Rozbieranie Sebastiana 3
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 14 2013 09:16:19


Droga do domu bardzo mu się dłużyła. Było zimno, czuł lodowaty wiatr na policzkach, czuł drobinki śniegu osiadające boleśnie na nosie i brodzie, czuł naglącą potrzebę, wyrzuty sumienia i jakiś przedsmak, zapowiedź przyszłego strachu. Ulice były puste i spokojnie, spokojem, który był na swój sposób groźny i groteskowy, który milcząco zwiastował, jednocześnie obiecując i kusząc. Nocą miasto rozrastało się do rozmiarów niewyobrażalnych, pęczniało w niechlujnej, rozbielonej, namiękniętej czerni, kwartały zdawały się mnożyć i dodawać do siebie w nieskończoność. Miał wrażenie, że nie poznaje tych miejsc tak mu przecież znajomych, tak powszednich i zwykłych za dnia, a teraz dziwacznie odbitych w mokrym bruku ulicy, trochę żałośnie i trochę kabaretowo.
Klucze były zmarznięte, jego palce były sztywne od zimna, i z trudem udało mu się odtworzyć drzwi, dobrać do ciepłego wnętrza mieszkania, dokopać się do swojej nory lisiej przez te zaspy wilgotne i zapadające się w sobie, narastające i niknące jednocześnie.
Łukasz z zewnątrz pachniał papierosami i piwem, ale kiedy rozpiął kurtkę i stanął nagle tak bezczelnie blisko, poczuł od niego ten zapach ziemisty warzyw, zapach włoszczyzny, straganowej powszedniości, i zachciało mu się śmiać z tego. Łukasz był poważny, był skupiony w sobie, i jeszcze głębiej, gdzie nigdy wcześniej nie dane było dotrzeć Sebastianowi, pachniał czymś zaskakująco egzotycznym, kokosem, ostrą, morską bryzą, podniecającym cedrem, różowym pieprzem, hinduskim targiem, świątynnym kadzidłem i wilgotną, napastowaną świeżo skórą. Sebastian niemal wyobrażał sobie cały ten pochód różnorakich zapachów, wyobrażał sobie je jako kolory i warstwy, również rozbierając się w pośpiechu i próbując wymóc na nim pocałunek, usprawiedliwienie dla siebie, rozgrzeszający akt czułości. Mężczyzna skrzywił się brzydko, odepchnął jego twarz, by potem jednak przyciągnąć go do siebie za bluzę i pocałować mocno, brutalnie, wkładając w to całą esencję bezkompromisowej męskości, jaką nosił w sobie.
Jego spojrzenie było intensywne i nie znoszące sprzeciwu, jego ciało twarde i zwarte, jego dłonie szorstkie i zdecydowane. Sebastian miał wrażenie, że każdy dotyk jego ciała jest zaplanowany i wyważony, że działa tak, by jak najmniejszą liczbą ruchów osiągnąć swój cel, jakby grał w grę planszową, a nie zamierzał uprawiać z nim seks. Potem, kiedy wcisnął jego twarz w poduszkę i wziął sobie to, czego tak bardzo mu brakowało ostatnimi miesiącami, było w tym więcej żałosnej desperacji niż zwykłego seksu, niż nawet pieprzenia, sportu czy relaksu. Sebastian odczuł tą żałość całym sobą, zbyt brutalną, by mogła budzić współczucie, zbyt czytelną, by ją zignorować.
- Nie dupczę facetów, zapamiętaj to sobie. Jak komuś powiesz, to cię zajebię – powiedział Łukasz, kiedy otarł już pot z czoła i siedział nago na krześle, naciągając mocniej skarpety, które zjechały mu w trakcie na kostki.
Sebastian próbował wytrzeć się jakoś dyskretnie, czerwony na twarzy z zażenowania i jednocześnie w dziwaczny, pokręcony sposób spełniony. Niechęć, jaką poczuł do siebie wywoływała w nim mdłości. Przyjaciel także robił już chyba wszystko, by go do siebie zniechęcić, ale kiedy ubrał się już niedbale, przeciągnął i ziewnął szeroko, zdobył się nawet by podejść do siedzącego w pościeli Sebastiana i poczochrać go po włosach z uśmiechem na poły zawadiackim, na poły pokrzepiającym, jakby właśnie zrobili razem coś… niegrzecznego, i to on poniósł przy tym obrażenia. Zupełnie jak wtedy, gdy puszczali petardy i Sebastianowi oparzyło obie dłonie, a cudem jedynie nie urwało palców, albo jak z bójki w klubie odwiozła ich do domów policja, a Sebastian przez prawie tydzień nie widział na lewe oko, tak mocno miał podbite.
