Running away 40
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 07 2013 10:18:38


Rozdział 40

Flashback

Dwudziestotrzylatek wbiegł do żołnierskiej kwatery, prawie tracąc oddech. Już trzeci raz w tym tygodniu był spóźniony. To na pewno nie wróżyło nic dobrego. Przecież ktoś to musiał zauważyć. Półork westchnął głośno i spojrzał w brudną szybę, próbując sprawdzić, czy choć mundur dobrze na nim leży. W ostateczności nie pozostawało mu nic innego.
Służba jak na razie nie była ciężka. Nie na to został przygotowany przez ostatnie cztery lata treningu w stolicy i w innych częściach Imperium. Wojskowe szkolenie było bardzo trudne, ale Rainamar musiał przyznać, ze również skuteczne. Dobrze czuł się nosząc mundur. Zawsze tego chciał. Nagle zobaczył w szybie, że ktoś mu się przygląda. To natychmiast wyrwało go z zamyślenia. Odwrócił się gwałtownie. Już widział tego faceta. Jasne włosy, szaroniebieskie oczy i uśmiech, który chyba nigdy nie schodził z jego twarzy. Przez chwilę półork nie wiedział, co powiedzieć. Na śmierć zapomniał, jak ten człowiek ma na imię.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego jest tu tak spokojnie. - rzucił jasnowłosy, podchodząc do okna. Szare smugi, rozciągające się na gładkiej szybie kontrastowały z jasnym kolorem włosów tego człowieka. Ciekawe połączenie.
- To prawda. - odparł półork, ostrożnie obserwując drugiego mężczyznę. Nie przepadał za ludźmi, szczególnie, gdy ich nie znał, ale ten człowiek miał w sobie coś, czego wytłumaczyć nie umiał. Nie denerwował go. To chyba dobrze…
- Też nad tym rozmyślałem. Byłem na szkoleniach, na których tłumaczyli mi jakież to straszliwe rzeczy mogą przydarzyć się żołnierzowi na służbie! Ha, złamałem nogę, bo poślizgnąłem się na śniegu przed własnym domem. Casca Dermenil przez cały miesiąc śmiał się ze mnie z powodu tego incydentu! - uśmiechnął się jasnowłosy, jak gdyby do własnych myśli.
- No cóż, to zawsze jakieś doświadczenie. - odrzekł półork.
Jasnowłosy zaśmiał się, opierając się o ścianę, nieopodal okna. Zbliżała się kolejna zima i zapowiadała się dosyć mroźnie. Być może niskie temperatury odstraszyły kogoś, kto mógł się pofatygować i umyć to nieszczęsne okno. Choćby od środka. Niestety, jeden rzut oka na choćby tą izbę, utwierdzał każdego w przekonaniu, że co jak co, ale sprzątanie tu kompletnie zarzucono. Czasami Rainamar zastanawiał się, dlaczego nie pojawiły się tu jeszcze szczury. Być może to tylko kwestia czasu.
- Gdzie cię przydzielili? - zapytał w końcu mężczyzna.
Rainamar zapatrzył się niego, jakby nie zrozumiał pytania. Cholera jasna! Na śmierć zapomniał nazwiska tego dowódcy… Miał je gdzieś zapisane… Oto żołnierska dyscyplina! W wyobraźni widział twarz swojego byłego dowódcy, na której malowało się wielkie rozczarowanie.
- Eh… To było jakieś dziwne nazwisko…
- Morrow Fain Boone ?
- Dokładnie to! - ucieszył się półork. Cóż, na przyszłość będzie pamiętał.
- Też jestem w jego oddziale. Ten człowiek gada jak nakręcony. Nigdy nie przestaje. Nawet podczas treningu. To jest bardzo rozpraszające. - jakby dla pokreślenia swoich słów, jasnowłosy skrzywił się, niczym po wypiciu mocnej gorzałki.
- Słyszałem o nim podobne rzeczy. Nie wiem, jak mogłem zapomnieć jego nazwiska. - rzekł zakłopotany Rainamar.
- Nie takie rzeczy się zdarzały!
Nagle Rainamar uświadomił sobie, że wcale nie zna imienia tego człowieka. niewiele zastanawiając się nad tym postanowił się przedstawić. Profilaktycznie…
- Jestem Rainamar Ashghan. - rzekł, wyciągając rękę.
- Eisen’deane Morris. - odparł jasnowłosy, ściskając jego dłoń. - Wszyscy mówią na mnie Eis.
- A więc niech będzie. Eis Morris.
Jasnowłosy tylko się uśmiechnął.


