D艂uga droga 15
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 26 2013 13:23:46

Rozdzia艂 15,
o Synu Duch贸w i g艂upich, bohaterskich wyczynach


„Go艣膰 w twych progach zawsze oznacza albo uczt臋, albo k艂opoty. Zr贸b z niego uczt臋, nim sprowadzi k艂opoty.”
stara, plemienna m膮dro艣膰


Torquen rzadko si臋 denerwowa艂. Mia艂 wrodzony talent do reagowania radosn膮 beztrosk膮 na wszelkie k艂opoty i ma艂o co potrafi艂o wyprowadzi膰 go z r贸wnowagi.
Teraz jednak czu艂 si臋 co najmniej nieswojo.
Niewiele rozumia艂 z tego co zasz艂o, domy艣li艂 si臋, 偶e mia艂o to co艣 wsp贸lnego z zabiciem stepowego kota przez Sarisa. To w ka偶dym razie stanowi艂o jedyne wyt艂umaczenie, dlaczego teraz wojownik ze sp臋tanymi r臋kami jest ci膮gni臋ty za sznur przy siodle Zuli.
Nie potrafi艂 nad膮偶y膰 za wierzchowcem, kulej膮c lekko na lew膮 nog臋 i kilka razy przewr贸ci艂 si臋. Zdarzy艂o si臋, 偶e zosta艂 przeci膮gni臋ty kilka metr贸w po ziemi, nim kobieta ostrym szarpni臋ciem nie postawi艂a go na nogi.
Kiedy zobaczy艂 to po raz pierwszy, Torquen od razu spi膮艂 konia, 偶eby mu pom贸c i k膮tem oka widzia艂, 偶e Anuril zrobi艂 to samo. Elf jednak zosta艂 艂agodnie zatrzymany przez Zadrana, a najemnikowi drog臋 zajecha艂 Rahid. Pot臋偶ny barbarzy艅ca chwyci艂 go za kurtk臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie – powiedzia艂 we Wsp贸lnym. – Zula pomaga膰 – wyja艣ni艂 z akcentem gorszym jeszcze od swojej przyw贸dczyni. – Ty nie r贸b czego艣 – zastrzeg艂 ostro. Mimo kiepskiej wymowy i gramatyki, Torquen zrozumia艂, 偶e ma si臋 nie wtr膮ca膰, bo mo偶e jedynie zaszkodzi膰 przyjacielowi. Ci臋偶ko mu przychodzi艂o bezczynne patrzenie na to, jak go traktowano, nie posiada艂 jednak zbyt du偶ego pola do popisu.
- O co chodzi? – zapyta艂 Rahida, licz膮c, 偶e ten go zrozumie. Tamten jednak uciszy艂 go tylko machni臋ciem r臋ki i ci臋偶ko by艂o dociec, czy chocia偶by zrozumia艂 pytanie.
Najemnik wymieni艂 jeszcze z Anurilem pytaj膮ce, zaniepokojone spojrzenia, a偶 w ko艅cu skupi艂 si臋 na drodze. Do osady nie by艂o na szcz臋艣cie daleko i mia艂 nadziej臋, 偶e tam szybko wszystko si臋 wyja艣ni.

*

By艂a zdenerwowana.
Mia艂a przed sob膮 wa偶ne i trudne zadanie, od tego czy przekona Jagardaha do nawi膮zania sojuszu zale偶y los jej plemienia. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e posiada silne argumenty, ale nie mog艂a by膰 pewna, czy dotr膮 one do tego twardog艂owego aroganta. Dodatkowo mia艂a prze艣wiadczenie, 偶e jako kobieta nie zostanie przez niego w pe艂ni powa偶nie potraktowana, nawet je艣li przedstawi si臋 jako pos艂aniec od swojego ojca.
A teraz dosz艂a do tego sprawa z Czerwonym Wojownikiem.
Nie powinna przejmowa膰 si臋 losem obcych. Z jednej strony wiedzia艂a, 偶e pro艣b膮 o 艂ask臋 dla niego mo偶e zak艂贸ci膰 pertraktacje, albo wr臋cz ca艂kowicie je udaremni膰.