- Masz coś do żarcia? Strasznie mi się żreć zachciało po tym piwsku – powiedział kumpel, naciągając na siebie ostatnie sztuki odzieży i rozglądając się po pokoju ciekawsko. – Fajna chata w ogóle. Pan doktorant, kurwa mać.
- Pizzę się zamówi – odmruknął Sebastian, ubierając się pospiesznie i trochę ospale. Nie wiedział, czy ma ochotę z nim teraz rozmawiać, czy chce udawać, że nic właśnie nie zaszło, i czy faktycznie stało się cokolwiek. Skoro Łukasz, który był do bólu hetero i przespał się z nim tylko ze względu na brak innej możliwości zaspokojenia swojego wybujałego libido nie widział w tym nic niesamowitego, może on też powinien przejść nad tym do porządku dziennego? – Zdziwił byś się, jak mało płacę. Może weź pomyśl, jak twoja urodzi, sprowadźcie się do miasta? Pracę byś normalną miał, po co całe życie tak zapierdalać?
- A z gospodarką to niby co, kurwa? Młodemu zostawię? On ma w pompie to wszystko, jego to tylko, wiesz, kurwa rysowanie i komputer, z chaty na moment nie wylezie, no chyba, że matka zacznie jojczeć. A co, matce to wszystko zostawię? Ona, kurwa, tyle lat tam zapierdala, też jej się trochę wiesz, odpoczynku należy. Ty sobie myślisz, że to wszystko takie proste, że mi się myśleć nie chce o tym wszystkim, ale mówię ci, stary, że ja myślę tyle, kurwa, że łeb mi puchnie, i nic wymyśleć nie mogę. Weź no się postaw na moim miejscu. Co ja mam kurwa zrobić?
- Nie wiem, stary. Serio, nie wiem. Pizzę weź zamów, a nie napierdalasz jak naspidowany.
Pizza była wielka, trochę za słona i bardzo tłusta, ale obaj zjedli ją niczym ambrozję i dar niebios, głodni, zmęczeni, lekko wstawieni. Sebastian nalegał, by Łukasz został na noc, by nie jechał po alkoholu, ale ten popatrzył tylko na niego dziwnie, co najmniej jakby kumpel proponował mu sesję przytulanek pod kołdrą, pożegnał się krótko i już go nie było.
Sebastian został sam ze swoimi wątpliwościami, w których gubił się nieustannie, dochodząc do wniosków przeróżnych i niekoniecznie logicznych. Dostał to, o czym marzył długie lata, dostał Łukasza bliżej, niż śmiałby o to prosić, a teraz, kiedy myślał o tym, nie wiedział, czy większy czuje niesmak, czy palącą, ostrą satysfakcję. Jedno w tym wszystkim było pewne i uspokajające – Łukasz nadal go szanował, nadal był jego przyjacielem i nie traktował go inaczej, tylko dlatego, że Sebastian zgodził się przejąć na chwilę łóżkowe przywileje jego żony.
Kolejnym problemem Sebastiana był Patryk.
Mężczyzna wcale nie chciał się angażować i podświadomie wycofywał się, widząc narastającą ufność chłopaka, widząc jak obdarza go zaufaniem i odsłania coraz częściej swoją wrażliwą stronę, która obawiała się świata. Mówił mu o tym tak prosto i łagodnie, jakby znali się wieki, jakby Sebastian był jego mentorem i powiernikiem, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, a nie tylko znajomymi spotykającymi się z okazji seksu. Patryk, podobnie jak Łukasz, mówił trochę zbyt wiele i zbyt szybko, w łatwy sposób wyrażał swoje myśli, ale był o wiele delikatniejszy od brata, niesamowicie wrażliwy i empatyczny, i odsłaniał przed nim tą swoją miękką, ukrytą część, jakby zupełnie nie obawiając się zranienia z jego strony, jakby wierzył głęboko, że mężczyzna nie może zrobić mu nic złego, wykorzystać go, skrzywdzić.
Nie chciał się tak angażować, nie chciał dostawać tego wszystkiego, czym obdarowywał go Patryk, nie chciał jego czułości i tych wilgotnych, rozkochanych spojrzeń, ale teraz zdawało się, że nie ma już odwrotu.
Nie miał pojęcia, jak pogodzić to z faktem, że Łukasz przychodził do niego niemal codziennie po pracy.
Czuł, że wszystko zmierza do katastrofy absolutnej. Postanowił więc, że katastrofę wyprzedzi.

