyś żona Saeneila Fhearghaila. – dodał, ściszonym głosem. Aileen przyjrzała się po raz pierwszy towarzyszom Leitha. Jasnowłosa dziewczyna i kilku mężczyzn. Jeden z nich, młody chłopak o jasnobrązowych włosach przyglądał się jej wielkimi ze zdziwienia oczami. To były oczy Saeneila. To była jego twarz. Sama nie wiedziała, kiedy po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Chłopak wymienił spojrzenia z drugim, wysokim mężczyzną o czarnych jak węgiel włosach. To nie był pełnej krwi człowiek, o czym świadczyły dobitnie spiczaste uczy i zimne, bursztynowe oczy, które w końcu zatrzymały się na niej.
- Casius. – powiedział w końcu Leith, zwracając na siebie uwagę chłopaka. – To jest twoja matka. – dodał bez cienia uśmiechu.
Aileen zadrżała. Przez moment tysiące myśli zakotłowało się jej w głowie. Jak ktoś tak podobny do Saeneila może być w jakikolwiek sposób inny. Nie. To nie możliwe. Jej syn nie może mieć tak zatrutego serca. Kobieta nie wiedziała co ma uczynić.
- Casius... - powtórzyła drżącym głosem. – Casii... - wyszeptała, używając zdrobnienia. Nikt prócz Rainamara nie zwracał się tak do Casiusa, co wprawiło go w widoczne zakłopotanie. Chciał coś powiedzieć, jednak nie wiedział, co.
Jasnowłosa kobieta dała upust swoim emocjom. W jednej chwili przytuliła chłopaka, szlochając głośno. Casius nie wiedział, co ma zrobić. Wyobrażał sobie czasem tą chwilę, ale nigdy nie sądził, że będzie się tak czuł. Objął ją lekko, próbując jednak zachować dystans.
- Moje maleństwo... - płakała kobieta, odsuwając się ode Casiusa. Ujęła jego twarz w dłonie i uśmiechnęła się, dokładnie tak samo, jak on miał w zwyczaju to robić... - Mój mały synek.
- Ja... - chłopak nie wiedział, co mam jej powiedzieć. Wydawała się być taka szczęśliwa.
- Nie mogę w to uwierzyć. – powiedziała, odgarniając synowi włosy z czoła. – Jesteś już mężczyzną...
- Co się stało? – zapytał nagle. – Dlaczego pozwoliłaś mu mnie zabrać?
- Co ja mogłam zrobić człowiekowi uznanemu za zmarłego. W dodatku obywatelowi Imperium! – odparła gorzko, uciekając wzrokiem. – Wybacz mi, że to powiem, Casius, ale Saeneil nie był dobrym człowiekiem. Za późno to zrozumiałam. To moja wina.
- Dlaczego to wszystko coraz bardziej się komplikuje? – wyszeptał, zupełnie zagubiony.
- Chodźcie do mnie. – zaproponowała Aileen. – Porozmawiamy w spokoju.
Casius raz jeszcze spojrzał na Rainamara. Wyglądał na równie zaskoczonego całym obrotem sprawy. Nigdy nie wiedział, co robić, gdy chodziło o sprawy emocjonalne. To wydarzenie również nie stanowił wyjątku.
Aileen uważnie obserwowała tą bezsłowną wymianę zdań między jej synem a czarnowłosym mężczyzną. Podejrzewała, że obaj muszą się dobrze znać. Odwróciła się i spojrzała na Leitha, unosząc jedną brew w niemym pytaniu.
- Wszystko w swoim czasie. – odrzekł czarownik.

***

Casius
- Mam nadzieję, że nie obrażę cię, lecz wyglądasz jak Saeneil. – rzekła Aileen, spoglądając na mnie. Pozwoliłem sobie na krótki uśmieszek, słysząc te słowa. Od kiedy tylko zacząłem dorastać każdy mi to powtarza. Przyzwyczaiłem się do tego, czy tego chciałem czy też nie.
- Nie, nie. Każdy, kto znał Liama... to znaczy Saeneila mi to mówi. – uspokoiłem ją.
