Kawa i grafit 1
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 14 2013 09:41:19


1.

Zamarłem, spłoszony obecnością sąsiada z bloku naprzeciwko. Zatrzymałem się przed otwartymi drzwiami prowadzącymi na mały balkon, przyglądając się uważnie mężczyźnie zza jasnej firany wiszącej w przejściu. Błagałem w duchu, żeby zabrał swój tłusty tyłek i wrócił do mieszkania. Ale on jak na złość oparł się o barierkę balkonu, gdzieś między jedną a drugą doniczką, zaspanym wzrokiem oglądając okolicę.
Zacisnąłem palce na kubku gorącej kawy, której przyjemny żar parzył mi opuszki palców i wewnętrzną stronę dłoni. Frustracja wolno podchodziła mi do gardła, że chociaż przez chwilę nie mam czasu dla siebie. Do pracy miałem dziś na drugą zmianę, co było rzadkością, gdyż przeważnie układałem plan tak, aby cały czas chodzić na rano. Dzięki temu nie musieliśmy z matką kombinować, kto odbierze Kubę z przedszkola.
W końcu straciłem nadzieję, że sąsiad łaskawie wróci do środka i da mi możliwość doznania chwili prywatności na moim skrawku betonu. Chciałem zapalić, chociaż zdarzało mi się to rzadko, ale dziś wyjątkowo musiałem. Paczka papierosów bezpiecznie znajdowała się w kieszeni obszernej bluzy, idealnie ukryta. Nie patrząc na sąsiada wsunąłem się na balkon i od razu przeszył mnie przyjemny dreszcz chłodnego powietrza. Pod bluzą nie miałem nic, tak samo kapcie zostawiłem w pokoju, chcąc nacieszyć się tym przedziwnym, przeszywającym uczuciem, które przebiegło mi po karku. Bez zażenowania mógłbym porównać je do zbliżającego się orgazmu, lecz w tym było coś odmiennego, co wprawiało mnie w dobry nastrój, i nawet uśmiechnąłem się bez przymusu. Minie jakieś dziesięć minut i moje lodowate stopy dadzą znać, że pragną ciepła, a ja ich chętnie posłucham. W zasadzie to kocham ciepło i jestem strasznym zmarzluchem, lecz chyba w każdym jest trochę z masochisty?
Usiadłem na wytartym dywanie, który matka umieściła tu wraz z metalową suszarką na ubrania i wiklinowym koszem, na którego dnie dojrzałem parę pustych słoików. Oparłem się plecami o frontową ścianę bloku i odetchnąłem głęboko, zamykając oczy, udając, że wcale nie jestem tu, gdzie jestem. Nie trwało to długo, bo ciszę jako taką przerwało ujadanie czyjegoś psa, które echem rozniosło się po starym osiedlu. W zasadzie panował tu ciągły hałas, przemieszany rozmowami ludzi siedzących na ławkach, puszczaną muzyką, zgrzytami, uderzeniami, niepozwalający na odrobinę pustej, przyjemnej ciszy. Szkoda, że ktoś kiedyś nie nagrał ciszy, ale w taki sposób, że gdyby się ją włączyło, żaden inny dźwięk nie miałby prawa jej zdominować. Można by zamknąć oczy i w końcu spokojnie odetchnąć.
Tutaj jednak panowało prawo dżungli, im jesteś głośniejszy, tym masz więcej władzy. Przynajmniej tak wynikało z moich obserwacji mieszkańców osiedla, czy to z mojego bloku, czy z innych. Otworzyłem oczy i upiłem łyk kawy, natychmiast odczuwając jej ciepło roznoszące się błogo w piersi. Zmarszczyłem brwi, przyglądając się przez szpary metalowej barierki mojemu sąsiadowi, który z zainteresowaniem grzebał w jednej z doniczek, lecz chyba nie w celach zapewnienia roślince lepszego rozwoju, a odwrotnie, ukrócenia go. Nie miał w twarzy nic, co zmusiłoby mnie do przyjemnego badania każdego jej fragmentu, chwycenia ołówka, a może długopisu, którymi przeniósłbym na szary papier szkicownika umęczone oblicze. Szeroka szczeka, ziemniaczany nos, cienka linia warg, których nie sposób było dojrzeć. Idealny wzór faceta po czterdziestce, lubującego się w porannym i wieczornym piwie oraz w dobrym, tłustym, polskim jedzeniu.
Och przestań, skarciłem się w duchu, doskonale wiedząc, że nie powinienem wysnuwać takich wniosków. Mniejsza, to nic takiego. Sięgnąłem w końcu po paczkę papierosów, odstawiając kubek z kawą na ziemię. Zapaliłem i zatrzymałem wzrok na wesołej paszczy krokodyla, która zerkała na mnie z błyszczącej płaszczyzny kubka. Ulubiony kubek Kuby.
Mojego syna.
Odwróciłem wzrok, układając ramiona na kolanach. To już prawie dwa i pół roku, odkąd z nami jest, odkąd się pojawił i wszystko zmienił. Dziś, wracając do tamtej sytuacji czuję ulgę, że jakoś udało mi się z tego wyjść, chociaż liczba strat poniesionych przy tym jest ogromna. Nienawidzę burzliwych sytuacji, które wpadają znienacka i wszystko niszczą, ot tak. Bam! I koniec. Koniec z tym, co wydawało się poukładane. Nienawidzę, kiedy ludzie w takich chwilach zmieniają twarz, napinają mięśnie, wykrzywiają usta i krzyczą.
Zaciągnąłem się i przez chwilę próbowałem dojrzeć strukturę brudnomlecznego dymu. Zacisnąłem palce na łokciu, poczułem, jak zaczynam drżeć. Norma, kiedy robi mi się chłodno, kiedy ogarnia mnie strach, bądź czymś się przejmuję.
Pamiętam wszystko, co zdarzyło się dwunastego grudnia, tuż przed przerwą bożenarodzeniową. Był już wieczór, leżałem na łóżku i czytałem. Ktoś zadzwonił do drzwi. Przytłumiony dźwięk dzwonka przebił się przez Red Hotów i wtedy zdziwiłem się, kto też o tej porze może nas nachodzić. Nie minęła chwila i do pokoju weszła moja matka. Niepokój wymalowany na jej twarzy oraz zmęczenie zaniepokoiły i mnie, ale zbyłem, to chcąc, aby zostawiła mnie samego. Wtedy właśnie powiedziała, że przyszła do mnie jakaś dziewczyna.
To była Jessika, a na jej widok aż zatrzymałem się w progu salonu, do którego zaprosiła ją matka. Nie widziałem dziewczyny chyba z rok, i wcale tego nie żałowałem. To co nas łączyło, należało do tej części świata, który tworzyłem świadomie bądź nie w tajemnicy przed rodzicami. Wszelkie zasady, które mi wpajali, budowane na wierze katolickiej, nijak miały się do rzeczywistości, z którą przyszło mi zmierzyć się w szkole.
Nie pamiętam słów, gestów, które wtedy padły. Kiedy Jessika powiedziała „twoje dziecko” wskazując na niemowlę w nosidełku, coś mnie sparaliżowało. Pierwszy raz widziałem, jak wszystko się nagle zmienia, i to w takim tempie, że nie zdążyłem przełknąć śliny.
Nie, nie, nie chcę o tym myśleć. Ten wstrząs, przerażenie, ból, który ujrzałem w oczach rodziców, jak krzyczeli po wyjściu Jessiki, a gdzieś nad nimi płacz dziecka. Chciałem wtedy uciec, cofnąć się do paru chwil przed tym wszystkim i uciec. Ojciec był wściekły, jego czerwona twarz była pełna przedziwnych emocji, których nie spodziewałem się u niego ujrzeć. Nie odpowiadałem na jego pytania, które wykrzykiwał szarpiąc mnie za ramiona. A potem mnie uderzył.
Aż czuję, jak mnie w żołądku ścisnęło, kiedy zalała mnie fala wspomnień. Niewielki ból, jakby od tamtego zdarzenia w serce wrosła mi igła. Drażniła najczulszy punkt i mogła wywołać lawinę. Nienawidziłem się, tak strasznie się wtedy nienawidziłem. Oddałbym wszystko w tamtej chwili, aby moi rodzice nadal wierzyli w obraz takiego syna, jakim chcieli, abym się stał. I w zasadzie nadal taki byłem, nawet po tych dwóch latach, mając na uwadze wszystko, co mi przekazywali. Bo inny przecież być nie mogę, inaczej znowu bym kogoś skrzywdził, a tego już nie chcę.
Pierwsza noc z Kubą była pełna sprzeczności, konfliktu jaki się we mnie wówczas narodził. Kiedy wyszedłem z pokoju, gdzieś około trzeciej, zmęczony, nadal przerażony, na widok dziecka zamarłem. Tak strasznie wstydzę się tego, co wtedy przyszło mi na myśl, co strach podsunął mi do głowy. W jednej chwili zapragnąłem wynieść śpiące niemowlę, zostawić gdziekolwiek, aby tylko nie leżało w moim domu. Obwiniałem je za wszystko i szczerze nienawidziłem. Ale nie zdobyłem się na ten krok, bo dobrze wiedziałem, że nie stać mnie na to. Gdzieś z tyłu głowy pamiętałem słowa rodziców o wartości życia.