***


Z Łukaszem poszło prosto, jednego wieczora powiedział mu zwyczajnie, zakomunikował, że nie chce już uprawiać z nim seksu, że to był ostatni raz, i woli, żeby zostali przyjaciółmi jak kiedyś, bez dodatkowych przywilejów, które teraz zaczęły mu przeszkadzać. Z twarzy Łukasza łatwo dało odczytać się zawód, zdążył się już przyzwyczaić, że może się u niego zaspokoić za darmo i bez konsekwencji, a że nie traktował tego jako pełnowymiarową zdradę, raczej jak zabawę, jego sumienie również pozostawało czyste. Teraz jednak znowu był skazany na siebie, i nie umiał początkowo opanować miny pełnej rozczarowania, spytał nawet o powód, ale Sebastian nie chciał tłumaczyć. Po chwili słabości skupił się mocniej w sobie, znowu przybrał minę samca alfa i zawadiaki, i jak gdyby nigdy nic zaczął opowiadać mu o swojej żonie, której było już blisko rozwiązania, o tym, co kupili dla dziecka, który wbrew oczekiwaniom miał być dziewczynką, a tak przynajmniej mówiła lekarka od USG, o matce i pracy na gospodarstwie. Sebastian słuchał i poczuł ulgę, poczuł niespodziewaną radość, że ma to już za sobą i nie musi martwić się, kiedy fakt, że sypia z oboma braćmi wyjdzie na jaw. Bardzo tego nie chciał, było to ostatnią rzeczą, która by mu się teraz przydała, i tym bardziej docenił spokój i rozwagę, z jaką do sprawy podszedł Łukasz.
Z Patrykiem jednak nie było już tak łatwo.
Patryk otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, potem zamknął je, zacisnął mocno, aż pobielały. Tego popołudnia oglądali telewizję w pokoju Sebastiana, zajadając ją obiadem wziętym na wynos z pobliskiego baru i zapijając herbatą, aż mężczyzna oświadczył, że muszą porozmawiać ze sobą poważnie. Nie była to szczególnie miła rozmowa, ale Sebastian starał się ją uprościć, jak mógł, i powiedział mu zwyczajnie, że nie chce już z nim sypiać, że chce zostać jego kumplem, ale Patryk powinien znaleźć sobie kogoś w swoim wieku, rówieśnika, a nie faceta starszego niemal o dziesięć lat. Chłopak nie odpowiedział, zacisnął usta, zgarnął plecak w garść i już go nie było. Nim Sebastian go dogonił, zdążył już założyć buty.
- Nigdzie nie pójdziesz. Jeszcze nie skończyłem z tobą rozmawiać – warknął mężczyzna, zasłaniając sobą wyjściowe drzwi.
- Nie jesteś moim ojcem! Weź się odpierdol, człowieku! Nie chcę cię więcej oglądać! – wydarł się chłopak, popychając go mocno, agresywnie.
