Rozbieranie Sebastiana 5
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 28 2013 14:06:15


Za drzwiami stał Radek, podtrzymując ramieniem pijaną, skąpo ubraną dziewczynę, sam pijany jeszcze i z siniakiem na szczęce.
- Dzięki – wysapał, wtaczając się do mieszkania. - Nie mogłem znaleźć klucza.
- A ja akurat nie mogłem spać – wyzłośliwił się Sebastian, zamykając za nim. - Idź się połóż, śmierdzielu. Ta panna już chyba nieżywa jest, co?
- Martuniu, obudź się – Radek poklepał dziewczynę po twarzy, na co zareagowała nerwowym poderwaniem głowy i rozmazanym spojrzeniem spod skudlonych, tlenionych włosów. - Marta jest zmęczona. Pogadamy później – mężczyzna zasalutował, a Sebastianowi nie zostało nic innego jak parsknąć śmiechem i pójść pod poranny prysznic.
Siedział potem w kuchni, przy stole obok okna, wyglądając przez szybę na park po drugiej stronie ulicy i pijąc mocną kawę po turecku, trochę zbyt kwaśną jak na jego gust, ale jednak smaczną. Jakoś znowu nie miał apetytu, czuł, że chudnie i wiedział, że musi zrobić coś, żeby wyrwać się z tego stanu lekkiego zasępienia, zanim ogarnie go on na dobre. Obiecał sobie, że już nigdy, przenigdy nie dopuści do takiej sytuacji, nie dopowadzi siebie do takiego stanu, w jakim znalazł się po śmierci Patryka, i teraz wyczulony był podwójnie na każdą zmianę nastroju, starając się z całych sił by ją pokonać i rozchodzić.
Radek zwlókł się z łóżka po szesnastej, pomógł wykąpać się swojej dziewczynie, która rzygała bez końca w toalecie, wracając tam raz za razem, nawet po wypiciu kilku łyków herbaty. Sam zjadł ze smakiem jajka smażone na parówce, po czym oznajmił, że jak tylko odwiezie Martunię do domu, to idzie na spotkanie ze znajomymi z roku i nie tylko, i że Sebastian powinien iść z nim, bo może być to naprawdę fajna impreza.
- Pójdziemy do Proletaryatu, napijemy się wódki. Mi to w sumie dobrze dziś zrobi. Potem może Kultowa. Wiesz, doborowe towarzystwo, znasz już co niektórych. Róża będzie, wiesz, ta feministka z najfajniejszymi cyckami na wydziale, Adam będzie, co też go już znasz. No, Seba – klepnął go zachęcająco w plecy. - Ja jadę z Martunią, a ty się szykuj. Nie ma co siedzieć w domu, kiedy noce takie ładne.
I rzeczywiście, tego roku wrześniowe noce były nader ciepłe, gwiaździste i pełne aromatu, który wywoływał w Sebastianie tęsknotę i ledwie wyczuwalną nić żalu.

***

Zamiast do Proletaryatu, trafili grupą do pijalni wódki, głównie ze względów ekonomicznych. Sebastian nie potrafił się początkowo zaklimatyzować, ale po kilku shotach policzki mu pokraśniały i zaczął wymieniać uszczypliwości z piękną Różą, która początkowo oburzona, szybko poznała się na jego specyficznym poczuciu humoru. Do rozmowy na temat pornografii dla kobiet wtrącił się Adam, dorzucając swoje trzy grosze i wywołując u Sebastiana niekontrolowany wybuch głębokiego śmiechu.
- Stary, jak mi się zawsze podobał twój tatuaż – mówił Sebastian, nachylając się do niego z petem w dłoni i wskazując na nagie ramię mężczyzny, kiedy wyszli przed pub na papierosa.
- Nawet zanim mnie poznałeś? - zażartował Adam, szukając w kieszeniach spodni zapalniczki.
- Masz, odpal od mojego – podał mu swojego peta, uśmiechając się do niego całym sobą. - Odkąd cię poznałem – podkreślił Sebastian, bez pardonu łapiąc go za ramię i oglądając tatuaż z nieskrywaną ciekawością. - Nie no, kurwa, dzieło sztuki – zaśmiał się z uznaniem.