Potem nastąpiły trzy długie, męczące miesiące, kiedy rodzice zadecydowali o zaopiekowaniu się Kubą. Zaczęło się bieganie po urzędach, sądach, aby załatwić prawnie opiekę nad dzieckiem oraz upewnić się, czy jestem biologicznym ojcem. Wtedy jeszcze żyła we mnie nadzieja, że test będzie nieprawidłowy i ciężar, który tak gwałtownie na mnie spadł, z łatwością również zniknie. Nic takiego się jednak nie stało.
Miesiące przed maturą były mordęgą, walką ze sobą samym, kiedy musiałem brać Kubę na ręce, karmić go, opanowywać strach i wstręt. Tak, czułem cholerny wstręt do niego, i dziś nigdy bym się do tego nie przyznał. Maturę ledwo zdałem, a wynik był gorszy od tego uzyskanego na próbnej. Jedynie na angielskim dostałem satysfakcjonującą sumę, ale była to zasługa korepetycji.
Popiłem duży łyk kawy i znowu zaciągnąłem się papierosem, przykurczając palce u nóg. Miękki włos dywanu łaskotał mnie w pięty, a kwietniowe słońce wspinało się po ramionach. Soczysta zieleń bluzy poraziła mnie w oczy, ale nie przejąłem się tym odwracając wzrok.
Jakoś się przyzwyczaiłem. Powoli. Jakbym odznaczał poziomy, które musiałem przejść, aby w większej części zaakceptować istnienie Kuby i nie obwiniać go o to, jak jego przyjście na świat zmieniło moje życie. Ale czasami ten strach powracał. Nie lubiłem tego i brzydziłem się sobą za to, co czułem. Wiem już, że mój syn jest ostatnią istotą na ziemi, którą powinienem o cokolwiek winić. A na pewno nie o to, że jego ojciec za namową klasowych idiotów (w tym jednego, z którym znał się od dziecka) zdecydował się na mały zakład. Miałem jedynie zdobyć numer dziewczyny o platynowych włosach, którą okazała się Jessika. Tamtej nocy prócz numeru telefonu dostałem jeszcze jeden, szybki numerek o zapachu alkoholu, na tyłach garażu. A potem były kolejne spotkania. Można nawet powiedzieć, że przez jakiś czas chodziłem z Jessiką. Jeśli można nazwać weekendowe wypady na seks związkiem. A potem zniknęła. Rozpłynęła się, i nawet poczułem ulgę, rozdarty między posłuszeństwem wobec rodziców, a tym, co przeżywałem jako nastolatek.
A potem niespodziewanie wróciła.
– Koniec tego – mruknąłem do siebie, zgniatając niedopałek papierosa i wyrzucając go za balkon, ale tak, aby nikt tego nie spostrzegł. Moja chorobliwa ostrożność czasem mnie przerażała, lecz nie mogłem sobie pozwolić, aby matka odkryła moje nieregularne popalanie. Nie lubię, jak się denerwuje, szybko wtedy wpada w jakąś melancholię i z byle powodu zaczyna płakać. Dlatego z wyprzedzeniem próbuję przewidzieć co może się zdarzyć, usuwając jakiekolwiek znaki, które mogłyby ją zaniepokoić. Nie chcę podsuwać matce kolejnych powodów, dla których nie byłaby ze mnie zadowolona, które by ją zawiodły. Rozwód z ojcem powinien być jedynym skutkiem mojej głupoty.
Przymknąłem powieki, obejmując kolana, próbując nieco się uspokoić. Zabawne, że zawsze kiedy wracam do tego wszystkiego, niespodziewanie łapie mnie smutek, a krtań ściska nieprzyjemnie. Jeszcze chwila i pan Mikołaj się rozklei. Bo to dusi, serio dusi, nawet po takim czasie. Widzę to jak takiego wielkiego gada, pasożyta, który we mnie siedzi. Czasem się zbudzi, przypomni o swojej obecności. Ignoruje go, nawet się przyzwyczajam, że mi towarzyszy, że czasem zniekształca obraz mojego życia. Zwłaszcza, kiedy patrzę na Kubę, matkę, czy na nasze nowe życie.
Podnoszę się z niechęcią, mimo że posiedziałbym dłużej, nie przejmując się chłodem ciała, czy topniejącym czasem, zbliżającym mnie do wyjścia do pracy. Poranne słońce układa się w nieregularne plamy na parkiecie w sypialni matki. Zatrzymuję się i przyglądam z zaciekawieniem jak drżą i pulsują.
W tym samym momencie przypominam sobie moją ulubioną piosenkę Audioslave <1>Be Yourself. Jakie to absurdalne, kiedy porównuję ją do mojego życia. W zasadzie to już od dłuższego czasu chodzi za mną pytanie: jaki jestem? Bo chyba ja, to nie ten obecnie. Może to ten gad we mnie, może w jego skrzywionym obrazie jest prawda o mnie? Prawda, której tak się boję? Bez znaczenia. Zapomnij Mikołaj. Za piętnaście minut musisz wyjść, więc rusz dupę!


2.

Kuchnia była tym miejscem, w którym Mikołaj nie czuł się zbyt komfortowo, lecz nie mógł przeciwstawić się obowiązkowi, jakim było przygotowanie posiłku dla Kuby. Matka miała wrócić jak zwykle po siedemnastej z pracy, więc na syna spadało gotowanie, którego szczerze nie znosił. Chociaż było coś ciekawego w całym tym obrządku, zaczynając od obierania ziemniaków a kończąc na doprawianiu ryby i czekaniu, aż wszystko będzie gotowe. Mikołaj nie uważał się za mistrza patelni, raczej za jego pomocnika, bo to właśnie matka pełniła funkcję szefa. On tylko wykonywał to, co zanotowała mu na kartce w kratkę, pochyłym pismem. A dziś koniecznie musiała być ryba, bo piątek, bo post.
Miał nadzieję, że rodzicielka pojawi się w domu wcześniej, dzięki czemu on będzie mógł wyjść do Wojtka. Już nie mógł się doczekać kiedy pójdą na boisko i pograją w piłkę, zapalą, popiją, pogadają o wszystkim i o niczym. Mikołaj żałował, że częstotliwość tych spotkań jest coraz mniejsza, a wynikało to ze zbliżającego się maja. W tym roku jego kumpel miał maturę.
Westchnął, na chwilę odrywając się od swoich myśli, wracając do ostatniej kłótni między jednym z pracowników sklepu, gdzie pracował, a ich kierownikiem. Czasami wydawało mu się, że nie ma ani odrobiny czasu, aby zająć się czymś, co lubi, co przez nawał obowiązków nie było możliwe do zrealizowania. W takich chwilach przystawał na moment i zauważał, jak mechanicznie wykonuje wszystkie swoje obowiązki, zaplanowane każdego dnia w takim samym układzie, dopasowane do jego pracy i matki. Żył zatopiony po części w szybko nabytej dorosłości, nadal jednak czując się nastolatkiem, który pragnął jeszcze się bawić, poznawać, zmieniać otaczającą go rzeczywistość. Obecnie miał wrażenie, że nic co robi nie jest bezpośrednio tym, czego by chciał, jego zamysłem, jego działaniem. Pojawienie się Kuby spowodowało, że najbliższe lata zostały mu zaplanowane od początku do końca.
Mikołaj tęsknił za swobodnym oddaniem się własnej wyobraźni, którą mógłby przelać w postaci nieplanowanych obrazów na ciemnożółty papier szkicownika. Kiedy jednak nachodziła ta chwila, kiedy już nikt nie wymagał od niego jakiś działań czy uwagi, pojawiał się upragniony czas, wtedy brakowało miejsca, gdzie mógłby go spożytkować. Niestety, od momentu wyprowadzki z ich starego mieszkania, które w porównaniu do tego, w którym żyli obecnie wydawało się pałacem, nie mógł znaleźć dla siebie kąta. Pokój dzielił z Kubą, z małym, trzyletnim chłopcem, który zasypiał po przeczytaniu mu bajki gdzieś koło dwudziestej. Teoretycznie jego młodszy brat, którym on i matka opiekowali się od dwóch lat, a w praktyce jego nieplanowany syn. Zatem pokój, który zajmował z malcem odpadał, tak samo większy pokój, gdzie spała matka. W ostateczności zostawała kuchnia, ale Mikołaj już się przekonał nie raz, że nawet w tym pomieszczeniu nie wychodzi mu rysowanie. Nie był to ten klimat, który pozwoliłby mu się bez reszty oddać tworzeniu wymyślonych twarzy, czy utrwaleniu jakiejś miny Kuby, kiedy nadmiernie roznosiła go energia. Nawet nie próbował sięgać po szkicownik, wiedząc doskonale, że ołówek czy kredka nie będą chciały współpracować, a linie wymuszone stworzą bazgroł, nic co mieniło mu się pięknym obrazem w umyśle.
Odstawił garnek z ziemniakami z powrotem na gaz, gdy udało mu się odcedzić z nich wodę. Gęsta, dusząca para unosiła się nad zlewem, aby po chwili całkowicie opaść. Mikołaj podwinął rękawy koszulki i sięgnął po dwa talerze z szafki, mając nadzieję, że obiad obejdzie się bez kapryszenia ze strony Kuby. Młody potrafił nieźle marudzić, zwłaszcza gdy w pobliżu nie było matki, doskonale wiedząc, że kobieta nie da się nabrać na jego słodkie oczy czy łzy. Ale co innego przy Mikołaju. Chłopak zdawał sobie sprawę z tego i nie potrafił długo naciskać na malca, pragnąc jedynie, aby ten w końcu się uspokoił. Zgadzał się na połowę zachcianek syna, nie mając bladego pojęcia, czy dobrze postępuje. Przy matce próbował nie ustępować, pokazać, że nie da sobie wejść na głowę. Nie zawsze jednak udawało się podtrzymać obraz nieczułego brata. Gubił się w tej całej grze odgrywania roli dobrego syna i brata, tudzież ojca.
