Rozbieranie Sebastiana 6
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 04 2014 10:40:44


Sebastian nie był typem faceta, który łatwo zapomina i przechodzi nad wydarzeniami do porządku dziennego. Szczególnie, jeśli wydarzenia te dotyczą mężczyzny, o którym był przekonany, że jest hetero, a który raptem całował go i proponował mu... siebie.
To nie była propozycja, jaka zdarzała się codziennie. To w ogóle było coś, co nie przydarzało się Sebastianowi.
Teraz, kiedy siedział sam w swoim pokoju, palił kolejnego już papierosa i myślał o tym, co się stało, dochodził do wniosku, że to jego wina. Adam zwyczajnie mu współczuł, może był nawet biseksualny i postanowił ulżyć jego frustracji. To żałosne, pomyślał, nie mogąc przestać rozgrzebywać w pamięci tego, co się stało.
Telefon leżał na biurku i kusił. Minęło już kilka dni, minęło kilka nieodebranych połączeń od Kamyka, a Sebastian nabierał coraz to mocniejszego przekonania, że zachowuje się jak naburmuszona primadonna, albo jeszcze gorzej, jak w życiu nie dymana dziewica.
Skrzywił się brzydko na to porównanie.
Telefon kusił, i w końcu sięgnął po niego, wybrał numer, który znał już na pamięć, mimo że w katalogu z numerami zajmował pierwsze miejsce. W spisie połączeń również. Dzwonili przecież do siebie na okrągło, milczenie jakie trwało od kilku dni zdawało mu się tym dziwniejsze. Chrzanić to, pomyślał, i zadzwonił.
Początkowo jąkał się trochę, nieporadny, nie wiedząc, jak wyrazić swoje myśli. A później przeprosił go za to, co zrobił, że zmusił go do takiego zachowania, że obarczył go swoją frustracją i bardzo chciałby, żeby mogli zapomnieć o wszystkim i nadal być przyjaciółmi. Że to już się nigdy nie powtórzy. Adam nie dał poznać po sobie, co tak naprawdę myśli o tym wszystkim, przytakiwał mu jedynie i Sebastian poczuł ulgę, że rzeczy wracają na swoje dawne tory.
Spotkali się kilka razy, i wszystko było po dawnemu, mimo że mężczyzna obawiał się, że będzie między nimi teraz jakoś dziwnie. Wcale jednak nie było, Kamyk żartował tak jak zwykle, Sebastian dawał się robić w konia jak zawsze i uczucie, że nic między nimi nie uległo zmianie było nader kojące. Zaniepokoił się trochę tym, jak bardzo zależy mu na tej przyjaźni, ale zignorował to sprawnie, tłumacząc sobie, że pewne rzeczy dzieją się w sferze nie do końca materialnej i nie należy ich zanadto analizować, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Początkiem lipca był maraton Obcego w Multikinie i wybrali się na niego razem, objedli popkornu i nachosów, opili gazowanych napojów, a potem Sebastian wyciągnął z kieszeni na pół roztopioną czekoladę i zjedli ją również. Kamyk nie oponował, kiedy Sebastian przysnął na końcówce drugiej części i głowa poleciała mu na jego ramię, nie skomentował tego też w żaden sposób, kiedy mężczyzna obudził się i był wyraźnie zawstydzony.
Kamyk potrafił być bardzo delikatny w sprawach, które tej delikatności wymagały, jak choćby wyczulenie Sebastiana na takie drobne, z pozoru nic nie znaczące gesty, i Sebastian bardzo to doceniał.
Decyzja o wspólnym wyjeździe w góry przyszła do nich spontanicznie, kiedy przypomnieli sobie o tym pomyśle wracając nad ranem z kina. Postanowili, że kiedy tylko się wyśpią, podzwonią po schroniskach i jadą nazajutrz w góry, i nic ich przed tym nie powstrzyma.
Sebastian leżał w łóżku do dziewiątej, nie mógł spać, rozmyślając o tym, co powinien zabrać ze sobą, czy będzie dobra pogoda, jak długo potrwa podróż pociągiem i czy są możliwe miejscówki. Potem myślał o tym, jak wytrzymają razem ze sobą, całe dwa tygodnie jak planowali, dzień w dzień, ramię w ramię, śpiąc w jednym pokoju i razem podróżując. Daj spokój, przecież to Kamyk, tłumaczył sobie w duchu i uspokajało go to nieco, odrobinę łagodziło jego lęki.