- A teraz zgadnij, czym się inspirowałem. Przyjrzyj się dobrze, pierwsze skojarzenia i powinieneś trafić. - Adam zaciągnął się dymem, oddając towarzyszowi jego papierosa.
- Beksińskim? - strzelił Sebastian, zaciągając się z przyjemnością. Mimo że miał na sobie jedynie t-shirt, nie było mu zimno. Wódka wyjątkowo dobrze go rozgrzała. - Widzę no, że to są kości. Kręgosłup. Wiesz, kurwa, chodziłem kiedyś do szkoły – zaśmiał się pogodnie.
- W dobre klimaty idziesz, ale to nie to. Nie widziałem wszystkich prac Beksińskiego, ale chyba nie ma u niego elementów metalowych. Wiesz, że wszystko błyszczące, kosmiczne, organiczne i niepokojące. No dawaj, masz ostatnią szansę. Podpowiem, że jest to w chuj znane.
- W chuj znane, to pewnie Obcy i jego dłuuugi ogon – zarechotał Sebastian, przysłaniając usta grzbietem dłoni. Był bardziej wstawiony niż jego rozmówca, bo pił również szybciej i więcej od niego.
Adam spojrzał na niego z pełnym uznaniem wymalowanym na twarzy. Trzymając papierosa w ustach zaczął bić mu brawo, czyniąc przy tym lekki ukłon.
- No kurwa, a jakżeby inaczej! Naoglądałem się tych schizowych prac Gigera i stwierdziłem, że muszę mieć coś kurwa takiego, w takich klimatach. I mam!
- Mój mistrzu! - wybuchnął śmiechem Sebastian, rozbawiony jego oklaskami. - Też zamierzam zrobić sobie dziarę, wiesz, ale coś znacznie skromniejszego...
- Malutką różę na pośladku? - zakpił przyjaźnie Adam.
- Nieee, raczej coś... innego. Chcesz, to ci narysuję – odparł, otwierając drzwi do zatłoczonego pubu.
Gdy usiedli na wysokich, barowych stołkach, wyciągnął jedną z serwetek stojących na blacie i zaczął mazgać po niej czarnym, rozlewającym się trochę długopisem, kilka drobnych symboli i tłumaczyć Adamowi ich znaczenie. Był to kruk, siedzący na klepsydrze, w której zostało już niewiele piasku oraz lira z siedzącym na niej motylem.
- No widzisz. Coś... coś takiego.
- Jezu człowieku, tatuaż ze znaczeniem, wyższy poziom - zauważył Adam bez krzty kpiny w głosie, przyglądając się pokracznym rysunkom z zastanowieniem. - Mogę interpretować? Powiesz mi, czy trafiłem chociaż minimalnie.
- No możesz, ale to pewnie takie proste jak krzyżówka w Teledygodniu.
- Oj już sobie tak nie umniejszaj, poczekaj na moją wersję. - Adam poklepał go po ramieniu. - Widzę zestawienie czegoś delikatnego i no... jak to powiedzieć, bardziej... niebezpiecznego? Ostateczność i długowieczność. Jeśli za bardzo się wczuwam, to wal.
- Noo, prawie stary ci się udało – Sebastian wyszczerzył się szeroko, wlewając w siebie kieliszek wódki i ocierając usta palcami. - Kruk to zwiastun śmierci, klepsydra to oczekiwanie na kres życia. Lira mówi o akcie umierania, a motyl to dusza opuszczająca ciało. Takie tam... wiesz, za dużo Goyi przed snem – odchrząknął zakłopotany, bawiąc się pustym kieliszkiem i wylizując z niego resztkę alkoholu.
- Zadzwoń do mnie jutro i jeszcze raz mi to powiedz, bo brzmi mega poetycko. Noo... moja metalowo-kościana konstrukcja to jak zachcianka dzieciaka, przy twoim poważnym podejściu do dziary. Dla mnie brzmi super - wyraził swój podziw Adam. - A gdzie ją strzelisz?
- Nie wiem jeszcze, cały czas się zastanawiam, czy to jest mi potrzebne. Z drugiej jednak strony – zastukał kieliszkiem o bar, zerkając znacząco na barmana. - Czuję potrzebę... zrobienia tego. Więc... nie wiem. Może rzucę monetą, da mi lepszą odpowiedź niż takie rozmyślanie.