- A więc Liam... Cóż, on zawsze był sprytny. – zamyśliła się Aileen. – Wybaczcie mi moje maniery. Może chcecie coś zjeść, albo wypić?
- Jeśli nie będzie to problemem, z chęcią napiję się herbaty. – rzekła Lilia, spoglądając na starszą kobietę.
- Ależ oczywiście. – odrzekła Aileen, uśmiechając się lekko.
- Leith, jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak bezradny. – powiedziałem do czarownika, gdy tylko kobieta zniknęła na chwilę z pola widzenia. Leith tylko wzruszył ramionami. Jak zwykle!
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. – odparł, nawet nie siląc się na jakiekolwiek słowa, które dodałyby mi otuchy.
- Nie denerwuj go, Daire. – wtrącił półork, spoglądając na czarownika z wyraźną irytacją. Leith tylko prychnął, niczym urażony kocur, lecz nic nie odpowiedział. Chyba doskonale zdawał sobie sprawę, że jakiekolwiek słowa tylko pogorszą sytuację.
- Mój mąż powinien zjawić się wieczorem z chłopakami. – rzekła niespodziewanie Aileen, wchodząc do izby.
- Waszymi dziećmi? – zapytałem, chcąc się upewnić, czy dobrze zrozumiałem.
- Tak. Mamy dwóch synów, Timm ma osiemnaście lat a Kairns szesnaście. Poszli razem z ojcem na polowanie Będę szczęśliwa, jeśli zechcesz ich poznać.
- Oczywiście. – zgodziłem się, nie widząc żadnych przeszkód. To chyba nie będzie takie straszne...
- Saeneil cię uczył?
- Polowania? Tak. To jedyne, co tak naprawdę mu wychodziło. – odrzekłem.
Aileen uśmiechnęła się, a ja stwierdziłem, że jej uśmiech był moim własnym. Jednak coś po matce odziedziczyłem.
- Jesteś zaręczony? – zapytała nagle, przyglądając mi się. Nie patrzyła w moje oczy. Zorientowałem się, że zdążyła zauważyć obrączkę na moim palcu. Zapatrzyłem się chwilę w ten kawałek metalu.
- Tak – odrzekłem, nie widząc powodu, by kłamać.
Kobieta od razu spojrzała na Lilijkę, która wydawała się być zupełnie nieświadoma tego, że znalazła się w centrum uwagi pani Ryann. Leith jak zwykle szczerzył się do Lilii bezwstydnie, nawet w obecności Aileen.
- Jaka jest ta dziewczyna? – zapytała mnie, uśmiechając się promiennie.
- Cóż, właściwie... - zacząłem, ale zaraz się zreflektowałem. – To jest Rainamar, mój narzeczony. – powiedziałem, przedstawiając jej półorka. Nie wiedząc czemu, wyglądał na zdziwionego, gdy usłyszał te słowa. Myślał, że będę kłamał?
Na twarzy Aileen wymalowały się przeróżnej maści emocje, które oscylowały głównie wokół zaskoczenia. Wydawało mi się też, że dostrzegam rozczarowanie... Przez długi czas nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Rainamar tymczasem starał się na nią nie patrzeć. Ta reakcja na pewno dobrze nie wpłynęła na jego i tak zachwiane poczucie własnej wartości.
- Twój narzeczony... - rzekła w końcu Aileen, siadając przy stole.
- Wydajesz się być zmartwiona? – powiedziałem w końcu. Nie wstydziłem się tego, że jestem z mężczyzną. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy chodziło jej o to, że Rhain jest facetem, czy że jest obywatelem Imperium. Być może jedno i drugie.
- Nie, nie... - odparła. – Jestem lekko zaskoczona. To wszystko.
Wiedziałem... Moja matka? Ona mnie nie zna, nie będzie potrafiła zrozumieć. Kim ja dla niej teraz jestem? Po tylu latach? Jakimś obcym facetem, podobnym do jej niewiernego, zmarłego już męża. Nie wiedząc czemu, poczułem się niespokojnie.
- Więc czym się zajmujesz, Rainamar? – zapytała, wymawiając jego imię z wyraźnym, sadalskim akcentem. Dopiero teraz usłyszałem, jak ono rzeczywiście powinno brzmieć. Muszę przyznać, że podobało mi się teraz o wiele bardziej.