Nie mog艂a jednak da膰 przyzwolenia, na zabicie go za pope艂nienie zbrodni, kt贸rej nie rozumia艂. Co innego zabijanie w walce, co innego zabijanie kogo艣, kto stanowi艂 zagro偶enie.
Ale egzekucja…
Tak nie powinno by膰. Wiedzia艂a, 偶e ludzie Tuhan, a mo偶e nawet jej w艂a艣ni ludzie, tego nie zrozumiej膮, ale ona czu艂a, 偶e to jest nie w porz膮dku. 呕e to stanowi艂o jedn膮 z przyczyn, dla kt贸rych uwa偶ali ich za barbarzy艅c贸w i chcieli ich wypleni膰, bo s膮dz膮 si臋 swoimi, niezrozumia艂ymi dla innych prawami i nie potrafi膮 okaza膰 lito艣ci, ani nawet odrobiny zrozumienia.
A ci obcy tacy nie byli. Szanowali ich na sw贸j spos贸b i traktowali jak r贸wnych, nawet je艣li nie rozumieli nawzajem swoich zasad, a nawet mowy. A mimo to, siedzieli wczoraj przy jednym ogniu, pij膮c i jedz膮c z tych samych naczy艅, i nikt nie by艂 wtedy gorszy, ani lepszy.
I dla Zuli znaczy艂o to znacznie wi臋cej, ni偶 dla innych, bo ona odnajdywa艂a w tym znak, 偶e tak mo偶e, 偶e tak powinno by膰. 呕e plemiona Ziemi Niczyich nie musz膮 si臋 asymilowa膰, 偶e wystarczy czasem opu艣ci膰 ostrze i postara膰 si臋 zrozumie膰, a mo偶na to samo uzyska膰 w zamian. I gdyby byli w stanie uczyni膰 ten krok, to by膰 mo偶e nie polowano by na nich teraz jak na zwierz臋ta, za kt贸re s膮 uwa偶ani.
Z drugiej strony, uratowanie jednego cz艂owieka, nie zmieni teraz 艣wiata, ani nie wygra dla nich wojny – przymierze z Jagardahem z kolei, na pewno w tym pomo偶e.
Pod艂apa艂a spojrzenie Rahida i mocniej zacisn臋艂a usta. On w ni膮 wierzy艂, wierzy艂 w to, 偶e powinna zosta膰 shirkani. A shirkani nie powinien obawia膰 si臋 podj膮膰 dzia艂a艅, kt贸re uwa偶a za s艂uszne.
Zwolni艂a konia, bo Saris mia艂 coraz wi臋ksze problemy z nad膮偶eniem. Rana na udzie nie wygl膮da艂a powa偶nie, ale wyra藕nie utrudnia艂a mu bieg. Na szcz臋艣cie brama do osady Tuhan nie znajdowa艂a si臋 daleko.
Wprowadzano do 艣rodka ca艂y ich oddzia艂, z Zul膮 i przywi膮zanym wi臋藕niem na przedzie. Pozosta艂ych obcych jej ludzie trzymali blisko siebie, 偶eby w razie czego powstrzyma膰 ich przed interwencj膮. Zula nie w膮tpliwa, 偶e Zadran w razie czego dopilnuje jasnosk贸rego 艂ucznika, a ten z kolei powinien przem贸wi膰 do rozs膮dku reszcie.
Ludzie Tuhan w wi臋kszo艣ci wylegli ze swoich chat. By艂y inne ni偶 w osadzie Zuli, chocia偶 r贸wnie skromne i te偶 niezbyt urodziwe. Wznoszono je po cz臋艣ci z drewna, ale pos艂ugiwano si臋 te偶 zaschni臋t膮 glin膮, a dachy wy艣cie艂ano ususzon膮 traw膮. Drzwi w wi臋kszo艣ci zast臋powano zas艂onami ze zwierz臋cych sk贸r. Niekt贸re odsuni臋to, przez co da艂o si臋 obejrze膰 surowe wn臋trza dom贸w – sko艂tunione pos艂ania le偶膮ce bezpo艣rednio na go艂ych pod艂ogach, walaj膮ce si臋 wsz臋dzie wyroby ceramiczne, rzadko trafia艂o si臋 co艣 przypominaj膮ce stolik, czy jakikolwiek inny mebel.
