Spontaniczna decyzja 10
Dodane przez Aquarius dnia Padziernika 05 2013 12:24:39


Wiedział, po prostu wiedział o tym. Jego ojciec sprzedaje wydawnictwo. Dopina swego celu inaczej niż sądził z początku. Po co niszczyć coś nieudanymi kontraktami, jak można to sprzedać. A Aniquy z chęcią kupi konkurencyjne wydawnictwo. I będą jedyni tak potężni, przy okazji zmiatając malutkie firmy z powierzchni ziemi. Nie wygrają z tymi internetowymi, ale też nie pozwolą sobie na zapomnienie o sobie w wirtualnym świecie. Zwłaszcza, że to niewyczerpalny rynek.
- Jesteś sukinsynem! - wykrzyczał w twarz ojcu.
- Dreams nie prosperuje najlepiej. Trzeba firmę sprzedać - odezwał się Sean.
- Już? Teraz?! Nie zgadzam się! Babcia z pewnością nie pozwoliłaby na to. Gdyby tak było, napisałaby o tym w testamencie. - Jessie krążył po gabinecie ojca jak szaleniec.
- Uspokój się i myśl rozsądnie.
Spokojny głos ojca jeszcze bardziej Jessie'go denerwował. W wyobraźni młody mężczyzna widział jego intrygancki uśmieszek, jaki krył za tą fasadą powagi i obojętności.
- Rozsądnie, ojcze? - O tak. Ten postawny mężczyzna za biurkiem siedzący w dużym, czarnym fotelu ze skóry nigdy nie był dla niego tatą. Zawsze to był ojciec. - Nie sądzę. Może i dla ciebie jestem w gorącej wodzie kąpany, ale znam sytuację naszego wydawnictwa i zdobycie kilku sławnych autorów uratuje nas. O kredytach nie ma mowy.
- Siadaj wreszcie, bo mi się w głowie kręci od tego twojego chodzenia! - zażądał Sean.
- A mnie się niedobrze robi, jak na ciebie patrzę, braciszku. Wyglądasz, jakby ci ktoś kij od szczotki w dupę wsadził.
- Zachowuj się! Jesteś wulgarny! - krzyknął ojciec. - Niby masz się za dorosłego, a zachowujesz się, jakbyś miał wiele lat mniej. Dziecku chcą odebrać zabawkę i jęczysz jak pięciolatek. Zawsze lubiłeś mieć to, co chciałeś. Przyjmijmy, że Dreams jest twoje i co dalej? Nawet nie umiesz zarządzać.
- Skończyłem kierunek zarządzania i marketingu! - Gdyby nie cudowne chwile z Colinem, nie wytrzymałby nerwowo. Znów ojciec chce go poniżyć, mówiąc, że nic nie umie. - Nie mam praktyki takiej, jakiej byś oczekiwał, ale znam się na tym, co robię.
- Znasz się? To Sean się zna. Do tej pory twoim zajęciem było latanie po klubach i liczne romanse, jakie przynosiły nam wstyd - mówił pan Carson. - Nie wiesz nic! Jesteś głupi!
- Chciałbyś! Babcia mnie wszystkiego nauczyła. To ja tu na studiach spędzałem z nią czas i uczyłem się. Znam tu wszystko i każdego z autorów książek. Czy ty miałeś kiedyś osobisty kontakt z Sue Galagher? Martinem Brenanem? Elisą Harrison? Po twojej minie widzę, że nawet nie wiesz, kim są. Pan Brenann wydaje u nas swoją gazetę. Czytasz „Publishing Times”. Pani Harrison pisze powieści obyczajowe, sagi, romanse, które sprzedają się w milionach egzemplarzy. Nie odchodzi od nas. Żadne w wyżej wymienionych nazwisk nie zamierza nas opuścić. Inni nie są tak lojalni, ale oni są. A ty nic nie wiesz o tych osobach. Znam ich osobiście. Sam podpisywałem nowe kontrakty. Wy - przesunął wzrokiem po obu członkach rodziny - zamiast twarzy widzicie tylko pieniądze. Ja widzę ludzi. Ludzi, którzy są z nami od początku. I chcą wydawać swoje prace pod naszym szyldem. I zrobię wszystko, by z nami zostali.