- Jestem żołnierzem. – odrzekł krótko mój narzeczony, rzucając jej urwane spojrzenie.
- To kapitan Wschodnich Gmin Imperium, Rainamar Ashghan. – poprawił go zaraz Leith Daire.
Twarz Aileen pobladła natychmiast.
- Kapitan Imperium. – powtórzyła machinalnie, jakby z odrazą. Cóż, jest Sadalką... – Synku... - szybko zmieniła temat. – Jest tyle rzeczy, o które chciałabym zapytać i które chciałabym ci powiedzieć.
Pozwoliłem jej na zmianę tematu. Tłumaczyłem sobie, że to nie jest jej wina, że tak reaguje na samo słowo Imperium. W końcu ona ma za sobą burzliwą historię życia: bunt i Saeneila. Jednak czas nie stoi w miejscu. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Chciałem poznać matkę, zdarzyło mi się rozmyślać nad tym, jaka ona będzie, ale spotkanie z nią okazało się inne od wyobrażeń. Ona mnie w ogóle nie zna, a wciąż wydaje mi się, że mnie ocenia. Nie ma do tego prawa. Powinna zrobić wszystko, żeby mnie znaleźć. Najłatwiej jest zasłaniać się prześladowaniem i własną bezradnością. Gdyby moje dziecko spotkało coś takiego, nie spocząłbym, dopóki bym go nie odnalazł, nie ważne jak.
Ciekawe, jak wyglądałoby moje życie teraz, gdyby Liam nie zdecydował się nagle zmienić własnego i po prostu uciec. Może miał w tym trochę racji, nie wiem i już nigdy się nie dowiem. To, co siedziało w jego głowie, pozostanie tajemnicą dla nas wszystkich.

***


- Próbujemy sobie radzić, co nie jest łatwe. Zwłaszcza w sytuacji, która nas spotkała. – wyjaśniła Aileen.
Przytaknąłem bez słowa. Obejrzałem się na krótki moment. Leith i Rainamar szeptali coś między sobą. Czarownik uśmiechał się lekko i żywo gestykulował. Rainamar uniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
- Shaw! – zawołała Aileen.
Mężczyzna do którego się zwracała był wysoki i bardzo szczupły. Jasnobrązowe włosy zaplecione miał w warkocz. Rozmawiał zacięcie z jakimś starszym, siwym człowiekiem. Zauważyłem, że na plecach miał przepiękny łuk. W ogóle wyglądał, jakby wrócił z polowania. Odgarnął grzywkę z czoła i spojrzał na nas z ciekawością.
- O co chodzi, eh? Nie mogłaś poczekać aż wrócę? – zapytał z wyrzutem.
Nie był już młody, co widać było od razu na jego twarzy. Urodę miał dziwną, niejednoznaczną, jakby typową dla tutejszych ludzi.
- Już wróciłeś! – odparła Aileen, krzyżując ręce na piersi.
Mężczyzna spochmurniał, ale nic nie odpowiedział.
- To jest Braden Shaw Fye, mój starszy brat. – przedstawiła go kobieta. Oczy mężczyzny skupiły się na mnie. Zauważyłem, że były brązowe, tak jak u Aileen. Przyglądał mi się przez moment, po czym wyszeptał prawie bezgłośnie:
- Saeneil...
- To jest Casius. – odrzekła Aileen. Jej twarz posmutniała, jakby na samo wspomnienie jej niewiernego męża.
Braden Shaw długo nie mógł znaleźć słów. Stał tylko i wpatrywał się we mnie. Czułem się co najmniej niekomfortowo w tej dziwnej sytuacji. W końcu jednak potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić złe myśli i wbił wzrok w swoją siostrę.
- Co się stało? – zapytał w końcu, spoglądając raz na nią, raz na mnie. – Nie rozumiem.
- Saeneil nie żyje od prawie dziesięciu lat. – odrzekła gorzko.