End of a flashback

***


Pan Gunnar Vael Haschtig powstał z mchu, na którym klęczał, przyglądając się pewnej krzewince. Oleig spojrzał na niego ze sceptycyzmem. Wynajmując go nie wiedział, że myśliwy cechuje się tak dużą autonomią. Chciał, by wynajęty człowiek pracował na jego zasadach. Denerwowało go, że Vael Haschtig tak aktywnie komentował swoje poczynania i wyrażał swoje wątpliwości. Oleig chciał już wyjść z lasu i jak najszybciej rozstać się z wścibskim myśliwym.
- Spryciulek. - uśmiechnął się myśliwy, spoglądając na Oleiga. Jego oczy błyszczały rozbawieniem.
- Nie rozumiem o czym mówisz. - odrzekł obojętnie Oleig.
Gunnar Vael Haschtig zaśmiał się w głos. Przeszedł się kilka kroków, odgarniając zielone gałązki, które spotykał na swej drodze.
- Rozejrzyj się, Oleig. Nic ci to nie mówi? - zapytał myśliwy, opierając się o wielkie, liściaste drzewo. Oleig poszedł za radą najemnika i przyjrzał się uważnie otoczeniu. Wciąż jednak nie wiedział, o co mogło chodzić panu Gunnarowi. Zirytowany podszedł do myśliwego i uderzył pięścią w pień drzewa, tuż obok głowy mężczyzny.
- Nie pogrywaj ze mną, Haschtig! Nie po to cię wynająłem, żebyś filozofował! - warknął ze złością wielki mężczyzna.
- Spokojnie, Oleig. - Gunnar nie wydawał się ani trochę poruszony wybuchem gniewu tymczasowego towarzysza. Rozłożył ręce, jakby chciał objąć cały krajobraz.
- Byliśmy tu już! - rzekł w końcu myśliwy, spoglądając w oczy zaskoczonego Oleiga. Mężczyzna cofnął się, nie mogąc wypowiedzieć żadnego słowa. Nie spodziewał się tego. Co to w ogóle miało znaczyć? Gunnar Vael Haschtig się zgubił?
- Mówże jaśniej! - zażądał Oleig. Jego krzyk zwrócił w końcu uwagę Aachena i Kileya Birgera, którzy jak dotąd kłócili się zawzięcie ze sobą. Obaj wpatrywali się teraz uważnie w sylwetki Oleiga i pana Gunnara Vael Haschtiga.
- To prawie pewne, że was myśliwy już wie, że ktoś go śledzi. Zrobił nam mały żarcik i postanowił zatoczyć koło. Byliśmy już tutaj. Założę się o dowolną ilość złota, że ten chłopaczek wie nawet ile osób podąża jego śladem. Ha!
- Czy ja się przesłyszałem! - zawołał Aachen, któremu wcale nie podobało się to, co słyszy. Brakowało mu tylko konfrontacji z żołnierzami i czarownikami! Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Chciałbyś. - rzucił Kiley Birger. - W sumie to dobra nowina. Zaczyna być ciekawie! - ucieszył się młody mężczyzna.
- Chcesz powiedzieć, Gunnarze Vael Haschtig, że oszukało cię dwudziestopięcioletnie dziecko? - zapytał ostro Oleig.
- Chyle czoła. - odrzekł tylko myśliwy, uśmiechając się szelmowsko.
- Co teraz będzie? - wyjęczał Aachen, gotowy płakać nad swym losem.
- Poczekamy. - stwierdził spokojnie pan Gunnar Vael Haschtig.