- Aniqua nas zniszczy. Jej właściciel jest potężnym przedsiębiorcą - wtrącił Sean.
- I boi się nas. Dlatego chce nas wykupić, a wy chcecie mu sprzedać dzieło babci i dziadka! - Uderzył pięścią o pięść.
- Nie mamy pieniędzy! Na nowe kontrakty się nie zgodziłeś. To zgódź się na to. Lub znajdź sposób na zdobycie dużej sumy. Jak nie chcesz Aniquy, to znajdź innego kupca. Sprzedam wydawnictwo temu, kto da więcej - rzekł twardo ojciec. - Wiesz dobrze, że nawet z nowym autorem nie damy rady się utrzymać na rynku dłużej niż rok. Może dwa lata, jak ruszymy majątek Emily, który ty masz mieć.
- Dobrze wiesz, że nikt nie może ruszyć domu i pieniędzy przez te pół roku. I ciebie nie obchodzi, kto dostanie Dreams w łapę. Pozbędziesz się swego upokorzenia. Jesteś jedyną osobą, której twoja własna matka nie dopuściła na fotel prezesa. Teraz się cieszysz władzą. Proszę. Rób to. Pamiętaj, że czasami spada się z piedestału bardzo boleśnie. I skoro nie ma pieniędzy, to po cholerę mama urządza to przyjęcie?!
- To jej pieniądze. I ma prawo do tego.
- Prawo - prychnął.
- Masz tydzień na znalezienie wyjścia z widma bankructwa. Wynoś się!
Jessie opuścił gabinet, cały dygocząc. Zanim coś zrobi, musi sam przejrzeć wszystkie raporty i zrozumieć, dlaczego dobre wydawnictwo ma kłopoty. Wiedział, że dystrybutorzy ostatnio nie wypłacali się zgodnie z planem. Ludzie nie kupowali tak książek, jak dawniej, ale i tak zyski były. To gdzie, do cholery, się podziewały? Chociaż głupi nie był. Ojciec zrobiłby wiele, żeby zniszczyć to miejsce i to dlatego, bo urażono jego dumę i syn „pedał” ma kiedyś to przejąć.
Jak ja ich nienawidzę. Co ja robię w tej rodzinie? - myślał, idąc korytarzem. Wiele by dał, żeby mieć inną rodzinę. Zobaczyć, jak się żyje w normalnym świecie. Rodzina. Miał rodzinę. Swoją małą rodzinę. Miał Colina. Jeszcze przez kilka miesięcy go miał. Uśmiechnął się. Wyjął komórkę i zadzwonił do męża.
- Co tam, kotku? - Ciepły i męski głos Colina wysłał iskry po całym ciele. Wszystkie włoski stanęły mu dęba. Na szczęście te na głowie leżały spokojnie, inaczej zwróciłby na siebie uwagę wszystkich, których mijał.
- Chciałem zapytać, jak twoja praca.
- Mam ją. Szef nie przejął się oskarżeniami córki. Zna ją. Ann patrzy na mnie wilkiem. Nawet, jakbym był hetero, nigdy bym jej nie chciał. A ty masz jakiś dziwny głos.
- Kłótnia z ojcem. - Wszedł do swego biura i padł ciężko na kanapę.
- Jest tak źle?
- Wciąż kombinuje. Nie myliłem się, chce sprzedać Dreams. Usiłuje mi wmówić, że mamy problemy. Nie jest idealnie. Autorzy nas opuszczają. Jeszcze przed naszym ślubem zauważyłem w raportach finansowych jakieś zaniedbania. Ale nadal trwamy i damy sobie radę.
- Chcesz utrzymać to miejsce?
- Tu się wychowałem. To również moje życie. - Zdjął okulary. Piękne, szare oczy pokryła woda. Dobrze, że nikt go nie widzi. On, twardy facet, miał ochotę się rozryczeć. Zamrugał szybko powiekami. - Nie pozwolę im sobie tego zabrać. Wydawało mi się, że to miejsce jest dla mnie obojętne, ale nie jest. Wbrew temu, co sądzi ojczulek, Dreams nie jest moją zabawką. Wybacz, że cię odciągam od pracy. - Przetarł oczy dłonią i założył okulary.