Zgodnie z przypuszczeniami Zuli, kobiety nie nosi艂y broni. Przygl膮da艂y si臋 przybyszom z zaciekawieniem i w wielu przypadkach sprawia艂y wra偶enie oderwanych w艂a艣nie od pracy – niekt贸re kl臋cz膮c przy drodze 艣ciera艂y przy pomocy kamieni m膮k臋, inne obrabia艂y mi臋so, jeszcze inne co艣 cerowa艂y. M臋偶czy藕ni za to przeciwnie – ka偶dy mia艂 przy sobie miecze, zakhiry, 艂uk lub chocia偶 n贸偶 i wszyscy sprawiali wra偶enie, 偶e jedyne czym si臋 zajmuj膮 do wystawianiem nagich tors贸w w stron臋 promieni s艂onecznych. Zdawali si臋 nie mniej poruszeni ich przybyciem ni偶 kobiety, ale zamiast plotkowa膰 mi臋dzy sob膮, skupiali si臋 raczej na przyjmowaniu wyzywaj膮cych p贸z i rzucaniu gro藕nych, w swym mniemaniu, spojrze艅.
Brudne, p贸艂nagie dzieci te偶 zainteresowa艂y si臋 nimi na kilka chwil, a potem powr贸ci艂y do przerwanych rozrywek, w du偶ej mierze sk艂adaj膮cych si臋 z biegania i wrzeszczenia ile si艂 w p艂ucach. Jedno czy dw贸jka, podbieg艂o do nich wiedzione ciekawo艣ci膮, jaki艣 umorusany ch艂opczyk pr贸bowa艂 nawet z艂apa膰 Sarisa za intryguj膮co czerwone kosmyki w艂os贸w, ale generalnie, jak to dzieci, mia艂y wszystko gdzie艣.
Zula zeskoczy艂a z siod艂a. Koniec sznura na kt贸rym prowadzi艂a wi臋藕nia wr臋czy艂a jednemu ze swoich ludzi.
- Nie pozw贸l go tkn膮膰, dop贸ki nie wr贸c臋 – rozkaza艂a twardo, a potem skin臋艂a na Rahida, aby ruszy艂 za ni膮.
- Jestem Zula, c贸rka Hadre, z plemienia Naz’ahri – powiedzia艂a, unosz膮c dumnie podbr贸dek i patrz膮c w艂adczo na m臋偶czyzn臋 dowodz膮cego niewielkim oddzia艂em, jaki doprowadzi艂 ich do osady. – Niekt贸rzy z moich ludzi s膮 ranni i prosz臋, aby艣cie udzielili im pomocy w imi臋 wi臋z贸w, jakie 艂膮cz膮 nasze plemiona. 呕ycz臋 sobie tak偶e, aby mojego wi臋藕nia nie atakowano, dop贸ki shirkani nie podejmie decyzji w jego sprawie. Ja natomiast, chc臋 si臋 widzie膰 z Synem Duch贸w, poniewa偶 nios臋 mu wa偶n膮 wiadomo艣膰 od mojego ojca, Raevaha, syna Aruru, shirkani plemienia Naz’ahri – wyrecytowa艂a twardym tonem. M臋偶czyzna, do kt贸rego si臋 zwr贸ci艂a, od pocz膮tku nie wygl膮da艂 na zachwyconego, ale s艂ysz膮c, 偶e jest c贸rk膮 wodza, przybra艂 postaw臋 wyra偶aj膮c膮 wi臋cej szacunku. Od razu wydano rozkaz sprowadzenia medyk贸w, za偶膮dano te偶 zamkni臋cia Sarisa pod stra偶膮, na co kobieta przysta艂a. Przekaza艂a jednak swoim ludziom dyskretnie, aby mieli oko na wi臋藕nia, a tak偶e pilnowali, aby pozostali obcy jak najmniej rzucali si臋 w oczy.
Nast臋pnie, w towarzystwie Rahida da艂a si臋 poprowadzi膰 do centrum wioski.
Tam budynki prezentowa艂y si臋 znacznie lepiej. Drewniane i dok艂adne wyko艅czone, mia艂y nawet podmurowania z szarych kamieni. Uk艂ada艂y si臋 w p贸艂-okr膮g, tworz膮c po艣rodku niewielki plac, gdzie z us艂anej kamieniami, udeptanej ziemi m臋tny py艂 podrywa艂 si臋 w powietrze pod ich krokami.