- Patryk, kurwa, wyluzuj… - zaczął ugodowo Sebastian, starając się ukryć westchnienie. Chłopak zamarł na chwilę, ubrany niedbale w kurtkę i czapkę, i popatrzył na niego tak pogardliwie i żałośnie, w tym samym czasie, że Sebastian poczuł się jak ostatnia świnia.
- Wiesz, co… stary – prychnął, gapiąc się na niego tak, jakby chciał go zabić i miał się rozpłakać jednocześnie. – Mogłeś pomyśleć trochę, kurwa, wcześniej. No ale dzięki. Ubawiłem się przednio – warknął, przepychając się do drzwi. Szarpnął go za ramię, a Sebastian wiedział już, że nie ma po co go zatrzymywać, odsunął się więc usłużnie i czekał, aż jego kroki przebrzmią na schodach, a potem zamknął drzwi, poszedł po piwo do lodówki i wrócił do przerwanego oglądania telewizji.
Liczył, że kiedy skończy się ta chora sytuacja z oboma braćmi, poczuje się wolny. Miał nadzieję, że mu ulży, że będzie mógł rozpostrzeć ramiona i odetchnąć pełną piersią, że nic już nie będzie go krępować i nie będzie musiał się z niczym ukrywać. Teraz jednak, kiedy został znowu sam, kiedy Patryk uciekł, czuł jedynie pustkę, jego słowa odbijające się w umyśle jak echo w opuszczonym budynku. Nie wiedział, czym zająć ręce i umysł.
Po wypiciu zapasu piwa zachciało mu się drinków, ubrał się więc ciepło i powlókł do pobliskiej Żabki po najtańszą wódkę i dwa litry soku. Napój nie smakował mu, wydawał się sztuczny, wszystko wydawało mu się mdłe i udawane, i tylko te biedne oczy Patryka, które już zaraz miały się rozpłakać, miały w sobie odrobinę szczerości, lśnienie absolutu, namiastkę wiedzy o świecie, celu istnienia, o sensie życia. W jego cierpieniu, w akceptacji i dziecięcemu niemal zaufaniu dostrzegał coś kojarzącego mu się z bóstwem obudzonym z pradawnego snu, z przedwiecznym bogiem, który wstaje z ziemi i ogląda ją sobie zdziwionym spojrzeniem, i rozumie wszystko na tak prosty i świeży sposób, widzi rzeczy oczywistymi i nieskomplikowanymi, dotyka zagadki życia, jakby była materią, jakby wykonano ją z cienkiej organzy i pozwolono, by przewijała się między jego palcami, a on pieści ją jak zabawkę, jak miłego kota, i jest to zupełnie naturalne.
W miłości Patryka było dużo prostej, przaśnej prawdy o świecie, którą zaczął doceniać dopiero, kiedy usunął go ze swojego życia. Problemem również było to, że wcześniej nie zdawał sobie nawet z niej sprawy.