- Powiedziałem ci przecież, żebyś nie dźwigał ciężaru sam. Jestem z tobą - powiedział Colin. W tle Jessie usłyszał rżenie koni.
- A wybaczysz mi, jak przyniosę dziś do domu tonę papierzysk? Muszę popracować. I chyba zaraz poproszę Ivy o przygotowanie dokumentów. Wrócę do domu. Tam będę miał spokój. Potrzebuję wszystko przejrzeć. Cyferka za cyferką. Wszystko. Nawet, jakby to miało mi zająć całą noc.
- Możesz z firmy wynieść ważne dokumenty? Raczej nie mówisz o zwykłych aktach.
- Oryginały zostawię, ale kopie biorę ze sobą. Do zobaczenia wieczorem. Jak skończysz pracę, to zadzwoń podjadę po ciebie.
- Pracuj. Wrócę komunikacją publiczną. Trzymaj się.
- Trzymam.

***


Jeszcze długo później Colin myślał o tej rozmowie. Jessie udawał twardego, ale w głębi serca był miękki. Łatwo było go zranić. Tym bardziej, że rodzina go odrzuciła. Nie wyobrażał sobie, żeby jego rodzice go nie akceptowali. Zrobili to szybko. Gdy im powiedział, że jest gejem, przeżyli szok, ale później dodali, że jest ich synem i dla nich najważniejsze jest to, żeby był szczęśliwy. I lubili Iana. Traktowali go jak rodzonego syna. A mama karmiła chudzielca obfitymi, niedzielnymi obiadkami. Uśmiechnął się na to wspomnienie. Bolało, ale już nie tak bardzo. Jessie był jego terapią. Stawał się kimś bliskim dla Colina, który zaczął się obawiać, że pokocha tego mężczyznę.
Wyprowadził ze stajni czarnego ogiera o pięknej, błyszczącej sierści. Poprowadził go przez plac w stronę padoku. Dziesięcioletni koń przechodził rekonwalescencję po zapaleniu ścięgien kończyn przednich. Nie wolno mu było wyruszać na wycieczki, ale już mógł wychodzić na trawiasty teren i nawet pobiegać. Wcześniej Colin owinął nogi zwierzęcia bandażem, pod którym rozsmarował maść rozgrzewającą. Otworzył bramę parkanu i wpuścił ogiera na nieduży teren.
- Trzymaj się, mały. Przyjdę niedługo do ciebie.
Koń zarżał i spacerkiem poszedł się paść.
White kochał zwierzęta. A te były posągowo piękne o wspaniałych mięśniach, postawie. Musiał kiedyś zabrać tu Jessie'go. I znów bez jego woli myśli wróciły do męża, a w oczach pojawiły się iskry, które zniknęły kilka miesięcy temu.

***


- Nie zapraszałem cię tutaj.
- Jessie, jak miło witasz swego byłego. - Mark wcisnął się do mieszkania. - Jej, imponujące mieszkanko. Nie za dużo tej czekolady? - zapytał, mając na myśli wystrój.
- W sam raz. - Nie miał nastroju na gości. Dopiero przyjechał i chciał pracować, a nie użerać się z Andersem. - Słuchaj, mam mnóstwo papierkowej roboty. Mogę wydać ci się niegościnny, lecz to nieodpowiednia pora... - Założył ręce na piersi.
- Tylko chciałem zobaczyć, jakie gniazdko sobie uwiliście. - Mark, chodząc po pomieszczeniu, oglądał każdy kąt. Zatrzymał się przy półce z płytami. - Niezła muzyczna i filmowa kolekcja.
- Dziękuję, a teraz idź już. Spotkamy się kiedy indziej.
- Naprawdę nie jesteś gościnny. Mogę przynajmniej skorzystać z toalety?