– Kuba! Jest kolacja! – zawołał w głąb mieszkania, układając na jasnej ceracie w tulipany, rozłożonej na niewielkim, narożnym stoliku dwa talerze. Prócz ziemniaków i ryby była jeszcze gotowana kapusta, którą matka uparła się zrobić, chociaż Mikołaj coś czuł, że malec nie za bardzo się do niej przekona, chociażby z tego powodu, że była tam poszatkowana marchewka. A jak już się zdążył przekonać, ona i Kuba byli największymi wrogami. – Kuba! – powtórzył, odkładając na nieuprzątnięty blat kuchenny ścierkę i wychodząc z kuchni do przestronnego przedpokoju. – Kuba...
Stanął na progu niewielkiego pokoju, w którym on i malec spali. Można było zrobić zaledwie dwa kroki w bok, aby zatrzymać się przy dwupiętrowym łóżku. Na szczęście w głąb było nieco więcej miejsca, i tam właśnie Kuba miał swój kącik z zabawkami oraz niewielki stolik i siedzisko, przy którym obecnie zasiadał, wytrwale coś rysując. Za łóżkiem, w równiej kolumnie, oparte o ścianę stało parę szarych kartonów. Mikołaj miał tam jeszcze swoje rzeczy, których nie rozpakował, nie chcąc robić dodatkowego ścisku w małej przestrzeni pokoju.
– Kuba, słyszałeś co mówiłem? – spytał poważnie, chociaż nie miał zamiaru strofować syna. Wsunął ręce w kieszenie spodni i podszedł do niego, z uwagą przyglądając się wszystkim kartkom, które leżały na ziemi. Pierwszy raz poczuł coś miłego, nazwał to dumą, że jego syn odkrywa w sobie pociąg do rysowania, że to lubi, tak jak jego ojciec. Wcześniej Kuba był po prostu dzieckiem, niespodziewaną zmianą w życiu Mikołaja, której nie planował, której się nie spodziewał. Na początku był przymus, przyznanie racji rodzicom, że musi wziąć odpowiedzialność za ten jeden wybryk na imprezie u Kamila, chociaż w głębi siebie miał ochotę uciec. Odpowiedzialność za głupi zakład, że poderwie jedną z dziewczyn.
– Rysuję – usłyszał odpowiedź malca, z poważną nutą w głosie.
Pozwolił sobie na nikły uśmiech, rozbawiony zaangażowaniem, z jakim Kuba mazał po kartce, wykonując przy tym zamaszyste ruchy ręką. Wszystkie rysunki były w zasadzie bardzo podobne do siebie, różniły się jedynie doborem kolorów. Zawsze jednak dominował jeden, wielki bazgroł nakładających się na siebie linii, krzywych kółek i zygzaków.
– Chodź Kuba. Zjesz i będziesz mógł rysować ile chcesz.
– Nie mogę. Muszę skończyć.
– Zjesz i skończysz. – Nachylił się nad malcem, przeczesując palcami burzę jego rudych włosów.
– Nie, jeszcze nie, Mikołaj. – Chłopiec podniósł na niego spojrzenie piwnych oczu, w których dostrzegł sprzeciw, chociaż usta malca wygięły się w wyrazie smutku.
– Jak mama zobaczy, że nie zjadłeś, to będzie zła i rozboli ją głowa.
– Ale, ale to dla taty! – Kuba zmarszczył brwi, cały pochmurniejąc i z powrotem odwracając się do kartki papieru. Mikołaj poczuł się nieswojo, zwiesił głowę, nie mając pojęcia jak to skomentować. Od rozwodu rodziców minęły niecałe trzy miesiące, ciężko było malcowi przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji, kiedy w domu nie było ojca. Mikołajowi również.
– Przyjedzie w niedzielę, cały dzień będziecie się bawić – mruknął niewyraźnie, przygaszony, dopiero teraz czując, jaki jest zmęczony całym tygodniem pracy. Zerknął na zegar zawieszony tuż obok na ścianie, zły, że matka nie pojawiła się jeszcze w domu. – Kuba chodź. Już, migiem myj ręce i siadamy do stołu.
Chłopiec chcąc nie chcąc podniósł się z krzesła, przy okazji prezentując bratu jak bardzo jest niezadowolony z tego faktu. Naburmuszony, obrażony, że przerwano mu w tak ważnej czynności. Nie czekając, aż Mikołaj za nim pójdzie wybiegł z pokoju, zapewne kierując się do łazienki.
– Fuuj! Nie chce tej kupy!
Mikołaj wyszedł szybko za nim, doskonale odczytując te słowa, które zapewne odnosiły się do kapusty.
– Kuba... – zaczął, zwracając się w stronę malca, który stał w przedpokoju w korytarzu, wpatrując się ze skwaszoną miną w wejście do kuchni. Mikołaj skarcił się w duchu, że jak zwykle nie pomyślał o tym, że syn najpierw pobiegnie sprawdzić, co będzie jadł. Musiał cokolwiek zrobić, bo inaczej kolejnym następstwem tej sytuacji mogło być... – Kuba!
Tak jak przewidział, gdy tylko uczynił parę kroków, aby zbliżyć się do syna, ten szybko wycofał się w stronę łazienki i zanim Mikołaj dopadł do niego, zamknął się od środka.
– Kuba... – powiedział, z rezygnacją opierając czoło o śliską powierzchnię białych drzwi, nie mając sił na karcący ton. Nie złapał również za klamkę, wiedząc, że i to na nic się nie zda. Matka w takich sytuacjach miała w zwyczaju mocno się denerwować, szarpać za klamkę i kazać malcowi natychmiast otwierać. Przeważnie wtedy po drugiej stronie dochodziło do płaczu i Kuba poddawał się, mocno wystraszony. Mimo to nadal stosował tą taktykę, kiedy chciał postawić na swoim, ani myśląc robić coś, na co nie miał ochoty.
– Nie chcę tego! – zakomunikował stanowczo chłopiec.
– Kuba, mama zaraz przyjdzie. Wiesz, że się zezłości na nas. – Próbował dalej Mikołaj, chociaż przez chwilę mając nadzieję, że uda mu się wygrać tą małą potyczkę. Zagryzł wargę i skrzywił się dotkliwie, na moment mając ochotę zostawić Kubę i iść zjeść, bo był przemożnie głodny.
Odetchnął, słysząc jak maluch spuścił z tonu.
– Nie lubię tego, Mikołaj. Brzydko pachnie i jest tam marchewka. Widziałem.
– Dobrze, ja zjem za ciebie, a mamie powiemy, że zjadłeś. Mało, ale zjadłeś, dobrze? – Uniósł brwi, wpatrując się z nadzieją w oczach w drzwi, jakby przez ich powierzchnię mógł dojrzeć sylwetkę syna. Przesunął palcami po nierównościach i paru zadrapaniach na płycie, modląc się w duchu, aby Kuba zgodził się na to, co zaproponował. – Zgoda? Ubrudzimy twój talerz i mama będzie myśleć, że zjadłeś kapustę. Ale musimy już teraz usiąść, bo może wrócić wcześniej.
Mówił spokojnie, jakoś podskórnie wyczuwając, że inaczej nie zmusi syna do otworzenia drzwi, a tym bardziej do zjedzenia kolacji. Drgnął, gdy doszedł go znany zgrzyt przekręcanego klucza w zamku i po chwili ujrzał twarz Kuby w niewielkiej szparze w drzwiach.
– Obiecujesz? – Piwne oczy malca były poważne, więc Mikołaj nie miał zamiaru wycofywać się z tego, co zaproponował. Uśmiechnął się do niego przyjaźnie i odruchowo sięgnął dłonią do ułożonych w nieładzie włosów syna. Jeszcze dwa lata temu z pełnymi obawami i strachem podchodził do niego, będąc pewnym, że zrobi mu krzywdę.
– Obiecuję, a teraz umyj ręce, a ja nałożę, dobrze?
– Dobrze.
Kuba wywinął mu się spod ręki i zaraz doszedł go szum wody, która spłynęła z kranu do umywalki. Mikołaj wycofał się do kuchni, w duchu przekonując się, że od początku znał koniec tej potyczki i jaka by ona nie była, zawsze się poddawał. Niepokój z dawnych lat powracał, strach czy uda mu się zapanować nad dzieckiem, które tak gwałtownie wyrażało emocje. Mikołaj bał się wszelakich emocji, i aby nie dopuścić do ich wybuchu, próbował na drodze spokoju i pewnych kompromisów gasić je w zarodku. Podniesiony głos, krzyk, płacz, wszystko to tak mocno na niego wpływało, że doznawał fizycznego paraliżu, bólu, któremu nie potrafił się nie poddać. A jeśli był w stanie się poruszać, budziła się w nim chęć ucieczki, odnalezienia miejsca, gdzie zazna spokoju i odetnie się od źródła zdenerwowania.