***


Casius
Leżałem na mchu, w środku lasu i patrzałem na mojego narzeczonego. Spał spokojnie, oddychając wolno i miarowo. Zaczynało już świtać a ja nie wiedzieć czemu, przebudziłem się przed czasem. Miałem dziwny sen. Widziałem w nim moją zmarłą matkę, a właściwie kobietę Liama. Uśmiechała się do mnie, jednak słowa, które wypowiadała zaniepokoiły mnie. Ostrzegała mnie przed czymś, dokładnie jak w tym dniu, kiedy spotkałem wraz z ojcem i Rainamarem wilka. Nie pamiętałem dokładnie jej twarzy, jednak wciąż czułem jej aurę - zwiewną i eteryczną.
Rainamar powoli otworzył oczy i zamrugał, jak gdyby nie wiedział, gdzie jest. Uśmiechnął się, widząc, że już nie śpię.
- Dzień dobry, panie myśliwy. - powiedział, przeciągając się.
- Dzień dobry, kapitanie. - odrzekłem i posłałem mu uśmiech. - Dobrze spałeś?
- Jak widać. - wyszczerzył się jeszcze bardziej, prezentując ostre kły. Czasem zapominałem o tych jego orkowych zębach. Najzabawniejsze było to, że do okresu dorastania stan jego uzębienia nie różnił się niczym od ludzkiego dziecka. Dopiero, kiedy zaczął dorastać, kły uparcie rosły razem z nim. Przez pierwsze miesiące kaleczył sobie nimi usta i policzki, co nie było miłym widokiem. Elena prawie dostała ataku paniki, kiedy pierwszy raz zobaczyła go z zakrwawionymi ustami. Kanthar i Amira, oboje także mieli ten problem, jednak nie było to tak dramatyczne, jak w przypadku Rhaina.
- Pora wstawać. - stwierdziłem i przysunąłem się bliżej. Pocałowałem go lekko i postanowiłem wstać, ale on objął mnie i przyciągnął do siebie.
- Jak daleko do granicy? - zapytał.
- Nie daleko. - odparłem, rozglądając się. Leith szperał w swojej podróżnej torbie i zdawał się nie zauważać świata wokół. Nolan przygotowywał konia do drogi, opowiadając coś Cahanowi, który słuchał jego wywodów z wielce znudzoną miną człowieka, który przelicza rachunki na straganie. Lilijki nie mogłem nigdzie dostrzec.
- Ciekawe, czy rzeczywiście jest tak, jak mówi Leith i medalion naprawdę jest w bezpiecznym miejscu… - zastanowił się na głos półork, rzucając znaczące spojrzenie w stronę czarownika.
- Wszystko słyszałem! - oznajmił Leith, nie odrywając wzroku od swoich pakunków. Rainamar zaśmiał się tylko i pocałował mnie w nos.
- Wstawaj, Casius, robisz się ciężki.
- Dobrze wiesz, że to nie możliwe. Po prostu się starzejesz, półorku. - odparłem, podnosząc się.
- Ty i te twoje dziwne poczucie humoru. - skwitował Rainamar.
- Kiedy będziecie gotowi? - zawołał Leith, wstając. Widocznie znalazł to, czego szukał, bo miał zadowoloną minę. Rainamar przewrócił oczami i podszedł do zgaszonego ognia.
- Dopiero wstałem. Muszę coś zjeść.