- Na górze. - Wskazał ręką, nie odchodząc od drzwi. - Pospiesz się.
Zostając sam, rozluźnił się nieco. Ten człowiek, chociaż nadal zniewalająco przystojny, nie wzbudzał w nim ciepłych uczuć. Czasami czuje się sympatię do osób, z którymi się było, ale Mark za bardzo go zranił, żeby mógł o nim pozytywnie myśleć. Pojawił się, jakby wyszedł z podziemi i wchodzi w jego życie z buciorami. Niech sobie nie myśli, że zostaną przyjaciółmi. Nie wierzył w taką przyjaźń.
- I wciąż czekasz, żeby mnie wygonić. - Mark stanął przed Carsonem.
- Nie będę udawał, że mam ochotę na twoje towarzystwo. Teraz jesteśmy sami, nie pomiędzy ludźmi, więc nie mam zamiaru się słodko do ciebie uśmiechać.
- Nadal przeżywasz nasze rozstanie. Masz mi to za złe po tylu latach?
- Miałem, ale teraz nie mam. Poza tym naprawdę mam dużo pracy.
- A ja miałem nadzieję na powspominanie dawnych, wspólnych czasów... - zawiesił głos znacząco - i nocy.
- Nie mam zamiaru... - urwał, gdyż usta Marka pochłonęły jego w żarłocznym pocałunku. Tak szybko, że nawet tego nie zauważył do chwili, kiedy język Andersa siłą usiłował wedrzeć się pomiędzy jego wargi. Ramiona zawinęły się wokół niego i przyciągnęły do szerokiej piersi. Pomimo tego, że dawniej kochał bliskość Marka, teraz wzbudziła ona w nim wstręt. Zaczął mu się wyrywać, ale ten skurczybyk nabrał siły przez lata. Jessie pozwolił na spenetrowanie swoich ust gorącym organem i gdy Mark zamruczał z przyjemności, Carson zacisnął zęby na jego języku. Mężczyzna w mgnieniu oka odsunął się, łapiąc się za usta.
- Po cholelę to żrobiłesz?! - zaseplenił Anders.
- Boli? Bardzo mi przykro - powiedział Jessie z udawanym w głosie żalem. - Nie pozwoliłem na to! Nie będę wracał do przeszłości, więc jeżeli pojawiłeś się z tego powodu, to się wynoś! Jestem zamężnym facetem i nie zamierzam tego zmieniać!
- Haha, ty zamężnym? Co to w ogóle za słowo?! To jest zwyczajnie śmieszne.
- Śmieszny był nasz związek. A najbardziej twoje zniknięcie!
- Ale teraz jestem i możemy to naprawić. - Ponownie podszedł do niego. - Ten Colin, założę się, że nic dla ciebie nie znaczy. Taki twój kaprys.
Jessie zawarczał i zacisnął pięść. W chwili, kiedy Mark ponownie chciał go pocałować, zamachnął się i zwyczajnie mu przyłożył w szczękę z taką siłą, że Anders upadł na panele.
- Nie ma ze mną powrotu do tego, co było. Powiedziałem, że mam męża, a nawet bez tego nie wróciłbym do ciebie. Wypierdalaj! - Otworzył drzwi. Cały dygotał ze złości i miał się skupić na pracy po czymś takim?
Mężczyzna podniósł się, trzymając się za szczękę. Rozmasował ją i spojrzał na Carsona wzrokiem nie do rozszyfrowania.
- W takim razie wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. Kto by pomyślał, że ktoś, kto skacze z kwiatka na kwiatek będzie tak stanowczy i nie pozwoli sobie na małą zdradę.
- Wypieprzaj! Nie mam zamiaru z tobą więcej rozmawiać. Nadal nie wiem, po cholerę wróciłeś... - przerwał, gdy Mark zaczął się śmiać. - Co znowu?
- Nie wiesz, czemu wyjechałem i teraz wróciłem? Zamknij drzwi, to ci wszystko powiem. Możesz dać mi lodu?