***


Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami. Śniegu było niemal po pachy, mróz trzymał kilka ładnych stopni poniżej zera i wydawać by się mogło, że wszystkie warunki, by poczuć magiczną, odświętną atmosferę zostały spełnione, że natura dopięła w tym roku wszystko na ostatni guzik, i nic, tylko oczekiwać pierwszej gwiazdki, kolędowania i błogiego relaksu z rodziną.
Żadna jednak z tych rzeczy nie miała stać się udziałem Sebastiana.
Ojciec i dwa lata starszy brat nie mogli patrzeć na niego od czasu, kiedy Grzelak przyniósł ze sobą radosną nowinę, Sebastian więc rozmawiał jedynie z matką, a i to rzadko, kilka słów wypowiedzianych średnio raz w miesiącu. Tym razem, trzy dni przed Wigilią, matka powiedziała mu, że w domu Łukasza chyba stało się coś złego, że Łukasz kazał przekazać, by nie pojawiał się na wsi jeśli mu życie miłe.
- Co ty zrobiłeś temu chłopcu? – spytała matka tonem, który potrafił być jednocześnie czuły i inwigilujący, ponaglający do odpowiedzi jak na przesłuchaniu.
- Nic, czego sam by nie chciał, mamo – odparł wymijająco, słuchając jak wzdycha ciężko i z rezygnacją.
- Spotkamy się jakoś po świętach. Przyjadę tam do ciebie, do miasta – zawyrokowała, jasno dając mu do zrozumienia, że kolejną Wigilię zmuszony będzie spędzić samotnie.
Pożegnał się krótko, mając do niej żal, że nie potrafi stanąć w jego obronie, że nie weźmie jego strony w sporze, a słucha jedynie, jak wieszają na nim psy, jak ojciec z bratem wylewają na niego pomyje, i zgadza się, żeby został w święta sam, w ten najważniejszy w roku dzień, gdzie każdy chce poczuć, że ma przy sobie rodzinę, a jemu jedynie będzie udowodnione, że nie ma już zupełnie nikogo.

***


Wigilia przypadała w tym roku w niedzielę. Wyszedł rano do sklepu po zakupy na całe święta, by później nie musieć ruszać się z koca i sprzed telewizora. Głównym artykułem pierwszej potrzeby był alkohol, i w nieco mniejszych ilościach krojony, paczkowany chleb tostowy.
Przez krótką chwilę, idąc chodnikiem, u którego brzegu tworzyły się brudne zaspy, idąc w delikatnie prószącym śniegu i mijając te nieliczne osoby, które musiały jeszcze wyjść z domu, poczuł, że to dziś jest ten najpiękniejszy, najbardziej magiczny dzień w roku. Ktoś niósł na ramieniu zgrabnego, żywego świerka, ktoś szedł żwawo chodnikiem, podrzucając w ręce siatkę pomarańczy marznących na zimnie, ktoś jeszcze inny wykupował ostatnie pierniczki w sklepie spożywczym i robił sobie solidny zapas papierosów na najbliższe dni. Sebastian zaopatrzył się głównie w napoje i trochę gotowego jedzenia, nie chcąc udawać przed samym sobą, że będzie wielce świętował. Nie chciał być bardziej żałosny, niż dotychczas.
Wyłożył zakupy w kuchni, rozkoszując się absolutną, białą ciszą, jaka panowała w kamienicy. Za oknem leniwie sypał śnieg, sikory zajadały się słoniną, tykanie zegara wkładało się w tak ukochaną przez mężczyznę ciszę, która teraz niebezpiecznie zaczęła przejmować znamiona pustki.
Nie spodziewał się dzwonka do drzwi, bo któż chciałby odwiedzać go w niedzielę rano, i do tego w Wigilię? Żałował trochę, że w drzwiach nie ma judasza ani chociażby łańcucha. Wtedy mógłby udawać, że nie ma go w środku i zignorować osobę, która piekliła się coraz bardziej, dobijając się natarczywie.
Otworzył niechętnie, flegmatycznie, z ogromnym zdziwieniem rejestrując, że na progu stoi nie kto inny, jak Łukasz. Później poczuł już tylko łupnięcie w nos, i paniczne ciepło krwi rozlewającej mu się po brodzie.
Sebastian wpadł do mieszkania tyłem, prawie potknął się o garderobę, zatoczył. Łukasz wszedł za nim ciężko, zatrzasnął drzwi, strzelił w niego mocnym spojrzeniem pełnym nieskrywanej nienawiści, a potem dobrał się do jego brzucha dłonią zwiniętą w pięść, i uderzał mocno, raz za razem, z całej siły, aż mężczyzna nie osunął się na podłogę, nie złożył się jak drewniany pajac w plątaninie kończyn, z głową wyogromnioną i twarzą martwą jak drewno.
- To, kurwa za to, do czego zmusiłeś Patryka, ty… ty cwelu – Łukasz splunął na podłogę, mierząc go obrzydzonym wzrokiem pełnym pogardy. – Zajebię cię, jak się, kurwa, do niego jeszcze zbliżysz. Zrozumiano?
Sebastian zacisnął usta, pokiwał głową skwapliwie, wcale nie zamierzając się bronić. Wiedział, że zasłużył na te razy zadane pięścią w żołądek, wiedział, że rozwalony nos jest niską zapłatą za to, na co sobie pozwolił i czuł, że wymierzona mu kara jest jak najbardziej sprawiedliwa.
- Zajebię cię – powtórzył Łukasz, a potem wyszedł, trzasnął drzwiami i zniknął z jego życia na długie, długie miesiące.
Sebastian wiedział, że po świętach jest już zupełnie pozamiatane.