Nie trudno by艂o odgadn膮膰 funkcj臋 poszczeg贸lnych dom贸w. Najwi臋kszy, szeroki i przysadzisty, mia艂 pozas艂aniane okna, a dost臋pu do nich broni艂y pot臋偶ne, dwuskrzyd艂owe drzwi. Zula bez trudu rozpozna艂a namalowane czerwon膮 farb膮 znaki – ochronne, maj膮ce odstrasza膰 demony, a tak偶e przyzywaj膮ce, za pomoc膮 kt贸rych proszono Przodk贸w o b艂ogos艂awie艅stwa. Tak wi臋c, to musia艂a by膰 siedziba Duch贸w, miejsce gdzie ich wiedz膮cy, sai’hi, odprawia艂 swoje obrz臋dy. By艂 te偶 budynek Rady, gdzie plemienna starszyzna prowadzi艂a swoje posiedzenia, aby w razie potrzeby m贸c wesprze膰 shirkani swym do艣wiadczeniem.
Ostatnia chata to z pewno艣ci膮 miejsce urz臋dowania Syna Duch贸w, bo w艂a艣nie tam poprowadzono Zul臋 i Rahida. Do wn臋trza nie prowadzi艂y drzwi, tylko zas艂ona ze zwierz臋cych sk贸r. M臋偶czyzna z ludzi Tuhan da艂 im znak, aby weszli do 艣rodka.
W pokoju panowa艂 p贸艂mrok. Mimo 偶e by艂o ciep艂o, w rogu, w zdobionej miedzianej misie, p艂on臋艂o niewielkie palenisko. Gryz膮cy dym wype艂nia艂 ma艂e pomieszczenie intensywnym zapachem zi贸艂. Naprzeciw wej艣cia znajdowa艂o si臋 podwy偶szenie, do kt贸rego prowadzi艂o kilka stopni, a na nim tron, gdzie spoczywa艂 Jagardah. Nawet gdy siedzia艂, wida膰 by艂o, 偶e jest niezwykle pot臋偶ny. Czarne w艂osy lu藕no opada艂y na jego szerokie ramiona, siln膮 szcz臋k臋 pokrywa艂 ciemny zarost, d艂u偶szy na podbr贸dku, gdzie zosta艂 zapleciony w warkocz. Spod grubych brwi dziko 艂yska艂y br膮zowe oczy, a jego policzki zdobi艂y wytatuowane linie, bli藕niacze do tych, jakie pokrywa艂y pyski dw贸ch wielkich kot贸w stepowych, spoczywaj膮cych spokojnie u jego st贸p.
Zula zgodnie z etykiet膮 uderzy艂a si臋 pi臋艣ci膮 w pier艣 i sk艂oni艂a g艂ow臋, jednak nie za nisko. Nie chcia艂a pokazywa膰 po sobie przesadnej s艂u偶alczo艣ci. Potem zacz臋艂a si臋 przedstawia膰 i t艂umaczy膰, co j膮 sprowadza, zdawa艂o si臋 jednak, 偶e Syn Duch贸w nie interesuje si臋 jej s艂owami w najmniejszym stopniu. Dok艂adnie otaksowa艂 j膮 wzorkiem, od zgrabnych 艂ydek, poprzez silne uda i p艂aski brzuch, chwil臋 d艂u偶ej zatrzymuj膮c si臋 na pe艂nych piersiach. Kobieta a偶 zazgrzyta艂a z臋bami w my艣lach, ale nie da艂a nic po sobie pozna膰. Odpowiedzia艂a mu jedynie twardym, zdecydowanym spojrzeniem. Na ten widok shirkani u艣miechn膮艂 si臋 drapie偶nie. Bia艂e z臋by mocno kontrastowa艂y z jego 艣niad膮 sk贸r膮, a wytatuowane na jego policzkach kreski sprawia艂y, 偶e wygl膮da艂 niemal偶e demonicznie.
- To wszystko, z czym do mnie przysz艂a艣, c贸rko Hadre? – zapyta艂 kpi膮co, pochylaj膮c si臋 bardziej na swoim tronie.