Jessie zmarszczył brwi, jakoś nie miał ochoty go słuchać, lecz ciekawość zwyciężyła. Zaintrygowany wskazał ręką kuchnię, do której się udali. Po wyjęciu z zamrażalnika kilku kostek lodu zawinął je w ściereczkę i podał byłemu kochankowi. Ten zajął miejsce, na którym zazwyczaj siadał Colin i zaczął opowiadać.

***


Wysiadł na przystanku jak najbliżej pubu „Crystal”. Zamierzał wziąć auto Jessie'go z parkingu. Nie zamierzał cisnąć się jutro w autobusie. Jeszcze w czasie upału okazywało się, że niektórzy ludzie nie wiedzą, co to woda i mydło i jak używa się dezodorantu. Ścisk w pojeździe w godzinach popołudniowych był ogromny, gdyż każdy wracał z pracy. Do tego autobus jechał powoli przez zatłoczone ulice. Już wolał znosić korki i taki tłok w swoim aucie. Na szczęście miał przy sobie kluczyki do samochodu Carsona. Wyjął mu je z kieszeni, kiedy ten był w stanie upojenia ich poranną przygodą.
Wcześniej, zanim zabrał pojazd, jednak wstąpił do pubu. Robili tu pyszne tortille i zamierzał kupić trochę. Jessie ostatnio zapominał o jedzeniu.
- Hej - Przywitał się z Ethan'em.
- O, hej. Często do nas zaglądasz. A gdzie twoja druga połówka? - Właśnie polerował bar, podczas gdy drugi barman robił drinki siedzącym na stołkach kobietom, wesoło się śmiały. Obie zwróciły uwagę na White'a, lustrując go bezwstydnym wzrokiem.
- Chyba w domu, pracuje. Rozmawiałem z nim kilka godzin temu.
- Fajny z niego facet. Co podać?
- Nie musisz go reklamować. Wiem, że fajny. Jak sądzisz, kuchnia ma te wasze popisowe tortille?
- Jak powiem, że to dla Carsona, to będą. - Puścił mu oczko.
- A co? Szefowa kuchni ma słabość do mego męża?
- Tak jak właściciel tego pubu. - Widząc pytający wzrok Colina, dodał: - On i Jessie mieli krótki romans. Dawno temu, ale pozostali w dobrych stosunkach. Jessie trochę szalał. Za dużo gadam.
- Nie ma sprawy. Każdy ma swoją przeszłość. Wiem, że Carson nie jest święty. Ja też. To jak, zapytasz o jedzenie?
- Pewnie. Poczekaj tu. Kevin, zaraz wracam - Ethan zwrócił się do kolegi.
- Spoko, stary - odpowiedział tamten.
White spojrzał na dwie siedzące niedaleko kobiety. Nadal patrzyły na niego i coś do siebie szeptały. Nie ukrywał, że sprawiało mu satysfakcję to, iż się podobał. Ale od razu wolał wybić im z głowy jakikolwiek podryw. Pokazał obrączkę na palcu i uśmiechnął się. Kobiety westchnęły ciężko i tylko doleciało do niego: „Jak nie geje, to żonaci.” Kusiło go, aby powiedzieć im, że on należy do obu kategorii. Chociaż on był raczej zamężnym, bo miał męża, nie żonę. Przed tym krokiem uchronił go Ethan, który postawił zapakowane jedzenie na blacie.
- Są ciepłe, więc tylko jeść. Z pozdrowieniami od szefowej.
- Super. Dzięki. Kucharkę macie doskonałą. Ile płacę?
Po odpowiedzi zapłacił odpowiednią sumkę i opuścił „Crystal.”
W mieszkaniu zastał ciszę, więc uznał, że mąż pracuje w swoim gabinecie. Zdjął buty i poszedł do kuchni rozpakować jedzenie. Wyjął wszystko na talerze i zrobił po kubku herbaty. Wszystko zaniósł na stół do salonu. Już zamierzał zawołać Jessie'go, gdy jego oczy natrafiły na mały stolik przy sofie. Cały był zapełniony jakimiś teczkami. Wziął jedną do ręki i otworzył. Definitywnie były to papiery z wydawnictwa.