- Dobrze byłoby, gdybyś się pospieszył, kapitanie. Dosyć mam tego lasu. Napawa mnie jakimś dziwnym niepokojem! Aż ściska mi żołądek od tego! - oznajmił jasnowłosy czarownik, podchodząc do Cahana, który odpoczywał na pniu, słuchając opowieści Nolana.
- Nolan Raighne, mój drogi przyjacielu, z tego, com słyszał, miałeś ciekawe życie! - rzucił radośnie Leith i klepnął Nolana z całej siły po ramieniu. Najemnik aż się wykrzywił, nie spodziewając się tego gestu ze strony czarownika.
- Założę się, panie Daire, że mógłby pan się poszczycić znacznie ciekawszymi przygodami. - odpowiedział sprytnie Raighne.
- Cóż, nieskromnie powiem, że to prawda, ale historie te są zbyt szalone, by ktokolwiek w nie uwierzył! - stwierdził Leith, siadając obok Cahana. Podał mu coś, na co młodszy czarownik zareagował zdziwieniem. Obaj magowie wymienili spojrzenia, ale nie wywiązała się między nimi żadna rozmowa. Zaciekawiło mnie to bardzo.
- Piękny dzień! - Leith uśmiechnął się promiennie, niczym niebo po burzy. Naprawdę miał ładny uśmiech, który przydawał mu dodatkowego uroku. Nie, żeby Daire potrzebował tego nadmiaru. Sztukę oczarowywania ludzi opanował do perfekcji.
- Ano piękny. - zgodził się Raighne, spoglądając w górę, skąd słońce błyszczało jasno, przebijając się przez gęste korony drzew.
Lilijka wyszła spomiędzy drzew i uśmiechnęła się do mnie.
- Gdzieś ty była! - zapytał jasnowłosy czarownik.
- Kobieta musi mieć trochę prywatności, szczególnie w towarzystwie pięciu facetów, czyż nie? - odrzekła z przekorą.
- Cóż, mogłabyś zaprosić jednego z nas do towarzystwa. - Leith uśmiechnął się do niej. Nie wiem, czy chciałem być świadkiem tej konwersacji.
Cahan wpatrywał się w leśną gęstwinę, jak gdyby to, co działo się wokół niego wcale go nie dotyczyło. Nie odezwał się ani słowem. Jego czarne oczy błyszczały jak zawsze. Zastanawiało mnie, jak można mieć tak ciemne oczy, ale to chyba cecha charakterystyczna magów o tym profilu. Mentalista. Wszyscy mówią o nich z taką trwogą, ale ja jeszcze nie miałem okazji, by zobaczyć prawdziwą moc takiego maga. Oczywiście nie miałem pewności, że Cahan nie korzystał z niej na mnie. Nie umiałbym przecież tego rozpoznać.
- Ach, jeśli reszta wycieczki przez las upłynie tak spokojnie, mogę ją zaliczyć do udanych. - rzekł nagle Leith, wyrywając mnie z moich rozmyślań. - Nie spotkaliśmy wszakże żadnych druidów! - dodał z wielką radością, brzmiącą w jego głosie.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. - upomniał go Rainamar.
- Po cóż te czarne myśli, kapitanie! - zaprotestował czarownik.
- Stwórco, daj mi siłę. - mój narzeczony rzucił ostatnie spojrzenie Leithowi i poszedł przygotować Kryształa do drogi.
- To ja może coś ugotuję! - zaproponował Leith.