- Nie – odpar艂a spokojnie, nie daj膮c po sobie pozna膰, jak bardzo denerwuje j膮 brak okazywanego szacunku. – Mam jeszcze pro艣b臋 natury bardziej… osobistej. Jeden z moich… go艣ci, dopu艣ci艂 si臋 zbrodni. Uczyni艂 to jednak nie艣wiadomie, nie znaj膮c naszych zwyczaj贸w i post臋powa艂 w dobrej wierze my艣l膮c, 偶e broni siebie i swoich przyjaci贸艂. Chc臋 prosi膰 o z艂agodzenie dla niego kary.
Jagardah ponownie opad艂 na oparcie i zmarszczy艂 brwi.
- Co takiego tw贸j go艣膰 uczyni艂?
- Zabi艂 kukkhuru. Tak jak m贸wi艂am, uczyni艂 to nie艣wiadom…
Syn Duch贸w wsta艂 i podszed艂 do niej. Jak si臋 okaza艂o, by艂 jeszcze wy偶szy ni偶 Rahid, cho膰 nie a偶 tak barczysty.
- Kara za zabicie 艣wi臋tego kukkhuru jest jedna – oznajmi艂 twardo. – Morderc臋 rzuca si臋 na po偶arcie Shah i Vrehi – s艂ysz膮c swoje imiona, koty stepowe poderwa艂y si臋 z miejsc i podbieg艂y do swego pana. By艂y naprawd臋 ogromne, a ich silne cia艂a porusza艂y si臋 p艂ynnie z pewn膮 utajon膮 gro藕b膮. Rahid a偶 cofn膮艂 si臋 odruchowo kilka krok贸w, ale Zula nie drgn臋艂a, nawet gdy jedna z bestii z g艂uchym warkni臋ciem tr膮ci艂a j膮 pyskiem w brzuch.
Jagardah u艣miechn膮艂 si臋 ponownie na widok jej butnej postawy.
- Obawiam si臋, 偶e obie twoje pro艣by s膮 na tyle bezsensowne, 偶e nie b臋d臋 ich nawet rozwa偶a艂 – oznajmi艂 kpi膮cym, aroganckim tonem. – Ale, 偶eby nie okaza艂o si臋, 偶e jecha艂a艣 tak daleko na pr贸偶no… – zacz膮艂, 艂api膮c j膮 zdecydowanie za podbr贸dek…

*

Anuril poderwa艂 si臋 z miejsca na widok poruszenia, w 艣lad za nim wstali jego towarzysze i Zadran, kt贸ry wci膮偶 nie opuszcza艂 jego boku.
Mina Zuli nie wr贸偶y艂a niczego dobrego. W艣ciek艂o艣膰 wyra藕nie malowa艂a si臋 w jej ciemnych oczach. Gdy zbli偶a艂a si臋 do nich spr臋偶ystym krokiem nie tylko Naz’ahri, ale i ludzie Tuhan schodzili jej z drogi.
- Syn Duch贸w odrzuci艂 moj膮 propozycj臋 i pro艣ba o 艂agodnej kary dla waszego przyjaciela – powiedzia艂a od razu. – Chc膮 jego 艣mierci, i swojej, bo nie zgadza si臋 na podj臋cia walk.
Anuril poblad艂 lekko i chwyci艂 zdecydowanie nadgarstek Torquena, kt贸ry ju偶 si臋ga艂 do miecza.
- Mo偶emy co艣 zrobi膰? – zapyta艂 najspokojniej jak tylko umia艂.
- Wy nie. Ja tak – odpar艂a Zula i odwr贸ci艂a si臋 w kierunku Rahida, kt贸ry sta艂 obok z marsow膮 min膮.