Co one tu robią? Wyglądają na nieruszone. Sądziłem, że będą w gabinecie wraz z Jessie'm.
Odłożył dokumenty i spojrzał w stronę schodów. Ruszył na piętro. Stawiał stopę co drugi stopień, by jak najszybciej móc zajrzeć do gabinetu. Gdy to już zrobił, nie zastał w nim mężczyzny. Drzwi do pokoju, który wcześniej on zajmował, były otwarte na oścież, więc tam nie wchodził, bo z daleka widział, że jest pusty. Skierował się do ich wspólnej sypialni. Otworzył wrota i jego wzrok padł na łóżko. Uniósł brwi do góry.
- Śpisz o tej porze? Przyniosłem żarcie.
Jessie leżał na plecach z jedną ręką wzdłuż ciała, a drugim przedramieniem zakrywał sobie twarz.
- Ej, słyszysz mnie?
- Głuchy by cię usłyszał - odpowiedział młodszy.
- Co jest? - Usiadł na łóżku. - Miałeś pracować. Czemu milczysz? - Pogłaskał go po łydce. Coś było nie tak. - Co się stało? Znów ojciec?
- Poniekąd.
- To znaczy? - White wszedł na łóżko i odsunął ramię męża z twarzy. Wciągnął powietrze na widok czerwonych oczu Carsona. - Płakałeś?
- A co, kurwa, nie można?! - Poderwał się, ale zaraz został zatrzymany w łóżku i z powrotem plecy dotknęły narzuty.
- Można. - Ucałował go w policzek. Wiedział przecież, że w środku tego faceta kryje się wrażliwa dusza. - Mów.
- Nie wiem, czy chcesz tego słuchać.
Colin złapał go za szczękę i zwrócił jego twarz ku swojej. Mogli teraz patrzeć sobie w oczy.
- Był tu Mark. Pocałował mnie.
Krew wzburzyła się w żyłach Colina. Mark, ten bydlak, śmiał pocałować jego męża?
- Najpierw ugryzłem go w jęzor, a potem przywaliłem w szczękę. Będzie miał siniaka wielkości Alaski. - Nie zauważył, że na twarzy Colina pojawiło się zadowolenie, gdyż ponownie patrzył w sufit. - Chciałem go wyrzucić, ale powiedział mi coś, co mnie zaciekawiło. - Podłożył rękę pod głowę, by ta była wyżej.
- Co takiego? - White podciągnął mu koszulkę do góry i pocałował w brzuch. Położył na nim głowę, patrząc na męża. Ten zaczął bawić się jego włosami.
- Miałeś rację, że Mark coś knuje. Tylko obaj byśmy się nie dowiedzieli, o co chodzi. Moja kochana siostra sprowadziła go tutaj, żeby odciągnął mnie od ciebie. Żmija chciała, żeby mnie uwiódł i dowiedział się prawdy o naszym związku. Sądziła, że wyspowiadam się kochankowi ze wszystkiego. Ale to jeszcze nie koniec - zastrzegł, gdy Colin chciał coś powiedzieć. - We wszystko wtajemniczyła rodziców. Zapłacili Andersowi niezłą sumkę. Miał udowodnić, że ty i ja pobraliśmy się z wiadomego powodu. Teraz będą bardzo zaskoczeni, kiedy powie im, jak odrzuciłem jego umizgi. Nawet cholernik poszedł dziś na piętro, niby do łazienki. Pamiętasz, harpia też tak zrobiła, aby sprawdzić, czy śpimy razem i jak mieszkamy. Pewnie nawet do szaf zaglądał. - W pokoju były dwie. Nie mieli problemu z ulokowaniem się ze swymi ubraniami.
Colin sądził, że to już koniec, ale partner po chwili przerwy podjął opowieść.
- I już wiem, dlaczego mnie zostawił, wtedy na studiach.
- Dlaczego? - Uwielbiał drapanie po głowie.
- Ojciec mu zapłacił za zostawienie mnie. Rozumiesz? Anders wolał pieniądze ode mnie. - O tak, to bolało. Coś go rozrywało w środku. - Miałem nadzieję ułożyć sobie z nim życie. A tu bydlak przyjął kasę i wyjechał. Co za drań! - Głos mu się załamał. - I jak tu komuś, kurwa, ufać?!