- To zależy czy chcesz się dzielić nim z innymi ludźmi, w sensie żeby go widzieli. Tak jak widzą moje, chyba że zakopie się w paru swetrach i pięciu workach, to nie będzie ich widać. - Adam zamówił to co jego rozmówca, czując potrzebę wtopienia się stanem umysłu w otaczającą go rzeczywistość. Trzeźwość nie sprzyjała tego typu doświadczeniom zbieranym w klubach. - A czemu w ogóle taka tematyka? Każdy wie, że śmierć przyjdzie. Skąd myśl, żeby jeszcze siebie nią znaczyć?
- Mówisz, że każdy o tym wie? Nie wydaje mi się... - odparł wolno mężczyzna, rozgarniając palcami po blacie rozsypane orzeszki. - Niektórzy żyją tak mocno, jakby śmierć ich nie dotyczyła. Jakby byli wieczni – zerknął mu krótko w oczy, zapadając się coraz głębiej we własną melancholię. - Miałem... przyjaciela. Chciałbym go jakoś upamiętnić. Zresztą, nieważne – machnął ręką, po czym zgarnął własne rysunki i zmiął je w zamyśleniu w pięści.
- Nie no zaraz, poczekaj. - Adam chwycił go za dłoń i wyciągnął spod palców zgnieciony papier. - Mówiłem czysto teoretycznie, z własnego punktu widzenia. Przyjaźń to kurewsko ważna rzecz.
Sebastian spojrzał na jego rękę w zastanowieniu, pochmurniejąc na twarzy jeszcze bardziej.
- Chyba nie chcę o tym rozmawiać – powiedział wolno, wypuszczając z ręki chusteczkę. - To tylko kawałek papieru. Nic nie znaczy. Trochę pierdolonego tuszu. Prawdziwy tatuaż mam tutaj – wskazał palcem na swoją skroń. - I z tym będę musiał żyć już do końca. A jakieś gówna na skórze to już tylko kwestia fantazji.
- Masz rację, tak właśnie jest. Czyty egoizm świata. - Adam wycofał dłoń, na moment zapadając się we własnych rozmyślaniach, żeby po chwili zawołać barmana i poprosić o kolejną kolejkę. - Nie ma co o tym myśleć, lepiej się napić. Pij, Seba.
Sebastian wychylił kieliszek na raz, po czym poprosił o następny, czując, że niedługo będzie z nim źle i ktoś będzie musiał pomóc mu dotrzeć do domu. Mógł co prawda przystopować tempo picia, ale w tym nastroju miał ochotę urżnąć się do nieprzytomności.
- Za włoskie żarcie, włoskie wino i za włoskich chłopców! - stuknął się z nim kieliszkiem, po czym parsknął śmiechem, kuląc się pijacko w sobie. - Sorry, stary. Zapomniałem, że jestem jedyny homo w towarzystwie. Za włoskich chłopców i jedną włoską cipkę dla ciebie! - zaśmiał się ponownie, napił, a Róża, która tylko usłyszalła słowo „cipka”, walnęła go łokciem w plecy tak mocno, że aż zakaszlał.
- Skarbie, skarbie, ta noc należy do nas – zanucił, o dziwo całkiem ładnie, obejmując ją ramieniem przez szyję i próbując dać jej buziaka.
- Jak na homo nieźle lecisz na laski - skomentował żartobliwie jego poczynania Adam, z cieniem uśmiechu na ustach.
- Nieee, nie na laski, tylko na Różyczkę – zaśmiał się Sebastian, cmokając ją dla żartu w szyję, aż dziewczyna nie odwinęła się i przyłożyła mu w twarz, aż plasnęło. - Och skarbie, lubię na ostro – zakpił z niej przyjaźnie, niewiele sobie z tego robiąc. Był już bardzo pijany.
Ciche parsknięcie wydobyło się z ust Adama, rozbawionego rozgrywającą się przed nim sceną. Uśmiechał się, lecz przyjemna euforia dzisiejszego wieczoru rozpływała się pod ciężarem niechcianych myśli. Napił się kolejny raz, życząc Sebastianowi w myślach, aby odnalazł upragnione ukojenie.