***


Kiedy dzwonek ponownie zadzwonił do drzwi, był już nieźle wstawiony. Jakim zaskoczeniem dla niego był widok Justine i Przemka, obojga ubranych jak na mroźną Syberię, z wielkimi walizkami, które wjechały mu do korytarza nieproszone i od razu zaczęły błocić. Witali się dłuższą chwilę, Sebastian nie mógł za bardzo ogarnąć tego, co się dzieje. Co prawda pamiętał, że ktoś dzwonił do niego i pytał, co robi w ten szczególny dzień, ale nie przypominał sobie, by umawiał się z nimi na… coś takiego. Zaskoczenie było tak przyjemne i miłe, że miał ochotę po stokroć zapewnić ich o swojej dozgonnej przyjaźni i oddaniu.
W walizkach oprócz rzeczy typowych dla wyjazdu było też mnóstwo świątecznego jedzenia skradzionego z rodzinnych domów. Był bigos w słoikach, pieczone mięso, jarskie pierogi i uszka do barszczu, było mnóstwo ciasta i słodyczy, mandarynek, pierników i makiełek, które matka Przemka przygotowywała jeszcze rano, i czego nie omieszkała napisać markerem na plastikowym opakowaniu. Było więc wszystko, czego mógł oczekiwać, byli ludzie, których szczerze kochał, suta, świąteczna kolacja, rodzinna atmosfera i życzenia płynące z głębi serca, tak prawdziwe, że musiały się spełnić.
Justine była tego dnia jakaś odmieniona, ubrana bardziej kobieco niż zwykle. Wzięła go na bok ze swoim opłatkiem i długo tłumaczyła mu na ucho, jak bardzo ważna jest prawdziwa miłość, wzajemny szacunek i szczerość. Przemek marudził tylko, że barszcz stygnie na stole.
Kiedy następnego dnia rano ktoś zadzwonił do drzwi, Sebastian zignorował to, zbyt skacowany, żeby podnieść się z własnej woli. Ciężko, ale jednak, wstała Justine, otworzyła i wpuściła gościa do korytarza, prosząc by poczekał, aż pan domu będzie w stanie się dowlec.
Trwało to chwilę, bowiem Sebastian wypił najwięcej z ich trójki, a poza tym obita twarz i flaki ciągle dawały o sobie znać krótkimi, urywanymi seriami bólu. Zarzucił na siebie szlafrok i przewiązał się niedbale, pozwolił Justine przeczesać sobie włosy dłonią i poszedł tak, boso, zupełnie nie zastanawiając się, kto może odwiedzać go w pierwszy dzień świąt przed południem.
W ciemności korytarza, tuż przy drzwiach, stał Patryk, mnąc w dłoniach swój szkolny plecak.



[Historia jest już na półmetku. Zainteresowanych odsyłam na stronę http://nottepiena.blogspot.com/ . Pozdrawiam!]








a