Odetchnął zadowolony, że on i Kuba zdołali się porozumieć, nawet jeśli malec postawił na swoim. Ale nie płakał i nie bał się.
– Szybko, szybko. – Kroki syna rozległy się wyraźnie, kiedy w swych kapciach wszedł do kuchni, gdzie na podłodze nie tłumiła ich żadna wykładzina.
– Jedz powoli, zwłaszcza, że to ryba. Dobra? – Mikołaj nałożył im obu, ale dla malca mniejszą porcję. W razie czego mógł mu dołożyć, jeśli zechce. W całym mieszkaniu było jeszcze sporo rzeczy wymagających napraw, a nawet remontu. W obecnej sytuacji finansowej jednak nie mogli pozwolić sobie na cokolwiek. Wygoda, której Mikołaj doświadczył w starym mieszkaniu nijak miała się do tego, z czym musiał się zmierzyć tutaj. Widząc zaskoczenie na twarzy Mikołaja, matka powiedziała mu, że zdarzało się jej mieszkać w gorszych warunkach, więc nie powinni narzekać. Syn nie miał zamiaru cokolwiek mówić, skarżyć się czy marudzić, doskonale zdając sobie sprawę, że to, gdzie się znaleźli jest jego winą.
Chciał już usiąść do stołu, czując wręcz niewyobrażalną radość, że będzie mógł zjeść, kiedy pozostawiony na kuchennym blacie telefon rozbrzmiał wesołą melodyjką. Kuba spojrzał w tamtą stronę i zanim Mikołaj zareagował, chłopiec sam skoczył do komórki, przy okazji głośno upuszczając widelec, który miał wcześniej w dłoni. Na szczęście nie zdążył nic na niego nałożyć, inaczej Mikołaj musiałby zająć się sprzątaniem resztek jedzenia ze stołu i z podłogi.
– Mama, mama! – zawołał radośnie Kuba i nie myśląc o podaniu telefonu Mikołajowi sam odebrał, wcześniej zauważając, jak robi to jego brat. – Mama!
– Kuba...
– Kiedy wrócisz? – zapytał w stronę słuchawki, odsuwając się od rąk Mikołaja, które chciały go pochwycić. Zamarł w miejscu i zrobił smutną minę, wsuwając sobie do buzi palec. – Dobrze, już go daję.
– Część, mamo – przywitał się Mikołaj, kiedy w końcu dostał telefon.
– Zadzwoniła do mnie pani Justyna, więc dziś idę do niej i wrócę wieczorem – oznajmiła mu matka zmęczonym głosem.
– Ale... – zdołał wydobyć z siebie, szybko zdając sobie sprawę co oznacza to dla jego dzisiejszych planów wieczornych. – Ale umówiłem się dziś z Wojtkiem...
– Mikołaj, co ja ci na to poradzę? – uraza w słowach matki nie była tym, co chciał usłyszeć, a tym bardziej zirytowanie, które również wyczuł. – Tak, nie umawiała się ze mną wcześniej, ale przypominam ci, że te dodatkowe pieniądze bardzo się nam przydadzą. A ze swoim kolegą możesz umówić się jutro, albo nawet w niedzielę, kiedy twój ojciec przyjedzie po Kubę.
– Ok, rozumiem, wiem to. – Nieświadomie pozwolił sobie na niechęć, jaka zabrzmiała w jego głosie oraz zrezygnowanie. Nie chciał się kłócić i nie miał zamiaru po raz któryś wysłuchiwać pouczeń matki, zwłaszcza kiedy była zmęczona. Nie miał sił na to, bo cokolwiek by nie powiedział i tak zostałby źle zrozumiany, a na pewno posądzonym o bezwzględność względem rodzicielki. – Zadzwonię i odwołam.
Chciał jak najprędzej skończyć tą rozmowę, czując nieznośny ucisk w skroniach, znak zbliżającego się bólu głowy, jeśli w końcu nie zaspokoi głodu.
– Przypilnuj, aby Kuba zjadł podwieczorek i poszedł spać o dwudziestej. Nie wiem, o której wrócę. Ucałuj go ode mnie.
– Dobrze, to cześć.
Rozłączył się i przymknął powieki, zły i zmęczony, że nie ułożyło się tak, jak planował. Posmak goryczy pojawił się w ustach na myśl, że szansa na chwilę relaksu została mu zabrana. Westchnął i przetarł twarz dłońmi, zwracając spojrzenie na Kubę, który bacznie mu się przyglądał. Malec przekrzywił głowę w bok, wolno zajadając swoją kolację.
– Kiedy mama przyjdzie? – spytał cicho, nie przejmując się tym, że w tej samej chwili niezdarnie wsuwał sobie do ust widelec z porcją zbitych ziemniaków.
– Mama musi dziś pojechać do pani Justyny, wróci wieczorem i przeprasza, że nie przeczyta ci bajki. Zrobi to jutro. – Mikołaj uśmiechnął się lekko, mimo że w ogóle nie miał na to ochoty, przez chwilę będąc pewnym, że to wina Kuby. Chłopca, który jest jeszcze zbyt mały, aby mógł zostać chociaż na chwilę sam. Przez niego nie mógł się spotkać z kumplem, przez niego zerwał z Anetą, która nie potrafiła wytrzymać, że Mikołaj nie miał dla niej czasu, bo ciągle zajmował się młodszym bratem.
Spuścił wzrok na swój talerz, nagle ogarnięty złością na siebie samego, że w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy. Debil, przeklął się w duchu. Przełknął dwa kęsy kolacji, tracąc apetyt na całą resztę. Sięgnął z powrotem do telefonu i wybrał numer kumpla, chcąc natychmiast poinformować go o zmianach w ich spotkaniu.
– Do kogo dzwonisz? – Kuba objął rączkami szklankę ciepłej herbaty, cały czas przyglądając się starszemu bratu.
– Do Wojtka.
– A kto to?
– Kolega. Jedz Kuba. – Mikołaj podniósł się od stołu i podszedł do okna, zwracając wzrok na widok rozpościerający się za nim. Śnieg dawno już stopniał, chociaż zima w tym roku długo trzymała, nie mając zamiaru odstąpić miejsca wiośnie. Szare zaspy zalegały na trawnikach, tworząc nieprzyjemny obraz kończącej się chłodnej pory roku. – Hej, Wojtek. – Mikołaj podrapał się w kark, przenosząc spojrzenie na swoje białe skarpetki, próbując nie myśleć jaki jest niezadowolony, że musi odwołać spotkanie.
– Noo siema, co tam? – w słuchawce odezwał się głos kolegi. Chłopak miał zabawną manierę przeciągania samogłosek.
– Wiesz co, niestety nie dam rady wpaść. – Mikołaj pozwolił sobie na ciężkie westchnienie, opierając się o blat kuchenny i pocierając palcem kącik oka. – Matce wypadło pilnowanie dzieciaków u takiej babki, no i muszę siedzieć z młodym.
– O ja pierdolę, to najgorzej – skwitował Wojtek z nutą zrozumienia w głosie. – A nie możesz smarka wziąć ze sobą? Co? Da mu się coś tam do robienia. Weź nie pierdol tylko przyłaź.
Mikołaj w pierwszej chwili zaniemówił, będąc przekonanym, że kumpel sobie z niego żartuje proponując mu takie rozwiązanie, lecz kiedy ten nie zaprzeczył, jego zdziwienie tym bardziej wzrosło. Spojrzał na Kubę z umazaną buzią, który z wielką precyzją wyskubywał kawałki ryby i palcami wkładał je sobie do ust.
– Ale serio? Twoja matka nie będzie mieć pretensji, że przyjdę z nim? – zapytał dla pewności, nie do końca przekonany, czy jest to na pewno dobre wyjście. Z drugiej jednak strony myśl, że może jednak jego plany wieczorne wypalą sprawiła, że odrobinę się rozchmurzył.
–Ło rany, nie jojcz tylko bierz młodego i przychodź. Co moja matka ma do tego? Do mnie przychodzicie, a nie do niej, co nie?
Zaśmiał się pod nosem, słysząc to.
– Taa, młody będzie nowym graczem w naszej drużynie w Diablosie – powiedział, szczerze rozbawiony i przekonany do zabrania ze sobą Kuby. Miał tylko nadzieję, że malec nie będzie robić problemu w związku z tym. – To mnie stary zaskoczyłeś, ale niech będzie. Spodziewaj się nas punktualnie o siedemnastej.
– To narta! – pożegnał się Wojtek entuzjastycznie.

***


W końcu, pomyślał z ulgą Mikołaj, kiedy ujrzał osiedle przy ulicy Bukowskiej, przy którym się zatrzymał. Poprawił Kubę na swoich rękach i ruszył chodnikiem przez niewielki skwer, na którego terenie stało parę starych, nagich drzew w kopcu szaro-białej brei. Mikołaj znał na pamięć drogę do domu Wojtka, zaczynając od podróży autobusem, a kończąc na parominutowym spacerze od przystanku do bloku. Wszystko zajmowało niecałe półgodziny, lecz mając dodatkowego pasażera w postaci trzyletniego chłopca, ten czas nieco się wydłużał.