***

Ta zima była dla Sebastiana wyjątkowo łaskawa. Śnieg nie padał prawie w ogóle, a jeśli już, to topniał natychmiastowo. Było ciepło, szedł więc ulicą w rozpiętej kurtce, słuchając jak śpiewają pomylone ptaki, mimo że luty nie zamierzał się jeszcze kończyć. Sebastian zawsze odliczał czas na zasadzie „oby do marca”, do tej magicznej granicy, kiedy wszystko zaczynało budzić się do życia z zimowego letargu, kiedy soki wracały do drzew, kiedy gałęzie robiły się ciężkie od liści, niebo ciężkie od wiosennego deszczu. Z przyjemnością poczuł na policzkach powiew wiatru, dziwnie ciepłego, wiatru niosącego zapowiedź wiosny, niosącego tęsknotę i jednocześnie oczyszczającego jego serce z żalu.
Czasami, kiedy budził się w środku nocy, sam w pustym pokoju i w pustym łóżku, tęsknota nadpływała do niego tak intensywnie, tak mocno ściskała mu krtań. Nie wiedział już, czy tęskni bardziej za miękkim, uległym Marcinem, za Łukaszem, który był już dla niego tylko kumplem, czy może za Patrykiem, który przestał przychodzić do niego w snach i pojawiał się już tylko czasem we wspomnieniach, z uśmiechającymi się oczyma i grzesznie pełnymi wargami, ze swoją młodzieńczą gwałtownością i wrażliwością, dla której nie znajdował zastępstwa.
Od czasu Patryka nie miał nikogo, nie potrafił zainteresować się nikim, zblizyć się czy choćby kogoś pocałować. Raz czy dwa zmusił się do wyjścia do gejowskiego klubu, ale wychodził zwykle po pół godziny, nie mogąc znieść atmosfery nasyconej erotyką. Czuł, jakby ta część jego, która potrzebowała seksu i bliskości drugiego człowieka została mu usunięta, jakby wycięto mu ją, zrakowaciałą i chorą, i został tylko on, skazany na samotność, upośledzony, zgorzkniały.
Często nastomiast wychodził na miasto z Radkiem, kilka razy przyjechała do niego Justine z Przemkiem i wymieszanie tych dwóch towarzystw również było dla niego miłe i przyjemne. Często na tych spotkaniach pojawiał się Adam i rozmawiali ze sobą dużo więcej niż kiedyś, odnajdując niespodziewanie wspólny język w zamiłowaniu do science fiction i industrialnych klimatów cyberpunka. Okazało się, że Adam zatrudnił się jako kelner w jednym z jego ulubionych pubów, widywali się więc jeszcze częściej, i Sebastian sam nie wiedział, kiedy pozwolił mężczyźnie przejąć w swoim życiu rolę Łukasza, przyjaciela, powierzyciela, kogoś, do kogo dzwoniło się w środku nocy, żeby powiedzieć, jakie to złe i ponure jest życie, i nie trzeba było mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Kiedy przyszła wiosna, razem wybrali się do puszczy Zielonki na trasę pięćdziesieciu kilometrów, odnajdując się również znakomicie na płaszczyźnie pieszych wędrówek. Sebastianowi zamarzyła się wyprawa w góry i nie omieszkał zaproponować tego Kamykowi, cały podekscytowany i naładowany pozytywną energią.
- Słuchaj, stary, weź sobie dwa tygodnie urlopu w lipcu i jedźmy w Biesy! To by było coś – uśmiechał się Sebastian, nabierając pełne płuca powietrza i ciesząc się niesamowicie, że może być tu teraz, tak blisko natury, pod niebem ogromnym i błękitnym, beztrosko wolny, zmęczony, szczęśliwy.
Adam, Kamyk, jak coraz częściej mówił do niego, kiedy przyzwyczaił się już do tego śmiesznego pseudonimu, który początkowo zupełnie mu nie podchodził, był w jego życiu coraz bardziej obecny, i było to miłe, kojące doświadczenie, tym bardziej, że zdarzało im się coraz częściej rozumieć niemal bez słów i mogli milczeć ze sobą swobodnie, delektując się chwilami.