***


Podróż w pociągu dłużyła się w nieskończoność. Nie był przyzwyczajony do siedzenia na tyłku przez siedem – osiem godzin, chodził więc wzdłuż wagonu, wyglądał przez okno, wiercił się na siedzeniu w zapchanym przedziale. Słowem, szukał sobie miejsca. Kamyk czytał jakieś opasłe tomisko i słuchał muzyki, nie rozmawiali ze sobą wiele, a potem przysypiał i Sebastian złapał się na tym, że obserwuje jego uśpioną twarz i było mu trochę wstyd.
Było mu wstyd, bo im dłużej myślał o tym, co stało się wtedy w klubie, tym mocniej docierało do niego, że przyjaciel mu się podoba, że jest dla niego atrakcyjny. Lubił patrzeć na mechanikę jego ruchów, na jego ramiona pokryte tatuażami, na wypukłość żył schowanych płytko pod skórą. Lubił figlarny błysk w jego piwnych oczach, i coraz trudniej było mu go znosić, wytrzymywać jego spojrzenie, przypadkowy dotyk, ciepłych i delikatnych dłoni. Sebastian uświadamiał sobie, że zaczyna tęsknić za czyjąś bliskością.
Kamyk był na wyciągnięcie ręki, jego kolano stykało się niemal z kolanem Sebastiana, jego długie udo opięte ciemnym dżinsem było tak blisko, i był pewien, że jest mocne i gorące. Był pewien, że mógłby poparzyć się od jego skóry, i że dotyk tego uda na twarzy byłby najbardziej erotycznym przeżyciem jakiego doświadczył.
Napisał smsa do Justine, że chyba zaczyna mu odbijać, że jest bliski zrobienia czegoś bardzo złego i nie wie, czy uda mu się przed tym powstrzymać. Nie chciał tracić w Kamyku przyjaciela. Nie chciał go stracić, tak jak każdego mężczyznę, do którego przywiązał się w życiu. Dlatego obiecał sobie, że do niczego między nimi nie dojdzie.
Wyobraził sobie, jak chwyta dłońmi za jego wąskie biodra, jak udo Adama dotyka jego boku, jak Kamyk trzyma go kurczowo, wpija mu palce w plecy i otwiera usta by poskarżyć się na niewygodę. Widział niemal, jak ucisza go długim, czułym pocałunkiem.
Jezu, co się ze mną dzieje, pomyślał, wstając nagle i wychodząc ponownie na korytarz w pociągu. Przypadkowo trącił go kolanem, Adam obudził się i spojrzał na niego zdziwiony. Sebastian przeszedł się kawałek, otworzył okno, pozwolił by gorący strumień powietrza owiał mu twarz. Półtorej roku bez seksu i zaczyna ci odbijać, stary.

***


Pokój w schronisku był obskurny i cały w drewnie, ale posiadał dwa w miarę wygodne łóżka, telewizor z ustawionymi trzema kanałami i małe okienko, przez które bladym świtem zaczynało wpadać ostre światło. Sebastian obudził się pierwszy i spróbował odgonić od siebie ten słoneczny promyk jak nachalną muchę, na niewiele się to jednak zdało. Wiercił się ponad godzinę, zanim skrzypienie jego materaca nie zbudziło Adama, który spojrzał na niego z naganą spod ciemnej strzechy włosów i rzucił mu w twarz wczorajszą skarpetkę, trochę za karę a trochę dla żartu.
Sebastian ignorował jego gołe uda i płaski tyłek w luźnych bokserkach, ignorował jego brzuch, który prężył się przed nim, kiedy Kamyk przeciągał się w ramach porannej gimnastyki, ignorował cały ten pokaz młodej, apetycznej męskości, wmawiając sobie, że jest spokojny i nieporuszony jak kwiat lotosu na tafli jeziora w bezwietrzny dzień. Na krótką metę działało to znakomicie.