- Nikt nie będzie po nim płakać. – wycedził przez zęby Braden. – Nie mogę uwierzyć. - dodał, podchodząc do mnie, lecz zatrzymał się w pół drogi, niepewny, co ma dalej zrobić. – Nikt nawet nie chciał nas wpuścić do tego przeklętego Imperium! Gdybym wtedy dostał w swoje ręce tego skurwysyna! Robiłem, co mogłem, na Stwórcę! – zawołał. Emocje wypełniały jego głos.
Domyślam się, że przekleństwa te skierowane były na osobę mego drogiego ojca. Braden spojrzał przez moje ramię i skrzywił się. Zastanawiało mnie kto wywołał u niego taką reakcję. Mój narzeczony czy czarownik?
- Leith! – syknął myśliwy, ale nie powiedział nic więcej. Wnioskowałem, że nie darzył go zbytnią sympatią. – A więc... Casius... - zwrócił się do mnie, bardzo niepewnie. – Mogę tak do ciebie mówić?
- Tak, oczywiście.
- Casius... - powtórzył Braden Shaw i uśmiechnął się lekko, wyciągając do mnie dłoń. Uścisnąłem ją, odwzajemniając jego uśmiech. – Umiesz strzelać? – zapytał, dotykając swojego łuku.
- Podobno. – odparłem.
- Z chęcią zobaczę, co potrafisz. – tymi słowami rzucił mi wyzwanie.
- O co chodzi... Ta historia z moim ojcem. Może mi wytłumaczysz? – nie wiedziałem powodów, dla których miałbym nie mówić tego wprost. Chciałem wiedzieć, a Aileen nie wydawała się chętna do opowiadania o tym.
- Z przyjemnością. – odrzekł z satysfakcją Braden.
- Nie teraz, bracie! – wtrąciła Aileen. – Przyjdź dziś wieczorem, kiedy chłopcy i Bryce już wrócą.
Braden niechętnie się na to zgodził. Uśmiechnął się raz jeszcze.
- Bywajcie. – powiedział i udał się z powrotem do starszego człowieka, z którym wcześniej prowadził konwersację.

***


- Wiesz, jak się czuję, Leith? Dziwnie. Nie, nawet to słowo tego nie oddaje. Nie wiem, co robić! – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Może to moja rodzina, ale oni są dla mnie obcy.
- Spokojnie, Casius. Aileen jest szczęśliwa, widzę to.
- Nie wiem. Wydawało mi się, że miała inną wizję co do mnie.
- Pieprzyć wizje, chłopaku! – przerwał mi czarownik. – Ważne, że ją poznałeś. Sam zdecydujesz co dalej. Po prostu twój ojciec nie miał prawa cię okłamać w ten sposób.
- Wiem, ale nie wygrzebię go z grobu i nie zapytam: dlaczego! To jest cholernie skomplikowane. – zaprotestowałem.
- Życie nigdy nie było proste! A im mniej jest proste, tym bardziej ciekawe. – stwierdził z nabożną miną Leith Daire.
Cahan zaśmiał się.
- Idiota. – stwierdził, nie przestając się uśmiechać.
- Twoja słodycz mnie onieśmiela. – odrzekł z ironią w głosie Daire, wcale nie urażony słowami młodszego maga.
- Widzę, że ci ludzie traktują tu wszystko, co imperialne jak najgorsze zło. – rzekła Lilia, która do tej pory milczała.
- Cóż, nie możesz im się dziwić. – odparł Cahan.
- To co zrobił ojciec nie musi koniecznie pochwalać jego syn. – stwierdziła dziewczyna, wpatrując się w postać mentalisty. – Wiesz, że Imperium się zmienia. Myślę, że sytuacja Sadal też ulegnie zmianie.
- Jeśli uważasz, że to się stanie z dnia na dzień, jesteś w błędzie. – warknął młodszy czarownik.
- Cahan, nie bądź taki sceptyczny! – wtrącił się Leith. – Lilia wie, co mówi. – dodał, szczerząc się do niej bezwstydnie. Ona odwzajemniła jego uśmiech, jednak była bardziej subtelna.
- Mimo wszystkich waszych utopijnych wizji, Sadalczycy nienawidzą tego kraju. Nie widziałem też sympatii, gdy mieli przyjemność zapoznania się z kapitanem Wschodnich Gmin Imperium. – powiedział Cahan, rzucając Rainamarowi znaczące spojrzenie.