Coraz rzadziej rozmyślał o Patryku, niemal zupełnie pogodził się z jego śmiercią i dopiero wtedy zdecydował się na zrobienie tatuażu, jaki pokazywał Adamowi. Kruk z klepsydrą ozdobiły jego lewą łopatkę, lira i motyl znalazły się natomiast na prawej. Tatuaże były drobne, ale wykonane starannie i misternie, i Sebastian był z nich zadowolony. Czuł, że teraz, kiedy jest już pewien, że nie zapomni o nim nigdy, nie musi codziennie sobie o nim przypominać. Było to pewnego rodzaju błogosławieństwo, dobra wróżba na te wszystkie dni, które miały dopiero nadejść.
Pod koniec czerwca wybrał się z Justine i Przemkiem nad morze. Przyjaciele zdążyli poznać już Adama, i Justine tłumaczyła mu namiętnie niemal całą drogę do Ustki, że Kamyk bankowo jest gejem, że ona widzi to swoim trzecim okiem i Sebastian jest ślepy jak labaratoryjny szczur, ale mężczyzna nie dawał temu wiary, bo nie czuł również potrzeby, by interesować się orientacją swojego nowego przyjaciela. Byli w końcu tylko przyjaciółmi, i jego seksualność nie interesowała Sebastiana ani trochę. Seks w ogóle przestał go interesować.
Do Poznania wrócił mocno opalony, z policzkami lekko przypieczonymi przez słońce, z włosami rozjaśniałymi i skórą gęsto usianą piegami. Czuł się wypoczęty i zrelaksowany jak młody bóg. Niczego nie było mu trzeba już do szczęścia, i mógłby delektować się tym stanem, gdyby nie słowa Justine, które nachalnie go prześladowały.
Jesteś za młody, żeby być tak długo w celibacie. Musisz z kimś spróbować, Seba. Nie możesz spędzić życia samotnie.
Tłumaczenie, że ma przecież ich, swoich najdroższych przyjaciół, swoją małą rodzinę, na niewiele się zdawały. Postanowił zmusić się i udać do branżowego klubu, mimo że od początku uważał to za zły pomysł.

***

Wszystko było tu takie, jak pamiętał. Muzyka grała za głośno, żeby rozmawiać, na parkiecie panował ścisk, dziewczyny całowały się na kanapach a mężczyźni falowali w tańcu, ocierając się o siebie jednoznacznie i erotycznie. Piwo przynajmniej było mocne, nierozwodnione, i kupił sobie więc jedno i stanął z butelką przy ścianie, gapiąc się bezmyślnie na tańczący tłum. Kiedyś by sobie kogoś tu znalazł. Kiedyś z chęcią by zapolował. Ale nie teraz. Teraz był już innym człowiekiem.
Z kanap umiejcowionych za parkietem wstał ktoś nieporadnie i przeciskał się przez rozbawioną młodzież, ściskając w dłoni do połowy opróżniony kufel. Sebastian ze zdziwieniem rozpoznał Adama, ale kiedy spotkali się spojrzeniem, uśmiechnął się tylko szeroko i wyciągnął do niego rękę, zadowolony ze spotkania.
- No, stary, nie mówiłeś, że zmieniasz robotę. Ale wiesz, tu raczej nic nie wyrwiesz. To klub dla ciot, jakbyś nie widział – zakpił przyjaźnie, popychając go w stronę schodów prowadzących na parter, gdzie było ciszej i można było swobodnie porozmawiać.
- O ja pierdolę, ale mnie nastraszyłeś. - Adam zaśmiał się nieporadnie, nie przestając się uśmiechać, wyraźnie zaskoczony obecnością przyjaciela. - Nakryłeś mnie, desperata.
- Pracujesz teraz, czy masz chwilę, żeby usiąść? Ja pierdolę, sama dzieciarnia. Za MOICH czasów imprezy tutaj wyglądały inaczej – roześmiał się Sebastian, rzucając spojrzenia na gorący, roztańczony tłum.
Adam przyglądał mu się przez chwilę, wyraźnie zastanawiając nad propozycją oraz wieloma innymi kwestiami, które dały o sobie znać. Rzucił spojrzeniem na pełną salę, jakby oceniał, czy rzeczywiście może urwać się na chwilę ze swoich obowiązków.