Pierwszego dnia pokonanie wyznaczonego sobie szlaku i droga powrotna zajęły im trochę więcej niż dziewięć godzin. Mężczyzna odwykł już od tak długich pieszych wędrówek i miał zwyczajnie dosyć. Dochodziła osiemnasta, kiedy położył się na swoim łóżku, wyciągnął jak długi z butelką piwa w ręce, sycząc na każdy drobny dotyk na udach i pośladkach. Najchętniej zawisnąłby w przestrzeni. Wszystko go bolało.
- Może ci rozmasować? - zaproponował Kamyk, na co Sebastian zareagował wściekłym prychnięciem i pogłośnieniem telewizora, w którym akuratnie leciała Jaka to melodia. Wieczorem poszli razem do sauny, poszli na drinka do bufetu, poszli posiedzieć na ganku przed schroniskiem i Sebastian trzymał się sztywno w sobie, niczym nie dając poznać, że obecność Adama ma na niego jakikolwiek wpływ.
Justine wypisywała do niego smsy, raz sprośne, raz znowu pełne gróźb, ignorował je z jednakową skutecznością, twierdząc, że dziewczyna nie ma zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w jego głowie. Nie wszystko było takie proste, jak wyobrażała to sobie Justine, i Sebastian nie zamierzał wchodzić z nią w czce dyskusje. On i tak wiedział swoje – przyjaźń i seks były to dwie rzeczy, które nigdy nie powinny iść ze sobą w parze. Niezależnie od tego, jak bardzo potrzebował teraz tego seksu.
Trzeciego dnia łażenia po górach stwierdził, że ma chwilowo dosyć, i że mogą poświęcić jeden dzień na byczenie się. Wstali więc znacznie później, zjedli spokojne śniadanie a potem opalali się wytrwale w pełnym słońcu, aż do obiadu. Sebastian chyba jeszcze nigdy nie był tak piegowaty – piegi zlewające się w duże, żółto-brązowe plamy pokrywały nie tylko jego policzki, ale też ramiona, plecy, tors i dłonie. Włosy pojaśniały mu jeszcze mocniej i sam czuł się lepiej, niż przypuszczał, że będzie w stanie się poczuć. Niebo było idealnie błękitne, słońce prażyło mocno, a oni zajadali się sadzonymi jajkami z maślanką, żłopali chciwie śliwkowy kwas chlebowy i wystawiali twarze do tego dobrego, opiekuńczego słońca, tak łaskawego w tych dniach dla Sebastiana.
Wieczorem w schronisku urządzane było ognisko. Mieszkańcy już od południa znosili gałęzie i drobny chrust znaleziony w lesie, kiedy więc się ściemniło, wszystko było zapięte na ostatni guzik i przygotowane do zabawy.
Sebastian nie udzielał się za bardzo, raczej słuchał opowieści, z piwem w ręku i kiełbaską na patyku. Komary cięły niesamowicie, wcale nie bojąc się ognia i Kamyk skoczył do ich pokoju do sweter, który zarzucił na plecy Sebastiana. Było w tym geście coś czułego, i mężczyzna z zaskoczeniem przyjął to, jak dobrze z tą czułością się poczuł.
Jego bliskość, jego obecność tuż obok była kojąca. Wiedział o tym od dawna, przeczuwał to, a jednak był zaskoczony. Jego twarz, od której odbijał się blask ognia jaśniała złoto. Ktoś brzdąkał cicho na gitarze. W górze, na nieskończonym niebie migotały setki gwiazd.
- Chcesz się przejść? - spytał, bijąc się ze swoimi myślami już dłuższą chwilę. Potrzebował pobyć z nim sam na sam. Potrzebował go teraz.
Adam zwrócił na niego wzrok, zatrzymując butelkę piwa, z której chciał się napić. Zanim odpowiedział, upił łyk i kiwnął głową.
- Spoko, ale uważajmy na niedźwiadki. - Uśmiechnął się.
Sebastian westchnął, zaciskając lekko usta. Tyle chciałby mu powiedzieć, tyle myśli cisnęło mu się na język, wiedział jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Pewne rzeczy były zbyt cenne, by ryzykować.