*

- Chc臋 wyzwa膰 Jagardaha na pojedynek – oznajmi艂 m臋偶czyzna zdecydowanie. – Zniewa偶y艂 ci臋 w mojej obecno艣ci. Uczy艅 mi prosz臋 honor i pozw贸l broni膰…
- Sama potrafi臋 broni膰 siebie i swojego dobrego imienia – przerwa艂a Zula ostro. – Nie w tym le偶y problem. Nawet je艣li wygrasz, starszyzna nie zgodzi si臋, 偶eby艣 zaj膮艂 jego miejsce, a prawdopodobnie zrobi wszystko, aby nie dopu艣ci膰 do walki. Na pewno zdaj膮 sobie spraw臋, 偶e jeste艣 gro藕nym przeciwnikiem, nie b臋d膮 chcieli ryzykowa膰 utraty…
- Wi臋c porozmawiamy z nimi – zaproponowa艂 Rahid. – Wyja艣nisz im jak wa偶ne jest po艂膮czenie si艂 w walce z naje藕d藕cami i si臋 zgodz膮, a sam Jagardah nie mo偶e odm贸wi膰 mi satysfakcji po tym, jak odnosi艂 si臋 do ciebie w mojej obecno艣ci. Mam prawo go wyzwa膰.
- Starsi nie b臋d膮 chcieli o tym s艂ysze膰 – pokr臋ci艂a g艂ow膮. – Jest jednak szansa, 偶e z racji na urodzenie pozwol膮 stara膰 si臋 o pozycj臋 shirkani mnie. Szczeg贸lnie, 偶e nie b臋d膮 widzie膰 we mnie zagro偶enia.
Widzia艂a sprzeciw w oczach Rahida. Sprzeciw, a nawet l臋k, 偶e kobieta my艣li o tym powa偶nie. Wiedzia艂a, 偶e nie ma zbyt wielkich szans w starciu z pot臋偶nym m臋偶czyzn膮, lecz liczy艂a, 偶e przodkowie dostrzeg膮 jak wa偶na jest jej misja i wspomog膮 j膮 w jaki艣 spos贸b. Nim jednak kt贸rekolwiek z nich zd膮偶y艂o si臋 odezwa膰, w rozmow臋 wtr膮ci艂 si臋 Torquen.
- Wybaczcie, ale ni cholery nie rozumiem o czym m贸wicie. M贸g艂by nas kto艣 wprowadzi膰 w sytuacj臋, bo wiecie, tak jakby, w艂a艣nie wa偶膮 si臋 losy naszego przyjaciela, a przy okazji te偶 mojego p贸艂 miliona frank贸w. Nie 偶ebym my艣la艂 w takiej sytuacji o pieni膮dzach, ale to naprawd臋 cholernie du偶o pieni臋dzy. Nie wspominaj膮c ju偶 o tym, 偶e Saris nied艂ugo zacznie si臋 denerwowa膰. A, wierzcie mi, nikt z nas tego nie chce.
Zula westchn臋艂a i postara艂a si臋 w miar臋 zrozumiale wyt艂umaczy膰, na czym polega problem. Mia艂a problemy z dobraniem niekt贸rych s艂贸w, ale uda艂o jej si臋 z grubsza przedstawi膰 sytuacj臋. Na chwil臋 zapad艂a cisza, kt贸r膮 ponownie przerwa艂 Torquen.
- Ja to zrobi臋.
- Co? – kobieta a偶 zamruga艂a szybko, nie rozumiej膮c w pierwszym momencie, co ten ma na my艣li.
- Wyzw臋 tego ca艂ego kr贸la duch贸w, czy jak mu tam – wzruszy艂 ramionami, a Zula parskn臋艂a z niedowierzaniem.
- Co on m贸wi? – zainteresowa艂 si臋 Rahid.
- Chce zmierzy膰 si臋 z Jagardahem – przet艂umaczy艂a, a m臋偶czyzna tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie ma najmniejszych szans – stwierdzi艂 pewnie. – A nawet je艣li, to nigdy nie dopuszczono by, 偶eby obcy zaj膮艂 miejsce wybranka duch贸w.
- Chyba 偶e… – w nag艂ym ol艣nieniu spojrza艂a na najemnika, a potem z powrotem na podw艂adnego. – Chyba 偶e sam by艂by wybra艅cem duch贸w. M贸wi艂e艣 co艣 o demonach – przesz艂a na Wsp贸lny, zwracaj膮c si臋 znowu do Torquena.
- Eee – m臋偶czyzna zmarszczy艂 brwi. – Natkn臋li艣my si臋 na jakie艣 dziwactwa w opuszczonej 艣wi膮tyni, ale w tym momencie nie jest to chyba nasze najwi臋ksze zmartwienie, prawda?