Mikołaj zadrżał, czując jak chłód kwietniowej zimy przyprawia go o dreszcze. Kuba przysypiający mu na ramieniu stawał się nieprzyjemnym ciężarem i chłopak ogromnie się cieszył, że nareszcie dotarli pod drzwi mieszkania rodziny Dresslerów. Pociągnął nosem i nacisnął dzwonek obok drzwi z lekko przekręconą dwójką. Zerknął do góry, słysząc jakieś śmiechy oraz poszczekiwanie psa. Kuba na jego rękach poruszył się, ale nadal spał z policzkiem wtulonym w ramię brata.
Drzwi otworzyły się po chwili, ukazując uśmiechniętą i rumianą twarz Wojtka. Chłopak był trochę pulchny, co nie było szczególnie widoczne dzięki szerokiemu, białemu t-shirtowi i błękitnym dżinsom z obniżonym krokiem, które miał na sobie.
– No siema, wchodź, wchodź. Rany, mały śpi, co? Wchodź kurka, zimno jest, nie? – zagadał Wojtek, nie przestając się uśmiechać całym sobą, marszcząc zabawnie usiany piegami nos. Stanął z rękoma w kieszeniach, patrząc jak Mikołaj próbuje ogarnąć siebie i Kubę. Cieszył się, że przyszli, bo wiedział, że dzięki temu nie będzie się nudził. Korytarz z szafką na buty i wieszakiem na kurtki był klaustrofobicznie wąski i dosyć ciemny. Chłopak zapalił światło, chcąc ułatwić Mikołajowi rozebranie się. – Co Kuba, zimno jest, co? Zmarzłeś smarku?
– Daj mu spokój, nie widzisz, że jest jak naćpany? – zażartował Mikołaj, stawiając malca na podłodze, tym samym go wybudzając, lecz nie na tyle, aby ten zorientował się, gdzie się znaleźli. Chłopak rozpiął mu niebieską, zimową kurtkę z przyszytym krokodylem na przodzie, będącym prezentem od ojca Mikołaja. Kuba uwielbiał to zwierzę i pragnął wszystkiego, co było z nim związane.
– Hm... – Malec zacisnął rączkę w piąstkę na ramieniu brata, drugą przecierając zaspane oczy. Zauważając Wojtka, obcą osobę, schował twarz w zgięciu szyi Mikołaja, zaniepokojony, niepewny tego, co się dzieje.
– Chcesz coś pić? Kolki chcesz? Małemu coś dać? Co, mały, chcesz coś się napić? Coś ty taki wstydliwy? – zaśmiał się wesoło Wojtek, nie zauważając za bardzo podenerwowania chłopca. W przytłumionym świetle energooszczędnej żarówki jego różowa, rumiana skóra wydawała się wręcz purpurowa, kontrastując z słomkowo jasnymi włosami. – Rany, dzieciar, aleś ty rudy – zarechotał, czochrając Kubie włosy.
– Dla mnie cola. Kuba, chcesz pić? – Mikołaj spojrzał na syna, odsuwając go od siebie, aby zajrzeć mu w zaczerwienione oczy, przy okazji rozpinając swoją kurtkę. Wydatne policzki chłopca nabierały już koloru, a z każdą kolejną minutą malec wydawał się coraz bardziej rozbudzony. Konsternacja malująca się na jego twarzy mówiła Mikołajowi, że nadal nie może przekonać się co do miejsca, w którym się znalazł. – Hej Kuba, nie pamiętasz wujka Wojtka? – zapytał z uśmiechem, spokojnie, nie chcąc dodatkowo go denerwować. – A kto ci przyniósł ten mały strażacki wóz?
Kuba przygryzł dolną wargę, nadal przytrzymując się brata i zapewne próbując przypomnieć sobie ten fakt ze swojego krótkiego życia.
– Hej, mały, nie wstydź się, wyluzuj. Wejdźcie do mnie, skoczę po picie – powiedział, znikając za harmonijkowymi drzwiami prowadzącymi do kuchni.
– Chodź, Kuba. – Mikołaj wyprostował się i zawiesił ich kurtki na jednym z haczyków przy okrągłym, starym lustrze. Widząc jak malec wtula się w jego nogę, wziął go na ręce, wcześniej przewieszając sobie przez ramię plecak. Otworzył drzwi do pierwszego pomieszczenia i wsunął się do jego wnętrza, dopiero teraz czując, jak cieszy się ze spotkania z Wojtkiem. Mógł bez skrępowania pogadać, pośmiać się, nie przejmując, czy zachowuje się odpowiednio. Oczywiście przy Kubie musiał powściągnąć swój język, ale nie zmieniało to jego zadowolenia, że jednak mógł się tu znaleźć. – Siadaj, młody. – Usadził Kubę na kanapie obok siebie, zrzucając również plecak. Pokój Wojtka był mały, tak jak reszta pomieszczeń w mieszkaniu, lecz o dziwo mieściła się tutaj kanapa wraz z fotelem, biurkiem i meblościanką, która po brzegi była zapełniona książkami i płytami. Większości rzeczy przejął Wojtek po swoim starszym bracie, który przed nim zajmował ten pokój. Mikołaj nawet pamiętał, jak przychodził tutaj na korepetycje z angielskiego. Był to przedziwny czas, chyba jedyny taki, kiedy chłopak mógł się wyciszyć i zająć myśli czymś innym niż tym, że jest ojcem i zawiódł rodziców.
– Chcesz pana Gawrona? – Mikołaj zwrócił się do Kuby wtulonego w jego bok, przyglądającemu się z zainteresowaniem pomieszczeniu. Kiwnął głową na zadane mu pytanie, nadal jednak nie odsuwając się. Mikołaj znał jego nawyki, a zwłaszcza te w miejscach mu obcych. Cichł, obserwował wszystko z zaciekawieniem jak i z niepewnością. – Masz i nie puszczaj. – Mikołaj podsunął mu ulubioną maskotkę, jaką był niezmiennie od dwóch lat duży, niebieski krokodyl. Nigdy nie odgadł, czemu malec nazwał go Gawron i co jest takiego pociągającego w tym gadzie, że pragnął każdej rzeczy z nim związanej.
– Pić – mruknął cicho Kuba, obejmując swoją zabawkę i prostując się na kanapie.

Wojtek wszedł do pokoju, popychając drzwi biodrem. W jednej dłoni trzymał szklankę z pieniącą się colą, w drugiej z sokiem jabłkowym. Nie miał większego pomysłu, co dać dziecku do picia, skoro chłopiec sam nie wyraził konkretnego życzenia. Podał napój Mikołajowi. Uśmiech cały czas nie schodził mu z twarzy. Nachylił się do Kuby, wyciągając do niego rękę z różowym, plastykowym kubkiem z sokiem.
–Trzymaj, mały – powiedział, czekając na reakcję Kuby. Nie chciał go bardziej wystraszyć.
Chłopiec spojrzał na niego niepewnie, to znowu na napój, aż w końcu sięgnął ostrożnie po kubek i napił się małymi łykami. Mikołaj przyglądał się synowi cały czas, zadowolony, że ten nie kaprysi i wydaje się nawet spokojniejszy, niż na początku. Miał nadzieję, że zajmą go czymś na tyle, aby ponownie zasnął.
– I co tam u ciebie, stary? – zagadnął do Wojtka, ściskając szklankę i pijąc z niej od czasu do czasu.
– Nosz kurka, siedzę jak debil od rana nad matmą wiesz, cisnę do tej matury, już mi słabo kurka od tych zadań. Kupiłem kilka piw, chcesz? Czy nie możesz, bo mały? – powiedział Wojtek, uwalając się całym sobą na fotelu i wyciągając przed siebie nogi. Jego sportowe skarpety aż świeciły bielą. Widać było, że matka bardzo przykłada się do prowadzenia domu. Nigdzie nie było śladu nieporządku. Nawet sterty książek na regale były poukładane. – Starszej nie ma jak coś, poszła do koleżanek na jakieś filmy, wiesz… Kurka, jak mi się nie chce uczyć – ziewnął szeroko, zasłaniając usta dłonią.
Mikołaj uśmiechnął się porozumiewawczo, opierając się wygodnie o kanapę tak. aby malec nie dostrzegł tego, co właśnie miał zrobić. Nad głową chłopca, na migi pokazał Wojtkowi, że z chęcią wypije, ale kiedy Kuba uśnie.
– No ten, wiesz... nie dziś. Następnym razem – rzucił, uśmiechając się kącikiem ust i podwijając rękawy szarego swetra. – A po co się uczysz? To nie ten czas, kiedy już … nie da się uczyć?
– Że co? Naćpałeś się, Miki? Nie czaję bazy z tym czasem.– Wojtek popatrzył na niego ze zdziwieniem, doskonale odczytując gestykulację kumpla. – No kurka wiesz, muszę coś popykać zadanek, największe sranie mam z tą matmą, schizuje się, że nie zdam. Matka by się wściekła normalnie.
– Nie no, mówię, że maturę masz już za parę tygodni. Mi to nic nie wchodziło już do głowy wtedy, wszystko się myliło. Cosinusy … – Mikołaj urwał, robiąc dłonią nic nieznaczący ruch, który miał wytłumaczyć zapewne chaos jego umysłu tuż przed maturą. – …z logarytmami. – Wzruszył ramionami, odbierając od Kuby jego kubek i odkładając go na blat meblościanki wraz ze swoją colą. Malec podwinął nogi pod siebie i obejmując nadal maskotkę, ułożył głowę na udzie brata. – To jak młody przyśnie, to popykamy w Diablosa? Może się odschizujesz od cyferek.