- Piękna noc – odchrząknął, odrobinę zmieszany. Oddalili się od ogniska chwilę temu i teraz ogarnęła ich niemal całkowita ciemność. Sebastian przystanął, po czym usiadł na trawie, położył się w końcu, podkładając sobie ramiona pod głowę i zagapiając się na gwiazdy. – Miałem dosyć tego brzdąkania. Koleś strasznie fałszował – rzucił od niechcenia, rejestrując bliskość Adama tuż obok siebie.
- Co taki wyczulony się zrobiłeś? To chyba wolę nie ryzykować własnymi śpiewkami. - Usłyszał ciche trzaśnięcie zapalniczki i w atramentowej chuście nocy zabłysła rozżarzona końcówka papierosa. - Pograłbym sobie... Dawno nie dotykałem gitary. - Adam zaciągnął się i lekko wzdrygnął.
- Jakoś… irytował mnie – odparł Sebastian, wzdychając pod nosem. – Wiesz, strasznie sentymentalny ze mnie koleś. Nie chwaliłem ci się, ale byłem tu już kiedyś. Jedne z najlepszych wakacji w moim życiu.
- Mam rozumieć, że z kimś ważnym?
- Z Justine i Przemkiem. Kurwa, to było prawie jak ślubowanie – zaśmiał się cicho, mrużąc oczy w ciemności. Widział, że Adam siedzi obok niego, widział żar papierosa i skórę jego dłoni rozświetloną na czerwono. – Potem, często w sumie… jak czułem się chujowo, wracałem tutaj myślami. Do tych wakacji z przyjaciółmi. Cholernie dużo to dla mnie znaczy, wiesz? To nie jest takie pierdolenie dla pierdolenia. Ja serio w to wierzę. Wierzę w przyjaźń. Taką wiesz, prawdziwą, mocną więź. Oni są dla mnie jak rodzina. W życiu bym ich nie zdradził.
Zimny dreszcz przebiegł po plecach Adama, a ostatnie zdanie bólem wbiło się w żołądek.
- No widzisz, dokopałeś się do skarbu – skomentował cicho, mając przed oczami Maxa i scenę, o której w tej chwili chciał zapomnieć. - Długo się znacie. Czasami mi się wydawało, że wręcz... jesteście jak rodzeństwo. Popieprzone, ale to jest na plus.
- Ty też jesteś dla mnie jak brat… stary – powiedział wolno mężczyzna, szukając w ciemności jego twarzy i odnajdując jedynie odbicie światła w białkach oczu. – Nie znamy się tak długo, jak z tamtymi pojebami – zaśmiał się pod nosem – Ale wiesz… zawsze możesz na mnie liczyć. Serio mówię, nie jestem pijany – roześmiał się już otwarcie i klepnął go dłonią w bok, rozbawiony własną konkluzją.
- Nie jesteś? Uważaj, bo jutro będziesz żałować swoich słów – zażartował Adam, odwracając głowę w jego stronę i dusząc w sobie chęć przytulenia policzka do jego brzucha. - Dzięki... - dodał, mając problem z opisaniem tego, co czuł po słowach Sebastiana.
- To chyba nie jest coś, za co można komuś dziękować? Wiesz, kurwa… - pociągnął długi łyk piwa – nie znam się na ładnych słowach. Wierzę w czyny. W to, co się robi. Jakim się jest dla drugiej osoby. To pewnie zabrzmi skrajnie pedalsko… ale jesteś dla mnie kimś bliskim. Chciałem ci powiedzieć, że możesz na mnie polegać – odchrząknął ponownie, coraz mocniej zmieszany. – Tyle… w tym temacie. Można iść do domu.
- Jest za co dziękować, chociaż fakt, może być to co najmniej idiotyczne. - Chciał zażartować, ale zacisnął usta w wąską linię i westchnął, nagle znużony natężeniem emocji. - Jak byłem smarkiem, miałem przyjaciela. Takie tam, znajomości od małego, kopanie w piachu, a potem wspólna kapela jak człowiek zaczął interesować się czyś więcej... niż laskami. - Zaciągnął się, zacisnął pięść i rozluźnił palce. - Jebło się ostro, na łeb na szyję i po dziś nie mam z nim kontaktu. Więc wiesz... pedalskie wyznania są na wagę złota. Dla mnie są.