- Czy mo偶esz udowodni膰, 偶e zosta艂e艣 posi膮… posi膮gni臋ty…
- Op臋tany – podchwyci艂 Anuril. – Ma znamiona na plecach, ale mo偶na je uzna膰 za zwyk艂y tatua偶. To wystarczy? – zastanowi艂 si臋 na g艂os.
- Je艣li b臋dzie przekonywaj膮cy – odezwa艂 si臋 milcz膮cy dot膮d Shivu.
- 呕artujecie? – parskn膮艂 Torquen. – Wystarczy na mnie popatrze膰, od razu wida膰, 偶e jestem wybra艅cem bog贸w, demon贸w, duch贸w, czy co tam sobie chcecie – oznajmi艂 z pewno艣ci膮 siebie, na co Anuril i Zula unie艣li brwi sceptycznie, jednocze艣nie, niczym w lustrzanym odbiciu.
- M贸g艂bym pom贸c doda膰 troch臋… dramatyzmu – podsun膮艂 skrytob贸jca, ale elf nadal nie wygl膮da艂 na przekonanego.
- Nawet je艣li to kupi膮, Jagardah na pewno nie jest 艂atwym przeciwnikiem.
- Dla mnie nie jest 偶adnym przeciwnikiem – fukn膮艂 Torquen.
- Nawet nie wiesz jak on wygl膮da – przypomnia艂 Anuril ch艂odno. – Wi臋kszo艣膰 tutejszych jest od ciebie znacznie wi臋ksza i silniejsza. Nie neguj臋 twoich umiej臋tno艣ci, ale mia艂by艣 marne szanse w starciu z kim艣 postury Rahida. To zbyt niebezpieczne, w efekcie mo偶emy straci膰 nie jednego towarzysza, a dw贸ch.
- Nie b膮d藕 艣mieszny, nie ma najmniejszej opcji, 偶e m贸g艂bym przegra膰!
- Czy mo偶esz na chwil臋 wy艂膮czy膰 swoje zwyk艂e, aroganckie i zadufane w sobie ja i dla odmiany u偶y膰 m贸zgu? – warkn膮艂 elf, wyj膮tkowo zirytowany jak na siebie. Torquen przyj膮艂 powa偶niejsz膮 min臋 i skin膮艂 g艂ow膮 spokojnie.
- U偶ywam, Anuril – zapewni艂. – I chocia偶 nie jestem mo偶e szczeg贸lnie lotny, wiem tyle, 偶e je艣li nic nie zrobimy to Sarisa ze偶r膮 jakie艣 przero艣ni臋te koty. I cho膰 nie da si臋 zaprzeczy膰, 偶e 艣wiat sta艂by si臋 o niebo przyja藕niejszym, a na pewno bezpieczniejszym miejscem bez tego nienawidz膮cego 艣wiata zrz臋dy z morderczymi zap臋dami… to jednak nie mam zamiaru pozwoli膰 go zabi膰. I chocia偶 gdyby to us艂ysza艂, to pewnie zarobi艂bym w z臋by, ale wydaje mi si臋, 偶e on te偶 by to dla nas zrobi艂.
- Bo my艣lenie przychodzi mu z r贸wn膮 trudno艣ci膮, co tobie – westchn膮艂 艂ucznik, przecieraj膮c czo艂o w zm臋czonym ge艣cie. Mimo to jego wzrok odruchowo pow臋drowa艂 do chaty, gdzie tymczasowo zamkni臋to jego towarzysza. Torquen nie by艂 pewien, czy si臋 nie przewidzia艂, ale zdawa艂o mu si臋, 偶e w niebieskich oczach elfa odbi艂a si臋 troska.
- W porz膮dku – powiedzia艂 w ko艅cu w kierunku patrz膮cej na nich wyczekuj膮co Zuli. – Za艂atwmy to.
- Oby Tekki nie tylko mocny w g臋bie – skin臋艂a g艂ow膮 powa偶nie. – Jagardah to nie艂atwy przeciwnik.

*

Saris nerwowo uni贸s艂 g艂ow臋 s艂ysz膮c, 偶e kto艣 do niego podchodzi. Ku jego zaskoczeniu, nie by艂 to jednak mierz膮cy mu w艂贸czni膮 w pier艣 barbarzy艅ca. Do pomieszczenia wsun膮艂 si臋 Shivu, w 艣lad za nim milcz膮cy Rahid.