- Jak już mnie dorwałeś, odkryłeś wstydliwy sekret, to jestem zmuszony ci potowarzyszyć. Jakoś wybije ci z głowy ten fragment dnia, żebyś przypadkiem naszym znajomym się nie pochwalił, gdzie dorabiam - zauważył z powagą w głosie, ale Sebastian znał go na tyle, żeby dostrzec nutę rozbawienia kryjącą się w tych słowach. Adam jak zwykle żartował.
- Uuu, a co, po godzinach na barze można liczyć na striptiz? - zakpił Sebastian, ciągnąc go za rękaw na parter, gdzie stało kilka wolnych, zacisznych kanap i można było rozmawiać swobodnie, chociaż co niektórzy wykorzystywali intymność tych miejsc do zupełnie innych celów. - Kurwa, wiesz, sterczę tu z pół godziny i nic. Normalnie nic. Kiedyś to już bym tam z tymi smarkami tańcował, wiesz. Albo już bym z którymś w sraczu siedział. A teraz... nic. Nie wiem, kurwa, zatrułem się metalami ciężkimi, czy co? Jakoś nie umiem poczuć klimatu – wyrzucił z siebie, kiedy rozsiadł się już na miękkiej kanapie obitej czerwoną skórą, stawiając sobie butelkę piwa między udami i odchylając głowę do tyłu.
- Jak chcesz to zaraz poproszę kumpli za baru i podrzucą ci jakiś specyfik na rozruszanie kości. - Adam zaśmiał się pod nosem, tracąc resztkę powagi jaka jeszcze w nim pozostała. - Sorry Seba, sprzedałbym ci jakiś niezły tekst na laski, ale nie wiem, czy trafisz w gust, któregoś z tańcujących facetów.
- Wiesz, stary, to nie o to chodzi – powiedział ciszej Sebastian, odwracając twarz w jego stronę i wtulając się policzkiem w miękkie obicie kanapy. - Nie o to chodzi, że nie umiałbym sobie poderwać kolesia, tylko o to, że wiesz... Nie potrafię... Nie wiem, kurwa! - zirtował się na siebie, nakrył twarz dłońmi, odetchnął głębiej. - Od śmierci... wiesz, Patryka, nie potrafię się do tego zabrać. Justine mówi, że kutas mi niedługo uschnie. Kurwa, no. Ma pewnie rację. Jezu. Po co ja ci to mówię? - jęknął żałośnie, krzywiąc brzydko twarz.
Adam odetchnął ciężko, nie odzywając się przez dobre parę sekund. Myślał, zastanawiał się i analizował wiele sugestii, próbując wygrzebać cokolwiek wartego uwagi.
- Spokojnie, nie zemdliło mnie - odezwał się w końcu, zwracając wzrok na kumpla. - Seba, może po prostu się temu poddaj? Podejdź, zagadaj, daj się ponieść. A może to jakaś... niewidzialna bariera, w którą walisz łbem, ale nawet o tym nie wiesz? Tak przyzwyczaiłeś się do grzania tyłka sam, że ciężko ci wrócić na pole gry.
- Wszyscy są tacy sami. Wiesz, anonimowe, jednakowe twarze. Nie wiem, może mam za duże wymagania. Szukam chuj wie czego. Czekam na coś. Nie wiem. Marzy mi się książę z bajki, ktoś mądrzejszy ode mnie, ktoś lepszy, kto mnie czegoś nauczy – powiedział cicho, wciągając nogi na kanapę i półleżąc na niej bokiem z zamkniętymi oczyma. Palce nieświadomie błądziły po szyjce opróżnionej butelki. - Nie musiałby być jakiś wiesz, super przystojny, wysportowany, chuj wie co. Chyba się starzeję... - wyszeptał, przecierając palcami oko, które nagle zapiekło.
- Nie brzmi jakoś zajebiście wygórowanie. To może jak... Hmm, jak nie ktoś obcy, to może ktoś znajomy? - zasugerował Adam, biorąc większy łyk piwa.
- Przemek, w końcu, po tylu latach! - zaśmiał się Sebastian, kręcąc się niespokojnie na kanapie. - Ooo, on to był by w raju. W końcu zaliczyłby każdego znanego sobie pedała. Sorry Winetou, nie tym razem.