– Nie no, jasne. Myślisz, że po co cię tu spraszałem, żeby pierdzielić o głupotach jak babeczki? A właśnie, ten, jak ta twoja Aneta? Czy tam Anita, co? Weź ją pokaż kiedyś, kurka – Wojtek zrobił porozumiewawczą minę, uśmiechając się do niego całym sobą. Popił dudniąco coli ze szklanki, aż zagrzechotał lód, a cytryna niemal wpadła mu do ust. – Kubalski, idziemy w kimę, bo starszyzna musi tu poważnie porozmawiać – nachylił się i połaskotał Kubę w stopę. Wydawał się być bardzo otwartym chłopakiem.
Malec pisnął, szybko chowając stopę i próbując złapać jego rękę.
– Nie mogę, bo głośno gadasz – powiedział Kuba nieco ośmielony, przyciskając zaborczo do siebie krokodyla, jakby ten miał go uchronić przed kolejnym atakiem.
Mikołaj zaśmiał się, przesuwając palcami po włosach syna i poprawiając mu niebieski sweterek, który podjechał mu na plecach do góry.
– Te, nie bądź taki cwaniak – zaśmiał się Wojtek, niemal półleżąc na swoim fotelu. – Miki, nie chcesz na chwilę… do kuchni? – wykonał dłonią gest palenia papierosa. Strasznie chciało mu się zapalić, a nie był pewien, czy Mikołaj nie kryje się z tym przed rodzicami. On sam krył się przed matką. Wiedział, jak ta by do tego podeszła, i nie miał większej ochoty na umoralnianie. – Maluch się w tym czasie zrelaksuje.
Mikołaj zawahał się, nie do końca pewny czy może zostawić Kubę samego, lecz z drugiej strony co mogłoby mu się tutaj stać, i to przez góra pięć minut? Palił zdawkowo, bardziej okazjonalnie niż nałogowo, więc z zasady nie odmawiał takim zaproszeniom, jakie otrzymał od kumpla.
– Kuba, zostaniesz na chwilę sam? – zwrócił się do malca, nachylając się do niego i łapiąc za kostki stóp. Mimo ciepłych skarpetek wyczuł, że syn przemarzł.
– Ale wrócisz zaraz?
– Jasne. Zaraz będziemy z powrotem. – Pogładził dłonią udo dziecka i zerknął na Wojtka. – Rzucisz się jakimś kocem? Bo się sopel robi z Kuby.
– Jasne, jasne, mały zejdź na chwilę, dam ci koc – Wojtek wstał pospiesznie, a kiedy Mikołaj ściągnął Kubę z kanapy, wyciągnął ze schowka na pościel polarowy, brązowy koc i jaśka we flanelowej poszewce. – Masz Miki, połóż małego. Może niech się faktycznie kimnie dzieciar jak tak zmarzł. Pieprzona zimna – zamarudził, grzebiąc chwilę w szufladzie biurka. Założył na siebie bluzę z kapturem, patrząc wyczekująco na Mikołaja. Nie mógł się doczekać, aż zapali.
– Rzygać się chce, jak tylko wyjdzie się na zewnątrz – przyznał mu rację kumpel, układając syna z powrotem na kanapie i okrywając szczelnie kocem. – Nagrzej się Kuba, Gawron będzie cię pilnował do naszego powrotu, dobra?
– Dobrze – wymamrotał cicho malec, wtulając rumiany policzek w jaśka i przymykając oczy. Mikołaj jeszcze raz pogładził go po włosach, po czym skinął na Wojtka, że mogą już iść.
Wojtek zaprowadził do malutkiej kuchenki i zamknął za nimi drzwi. Od razu też uchylił okno. W pomieszczeniu prócz niezbędnych sprzętów znajdował się również stół z czterema taboretami nakrytymi piankowymi poduszkami w kwiaty. Nie było tu może elegancko, ale na pewno bardzo czysto i przytulnie. Nie sposób było nie poczuć się w tej kuchni… domowo. Sam Wojtek zresztą lubił bardzo przesiadywać tu z matką, kiedy ta gotowała. Miało to dodatkową zaletę w sposobności podjadania tego, co kobieta aktualnie tworzyła.
Wojtek wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów i podał Mikołajowi wraz z zapalniczką.
– A może wolisz zapalić… tego? – powiedział oględnie, trochę ciszej, pokazując Mikołajowi skrawek foliowej torebki z odrobiną marihuany na dnie. – Jezu, stary, aż mnie ciśnie żeby przyjarać, wiesz?
– Jakby nie Kuba, to bym ci potowarzyszył, ale dziś odpada. – Mikołaj pokręcił głową, chociaż trochę żałował swojej odmowy. – Jak cię ciśnie, to mogę wpaść w niedzielę, stary przyjeżdża po Kubę, więc nie będę mieć go na głowie – zaproponował z uśmiechem, po czym wsunął sobie między wargi papierosa i zapalił go. Znany, przyjemny zapach otoczył go siwym dymem, a przez ciało przeszedł miły dreszcz. Woń tytoniu była jednym z tych aromatów, które wprawiały go w dobry nastrój, kojarzących mu się z tymi chwilami, w których czuł się naprawdę sobą, wolny i pełen sił.
– No to przyjdź, zapalimy wtedy… więcej – powiedział Wojtek, odrobinę nerwowo oblizując usta. I tak był pewien, że nie wytrzyma i zapali jak tylko Mikołaj sobie pójdzie. Zaciągnął się mocno papierosem, wydmuchując dym w stronę okna. Obił w stronę lodówki i wyciągnął z niej piwa. Podał Mikołajowi jedno z zadowolonym uśmiechem. Wiedział, że Mikołaj nie ma zbyt lekko w domu ze względu na rodziców, i tym bardziej czuł się pewien siebie. Ojca przecież już nie miał na głowie od paru lat, a matka i tak niewiele widziała. – Gadaj kurka jak z tą twoją dupencją. Fajna jest, co? Byś ją kiedyś przyprowadził kurka, do pubu czy coś, się pochwalił.

– Nie ma już żadnej dupencji, i Bóg z nią, jak mówi moja matka – odparł niechętnie Mikołaj, otwierając piwo i nieco się wzdrygając, kiedy poczuł na karku chłodne powietrze wpadające przez okno.
–Ouu, a co się stało? Nie dawała ci? – spytał Wojtek, patrząc na niego ze zrozumieniem. Zaciągał się bardzo głęboko papierosem, wypalając go w ekspresowym tempie. Nie palił zbyt wiele, ale kiedy miał ochotę na zioło i nie mógł sobie zapalić, w ten sposób znajdował odrobinę ukojenia. Uspokajało go to. – Jezu, z tymi babami najgorzej.
Mikołaj zanim odpowiedział upił spory łyk piwa, chcąc skorzystać z chwili, kiedy w ogóle mógł go skosztować. Miał jednak na uwadze, że towarzyszy mu Kuba, więc nie chciał też się za bardzo zapędzać.
– Nie, w sumie z tym było nawet dobrze – wzruszył ramionami, przechylając się w stronę okna aby pozwolić dymowi ulecieć na zewnątrz. – Ale nie mogła skumać, że muszę zająć się czasem Kubą i dostawała jakiejś cholery, kiedy się spóźniałem. Wtedy to nawet nie chciała mi się dać dotknąć.
–Ło dżizas, jakaś neurotyczka, czy co? Nigdy nie zczaję czemu one muszą być takie… takie… no wiesz, ciągle kapryszą i myślą, że są kurka, pępkami świata. Ja pierdolę… jakbyś serio nie miał nic do roboty, tylko być na jej posyłki. – Wojtek spetował papierosa za okno, samemu połykając piwo w długich łykach. Na policzkach miał zdrowe rumieńce, czy to od zimna płynącego z zewnątrz, czy wynikające z własnej, ekspresyjnej natury. Zapatrzył się w okno, wychodzące akuratnie na stojący pod blokiem śmietnik.
– Coś w tym jest. Ciągle je adoruj, dawaj prezenty. – Mikołaj palił wolno, jakby próbował przedłużyć tą przyjemność oraz samą konwersacje z Wojtkiem. Dopiero teraz widział, jak brakowało mu takich spotkań. Jakiś rok temu do całej tej listy zalet dorzuciłby samo widzenie kumpla, który w tamtym czasie zaczął mu się podobać. Wszystko jednak, co było z tym związane, jak również własny biseksualizm, zepchnął gdzieś poza granicę umysłu, doszukując się w tych rzeczach szybkiej i bolesnej katastrofy. Nie chciał już krzywdzić matki, a tym bardziej Kuby, bez znaczenia jak sam się przy tym męczył. – I jeszcze ta jej chora zazdrość o jedną koleżankę z pracy – mruknął, ciężko wzdychając. – Mieć dziewczynę w pracy to piekło.
– No tą zazdrością… potrafią człowiekowi dopierdolić. Ja mojej mówię, że jestem przecież facetem, nie? I ona musi wiedzieć, że to leży w mojej naturze, wiesz, że się czasem na jakieś cycki pogapię. I akceptuje to, co ma zrobić – uśmiechnął się, pewny siebie, zgniatając niedbale peta i wyrzucając go przez okno. Zmrużył oczy, patrząc na Mikołaja znad trzymanej puszki. Miał tak jasne rzęsy i brwi, że można by sądzić, że nie posiada ich w ogóle. – Musisz sobie znaleźć jakąś nową i od początku ją wychować jak trzeba. Mówię ci Miki, nie ma innego sposobu, bo inaczej każda będzie chciała ci wejść na głowę.