Starszy mężczyzna podsunął się w górę i przytulił męża. Ten ułożył twarz w zgięciu szyi mężczyzny. Nogi spletli ze sobą. Colin wiedział, że dzieje się między nimi coś więcej niż to, co do tej pory było. W grę zaczynają wchodzić uczucia. Do tego, widząc męża takim, nie potrafił mu się oprzeć.
- Nie pozwól, by to cię bolało. Dobrze, że to wtedy zrobił. Przynajmniej teraz wiesz, jaki popełniłbyś błąd, będąc z nim.
- Pewnie masz rację. Pokochałbym go, a on by mi wyciął taki numer. Ale to mnie przytłacza. Co za rodzice nie chcą szczęścia dziecka, tylko płacą jego facetowi, żeby go zostawił?
- Ci, co nie kochają - odpowiedział Colin.
- Dlaczego? Dlaczego Grace i Seana kochają, a mnie nie? - Spojrzał zranionym wzrokiem w czarne oczy partnera.
- Ich też nie kochają. Po prostu twoja siostra i brat robią to, co oni chcą i ich akceptują. Gdyby któreś się sprzeciwiło, założę się, że nie byłoby tak fajnie. Ty w dodatku jesteś kimś, kogo oni nie tolerują. - Musnął delikatnie usta Jessie'go. - Nie gniewaj się za to, co powiem, ale oni nie powinni mieć dzieci.
- Wiem. Pocałuj mnie.
Colina nie trzeba było długo namawiać na to, by złączył ich usta. Mokre wargi wessały się w siebie, złaknione dotyku. Rozwarł mu wargi językiem, a Jessie na to pozwolił. Mimo swej gwałtowności pocałunek nie był jednym z tych, co wzbudzają pożądanie, prowadzą do zespolenia ze sobą ciał. Ten należał to tych najbardziej intymnych. Tych, które może dzielić tylko dwoje nieobojętnych sobie ludzi. On obiecywał, dawał i brał czułość.
- Nawet nie wiesz, jak potrafisz poprawić człowiekowi humor - powiedział Jessie, kiedy oderwali się od siebie.
- Poprawię ci jeszcze bardziej. Na dole czeka tortilla z Crystal. Ta, którą uwielbiasz. Tylko już wystygła.
- Nie szkodzi. - Przytknął nos do szyi męża i wciągnął jego zapach.
- Naprawdę odrzuciłeś umizgi Marka?
- Przecież jestem z tobą. Nieważne, w jaki sposób. I nie dlatego, że postanowiliśmy nie spotykać się z innymi, żeby się nie zdradzić. Nie udawajmy, że nie jesteśmy blisko ze sobą. Jesteśmy, a ja nienawidzę zdrady. Bycie z kimś oznacza wierność. I będę ci wierny, dopóki się nie rozwiedziemy - wyznał Carson.
- I mam takie samo zdanie. - Jakoś dziwnie ucieszony, przecież rozwodu może nie być, wstał pierwszy i pociągnął go za sobą męża. - A teraz żarełko. Twój żołądek się o to upominał.
- Kiedy?
- Słyszałem, kiedy miałem głowę na twoim brzuchu. - Objął go od tyłu i pocałował w kark. Chciał mu dać dużo czułości. Nie dlatego, że wyczuwał, jak bardzo Jessie tego potrzebuje. Robił to, ponieważ sam z siebie tego pragnął. Chciał być blisko niego.
- Przytulasku, idziemy zjeść, a ja muszę popracować. - Z ociąganiem się odsunął od partnera. Był mu wdzięczny za obecność. O wiele bardziej przeżyłby wyznanie Marka bez obecności męża. Nawet, jak nie było go obok. Dzięki Colinowi wstawał szybko na nogi. Mężczyzna wzbudzał w nim silne emocje i wydzierał na wierzch tę delikatną stronę. I nie mógł powiedzieć, że to mu się nie podobało.