- To jedyny gej znajomy?
- Jakoś nie mam ochoty pogłębiać znajomości z tymi, o których wiem, że są homo. Większość z nich to jednak straszne kurwy – odparł smętnie mężczyzna, wysysając z butelki resztki piwa.
- Łoo ho ho, ostre słowa, kolego. A to w czymś zawadzi? W końcu chcesz jedynie poruchać.
- Gdybym chciał jedynie poruchać, to dawno bym to zrobił. Mówiłem ci, że czekam na księcia i mentora w jednym – uśmiechnął się pod nosem, wstając leniwie z kanapy. - Dawaj ten pusty kufel, postawię ci piwo.
- W końcu rewanż za ten pijacki wieczór, kiedy chlałeś ze swoim niewidzialnym przyjacielem Włóczykijem? - Adam dopił szybko resztki alkoholu i podał puste naczynie kumplowi.

Po chwili został sam, zastanawiając się głęboko nad zachowaniem Sebastiana, własnym postępowaniem oraz tym, że ukrywał przed nim pewien znaczący fakt. Przetarł twarz dłonią, zaczesując włosy do tyłu i wbijając wzrok w przyciemniony sufit, po którym od czasu do czasu snuły się drżące plamy światła.
Sebastian wrócił po chwili z dwoma butelkami zielonego Lecha i podał jedną Adamowi, rozsiadając się z szelmowskim, zadowolonym uśmiechem. Było mu dobrze, niczego mu nie brakowało. Nawet to, że znowu nie udało mu się nikogo poznać nie miało znaczenia, bo przecież był Kamyk i mogli rozmawiać ze sobą.
- Co, styrany po robocie? - zagadał, odbiegając od tematu wcześniejszej rozmowy.
- Bynajmniej, bo tu nie pracuję. I to jest jedna z kwestii, którą jestem ci winien wyjaśnić. - Adam uśmiechnął się do niego przepraszająco, decydując się zasiąść bliżej przyjaciela. - W sumie to masz jeszcze jedngo znajomego geja. Nie jest księciem z bajki, bliżej mu do pojebanego trefnisia, ale może... Może zdejmie z ciebie ten problematyczny czar. - Oblizał wargi, zatrzymując wzrok gdzieś na podłodze, nerwowo stukając opuszkami palców o chłodną powierzchnię butelki. Zaśmiał się. - Jeśli chcesz z kimś spróbować... To możesz ze mną.
Sebastian zakrztusił się pitym właśnie piwem, pochylił się do przodu i wypluł alkohol z ust prosto na podłogę. Odkaszlnął jeszcze kilka razy, próbując usunąć napój z płuc.
- Dostałeś właśnie miano króla dowcipu miesiąca. Dzięki stary, ubawiłem się przednio – rzucił, głosem zniekształconym przez zaskoczenie i zdławionym od zakrztuszenia.
Adam pokręcił głową, rozbawiony całą reakcją. Kompletnie się temu nie dziwił, lecz nie miał zamiaru tłumaczyć tego dobitniej. Spojrzał na twarz przyjaciela, uśmiechając się łobuzersko, tylko chwilę wahając się, czy powinien zrobić to, na co miał właśnie ochotę. Trudno, najwyżej wyjdzie z tej sytuacji z większymi obrażeniami, i to na własne ryzyko. Dotknął jego twarzy, spojrzał ostatni raz w oczy, by znaleźć nić zaskoczenia i pogłębić ją, kiedy go pocałował.
Sebastian zupełnie odruchowo rozchylił usta, przymknął powieki i zmiękł zupełnie, pozwalając sobie na krótkie westchnienie przez nos i chwilę zapomnienia, która nie trwała dłużej niż kilka sekund. Potem jednak odsunął się od niego i spojrzał na Adama tak, jakby go w ogóle nie znał, jakby był kimś obcym, i było w tym spojrzeniu coś bardzo niewesołego.
- Ja pierdolę... - szepnął do siebie, zgarniając z kanapy swoją kurtkę i nie obdarowując Kamyka nawet jednym spojrzeniem. - Wszystko, stary... zepsułeś.
Potem zwyczajnie uciekł.