– Na razie napawam się wolnością i możliwością spotkania się ze znajomymi. – Mikołaj dopalił papierosa i wyrzucił go za okno, sięgając po swoje piwo, które odłożył na blat kuchenny. – Czyli z twoją panną jak w bajce?
– Wiesz, stary, może nie jak w bajce, ale jest spoko. Sandra jest bardzo w porządku. Musimy iść razem na imprezę. Może w niedzielę by przyszła, by zapaliła z nami, jak nie będzie musiała w chacie zostać. Ona ma dziadka bardzo chorego, wiesz, i musi się nim ktoś ciągle zajmować, i często Sandra z nim zostaje. Też przejebane… Ale poza tym… jest zajebiście – Wojtek wyszczerzył się szeroko i klepnął Mikołaja ponaglająco w ramię. Szkoda było mu czasu, kiedy mógł pograć z Mikołajem.

***


Obudził się znienacka, pchnięty przeczuciem, że jest sam w pokoju. Przez chwilę leżał nieruchomo, próbując dojrzeć Mikołaja, lecz prócz niego i Gawrona nikogo innego nie było. Nawet tego głośnego chłopaka. Kubie wydawało się, że słyszał jego śmiech nawet przez sen, a może tylko mu się zdawało?
– Mikołaj... – powiedział cicho, z buzią wtuloną w kark Gawrona, zaciskając rękę na jego ogonie. Zadrżał niepewny, czy może się ruszyć, mając cichą nadzieję, że jego brat zaraz się pojawi w pokoju. Chciał już wrócić do domu, do mamy i skończyć rysunek dla taty.
Podniósł się w końcu ostrożnie z kanapy, ściskając Gawrona rączkami, z jednej strony nie mając ochoty opuszczać ciepłego miejsca pod kocem, lecz z drugiej czując narastający strach. W pokoju było ciemno, słabe światło dnia już umykało przed nocą i w Kubie coraz silniej narastało pragnienie znalezienia Mikołaja. Do tego chłopiec czuł głód, i to ostatecznie przekonało go o konieczności poszukania brata.
Zsunął się ostrożnie z kanapy i stanął niepewnie na miękkim dywanie, jeszcze raz rozglądając się po pomieszczeniu. W końcu ruszył w stronę niedomkniętych drzwi, za których sączyło się ciepłe, żółte światło z przedpokoju. Pchnął je niezdarnie, nie puszczając z rąk pluszaka i zadrżał, dostrzegając czyjąś sylwetkę.
– Mikołaj... – powiedział drżącym głosem, ale zatrzymał się przy drzwiach, szybko orientując się, że to nie jego brat. Nie zastanawiając się długo cofnął się z powrotem do pokoju,
przestraszony. Schował się za futrynę i nasłuchiwał, czy obcy, wysoki mężczyzna, którego pomylił z Mikołajem ruszy w jego stronę.
Nieznajomy postąpił kilka kroków do przodu, pokonując wąski korytarz i zaglądając ostrożnie w głąb pokoju. Od razu zauważył schowanego Kubę i uśmiechnął się do niego pokrzepiająco.
– Hej, mały – uniósł dłoń w geście powitania, zachowując stosowną odległość. Nie chciał przestraszyć dziecka. – Szukasz Mikołaja? Jest z Wojtkiem w kuchni. Jestem bratem Wojtka. Zaprowadzić cię do nich, hmm? – spytał, pochylając się lekko do przodu i uśmiechając zachęcająco.
Kuba mocniej objął Gawrona, przyglądając się mężczyźnie z mieszaniną niepokoju i zaciekawienia. Coś było miłego w wyrazie jego twarzy, na którą padały jasne plamy światła z przedpokoju. Chłopiec jednak nie ruszył się i nic nie powiedział, nie mając pojęcia co zrobić.
Mężczyzna ukucnął przy drzwiach, nie chcąc patrzeć na Kubę z góry. Widział, że jest zaniepokojony, a przecież nie chciał go wystraszyć.
– Nie bój się, zaprowadzę cię do Mikołaja. No chodź, dostaniesz coś dobrego – wyciągnął do niego dłoń, patrząc na niego ośmielająco.
Malec przeniósł spojrzenie na jego rękę, po czym z powrotem na twarz.
– A mówisz głośno? – spytał cicho, zaskoczony, że się odezwał.
– Jak Wojtek? Nie, raczej nie – odparł mężczyzna, podnosząc się powoli.
– O – zdołał wydobyć z siebie Kuba, nie spodziewając się, że nieznajomy odgadnie jego myśli. To spostrzeżenie nieco go ożywiło, pozwalając ciekawości wysunąć się na przód, a strach i niepokój spychając gdzieś na bok. – Skoro jesteś jego bratem, to czemu nie mówisz głośno? – odważył się zapytać.
– Bo jestem inny niż on. Popatrz, mam ciemne włosy, a on ma jasne – odpowiedział, wskazując na swoją głowę. Wetknął dłoń do kieszeni zielonych, luźnych bojówek, patrząc na chłopca ciekawie. – Ty też pewnie różnisz się od brata. Mikołaj to twój brat, prawda?
– Taaak. – Kuba odsunął od siebie pana Gawrona, którego wcześniej dość mocno ściskał. – Ale mamy takie same włosy – zauważył poważnie, sięgając do swoich kosmyków, którego po drzemce układały się dość niesfornie.
– Bardzo rude – zaśmiał się cicho nieznajomy, patrząc na chłopca z uśmiechem. – Powiesz mi, jak masz na imię? Ja jestem Miłko.
– Miłko? Jak Mikołaj?
– Nie, po prostu Miłko. A ty, mały? – spytał, przyglądając się dziecku. Widział wyraźne podobieństwo między nim a Mikołajem, którego pamiętał jeszcze z czasu udzielanych mu korepetycji.
– Mam na imię Kuba – przedstawił się malec grzecznie i uśmiechnął się lekko. Zerknął w głąb pokoju, przypominając sobie o poszukiwaniach brata. – Gdzie jest Mikołaj?
– Chodź Kuba, zaprowadzę cię do brata. – Mężczyzna wyciągnął ponownie dłoń do chłopca, nie przestając uśmiechać się zachęcająco. – Masz ochotę coś zjeść? Chcesz kakao?
Malec nie odpowiedział, wpatrując się z wahaniem w wyciągniętą dłoń. Przypomniało mu się, jak mama mówiła, aby nie rozmawiać z nieznajomymi i pod żadnym pozorem nigdzie z nimi nie iść. Ale ten pan był bratem tego głośnego chłopaka, a jego lubił przecież Mikołaj, bo inaczej po co by tu przychodził? Mama przecież sama wspominała, że jak się kogoś lubi to się z nim chce rozmawiać i bawić.
– Nie lubię kakaa, pływają w nim gluty. – Zerknął na twarz mężczyzny, postępując do przodu parę kroków nadymając policzki. Nieśmiało uniósł rączkę i dotknął dłoni obcego. Była przyjemnie ciepła i duża.
– A co lubisz? – spytał Miłko, biorąc go delikatnie za rękę i wyprowadzając powoli z pokoju. Przez szpary harmonijkowych, kuchennych drzwi wpadały do korytarza długie, ostre smugi przytłumionego światła. Pachniało dymem. Miłko skrzywił się odrobinę, zerkając pytająco na malca. – Być może mam coś, co lubisz.
Chłopiec przygryzł lekko dolną wargę i zmarszczył rdzawe brwi. Mężczyzna zauważył, że dziecko podkurcza nogi i ściska uda.
– Chcę do Mikołaja – odparł Kuba, wpatrując się w Miłka wyczekująco brązowymi oczyma.
– Jasne mały, chodź – pociągnął lekko rączkę dziecka, prowadząc go za sobą. Rozsunął drzwi kuchni, zaglądając z powątpiewaniem do środka. Miał nadzieję, że nie zastanie tam tego, czego się spodziewał. Wojtek nie zawsze był przecież wzorem odpowiedzialności. Uniósł brwi, patrząc na brata niemal krztuszącego się papierosem. Widać nie spodziewał się, że ktoś będzie ich tu nachodził. Matka nie powinna wrócić zbyt szybko z wizyty u koleżanek. – Ten młody dżentelmen szuka swojego brata – powiedział, wpuszczając Kubę do kuchni.
– Ja pier... kurka no, mów, że idziesz, a nie się skradasz, już myślałem, że to starsza – zasapał Wojtek, czerwieniejąc jeszcze mocniej na twarzy. Z natury był dosyć rumiany.
Malec skierował się od razu w stronę swojego brata, który stał obok Wojtka oparty o kuchenne szafki. Złapał go za materiał ciemnych spodni, zadzierając głowę do góry.
– Mikołaj – powiedział cicho, kręcąc się niespokojnie, czując, że długo nie wytrzyma i się zsika. Zauważył, że brat w pierwszej chwili w ogóle na niego nie spojrzał, przyglądając się w jakimś zaskoczeniu obcemu mężczyźnie. Dopiero, gdy Kuba ponownie szarpnął za jego spodnie, ten zwrócił na niego wzrok.
– No co tam? –Klęknął przed malcem i położył mu dłonie na ramionach. Chłopiec natychmiast przylgnął do niego i szepnął cicho do ucha.