- Pokłóciliście się? – spytał Sebastian, macając kieszenie swoich spodni w poszukiwaniu papierosów. – Daj mi fajkę. Zajebałem gdzieś swoje… znowu.
- Nie pierwszy raz. - Adam wyciągnął swoją paczkę i podał mu ją, zastanawiając się w zdenerwowaniu jak powinien odpowiedzieć na pytanie. Nie chciał powtórzyć błędu sprzed paru lat, kiedy odpowiedź na to pytanie wyniszczyła jego relację z innym mężczyzną. Drgnął, kiedy dotknął ciepłej dłoni Sebastiana. - Ciężko się pokłóciliśmy.
- Zimno ci? Możemy wracać… jeśli chcesz – odparł drugi mężczyzna, zaraz jednak besztając się w duchu za to, jak troskliwie to zabrzmiało. Nie chciał, żeby Adam pomyślał sobie zbyt wiele. Nie chciał czuć zbyt wiele. Tak było dobrze. – Nie musisz gadać, jak nie chcesz. Wiesz, nie mam ciśnienia.
- Daje radę, luz. - Adam przymknął oczy, wsłuchując się przez chwilę w odległe odgłosy, rozbrzmiewające wokół ogniska. - Ech... kiedyś komuś o tym powiedziałem... komuś ważnemu. Jebło się jak domek z kart. Ocena wystawiona, można człowieka spalić, zagrzebać.
- Mogę ci obiecać… że nie wystawię ci oceny – szepnął Sebastian, wczuwając się w klimat rozmowy.
Usiadł na trawie, objął luźno ramionami kolana, czując bardziej niż widząc przy sobie Adama. Bliskość jego ciała, promieniujące ciepło i kolejne piwo, które pił tego wieczora działały na niego wyjątkowo silnie. Z jednej strony bał się, że za chwilę zrobi coś głupiego i zupełnie nieodwracalnego, z drugiej jednak strony nie potrafił się powstrzymać by nie usiąść bliżej niego i wsłuchać się w brzmienie jego głosu. W ciemności wszystko wydawało się intensywniejsze.
- Nie wiem, Seba... Możesz mi dać w pysk, ale serio... kurewsko – Adam przerwał, nabierając ciężko powietrza, zaskoczony i rozdrażniony natężeniem własnych słów, emocji pulsujących w przełyku, pod powiekami. –... kurewsko byłoby mi źle jakby się coś zjebało. Jedno słowo, jedno małe pieprzone słowo i... koniec.
- Stary, zabiłeś człowieka? – szturchnął go łokciem w bok. – Mówisz o tym, jakby nie wiadomo co się stało. Zresztą, kurwa… Nie musisz mi o niczym mówić. Wiem, że jesteś w porządku. Nie musisz mi niczego udowadniać – pociągnął łyk piwa z butelki, czując jak dreszcz przebiega mu po brzuchu na przypadkowy dotyk jego nagiego ramienia.
- No właśnie, nie muszę...- Adam przetarł twarz dłonią, pozwalając sobie na głębokie zaciągnięcie się dymem, uspokojenie się, odsapnięcie. - Doceniam to co powiedziałeś. Podwójnie.
- To zrobiliśmy sobie wieczorek zwierzeń. Coś jeszcze chcesz mi powiedzieć? Coś o swojej mamie, psach, starszej siostrze? – zażartował, zerkając na niego ciekawsko.
Drobny uśmiech pojawił się na twarzy Adama. Zaśmiał się cicho.
- Oj tak, zdradzę ci sekret. A taki, że nie mam starszej siostry, tylko młodszą. - Ignorował bliskość Sebastiana, zapach sosen i szum wiatru, przedzierającego się między ich konarami. Było coś ujmującego w tej sytuacji, tak dotkliwie, że poprosił w duchu o nieprzerwany jej ciąg, nieskończone trwanie, bez czasu i oddechu świata, którego spojrzenie odczuwał na swoim karku. - Oj Seba... zostańmy w tych górach.