- Mo偶e mnie kto艣 wreszcie, kurwa, o艣wieci膰 co si臋 dzieje? – warkn膮艂 wojownik ze swoim zwyczajowym wdzi臋kiem. – Chcia艂bym wiedzie膰, czy mam zaraz zosta膰 nabity na w艂贸czni臋, czy jeszcze nie – burkn膮艂.
- Pracujemy nad tym, 偶eby do tego nie dosz艂o – zapewni艂 Shivu, odwi膮zuj膮c m臋偶czyzn臋 od belki i pozwalaj膮c mu wsta膰. – Torquen stara si臋 wyci膮gn膮膰 st膮d twoje niewdzi臋czne dupsko – doda艂.
- Torquen – parskn膮艂 Saris, rozcieraj膮c nadgarstki. – W takim razie mog臋 si臋 ju偶 zacz膮膰 偶egna膰 z ziemskim pado艂em – stwierdzi艂 grobowo. – Jak niby ten mato艂 planuje to osi膮gn膮膰?
- Chce wyzwa膰 na pojedynek tutejszego wodza. Potem sam zosta膰 wodzem i ci臋 uwolni膰. Usi膮d藕, przyszed艂em opatrzy膰 twoj膮 nog臋 – doda艂.
Dreikhennen opad艂 pos艂usznie na jaki艣 marnej jako艣ci zydel i pozwoli艂 skrytob贸jcy zaj膮膰 si臋 swoim udem. Rana nie by艂a g艂臋boka, ale troch臋 mu doskwiera艂a.
- B臋dzie walczy艂? – upewni艂 si臋, marszcz膮c brwi.
- Nie, to b臋dzie pojedynek dojenia k贸z. Jak my艣lisz? Przesta艅 si臋 wierci膰.
- Nie ma mowy – warkn膮艂 Saris pr贸buj膮c podnie艣膰 si臋 z krzes艂a. – Ci faceci s膮 wielcy jak wo艂y, Torquen nie ma szans! Sam b臋d臋 walczy艂!
- Jeste艣 ranny i jeste艣 ich wi臋藕niem – przypomnia艂 Shivu spokojnie, poci膮gaj膮c go z powrotem na siedzenie. – Sied藕偶e na dupie – upomnia艂 go jeszcze, powracaj膮c do opatrywania rany. – Torquen da sobie rad臋 – doda艂 pocieszaj膮co.
Dreikhennen zacisn膮艂 z臋by, ale nic ju偶 nie powiedzia艂.
- Chod藕, mo偶esz zobaczy膰 walk臋, ale tamci musz膮 znowu zwi膮za膰 ci r臋ce.
Saris skin膮艂 g艂ow膮 nieobecnie i z dusz膮 na ramieniu powl贸k艂 si臋 na zewn膮trz.
Tam panowa艂o wyra藕ne poruszenie. Barbarzy艅cy przekrzykiwali si臋 w swojej obcej mowie, jaki艣 obwieszony pi贸rami i ozdobami z ko艣ci chudy m臋偶czyzna lamentowa艂 w stron臋 nieba i trudno by艂o oceni膰, czy si臋 modli, czy te偶 dosta艂 udaru. W centrum ca艂ego zamieszania znajdowa艂 si臋 Torquen, nie 偶eby stanowi艂o to jak膮艣 odmian臋. Nie by艂o te偶 dziwne, 偶e trzymaj膮c koszul臋 w r臋ce, z wyra藕n膮 dum膮 prezentowa艂 swoje p贸艂nagie cia艂o, czy raczej bli藕niacze symbole demon贸w zdobi膮ce jego plecy. Jednak otaczaj膮ca go szarawa mg艂a stanowi艂a ju偶 widok raczej niecodzienny.
- Ma艂a sztuczka – wyja艣ni艂 Shivu widz膮c pytaj膮ce spojrzenie Dreikhennena. – Musieli艣my go zrobi膰 wiarygodnym „wybra艅cem duch贸w”.
- On jako wybraniec duch贸w – Saris wzni贸s艂 oczy ku niebu. – Bogowie, miejcie nas wszystkich w opiece…