- Wiem to bez twoich zbędnych uwag. – odgryzł się półork.
- Dosyć, chłopcy! – Leith próbował zakończyć kłótnię zanim się zaczęła.
Sam dobrze widziałem, że obaj mieli ochotę na dalszą dyskusję, ale musieli obejść się smakiem. Prawdę mówiąc, miałem teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż pilnowanie Rainamara i Cahana.
- Aż ciepło się robi na duszy, gdy widzę, jak bardzo się obaj darzycie sympatią i szacunkiem. – wypowiedź Leitha ociekała sarkazmem. Młodszy mag i mój narzeczony wymienili się nienawistnymi spojrzeniami, ale żaden z nich nic nie powiedział.
- Wystarczy, Leith. – rzekła spokojnie Lilia. – Piękny wieczór. Może się przejdziemy? – zaproponowała.
- Właśnie! Kapitanie, możemy na słowo? – rzekł Leith, wstając.
- O co chodzi znowu? – wycedził przez zęby półork. Widać było, że nie ma ochoty na towarzystwo czarownika.
- Bardzo ważna sprawa. – ponaglił go Leith.
- Idę. – odparł w końcu mój narzeczony. Pocałował mnie lekko w czoło i wstał, podążając za Leithem i Lilią.
- Będę na zewnątrz, gdybyś czegoś potrzebował. – zapewnił mnie i cała trójka zniknęła za drzwiami.
Cahan siedział w drugim końcu izby i przyglądał mi się uważnie.
- Są tacy, jak sobie wyobrażałeś? – zapytał w końcu.
- Kto?
- Twoja rodzina. – sprecyzował.
- Niczego sobie nie wyobrażałem. – odparłem.– Nie widziałem w tym sensu. Nie wiem, co mam o nich myśleć. To są całkiem obcy ludzie. Poza tym nie poznałem jeszcze moich braci...
- Ale to twoja matka. – ciągnął dalej. – Moja była bardzo kreatywna w wymyślaniu odpowiednich obelg, określających moją osobę. – dodał, uśmiechając się z goryczą.
- Moja matka... Może masz rację... - zastanowiłem się.
- Czas pokaże, co będzie dalej. – powiedział w końcu Cahan i wstał. Po chwili poczułem, jak siada obok mnie. Bardzo blisko.
- Zbyt dużo tego.
- Wiem. – odrzekł i zaczął głaskać mnie po włosach. Oparłem głowę na jego ramieniu, jak mi się zdawało w czysto przyjacielskim geście.
- Wcale cię nie znam, Cahan. – stwierdziłem. – Nie wiem, co lubisz jeść, nie znam twojego ulubionego koloru. Nie wiem, jaki byłeś jako dziecko, a jednak czuję... - przerwałem, sam nie wiedząc, co mam powiedzieć. Objął mnie ramieniem. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na niego. To był wielki błąd. Jego oczy. Nigdy w życiu nie widziałem tak czarnych oczu. Tyle skrywanych uczuć potrafiłem wyczytać w nich w tym momencie. Pochylił się i pocałował mnie, najpierw lekko, jakby testował, jak dalece może się posunąć.
- Cahan...
- Eoin, mów mi Eoin. – poprawił mnie i pocałował raz jeszcze. – Zostań ze mną.
Zaśmiałem się, kręcąc głową.
- Oh, mój piękny, gdyby to było takie proste. – rzuciłem, nie wiele myśląc o tym, co powiedziałem. Chwilę później doskonale zdałem sobie sprawę ze swoich słów. Nigdy nie nazwałem tak nikogo prócz Rhaina. Cahan pocałował mnie delikatnie w policzek i wstał, jakby wyczuwając moje emocje.
Zastanawiałem się, gdzie się podziało moje wychowanie, którym obdarował mnie Liam. Gdzie jest moja kontrola, kiedy najbardziej jej potrzebuję? Zapatrzyłem się przed siebie, chcąc uspokoić myśli.
- Przepraszam. – powiedziałem, choć sam nie bardzo wiedziałem, do kogo jest skierowane to słowo...