- Prawie jak w Dolinie Muminków, co? Ja będę Włóczykijem, będę się szlajał po lasach i wracał raz na rok, a ty będziesz Muminkiem i będziesz na mnie czekał na tym… na mostku – zaśmiał się nisko, z głębi siebie, szturchając go ponownie łokciem. – Widzisz jaką romantyczną przyszłość nam wywróżyłem? Pieprzony romantyk ze mnie. Do tego sentymentalny.
- Nic w tym złego. Pedały lubią romantycznych facetów. Muminek z dziarami, ja pierdolę...
- Masz ochotę powpierdalać sobie igliwia? – zaśmiał się Sebastian, sięgając dłonią do jego brzucha i łaskocząc z zaskoczenia. – Marzą ci się sosnowe igiełki trzy razy za dzień do kartofli?
Adam krzyknął krótko, nie spodziewając się tego nagłego ataku, z wrażenia puszczając butelkę z piwem na ziemię. Chwycił odruchowo dłoń przyjaciela, porażony ciepłem i intensywnością tego nic nie znaczącego dotyku.
- Jesteś muminkofilem? - prychnął, nie chcąc pokazać po sobie poruszenia.
To było… niespodziewane. Sam nie wiedział kiedy znaleźli się tak blisko, i w jaki sposób się to stało. Zaschło mu w ustach, serce biło szybko, nerwowo, gwałtownie. Podekscytowanie mieszało się ze strachem.
- Chyba… bardzo – powiedział, uwięziony jego spojrzeniem, przesuwając palce z nadgarstka mężczyzny wyżej, na przedramię pokryte tatuażem. Bicie własnego serca było ogłuszające.
Nikt ich nie widział, nie miał prawa dojrzeć wśród głębokiego mroku nocy, który opadł między sosny. Adam zadrżał, wstrzymując oddech. Poraziła go intensywności emocji przelewających mu się w klatce piersiowej. Dreszcz osiadł żarem na skórze, nasilając się z kolejnym, leniwym ruchem dłoni. Mężczyzna zacisnął palce, zagarnął w pięść ciepły materiał swetra Sebastiana, z obawy, z podświadomego lęku, że przyjaciel może mu uciec. Nie mógł, nie teraz. Wpatrywał się w niego nieprzerwanie, nie mówiąc nic, w oczekiwaniu, że sam wykona kolejny ruch.
Pocałunek był czuły, czulszy, niż zdarzało się wcześniej Sebastianowi, o wiele bardziej nieśmiały, delikatny i… krótki. Szybko podniósł na niego oczy, chcąc sprawdzić reakcję Adama na to, co się stało. Reakcją mężczyzny było przyzwolenie.
Sebastian przylgnął do niego zachłannie, przytulając się na przysłowiowego misia i obejmując go ramieniem, mocno do siebie przyciskając. Nie chciał, żeby było tak jak zwykle. Nie mogło być, bo ta relacja była inna. Między nimi było inaczej, było… wyjątkowo. Sebastian chciał celebrować to jak najdłużej.
- Mam wrażenie, jakbym długo za tobą tęsknił, a teraz się widzimy i ja nie wiem, co powiedzieć – wykrztusił, wzdychając do jego ucha, oszołomiony i lekki na duszy.
Dłoń Adama zacisnęła się na na jego plecach, aby po chwili rozluźnić chwyt i zatopić się w miękkości włosów na karku.
- Wszystko mówi twój dotyk – odparł szeptem Adam, przymykając oczy i delektując się ciepłem drugiego ciała. Oszołomienie chwytało go za krtań, wybijając przyjemnie bolesną melodię w sercu.
Sebastian całował go potem długo w trawie, która zaczęła po północy nabierać wilgoci, i postanowili wtedy, że czas przenieść się do schroniska i tam dokończyć… rozmowę. W rozmowie tej nie padło zbyt wiele słów, wiele było za to gestów i wzajemnego poznawania się na nowo przy pomocy dłoni i ust, powolnego pokonywania barier, czegoś świeżego i bardzo subtelnego, czego Sebastian nigdy wcześniej nie doświadczył.
Już tamtej nocy wiedział, że pokocha tak z nim rozmawiać i szybko się do tego przyzwyczai. Przywyknie, że jest w stanie znaleźć w nim każdą odpowiedź.

Odpowiedzią był on sam.


KONIEC