***


- Mówiłeś, że do granicy już niedaleko, a ja ciągle widzę las! - wyjęczał Leith, wyglądając na niezbyt szczęśliwego. Już od samego patrzenia na jego skwaszoną minę traciłem dobry nastrój. Sprawę pogarszał fakt, że i tak nie był on zbyt najlepszy.
- Być może powinieneś potrenować wzrok, zanim zaczniesz mnie oskarżać o kłamstwa. - odparłem najspokojniej w świecie. - Za tą gęstwiną jest rozdroże. Nieopodal stoi karczma. Ma dziwną nazwę, nie pamiętam jaką. W ogóle ponoć byłeś w Sadal, powinieneś znać drogę! - stwierdziłem w końcu.
- Wypraszam to sobie! Jeszcze jako reprezentant rady jeździłem z Rycerzami Świętego Ognia. Oni byli przewodnikami i eskortą. Po cóż miałem sobie zaprzątać głowę zapamiętywaniem drogi, kiedy miałem ważniejsze przemyślenia! Po drugie, kiedy odwiedzałem Sadal już po buncie, a nie było to za wcześnie, to zabrałem się z pewnym dobrodusznym kupcem! - oznajmił mi Leith, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Nie ważne… - westchnąłem, dla okazania swojego zniechęcenia. - Karczma ta jest ostatnią przystanią przed granicą. Szacuję, że jeśli przestaniesz narzekać i zaczniesz poruszać się naprzód, jeszcze dziś uda nam się ją przekroczyć.
- Cudowna wiadomość. - uśmiechnął się jasnowłosy czarownik. - Ten amulet to najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała w życiu. Nawet pas ojcowski nie umywa się do tego, co muszę przeżywać uwikłany w tą rozgrywkę!
- Na własne życzenie. - wtrącił Rainamar.
- Och, kapitanie, nie musisz mi tego przypominać! Pamięć mam dobrą! - oburzył się Daire, rzucając półorkowi urażone spojrzenie. Mój narzeczony nie wydawał się tym ani trochę przejęty.
- Zamierzacie się tak kłócić do zmierzchu, czy zrobimy coś z tym? - zapytała w końcu Lilia, wyglądająca na nieco zniecierpliwioną naszą konwersacją.
- Jak zwykle masz racje. - powiedział Leith, szczerząc się do niej bezwstydnie. Zastanawiałem się nawet, kiedy mu to przejdzie.
- Dobrze więc. Naprzód. Cisza jak na wizytacji generała. - Rainamar rzucił mi przelotny uśmieszek i ruszył przed siebie, ciągnąc za wodze Kryształa.
- Chciałbym cię zobaczyć podczas wydawania rozkazów swoim ludziom. Macie jakieś pokazowe ćwiczenia, jak Rycerze Świętego Ognia? - zastanowił się Leith, zwracając się do Rainamara.
- To raczej działka Królewskiej Gwardii. - odrzekł półork.
- Cóż… - Leith przez chwilę wyglądał na zmartwionego, ale zaraz rozchmurzył się. - Może kiedyś uda mi się coś zobaczyć. Rycerze Świętego Ognia robią wrażenie, więc myślałem, że uda mi się podpatrzeć imperialną dyscyplinę.
- Mógłbyś się rozczarować, porównując armię z waszym zakonem. Widziałem kiedyś co potrafią i muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. - rzekł Rainamar.
- I wszystko po to, by utrzymać w ryzach magię mentalną? - zastanowiła się Lilia.
- Nie tylko. - wtrącił Cahan, który do tej pory milczał. - Oni już nie zajmują się tylko jedną dziedziną magii. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
- Według mnie dobrze. Wygodnie mieć ochroniarzy podczas podróży. Kiedy siedziałem w zakonie, bardzo mi się to podobało. - odparł Leith Daire.
- Więc czemu w nim nie zostałeś? - zapytał bez ogródek Rainamar. Nie słyszałem jednak w jego głosie negatywnej nuty.
- Sam nie wiem. Pewni ludzie nie są stworzeni do siedzenia w jednym miejscu. Znam wielu magów, którzy mają stałe miejsce zamieszkania, rodzinę, pracę odpowiadającą ich profilowi. Żyją całkiem normalnie. Na pierwszy rzut oka nikt nie stwierdziłby że ta kobieta, czy ten mężczyzna to czarownik. Są też tacy jak ja.
- Kiedyś myślałem, że nie lubię podróży. Cóż, po części nadal tak myślę, ale szkolenie nauczyło mnie bardziej elastycznego myślenia. - odparł Rainamar, zadziwiając nieco Leitha swoją otwartością. Mogłem wyczytać to z miny czarownika.
- Widzisz, kapitanie, życie zmienia wiele rzeczy. - Leith uśmiechnął się, jakby do swoich myśli. - Nie ma w nim pewności. - dodał z bardzo tajemniczym wyrazem twarzy. Przez chwilę wydawało mi się, że spojrzał na Cahana, ale nie jestem pewien.
- Ruszajmy już. - ponagliła nas Lilia.