– Siku.
– Och, ok, już idziemy. – Mikołaj podniósł go z ziemi, zauważając również, że zrobiło się już późno. – Wojtek, nakarmię małego i będę spadać.
– Nie no, jasne, jasne, dzieciar musi pewnie lulu – powiedział Wojtek, zaduszając pospiesznie papierosa i imitując dłonią kuchenną wentylację. Widać było, że ma troszkę wypite i czuje się dosyć rozluźniony.
– Matka nie będzie zadowolona, jak jej powiem, że tu palisz. – Miłko podszedł do okna i otworzył je szerzej, chcąc jak najszybciej wywietrzyć pomieszczenie. Sam palił dużo, ale nie robił tego w domu. Pokój matki, w którym aktualnie pomieszkiwał posiadał maleńki balkon, dzięki czemu nie musiał schodzić przed blok. Nieustannie od dwóch tygodni poszukiwał mieszkania, i nie mógł się doczekać, aż wyprowadzi się z rodzinnego gniazdka w bloku. Było tu stanowczo zbyt ciasno jak dla niego.
– Rany no coś ty, weź jej nic nie mów no. Kurka, brachol, wiesz przecież jak jest, sam jarałeś jak byłeś w moim wieku. Nie bądź taki – zamarudził Wojtek, patrząc na niego prosząco.
– Nic jej nie powiem. Wiesz o tym, to po co miałczysz? – westchnął Miłko, otwierając lodówkę i grzebiąc w niej w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Gdyby nie głód, w ogóle nie wychodziłby z pokoju. Nie miał wielkiej potrzeby obcowania z kumplami Wojtka. Nawet jeśli znał ich całkiem dobrze.
Po paru minutach do kuchni wrócił Mikołaj z Kubą, niosąc w ręku ciemny plecak. Usadził malca na jednym z taboretów stojących przy stole i zasiadł obok, rzucając niepewne spojrzenie w stronę Miłka. Dawno go nie widział, jakieś dwa lata od czasu zdania matury. Zmienił się, chociaż nie umiałby podać konkretów. Ale nadal podobały mu się jego ostre rysy twarzy oraz kości policzkowe, które budziły w nim silną chęć złapania ołówka i przeniesieniu tego co widzi na papier. Odwrócił wzrok, nie chcąc, aby jego obserwacja została źle zrozumiana, co często się zdarzało, kiedy się komuś przyglądał za długo, czy to w autobusie, czy na ulicy. Nie umiał opanować tego odruchu.
– Wcinaj – mruknął do Kuby, podając mu otwarty, mały jogurt o smaku wanilii. Malec z chęcią chwycił za podaną mu łyżeczkę i natychmiast wsunął niezdarnie pierwszą porcję do ust. Uniósł przy tym ciekawskie spojrzenie na Miłka, i obserwując jego i Wojtka próbował znaleźć podobieństwo między braćmi. Nie potrafił.
– Wojtek, rzucisz się nożem? – Mikołaj wyciągnął z plecaka duże jabłko, które także było częścią podwieczorku syna.
– No jasne, jasne – pospieszył Wojtek, wysuwając szufladę gwałtownym ruchem. Sztućce zadzwoniły dźwięcznie. Nie przejął się tym szczególnie, tym bardziej, że był odrobinę wcięty, co można było dostrzec w jego nieskoordynowanych gestach. Miłko zamknął powoli drzwi od lodówki. Długo zastanawiał się, na co ma ochotę. Stanęło na zimnym, czekoladowym mleku. Zaczął niespiesznie otwierać sobie butelkę, zerkając ciekawie to na Kubę, to na Wojtka hałasującego szufladą. Widział wyraźnie, że dziecku przeszkadza hałas.
– Może nie rzucaj, młody – powiedział szybciej niż pomyślał, ściągając na siebie zdziwione spojrzenie brata.
Mikołaj uniósł jasne brwi w wyrazie lekkiego zaskoczenia, będąc przekonanym, że miała być to uszczypliwa uwaga, a nie poważna sugestia.
– Ja tak na żarty... – odezwał się niepewnie, czując potrzebę wyjaśnienia tego. – ...powiedziałem, żeby rzucał. Zawsze tak mówię...
Miłko popatrzył na niego twarzą bez wyrazu, jakby dopiero zauważył jego obecność, częstując go ciężkim, kilkusekundowym spojrzeniem. Trudno było stwierdzić, co musiał sobie pomyśleć. Kiwnął głową w wyrazie zrozumienia i odchrząknął, zdejmując nakrętkę z butelki i wypijając kilka małych łyków napoju. Wyminął Wojtka, wychodząc bardzo niespiesznie z kuchni.
– Mógłby czasem się nie odzywać – mruknął Wojtek, nachylając się do Mikołaja i ściszając głos.
– Słyszałem to, palancie – dobiegło ich z korytarza, na sekundę przed dźwiękiem zamykanych z rozmachem drzwi.
–Dupek – sapnął młodszy z braci, kręcąc głową ze skrzywioną miną. Czasami zupełnie nie rozumiał intencji Miłka.
– Kto to palant? – zapytał Kuba, porzucając łyżkę i palcem wybierając resztki jogurtu, przy okazji brudząc się nim.
– Eee... – Mikołaj zmarszczył brwi, nie mając pojęcia jak mu to wytłumaczyć, aby sprytnie ominąć prawdziwe znaczenie tego słowa. Inaczej istniało ryzyko, że syn powtórzy to przy matce, a wszelkie podejrzenia skąd zasłyszał przezwisko padną na Mikołaja. – To taki... – urwał, spoglądając na Wojtka, mając nadzieję, że ten coś wymyśli.
– To znaczy głupek – palnął bez namysłu Wojtek, samemu zaczynając grzebać w lodówce w poszukiwaniu prowiantu. Od obiadu minęło ładne kilka godzin i czuł już poważne objawy głodu. Dodatkowo pozazdrościł bratu jego mleka. Sam chętnie by je wypił, ale teraz musiał już obejść się smakiem.
– Nie do końca – dodał szybko Mikołaj z naciskiem, ściskając lekko jabłko w dłoni i próbując się wysilić na bardziej przekonującą odpowiedź. – To po prostu ktoś, kto czegoś nie zrozumiał. Lepiej mówić głupek.
– Czemu Wojtek jest głupi?
– Ale żeś się przyczepił Kubalski. Daj żyć bratu, widzisz, że robi ci szamanie – powiedział Wojtek, pakując sobie do ust plasterek żółtego sera. Oboje z bratem mieli zwyczaj długiego wystawania przed lodówką nim podjęli decyzję co z niej wyjąć.
– Chcę do mamy – mruknął chłopiec, układając na stole Gawrona i przytulając do niego policzek.
– Zjesz i uciekamy – zapewnił Mikołaj, precyzyjnie obierając jabłko, a skórkę samemu zjadając. – Twój brat niedawno wrócił? – zwrócił się do Wojtka, ciekawy co odpowie.
– No ze dwa tygodnie już, wiesz. Mieszka na razie z nami, ale chce się szybko wyprowadzić. Wiesz, w sumie się nie dziwię, gęsto się tu zrobiło znowu.
– Nie chciał zostać za granicą?
– Bo ja wiem? Myślisz, że powie, co mu po głowie biega? Wiesz, kurka, to mój brat, ale czasami nie mam o nim zielonego pojęcia. – Wojtek westchnął, opierając się tyłkiem o kuchenny parapet. Spodnie z obniżonym krokiem i długa koszulka sprawiały, że jego sylwetka zdawała się jeszcze masywniejsza, niż była w rzeczywistości.
– Może coś go tam dopadło i musiał zwiewać. – Wesoła nuta zabrzmiała w głosie Mikołaja, kiedy podał Kubie kawałek obranego jabłka. Malec pochwycił go i w całości wepchnął sobie do buzi. Brat trącił go palcem w policzek. – Wolniej, Kuba.
– Myślisz kurka, że zrobił dzieciaka jakiejś lasce i spierdolił przed nią? – Wojtek zarechotał, ocierając wierzchem dłoni wyimaginowaną łezkę. – Już to kurka widzę. Święty Miłko i kłopoty. Chyba, kurka, z wypróżnianiem – zaśmiał się gromko, kraśniejąc mocno na twarzy.
– Sam powiedziałeś, że mało go znasz, więc kto wie. Zwłaszcza, że tam za granicą to chyba laski takie bardziej spontaniczne są. – Mikołaj uśmiechnął się półgębkiem, w głębi czując się nie w porządku, że tak obgaduje Miłka, wysnuwając z jego powrotu do kraju jakieś prostackie wnioski. Miał nadzieję, że mężczyzna tego nie słyszał, w końcu wszystko, co Mikołaj mówił, miało formę żartu.
– Mało go znam? Ocipiałeś? Przecież to mój brachol, zajebiście dobrze go znam! Tylko kurka czasami nie wiem, co sobie myśli. Wiesz, nie zwierza mi się. No ale kurka, jest dorosły, nie musi, nie?
– Co to ocipiałeś? – Kuba spojrzał na obu z zainteresowaniem, przełykając kolejny kawałek owocu.
– Wojtek... – mruknął z pretensją Mikołaj, marszcząc piegowaty nos.
– Ło rany, już nic nie mówię – zasapał Wojtek, wciągając kolejny plasterek sera do ust.